niedziela, 17 czerwca 2012

73. W Hogsmeade


Gospoda pod Świńskim Łbem była prawie pusta. Tylko przy barze siedział jakiś zakapturzony człowiek i pił Ognistą Whisky. Gdy wypijał jedną szklankę, prosił o następną.
Po drugiej stronie, w kącie pubu, siedział samotnie młody mężczyzna w czarnej szacie, z burzą czarnych włosów i w okularach zasłaniających jego zielone oczy. W rękach przetaczał butelkę piwa kremowego, które sączył powoli i obserwował wchodzących i wychodzących gości. Prawie ich nie widział. Rozmyślał o dzisiejszym dniu i cudownych chwilach spędzonych w Pokoju Życzeń. Najchętniej poszedłby już do pokoju, w którym miał spędzić dzisiejszą noc i został sam.
Chwilę później dołączył do niego jakiś człowiek z butelką piwa w ręku, trzymając pod pachą złożonego „Proroka Wieczornego”. Był kilka lat starszy, w bardzo podobnej szacie, a na jego twarzy widać było zmęczenie. Usiadł obok, kładąc gazetę na stole.
Harry podniósł głowę.
- Coś jest ciekawego? – spytał, wskazując na gazetę.
- Dzisiaj po południu, kiedy ty niby to sprawdzałeś zamek, było kilka ataków dementorów.
Tim rozsiadł się wygodniej i zamknął oczy.
- Co? Gdzie? – Harry podskoczył i sięgnął po „Proroka”.
- Zajęli Abergavenny i okolice Liverpoolu – mruknął Tim w odpowiedzi, otwierając oczy i spoglądając na chłopaka. – Odkąd ministerstwo ich nie kontroluje rozpanoszyli się po całej Brytanii i wysysają wszystko, co jest im potrzebne.
- A skąd pewność, że to nie Malfoy i reszta? Może to śmierciożercy ich kontrolują i próbują nas zmylić?
- Nie myśl, że tego nie podejrzewamy.
Zapanowała cisza. Tim dopił resztę piwa, a Harry przejrzał „Proroka”. Nie był pewny, czy chce o tym czytać. Dementorzy. Nienaturalne zimno, mgła, jaką roztaczali, gdy się mnożyli. I brak jakiejkolwiek nadziei. Wzdrygnął się na wspomnienie swoich spotkań z tymi stworami. Od prawie roku o nich nie słyszał, a tu równocześnie kilka ataków na niewinnych mugoli.
- Mogą tu dotrzeć? – spytał, odrywając się od czytanego artykułu.
- Możliwe, że tak. A jeśli stoją za nimi śmierciożercy, to mogą ich wysłać przed sobą, jako ochronę. – Westchnął ciężko i dodał. – Jutro wieczorem mamy wrócić do Londynu. Robards mi o tym wspomniał, kiedy przekazywałem mu raport.
- Co? – Harry zachłysnął się piwem. – Jutro? A Hogwart?
- Jest bezpieczny.
- Bezpieczny? – Harry nie mógł w to uwierzyć. Nie sprawdził jeszcze wszystkiego. A Knight? Nie sprawdził jeszcze tego człowieka, choć Ginny stwierdziła, że ostatnio się zmienił. – I po co mamy wracać?
- Tego już mi nie powiedział.
- A McGonagall wie, że mamy wracać? Przecież to ona poprosiła, żebym tu przybył.
- Prawdopodobnie tak. Ale naszym szefem jest Robards, nie? I to jego mamy słuchać.
Harry zamyślił się chwilę i powiedział:
- Masz rację.

Harry wspiął się po rozklekotanych schodach na pierwsze piętro. Ciemny korytarz, oświetlony tylko jedną pochodnią, sprawiał wrażenie tajemniczego i trochę przerażającego.
Otworzył drzwi do swojego pokoju i, gdy miał zamiar wejść do środka, usłyszał za sobą czyjś głos wymawiający jego nazwisko:
- Potter.
Odwrócił się natychmiast, wyciągając różdżkę w stronę głosu. Promień światła z różdżki oświetlił wysoką postać. To był barman ze Świńskiego Łba.
- Ty jesteś Potter, prawda? – spytał.
- Tak. To ja – odparł Harry i opuścił różdżkę. Zastanawiał się o co może chodzić. Czyżby nie zapłacił za nocleg? Nie. Za to płaciło ministerstwo. Zapytał więc: – O co chodzi?
Barman rozejrzał się niepewnie po pustym korytarzu. Machnął swoją różdżką w kierunku pochodni, która natychmiast zgasła, a wolną ręką wepchnął Harry’ego do środka. Gdy zamknął za nimi drzwi, rzucił zaklęcie uciszające na drzwi i okna i powiedział:
- Mam coś, co powinno należeć do ciebie.
Ta sytuacja trochę Harry’ego zaniepokoiła. Nie był pewny, po której stronie jest ten człowiek. Podniósł różdżkę i trzymał ją w gotowości. Jednak tamten nie zaatakował. Zapalił tylko lampę na stoliku przy łóżku. Harry spojrzał na barmana i przyjrzał się uważniej mężczyźnie. Kogoś mu przypominał. Był bardzo podobny do człowieka, który nie żył od kilku lat. Miał długie siwe włosy, choć nie tak białe jak Albus, a zza brudnych okularów spoglądały bystre, niebieskie oczy.
- Dumbledore... – wyszeptał i opuścił różdżkę, po czym dodał głośniej: – pan jest Aberforth, brat profesora Dumbledore’a.
Harry usiadł na łóżku, cały czas nie spuszczając wzroku z barmana, który chrząknął i odwrócił się do niego.
- No cóż...  – Mężczyzna zawahał się i schował własną różdżkę za pazuchę. – Nie będę ukrywał, że nim nie jestem, choć Albus nie byłby zachwycony naszym spotkaniem.
- Dlaczego?
Aberforth nie odpowiedział. Przeszedł przez pokój, wyjrzał przez okno i w końcu usiadł na najbliższym krześle.
- Pamiętam, jak w przeddzień twojego pierwszego przyjazdu do szkoły, Albus przyszedł do mnie i powiedział mi, że wreszcie będzie mógł się tobą zająć. Oczywiście chciał mieć tylko na ciebie oko, ale wiem, że za każdym razem, gdy coś się działo, bardzo się o ciebie martwił. Wiesz, on wiedział o tobie dużo więcej niż cały czarodziejski świat, choć nikomu tego nie powiedział – westchnął. – Sekrety, tajemnice, kłamstwa... w czasach naszego dzieciństwa to był nasz chleb powszedni. Ja miałem już tego dość, ale on... chyba nie potrafił już z tego zrezygnować. Znałem go zbyt dobrze, żeby wiedzieć, że coś ukrywa. Tłumaczyłem, że powinien ci powiedzieć prawdę od samego początku, ale on twierdził, że jeszcze będzie miał na to czas... – Pokręcił głową. – Wiem, że w końcu ci powiedział, choć dla niego nie było to proste. Gdy zobaczyłem, jak wchodzisz do mojego pubu cztery lata temu, czułem, że z tego nie wyniknie nic dobrego, zwłaszcza, że u mnie zawsze pojawiali się różni podejrzani ludzie. – Spojrzał na Harry’ego, robiąc kwaśną minę. – Wiesz, co mam na myśli i wiesz jak to się skończyło.
