Harry’emu pociemniało przed oczami na to co zobaczył. W następnej chwili klęczał na stopniu przy Ginny i trzymał ją za nadgarstek, próbując wyczuć puls. Był ledwo wyczuwalny, ale jednak był.
- Ginny... Proszę...
Chwycił ją za ramiona i lekko potrząsnął, mimo wszystko ona nie reagowała.
- Zgredku! – zawołał zachrypniętym głosem.
Skrzat pojawił się z cichym pyknięciem u stóp schodów.
- Pani Ginewra... – zaskrzeczał przerażony. – Panicz James!
Podbiegł do Jamesa, który wciąż płakał i wyciągał rączki, i ułożył go z powrotem w nosidełku. Ustawił go przy Harrym, który odwrócił się, nie puszczając ręki Ginny i położył dłoń na brzuszku syna, by chłopiec się uspokoił.
- Potrzebuję twojej pomocy, Zgredku – powiedział Harry stanowczym tonem. Był tym wszystkim przerażony, ale musiał zachować zimną krew, dopóki Ginny nie będzie bezpieczna w szpitalu. Potem będzie mógł się obwiniać i okazać strach. – Muszę jak najszybciej przetransportować Ginny do Munga. Jamesa też – oznajmił.
- Tak jest, Harry Potter, sir. Niech Harry Potter tylko powie, co Zgredek ma robić.
- Muszę wynieść ich na zewnątrz, bym mógł się stąd deportować, ale za ogrodzeniem są obcy czarodzieje, którzy tylko czekają na sensację. Wolałbym, żeby nikt nas nie zobaczył.
- Zgredek rozumie – skrzat skłonił głowę i zniknął.
Harry wstał. Wyczarował nosze, na które przelewitował Ginny, unieruchamiając ją na nich. Wstrząsnął go widok krwi w dwóch miejscach: tam, gdzie jeszcze przed chwilą leżała jej głowa i niżej, gdzie były jej plecy i uda. Bał się nawet pomyśleć, co to może oznaczać.
Chwycił rączkę nosidełka i zszedł na dół, różdżką prowadząc przed sobą nosze.
W korytarzu, pod drzwiami wejściowymi czekał na niego Zgredek. Skrzat narzucił na niego płaszcz, okrył ciepłym kocem leżącą Ginny i otworzył drzwi. Mroźne powietrze wpadło do środka, ale Harry zdawał się tego nie zauważać, tylko zacisnął mocniej rękę na różdżce i przymknął oczy, gdy ogarnęła go ciemność teleportacji.
Izba przyjęć Szpitala Świętego Munga była prawie pusta o tej porze. Tylko kilka osób z różnymi magicznymi dolegliwościami siedziało w jednym z rzędów krzeseł, a uzdrowiciele krążyli wśród nich, notując informacje.
Pielęgniarka siedząca przy informacji podniosła głowę na dźwięk aportacji, kiedy Harry pojawił się przy jej biurku. Poderwała się z miejsca.
- Moja żona miała wypadek... – wykrztusił. – Spadła ze schodów... Błagam... Ona jest w ciąży...
- Niech pan się uspokoi, panie Potter, nasi uzdrowiciele zaraz się nią zajmą. A kto tu tak płacze? – zaszczebiotała, wyciągając Jamesa z nosidełka i biorąc go na ręce.
- Obawiam się, że jemu też się coś stało... – Głos mu zadrżał. – Żona trzymała go wtedy na rękach...
Podbiegł do nich uzdrowiciel i zaczął rzucać na Ginny zaklęcia diagnostyczne.
- Myślę, że najlepiej będzie jak przejdziemy w bardziej ustronne miejsce – powiedział, nie odrywając wzroku od Ginny. – Sprawa jest bardzo poważna, więc zabieram żonę na oddział. Mary – zwrócił się do pielęgniarki – zaprowadź pana Pottera do mojego gabinetu.
- Oczywiście – przytaknęła. – Proszę za mną, panie Potter.
Zrobiła kilka kroków w stronę bocznego korytarza, jednak Harry nie ruszał się, patrząc to na uzdrowiciela i Ginny to na płaczącego Jamesa w ramionach tamtej kobiety.
- Ale co się dzieje? Co z moją żoną? I dlaczego James tak płacze? – Wskazał na chłopca w rękach pielęgniarki. – Czy z nim wszystko w porządku?
Mężczyzna podszedł do pielęgniarki i dotknął malca różdżką.
- Pańskiemu synkowi nic nie jest – powiedział, odwracając się do niego. – Jest tylko przerażony i pewnie trzeba go przewinąć. Dużo gorzej jest z pana żoną, ale najpierw muszę zrobić dokładniejsze badania. Wytłumaczę wszystko za kilka minut u mnie w gabinecie. A przez ten czas panem i dzieckiem zajmie się Mary. Kto prowadzi jej ciążę?
- Octopus... – Harry przełknął z trudem ślinę. – Tak, Octopus – potwierdził.
- W porządku.
Odwrócił się ponownie i wylewitował Ginny za sobą.
Harry patrzył za nimi. „Dużo gorzej jest z pana żoną...” tłukło mu się po głowie. Serce waliło mu jak oszalałe w okolicach jabłka Adama, tamując mu oddychanie.
Jeśli coś jej się stanie... i nienarodzonemu dziecku... To będzie jego wina...
Poczuł na ramieniu delikatny dotyk.
- Panie Potter? – To pielęgniarka przypomniała mu o sobie. Spojrzał na nią niepewnie.
- Gdzie on ją zabrał?
- Jest w dobrych rękach, a my musimy zająć się tym małym mężczyzną – powiedziała, wskazując głową na trzymanego w rękach Jamesa.
Maluch wiercił się w jej ramionach i marudził, wyciągając rączki. Harry podszedł do nich bliżej i wziął go na ręce.
- Co jest smyku? – zapytał smutno. – Zostaliśmy sami, chłopie, tak?
James machnął mocniej rączką, uderzając Harry’ego w policzek.
- Wiem, mi to też się nie podoba – mruknął.
Przeszli razem do najbliższego pokoju, w którym znaleźli najbardziej potrzebne w tej chwili rzeczy: przewijak przykryty miękkim kocykiem, specjalne papierowe ręczniki i pieluchy i różne dziecięce kosmetyki.
- Szpitalny pokój życzeń? – mruknął niedowierzająco, spoglądając na pielęgniarkę.
- Można tak powiedzieć – odparła Mary. – Mam panu pomóc? Mam wrażenie, że dawno nie zajmował się pan swoim dzieckiem.
- Nie pani sprawa – warknął Harry – ale tak, bardzo dziękuję.
Po kilku mrożących krew w żyłach minutach, gdy Harry przewijał i przebierał Jamesa, a James wiercił się i kopał Harry’ego, i uśpieniu małego, przeszli do gabinetu uzdrowiciela.
Na biurku stała czarka z eliksirem uspokajającym.
- Myślę, że to się panu przyda – powiedział uzdrowiciel, wskazując na eliksir, gdy Harry usiadł. James smacznie spał w jego ramionach.
- Dziękuję, ale nie. Proszę powiedzieć, co z Ginny.
- Nie może pan tłumić w sobie uczuć – zaoponował.
- Proszę nie zapominać, że zajmuję się dzieckiem, a z tego co pamiętam człowiek robi się po tym eliksirze otępiały – warknął. – Co z moją żoną – ponaglił.
Mężczyzna westchnął i zerknął do notatek.
- Jak już mówiłem wcześniej sprawa jest poważna. Bardzo poważna – zaakcentował. – Musiałem skonsultować się z uzdrowicielem Octopusem, który zajmuje się jej ciążą, by sprawdzić co z drugim państwa dzieckiem. I, mówiąc szczerze, nie wiem jak to panu powiedzieć.
- Najlepiej bez owijania w bawełnę – syknął Harry.
Uzdrowiciel odchrząknął.
- U pana żony doszło do pęknięcia czaszki i do ogólnego wstrząsu wszystkich organów wewnętrznych, które przesunęły się, naciskając na miednicę, przez co doszło do krwotoku.
Harry poderwał głowę, patrząc z przerażeniem na niego.
- Co w takim razie z dzieckiem?
- Jak na razie jest całe i zdrowe.
- Na razie?
- Pana żona jest nieprzytomna. Pęknięcie czaszki usunęliśmy natychmiast, ale reszta... Nie wiemy jaki to może mieć wpływ na ciążę i rozwój dziecka, dlatego podłączyliśmy ją do zaklęć podtrzymujących życie i monitorujących, żebyśmy wiedzieli, co się dzieje. Kiedy się obudzi i będzie wszystko w porządku, usuniemy zaklęcia.
- A jeśli to nie pomoże? – zapytał zachrypniętym głosem.
- W najgorszym przypadku może dojść do śmierci. Obu stron – dodał.
Harry poczuł jak zamiera mu serce na te słowa.
- D-do śmierci? – wykrztusił zdruzgotany. – To dlaczego nic nie robicie? Ratujcie ją! – wykrzyknął, zrywając się z miejsca. – Ona nie może... James potrzebuje matki!
Chłopiec na jego ramieniu poruszył się i zaczął płakać, więc Harry zaczął krążyć po pokoju, by uspokoić malucha.
- Robimy wszystko co w naszej mocy, panie Potter.
- Chyba za mało – syknął Harry pod nosem.
- Poza tym powiedziałem, że to może się stać w najgorszym przypadku...
Tuląc Jamesa do siebie, Harry zatrzymał się przed biurkiem uzdrowiciela.
- Jak długo to może potrwać? To znaczy... Kiedy będziemy wiedzieć, że niebezpieczeństwo minęło?
- Sądzę, że najpóźniej za dwa dni żona powinna się obudzić – mruknął mężczyzna.
- Dwa dni? – wykrzyknął. – Nie da się nic zrobić? Ja wielokrotnie...
- Tak, wiem o czym pan mówi, panie Potter, znam pana historię, nie musi jej pan przypominać – przerwał mu. – Ale to jest zupełnie co innego. Nie mam dobrej odpowiedzi, dlaczego.
- Czy mogę ją zobaczyć?
Uzdrowiciel pokręcił głową.
- Niestety nie dzisiaj, przykro mi. Może jutro. Proszę wrócić do domu, i zająć się synem. On teraz będzie potrzebował pana bardziej niż kiedykolwiek, bo przez ten czas będzie musiał mu pan zastąpić także matkę. A to nie jest proste zadanie. Z tego co widzę panu też przydałby się odpoczynek. Niech pan powiadomi rodzinę i załatwi inne sprawy. Jak coś się zmieni, natychmiast wyślemy do pana wiadomość.
Harry czuł, że głowa zaraz mu pęknie od nadmiaru informacji, które przekazał mu uzdrowiciel. James też nie dawał się uspokoić.
- Wrócę jutro – zapowiedział – i będę chciał zobaczyć Ginny.
- Oczywiście – zgodził się uzdrowiciel.
-----
Świt zastał Harry’ego drzemiącego w fotelu w salonie. Obok niego stało łóżeczko, w którym spał James, a na stoliku przy kominku leżały dwa listy gotowe do wysłania – do Kingsleya Shacklebolta i Gawaina Robardsa z informacją, że bierze dwutygodniowy urlop, prosząc tylko, żeby jego sprawami zajął się Mark Newton.
Przez całą noc nie mógł zasnąć, wciąż powtarzając słowa uzdrowiciela. Nie docierało do niego, że upadek ze schodów może wywołać u Ginny takie skutki. Przecież niejednokrotnie spadała z miotły w czasie meczów i wtedy nic się nie działo. Dlaczego doszło do tego w takim momencie? Czy to miała być kara dla niego?
Nagły ruch Jamesa sprawił, że Harry poderwał się ze swojego miejsca i nachylił nad łóżeczkiem. Maluch zamlaskał tylko, nie przerywając snu. Odetchnął i odwrócił się. W drzwiach stał Zgredek, niosąc tacę ze śniadaniem.
- Zgredek przygotował śniadanie dla Harry’ego Pottera – oznajmił najciszej jak potrafił.
Harry skinął głową i wskazał na stolik.
- Dziękuję, Zgredku. Postaw je tam i wyślij te listy.
Skrzat podszedł do stolika i zrobił, to o co go poproszono.
- Oczywiście, Harry Potter, sir. Czy Zgredek może jeszcze w czymś pomóc?
Harry przymknął oczy. Gdybyś mógł sprowadzić tu Ginny, pomyślał, ale na głos powiedział:
- Przygotuj też śniadanie dla Jamesa. Jak się obudzi na pewno będzie głodny. Potem zabiorę go do Nory, by powiadomić o wszystkim Molly i Artura, a na końcu do szpitala.
- Rozumiem, Harry Potter, sir. Kaszka jest gotowa dla panicza. Kiedy tylko będzie potrzebna, niech Harry Potter zawoła Zgredka.
- Dziękuję, Zgredku. Co ja bym bez ciebie zrobił? – mruknął cicho, odwracając się i zaglądając ponownie do Jamesa, ale skrzat i tak go usłyszał.
- Zgredek pracuje dla Harry’ego Pottera i jego rodziny i zrobi wszystko dla niego.
Skłonił się nisko i zniknął.
Harry westchnął i wrócił na swoje miejsce przy kominku. Wypił łyk kawy, krzywiąc się i zastanawiając się nad dzisiejszym dniem. Bał się reakcji Molly i pewnie słusznie. Pewnie go znienawidzi, gdy się dowie, że to przez niego jej jedyna córka znalazła się w szpitalu i teraz jej życie wisi na włosku.
Ta myśl sprawiła, że poczuł jak ogromny głaz opada mu na dno żołądka. Odstawił filiżankę z powrotem na stolik, wiedząc, że ogarniające go wyrzuty sumienia nie pozwolą na nic więcej.
Z łóżeczka rozległ się płacz. Zerwał się na równe nogi i dobiegł do niego. James wyciągał do niego rączki, więc podniósł go i przytulił.
- Tatuś jest przy tobie, smyku. Już, ciii... cichutko...
Zgredek pojawił się prawie natychmiast.
- Zgredek przyniósł świeże ubranka dla panicza – zaskrzeczał, pozostawiając śpiochy na fotelu. – Zgredek zaraz przyniesie też kaszkę.
Harry, nauczony poprzedniego dnia, co ma robić, położył Jamesa na fotelu, klękając przy nim, rozpiął pajacyka, w który mały był ubrany i wsunął rękę w pieluchę.
- Kto tu zrobił kupkę? – zagadał, wyciągając i pokazując malcowi zabrudzone palce. James przestał płakać, tylko patrzył radośnie na tatę. – Prezent na dzień dobry dla taty, tak? Mamie też robiłeś takie prezenty z samego rana? – zapytał, zanim ugryzł się w język.
Wiedziałbyś, gdybyś był częściej w domu, powiedział mu cichy głosik w jego głowie. Serce ścisnęło mu się boleśnie po tych słowach.
James złączył rączki i zaklaskał, śmiejąc się, gdy Harry, dość niezgrabnie, zdejmował z niego ciuszki i pieluchę.
- Bawi cię to, co? Tata nie potrafi zrobić tego tak szybko, jak... – urwał i spojrzał na malca. – Brakuje ci jej, prawda? – James zamachał rączkami, trafiając Harry’ego w twarz, tak jak poprzedniego dnia. – To za mamę? – Maluch zaklaskał ponownie, jakby to potwierdzał. – Należy mi się, wiem – przyznał.
Wstał i wziął Jamesa na ręce.
- Jak zjemy to pójdziemy do babci i dziadka, dobrze? A potem do mamy.
----
Harry poprawił kręcącego się na jego ramieniu Jamesa i przeszedł przez furtkę prowadzącą do ogrodu Nory. Jakże inaczej by wyglądała ta wizyta, gdyby był tu z Ginny. Oboje uśmiechnięci i szczęśliwi, że są razem... Ale gdyby ona tu była... nie musiałby się bać spotkania z Molly Weasley, do którego ma dojść za chwilę. Niestety Ginny tu nie ma, a on czuje się okropnie. Nie ma szans na wsparcie.
Westchnął żałośnie i przytulił Jamesa mocniej do siebie, całując go w czubek głowy. Rzucił na nich obu zaklęcie ogrzewające i ruszył przez zagracone podwórko, które pokochał przed laty.
Przełknął z trudem ślinę, gdy dotarł pod kuchenne drzwi. Nim zdążył zapukać, te otworzyły się i w progu zobaczył Molly Weasley.
- Harry! Jak miło cię widzieć! Wejdź, kochaneczku. – Wyciągnęła rękę i dotknęła policzków Jamesa. – Na Merlina, jacy wy jesteście zmarznięci! Zaraz przygotuję wam coś ciepłego.
Odwróciła się i machnęła różdżką w stronę pieca, na którym zapłonął ogień.
- Dziękuję mamo, ale przed chwilą rzuciłem na nas zaklęcie ogrzewające, poza tym... nie po to tu jesteśmy.
Weszli do ciepłej kuchni. Przy stole siedział Artur, jedząc śniadanie. Wyciągnął do niego rękę.
- Witaj, Harry – przywitał się. – Dzisiaj nie w ministerstwie? A gdzie Ginny?
Harry usiadł ciężko na krześle i zaczął rozbierać Jamesa z kurteczki i ocieplanych spodenek.
- Wziąłem kilka dni urlopu – wyjaśnił – bo Ginny jest... w szpitalu.
Od strony kuchenki rozległ się trzask rozbijanych naczyń. Harry miał wrażenie, że ten hałas trwa całe lata, nim nastał wybuch, na który czekał od samego początku.
- Co się stało z Ginny, Harry? – Molly zatrzymała się przy nim, marszcząc brwi. – Co się stało z naszą córką? – powtórzyła głośniej.
- Miała wypadek... – zaczął. Każde słowo z trudem przechodziło mu przez gardło. – Pokłóciliśmy się wczoraj i Ginny chciała się przenieść tu do was, ale schodząc ze schodów... – urwał, mając w pamięci wczorajszy widok leżącej Ginny i płacz Jamesa.
- Pokłóciliście się? Wy? – zdziwił się Artur.
- Niestety – przyznał Harry.
Opowiedział im wszystko, co działo się u nich przez ostatnie tygodnie, kończąc na ostatniej nocy.
- Uzdrowiciel nie pozwolił mi wczoraj przy niej zostać, ale dzisiaj zamierzam do niej wrócić.
Molly, której gniew narastał podczas opowieści Harry’ego, w końcu znalazł ujście.
- Jak mogłeś do tego dopuścić?! – W małym pomieszczeniu rozległ się jej krzyk. – Oddaliśmy ci córkę, wierząc, że po tym co oboje przeszliście, będziesz się o nią troszczył! Nie spodziewałam się, że okażesz się takim nieodpowiedzialnym człowiekiem!
Ten wybuch przestraszył Jamesa, który skulił się w ramionach taty i zaczął płakać. Harry wstał i zaczął kręcić się w kółko, kołysząc Jamesa, by się uspokoił. Artur podszedł do Molly, która stała z wycelowaną w Harry’ego różdżką.
- Molly, spokojnie – powiedział, kładąc jej rękę na ramieniu. – Przestraszyłaś Jamesa.
- Nasz najmłodszy wnuk mógł stracić życie, tak samo drugi w łonie matki, naszej jedynej córki, która leży nieprzytomna w szpitalu, a ty mówisz „spokojnie”?! – wykrzyknęła. – Daj mi mojego wnuka, bo jeszcze mu się coś stanie! – warknęła w stronę Harry’ego, wyrywając mu Jamesa z rąk.
Harry nie sprzeciwiał się. Przeszedł tylko na drugą stronę kuchni, stanął przy oknie i opierając się ramieniem o jego okiennicę, spojrzał niewidzącym wzrokiem na odległe wzgórza.
- Wiem, że was zawiodłem – powiedział. – Dobrze wiecie, że nie chciałem zostawiać Ginny samej, ale to wszystko, co się do tej pory działo i zaufanie, które dało mi całe społeczeństwo czarodziejów, wymagało ode mnie poświęcenia, aż w końcu to mnie przerosło. Naprawdę chciałem, żebyśmy wszyscy byli bezpieczni, ale zapomniałem, że Ginny, James i nienarodzone maleństwo potrzebują mnie bardziej niż reszta świata. Uświadomiła mi to wczoraj Ginny, ale było już za późno.
- Oczywiście, że za późno – warknęła Molly – bo nigdy nie doszłoby do czegoś takiego, gdybyś opamiętał się dużo wcześniej! Nigdy bym nie pomyślała, że po tym co zrobili dla ciebie twoi rodzice, ty będziesz tak traktował własną rodzinę! Nie po to Lily oddała za ciebie życie, ostrzegła Ginny przed spaleniem domu, byś ty w taki sposób...
- Nie mieszaj w to moich rodziców – syknął Harry, odwracając się do nich. – I co zrobiła moja matka? – zapytał zaskoczony. – Jak to ostrzegła?...
- Nie wiesz o tym? – spytała Molly. – A no tak – kiwnęła głową – przecież wtedy też ciebie nie było.
- Molly, przesadziłaś – mruknął Artur.
- Gdyby nie Lily, Ginny i James... już wtedy... – Molly zaszlochała, tuląc do siebie Jamesa.
- Czyli spalenie domu w Dolinie to także moja wina?! – wykrzyknął Harry. – No cóż, widzę, że nie mam tu czego szukać.
Podszedł do niej, odebrał od niej syna, zakładając na dziecko kurteczkę, którą zerwał z krzesła, narzucił na siebie płaszcz i wybiegł na zewnątrz, trzaskając za sobą drzwiami.
Aportował się na ulicy pełnej mugoli. Wciąż czuł wzburzenie po rozmowie z ludźmi, których traktował jak przybraną rodzinę. Czemu wszyscy tak się uparli, by porównywać jego i Ginny do jego rodziców?
Zatrzymał się przed zaniedbanym oknem wystawowym i przeszedł przez szybę.
W izbie przyjęć była jak zwykle długa kolejka do informacji. Pozwoliło to Harry’emu na uspokojenie Jamesa i kiedy w końcu podszedł do siedzącej za pulpitem recepcjonistki chłopczyk bawił się wyczarowaną przez Harry’ego zabawką w kształcie smoka.
- Dzień dobry – powiedział. – Moja żona, Ginny Potter...
- Ginny Potter? – powtórzyła, przeglądając długą listę pacjentów. – Potter?
Poderwała głowę i aż sapnęła na widok Harry’ego.
- Tak, Ginewra Potter – warknął. – Czy mogę się dowiedzieć, gdzie leży moja żona?
- T-tak, oczywiście – zająknęła się i opuściła wzrok z powrotem na listę. – Parter, główny korytarz na lewo, oddział uzdrowiciela Filistyna Cartera.
- Dziękuję.
Przygarnął Jamesa do siebie i odszedł, pozostawiając osłupiałą kobietę.
Przeszedł szybko korytarzem i znalazł odpowiednie drzwi. James machnął rączką, w której trzymał smoka w ich stronę i zagruchał po swojemu, stukając tatę w policzek paluszkiem drugiej rączki.
- Tak, smyku – przytaknął Harry smutno. – Tutaj jest mamusia.
Wciągnął głęboko powietrze do płuc i wszedł do środka.
Pomieszczenie było niewielkie i zaciemnione; tylko jedna lampka, wisząca pod sufitem delikatnie oświetlała wnętrze, i magiczny monitor wiszący na ścianie, taki sam jak w pokoju Hermiony.
Ginny leżała nieruchomo na wąskim łóżku tuż pod monitorem z rękami ułożonymi wzdłuż ciała. Jej rozpuszczone włosy okalały jej bladą twarz i gdyby nie dźwięki bijących serc, dochodzące z aparatury, można było pomyśleć, że zdarzyło się najgorsze.
Harry przełknął z trudem ślinę na ten widok. Wyglądała gorzej niż wczoraj.
Wyciągnął kojec z kieszeni szaty i po powiększeniu ustawił pod oknem. Włożył do niego Jamesa, który od razu chwycił inną swoją ulubioną zabawkę i zaczął się nią bawić.
Wyczarował dla siebie krzesło i usiadł na nim tuż przy łóżku. Ujął rękę Ginny i przyłożył do ust.
- Tak bardzo mi ciebie brakuje – wyszeptał.
Zamknął oczy i całkiem się załamał.
OdpowiedzUsuńBMM
PS. Wkurza mnie ten antybot
coś nie działa <...>
OdpowiedzUsuń.płacze.
BMM
Rycze...:'( To takie...Jezu nie mogę...Jeszcze te kłótnia z Molly przecież ona nigdy nawet na niego źle nie spojrzała...Boje się reakcji reszty rodziny...
OdpowiedzUsuńTak mi żal Harry'ego. Jak Molly mogła tak na niego nakrzyczeć? Mam nadzieję że Ginny wyzdrowieje. Noe mogę się doczekać narodzin Lily Luny. Genialnie piszesz!
OdpowiedzUsuńDobrze, że na razie Ron się o tym nie dowiedział, bo Harry by już nie żył.
OdpowiedzUsuńWspółczuję Harremu. Przecież chciał dla nich dobrze :'(
OdpowiedzUsuń