czwartek, 14 czerwca 2012

39. Początek nowego semestru

Nad Hogwartem powoli wstawał nowy dzień. Śnieg, który padał przez całą noc, pozostawił na błoniach świeżą warstwę puchu. Przy oknie w dormitorium dziewcząt z szóstej klasy stał zamyślony Harry. Przed jego oczami, co jakiś czas, przelatywały sowy wracające z nocnych łowów. Jednak to nie one były powodem jego rozmyślań. Zerkał co chwila na łóżko Ginny stojące obok, sprawdzając czy jeszcze śpi. On sam nie mógł zasnąć, bo ten dziwny sen, który Ginny opowiedziała, nie dawał mu spokoju. Nie podejrzewał, że to był sen proroczy, ale... te słowa, które w jej śnie powiedział Malfoy: „...musi zobaczyć, jak to jest, gdy bliska ci osoba ginie na twoich oczach” były niepokojące.
Ginny spała. Nie był to jednak spokojny sen. Cały czas kręciła się na łóżku, mrucząc coś cicho za każdym razem, gdy zmieniała pozycję. Harry podszedł do niej, kiedy leżała na plecach, z głową lekko przekręconą w jego stronę, i odgarnął kosmyk włosów z czoła.
- Skąd ty o tym wiesz? – szepnął.
Chwilę później usłyszał pukanie. Podszedł do drzwi i otworzył je. W progu stała Hermiona. Weszła do środka i podeszła do łóżka Ginny.
- Jak ona się czuje? Powiedziała ci czemu tak krzyczała? – spytała cicho, żeby jej nie obudzić i przysunęła się do niego.
- W porządku. Jak widać, śpi. Wcześniej opowiedziała mi cały sen.
Podeszli do okna.
- Myślisz, że miała wizję? – spytała Hermiona, gdy opowiedział jej wszystko.
- Tak, jak ja kiedyś? Nie, to niemożliwe. – Pokręcił głową. – Ona przecież nie ma takiego kontaktu z Malfoyem, czy z Bellatriks Lestrange, jak ja z Voldemortem. Moim zdaniem, po prostu za dużo się ostatnio dzieje wokół nas i ona bardzo to przeżywa.
- I myślisz, że we śnie, wszystkie te jej lęki uwolniły się, ukazując jej tę sytuację?
- Nie jestem pewny. To ty jesteś pod tym względem mądrzejsza. Nie znam się na tym. Zaniepokoiło mnie najbardziej tylko jedno zdanie, które mi powiedziała.
- Jakie?
- To, co powiedział w jej śnie Malfoy, że „...musi zobaczyć, jak to jest, gdy bliska ci osoba ginie na twoich oczach”. Skąd Ginny wiedziała jak zginął Draco? Bo ja jej o tym nie mówiłem, a mam wrażenie, że...
- Te słowa odnoszą się właśnie do tego? – wpadła mu w słowo Hermiona.
- Tak.
Harry odwrócił się do okna, wpatrując się w jakiś odległy punkt nad Zakazanym Lasem, ale nic nie widział. Sięgnął wspomnieniami do wydarzeń sprzed roku, kiedy znaleźli się w niebezpieczeństwie. Widział śmierciożerców, którzy odkryli ich kryjówkę w lesie. Zaprowadzili ich do rezydencji Malfoyów, i to w ich salonie wszystko się wydarzyło. Wtedy miał wrażenie, że już nic ich nie ocali, że śmierciożercy zabiją Rona i Hermionę, a jego dostarczą Voldemortowi. I wtedy zaskoczyło go zachowanie Draco. Nigdy by się tego po nim nie spodziewał.
Bo Draco pomógł jemu, Ronowi i Hermionie uciec sprzed nosa Czarnego Pana.  Gdy ten się o tym dowiedział, kazał przyprowadzić Draco i jego rodziców i bez żadnych zahamowań zabił młodego Malfoya na oczach rodziny i śmierciożerców. Lucjusz błagał, wił się u stóp Voldemorta, ale Czarny Pan był nieugięty.
- Harry, mówię do ciebie, słyszysz? – Hermiona szturchnęła go w ramię.
- C-co? – Spojrzał na nią nieprzytomnie. Odwrócił się.
- Nadal myślisz o tamtej sytuacji? Przecież to nie była twoja wina, że on zginął.
- No tak, ale...  
- Harry – jęknęła. – Nic nie mogłeś zrobić. To była jego decyzja. W końcu dowiedział się z kim przystali jego rodzice i on, ale było już za późno na odwrót. I zrobił to, co uważał za słuszne.
- Wiem, wiem – szepnął. – A Malfoyowie do tej pory twierdzą, że to moja wina. I po części mają rację.
Hermiona westchnęła.
- Pamiętam, jak wtedy, po naszej ucieczce rozbolała cię blizna, bo miałeś wizję Voldemorta, gdy go zabijał.
- Był strasznie wściekły. Voldemort. Aż dziwne, że nie zabił wtedy całej ich rodzinki. – Mówiąc to skrzywił się lekko. – Ale przecież Malfoy był  jego prawą ręką, więc dostał tylko Cruciatusem.
- Jasne. Ale wracając do snu Ginny, pamiętasz, jak ty się zachowywałeś, gdy to ty miałeś wizje?
- A co to ma wspólnego z... – spojrzał zaskoczony na Hermionę, a potem na Ginny.
Hermiona zaczęła się kręcić po dormitorium.
- Kiedy ją zobaczyłam kilka godzin temu, gdy rzucała się na łóżku, przypomniałeś mi się ty, gdy miałeś wizję ataku na pana Weasleya, pamiętasz?
- Czyli twierdzisz, że to jednak była wizja?
- Nic nie twierdzę. Ale to powinno być dla was ostrzeżeniem.
Harry przytaknął, a Hermiona zatrzymała się i spojrzała na Ginny.
- A jeśli chodzi o nią, to dlaczego nie poszliście do Pomfrey? – spytała, zmieniając temat.
- Ginny nie chciała. I nie dziwię się jej. Sam mam dość skrzydła szpitalnego.
- Rozmawiałam przed chwilą z Jill w twoim imieniu. Zgodziła się mieć na nią oko. Poprosiłam, aby utrzymała to w tajemnicy przed wszystkimi, a szczególnie przed Ginny.
- Dzięki.
- A wy musicie bardziej uważać – dodała, podchodząc do niego.
- Przecież wiem, że teraz nie jest bezpiecznie. Szczególnie dla nas.
- Ale ja nie mówię o Malfoyu i śmierciożercach, choć w tym przypadku też musicie uważać.
- To o co ci chodzi? – Harry spojrzał zaskoczony na Hermionę.
- Co prawda większość wie, że jesteście po zaręczynach, ale... zostaliście tu sami...
- Co? No wyduś to z siebie.
- No... chodzi o to, że... – Hermiona zaczęła się jąkać.
- Możesz szybciej? – syknął.
- No wiesz. Wyprosiłeś nas z jej dormitorium, bo chciałeś zostać sam na sam z Ginny... Dziewczyny po prostu zaczęły gadać i snuć jakieś idiotyczne domysły, co wy tu robiliście.
- Że co? - Harry nie mógł się powstrzymać i krzyknął. – Przecież dla Ginny to, co przeżyła było wstrząsem, była osłabiona..., nie myślała logicznie...
- Przecież wiem. Ja tylko uważam, że powinniście bardziej uważać pod tym względem. Myślisz, że one nie domyślają się, co robicie, gdy jesteście sami u ciebie w gabinecie? Już i tak po szkole krążą plotki na wasz temat.
- Co?! Jakie plotki?
Nie dowiedział się jednak jakie, bo od łóżka Ginny doszedł ich jakiś szmer. Odwrócili się od okna i spojrzeli na nią. Ginny już nie spała. Siedziała na łóżku i przyglądała się im, gdy tak stali przy oknie.
- Już nie śpisz? – Harry podszedł bliżej.
- Tak. Nie śpię. Obudził mnie twój słodki głos – odparła z przekąsem patrząc na niego.
Z okolicznych dormitoriów dziewcząt zaczęły dobiegać zwykłe poranne odgłosy. Powoli wszyscy wstawali, przygotowując się do zajęć.
- Skoro już wszyscy wstają, a ty już nie śpisz, to nie będę przeszkadzał. Idę się ubrać. Po śniadaniu mam zajęcia z pierwszoroczniakami – stwierdził Harry.
Pocałował jeszcze Ginny w policzek i podszedł do drzwi. Otwierając je wpadł na wchodzącą do dormitorium brunetkę. To była Jill.
