Pół godziny później zeszli na dół już ubrani. Harry w formalnych szatach aurora, a Ginny w prostej sukience na ramiączkach i owinięta chustą, w której był James. Jego maleńka główka odchylała się to w jedną to w drugą stronę i w końcu przytulił się do ramienia mamy.
Teddy siedział przy stole w kuchni i grzebał w swojej owsiance, bombardując swoimi pytaniami całkowicie skonsternowanego Rona.
- Dlaczego spałeś u wujka i cioci?
- Bo... – Ron podniósł głowę i spojrzał błagalnie na wchodzących Potterów.
- Było bardzo późno i wujek Ron nie chciał wracać po nocy do domu – wpadła mu w słowo Ginny. – Teddy, jedz.
- Miały być naleśniki – jęknął zbuntowany, opierając buźkę o piąstkę. – Nie lubię owsianki...
- Ktoś tu chyba nie zasłużył na latanie na miotle – zauważył Harry, który nalał sobie kawy i stanął tyłem do okna, patrząc na chłopca.
- Harry, nie bądź taki ostry – zganiła go Ginny. – Obiecałam mu rano naleśniki i zaraz je dostanie.
- Wujek, mieliśmy razem polatać – zauważył malec, dostrzegając szaty, w które ubrany był Harry.
- Przykro mi, Teddy – zwrócił się do niego. – Niestety zaraz muszę iść do ministerstwa. Polatamy później.
- Szkoda...
Teddy opuścił główkę i pociągając noskiem, wybiegł do salonu. Chwilę potem usłyszeli grzechot rozsypywanych klocków.
Ginny spojrzała na Harry’ego z naganą.
- Jak mogłeś – szepnęła z wyrzutem. – To tylko dziecko.
- To nie ja obiecywałem mu... – odezwał się Harry, usprawiedliwiająco i natychmiast przerwał, gdy z salonu dobiegł ich męski głos:
- Czy jest tu Harry Potter, chłopcze?
Wszyscy troje odwrócili się, wyciągając różdżki, a do kuchni wpadł przerażony Teddy. Ron wziął go na ręce i przytulił, a Harry wybiegł do salonu. W kominku tkwiła głowa starszego czarodzieja.
- Paul?
- Czemu nie ma cię jeszcze w Biurze? – warknął mężczyzna. – Mamy tu kryzysową sytuację i potrzebujemy każdego.
- Właśnie miałem się deportować – stwierdził Harry. – Będę za pięć minut.
- To lepiej się pośpiesz – syknął i zniknął.
Harry odwrócił się. Ginny stała tuż za nim.
- Coś poważnego? – spytała cicho.
- Na to wygląda. Poradzisz sobie?
- Będę musiała – westchnęła.
Harry objął ją mocno i pocałował.
- Nie zgnieć Jamesa – ostrzegła go, gdy maluszek między nimi zakwilił cichutko.
- Jakbym mógł – powiedział i pocałował synka w czółko. – Żeby tylko maluchy nie weszły ci na głowę – mruknął.
- Ten między nami raczej tego nie zrobi – powiedziała z uśmiechem. – Prędzej ten drugi – wskazała lekko głową w stronę kuchni.
- Masz rację – przyznał.
Pocałowali się ponownie i wtedy usłyszeli niezbyt zadowolony głos Rona:
- Tak jak myślałem...
- Bleee... Oni znowu się przepraszają – jęknął Teddy.
- Znowu? – Ron był zdumiony. – Co chcesz przez to powiedzieć?
- Bo wczoraj wieczorem, jak się godzili, też dawali sobie buzi...
- Godzili?
Harry odsunął się od Ginny i Jamesa i wskazał ręką na Teddy’ego.
- Hej, nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy i masz słuchać cioci, gdy mnie tu nie będzie, zrozumiano? – pogroził mu palcem – bo jak się dowiem, że było inaczej, to jak wrócę będziesz miał szlaban.
Teddy zmarszczył brwi.
- Wujku... – jęknął.
- A co do ciebie... – Harry zwrócił się do Rona i pokręcił głową – nie chcę tracić na ciebie czasu, więc pogadamy kiedy indziej.
I wyszedł.
Przechodząc przez furtkę wpadł na kobietę, która też zamierzała przez nią przejść, tylko w drugą stronę.
- Hermiona? – krzyknął zaskoczony.
Dawno nie widział jej w takim stanie. Czerwone i zapuchnięte oczy świadczyły o jednym: prawdopodobnie całą noc nie spała tylko płakała. Wzmogło to jego wściekłość na Rona.
- O, cześć Harry – przywitała się. Miała zachrypnięty głos. – Wiesz już co się stało, prawda?
Harry przytaknął. Nie było sensu udawać, że jest inaczej, zwłaszcza że za chwilę i tak zobaczy Rona.
- Ron jest u nas od wczoraj – mruknął. – A Ginny pewnie szykuje naleśniki dla Teddy’ego.
- Rozumiem.
Hermiona odwróciła się i spojrzała na las. Harry zaczął się zastanawiać, czy płacze.
- Ron to palant – spróbował ją pocieszyć. – Nie potrafi docenić tego, co mu się trafiło, mając ciebie. A ty już dawno powinnaś się była o tym przekonać.
- Wiem, zawsze był trochę tępy, nie uważasz? – mruknęła, uśmiechając się przez łzy. – Tylko dlaczego tak to boli?
Harry nie wiedział jak na to odpowiedzieć. Położył jej dłoń na ramieniu.
- Jesteście teraz bliżej siebie niż kiedyś – zauważył, nie bardzo pewny, czy to jej pomoże – i Ron jest zazdrosny, tak jak wtedy, gdy nas opuścił, pamiętasz? Myślał, że coś między nami było, a na dodatek horkruks wszystko pogarszał. Gdy w końcu cię zdobył...
- Nie jestem jego własnością! – wykrzyknęła oburzona, przerywając mu.
- Nie to miałem na myśli – podniósł ręce, by powstrzymać jej kolejne protesty. – Po prostu... myślał, że nikt nigdy nie stanie mu na drodze. Do mnie już się chyba przyzwyczaił, że po tylu latach jestem blisko was, poza tym wie, że teraz jestem zajęty własną rodziną, ale do innych niestety nie potrafi... I przez tą swoją głupią zazdrość nie chce dopuścić do ciebie innych.
- To jak mam mu wytłumaczyć, że to było tylko przyjacielskie podziękowanie od znajomego?
- Nie wiem. – Pokręcił głową. – Przykro mi... Tak a propos... od kogo dostałaś te kwiaty?
Hermiona zaczerwieniła się lekko.
- On cię o to prosił, tak? – zapytała sucho, a gdy przytaknął, dodała: – w takim razie nic ci nie powiem. – Spojrzała w stronę domu. – Widzę, że Ginny nas obserwuje, to ja już do niej pójdę, bo ty pewnie śpieszysz się do ministerstwa.
- Właśnie miałem się deportować – przyznał.
- To do zobaczenia, Harry. I dziękuję.
- Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Uściskali się i Hermiona wyminęła go i weszła na ganek. Harry kiwnął głową i deportował się.
------
Ginny, która obserwowała rozmowę Harry’ego i Hermiony zaklęła cicho pod nosem. Ron spanikuje, a Hermiona się wkurzy, gdy zobaczy go tutaj. Odwróciła się do brata i natychmiast się uśmiechnęła, widząc zdenerwowanie na jego twarzy.
- To może ja wezmę Teddy’ego i pójdziemy polatać z tyłu domu, co? – zaproponował nieśmiało. – Mam wolne przedpołudnie... A ty w spokoju będziesz mogła zająć się synkiem i...
- Super! – wykrzyknął Teddy.
Ron z trudem utrzymał chłopca, który próbował się wyrwać, aż w końcu zeskoczył na ziemię i pobiegł do schowka przy drzwiach, gdzie schowana była jego miotełka.
- Obawiam się, że mamy do pogadania, braciszku – mruknęła Ginny do Rona.
- Naprawdę musimy?
- Oczywiście. Ktoś musi wbić ci do głowy, że Hermiona zasługuje na lepsze traktowanie, niż ty jej okazujesz.
Ron przewrócił oczami i podszedł za Teddym do komórki, by wyciągnąć miotłę dla siebie. W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi. Odwrócił się do siostry.
- To właśnie ona, prawda? – zapytał.
- Tak, Ron – westchnęła. – To Hermiona.
Ginny wyciągnęła różdżkę i skierowała ją na drzwi, które natychmiast się otworzyły.
Hermiona weszła do środka i podeszła bezpośrednio do Ginny i Jamesa, by się z nimi przywitać, po drodze głaszcząc po główce Teddy’ego i całkowicie ignorując Rona.
- Hermiono... – wyszeptał Ron.
Hermiona zatrzymała się na chwilę, po czym potrząsnęła głową, udając, że się przesłyszała.
- Chciałabym z tobą porozmawiać – zwróciła się do przyjaciółki. – Najlepiej na osobności – dodała.
- Jasne – mruknęła nieco zmieszana Ginny, obserwując bezowocne próby swojego brata, by Hermiona zwróciła na niego uwagę. – To może w kuchni – mruknęła – miałam zrobić naleśniki dla Teddy’ego.
- W porządku.
Hermiona zniknęła w pomieszczeniu obok, a Ginny machnęła ręką w stronę Rona, gdy Teddy zaczął ciągnąć go za nogawkę spodni.
- Wujek, powinieneś zrobić tak jak wujek Harry. Dał cioci Ginny buzi i się pogodzili. To może tobie i cioci Hermionie też to pomoże – zaproponował.
- Teddy! – fuknęła na niego Ginny.
Chłopiec opuścił główkę.
- No co? Chciałem tylko pomóc – mruknął.
- To nie jest takie proste – westchnął Ron.
Chwycił Zmiatacza i otworzył drzwi. Teddy wskoczył na swoją miotełkę i wyleciał na niej do ogrodu. Chwilę potem Ron wyszedł za nim, zamykając za sobą drzwi.
-----
W ministerstwie, jak zawsze o tej porze panował ruch. Czarodzieje i czarownice zmierzali do złotych wrót na końcu holu, śpiesząc się do pracy, a ministerialne samolociki fruwały ponad głowami, roznosząc wiadomości.
Harry wyskoczył z jednego z kominków i wtopił się w tłum. Wszedł zamyślony do jednej z wind, nie zaszczycając spojrzeniem współtowarzyszy. Dopiero szturchnięcie w ramię i męski głos wyrwał go z rozmyślań.
- Potter, co z tobą? Pierworodny nie dał ci spać? – zaśmiał się tamten. – Wyglądasz okropnie.
- Co? – mruknął Harry nieprzytomnie i spojrzał na mężczyznę. – A, to ty Mark. Mówisz o Jamesie? No, może trochę – stwierdził. – Ale chyba bardziej Ginny. Pół nocy kręciła się z nim w ramionach, próbując go uśpić. Na dodatek w nocy odwiedził nas jej brat a mój chrześniak wskoczył nam rano do łóżka...
- Widzę, że ciężka noc za tobą... – Mark pokiwał głową, szczerząc zęby i klepiąc go po ramieniu.
- Śmiej się, śmiej – ostrzegł go Harry – zobaczymy, co będziesz mówił, jak ty i Morrigan doczekacie się swojego.
- Jak na razie chciałbym mieć już za sobą to wesele, bo mam dość słuchania o wyborze kolorów wstążek, kokardek i innego badziewia. Merlinie drogi, po co to komu potrzebne? – jęknął. – Zresztą jeszcze tyle miesięcy...
- Mnie to na szczęście ominęło – stwierdził Harry. – Nie było mnie w tym czasie w Norze – wyjaśnił. – Dotarłem do Weasleyów dopiero na dwa dni przed samą uroczystością, a potem... – westchnął i machnął ręką – sam doskonale wiesz.
- No tak...
Weszli do Kwatery. Od progu usłyszeli głos Paula.
- Nareszcie jesteście! – krzyknął. – Natychmiast do mojego gabinetu! – rozkazał i, nie czekając na nich, wszedł do środka.
Obaj mężczyźni weszli za nim, a drzwi same zamknęły się za nimi. Starszy auror stał przed biurkiem, obserwując młodszych.
- Co się stało Paul? – zapytał Harry.
- W Yorkshire pojawił się Mroczny Znak. I nie żyje dwóch mugoli.
- Jesteś pewny, że to ten sam Mroczny Znak?
- Po takim czasie? – wtrącił zaskoczony Mark.
- Z opisów świadków można powiedzieć, że tak. A ponieważ są to głównie mugole, trzeba ich przesłuchać i sprawdzić jak było naprawdę. I w razie czego wymazać im pamięć.
- Myślisz, że to śmierciożercy, czy ktoś próbuje się pod nich podszyć? Tak jak ci na Nokturnie pół roku temu?
- Tego musicie się dowiedzieć – powiedział Paul i potarł dłonią podbródek. – To jest tylko moje zdanie – dodał cicho – ale mam wrażenie, że to jednak są śmierciożercy – wyznał niechętnie, a potem klasnął w dłonie. – No, ale my tu gadu, gadu, a robota czeka. Zbierzcie jeszcze kilka osób i idźcie. Ktoś z Brygady Uderzeniowej będzie na was czekać na miejscu.
Harry i Mark kiwnęli głowami i wyszli.
Znaleźli się w całkowicie obcym mieście. Ciemny zaułek, w którym się aportowali, bardziej straszył niż zapraszał do odwiedzin. Z okien okolicznych domów ziały czarne dziury bez szyb, albo zabito je deskami na głucho.
Wokół panował zaduch; zbierało się na burzę. Powietrze stało nieruchomo, zamarł nawet najmniejszy powiew wiatru. Było zupełnie cicho, jeśli nie liczyć stłumionych gruchnięć gołębi, które rozsiadły się na pobliskich dachach i szum przejeżdżających samochodów z głównej ulicy.
Budynek, w którym znaleziono martwych ludzi został otoczony taśmą policyjną i tabliczkami z ostrzeżeniem, że dom nadaje się do rozbiórki. Oficjalnie ogłoszono, że to był wybuch gazu. Mrocznego Znaku już nie było. Na szczęście wśród świadków był jeden mugol z aparatem fotograficznym, który uwiecznił Znak na zdjęciu. Zaklęciem ujawniającym wywołali je, a potem zmienili tamtemu pamięć, tak jak pozostałym mugolom.
Harry rozejrzał się niepewnie po okolicy. Miał obejść boczne uliczki, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, rozmyślając nad tym co usłyszał. Od gapiów dowiedział się, że z tamtego domu wybiegło kilku mężczyzn w czarnych pelerynach, które były dość dziwaczne ze względu na panujący upał, ktoś widział błysk zielonego światła z okna, inny twierdził, że tamci zniknęli, gdy tylko na nich zwrócono uwagę, no i ten dziwny znak na niebie: „Z początku myślałem, że to fajerwerki, ale one nie znikały, tylko świeciły dość długi czas.”
To wszystko aż za bardzo wskazywało na śmierciożerców.
Nagle poczuł jak ktoś wbija mu różdżkę w plecy.
- No, no, no – zacmokał nieznajomy. – Potter. Nie ruszaj się i nie odwracaj – rozkazał.
Harry rozpoznał ten głos. To był ten sam mężczyzna, który zaatakował go na Nokturnie pół roku temu.
- Czego ode mnie chcesz? – krzyknął.
Spróbował zrobić jakiś ruch, ale tamten poruszył różdżką, unieruchamiając go. Wszystko wokół zamarło, nie słyszał nic oprócz głosu nieznajomego mężczyzny.
- Mówiłem, żebyś się nie odwracał, Potter! – warknął. – Ostrzegałem cię kilka miesięcy temu, że jeszcze się spotkamy i oto jestem.
- Kim ty jesteś?
- Niech to pozostanie na razie moją tajemnicą. Pamiętasz, co ci wtedy mówiłem? – zapytał, nie oczekując odpowiedzi, bo kontynuował: – ostrzegałem, że oni działają, jak niegdyś śmierciożercy. Czarnemu Panu nie udało się wyplenić zarazy mugolaków i mieszańców z naszego świata, bo ty mu w tym przeszkodziłeś. Teraz oni chcą dokończyć to, co zapoczątkował Sam-Wiesz-Kto.
- Kto za tym stoi?
- Jeszcze się nie domyśliłeś? Grupa dawnych śmierciożerców.
- Przecież są w Azkabanie... – mruknął Harry niepewnie.
- Nie wszyscy. O kimś zapomnieliście, a ja nie jestem tu teraz od tego, by uświadamiać ci, których tam brakuje. Poza tym ten dzisiejszy atak to tylko początek.
- Początek? – powtórzył zaskoczony Harry.
- Tak. Niedługo dojdzie do kolejnego ataku, może czegoś innego. Tego nie jestem pewny. Słyszałem tylko wyrażenie „Dzień Sądu”. To ma być coś wielkiego, o czym nikt nie ma pojęcia.
- Współpracujesz z nimi, prawda? To dlatego tyle o nich wiesz. Kim jesteś? – powtórzył pytanie. – Wiem, że skądś cię znam.
Mężczyzna wbił mocniej różdżkę w jego plecy.
- Im mniej o mnie wiesz, tym lepiej dla mnie i dla ciebie.
- To dlaczego mi o tym wszystkim mówisz? Nie jestem jedynym aurorem, który się tu pojawił.
Tamten zdawał się ignorować to pytanie. W zamian powiedział:
- Słyszałem, że urodził ci się syn, Potter. Gratuluję i jednocześnie mówię: uważaj na niego, swoją rodzinę i przyjaciół.
Harry poczuł, że serce w nim zamiera.
- To groźba? – wykrztusił.
- Ostrzeżenie. Tylko ostrzeżenie. I jeszcze jedno. Ktoś w Biurze Aurorów z nimi współpracuje i na ich polecenie obserwuje każdy twój ruch.
Chwilę potem Harry usłyszał za sobą suchy trzask i zrozumiał, że jest sam.
-----
Gdy Ginny wróciła z powrotem do kuchni, zastała Hermionę siedzącą przy stole wpatrzoną w jeden punkt za oknem.
Wyczarowała w kącie kojec, w którym ułożyła śpiącego Jamesa, do dwóch kubków nalała zmrożonego soku dyniowego i postawiła je na stole, po czym usiadła przy nim na wprost bratowej.
- Hermiono... – wyszeptała. – Mam nadzieję, że nie gniewasz się, że przygarnęliśmy Rona...
Kobieta poruszyła się, skupiając na niej wzrok.
- Nie – mruknęła – w końcu to twój brat. Poza tym spodziewałam się go tutaj.
Ginny kiwnęła głową. Przez jakiś czas panowało milczenie i w końcu Hermiona odezwała się łamiącym się głosem:
- Dlaczego między mną a Ronem ciągle są nieporozumienia? Dlaczego nie możemy cieszyć się z tego, co mamy? Tak jak wy?
- Życie to nie jest bajka, jak kiedyś powiedziała mi mama, i czasem muszę się z nią zgodzić – powiedziała Ginny. – Między mną i Harrym też nie zawsze jest różowo... – mruknęła, wspominając wczorajszy dzień.
Hermiona zdawała się nie usłyszeć tych słów, tylko kontynuowała:
- Czasami mam wrażenie, że między nami jest jakaś wielka przepaść, a my patrzymy na siebie znad jej krawędzi i oddalamy się coraz bardziej od siebie, gdy ta otchłań się powiększa...
- Może powinniście spróbować ją przeskoczyć?
Hermiona westchnęła.
- Gdyby to było takie proste...
Z kąta rozległ się płacz dziecka i Ginny wstała, by sprawdzić, co z Jamesem. Wzięła maleństwo na ręce, przywołując z góry świeżą pieluchę i przekształcając kojec w przewijak. Szybko uwinęła się z jej zmianą i oparła Jamesa pleckami o siebie. Malec wydał z siebie jakieś gardłowe dźwięki i pomachał nóżkami, trzymanymi przez mamę.
Dopiero teraz, gdy się odwróciła, dostrzegła, że Hermiona bacznie ją obserwuje.
- Ginny, co miałaś na myśli, mówiąc, że między wami nie jest różowo i o czym mówił Teddy? Czy ja dobrze rozumiem, że wczoraj się pokłóciliście? I Teddy widział jak się przepraszacie?
Ginny kiwnęła głową i usiadła z powrotem na krześle, układając Jamesa na kolanach, by było łatwiej go karmić.
- Byłam tak zdenerwowana, gdy rano przeczytałam w „Proroku” tę informację o ich nocnej imprezie, że kiedy Harry wrócił, a wtedy byłam pewna, że to on, nawrzeszczałam na niego, że jest nieodpowiedzialny, a James nic dla niego nie znaczy...
- Zaraz – przerwała jej Hermiona – dlaczego mówisz: „byłaś pewna”? To nie był Harry? – Ginny potrząsnęła głową. – To kto to był?
- Dean Thomas – mruknęła. – Po zażyciu eliksiru wielosokowego.
- O mój Boże... – szepnęła Hermiona i zakryła usta dłonią. – Nigdy bym nie pomyślała, że byłby do tego zdolny.
- My też – przyznała. – Harry obserwował wszystko z zewnątrz i potem... Zajął się Deanem w ministerstwie i w Świętym Mungu.
Opowiedziała przyjaciółce wszystko z poprzedniego dnia, włączając w to przybycie Andromedy i Teddy’ego.
- Staraliśmy się sobie wszystko wyjaśnić i mam nadzieję, że tak się stało – zakończyła.
- I wtedy właśnie wpadł Teddy, tak? – spytała Hermiona. – Mam nadzieję, że nie naraziliście go na widok, który by naznaczył go na całe życie...
Ginny zaśmiała się.
- O mały włos – mruknęła. – Gdybym nie przypomniała Harry’emu, że Teddy jest na górze, pewnie tak by się skończyło.
Hermiona przewróciła oczami.
- A Ron? Kiedy się pojawił?
- Później. Kiedy Teddy wreszcie zasnął i my mieliśmy już kłaść się spać. Harry zbiegł pierwszy...
- Pewnie chciał ochrzanić natręta – wtrąciła Hermiona. – Dzień pełen napięcia miał jeszcze zakończyć się kolejnym nieproszonym gościem.
- Tak – przytaknęła Ginny. Odsunęła Jamesa od piersi i ułożyła na ramieniu. – Nie wiem, co się między nimi działo, bo usypiałam tego szkraba – wskazała brodą na synka – ale gdy zeszłam w końcu na dół, usłyszałam jak Ron opowiada Harry’emu o waszej kłótni, i że ty...
- Przyniosłam do domu kwiaty, które dostałam od znajomego – skończyła Hermiona, kiwając głową. – A on oskarżył mnie o zdradę i tak dalej...
Ginny zmrużyła oczy.
- Od kogo je dostałaś?
- Od... – Hermiona podskoczyła, gdy nagle, gdzieś blisko, rozległ się grzmot, a o parapet uderzyły pierwsze krople deszczu.
Przestraszony James zaczął płakać, do kuchni wbiegł Teddy w przemoczonym ubraniu a za nim Ron.
- Ciocia, gdzie są naleśniki? Obiecałaś – jęknął chłopiec, opadając na jedno z wolnych krzeseł przy stole. – I chce mi się pić!
Hermiona przywołała ze spiżarni butelkę soku i kubeczek i podała mu napój, który wypił w kilka sekund, a potem wysuszyła mu ubranie.
- Teddy – upomniała go Ginny, gdy jego jedyną reakcją był radosny śmiech – co się mówi?
- Dzięki ciociu – rzucił na wydechu i doskoczył do Hermiony.
- Ginny, mogę cię prosić na chwilę? – wymamrotał Ron, który stał w progu.
Hermiona wzięła Teddy’ego za rękę.
- Nie przeszkadzajcie sobie – syknęła, wstając – nie będziemy wam przeszkadzać.
Wyminęła Rona i razem z Teddym opuściła kuchnię.
Ron chwilę się wahał między nią a siostrą i wreszcie wszedł głębiej do pomieszczenia.
- O co chodzi, Ron? – spytała Ginny, nie podnosząc wzroku od śpiącego w jej ramionach Jamesa.
- Powiedziała ci wszystko, prawda? – zapytał. – Wiesz już, kto dał jej te kwiaty?
- A ty tylko o jednym – westchnęła. – Ron, jeśli chcesz wiedzieć, to sam z nią pogadaj. Ja nie zdradzam tajemnic moich przyjaciół.
Podniosła głowę i spojrzała na brata. Wyglądał na trochę wściekłego, a trochę zmieszanego.
- W porządku – mruknął. – W takim razie pójdę jej poszukać.
Ginny uśmiechnęła się, gdy Ron odwrócił się i wybiegł z kuchni.
- Nareszcie zrozumiałeś – wyszeptała.
Kolejny super cytacik :P
OdpowiedzUsuń- Wujek, powinieneś zrobić tak jak wujek Harry. Dał cioci Ginny buzi i się pogodzili. To może tobie i cioci Hermionie też to pomoże – zaproponował.
- Teddy! – fuknęła na niego Ginny.
Chłopiec opuścił główkę.
- No co? Chciałem tylko pomóc – mruknął
Robi się gorąco...
W biurze aurorów jest szpieg...
Tym szpiegiem, mam takie przeczucie będzie Robards...
OdpowiedzUsuńA według mnie szpiegiem będzie Mike albo Paul... Ale Morrigan też jest podejrzana (według mnie).
UsuńHmmm... Ja myślę, że może Robards.. to by się trochę zgadzało. Ale inni też są podejrzani. Teddy i jego teksty są super!
OdpowiedzUsuńszpiegiem jest robards albo paul
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem szpiegiem nie jest Bobards a prędzej Mike lub Paul
OdpowiedzUsuń*Mark
Usuń