Harry kiwnął głową. Oczywiście, że pamiętał. Każdy fragment tamtego spotkania. A kilka miesięcy potem okazało się, że był tam szpieg ministerstwa i Dumbledore... musiał zniknąć na pewien czas, ratując go przed wyrzuceniem ze szkoły.
Aberforth ciągnął dalej.
- Wiem, że nie znałeś wtedy jeszcze prawdy i... no cóż... nie powiem, że nie byłem zaskoczony, widząc cię tutaj. – Pokręcił głową. – Teraz to już nie jest ważne. Wtedy tylko pomyślałem, że to jakiś plan Albusa, o którym nikt nie wiedział. Mój kochany brat obserwował każdy twój krok i mówił ci, co masz robić. Może nie wprost, ale ty go słuchałeś i szedłeś jak po sznurku. Tak, jak chciał. Gdy umarł, chciałem się z tobą zobaczyć, żeby cię przekonać abyś porzucił postawione ci zadanie przez mojego brata, ale gdy zobaczyłem przy tobie ministra, zawahałem się, a potem... nie miałem już okazji... zniknąłeś z powierzchni ziemi...
Zamilkł. Harry nie naciskał, tylko wrócił myślami do tamtych dni. To była trudna decyzja, którą podjął już przed pogrzebem, gdy klęczał przy martwym ciele Albusa. Kręta ścieżka wyznaczona przez Dumbledore’a, prowadząca do ostatniego spotkania z Voldemortem, była ciemna i mroczna. Wiedział, jak to się mogło dla niego skończyć, ale po prostu zaufał wtedy Dumbledorowi, choć potem nie raz ogarniały go wątpliwości. Gdyby nie Ron i Hermiona prawdopodobnie nie dotarłby do końca tej drogi i Voldemort by wygrał. Nie byłby teraz z Ginny... W ogóle by go tu nie było.
Ich spojrzenia się spotkały. Jasnoniebieskie oczy Aberfortha, tak podobne do spojrzenia jego brata, przenikały Harry’ego niczym promienie Roentgena. Czuł, że mężczyzna wie o czym on myśli.
- Gdyby mój brat zostawił cię w spokoju... – Starzec pokręcił głową.
- Ale dlaczego teraz pan mi o tym mówi? Przecież nie ma to już znaczenia.
- Może masz rację, ale musiałem ci to powiedzieć. Zbyt długo mnie to gryzło.
- Rozumiem.
Jakiś czas siedzieli w milczeniu. Harry przetaczał w palcach różdżkę, a Aberforth przypatrywał się swoim dłoniom, które co chwila zaciskał i rozluźniał, jakby się przed czymś powstrzymywał. Wreszcie przerwał ciszę i powtórzył to, co powiedział na samym początku:
- Mam coś, co powinno należeć do ciebie.
Wsunął rękę pod szatę i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni małe, prostokątne lusterko. Harry wstrzymał oddech, biorąc je drżącą ręką.
- To chyba należało do twojego ojca chrzestnego. Na odwrocie jest jego podpis.
Harry odwrócił lusterko i na tekturce dostrzegł dwa wyrazy: Syriusz Black.
- Skąd pan to ma? – zapytał cicho.
- Kupiłem od Dunga jakiś czas temu. Albus powiedział, że to jedno z dwukierunkowych lusterek, ale, żeby działało potrzebne jest drugie, tylko, że nie wiem gdzie jest...
- Ale ja wiem – przerwał mu Harry. – Dziękuję.
 _ _ _ _

 Tej nocy Ginny nie mogła zasnąć. Wierciła się na łóżku, wspominając dzisiejszy dzień. W końcu położyła się na plecach, założyła ręce za głowę i wpatrzyła w sufit nad sobą. Nigdy by nie przypuszczała, że zobaczy Harry’ego tak szybko. Oczywiście każdego dnia o tym marzyła, ale to były tylko marzenia. A dzisiaj... Nie tylko zobaczył ją w grze, ale spędził z nią kilka godzin w Pokoju Życzeń, chociaż powinien robić zupełnie co innego. Była tego pewna.
Westchnęła. Nadal czuła jego dotyk i oddech otulający ją. To było wspaniałe, tak dać się zapomnieć w jego ramionach. Zamruczała cicho, niczym kotka, na to wspomnienie, przeciągnęła się i zamknęła oczy. Tak cudownie ją rozpieszczał i doprowadzał do szaleństwa. Nie potrzebowała ani eliksiru miłości, ani Felix Felicis, by czuć szczęście i kochać. Sama jego obecność sprawiała, że tonęła, że stawała na skraju przepaści, w którą pewnie by się rzuciła, żeby go uratować, gdyby ktoś kazał jej w tamtej chwili to zrobić.
Pokręciła głową. To, co się dzisiaj wydarzyło, wcale nie było dobre. Ani dla niej, ani dla niego. Miała wrażenie, że Harry nie zostanie tu długo, a jej pozostaną tylko wspomnienia.
Obróciła się na bok, zaciskając mocniej powieki i zwijając dłonie w pięści. Podciągnęła kolana pod brodę i zwinęła się w kłębek, obejmując się ramionami. Nie chciała tego. Oczywiście, że poszłaby za nim w ogień, on pewnie zrobiłby to samo dla niej, ale życie, a zwłaszcza ich życie nie było takie proste. Muszą cały czas mieć się na baczności, uważać na to, co robią i z kim, a przede wszystkim nie mogą być sami. Te chwile szczęścia, które dzisiaj spędzili razem, były jakby skradzione z czyjegoś życia, życia dwojga ludzi, którzy nie muszą obawiać się przyszłości.
Strach ścisnął jej żołądek. Skuliła się jeszcze bardziej, próbując pokonać wewnętrzny ból. Wszyscy uważali ją za silną, wesołą dziewczynę, ale ona wcale taka nie jest. Nie po tym, co już było. Miała wszystkiego dość. Szkoły, bo to ona rozdzieliła ich w tak wrażliwym momencie: byli przecież niecały miesiąc po ślubie! McGonagall, przez którą musi udawać, że nadal jest panną Weasley, a nie panią Potter, no i strachu, że za rogiem ktoś może się czaić, by coś zrobić jej, albo Harry’emu. Ciągły strach o siebie nie nastraja do radości. Harry. Czasami miała wrażenie, że przy nim jest małą dziewczynką, gdy za każdym razem mówi jej, żeby uważała na siebie. Tak. Tego też miała dość. Czy kiedyś się to skończy?

Kolejny dzień przyniósł deszcz i zimny wiatr. Prawie wszyscy uczniowie ubrani w ciepłe płaszcze i szaliki ustawili się w kolejce do Filcha, który sprawdzał na liście nazwiska tych, którzy mieli pozwolenie na wyjście do Hogsmeade. Ginny i Jill szybko przeszły kontrolę i po kilku minutach zmierzały do wioski. Przez całą drogę Jill narzekała na wszystko, co przyszło jej do głowy. Na szkołę, na chłopaków, na Ślizgonów, na pogodę i Bóg raczy wiedzieć na co. Ginny po pewnym czasie straciła orientację, o czym tamta mówiła. Co jakiś czas wtrącała tylko jakieś „aha”, „noo” i przytakiwała, sprawiając wrażenie, że słucha potopu słów przyjaciółki i mając nadzieję, że Jill nie zwróci uwagi na jej brak koncentracji.
Nie miała ochoty na tę wycieczkę. Szła ze spuszczoną głową, nie zważając na to, dokąd idzie. Zresztą Jill prowadziła, trzymając ją pod ramię. Była pewna, że większość sklepów nadal była zamknięta, a siedzenie w zatłoczonym pubie jest dobre dla tych, którzy są tu po raz pierwszy. Kilka lat temu, gdy jeszcze tylko marzyła o Harrym, chciała pójść z nim do pani Puddifoot, przytulnej herbaciarni, do której przychodziły tylko szczęśliwe, zakochane pary. Nigdy jednak nie mieli takiej szansy, bo od chwili, gdy już byli razem nie wolno było przychodzić tu uczniom. Musiały wystarczyć im błonia i kryjówki wśród drzew, a w zeszłym roku także jego gabinet.
- To dokąd chcesz iść? – spytała Jill, przerywając jej tok myślenia.
Ginny podniosła głowę i rozejrzała się. Stały na głównej ulicy Hogsmeade. Tak jak myślała, większość sklepików była zamknięta. Otwarta była tylko gospoda Pod Trzema Miotłami, poczta i chyba sklep Skrivenshafta, na końcu drogi, w którym można było kupić nowe pióra i pergaminy. Obok nich przemykały grupki roześmianych dzieciaków, chcących uniknąć deszczu.
- Decyzję pozostawiam tobie – mruknęła.
- To chodźmy do Trzech Mioteł. Przynajmniej będzie ciepło i umkniemy przed deszczem.
Pociągnęła ją za rękę i weszły do środka.
Wewnątrz prawie wszystkie stoliki były zajęte. W kącie, po drugiej stronie od wejścia, siedziało dwóch czarodziejów, obserwując przechodzące dziewczyny, a naokoło kręciło się mnóstwo uczniów z młodszych klas.
Jill wskazała Ginny stolik po środku pomieszczenia, a sama podeszła do lady. Wróciła chwilę później, niosąc dwie butelki piwa kremowego. Ginny usiadła tyłem do wyjścia, co nie bardzo jej odpowiadało, bo musiała wciąż zerkać przez ramię, by upewniać się, czy nic nie dzieje się za plecami. Jill usiadła naprzeciwko niej.
- Nigdzie go nie ma – powiedziała Jill, rozglądając się dookoła.
- Kogo?
- No, Harry’ego. Myślałam, że będzie chciał spędzić z tobą cały dzień.
Ginny poruszyła się niespokojnie na krześle.
- Zapomniałaś, że on nie jest tu tylko dla mnie? – spytała rozdrażniona. Ją też niepokoiła jego nieobecność, ale była pewna, że musi robić coś innego. – Na pewno jest po drugiej stronie wioski i ochrania tamtą stronę.
- No tak. To możliwe. – Jill kiwnęła głową. – Ale to dziwne. Nie widział się z tobą dwa miesiące i nic?
- A co cię to obchodzi? – warknęła. Czuła, jak ogarnia ją złość. – Zresztą byliśmy razem wczoraj po południu, nie pamiętasz?
- Szsz! – uciszyła ją Jill. – Pamiętam. Ale jeszcze chwila i wykrzyczysz całemu światu, że jesteś jego żoną, a podobno masz na razie ukrywać wasz związek? – wyszeptała.
- A może  ja chcę, żeby to się skończyło? – spytała głośnym szeptem. Cała się trzęsła. – Może mam tego dość? Tych tajemnic, tego, że nie możemy być razem!
Wypiła jednym haustem resztę piwa i odstawiła, trochę za mocno, butelkę na stolik.
- Ginny, proszę, mów ciszej – jęknęła Jill – wszyscy na nas patrzą. – Chwyciła ją za rękę. – Rozumiem, co czujesz, też bym się tak wściekała, ale to nie jest czas i miejsce. Może wrócimy jednak do szkoły?
Ginny kiwnęła głową. Wiedziała, że trochę ją poniosło.
- Przepraszam – szepnęła. – Masz rację, chodźmy. Nie jestem w nastroju do siedzenia tutaj.
- Dobrze. – Jill odetchnęła, rada, że Ginny trochę się uspokoiła. – Zaczekaj na mnie przy wejściu, ja zaraz wrócę, tylko pójdę do toalety.
- Okej, zaczekam.
Wyszła na zewnątrz, otulając się peleryną i nakładając na głowę kaptur, żeby ochronić się przed wiatrem. Na szczęście deszcz przestał padać.
Nie zdążyła sprawdzić, czy coś może jej grozić, gdy poczuła, że ktoś przystawił różdżkę do jej pleców. Zamarła. Śmierciożercy?
Usłyszała za sobą głos:
- Pójdziesz ze mną! Tylko bez żadnych sztuczek. Chcę widzieć twoje ręce!
Głos był ostry i szorstki, jednak było w nim coś znajomego.
- Harry? Co ty robisz?
- Żadnych pytań. Ruszaj!
Chwycił ją za ramię i poprowadził w bok. Gdy skręcili w jakąś boczną uliczkę, odwrócił ją przodem do siebie.
- Czy ja nie mówiłem ci kiedyś, żebyś nigdy nie była sama? – spytał. Był zły.
- Ale ja nie jestem sama! – zaprotestowała, próbując wyrwać się z jego uścisku. – Jestem z Jill.
- To gdzie ona jest?
- Poszła do łazienki. Miałam zaczekać na nią na zewnątrz.
Przez moment mierzyli się wzrokiem. Ginny przeczuwała, co za chwilę od niego usłyszy. I nie myliła się. Zaczęła ogarniać ją złość i frustracja.
- Powinnaś być bardziej ostrożniejsza. Wiesz, że śmierciożercy nie byliby tacy delikatni. Nie powinnaś opuszczać terenów szkolnych. A szczególnie chodzić do Hogsmeade.
- Nie jesteś moim ojcem! Nie możesz mi rozkazywać! – krzyknęła. – Pojawiasz się na kilka godzin, omamiasz mnie czułymi słówkami, pieszczotami, a potem zostawiasz, prawiąc mi kazania o ostrożności! „Bądź ostrożna, uważaj na siebie” – wysyczała, powtarzając jego słowa, a każde było nasączone sarkazmem i wściekłością.
Odwróciła się od niego, ale Harry chwycił ją za ramię, odwracając ją z powrotem do siebie. Jej słowa ugodziły go niczym ostry sztylet.
- Ginny! Nie chcę cię stracić.
- Nie jestem małą dziewczynką! Wiem, co jest dobre, a co złe. Nie musisz mi tego mówić! – wykrzyknęła z irytacją.
- Oczywiście, że nie jesteś – westchnął, dając za wygraną. Nie chciał się kłócić. – Po prostu przestraszyłem się, widząc cię samą pod drzwiami Trzech Mioteł.
- Wiem. Po prostu mam dość.
- Mnie?
Ginny opuściła głowę, kręcąc nią w prawo i w lewo.
- Nie, nie ciebie.
- To o co chodzi? – spytał cicho.
Przysunął się bliżej i ręką dotknął jej policzka, po czym podniósł jej głowę, chwytając ją za podbródek. Ginny jednak nie spojrzała na niego.
- Mam dość tego wszystkiego. Tajemnic, strachu... samotności...
- Nasza sytuacja nadal będzie trudna – szepnął. Ton jego głosu stał się poważny. – Wracam do Londynu i nie będę przy tobie. Teraz na pewno spotkamy się dopiero w święta. Dlatego proszę, bądź bardziej ostrożniejsza. Nigdy nie bądź sama.
- Dobrze, nie będę – obiecała uroczyście.
- Nigdy nie dotykaj niczego, co pochodzi z niepewnego źródła.
- Dobrze.
- Nie ufaj nikomu. Mam złe przeczucie i podejrzewam, że wśród uczniów, może nawet w najbliższym ci otoczeniu, może być szpieg śmierciożerców. I ten ktoś będzie próbował dostarczyć ciebie do Malfoya, jeśli tylko będzie miał na to szansę. Jako przynętę na mnie.
- A ty?
- To dotyczy także mnie.  
Ginny zrobiła krok do przodu i wtuliła się w niego. On otoczył ją ramionami i przytulił.
- Musimy być silni – powiedział.  – Przetrwamy.

7 komentarzy:

  1. Poryczałam się na końcu :'(
    Piękny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  2. oh....kocham ten blog

    OdpowiedzUsuń
  3. Ginny robi się już denerwująca :(

    OdpowiedzUsuń
  4. kocham ten blog uzależniłem się od niego

    OdpowiedzUsuń
  5. Ginny robi się denerwująca bez obrazy

    OdpowiedzUsuń
  6. Szkoda że to nie śmiercożerca tylko Harry

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak możesz ????!!!!

    OdpowiedzUsuń