niedziela, 17 czerwca 2012

88. Zdrada


Następnego dnia Ginny obudziła się po całej serii snów, w których Harry, w samych tylko bokserkach, siedział otoczony grupą dziewczyn, które pojawiły się w artykule Skeeter i jakimiś innymi paniusiami, o których matka mówiła: „kobiety w szkarłacie”. Tuliły się do niego, targały mu i tak już rozczochrane włosy i całowały każdy możliwy fragment jego ciała, jaki był w zasięgu ich rąk i ust. Śmiały się jedna przez drugą, gdy on bezwolnie się temu poddawał. Największy prym wiodła oczywiście Cho, siedząc mu na kolanach i całując go namiętnie w usta.
Za każdym razem, gdy to się działo, wchodziła ona, a on odsuwał od siebie zaskoczone dziewczyny i podbiegał do niej, pośpiesznie zakładając na siebie koszulę i próbując się tłumaczyć: „kochanie, to nie jest tak jak myślisz...” Naturalnie po tych słowach dawała mu od razu w twarz i wychodziła, trzaskając drzwiami, zza których słyszała jeszcze jego żałosny krzyk: „Ginny, błagam, wybacz mi! Kocham cię!” Rzucała wtedy jeszcze zaklęcie uciszające i odchodziła, zastanawiając się nad zemstą. Była gotowa na wszystko.
- Jeszcze będziesz skamlał u mych stóp – zamruczała przez zaciśnięte zęby.
Odwróciła się na drugi bok. Żałowała, że to tylko sen. Z chęcią zrobiłaby to samo w  rzeczywistości.
Z łazienki usłyszała głos Jill, która powtarzała cały czas:
- Idziemy do Hogsmeade, idziemy do Hogsmeade...
Ginny jęknęła niezadowolona. Nie rozumiała, co mogłoby być zabawnego w tej wycieczce. Może dla najmłodszych, którzy tam jeszcze nie byli, to była atrakcja, ale dla niej? I osób, które były tam tyle razy? Chyba, że ktoś potrzebuje czegoś ze Skrivenshafta, albo po prostu chce się najeść do syta w Miodowym Królestwie.
Podniosła się i spojrzała w okno. Niebo było ciemnoszare, a w szyby stukały krople deszczu. I niby to ma poprawić jej humor? Może jeśli pójdzie do Trzech Mioteł, aby się upić, to wtedy...
- Co planujesz na dzisiejszy dzień, Ginny? – spytała Jill, gdy wyszła z łazienki i zaczęła wyciągać z szafy dżinsy i bluzę. – Może pogoda nie jest idealna, ale wreszcie idziemy do Hogsmeade. A już myślałam, że tym razem McGonagall nas nie puści.
- Pewnie myśli, że jest bezpiecznie – mruknęła Ginny w odpowiedzi.
Podeszła do swojego kufra i zaczęła w nim grzebać. Wyciągnęła z niego dżinsy, bluzkę i sweter.
- A jeśli chodzi o plany, to nie wiem, jak ty, ale ja mam ochotę zrobić dziś coś szalonego – powiedziała Ginny, gdy się ubrała. – Jeszcze nie wiem, co, ale od wczoraj jestem chyba zdolna do wszystkiego.
- Ty? Coś szalonego? – Jill spojrzała zaskoczona. – Co masz na myśli?
- Po tym, co Harry mi zrobił – powiedziała ostrym tonem – zabawiając się z Cho, mam ochotę wymierzyć mu siarczysty policzek. Odpłacić mu tym samym.
- Ale jak?
- Jeszcze nie wiem – mruknęła. – Ale na razie zamierzam... – zawahała się chwilę, zastanawiając się czy to dobry pomysł, lecz gdy rzuciła okiem na deszcz bębniący w parapet, powiedziała: – zamierzam się zemścić.
- Co? – Jill parsknęła śmiechem.
- Mam tylko prośbę. Jak pójdziemy do Trzech Mioteł, to nie powstrzymuj mnie – powiedziała zamyślona, obserwując płynące po szybie krople.
- Powstrzymać? Przed czym?
- Mam ochotę wypić dużo miodu, albo Ognistej Whisky, żebym potem nie myślała, co robię. Skoro on może umilać sobie życie, to czemu ja nie mogę? Mam nadzieję, że to sprawi, że rzucę się na jakiegoś przystojniaka w pubie albo...
- I ty myślisz, że alkohol pomoże ci się zemścić? -  przerwała jej Jill.
- Nie wiem. Mam nadzieję, że pomoże. A w Trzech Miotłach będzie mnóstwo ludzi, więc... jeśli dojdzie tam do czegokolwiek, to ludzie będą mieli o czym gadać i mam nadzieję, że Harry o tym usłyszy. A potem... No cóż... jak wróci i tak nie zamierzam z nim rozmawiać.
- Bo nie zdążysz – szepnęła Jill i podeszła do drzwi.
- Coś mówiłaś? – spytała Ginny, odwracając się do niej.
- Nie. Nic nie mówiłam – powiedziała Jill, potrząsając głową. – Tylko pomyślałam, że rzeczywiście jesteś szalona. A teraz chodź na śniadanie, chyba, że nie chcesz. Podobno łatwiej się upić na pusty żołądek.
- Jestem głodna – żachnęła się Ginny. – No i nie chcę, żeby ktokolwiek pomyślał, że od wczoraj coś mnie gryzie.
- To dobrze. – Jill chwyciła ją za ramię i pociągnęła za sobą, mówiąc cicho do siebie: – bo to może być twój ostatni posiłek.

Wioska Hogsmeade po raz pierwszy wydała się Ginny tak smutnym miejscem. Puste budynki, pozabijane drzwi i okna, oraz pokrzykiwania dzieciaków, które po raz pierwszy zobaczyły Wrzeszczącą Chatę. Na dodatek zacinał deszcz, wlewając za kołnierze zimne krople. Ginny otuliła się szczelniej peleryną i rozejrzała się.
Tak jak wcześniej podejrzewała, tylko Miodowe Królestwo i gospoda Pod Trzema Miotłami były największą atrakcją dla uczniów.
Weszła wraz z Jill do zatłoczonego pubu. Przepchnęła się obok grupki trzecio albo czwartoklasistów  i podeszła do baru.
- Idź, znajdź nam miejsce, a ja przyniosę coś do picia – powiedziała Jill.
- Tylko nie zapominaj, co mi obiecałaś – mruknęła Ginny i odeszła.
Pomimo wielu gości znalazła wolny stolik w kącie pomieszczenia. Zdjęła pelerynę, wieszając ją na krześle i usiadła przodem do wszystkich.
Niedługo potem podeszła Jill, niosąc dwa kufle piwa kremowego.
- Hej! – krzyknęła oburzona Ginny – miałaś przynieść coś mocniejszego, pamiętasz?
- Na razie napij się tego. Zamierzasz chyba dbać o pozory, nie? Obie jesteśmy zmarznięte, a grzane piwo nas rozgrzeje.
- No dobra – jęknęła na zgodę – ale następnym razem będzie ognista.
- Jasne. A teraz pij. Już ja się tobą zajmę.
Po wypiciu pierwszego piwa Ginny dostała od Jill obiecaną szklankę mocniejszego trunku. Wypiła kilka łyków i od razu poczuła się dużo lepiej; była odprężona, a nawet stwierdziła, że świat nie jest taki szary, jak jej się wcześniej wydawało.
Po jakimś czasie, Ginny nie panowała już nad swoim zachowaniem. W pewnym momencie wstała powoli od stolika. Od razu poczuła, potężne zawroty głowy, ale niczym się nie przejęła. Zrobiła jeden mały krok i zataczając się, wpadła w ramiona przechodzącego obok jakiegoś chłopaka. Był to wysoki chudy blondyn, który na jej widok wzdrygnął się i warknął:
- Weasley, uważaj jak chodzisz!
Odsunął ją od siebie, a Ginny spojrzała na swojego „wybawcę”.
- Och! Zachariasz, dobrze, że to ty.
Przysunęła się do niego, objęła i pocałowała. W całej gospodzie nagle zrobiło się cicho, gdy wszyscy obserwowali scenę, rozgrywającą się właśnie przed nimi. Smith odepchnął ją z całej siły od siebie, tak że Ginny usiadła na podłodze między stolikami.
- Oszalałaś, Weasley?! – wykrzyknął. – Potter ci nie wystarcza? Hej, ty – warknął w stronę Jill – zabierz ją stąd, bo nie ręczę za siebie. A tobie – spojrzał ostatni raz na Ginny – nawet pani Pomfrey już nie pomoże.
I odszedł.
Jill chwyciła ją za rękę i pomogła jej wstać. Ginny zatoczyła się i osunęła w ramiona koleżanki.
- Nikt mnie nie kocha – wychlipała, wtulając twarz w ramię Jill. – Nikt nie zwraca na mnie uwagi... Harry wyjechał, zostawił mnie... On też mnie nie kocha... Gdzie jest ta prawdziwa miłość, o której jest tyle w książkach?
Jill nie odpowiedziała. Ścisnęła ją mocno za ramię i, z niemałym trudem, wyprowadziła ją na zewnątrz. Na szczęście deszcz przestał padać, pozostały tylko ogromne kałuże i błoto.
- O to ci chodziło? – warknęła Jill przez zaciśnięte zęby, prowadząc ją w miarę prosto ulicą. – Chciałaś zrobić z siebie pośmiewisko, to masz, co chciałaś. Wszyscy się na nas gapią.
- Nikt mnie nie kocha... – powtórzyła Ginny i zatoczyła się ponownie, skręcając w boczną alejkę.
- Zaraz spotkasz tych, którzy pragną się tobą zająć – warknęła Jill i wyciągnęła różdżkę. – Imperio!
Ginny uśmiechnęła się do niej i wróciła na główną ulicę, by potem pójść ku odległemu końcu drogi wylotowej z miasteczka. Co dziwne szła dość prosto kierowana mocą zaklęcia. Na skraju wioski Jill rozejrzała się, a gdy stwierdziła, że nikogo w pobliżu nie ma, machnęła różdżką ponownie w stronę Ginny, krzycząc:
Petrificus Totalus!
Wszystkie członki Ginny zwarły się razem, a ona upadła twarzą na ziemię u stóp Jill, sztywna jak deska. Jill odwróciła ją nogą na plecy i wpatrzyła się w obłoconą i zaskoczoną twarz dziewczyny.
- A teraz zaczekamy sobie na kogoś, kto cię stąd zabierze – powiedziała z satysfakcją. Zaczęła przechadzać się w tę i z powrotem obok Ginny, sącząc złośliwe uwagi. – Nie spodziewałam się, że to pójdzie tak łatwo. Wszystko od naszego powrotu do Hogwartu było ukartowane. Pamiętasz, jak tamtego wieczoru mówiłam ci o eliksirze? – spytała, nie oczekując jednak odpowiedzi. – To rzeczywiście był Płynny Imperius. Nowy wynalazek, stworzony przez nieznanego nikomu czarodzieja Winstona Knighta. Podawałam ci go przy każdym posiłku. A ty potem wierzyłaś we wszystko. To, że twój mąż – prawie wypluła te słowa – wyjechał, było dla nas darem z nieba. No, ale ty zaczęłaś jęczeć: jak to ci źle bez niego, jak za nim tęsknisz. Jak ja tego nienawidziłam! Ja nie mam nikogo! Rozumiesz! – krzyknęła, kopiąc Ginny w bok. – Miałam tego dość. Zwiększyłam dawkę eliksiru i wczoraj udało mi się namówić cię do ataku. Artykuł w „Czarownicy” był dodatkowym atutem i możliwością do ewentualnego wytłumaczenia twojego zachowania. Taak... To było kolejnym prezentem. A potem Winston powiedział, że dziś zabierze cię z Hogwartu, a ja mam cię tu sprowadzić. Tędy nikt nie chodzi, więc nikt nie będzie wiedział, co się stało i nikt nie usłyszy naszej ewentualnej rozmowy.
Ginny patrzyła przerażona. Czy to była ta sama osoba, której od tak dawna ufała? Cały alkohol, który wcześniej wypiła wyparował wraz z zaklęciem Pełnego Porażenia Ciała i upadkiem w błoto. Ból w boku rozchodził się powoli. Słuchała opowieści Jill, nie dowierzając w to, co słyszy. Więc wreszcie prawda. Wszystko, od samego początku, działo się pod dyktando śmierciożerców, a ona była królikiem doświadczalnym i oczywiście ofiarą. Poczuła ucisk w sercu. Harry. Jak zareaguje, gdy się o tym dowie? Wróci jutro i na pewno będzie chciał się z nią zobaczyć.
Nagle nad nią pojawiła się nowa postać. Knight.
- Dobrze się spisałaś – mruknął do Jill. – Co z nią zrobiłaś?
- Pełne Porażenie Ciała.
- Świetnie. – Knight pokiwał głową zadowolony. – Masz to, o co cię prosiłem?
- Tutaj. – Podała mu małą fiolkę.
Rozmawiali, stojąc nad Ginny, nie zważając na położenie, w jakim ona się znajduje.
- Jesteś pewna, że to jego? – zapytał, oglądając fiolkę pod światło. – Bo nie chcę paradować przed wszystkimi jako ty.
- Jestem pewna – odparła. – Ja nie mam tak krótkich włosów.
- W porządku. Wiesz, co masz teraz robić?
- Tak. – Jill kiwnęła głową. – Mam wrócić do zamku i udawać, że nie wiem, co się stało. Poza tym mam udawać, że jestem przerażona z powodu jej zniknięcia – wyrecytowała.
- Bardzo dobrze. – Schylił się i zerwał łańcuszek z szyi Ginny, na co ona  pomyślała ze łzami w oczach: „nie... to prezent od Harry’ego...”  – Weź to. – Knight podał go Jill. – Możliwe, że Potter zjawi się tu niedługo. Powiesz, że znalazłaś go gdzieś na drodze, albo że wisiał na przydrożnym drzewie, rozumiesz?
- Jasne.
- A teraz idź.
Jill kiwnęła ponownie głową i odeszła, nie oglądając się.
Knight patrzył na leżącą u jego stóp dziewczynę. Machnął różdżką i Ginny w jednej chwili poczuła, że może się poruszać, a zaraz potem, jak liny oplatają jej ciało od stóp do głowy. Chciała zacząć krzyczeć, ale stanowczy głos Knighta uniemożliwił jej wszystko.
- Silencio! – krzyknął. – To, żeby nikt cię nie usłyszał.
Ginny zaczęła się szarpać, ale więzy były ciasne i tylko obtarła sobie skórę na nadgarstkach. Knight zaśmiał się ironicznie.
- Niezła jesteś. Wojownicza jak Potter – powiedział, a chwilę potem dodał: – No tak, ale ty przecież jesteś Potter. Wszyscy się ucieszą, gdy im o tym powiem. Ale będą mieli radochę pobawić się żoną Harry’ego Pottera – wycedził przez zęby ostatnie trzy słowa i ponownie się zaśmiał.
Chwycił oplatające ją sznury i przerzucił ją sobie przez ramię. Ginny szarpnęła się, ale on ścisnął ją mocniej, wycelował w nią różdżkę i mruknął:
- Jeszcze nie wiesz, co cię czeka. Drętwota!
Chwilę potem zniknął.
-----
Egipskie Ministerstwo Magii mieściło się w centrum miasta, niedaleko muzeum kairskiego. Wejść do niego można było tylko przez pobliski park, przechodząc pod dwoma palmami  i tylko tamtejsi czarodzieje znali dokładne ich umiejscowienie. Mijając je miało się wrażenie przechodzenia przez niewidoczną szybę lub zasłonę, jak wejście do Szpitala Świętego Munga. Tuż za przejściem mieścił się wąski korytarz oświetlony tylko kilkoma pochodniami, prowadzący do głównego holu tutejszego ministerstwa.
Dwóch mężczyzn i dwie kobiety szli przez park, rozglądając się ostrożnie wśród tłumu Egipcjan, zmierzających do swojej pracy. Prowadził ich młody czarodziej, Farid Chaldun,  przedstawiciel miejscowego Departamentu Współpracy Czarodziejów, który co chwila przekrzykiwał trąbiące samochody, aby objaśnić im miejscową kulturę.
Harry szedł ostatni. Nie słuchał Egipcjanina, zresztą i tak niewiele do niego docierało. Prawdę mówiąc był już w domu. Był zmęczony ciągłymi zalotami Cho i kłótniami z Mike’em, choć od kiedy ten związał się z Emily było spokojniej. Teraz, wchodząc do ciemnego korytarza, cieszył się z jednego. Egipskie ministerstwo jest ostatnim przystankiem przed powrotem do domu. Tutaj otrzymają powrotny świstoklik, wrócą do Londynu i on wreszcie pozbędzie się Cho.
Samo ministerstwo niewiele różniło się od tego w Londynie. Wszystkie departamenty mieściły się pod ziemią, do których prowadziły albo schody, albo prymitywne windy.
Zatrzymali się w kącie holu.
- Miło było was poznać – powiedział Farid, ściskając wszystkim ręce na pożegnanie. – Zapraszamy w przyszłości na dłużej.
- Dzięki – odpowiedzieli chórem.
- Świstoklik już na was czeka, ale zanim... – Farid wyciągnął spod szaty cztery małe posążki w kształcie piramid – to dla was, na pamiątkę. Nic konkretnego, ale po przekręceniu górnej pokrywki piramidka otwiera się i można tam schować, co tylko chcecie.
Dziewczyny zapiszczały z radości, sięgając po te cudeńka. Harry przewrócił oczami, ale w końcu zdał sobie sprawę, że myśli o tym, co Ginny mogłaby tam chować, bo piramidki wyglądały jak małe szkatułki. Schował swoją do plecaka i wraz z pozostałymi sięgnął po zardzewiałą puszkę, którą trzymał Farid. Świstoklik rozjarzył się na niebiesko, Harry poczuł szarpnięcie w okolicy pępka i wszystko znikło.
Nareszcie wracali.
Po jakimś czasie Harry poczuł, że jego stopy dotknęły twardego podłoża, a kolana się lekko ugięły, nim odzyskał równowagę. Zewsząd otaczało go jakieś zamieszanie. Otworzył oczy. Był w korytarzu londyńskiego ministerstwa. W niewielkiej odległości od siebie zobaczył Richarda Stantona, szefa delegacji, z którym rozstali się tydzień temu. Pomagał zebrać dziewczynom ich bagaże. Mike czule żegnał się z Emily, a Cho... Nie był pewny, czego od niej oczekuje. Przeprosin za to, co było? Bo raczej nie tak czułego pożegnania. Na samą myśl zrobiło mu się niedobrze.
- Underwood i Potter – powiedział szorstki głos za jego plecami.
Harry odwrócił się. Przy windzie, z założonymi rękami na piersi, stał  Terence Fireburn.
- Macie natychmiast iść do Biura. Bez ociągania się. Natychmiast! – powtórzył głośniej.
Harry kiwnął głową. Zarzucił plecak na ramię i odszedł. Gdy dochodził do wind, podbiegła do niego Cho, mrucząc mu do ucha:
- Dzięki Harry za ten wspólnie spędzony czas. Dobrze się bawiłam i mam nadzieję, że ty też. Do zobaczenia. – I pocałowała go w policzek.
Harry przewrócił oczami i odwrócił się.
- Wiesz dobrze, że nie byłem zadowolony – oświadczył chłodno. – Na szczęście to koniec. Dzisiaj się rozstajemy.
- No tak... wreszcie spotkasz najdroższą żonkę...
- Żebyś wiedziała. Żegnam – powiedział oschle i odwrócił się, odchodząc.
Harry był wściekły na siebie, że pozwolił Cho na to pożegnanie przy tylu świadkach. Trzy piętra wyżej, wchodząc do gabinetu Robardsa wściekł się jeszcze bardziej, ale tym razem już nie na siebie.
Na biurku szefa leżały gazety, a on sam stał z gniewną miną, patrząc na Harry’ego i Mike’a, którzy zatrzymali się tuż przy drzwiach, które za sobą zamknęli. Za magicznym oknem szalała burza. Harry pomyślał, że jest odzwierciedleniem gniewu Robardsa.
- Dobrze się bawiliście? – warknął. – Czy nie mówiłem, żebyście byli niewidzialni podczas całej tej misji? Przeszliście samych siebie! Rozumiem, że pojawiły się informacje o rozmowach pokojowych w „Proroku Codziennym”, że jesteście oddelegowani, jako ochrona naszej delegacji, ale to! – Podniósł najnowszy numer „Czarownicy”, ukazując im artykuł i zdjęcia. Harry z trudem przełknął ślinę, dostrzegając siebie z Cho w dość ciasnym uścisku. Zacisnął ręce w pięści, cedząc przez zaciśnięte zęby: „zabiję ją, zabiję gołymi rękami.” – Popełniłem błąd, wysyłając ciebie, Potter. Chyba zapomniałem, jakim zainteresowaniem darzy cię Rita Skeeter. No cóż... – Robards westchnął. – Co się stało, to się nie odstanie. Jutro oczekuję raportu na moim biurku. Możecie odejść.
Harry i Mike kiwnęli głowami. Mike otwierał drzwi, gdy Robards zawołał:
- Jeszcze chwilę, Potter. Zostań. Mam do ciebie jedną sprawę, a ty Underwood, przyślij tu Paula Laughtera.
Mike kiwnął głową ponownie i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Robards usiadł za biurkiem i wskazał Harry’emu miejsce przed sobą.
Harry podszedł bliżej i usiadł, kładąc plecak między nogami. Chwilę potem usłyszeli pukanie i do środka wszedł Paul.
Starszy auror usiadł obok Harry’ego i dał znak szefowi, że może zaczynać.
Robards odchrząknął i zaczął mówić.
- Godzinę przed waszym powrotem otrzymałem niepokojący list od dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Wczoraj uczniowie mieli pozwolenie na wyjście do pobliskiej wioski. Niestety wieczorem, po powrocie wszystkich, okazało się, że nie wróciła jedna uczennica. Nie ma także jednego z wykładowców.
Harry odniósł wrażenie, że na dno jego żołądka opadł wielki kamień. Poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku, a serce tłucze się w piersiach.
- To Ginny, prawda? – zapytał.
- Jak donosi Minerwa – szef kontynuował, nie zważając na niego – dziewczyna ostatnio zachowywała się dość dziwnie. Podejrzewa, że został rzucony na nią urok, bądź była pod wpływem jakiegoś eliksiru.
Harry nie panował już nad sobą. Poderwał się ze swojego miejsca i wykrzyknął:
- Porwali ją?! To Knight?!
- Nie jesteśmy pewni, czy to on, czy to tylko zbieg okoliczności – powiedział Paul – Ale tak. Tą zaginioną... porwaną – poprawił się, gdy spojrzał na wściekłą twarz Harry’ego – jest Ginewra, twoja żona, a nauczycielem jest Winston Knight.
- Czy już coś wiadomo? Zaczęliście poszukiwania? Ktoś jest już w Hogwarcie?
- Jeszcze nie. Sprawą zajmie się obecny tu Paul – powiedział Robards. – Jeśli chodzi o ciebie, to lepiej, żebyś nie mieszał się do tej sprawy.
- Co?! Chyba oszaleliście! Śmierciożercy porwali moją żonę, a wy uważacie, że mam nic nie robić?
- Jeśli rzeczywiście stoją za tym śmierciożercy, to lepiej będzie... – mruknął Paul.
Harry zaśmiał się.
- Myślicie, że jeśli nie będę się mieszał, to śmierciożercy odpuszczą? Że okażą łaskę? Im chodzi o mnie! Od śmierci Voldemorta jestem na ich celowniku. Wsadzili swojego agenta do szkoły, może nawet dwóch, by pilnowali Ginny i, wykorzystując moją nieobecność, zrealizowali swój plan, a teraz...
- Dość! – krzyknął Robards, przerywając mu w pół słowa. – Dosyć tego, Potter! To moje ostatnie słowo. Masz się nie mieszać do tej sprawy, jasne? Paul będzie cię informował, gdy tylko będzie coś wiedział i to wszystko – powiedział szorstko. – A teraz odejdźcie. Jestem zajęty.
Paul otworzył drzwi i spojrzał dobitnie na Harry’ego, który chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz auror pokręcił głową i zaprosił go gestem, by poszedł za nim. Harry przytaknął zrezygnowany, mruknął coś do Robardsa na pożegnanie i wyszedł.
Paul zaprowadził go do swojego pokoju.
- Wiem, co czujesz, Harry – powiedział, gdy zamknął za nim drzwi.
Harry pokręcił głową i uderzył pięścią w ścianę.
- Nie wiesz – odparł szorstko. – A Robards nic nie robi! Możliwe, że ona tam umiera, a ja nie mogę nic zrobić! Paul, błagam, dopuść mnie do tego – poprosił, patrząc na aurora.
- W Hogwarcie jest już dwóch naszych ludzi. Na razie tylko obserwują, ale jutro rano sam tam idę, żeby osobiście przepytać kilka osób, więc jak chcesz, mogę cię ze sobą zabrać...
- Oczywiście, że idę – powiedział bez zastanowienia.
- Mogę cię zabrać – powtórzył Paul – ale pod jednym warunkiem. Masz się nie odzywać, zrozumiano? Bo rzucę na ciebie jakieś zaklęcie, a nie chcę tego.
- Mam być tylko biernym obserwatorem? Tu chodzi o moją żonę, do cholery! – krzyknął i uderzył pięścią w biurko.
- Wiem – Paul kiwnął głową. – Wróć do domu, odpocznij, a jutro o ósmej spotkamy się tutaj i udamy się bezpośrednio do gabinetu McGonagall.
- I ty myślisz, że odpocznę? – prychnął. – Najchętniej poszedłbym tam już teraz. Zresztą... – zawahał się. – Czy wiesz gdzie jest Tim?
Paul pokręcił głową.
- Przedwczoraj powiedział, że bierze kilka dni urlopu i wyjeżdża. Nic więcej.
- Aha – mruknął Harry. – Myślałem, że zostawił coś dla mnie.
- Sprawdź u siebie na biurku – podpowiedział Paul.
Harry wyszedł i podszedł do swojego boksu. Na bocznej ściance zobaczył niewielki pergamin. Zerwał go i przyjrzał się mu uważniej. Natychmiast zaczęły pojawiać się na nim litery układające się w zdania. Były pisane w wielkim pośpiechu.

Harry,
jeśli czytasz tę wiadomość, to znaczy, że sam poszedłem szukać Wężowego Wzgórza. Skontaktuj się z Orionem Snakesem z Wydziału Zwierząt. On o wszystkim ci powie.
I jeszcze jedno. Wczoraj byłem w Hogwarcie i spotkałem się z Twoją żoną. Nie znam jej, tak dobrze jak Ty, ale coś mnie zaniepokoiło. Miałem wrażenie, że jest pod działaniem jakiegoś uroku. Nie wiem, co o tym sądzić, ale podejrzewam dwie osoby, o których rozmawialiśmy. Jak będziesz z nią rozmawiać, spróbuj to z niej wyciągnąć.
Tim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz