Nadszedł wieczór. Ginny kąpała Jamesa w łazience i rozmyślała nad Harrym, który w tym czasie usypiał Teddy’ego, i nad jego słowami. Czy bała się, czego może dotyczyć ta rozmowa, o której wspomniał po powrocie? Na pewno. Od lat mieli względny spokój... a przynajmniej tak jej się wydawało, bo Harry niewiele jej mówił o tym, co się dzieje.
Przez całą kolację był małomówny i zamyślony, choć Teddy przez cały czas opowiadał wrażenia dzisiejszego dnia; jak latał na miotle prawie cały czas, najpierw z Ronem a potem sam, jakie pyszne były naleśniki i jak Hermiona chciała rzucić na Rona jakieś zaklęcie. Widziała jak zerkał wtedy na nią, szukając potwierdzenia. Starał się uśmiechać, choć jak zauważyła, ten uśmiech nie sięgał jego oczu.
James skrzywił się i zaczął płakać, gdy kilka kropel wody z pianką wlało mu się do noska. Wyciągnęła go z wanienki i okryła puchatym ręcznikiem. Kiedy wróciła do sypialni, ubrała go w śpioszki, ułożyła w kołysce, która od wczoraj mieściła się po jej stronie łóżka i wyczarowała nad nim kolorową karuzelę z różnymi zwierzątkami wygrywającą spokojną melodyjkę. Czekała.
Niestety Harry długo się nie pojawiał. W końcu zdecydowała się go poszukać. Zostawiła śpiącego Jamesa, rzucając na pokój zaklęcie monitorujące i wyszła na korytarz.
Zajrzała do Teddy’ego. Nie było go tutaj. Natomiast chłopiec spał w poprzek łóżka, zwinięty w kłębek, kołdra leżała obok na podłodze. Ułożyła go z powrotem z głową na poduszce i przykryła. Maluch zamachał rączkami, zamruczał: „jeszcze raz!” i odwrócił się na bok. Uśmiechnęła się. Pewnie śnił o lataniu na miotle i quidditchu.
Zeszła na dół. Drzwi wejściowe były uchylone.
Harry siedział zgarbiony na najwyższym schodku przed domem, z głową schowaną w dłoniach. Obok stała butelka kremowego piwa.
- Długo tu siedzisz? – spytała cicho.
Podniósł lekko głowę, jednak nie spojrzał na nią. Wziął do ręki butelkę i wypił łyk. Ginny usiadła obok i wsunęła mu rękę pod ramię, jednocześnie kładąc na nim głowę.
- Co się dzieje, Harry? Powiedziałbyś mi, gdyby coś cię męczyło, prawda?
Wciąż milczał i nie patrzył na nią.
- Harry – powiedziała z naciskiem. – Mieliśmy porozmawiać, pamiętasz?
Kiwnął głową i spojrzał na nią, gdy chwyciła go za brodę i stanowczo obróciła jego twarz ku sobie. Przeraził ją wyraz jego podkrążonych i czerwonych oczu i jednocześnie zaskoczył. Przecież piwo kremowe nie jest takie mocne, by mógł się po nim upić.
- Nie pij już – poprosiła, wyłuskując butelkę z jego dłoni i usuwając ją cichym „Evanesco”. – Co się dzisiaj wydarzyło, że nie chciałeś nic mówić?...
- Pamiętasz atak na Nokturnie pół roku temu? – zapytał zachrypniętym głosem, a ona kiwnęła głową, wciąż leżącą na jego ramieniu. – Dzisiaj zaatakowali ponownie. Tym razem zginęło dwóch mugoli. – Ginny poczuła, że zabrakło jej tchu. – I pojawił się tamten człowiek – dodał.
Podniosła się przerażona, siadając prosto, nie odrywając od niego wzroku. Jej ręka zacisnęła się mocniej na jego ramieniu.
- Ten, który cię wtedy zaatakował, kryjąc się w cieniu, tak? Powiedział ci wreszcie, kim jest?
Harry potrząsnął głową.
- Nadal trzyma mnie w niepewności i nie wiem, co zamierza, ani po której jest stronie. Tym razem mnie ostrzegał... – zawahał się – a raczej groził... że coś może wam się stać. Tobie i Jamesowi.
Uwolnił rękę z jej uścisku i wstał. Zszedł po schodkach i oparł się rękami o barierkę otaczającą ganek i przylegającą werandę.
- Nie wiem co robić – kontynuował. – Mam związane ręce, bo od miesięcy nikt nie chce mnie słuchać. Azkaban nie ma zabezpieczeń, gdzieś ukrywają się śmierciożercy, o których zapomnieliśmy, a ja jestem bezradny, bo kiedy dzisiaj stałem unieruchomiony przed tamtym i czułem jego różdżkę wbijającą się w moje plecy, uświadomiłem sobie, że nie jestem w stanie zapewnić wam bezpieczeństwa.
Ginny też wstała i podeszła do niego. Zatrzymała się za nim i objęła go ramionami, kładąc głowę na jego plecach.
- Harry, nie mów tak – szepnęła cicho.
- A co mogę powiedzieć? – warknął i uderzył pięścią w balustradkę. Ginny odskoczyła od niego. – Ten dom nie jest nienanoszalny, nie ma żadnych zabezpieczeń, zaklęcie Fideliusa nic nie daje, bo śmierciożercy i tak znają ten adres... Byli tu już nie raz i w każdej chwili mogą pojawić się ponownie! A ja nie będę miał szans z nimi walczyć... – głos mu się załamał.
Ginny podeszła bliżej i położyła rękę na jego dłoni.
- Harry, nie jesteś sam. Mam ci przypomnieć, że od pięciu lat jestem twoją żoną, a od trzech dni matką twojego syna? Razem będziemy bronić bezpieczeństwa naszego maleństwa i nas samych. Taka jest rola rodziców, jakbyś nie wiedział.
Harry zamknął oczy i zacisnął mocniej dłonie na balustradzie.
- Wiem – mruknął przez ściśnięte gardło.
- Nikt nie mówił, że nasze życie będzie łatwe. Sam nawet tak mówiłeś, pamiętasz? Kiedy się oświadczałeś. Byłam świadoma tego wszystkiego i nadal jestem. A jeśli będzie taka potrzeba, to stanę jak twoja ma...
- Nie kończ – syknął. Wiedział, co chciała powiedzieć. – Nie dojdzie do tego. Nie pozwolę na to.
Poczuła, jak cały zesztywniał. Nie była w stanie oderwać jego ręki od poręczy, tak mocno się na niej opierał. Gdy w końcu rozluźnił wyprostowane ramiona, wsunęła się pod jedno, nadal trzymając jego dłoń, tak, że mimowolnie ją objął.
Stali tak w ciszy jakiś czas. Harry czuł niewymowną czułość do Ginny. Oplótł ją ramionami i przytulił mocno do siebie. Jej słowa „nie jesteś sam” i stanowcze porównanie do jego matki, sprawiły, że z serca spadło mu trochę ciężaru, a jednocześnie ścisnęło z bólu. Potrzebował tej stanowczości, którą pokazała przed chwilą, choć nie chciałby, żeby musiała udowadniać, że jest zdolna do takiego poświęcenia.
- Dziękuję – wyszeptał w jej włosy.
Ginny chwyciła go za ręce i splotła jego palce z własnymi. Pociągnęła go za sobą i pierwsza zaczęła wspinać się na ganek.
- Powinniśmy zajrzeć do maluchów – mruknęła. – Aż dziwię się, że James jeszcze nie zaczął płakać.
- A Teddy nas nie szuka, tak jak wczorajszej nocy – dodał Harry z uśmiechem.
Wbiegli na schody i znaleźli się w sypialni. James smacznie spał. Ginny zakołysała kołyską, a Harry stanął za nią i objął ją. Chwilę obserwowali śpiące dziecko.
- Nie mogę uwierzyć, że to naprawdę nasze maleństwo – szepnął. – Czasami mam wrażenie, że to sen.
- Mam ci pokazać moje wspomnienia z naszej wspólnej nocy, po której zaszłam w ciążę? – szepnęła, odwracając się i patrząc sugestywnie na niego. Miała zaróżowione policzki. – A może wczorajszą noc, kiedy kręciłam się z Jamesem kilka godzin, próbując go uśpić?
- Nie musisz. Aż za dobrze to pamiętam – mruknął i czule ją pocałował. – Choć chętnie przypomniałbym sobie tamtą noc sprzed dziewięciu miesięcy...
Chwycił ją w ramiona i szybkim ruchem posadził na bocznej szafce, nie zważając na jej pisk. Dali się ponieść emocjom, gdy Ginny oplotła go nogami, a Harry zsunął ramiączka jej sukienki. Jej ręce właśnie wsunęły się pod jego koszulę, gdy z kołyski rozległ się płacz.
- To chyba ma nam przypomnieć o rzeczywistości – mruknęła, poprawiając strój. Zsunęła się z szafki. – To, może ty zajmiesz się teraz naszym synem, a ja sprawdzę co z Teddym? – zaproponowała.
- James pewnie jest głodny – wymamrotał, wycofując się do wyjścia. – A ja nie mam takich predyspozycji, jak ty...
Ginny parsknęła śmiechem.
- Predyspozycji?
- No, jak na razie to tylko ty możesz go karmić...
- A zmiana pieluchy?
- Ty lepiej się do tego nadajesz...
Ginny przewróciła oczami, kiedy odwrócił się i zniknął w korytarzu.
- Tchórz – szepnęła ze śmiechem. Wzięła Jamesa na ręce i przytuliła. – Twój tata pokonał złego czarnoksiężnika, a boi się zmienić pieluchę takiej małej istotce, jak ty. No, pokaż, co tam masz.
Usiadła bokiem na łóżku, Jamesa położyła przed sobą, zdejmując mu śpioszki, i zajrzała do pieluchy.
- Ach, więc to dlatego tatuś bał się do ciebie zajrzeć. Za chwilę mama da maluszkowi świeżą pieluszkę, tak? – zaszczebiotała i podniosła go. James zamachał nóżkami. – Zaraz cię umyjemy i jak tata wróci będziesz czyściutki.
- GINNY!
Z korytarza usłyszała przerażony głos Harry’ego, który wpadł do środka chwilę potem.
- Co się stało, że tak krzyczysz? – syknęła, wstając.
- Teddy zniknął – powiedział zasapany.
- Co? Jak to zniknął? – zapytała. Poczuła, że krew odpływa jej z twarzy.
- Nie ma go w sypialni, szukałem też po całym domu. Stworek i Zgredek twierdzą, że go nie widzieli...
Nagle oboje usłyszeli chichot dochodzący spod koca leżącego na łóżku. Harry wyciągnął różdżkę.
- Wingardium Leviosa!
Koc poderwał się do góry. Na łóżku leżał Teddy zwinięty w kłębek. Ginny odetchnęła. Harry zwolnił zaklęcie i pled spadł z powrotem na chłopca.
- Teddy! – krzyknął. – Od dawna tu leżysz?
Maluch podniósł się i spojrzał na wujka. Był zaspany, ale widać było, że przeraził go ostry głos Harry’ego.
- Nie wiem – mruknął. – Obudziłem się w tamtym pokoju i było ciemno. Myślałem, że jesteście tutaj, bo widziałem światło, ale był tu tylko dzidziuś. Wtedy usłyszałem jakiś stuk i wskoczyłem pod koc. Mogę spać z wami? – zapytał.
Harry usiadł obok niego i przytulił go do siebie. Teddy położył główkę na jego ramieniu i zamknął oczy.
- Nie rób tak więcej, dobrze? – poprosił Harry. – Wiesz, jak się z ciocią zdenerwowaliśmy?
- Przepraszam, wujku. Będę mógł tu spać? Proszę...
Harry spojrzał na Ginny, która nadal trzymała na rękach golutkie dziecko.
- To może ja wykąpię Jamesa – oznajmiła. – A wy sobie pogadajcie.
Weszła do łazienki i chwilę potem ze środka rozległ się plusk wody.
- Ukarzesz mnie? – zapytał cichutko Teddy.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Bo jesteś zły. Jak babcia jest na mnie zła, to zawsze zostawia mnie samego w pokoju i mam sam kłaść się spać.
- Ja tak nie zrobię. Ale musisz mi coś obiecać – powiedział Harry i odwrócił chłopca, by ten spojrzał na niego. – Nigdy, przenigdy nie znikaj nam z oczu. Zawsze mów mnie albo cioci gdzie idziesz.
- Dobrze.
- A teraz wstań. Muszę powiększyć to łóżko, skoro masz z nami spać, bo inaczej się nie zmieścimy.
Teddy zeskoczył na podłogę i z ciekawością obserwował jak wujek wypowiada jakieś słowa i łóżko robi się dwa razy większe.
- Ale super! – wykrzyknął.
- Wskakuj – Harry podniósł do góry koc i chłopiec wdrapał się z powrotem – i spróbuj zasnąć. Ja zaraz wrócę razem z ciocią i Jamesem.
Wrócili po kilku minutach. Tym razem to Harry trzymał Jamesa w ramionach. Ginny położyła się po swojej stronie i wyciągnęła do niego ręce. Podał jej zawiniątko i spojrzał na Teddy’ego. Chłopiec siedział po środku, oparty o poduszki.
- Czy ja nie mówiłem, że masz spać? – zapytał Harry.
Przeszedł z trudem na drugą stronę łóżka, bo ze względu na jego zwiększony rozmiar w sypialni zrobiło się ciaśniej.
- Mówiłeś – mruknął Teddy.
- To co robisz?
- Czekam na ciebie.
Harry wsunął się obok niego, chwycił chłopca za nóżki i ściągnął w dół. Teddy przytulił się do niego.
- Kocham cię wujku – wyszeptał. – Dobranoc.
Przez kolejne dni Teddy robił się coraz bardziej markotny, bo zbliżał się dzień powrotu babci i wiedział, że będzie musiał wrócić do domu. Skończą się wesołe zabawy z wujkiem i wielogodzinne latanie na miotełce w ogródku. Ani Ginny ani Harry nie potrafili wpłynąć na poprawę jego humoru, choć próbowali na wszystkie możliwe sposoby.
Po kilku dniach Harry zaproponował, że w sobotę wezmą go na mecz quidditcha. Ginny od razu wykorzystała swoje znajomości i zdobyła trzy najlepsze miejsca na trybunach. Postanowiła, że przy okazji zrobi kilka wywiadów dla „Proroka”, dla którego miała pisać.
To był też pierwszy raz od narodzin Jamesa, kiedy całą rodziną pokazali się innym. Ku niezadowoleniu Harry’ego tuż po meczu na cały stadion rozbrzmiało ogłoszenie o rodzinie Potterów i światła reflektorów padły na ich sektor. Dziewczyny z drużyny Harpii rozpływały się nad maleństwem trzymanym przez mamę, a mężczyźni ze Zjednoczonych z Puddlemere gratulowali młodym rodzicom.
Spędzili tak wspólnie cały dzień. Harry kupił Teddy’emu różne zabawki i plakaty obu drużyn, a Ginny załatwiła dla niego autografy zawodników. Teddy potem cały wieczór biegał w stroju do quidditcha i o niczym innym nie mówił.
-----
Harry nie mógł jednak zapomnieć o wydarzeniach sprzed tygodnia. W czwartek rano, gdy tylko znalazł się w Biurze, dostał urzędowe pismo z pieczątką Szpitala Świętego Munga.
Szanowny Panie Potter.
Prosił Pan o wszelkie informacje dotyczące jednego z pacjentów naszej placówki. Zwykle nie udzielamy takich informacji osobom postronnym, jednak dla Pana, jako osoby, która przyprowadziła do nas Deana Thomasa, robimy wyjątek.
Od momentu jego przybycia był pod stałą kontrolą naszych pracowników i najsilniejszych zaklęć ochronnych i omamiających, głównie Confundus. Niestety wczoraj w godzinach wieczornych pan Thomas wyszedł ze szpitala w niewyjaśnionych okolicznościach. Nikt z pracowników oddziału, którego był pacjentem, nie jest w stanie wyjaśnić, jak do tego doszło, gdyż nie dostał na to zgody od żadnego z uzdrowicieli, którzy się nim zajmowali.
Wyrażamy głęboki żal z zaistniałej sytuacji, jednocześnie informując, że staramy się ustalić wszelkie okoliczności, o których powiadomimy Pana w oddzielnym liście.
Z wyrazami szacunku
Główny Uzdrowiciel Oddziału Urazów Pozaklęciowych
Kliniki Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga
Theo Paracelsus
Po przeczytaniu listu zmiął pergamin w ręku i przeklął. Nie tego się spodziewał, umieszczając tam Deana. Po ostatnim spotkaniu był pewny, że Dean może być nieobliczalny i zdolny do wszystkiego, a zamknięcie go w Mungu miało uniemożliwić mu kontakt z jego rodziną. Teraz mógł być wszędzie.
Niedane mu było długo nad tym rozmyślać, gdyż Robards wysłał go na patrol do Tintworth i po godzinie całkowicie zapomniał o liście od uzdrowiciela z Munga.
Od śmierci tamtych mugoli codziennie dostawali wiadomości o ruchach śmierciożerców i choć na razie nie było kolejnych mordów, w świecie czarodziejów zapanował chaos i strach przed powtórką sprzed lat. Każdego dnia aurorzy patrolowali wszystkie miejsca, gdzie rzekomo ktoś widział zakapturzonych i zamaskowanych ludzi, jednak nie przynosiło to żadnych efektów. Wielu czarodziejów dopominało się stanowczych interwencji aurorów, a gdy te nie następowały rozpętywała się burza po artykułach Skeeter, w których brzmiało jedno: aurorzy są nieprzygotowani i nieskuteczni.
-----
W niedzielny poranek Potterów obudziło natarczywe pukanie w szybę. Ginny przeciągnęła się i odwróciła do męża.
- Harry, wstaniesz? Może to coś ważnego – mruknęła.
Harry zamruczał coś niezadowolony pod nosem i pocałował ją w czoło. Odnalazł na szafce okulary i wstał, też się przeciągając. Na parapecie siedziały dwie sowy. W jednej rozpoznał szarą płomykówkę z ministerstwa, a w drugiej puchacza Andromedy Tonks.
- I co tam jest? – spytała Ginny.
Usiadła na łóżku, przecierając oczy i palcami rozczesując włosy.
- Pani Tonks odbierze Teddy’ego dzisiaj po południu – oznajmił. – Coś czuję, że mały nie będzie zadowolony.
- Musiał kiedyś nadejść ten dzień – zauważyła Ginny, która zaglądała teraz do Jamesa. – Zresztą zawsze może przychodzić do nas z babcią.
- To jasne – mruknął i jęknął niezadowolony, gdy zajrzał do drugiego listu.
- Co jest? – Ginny poderwała głowę i zerknęła na niego.
- Muszę iść do Biura. Podobno mają jakieś nowe poszlaki w sprawie tamtych mugoli.
Ginny wzniosła oczy do góry, wyrażając swoje niezadowolenie.
- Ciekawe jak wytłumaczysz Teddy’emu swoją nieobecność. Miałeś zagrać z nim w miniquidditcha za domem.
Podszedł do niej i objął.
- Zrobisz to za mnie? Sprawdzę o co chodzi i wrócę na obiad.
- A kto zajmie się Jamesem?
- Pewnie jego mamusia – szepnął i cmoknął ją w policzek.
- Och, no dobrze – westchnęła. – W porządku.
Teddy od kilku minut siedział ze spuszczoną główką i dłubał w talerzu z jajecznicą. Wiedział już, że nie ma wujka, a za kilka godzin pojawi się babcia. Ginny spojrzała na niego ze smutkiem.
- Teddy, zjedz choć troszkę – poprosiła. – Musisz jeść.
- Nie chcę.
- To może zrobię tosty, albo owsiankę...
- Nie lubie! Nie chce! Ja chce wujka! – krzyknął.
Zeskoczył z krzesła i wybiegł na zewnątrz.
- Teddy! – zawołała za nim. – Nie wychodź sam!
Usłyszała jednak zgrzyt otwieranych drzwi i szybki tupot chłopięcych nóg po ganku. Wyjrzała przez okno i zobaczyła jak Teddy wskakuje na swoją miotełkę i odlatuje prawie pod samo ogrodzenie.
- Co ja mam z wami – westchnęła, kręcąc głową. Podeszła do kojca i wzięła Jamesa na ręce. – Harry za bardzo rozpieścił Teddy’ego, nie uważasz? – zapytała, jakby maluch mógł jej odpowiedzieć. James wyciągnął rączkę i położył na jej policzku. – Próbujesz mnie pocieszyć? A może chcesz powiedzieć, że ty też taki będziesz? Obyś nie był tak uparty jak twój tata – zastrzegła.
- Ciocia, tam jest znicz!
Do kuchni wbiegł Teddy. Chwycił ją za sukienkę i pociągnął za sobą. Widać było, że przeszła mu już złość.
- Znicz? Jaki znicz? – Ginny była zaskoczona. – Gdzie?
- No, znicz od quidditcha – wyjaśnił Teddy i pociągnął ją mocniej. – Jest tam, przy ogrodzeniu! Szybko, bo odleci!
- Teddy, uważaj, mam Jamesa na rękach! – ostrzegła. – Już idę.
- Ciocia, szybciej – jęknął, dalej ją ciągnąc. – Bo odleci! – powtórzył niecierpliwym głosikiem.
Przeszli przez salon i wyszli na ganek. Teddy wskoczył na miotełkę i odleciał.
- Zaczekaj! – zawołała Ginny. – Teddy, stój!
- On nadal tam jest! – krzyknął podekscytowany. – Zaraz go złapię, jak kiedyś wujek!
Ginny zbiegła po schodkach i pobiegła za nim, jedną ręką przytrzymując główkę Jamesa, schowanego w chuście przywiązanej do jej piersi. Będąc na podjeździe zobaczyła, jak Teddy wyciąga rękę i nagle powietrze przed nim nieznacznie się poruszyło. Wyciągnęła różdżkę z zamiarem rzucenia zaklęcia, ale było za późno: czyjaś ręka - zapewne jej właściciel znajdował się pod peleryną-niewidką - chwyciła Teddy’ego za przegub i pociągnęła do siebie. Usłyszała przestraszony głos chłopca: „Ciocia, ratunku!”, zawyła: „ NIE!”, kiedy zaklęcie tamtego odepchnęło ją do tyłu, i chwilę później Teddy zniknął. Jego miotełka zatoczyła koło, uderzyła w jedno z drzew i upadła na ziemię.
Ginny osunęła się na kolana i objęła siebie i Jamesa ramionami. Poczuła straszny ból, jakby serce pękło jej na dwoje, a ciepło dzisiejszego dnia gdzieś odeszło. To nie może być prawda. To jakiś koszmar, z którego musi się obudzić. Dlaczego Teddy? Dlaczego go nie upilnowała?
Obok niej pojawiły się domowe skrzaty. Słyszała, jak się kłócą, ale nie docierało do niej nic z tych krzyków, jakby była w zupełnie innym świecie.
Stworek powiedział coś o Harrym i zniknął, a Zgredek coś zaproponował i używając swoich czarów przeniósł ją i Jamesa do salonu, gdzie usiadła na kanapie przed kominkiem.
Harry znalazł ją kilka minut później siedzącą na podłodze i przekładającą kolorowe klocki Teddy’ego z jednego miejsca na drugie. Obok niej leżał James i płakał, dopominając się uwagi. Harry uklęknął przy niej i chwycił jej rękę, którą sięgała po kolejną zabawkę i odwrócił ją do siebie. Była blada, jak śmierć, a po jej policzkach płynęły strumyczki łez.
- Harry – powiedziała pustym głosem – przepraszam. To moja wina. Nie upilnowałam go... – zaniosła się szlochem i rzuciła mu się w ramiona. – Jeśli coś mu się stanie, nie wybaczę sobie tego do końca życia.
- Cii... – próbował ją uspokoić, głaszcząc ją po plecach. – Nie mów tak. Znajdziemy go. Będzie dobrze...
Nie wiedział jak inaczej ją pocieszyć.
- Wiesz, że nie będzie... – mruknęła przez łzy. – Widzę, jak sam się zastanawiasz, czy to nie byli śmierciożercy...
Pokiwał niechętnie głową i przytulił ją do siebie.
- Opowiedz mi, co się stało.
Odsunęła się od niego i wzięła wreszcie Jamesa na ręce. Dziecko prawie natychmiast przestało płakać, gdy zaczęło ssać mleko mamy.
- To był moment – szepnęła. – Teddy twierdził, że zobaczył znicza przy ogrodzeniu. Wskoczył na miotełkę i poleciał tam. Ja zaczęłam za nim biec, ale ze względu na Jamesa, którego miałam na rękach, nie mogłam go dogonić. Zobaczyłam tylko rękę tamtego wystającą spod niewidki, która chwyciła za wyciągniętą rączkę Teddy’ego. Chciałam rzucić zaklęcie rozbrajające, ale tamten mnie powstrzymał i chwilę potem nikogo już nie było.
- I nie słyszałaś trzasku deportacji?
Ginny zastanowiła się przez moment i pokręciła głową.
- Nie słyszałam – potwierdziła.
Harry zerwał się na równe nogi.
- To może znaczyć, że on jest tu gdzieś niedaleko!
- Harry! – zawołała za nim, gdy ten otwierał już drzwi. – Zaczekaj! Ja też idę.
Poczuła przypływ siły, gdy uświadomiła sobie, że nie wszystko jest jeszcze stracone. Harry cofnął się do niej i pomógł jej wstać, co wcale nie było takie proste, biorąc pod uwagę fakt, że nadal karmiła Jamesa.
- A co z Jamesem? – zapytał, wskazując na chłopca w jej ramionach.
- Idzie z nami. Nie zostawię teraz nikomu naszego dziecka. Poza tym, jak widać, teraz je.
- A Andromeda? Przecież pewnie niedługo się zjawi, by wziąć Teddy’ego.
- Zgredek się nią zajmie. Później jakoś jej to wytłumaczymy.
Nagle tuż przy nich pojawił się Stworek.
- Panie Harry, Stworek znalazł te dwie rzeczy przy furtce – zakrakał i podał je Harry’emu, po czym zniknął.
- Co to jest? – spytała Ginny.
Harry przyjrzał się uważnie przedmiotom, które podał mu skrzat. Był to zabawkowy kafel, którym uwielbiał bawić się Teddy i zwinięty pergamin.
- Spójrz...
- To przecież Teddy’ego! – wykrzyknęła.
Zakryła jednak usta dłonią, gdy Harry rozwinął list i razem zaczęli czytać.
Szanowna Ginewro.
Nawet nie wyobrażasz sobie, jaki byłem szczęśliwy, gdy zobaczyłem Cię wczoraj na meczu quidditcha. Od miesięcy wyczekiwałem na dzień, kiedy ponownie zobaczę Twój promienny uśmiech, który sprawi, że znikną moje lęki, a czarne chmury odpłyną w nieznane. Niestety ten uśmiech był skierowany nie na mnie, tylko na obecnego wraz z Tobą Pana Pottera, który na moje nieszczęście jest Twoim mężem, i Waszego synka.
Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem na rękach szanownego małżonka jeszcze jednego chłopca, który w swoim wyglądzie nie przejawiał znaków podobieństwa do Ciebie, Ginewro – czyżby to była pamiątka z niechlubnych spotkań pana Pottera sprzed lat, o których wtedy rozpisywała się prasa? Nie spodziewam się jednak, żeby pan Potter przyznawał się do tego w tak oficjalny sposób.
Jednakże, jeśli zależy Wam na odzyskaniu chłopaka musisz mi coś obiecać, Ukochana Ginewro.
Nic małemu nie będzie, pod warunkiem, że rozwiedziesz się z Potterem i wrócisz do mnie. Jeśli tak się nie stanie, zamienię Wasze życie w piekło, by Ciebie zdobyć.
Kocham Cię Ginewro.
Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy.
Ślepo oddany i zakochany XXX
OMG OMG OMG OMG OMG OMG OMG OMG OMG OMG OMG OMG OMG OMG OMG!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Biedny Teddy! :(
OdpowiedzUsuńSkąd Dean ma niewidkę???
OdpowiedzUsuńNIE MAM SŁÓW!!!!!!!!!!!!!!!!!!! JESTEŚ NIESAMOWITA, ASIU, I NIE WIEM JAK OPOWIEDZIEĆ MOJE UCZUCIA! JESTEŚ LEPSZA OD PANI ROWLING! NAPRAWDĘ! KOCHAM<3<3<3<3<3<3
OdpowiedzUsuńno moze lepsza nie ale jest niezla :)
UsuńJak dorwę tego palanta to nie będzie miał czasu nawet wyciągnąć różdżki, bo już będzie leżał martwy. A i genialny blog.
OdpowiedzUsuńMogę pomóc?
UsuńMoge pomuc? Bo mam psa niech go spotkam to go zabiję .A i świetny blog ale Asiu skąd Dean ma niewidkę?
UsuńChętnie pomogę
UsuńTak, ja też chcę pomóc! Zabijmy razem Deana! Jak on mógł porwać Teddy'ego! Jak to się skończy? Ooch!
OdpowiedzUsuńdean jast podobny do petera pettigrew (glizdogona)
OdpowiedzUsuńJa tam bym wolała poddać Dean'a wyssaniu duszy przez dementora😏
OdpowiedzUsuńJa też
Usuńktoś pomoże zabić deana
OdpowiedzUsuńJa
Usuń