- O, Harry! – krzyknęła na jego widok. -  Już wychodzisz?
- Jak widać. Dam wam możliwość się przebrać, a... i dziękuję Jill – odparł, spoglądając na nią. Poklepał ją po ramieniu. Jill zarumieniła się lekko i podeszła do swojego łóżka. Hermiona, gdy to zobaczyła wzniosła oczy do nieba z dezaprobatą. Harry udał, że tego nie dostrzegł, odwrócił się jeszcze do Ginny i powiedział – spotkamy się za chwilę na śniadaniu. – I wyszedł.
Ginny wstała i spojrzała zaskoczona na Jill.
- Jill, za co on ci podziękował? O co mu chodziło?
- O nic – odparła dziewczyna cały czas odwrócona tyłem do Ginny.
- Podziękował, tylko za to, że pozwoliła wam zostać sam na sam, prawda Jill? – stwierdziła Hermiona, ratując Jill z trudnej sytuacji, a ta przytaknęła. Hermiona podeszła do drzwi.
- Czy wy coś przede mną nie ukrywacie? – Ginny spoglądała to na jedną to na drugą dziewczynę.
- Ależ nie. – Hermiona pokręciła głową. – I od kiedy jesteś taka ciekawska, co? No dobrze. Ja też muszę iść się przebrać.
I też wyszła. Ginny popatrzyła przez chwilę na zamknięte drzwi, potem na koleżankę, a gdy i ta nic już nie powiedziała odwróciła się do swojego kufra i zaczęła wyciągać z niego rzeczy. Coś w zachowaniu Hermiony i Jill mówiło jej, że jednak coś ukrywają, tylko co? I na pewno chodzi o nią. Postanowiła, że wyciągnie z Harry’ego tę informację, bo to od niego się zaczęło.
 
Harry wbiegł do swojego dormitorium. Dean i Seamus, już ubrani, spojrzeli zaskoczeni na niego, i nic nie mówiąc opuścili sypialnię, a Ron dopiero wygrzebywał się z łóżka.
- Harry? Gdzie ty byłeś? – spytał Ron.
- Byłem u Ginny – odparł, podchodząc do swojego kufra i zaczął go przeszukiwać, wyrzucając wszystkie ubrania na łóżko. 
- Jak to... u Ginny? Jak się tam dostałeś i co się stało?
- Ron – Harry wyprostował się z książką „Praktyczna magia obronna i jej zastosowanie w walce z czarną magią” w ręku, którą dostał kilka lat temu od Syriusza i Lupina, i spojrzał na niego. – Nie mam ochoty o tym rozmawiać, rozumiesz? Zaraz po śniadaniu mam zajęcia z pierwszoroczniakami i muszę się do tego przygotować.
- W porządku, panie profesorze – mruknął niezadowolony Ron. – Myślałem, że...
- Jak chcesz wiedzieć, to Ginny miała zły sen. Według Hermiony zachowywała się podobnie do mnie, kiedy to ja miałem wizje Voldemorta.
- Co? Ginny miała wizję? – Ron wyskoczył z łóżka, zrzucając przy okazji koc na podłogę.
- Nie wizję, tylko sen. A teraz wybacz, jestem zajęty. – I wyminąwszy osłupiałego Rona opuścił dormitorium.
 
Pierwszy tydzień nowego semestru minął na przypominaniu przez nauczycieli piątoklasistom i siódmoklasistom o zbliżających się sumach i owutemach. Mimo, że do egzaminów było jeszcze pięć miesięcy, coraz częściej można było spotkać uczniów zdenerwowanych, chodzących w panice po bibliotece wyszukujących potrzebnych książek. Niektórzy musieli nawet dostać wywar uspokajający od pani Pomfrey. Pierwszą osobą, która musiała go wypić była Hermiona, bo na każde wspomnienie o egzaminach  zaczynała warczeć na wszystkich, nic do niej nie docierało, a na każdy najmniejszy szept w jej kierunku reagowała krzykiem.
Harry współczuł tylko Ronowi, bo teraz, to on musiał wysłuchiwać narzekań Hermiony, gdyż  Harry większość czasu spędzał z Ginny, śmiejąc się z tego. Oboje starali się zapomnieć o tym strasznym śnie jaki Ginny miała na początku semestru.
Hermiona próbowała zaplanować powtórki dla Rona i Harry’ego, ale w przypadku Harry’ego było to naprawdę trudne, bo on prawie od świtu do nocy, jeśli nie miał zajęć, to siedział w swoim gabinecie, sprawdzając prace domowe młodszych klas, albo spędzał wolny czas z Ginny. Hermiona prawie codziennie go obsztorcowywała, za to, że się nie uczy, ale on przez cały czas starał się ją przekonać, że na robienie powtórek będzie miał jeszcze czas, bo teraz miał ważniejsze sprawy na głowie, niż myślenie o owutemach. Któregoś dnia powiedział jej nawet, że dla niego ważniejsze jest bezpieczeństwo szkoły niż jakieś tam egzaminy i jeśli uważa, że nie obchodzi ją, co się stanie z Hogwartem to jej sprawa, ale on zajmie się opieką najmłodszych i ochroną zamku. Po tym Hermiona nie odzywała się do niego przez kilka dni.
Drugiego dnia po rozpoczęciu zajęć McGonagall ogłosiła, że w sobotę zaczynają się lekcje teleportacji. Harry nie był tym zachwycony. A jeśli w tym czasie będzie atak? Co prawda wiedział, że w Wielkiej Sali, w której będą ćwiczyć nikt nie będzie się mógł deportować, ani aportować, ale wszyscy nauczyciele będą zajęci i nikt nie będzie pilnował Hogwartu.
Ginny przekonała Harry’ego, żeby pozwolił jej uczęszczać na  te zajęcia. Chciała się nauczyć teleportacji, a ponieważ on jako opiekun Gryffindoru będzie musiał przypilnować czy wszystko jest w porządku w trakcie nauki, to będzie miał ją częściej na oku.
Harry’ego coraz bardziej niepokoiły doniesienia „Proroka”. A raczej ich brak. Były wiadomości o nowych zaginięciach i atakach dementorów, ale brak było informacji, czy kogoś złapali. Wiedział, że śmierciożercy próbują działać na własną rękę, uważając zapewne, że teraz każdy z nich ma prawo do własnej chwały. Coraz częściej łapał się na tym, że myśli nad reaktywacją Gwardii Dumbledore’a, ale od razu nachodziły go  myśli: „po co? to nie ma sensu, nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki...” Z drugiej strony wiedział, że Malfoy mu nie odpuści. Domyślał się bowiem, że on prowadzi z nim własną wojnę, za Draco. Coraz częściej miał wrażenie, że jest obserwowany, tylko nie wiedział przez kogo.
Nadszedł luty szybciej niż się tego wszyscy spodziewali. Nadal było zimno i wietrznie, a z szaroburych chmur wiszących nad błoniami i zamkiem padał bez przerwy śnieg, czasami przechodzący w marznący deszcz. W szkole znowu zaczęło huczeć, bo zbliżał się bal dla siódmoklasistów i przygotowania do niego pochłaniały każdą wolną chwilę Harry’ego i nauczycieli.
W pierwszym tygodniu lutego, Ginny i Jill, wychodząc z Wielkiej Sali i kierując się do lochów na eliksiry, rozmawiały o zbliżającym się balu. Jill trochę jej zazdrościła, bo chętnie sama by poszła na ten bal, ale wiedziała, że i tak nikt jej nie zaprosi.  Harry’ego z nimi nie było, bo był zajęty jakimś poważnym zadaniem z drugoroczniakami. Przechodząc przez salę wejściową Ginny usłyszała przed sobą grubiański głos Crabbe’a.
- No, no. Czy to nie Weasley? A może już Potter?
Udała jednak, że tego nie usłyszała i minęła go bez słowa. Nie chciała wdawać się w rozmowę. Pamiętała ile razy Harry i Ron mieli z nim problemy. 
- Co, zapomniałaś języka w gębie? - Crabbe stanął przed nią, nie pozwalając jej przejść dalej.
- Odwal się – szepnęła, wyciągając powoli różdżkę i próbując go wyminąć, ale on zablokował jej przejście.
- Zostaw ją. – Jill stanęła pomiędzy nimi.
- A jednak umiesz mówić – syknął Crabbe i odwrócił się do Jill – A ty, co? Jesteś jej ochroniarzem?
Goyle, który stał z boku parsknął śmiechem.
- A jeśli nawet, to co?
- Jill, nie wtrącaj się – szepnęła Ginny, próbując odsunąć koleżankę.
Wokół nich zebrało się już sporo gapiów, przyglądając się im z zainteresowaniem. Wielu pokazywało ich sobie palcami, niektórzy śmiali się, inni coś między sobą szeptali.
- Czego? – Ginny warknęła, podnosząc głowę, spoglądając na niego spode łba.
- Zachowuj się Weasley.
- Bo co?
- Bo coś ci się stanie. A gdzie Potter? – spytał i zaczął się rozglądać.
- A co ciebie to obchodzi? – warknęła.
- Wydaje ci się, że masz złudne poczucie bezpieczeństwa, mała. Ale Pottera może zabraknąć, i co wtedy? Kto ciebie ochroni?
- Ale przecież jego tu nie ma. – Ginny rozejrzała się i podniosła różdżkę na wysokość piersi.
- Ginny, nie! – Jill próbowała ją powstrzymać. – Zaraz może wyjść McGonagall i da ci szlaban!
Ginny odtrąciła rękę koleżanki i krzyknęła:
- Imaginis plecotus!*
W tej samej chwili Crabbe krzyknął ”Expelliarmus!” i z obu różdżek wystrzeliły promienie światła. Ginny uchyliła się przed lecącym w jej stronę zaklęciem, które uderzyło w ścianę za jej plecami, a promień z jej różdżki zmienił tor lotu i trafił w stojącego obok nich Goyle’a. Na jego twarzy pojawiły się małe roztrzepotane skrzydełka nietoperzy. Kilka osób stojących po bokach zaczęło się śmiać, niektórzy krzyknęli: „Ale super!”
- Co się tu dzieje? – W tej samej chwili z Wielkiej Sali wyszła McGonagall. – Rozejść się! Nie macie żadnych zajęć?
Większość przechodzących uczniów mruknęła coś cicho, ale powoli zaczęła rozchodzić się na swoje zajęcia.
- Nic, pani profesor – Ginny odwróciła się natychmiast do dyrektorki i szybko zaczęła chować różdżkę. Jill spojrzała na Ginny z miną „a nie mówiłam?”, kręcąc głową. 
McGonagall popatrzyła z niedowierzaniem na Ginny, a potem spojrzała na Crabbe’a i Goyle’a.
- Goyle, idź natychmiast do pani Pomfrey, a was proszę o wyjaśnienia. – Wskazała na Jill, Ginny i Crabbe’a. Goyle, zakrywając sobie twarz rękami pobiegł schodami na górę do skrzydła szpitalnego. McGonagall wpatrywała się świdrującym spojrzeniem w pozostałą trójkę. – Nikomu nie wolno rzucać zaklęć na terenie szkoły! Słucham,  bo będę musiała porozmawiać z opiekunami waszych domów.
- Nie ma problemu. I tak chciałam iść do Harry’ego - pomyślała Ginny, patrząc na dyrektorkę.
- Panno Weasley! – krzyknęła McGonagall, spoglądając na nią surowo. Ktoś z tyłu zachichotał, ale gdy McGonagall rozejrzała się gniewnie po sali wejściowej, śmiech ucichł.
- Słucham, pani profesor? – Ginny zrobiła niewinną minę i spojrzała na dyrektorkę. Czyżby powiedziała to głośno?
- Nie spodziewałam się tego po tobie. Gryffindor traci dwadzieścia punktów za ciebie i dziesięć za pannę Wailey, a Slytherin też dwadzieścia za pana, panie Crabbe i szlaban dla każdego z was.
- Ale pani dyrektor... proszę – Ginny jęknęła. Nie była pewna jak na to zareaguje Harry, gdy się o tym dowie. – Jill nic nie zrobiła, dlaczego ona też?
- Właśnie, dlatego – odparła McGonagall. – A teraz, marsz na zajęcia.
 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~  
 * To moja wersja inkantacji zaklęcia rzucania upiorogacków przez Ginny (łac.vana imago – upiór, widmo i plecotus – gacek.)

3 komentarze:

  1. Fajna tylko [znów moje uwagi, wiem robię się wkurzająca]. Piszesz świetnie! Jakbym czytałą panią Rowling. Masz świetne wyczucie empatii i piszesz jak ona!!!

    OdpowiedzUsuń