niedziela, 24 czerwca 2012

144. Samotny ojciec


James nie dał Harry’emu długo siedzieć w ciszy przy Ginny. Zaczął marudzić i płakać, przypominając ojcu o sobie. Harry odłożył rękę Ginny na koc, wytarł twarz rękawem i pociągnął nosem, gdy wstał i podszedł do kojca. James wyciągnął do niego rączki. Wziął go zatem na ręce i wrócił z powrotem na miejsce przy łóżku. Chłopiec zaczął się wiercić i wyciągać całym ciałkiem w stronę leżącej Ginny. Przegiął się przez ręce Harry’ego i oparł o łóżko, klepiąc mamę.
- Mma! Ma... Ee! 
Harry zamarł, patrząc na synka. Czy on właśnie powiedział „mama”? Potrzasnął lekko głową. James jest chyba na to za mały, prawda? 
Malec rozpłakał się, gdy Ginny nie reagowała na jego delikatne klepnięcia po rękach i najbliższej reszcie jej ciała. Harry przesunął się bliżej, sadzając chłopca z powrotem na swoje kolana i tuląc go do siebie. 
- Mama śpi – powiedział łamiącym się głosem. – Na pewno chciałaby cię przytulić, ale nie może.
Wyciągnął różdżkę i wyczarował pod ścianą koc, na którym usiadł razem z Jamesem. Przywołał z kojca kilka zabawek i sprawił, że ulubione maskotki Jamesa zaczęły skakać wokół nich, wywołując radosny śmiech u malca, który wyciągnął do nich rączki, próbując je złapać. Harry mógł na własne oczy zobaczyć, jak James z niemałym trudem raczkuje po podłodze, co chwila lądując na brzuszku.
Spędzili na tej zabawie jakiś czas, dopóki do pokoju nie weszła pielęgniarka, która poprzedniego dnia zaprowadziła ich do uzdrowiciela.
- Panie Potter! – krzyknęła zaskoczona. – Co pan tu robi? To nie jest dobre miejsce dla dziecka!
- Chcemy być razem – powiedział, wstając.
Maluch przytulił się do ramienia ojca i wyciągnął rączkę z maskotką w stronę kobiety.
- James, pani nie przyszła do ciebie, tylko by zbadać mamę, wiesz? – mruknął Harry, przyciągając do siebie rączki Jamesa.
- Dziecko nie powinno oglądać matki w takim stanie – powiedziała czarownica, podchodząc bliżej i pochylając się nad leżącą Ginny.
Harry ledwo powstrzymał się przed wymownym spojrzeniem w górę.
- Kilka lat temu to ona czekała przy mnie, teraz ja chcę zrobić to dla niej – oświadczył.
- Ale wtedy nie było chyba dziecka, prawda? – mruknęła tamta sarkastycznie, spoglądając na niego. – Z tego co widzę pana syn jest głodny, więc zapraszam na piąte piętro, gdzie jest sklep i herbaciarnia, panie Potter. A ja w spokoju sprawdzę zaklęcia diagnostyczne.
- Dziękuję, ale...
Za drzwiami rozległy się krzyki i nawoływania. Harry spodziewał się nadejścia rodziny Weasleyów już od dłuższego czasu, ale gdy usłyszał okrzyk Molly Weasley zbliżającej się korytarzem poczuł, że nie jest na to gotowy.
Zamierzał podejść do drzwi, ale te otworzyły się z taką siłą, że uderzyły o ścianę, odłupując kawałek tynku.
Różdżka, którą trzymał w ręku odleciała w bok, po zaklęciu rozbrajającym rzuconym przez Rona, który w jednej chwili stał w progu, a w drugiej dobiegał do Harry’ego z zaciśniętą pięścią.
- Ty draniu! – wykrzyknął, robiąc zamach. – Co się stało mojej siostrze?!
- Ronald, nie! James! – Harry usłyszał z daleka głos pani Weasley, gdy starając się osłonić Jamesa, skulił się i odsunął, by cios nie trafił malca. Pięść mężczyzny na szczęście wyminęła chłopca, ale trafiła Harry’ego w dolną szczękę i ucho.
- Impedimento!
Siła zaklęcia odrzuciła Rona do tyłu, który chwiejąc się na nogach, odwrócił się w stronę pielęgniarki.
- Nie wtrącaj się kobieto! – warknął. – To sprawa rodzinna.
- Panie Weasley, chyba zapomniał pan, gdzie się znajduje. Nie chce pan, żebym zawiadomiła aurorów, prawda? – zauważyła.
Harry odsunął się na bezpieczną odległość, tuląc i kołysząc przerażonego Jamesa. Ron nadal stał w postawie bojowej, rzucając ku niemu mordercze spojrzenie.
- To nie będzie konieczne – powiedział cicho Harry.
- To proszę zachowywać się jak należy! – syknęła pielęgniarka, patrząc na Rona. – Muszę powiadomić uzdrowiciela Cartera o stanie pańskiej żony – odwróciła się do Harry’ego.
- A co się dzieje? – zapytał z lękiem.
- Nadal nie reaguje na bodźce z zewnątrz. 
- Co to może oznaczać?
- Nie znam się na tym, przykro mi. Decyzja, co dalej, będzie należeć do uzdrowicieli Cartera i Octopusa.
- Rozumiem. 
Pielęgniarka wyminęła Rona i panią Weasley i wyszła, a w pokoju zapanowała grobowa cisza, przerywana tylko pikaniem magicznej aparatury i kwileniem Jamesa.
Harry odwrócił się od dwójki Weasleyów, podchodząc do łóżka Ginny. Nie miał im nic do powiedzenia. A przepraszać to mógł tylko Ginny.
- Harry? – usłyszał szept Molly. 
Jego jedyną reakcją było położenie Jamesa na Ginny i położenie jej dłoni na chłopcu, tak, by wyglądało to jakby go obejmowała. Maluch zapiszczał z radości, gdy Harry uklęknął obok i położył głowę na poduszce i obserwował jak James mimo wszystko wygina się i klepie mamę po twarzy.
- Czy Hermiona wie? – zapytał wreszcie, nie patrząc na nich.
- Jeszcze nie, ale Ginny miała do niej dzisiaj przyjść, więc niedługo zacznie się pytać – powiedział Ron.
- No tak... A ona nie powinna się denerwować. Sam do niej później pójdę.
- W porządku – burknął Ron. – Pójdę już do niej i spróbuję jakoś ją zagadać, by nie myślała o niej.
- Dzięki Ron – mruknął Harry.
Usłyszał trzask zamykanych drzwi, skupiony na brykającym po łóżku Jamesie, który przekręcił się do ojca i spróbował ściągnąć mu okulary. Harry w ostatniej chwili uratował je przed spadnięciem na podłogę.
- James, nie wolno – mruknął.
- Harry? – Pani Weasley ponownie się odezwała. – Przyniosłam wam coś do jedzenia. James pewnie jest głodny.
Wyjęła z torebki kilka garnuszków i postawiła na stoliku przy łóżku Ginny.
- Dziękujemy, ale zanim się tu pojawiliście miałem zabrać Jamesa na górę – burknął Harry. – Tam jest herbaciarnia...
- Nie pozwolę byś karmił mojego wnuka tym świństwem, które tam podają – obruszyła się Molly. – Poza tym chcę go stąd zabrać...
Harry poderwał głowę i spojrzał na nią wściekły.
- Co? Nie oddam ci mojego syna! 
Zerwał się na równe nogi i chwycił Jamesa, który natychmiast zaczął płakać, że zabrał go od mamy.
- Nie to miałam na myśli, Harry. Nie chcę ci go odebrać, tylko się nim zaopiekować, gdy ty będziesz tutaj, bo domyślam się, że chciałbyś być przy Ginny, gdy ona się obudzi. Poza tym to nie jest miejsce dla takiego malca. Ty oczywiście też możesz zamieszkać w Norze...
- Nie wiem, czy to dobry pomysł – syknął, wspominając poranną rozmowę. – Poza tym mam gdzie mieszkać.
Molly podeszła do niego z wyciągniętą ręką. Harry odsunął się jednak od niej i stanął przy oknie. 
- Wiem... – zaczęła, opuszczając rękę zrezygnowana. – Rano byłam niesprawiedliwa wobec ciebie. Nigdy nie skrzywdziłbyś Ginny, a to co się stało, to nieszczęśliwy wypadek. I widzę jak troszczysz się o Jamesa... Ale nie możesz robić tego wszystkiego sam. Kiedyś będziesz chciał odpocząć i wtedy ja albo Artur się nim zaopiekujemy. Ginny też często przychodziła do mnie, prosząc o pomoc.
Harry zacisnął usta, spoglądając na leżącą Ginny. Ona pewnie z radością przyjęłaby tę ofertę, w końcu to jej matka. A on? Nie ma do kogo zwrócić się o radę, oprócz Molly i Artura. A jak James zachoruje? Jak coś będzie nie tak? 
Usiadł na krześle, sadzając Jamesa bokiem na kolanie, przywołał jeden z garnuszków i łyżeczkę i zaczął karmić chłopca gotowaną marchewką. James zaczął się wiercić, plując jedzeniem wszędzie dookoła, głównie na tatę.
- Nie smakuje ci? – zapytał Harry. – Wiesz, że to nie ja ją robiłem, tylko babcia.
James odwrócił główkę, spoglądając na babcię i wyciągając do niej rączkę. 
- Tatuś ma rację, słoneczko – powiedziała pieszczotliwie Molly, podchodząc bliżej. – Jak ładnie zjesz, to babcia weźmie cię do siebie. – Zerknęła niepewnie na Harry’ego, który powoli kiwnął głową.
- Chcesz iść do babci? – zapytał.
Maluch zaklaskał rączkami, gaworząc.
- Ga-ga, jee.
- To chyba znaczy, że tak – zaśmiała się Molly. 
Nagle drzwi otworzyły się i do środka wszedł, a raczej wbiegł, Ron.
- Harry – wysapał – mamy problem.
Z ręki zwisał mu cielisty sznurek i Harry natychmiast rozpoznał Ucho Dalekiego Zasięgu.
- Co się dzieje? – zapytał.
- Powiedziałeś Hermionie – stwierdziła Molly.
Ron pokręcił głową.
- Gorzej. W izbie przyjęć zobaczyłem Skeeter i podsłuchałem, że pytała o was. Ta recepcjonistka wszystko jej wygadała i może zaraz tu przyjść.
Harry poderwał się na równe nogi, przeklinając i jednocześnie uspokajając Jamesa, który zaczął płakać, przestraszony tym nagłym wybuchem taty.
- Mogłem się tego spodziewać – warknął. – Czy nawet w szpitalu nie możemy mieć chwili prywatności? 
Drzwi ponownie się otworzyły. Harry przeklął, spodziewając się ujrzeć w nich reporterkę „Proroka”, jednak do środka wszedł uzdrowiciel Octopus.
- Panie Potter, proszę się tak nie denerwować – powiedział uspokajająco. – Doszło do mnie, co się dzieje w recepcji, dlatego przenoszę pana żonę na swój oddział – oznajmił.
- Dziękuję – mruknął Harry. – Ale czy to znaczy... – zająknął się, uświadamiając sobie, że on prowadzi ciążę Ginny. Z trudem przełknął ślinę – czy to znaczy, że coś jest nie tak z dzieckiem..?
- Tego na razie powiedzieć nie mogę, ale ze względu na to, że pani Potter nadal jest nieprzytomna, muszę podjąć odpowiednie kroki, by zająć się dzieckiem, a mogę to zrobić tylko u siebie na oddziale. A teraz musimy się pospieszyć, jeśli chcemy uniknąć nieproszonych gości. Mam tylko jedną prośbę do pana na czas przenosin – proszę rzucić na nas zaklęcie zwodzące.
- Oczywiście.
Harry podał Jamesa Molly i po schowaniu wszystkich zabawek i kojca do kieszeni, wyczarował najmocniejsze zaklęcie zwodzące. W tym czasie Octopus odłączył Ginny od monitora i popchnął łóżko na zewnątrz. Nie minęło pięć minut a znaleźli się w korytarzu, gdzie w jednej z sal leżała Hermiona. Harry czuł jak serce podchodzi mu do gardła, gdy mijali jej pokój. Miał nadzieję, że nie umieszczą ich razem. 
Na szczęście dla Harry’ego Octopus zaprowadził ich do ostatniego pokoju w korytarzu. Było tak samo niewielkie jak poprzednie z małą lampką pod sufitem. Z boku były inne drzwi prowadzące do maleńkiej łazienki.
Uzdrowiciel podłączył Ginny na nowo do aparatury i monitora i w pomieszczeniu ponownie rozległo się pikanie dwóch serc. Sprawdził wszystko jeszcze raz i odwrócił się do Harry’ego.
- Teraz pozostaje nam tylko czekać – oznajmił. – Proszę zgłosić się do mnie jutro, będę miał wyniki badań obojga.
- Czy mogę coś zrobić? Jakoś pomóc? – zapytał Harry.
- Niech pan wróci do domu, odpocznie. Żona będzie pana potrzebować silnego, jak się obudzi. Poza tym ten młody człowiek też pana potrzebuje. – Wskazał na malca w ramionach Molly.
- To prawda – przyznał. – Dziękuję.
Uścisnął dłoń uzdrowiciela, który kiwnął głową i wyszedł. W progu zatrzymał się jednak.
- I jeszcze jedno – powiedział. – Jak będą państwo wychodzić, proszę skorzystać z wyjścia dla personelu – zasugerował.
- Oczywiście. I jeszcze raz bardzo dziękujemy za pomoc.
Uzdrowiciel zamknął za sobą drzwi, a Ron zapytał:
- I co teraz? 
- Skeeter szuka mnie i Ginny – powiedział Harry – dlatego ty wrócisz jakby nigdy nic do Hermiony, a my... – zawahał się i odwrócił się do Molly. 
- Ja zabiorę Jamesa do Nory i tam się spotkamy – wpadła mu w słowo.
- W porządku – skinął głową na zgodę. – Ja jeszcze chwilę tu zostanę.
Podał Molly kurteczkę Jamesa, w którą razem go ubrali, choć malec marudził i wiercił się w ramionach babci, zabawiany różnymi zabawkami przez Rona, pocałował go w czółko i szepnął:
- Bądź grzeczny dla babci, dobrze? Tatuś niedługo do was dołączy.
James skrzywił się i zaczął płakać, gdy Molly włożyła do torebki resztę zabawek i kojec i skierowała się razem z Ronem do wyjścia. Harry’emu ścisnęło się serce na widok zapłakanej buźki syna, który oddalał się od niego z każdym kolejnym krokiem Molly i patrzył ponad jej ramieniem na niego.
Dopiero teraz poczuł, jak przez cały ten czas, gdy byli z nim Weasleyowie, miał napięte mięśnie. Czyżby to była jego reakcja na lęk? Czyżby bał się pokazać prawdy o sobie? Że boi się o przyszłość? 
Zamknął za sobą drzwi i zgarbiony podszedł do łóżka. Usiadł ciężko na krześle, oparł się łokciami o kant i schował twarz w dłoniach. Po policzku spłynęła łza, za którą potoczyły się kolejne. Nie miał zamiaru ich zetrzeć, bo i po co? Tutaj nie musiał niczego udawać.
Ostrożnie sięgnął po leżącą na kocu dłoń i ujął ją w swoją. Była ciepła i taka drobna. Odwrócił ją i zaczął gładzić kciukiem po jej wnętrzu. Kiedy ostatnio, tak po prostu, trzymali się za ręce?
- Ginny... – szepnął. – Nic nie mówisz... Pewnie nadal jesteś na mnie wściekła.
Puścił jej dłoń i podniósł rękę, by pogładzić ją po twarzy i włosach.
- I masz rację. Jestem kretynem i palantem, bo nie myślałem o was. Ale zmienię się, zobaczysz. Zajmę się Jamesem i przygotuję dom w Dolinie, byśmy mogli wreszcie tam wrócić... Wiem, nienawidzisz moich obietnic i nie dziwię się, bo ostatnio żadnej nie spełniłem... Ale tę spełnię, naprawdę, bo chcę udowodnić, że to ty i James jesteście dla mnie najważniejsi...
----- 
Było późne popołudnie, gdy aportował się do zamarzniętego ogródka obok Nory. Lodowaty, bezlitosny wiatr, który hulał wśród pól, kąsał go niemiłosiernie po twarzy, kiedy przechodził przez ciemne o tej porze podwórko.
Czuł nerwowe skurcze w żołądku, widząc, że w kuchni i w salonie pali się światło. To mogło znaczyć tylko jedno – Molly na niego czeka. Nie chciał doprowadzić do kolejnej kłótni. Chciał tylko wziąć Jamesa i wrócić do domu, ale jeśli Molly się uprze...
Wychodząc ze szpitala walczył ze sobą; jedna jego część chciała zostać przy Ginny, ale druga upominała go, że musi zająć się Jamesem, dla którego pobyt w tamtym miejscu nie jest odpowiedni. 
Przełknął z trudem ślinę i podszedł do drzwi kuchennych, które natychmiast się otworzyły. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że Molly ma ustawiony jakiś radar informujący ją, że pod domem stoi ktoś z rodziny.
- Harry! Jesteś nareszcie!
Wyciągnęła do niego ręce, patrząc na niego intensywnie. Miał wrażenie, że dostrzegł cień lęku na jej twarzy.
- Coś się zmieniło?
Ile jeszcze razy będzie to słyszał w ciągu najbliższych dni, dopóki Ginny się nie obudzi?, przemknęło mu przez myśl, zanim zaprzeczył sztywnym ruchem głowy.
- James bawi się w salonie pod okiem Artura, a ja dam ci zaraz coś zjeść – oznajmiła, wciągając go do środka.
- Dzięki mamo, ale chciałem tylko zabrać Jamesa i...
- Ale obiad jest gotowy, kochaneczku, a ty przecież przez cały dzień nic nie jadłeś – w jej głosie pobrzmiewała troska i czułość. 
- To nic – odparł zachrypniętym głosem. – Ważne, żeby mały nie był głodny.
Odwrócił się od niej i poszedł do salonu. Artur siedział w fotelu przy kominku, trzymając Jamesa na kolanach, i czytał mu jakąś książeczkę.
- Baśnie Beedle’a? – zapytał.
- Harry! – wykrzyknął zaskoczony Artur. – Tak. Przyłącz się do nas.
James zaklaskał rączkami, gdy Harry usiadł na podłodze i posadził go na swoich podkurczonych nogach.
- Co zamierzasz teraz zrobić? – zapytała Molly drżącym głosem.
Spojrzał na nią. Zawsze była silną kobietą, lecz w tym momencie sprawiała wrażenie bardzo kruchej, gdy stała w progu w starej, zniszczonej podomce i obejmowała się ramionami. Zamknął oczy, tłumiąc w sobie wewnętrzny ból. Tak bardzo przypominała mu Ginny. 
- Wezmę wszystkie nasze rzeczy i wrócę na Grimmauld Place. Tam jest nasz dom – powiedział.
- Czy to rozsądne? James potrzebuje... – zaczął Artur.
- Zajmę się nim – wpadł mu w słowo. – Ginny sama musiała sobie radzić i teraz ja to zrobię.
- Jesteś pewny, że dasz sobie radę?
Harry pokręcił powoli głową.
- Nie jestem, ale...
- To dlaczego nie chcesz tu zostać? Wiesz dobrze, że wasz pokój jest wciąż do dyspozycji, nie tylko w czasie świąt.
- Wiem i bardzo wam dziękuję, ale muszę wiele przemyśleć.
Wstał, wyczarował chustę i przewiązał ją wokół siebie, unieruchamiając tym samym Jamesa przytulonego do jego piersi. Przywołał większość zabawek i ciuszków i zmniejszając je schował do kieszeni spodni.
Skierował kroki z powrotem do kuchni. Przechodząc obok Molly poczuł jak delikatnie kładzie mu dłoń na ramieniu.
- Martwię się o was – szepnęła.
Powoli zwrócił ku niej twarz, spoglądając jej w oczy. Dostrzegł wyzierający z nich lęk i ogarnęło go poczucie winy.
- Przepraszam za rano – mruknął. – Nie powinienem był...
- Nic się nie stało, kochaneczku – powiedziała, kładąc mu dłoń na policzku. – Byłeś zdenerwowany, a ja zbyt ostro zareagowałam.
Wyciągnęła ręce i przytuliła go do siebie, uważając na Jamesa, którego uśmiechnięta buźka wystawała znad chusty.
- Uważaj na siebie i mojego wnusia – szepnęła, całując Jamesa w czółko.
- Oczywiście – odparł zachrypniętym głosem. – Wrócimy do was jutro, bo mam umówione spotkanie z uzdrowicielem... A wolałbym być przy tej rozmowie sam...
- Wszystko będzie dobrze – powiedział Artur, wchodząc za nimi do kuchni. 
Nie wiedział skąd Artur brał tę pewność, której jemu brakowało od wczoraj, ale niemal mu uwierzył. Kiwnął głową, prawie tak samo sztywno, co wcześniej, i z trudem przełykając ślinę opuścił Norę i deportował się.
Nie wiedział, co w ten sposób chciał osiągnąć. Jedyne co chciał, to uciec z Nory najszybciej jak się da, z dala od tego wzroku przeszywającego go na wskroś, tak podobnego do Ginny.
----- 
Puszysty dywan w salonie był idealnym miejscem do zabawy dla Jamesa, który próbował przekręcić się z brzuszka na plecy, a gdy to mu się nie udało powolutku podniósł się na rączkach i zaczął pełzać w stronę leżącego, po drugiej stronie, smoka. 
Harry, klęcząc z boku, obserwował poczynania syna i gdy James był już bardzo blisko zabawki, zaklęciem poderwał ją z podłogi i sprawił, że smok zaczął skakać wokół malca, wywołując u niego radosny śmiech.
Harry podszedł do niego na klęczkach i chwycił chłopca pod paszkami, podnosząc go do góry.
- Tak bardzo ci się podobało? – zapytał, patrząc na jego uśmiechniętą buźkę. – A teraz może sam chcesz polatać?
Położył się na plecach, trzymając Jamesa nad sobą w powietrzu. Zaczął kołysać go w różne strony, a każdy ruch był przyjmowany z wielką radością na małej twarzyczce. Kropelka śliny wypłynęła z usteczek i opadła na czoło Harry’ego, który roześmiał się i przytulił syna do piersi.
- Kiedyś nauczę cię latać na miotle. A teraz koniec zabawy – oznajmił. – Czas spać.
Podniósł się i ruszył schodami na drugie piętro, gdzie była łazienka i pokoik malucha. Zgredek już przygotował wanienkę i przybory do kąpieli. Nad ciepłą wodą unosiły się kolorowe bąbelki, które James, jak przy każdej kąpieli, próbował złapać. Harry oparł główkę chłopca o swoje lewe ramię i zaczął go myć, opowiadając jak spędzą dni, gdy mama się obudzi.
-------- 
Dochodziła północ. W kominku trzaskał ogień, rzucając na ściany rozedrgane cienie. Drżący płomień świecy, stojącej na stoliku obok, padał na siedzącego w fotelu mężczyznę.  W jednej ręce trzymał szklankę napełnioną do połowy bursztynowym płynem, a w drugiej fotografię, zrobioną kilka miesięcy temu, na której Ginny przytulała do piersi małego berbecia, śpiącego obecnie w pokoiku wyżej, a on otaczał ich ramionami i uśmiechał się do aparatu.
Odstawił zdjęcie na stolik i zamknął oczy. Czuł, jak jego serce krwawi na samo wspomnienie jej leżącej nieprzytomnej w szpitalu. Dlaczego dopiero teraz, gdy doszło do tej tragedii, zrozumiał, że potrzebuje jej jak powietrza, by móc żyć?
Potrząsnął energicznie głową, próbując uciszyć to cierpienie i wypił łyk ze szklanki. Gdy opróżnił ją w całości, rzucił nią z całej siły o ścianę, gdzie rozbiła się na tysiące odłamków szkła, zaściełając podłogę. Jęknął cicho.  Przełknął z trudem ślinę, by przepchnąć twardą gulę, która zagnieździła się w jego gardle i powstrzymać napływające do oczu łzy. W końcu pozwolił im popłynąć. Każda łza kryła wszystkie wspomnienia, zarówno te sprzed lat, gdy jeszcze chodzili do Hogwartu, jak i te ostatnie. Jej promienny uśmiech, delikatne rumieńce i ciepłe spojrzenie czekoladowych oczu, które widział dzisiaj u Molly, ale także dostrzegł u Jamesa podczas zabawy. Dopiero teraz poczuł się lepiej. To dzięki temu małemu człowiekowi, który był owocem ich miłości, odnalazł w sobie nową siłę do działania, a zabawa z nim po południu tchnęła w niego nowe życie. 
Zdjął okulary i przetarł twarz wierzchem dłoni. Pochylił się i oparł głowę o blat stolika, spoglądając ponownie na zdjęcie szczęśliwej rodziny. Wyciągnął rękę i palcem obrysował najbliższych, uśmiechając się do nich. 
Wkrótce powieki zaczęły mu się kleić, więc podłożył dłoń pod głowę i przeniósł się do krainy snów i marzeń, przepełnionych wewnętrznym bólem.
W oddali zobaczył Ginny z Jamesem na ręku, która gestem przywoływała go do siebie. Całym sercem chciał do niej podejść i, choć robił kolejne kroki w ich stronę, w ogóle się do nich nie zbliżył. Poczuł, że od tyłu trzymają go zamaskowani ludzie w czarnych szatach i to oni nie pozwalają mu na zbliżenie się do nich.
Dostrzegł jak Ginny macha zrezygnowana ręką, odwraca się i odchodzi wściekła, marszcząc brwi. Chciał krzyknąć, by na niego zaczekała, że chce być z nią, ale ona pokręciła tylko głową i zniknęła w oddali.
Patrzył tęsknie za nią, czując jak ból rozdziera go od środka. Ostatkiem sił wyrwał się trzymającym go mężczyznom i nie zważając na zaskoczone twarze Kingsleya Shacklebolta i Gawaina Robardsa, skryte pod kapturami, pobiegł za Ginny.
----- 
- Harry Potter, sir!
Podskoczył gwałtownie, prostując się w fotelu, czując ból wszystkich mięśni. 
- Co się stało, Zgredku? – zapytał ochrypłym głosem, ruszając ramionami i głową, by rozprostować obolałe ciało i szyję.
Ogień w kominku prawie wygasł, a za oknem zrobiło się szaro, zwiastując początek kolejnego dnia. 
Zgredek stał przy fotelu, trzymając w wyprostowanych rękach przerażone dziecko. Maluch miał otwarte szeroko oczka i buźkę, i podkurczał nóżki. 
- James! – wykrzyknął, zrywając się z miejsca i biorąc syna w ramiona. – Co się dzieje?
- Panicz James płakał od jakiegoś czasu i Zgredek przyniósł chłopca do Harry’ego Pottera – zaskrzeczał skrzat.
- Jesteś głodny? Czy pielucha jest pełna? – zapytał Jamesa, siadając z powrotem na fotelu i kładąc go sobie na kolanach. Malec zamachał rączkami, tym razem nie uderzając taty po twarzy, tylko delikatnie go dotykając. – Zgredku, przynieś mi świeże ubranka, dobrze? – zwrócił się do skrzata.
- Oczywiście, Harry Potter, sir.
Pyknęło i skrzat zniknął, by pojawić się chwilę później. Położył wszystkie rzeczy obok Harry’ego, który natychmiast zajął się przebieraniem malucha.
- No i co tam masz? – zagadał do Jamesa, ściągając pieluchę. – Nic nie ma, ale i tak założymy nową.
Zakładał właśnie niebieskie śpiochy, gdy rozległo się głośne pukanie w okno.
- Zgredku, możesz? – poprosił, nie podnosząc głowy, wciąż patrząc na Jamesa. – A my nakryjemy się ciepłym kocykiem, żeby nie zmarznąć. – Opatulił go i przygarnął do siebie.
- Tak jest, Harry Potter, sir.
Skrzat podbiegł do okna. Otworzył je energicznie, wpuszczając do środka bijącego szaleńczo skrzydłami ptaka. 
- To sowa z gazetą, Harry Potter, sir – oznajmił Zgredek.
- Tutaj masz pięć sykli. – Wyciągnął z kieszeni garść monet i podał je skrzatowi. – Zapłać jej.
Gdy Zgredek wrzucił monety do woreczka przywiązanego do nóżki sowy, ptak zahuczał głośno i wyleciał przez okno na zewnątrz.
Harry wstał i posadził Jamesa w kojcu, po czym odebrał „Proroka” od Zgredka. Rozwinął gazetę i aż zatoczył się na fotel, gdy zobaczył nagłówek na pierwszej stronie.

TRAGEDIA U POTTERÓW.
GINEWRA POTTER W SZPITALU Z POWAŻNYMI OBRAŻENIAMI.

Zmiął pergamin w ręku, cisnął go na podłogę i uderzył z wściekłością pięścią w stół.
- Niech to szlag! 
----- 
Tak jak się spodziewał, w szpitalu czekała na niego grupa dziennikarzy. Dzięki uprzejmości uzdrowiciela prowadzącego przeszedł bocznym przejściem na główny oddział, unikając nieprzyjemnych pytań i ciekawskich spojrzeń.
Przechodząc obok sali, na której leżała Hermiona, uświadomił sobie, że miał do niej przyjść i powiedzieć o wszystkim.
Miał właśnie minąć jej pokój, gdy drzwi otworzyły się i ze środka wyszła pielęgniarka, niosąc puste naczynia po eliksirach. Zatrzymał się i kiwnął jej głową na powitanie. 
- Witam, panie Potter – przywitała się. – Uzdrowiciel Octopus czeka na pana u siebie w gabinecie – oznajmiła.
- Dziękuję. Zaraz do niego pójdę.
Kobieta odeszła a z sali rozległ się okrzyk Hermiony.
- Harry! Pozwól tutaj! – Jej słowa brzmiały niczym rozkaz.
Wszedł do środka i zobaczył, jak oczy Hermiony zwężają się do niewielkich szparek, gdy siadał obok niej.
- Jak się czujesz, Hermiono? – zapytał.
- A jak myślisz? – warknęła. – Wiesz, że miałam jutro stąd wyjść? Ale przez to – wskazała głową na leżącego na szafce „Proroka” – poczułam się gorzej i uzdrowiciele każą mi zostać jeszcze tydzień! Jak to się stało? 
- To był nieszczęśliwy wypadek... – mruknął, odwracając od niej głowę. 
- Nieszczęśliwy wypadek – prychnęła. – Skeeter napisała, że Ginny jest nieprzytomna i nie wiadomo czy z tego wyjdzie. Jak w ogóle do tego doszło?
- Pokłóciliśmy się i Ginny... zamierzała przenieść się do rodziców, ale spadła ze schodów... – powiedział, wciąż nie zaszczycając jej spojrzeniem. 
- Harry, nie spodziewałam się tego po tobie – powiedziała. – Jak mogłeś do tego dopuścić? Rozumiem, że poszło o twoją nieobecność w ciągu ostatniego miesiąca, prawda? I gdzie tak w ogóle jest James? 
- W Norze – odparł. – Pod opieką Molly. I tak, poszło o moją pracę.
- A dlaczego nie jest z tobą? To twój syn, Harry!
- Wiem! – krzyknął.
Zerwał się z miejsca i podszedł do okna. Oparł się o parapet i patrząc niewidzącym wzrokiem przed siebie, dodał:
- Od wypadku jest prawie cały czas ze mną, ale dzisiaj... wolałem być sam, gdy będę rozmawiać z uzdrowicielem.
- Na Merlina, Harry, ona jest w ciąży! – wykrzyknęła, jakby dopiero teraz to sobie uświadomiła i od razu się zreflektowała. – Bo jest, prawda? Nie straciła...?
Harry odwrócił się i dostrzegł jak kładzie jedną rękę na brzuchu, a drugą przyciska do ust. Pokręcił głową.
 - Nie, Hermiono, nie straciła. Przynajmniej tak było do wczoraj... 
Hermiona wyciągnęła do niego rękę. Podszedł do niej i uścisnął jej dłoń.
- Za chwilę mam spotkanie z uzdrowicielem i dowiem się jak wyszły dzisiejsze badania... Dlatego muszę już iść...
- Wróć potem do mnie, dobrze? Nawet, jeśli będziesz miał złe wieści... nie możesz być sam...
Harry uścisnął mocno jej dłoń, kiwnął głową i wyszedł.

2 komentarze: