środa, 11 maja 2022

174. Quidditch - Czy to czas na powrót?

 W świąteczny poranek pierwszy obudził się Al, i kwiląc zaczął dopominać się zmiany pieluchy i wczesnego śniadania. Ginny jęknęła w pierś Harry’ego, o którą się opierała podczas snu.
– Śpij – wymamrotał Harry. – Jeszcze nie płacze…
– Ale zaraz zacznie – mruknęła rozespana. – I dobrze o tym wiesz. Obudzi Jamesa…
Kwilenie zamieniło się w ciche gaworzenie. Harry sięgnął za siebie i chwycił różdżkę leżącą na nocnej szafce. Chwilę potem z kołyski przyleciał do nich oszołomiony maluszek, który roześmiał się radośnie, gdy zobaczył rodziców, a Harry ułożył go pomiędzy nimi.
– Harry Potterze, czy ty właśnie użyłeś zaklęcia przywołującego na naszego syna? – Ginny uniosła się do siadu, patrząc w szoku na Harry’ego.
– A chciało ci się wstawać? – Ginny potrząsnęła głową. – To kładź się. – Poklepał poduszkę obok siebie. – Mamy jeszcze trochę czasu zanim wszyscy się obudzą.
– Ale Al… 
– Przecież nic mu nie jest. I chce się do nas jedynie przytulić.
Oboje zerknęli na synka, który kręcił się pomiędzy nimi.
Ginny położyła się z powrotem z wyrzutem w oczach. 
– Nie bądź zła – mruknął Harry.
– Nie jestem. Po prostu… Czasami mnie zaskakujesz.
– To źle?
– W tym przypadku, akurat nie. – Uniosła lekko głowę i pocałowała go. – Wesołych świąt, Harry.
– Wesołych świąt, Gin. – Oddał pocałunek. 
Albus zaczął marudzić, że nikt nie zwraca na niego uwagi. Postukał piąstką kilka razy w pierś mamy i zamlaskał. Ginny przygarnęła go do siebie, dając dostęp do mleka.
– Ten to ma dobrze – zauważył Harry z uśmiechem. – Nienormowany dostęp do jedzenia.
– Tylko nie zmieniaj się w Rona – burknęła.
– Ja? Skąd!
– Mama! Tata!
Potterowie spojrzeli na siebie, słysząc głos starszego synka.
– Bierzemy go tutaj? – zapytał bezgłośnie Harry.
Ginny skinęła głową.
– Tylko tym razem sam go przynieś – mruknęła.
– Mama! Tata! Mama!
Harry przewrócił oczami, wstając.
– Zastanawiam się, po kim on jest taki niecierpliwy – mruknął z uśmiechem, zakładając okulary, by zobaczyć jak James stoi w łóżeczku, tupiąc nóżkami. – Już wstałeś, Jimmy?
– Tata! – Wyciągnął do niego rączki.
– Chodź, szkrabie – mruknął Harry, biorąc malca na ręce.
James wykręcił się, spoglądając na zgromadzone paczki przy łóżeczku.
– Cio to? – Wskazał na nie rączką.
– Prezenty dla ciebie i Albusa. Weźmiemy je ze sobą i pokażemy mamie, dobrze?
Jim odwrócił główkę i spojrzał na Ginny.
– Mama! Dzia!
– Albus je śniadanko – powiedziała, gdy Harry posadził Jima na środku łóżka i sam wsunął się obok.
Jim zaczął grzebać wśród paczek, z radością zdzierając papier i wyciągając kolejne zabawki. Wkrótce okazało się, że cała czwórka Potterów dostała zielone świąteczne swetry od pani Weasley, a ilość maskotek i dziecięcych piłek do quidditcha usypały niewielki stosik w nogach łóżka.
– Czy oni wszyscy poszaleli? – syknęła Ginny, gdy Harry podrzucił miniaturowego kafla ku radości Jima. – To, że kiedyś graliśmy w quidditcha, nie znaczy, że będziemy zmuszać do tego nasze dzieci.
– Ciesz się, że żaden z nich nie dostał miotły – zauważył Harry. – A Jima raczej nie musimy zmuszać. 
Oboje spojrzeli na synka, który spośród pościeli wyciągnął złotą piłeczkę, pokazując ją rodzicom.
– Znić!
– Tak, Jimmy. To jest znicz – przytaknęła Ginny.
– Porzucasz z tatusiem? – Harry wyciągnął rękę.
– Nie.
– Nie? – zapytał Harry, pochylając się do niego i, łapiąc go pod paszkami, zaczął go łaskotać. – A teraz?
– Nie-e… - zarechotał malec, wypuszczając zabawkę z rączki. – Bam! – zawołał, gdy piłeczka opadła na łóżko.
Harry położył złotą piłeczkę na dłoni. Wycelował w nią różdżkę, a znicz rozwinął malutkie skrzydełka i zaczął latać nad ich głowami, ku radości Jima.
– Myślisz, że moglibyśmy tak spędzić cały dzień? – zapytała Ginny, opierając głowę na ręku.
– Chciałbym... – mruknął Harry, sadzając Jima na swoich nogach. – Ale podejrzewam, że niedługo będziemy mieli gościa.
Ginny przewróciła oczami i opadła z powrotem na poduszkę.
– Deportujmy się stąd... – jęknęła błagalnie. – I to jak najszybciej. 
Harry roześmiał się, a Jim, uznając to za początek nowej zabawy skoczył na nią.
– Mama!
– Uważaj na Albusa! – zawołała, osłaniając leżącego obok chłopca.
Harry odsunął starszego syna, sadzając z powrotem na swoich kolanach.
– Myślę, że kilka osób nie wybaczyłoby nam tego – stwierdził. – Nie mówiąc o twojej mamie… 
– Pewnie deportowałaby się za nami – mruknęła – i zaciągnęła z powrotem.
Oboje roześmiali się.
– Czeka cię jeszcze rozmowa z Ronem? – Ginny wstała, pozostawiając Albusa obok Harry’ego i zaczęła się ubierać. – Ta, którą zaczęliście wczoraj?
– Chyba tak – westchnął. – Hermiona chce wrócić do ministerstwa, a Ron nie bardzo chce się zgodzić ze względu na Rose, bo sam chce dołączyć do mnie…
– Mam wrażenie, że oboje sobie nie radzą z obecną sytuacją – stwierdziła Ginny.
W tej chwili drzwi się otworzyły i do środka wbiegł Teddy w kolorowym sweterku z wielkim T na piersi.
– Wujek! Babcia Molly mówi, że śniadanie gotowe! – zawołał, wskakując na łóżko obok Harry’ego. – Mogę siedzieć z tobą?
– Teddy! – W progu stanęła pani Tonks. – Nie wolno tak wbiegać bez pukania! A gdyby ciocia z wujkiem jeszcze spali?
– Ale nie śpią – mruknął. – Prawda, wujku?
– Nie, już nie śpimy. – Harry z uśmiechem potargał włoski chrześniaka. – Dzień dobry, Dromedo. Wesołych świąt. – Skinął głową starszej pani. – My się nim zajmiemy.
Pani Tonks kiwnęła głową na zgodę i wyszła.
– Dobrze ci się spało, Teddy? – zapytała Ginny, zbierając z łóżka porozrzucane zabawki. – Jak prezenty?
– Super! Dostałem koszulkę drużyny Harpii! I czapkę Armat!
– Armat? – Harry zerknął zaskoczony na Ginny.
– Pewnie Ron chce wciągnąć go do swojego fanklubu – zauważyła. – Albo zrobić mi na złość za to, że ostatnio Harpie straciły pazura.
– A straciły?
– Ostatni mecz przed zimową przerwą… - westchnęła. – Lepiej nie mówić. – Machnęła ręką.
– Aż tak źle? 
– Trzysta pięćdziesiąt do stu dla Nietoperzy. 
– Auć – syknął w odpowiedzi.
Ginny jedynie pokiwała głową i zaczęła ubierać Jamesa.
Harry nie musiał pytać o nic więcej. Po jej minie widział, że męczy ją ta przegrana ukochanej drużyny. 
Odsunął Teddy’ego i wstał, by się ubrać. Gdy przechodził obok niej, nachylił się i niby to całując w ramię, szepnął:
– Skopałabyś im te nietoperze tyłki, co?
Ginny spojrzała na niego z zaskoczeniem i zadziornym uśmiechem.
– A żebyś wiedział.
– Wujkowie bliźniacy dali mi zestaw swoich towarów ze sklepu – wtrącił Teddy.
– Kolejna lipna różdżka? Czy słodycze? – zapytał z zainteresowaniem Harry, zakładając sweter z wielkim złotym H na piersi.
– I to i to. Babcia nie była zadowolona, gdy zarzygałem łóżko – mruknął zawstydzony.
– Ile razy ostrzegaliśmy cię przed jedzeniem jakichkolwiek słodyczy od Freda i George’a? – zapytała Ginny.
– Trochę… - mruknął Teddy, opuszczając główkę. – Ale są święta, więc myślałem, że są bezpieczne.
– Odkąd pamiętam, wszystkie słodycze od Freda i Georga nigdy nie były bezpieczne – zauważył Harry. – Zwłaszcza cukierki.
– Wiem, wujku. 
Harry ukucnął przed chłopcem.
– Najważniejsze, że już dobrze się czujesz i możesz iść na śniadanie. – Teddy kiwnął głową. – W takim razie biegnij do babci. My z ciocią zaraz zejdziemy.
Teddy zeskoczył z łóżka, otworzył drzwi i wybiegł na korytarz. Harry wstał i spojrzał na Ginny.
–  Nie dałem ci jeszcze prezentu – wyjaśnił, przywołując niewielką paczuszkę.
– Tak samo jak ja. – Ona też przywołała swój prezent i podała mu go. – Wesołych świąt.
Harry rozwinął papier, ujawniając skórzany futerał na różdżkę z regulowaną pętlą umożliwiającą przypięcie go do paska spodni, ale również do nadgarstka lub uda, w zależności od potrzeby. 
Przypiął go od razu na biodro, wsuwając do pochwy swoją różdżkę. Pasował idealnie, nie ograniczając mu w żaden sposób ruchów. Zerknął z uśmiechem na Ginny, która trzymała w ręku odpieczętowane pudełko.
– Są śliczne. – Wyciągnęła w jego stronę rękę z łańcuszkiem, na którym wisiała zawieszka w kształcie śnieżnej gwiazdki. – Zapniesz mi?
Jim, siedzący dotąd na łóżku i obserwujący rodziców, podniósł rączki, by dosięgnąć wisiorka.
– Mama, kjazdka!
Ginny usiadła przy nim.
– Tak, gwiazdka. Podoba ci się? Jest taka jak wczoraj. Tylko ta się nie roztopi.
– Plezient! – wykrzyknął.
– Tak. Prezent od taty.
Harry obszedł łóżko i stanął za Ginny, która odgarnęła włosy i przerzuciła je do przodu, odsłaniając szyję.
Poczuła przyjemny dreszcz, jak zawsze, gdy Harry nieśpiesznie wodził ustami po jej szyi.
– Chyba nie mamy na to czasu – mruknęła. – Śniadanie…
– Mam chyba prawo podziękować żonie za prezent… – wyszeptał jej do ucha, zerkając na chłopców, którzy z zainteresowaniem obserwowali latającego nad nimi znicza, jednocześnie zapinając na jej nadgarstku bransoletkę z zawieszkami. Ginny dostrzegła tam miniaturowego znicza, miotełkę, ale też serduszko, gwiazdkę i stópki z wygrawerowanymi imionami Jamesa, Albusa i Harry’ego.
– Zawsze...
– Yhm, yhm… - Ktoś odchrząknął od drzwi.
– Cia Na! U jon! – zawołał Jim, wyciągając rączki w stronę otwartych drzwi.
Potterowie spojrzeli w tamtą stronę.
– Żadnej prywatności… - warknął Harry, prostując się.
– Nie liczyłbym na prywatność w tym domu – stwierdził Ron, wchodząc do środka. 
– Zwłaszcza, gdy macie otwarte drzwi – dodała Hermiona. – Teddy już tu był?
– Nagadał już na nas? – zapytał Harry. 
– To on ich nie zamknął, wychodząc – wyjaśniła Ginny, biorąc w ramiona Albusa.
– Powiedział tylko, że zaraz przyjdziecie – powiedział Ron.
– Gdzie Rose? – zapytała Ginny, nie widząc swojej bratanicy.
– Z dziadkiem. Na dole. 
Ginny zerknęła na Harry’ego. Czyżby miała rację?
– Wszyscy czekają tylko na was – wtrącił Ron.
– A wy, jak zwykle, jesteście naszą misją ratunkową? – zapytał Harry, biorąc na ręce Jamesa.
– Tak wyszło – stwierdziła Hermiona, wzruszając ramionami. 
– Tata, znić. – Jim wskazał na latającą piłeczkę.
– On zostaje tutaj. Finite. – Harry wyciągnął różdżkę i zabawka opadła z powrotem na łóżko. 
– Chcie znić… - Usta Jima zaczęły niebezpiecznie drgać, zwiastując nadchodzący płacz. – Nie bam… - wyciągnął za nim rączkę. 
– Accio znicz. – Ginny przywołała go do siebie. – Dostaniesz go po śniadanku, skarbie. Dobrze?
– Daaj! – zawołał Jim, kierując rączkę w jej stronę.
– Potem się jeszcze nim pobawisz.
Gdy weszli do kuchni, Molly, która dostawiała kolejne miski z jedzeniem, odwróciła się od stołu i podeszła do Harry’ego, by wziąć Jamesa na ręce.
– Co się stało mojej perełce?
– Znić… - zachlipał malec w jej ramię.
–  Znicz? – zerknęła na mężczyznę.
– Zabawka – wyjaśnił Harry. – Ginny ma go w kieszeni. Wypuścimy go później, jeśli pozwolisz.
– A nie odleci za daleko?
– Jak każda zabawka ma ograniczenia, Molly. Dopóki czar się nie wyczerpie, będzie latał tylko w w yznaczonym pomieszczeniu.
Po drugiej stronie kuchni zrobiło się zamieszanie, gdy Ginny podeszła do swoich braci.
– Ostrzegałam was! Nie testujcie swoich produktów na Teddym! Ani na żadnym innym maluchu w naszej rodzinie! 
– Przecież to były tylko Wymiotki Pomarańczowe, siostrzyczko.
– Wszyscy je znają.
Zaczęli się tłumaczyć jeden przez drugiego.
– Nie obchodzi mnie to! 
– Przecież nic mu nie jest.
Albus, obejmowany jedną ręką przez Ginny pod paszkami, rozglądał się z zainteresowaniem po reszcie rodziny, zaczepiany przez kolejnych wujków i ciocie. Śmiał się za każdym razem, gdy ktoś połaskotał go w stópkę, czy złapał za rączkę.
Harry odwrócił się, gdy usłyszał krzyki. Zaskoczył go widok wyciągniętej różdżki w dłoni swojej żony.
– Trzeba chyba wesprzeć chłopaków – zauważył ze śmiechem.
Zostawił Jima pod opieką Molly i podszedł bliżej Ginny, kładąc dłoń na jej ramieniu.
– Jeśli chcesz rzucać klątwami, to lepiej, by Albus nie był na linii ognia – powiedział, próbując odebrać od niej syna.
– Co? – mruknęła, spoglądając na niego nieprzytomnie, a potem na śmiejącego się Albusa. – Albus? Na linii ognia?
– Schowaj różdżkę – poprosił – i odpuść. Są święta.
Harry zaczął odsuwać ją od stołu i od wszystkich.
– Trzeba wbić im do głowy, że dzieci, to nie obiekty testowe! – syknęła. – Niech próbują je na sobie…
Albus roześmiał się radośnie, gdy Harry odwrócił ją stanowczo i wyprowadził do salonu, oznajmiając cicho „Zaraz wracamy”. Po drodze posadził malca w kojcu, a ją złapał za ramiona i przygarnął do siebie.
– Uspokój się, Gin – wyszeptał w jej włosy – i powiedz mi, co cię gryzie.
Ginny wzięła głębszy oddech, czując jego opanowanie.
– Nic mnie nie gryzie – warknęła. – No może tych dwóch kretynów, którzy są moimi braćmi – dodała, gdy spojrzał na nią nieprzekonany. 
– To tylko Fred i George, twoi starsi bracia bliźniacy – mruknął z uśmiechem – którzy chyba nigdy nie dorosną – stwierdził. – Zresztą znasz ich dużo lepiej ode mnie.
– Masz rację. – odetchnęła. – To był odruch. 
Harry uniósł rękę i odgarnął z jej czoła zabłąkany kosmyk włosów.
– Prawdziwa z ciebie lwica. Dbasz o bezpieczeństwo swojego stada, nie zważając na nic. 
– Przynależność do Gryffindoru zobowiązuje – wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Z kojca rozległo się głośne „Oooo”, gdy Harry pocałował ją z pasją. Ginny oddała pocałunek równie mocno i dopiero głośny śmiech kogoś z rodziny przywołał ich do rzeczywistości. Oboje zerknęli w stronę kuchni, upewniając się, że nie są stamtąd widoczni.
– Lepiej?
– Lepiej – przytaknęła.
– Na pewno? Bo mam wrażenie, że ukrywasz coś przede mną.
Ginny westchnęła.
– Za dobrze mnie znasz – mruknęła i wtuliła się bardziej w niego. – Teraz już to minęło, ale wczoraj…
– To co wydarzyło się w zeszłym roku, więcej się nie powtórzy. I dobrze o tym wiesz. Mam wszystko pod kontrolą.
Ginny uniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy.
– Skąd wiedziałeś? – spytała zaskoczona. – Że właśnie to mi chodzi po głowie?
– Bo też wczoraj o tym myślałem. 
Odwrócił się i wziął na ręce Albusa, który od dłuższego czasu gaworzył coraz głośniej.
– A ten mały człowiek powinien wiedzieć, że nie przeszkadza się dorosłym, gdy ci rozmawiają.
Albus przez chwilę patrzył na niego, jakby chciał zrozumieć, czy tata jest na niego zły, po czym roześmiał się i ponownie zaczął gaworzyć.
– Ga-ga-ga… da-da-da? Iii!
Jednocześnie wymachiwał rączkami, by podkreślić swoje zdanie, patrząc to na Ginny, to na Harry’ego.
– Jaki ty dzisiaj jesteś rozmowny – zauważyła Ginny, biorąc w dłoń rączkę synka. – Chcesz nam coś powiedzieć?
– Pewnie chce sprawdzić, gdzie jest Jim – zauważył Harry.
– Ba-bu-da-da… ooo!
Do salonu weszła pani Weasley.
– Tutaj jesteście, kochani. Chodźcie do stołu, bo zaraz zabraknie dla was świątecznego puddingu.
– Już idziemy, Molly.
– Gdzie Jim? – zapytała Ginny, odwracając się do matki.
– Artur go karmi.
Kiedy weszli do kuchni ponad gwarem rozmów rozległ się okrzyk ich starszego syna:
– Mama, tata, dzia!
Chłopiec podskakiwał na kolanach dziadka, który podsuwał mu kolejne smakołyki.
– Tato, tylko żadnych słodyczy – zastrzegła Ginny, siadając na wolnym krześle obok nich.
– To tylko owsianka z owocami. Bardzo dobra, prawda Jimmy?
– Mniam!
– A może teraz mama cię nakarmi, a dziadek coś zje?
– Nie!
Jim wykręcił się od Ginny, wtulając się w Artura.
– Ja już zjadłem, Ginny – wyjaśnił.
– Kiedy? – Ginny patrzyła sceptycznie na ojca. – Słyszałam, że wcześniej zajmowałeś się Rose.
– Nie tylko Rose. Zanim wszyscy zeszli, przy choince pojawiły się prawie wszystkie maluchy.
– Jak to: „pojawiły”? – Ginny uniosła brwi w szoku.
Artur roześmiał się.
– Nie tak jak myślisz, córeczko. Wasz Jim to był wyjątek. Twoi bracia, jeden po drugim znosili dzieciaki do salonu i wracali do swoich pokojów, by się ubrać.
– I zostawiali je same? – syknęła z niedowierzaniem.
– Pod opieką moją i mamy. Chyba nie uważasz, że jesteśmy nieodpowiedni do opieki nad dziećmi?
– Oczywiście, że nie. Tylko po prostu nie powinni tak was wykorzystywać…
– Nie wykorzystują nas, Ginny – zaprotestowała Molly, podchodząc bliżej, by nałożyć córce indyka. – Wy także tego nie robicie. Często to dobra zabawa i przyjemność. 
– Tak jak wtedy, gdy Jim rzucał w ciebie nożami? – zapytała Ginny, niedowierzając.
Molly pokręciła głową i odeszła do pozostałych.
Po drugiej stronie kuchni rozległ się głośny śmiech. Ginny zerknęła w tamtą stronę. Wśród jej roześmianych braci siedział Harry, trzymając jedną ręką opartego o pierś Albusa, delikatnie poklepując go po pleckach, a drugą nakładał sobie pudding, rozmawiając z siedzącym obok Ronem. Albus opierał główkę o ramię taty i patrzył na bawiące się na podłodze pozostałe dzieci w otoczeniu ich mam. 
Obok Ginny usiadła Hermiona ze swoją córeczką.
– Harry dobrze sobie radzi – zauważyła, spoglądając w tym samym kierunku. 
– Stara się – mruknęła Ginny, odwracając głowę do przyjaciółki. – Jak każdy z nas. A wy? Podobno chcesz wrócić do ministerstwa. 
– Taki mam zamiar – przyznała. – A ty nie chciałabyś wrócić do quidditcha?
Ginny uniosła brwi zdumiona. 
– Skąd ten pomysł?
– Widziałam ostatnio ogłoszenie Gwenog Jones…
Ginny wzruszyła ramionami. Rozważała to od wielu dni, ale nigdy nie było czasu, by szczerze o tym z Harrym porozmawiać.
– Nie wiem – szepnęła. – Wiele się zmieniło.
– Chłopcy? – zapytała domyślnie Hermiona.
Ginny skinęła głową. 
– Nie wiem, jak Harry zareaguje na ten pomysł.
– Nie rozmawiałaś z nim jeszcze – stwierdziła Hermiona. – Może dzisiaj?
– Zobaczymy. A co z Rose? – Ginny kiwnęła głową w stronę śpiącej dziewczynki.
Tym razem Hermiona westchnęła. 
– Ron radzi sobie lepiej ode mnie. Niby wiem, jak zajmować się dziećmi, przeczytałam chyba wszystkie poradniki dla młodych mam, i te mugolskie i czarodziejskie, a jednak, gdy przychodzi co do czego… – Pokręciła głową ze zrezygnowaniem.
– Teoria to nie wszystko, Hermiono. Każde dziecko jest inne i wymaga indywidualnego podejścia. Ja sama uczę się każdego dnia.
– Zastanawiasz się, czy Albus będzie za kilka miesięcy czarował, prawda? Jak rok wcześniej jego brat.
Ginny rozejrzała się wokół, szukając swojego ojca i starszego synka. Obaj przenieśli się do salonu, gdzie usiedli w fotelu przy kominku, a Artur zaczął czytać bajki. Jej wzrok przeniósł się na pozostałych. Albus zasnął na ramieniu Harry’ego, który ostrożnie bujał się na krześle.
– Czasami.
Obie podskoczyły, gdy obok rozległ się głośny huk i spośród kłębów niebieskiego dymu wyłonili się Teddy i Victoire.
– To moje!
– Moje!
Dzieci trzymały za dwa końce rozerwanej petardy-niespodzianki, a na stole przed nimi leżały rozsypane cukierki i czarodziejski kapelusz w gwiazdki. Żadne z nich nie chciało odpuścić. 
– Mamo!
– Wujku Harry!
Chłopiec puścił papier i podbiegł do siedzącego obok mężczyzny. Harry przestał rozmawiać z Ronem, zatrzymał krzesło i wciąż trzymając za pupę Albusa, wolną ręką przygarnął Teddy’ego do siebie i cicho zaczął mu coś tłumaczyć. Chłopiec kiwał tylko głową, obserwując Victoire, która siedziała na kolanach swojego taty. Po chwili jednak w jego rączkach znalazł się czarodziejski kapelusz przywołany przez Harry’ego, a on ruszył niepewnie w jej stronę. Nieśmiało podał prezent dziewczynce, która jednocześnie wyciągnęła w jego stronę czekoladową żabę. Teddy odebrał słodycz, pocałował Victoire w policzek i czerwony na policzkach uciekł z powrotem do Harry’ego.
Dziewczynka roześmiała się, wtulając się w tatę i nie odrywając wzroku od Teddy’ego.
Chłopiec objął rączkami ramię Harry’ego i zaczął ciągnąć go za sobą. Harry nachylił się do niego, coś szepnął i wstał, kierując się w stronę Ginny.
– Gdzie idziecie? – zapytała, biorąc od niego Albusa.
– Teddy chce przymarznąć do miotły – mruknął z delikatnym uśmiechem.
– Quidditch dla odmiany?
– No cóż… wie, jak zaimponować dziewczynie – mruknął tajemniczo Harry. – Albo po prostu musi ochłonąć…
Całą trójką zerknęli na Teddy’ego, który podskakiwał przy Andromedzie, trzymając ją za przedramię. 
– Babciu, proszę… – marudził. – Wujek Harry będzie obok.
Dromeda spojrzała na mężczyznę. Harry skinął jej głową. 
– Dobrze, skarbie – westchnęła. Teddy wykrzyknął radośnie. – Zgadzam się, ale pod jednym warunkiem. – Chłopiec skinął głową. – Żadnego uciekania i słuchasz wujka we wszystkim, dobrze?
– Oczywiście, babciu. Dziękuję.
Teddy pocałował ją w policzek i w podskokach pobiegł do drzwi. 
Ginny spojrzała na Harry’ego. 
– Z chęcią do was dołączę, tylko dajcie mi chwilę.
Harry pokiwał głową.
– Ron też idzie? – zapytała Hermiona.
– Jasne. Będziemy w ogrodzie. 
Gdy Harry odszedł za Teddym, Ginny wstała i przeszła do salonu. 
– Mama!
Jim wyciągnął do niej rączki. Ginny położyła Albusa do łóżeczka, gdzie spali już jego kuzyni, i spojrzała na synka.
– Chcesz iść na spacer, skarbie? – zapytała, gdy wzięła malca na ręce. – Popatrzymy jak tata bawi się z Teddym?
– Tak, tata!
– Siostrzyczko, a ty nie chcesz wskoczyć na miotłę? – zapytał zaskoczony Fred, stając w progu, by zablokować jej przejście.
Ginny zmierzyła go surowym spojrzeniem.
– Odkąd stała się Harpią, nie interesują ją nasze Zmiataczki – wtrącił markotnie George, który pojawił się obok. – Są zbyt wolne w porównaniu z Błyskawicą. Prawda, Ginny?
– Skończyłam z tym – syknęła, wyciągając przed siebie rękę, by odsunąć braci. – Mam dzieci…
– Nikt nie twierdzi, że nie… - Fred potargał włoski Jima. – Harry wie, że trenujesz na jego miotle?
– Podobno Harpiom ostatnio brakuje dobrej ścigającej – zauważył George.
– Nie trenuję! – krzyknęła, wyciągając różdżkę. – I lepiej odpuście, bo jeszcze skończę to, co zaczęłam rano. 
– Ginny, nas?
– Swoich kochanych braciszków?
Obaj bracia złapali się teatralnym gestem za serce. 
– To dogłębnie nas zraniło.
– Chłopcy, dajcie już spokój siostrze. – Podszedł do nich Artur. – A ty odpuść – zwrócił się do córki.
Ginny westchnęła, schowała różdżkę i wyszła. 
Śnieg trzeszczał pod jej stopami, gdy przechodziła przez ogródek. Wciąż rozważała słowa bliźniaków. Nie wiedziała, dlaczego tak ostro zareagowała. To prawda, że trenowała już od kilku tygodni, gdy Harry’ego nie było w domu. Przerwała tylko ze względu na pogodę i święta. Dlaczego chciała to przed nim ukryć? Nie była pewna. Czy to byłoby złe, gdyby wróciła do gry?
Jim wykręcał się w jej ramionach, wyciągając rączkę w stronę skąd dochodziły głosy.
– Tam jest tata? – spytała, odrywając się od rozbieganych myśli.
– Tata! Tam!
Na skraju pastwiska Hermiona ustawiła ławeczkę, na której siedziała, bujając stojący obok wózek i obserwowała latających mężczyzn.
– Możemy dołączyć? – zapytała Ginny.
– Jasne. Siadaj. Rzuciłam zaklęcie ogrzewające – wyjaśniła Hermiona na pytające spojrzenie młodszej kobiety.
– Ciocia!
Teddy wyhamował przy niej, a zaraz za nim wylądował Ron.
– Chcesz polatać? – zapytał, zsiadając i podając jej miotłę.
Nad głową Ginny zatrzymała się kolejna miotła i Harry zwisł na niej do góry nogami tuż przed jej twarzą. Chwyciła okulary, które spadły mu z nosa.
– Harry! Oszalałeś? – krzyknęła zaskoczona. 
Jim wyciągnął rączki, chcąc złapać tatę.
– Tata!
Harry pocałował malca w główkę, po czym pochylił się jeszcze bardziej, całując Ginny w nos.
– Będę tak wisiał, dopóki sama do mnie nie dołączysz. Wiem, jak bardzo ci tego brakuje.
– Czyli w końcu oszalałeś – westchnęła. Wyciągnęła jednak rękę po miotłę brata. – Zaopiekujcie się tym malcem, dopóki jego rodzice trochę nie ochłoną, dobrze? – Posadziła Jima na ławce obok bratowej. – A przynajmniej nie zrobi tego jego ojciec.
Ron usiadł na ławce, biorąc chrześniaka na swoje kolana.
– Masz szalonych rodziców, wiesz? – powiedział do malca, który zapiszczał z radości, gdy Ginny wsiadła na miotłę i wzleciała na niej w powietrze.
Zimny wiatr chłostał ją po twarzy, kiedy nabierała wysokości. Mimo to czuła euforię i ogromną radość, trzymając rączkę miotły. Naprawdę tego jej brakowało. 
– Ginny, oddaj mi okulary! – zawołał za nią Harry.
– Złap mnie, to ci oddam! – odkrzyknęła.
Zrobiła nawrót i zerknęła w dół na braci i synka. Bliźniacy właśnie przybijali sobie piątkę. Zatrzymała miotłę i obróciła się do Harry’ego, który nadlatywał do niej z uśmiechem od ucha do ucha.
– Możesz mi to wytłumaczyć? – zapytała, wskazując na braci.
– Co? – spytał zaskoczony. Wyciągnął rękę. – Okulary, poproszę. Nie widzę, co mi pokazujesz.
Gdy je oddała, zerknął w dół.
– Twoi bracia gapią się na nas. Nic w tym dziwnego – skomentował. – Pewnie też chcą polatać.
– Jasne – prychnęła. – A ty nie masz nic z tym wspólnego, co? 
– Dlaczego niby miałbym?
– Nie rozmawialiście dzisiaj o quidditchu?
– Rozmawialiśmy – powiedział ostrożnie. – Jak zawsze, gdy zbliża się kolejny sezon. Dlaczego pytasz?
Ginny zmrużyła oczy. 
– Z ciekawości – mruknęła, wzruszając ramionami.
Odchyliła się, by odlecieć, ale nie była w stanie. Obejrzała się i zobaczyła, że Harry trzyma za ogon jej miotły.
– Puść – poprosiła.
Harry pokręcił głową. Powolnymi ruchami zaczął przesuwać się wzdłuż ogona, aż znalazł się obok niej. Skrzyżował miotły, opierając jedną rękę przed, a drugą za Ginny.
– Chcesz mi coś powiedzieć? – zapytał.
– Nie – potrząsnęła głową. – Puść mnie – poprosiła ponownie. – Zimno mi.
Harry skinął głową. Wciąż trzymając obie miotły podleciał w stronę stawu i wylądował na jego brzegu. Ginny zsiadła ze swojej i pozwoliła, by Harry otoczył ją od tyłu ramionami. 
– Co się dzieje?
– Nic – burknęła.
– Nie wierzę. Nastrój ci się zmienia z prędkością błyskawicy. Jesteś w ciąży? – zapytał wprost.
Odwróciła się do niego w szoku.
– Co? Skąd ci to przyszło do głowy?
– Prawie przeklęłaś Freda i George’a. Jesteś? 
– Nie! – krzyknęła.
– To o co chodzi? Zrobiłem albo powiedziałem coś nie tak?
Ginny westchnęła. Może właśnie teraz?
– To nie ty – mruknęła, kładąc głowę na jego piersi. Czuła spokój, słuchając bicia jego serca. – Kilka dni temu dostałam list od Gwenog.
– Czy to ma związek z jej ogłoszeniem w „Proroku”?
Czy naprawdę wszyscy już o tym wiedzieli? Uniosła głowę, spoglądając w jego zielone oczy. Skinęła głową potwierdzająco.
– Chce mnie ponownie zobaczyć na boisku.
– Aha – mruknął. – Stąd te pytania o quidditch.
Ginny wyplątała się z jego objęć i zaczęła chodzić w tę i z powrotem. 
– Wiesz, że kocham grać. – Harry skinął głową. – Czuć tę adrenalinę, gdy strzelam gola. Samo pisanie o tym w „Proroku” nie daje tyle radości i satysfakcji, co prawdziwa gra. – Zatrzymała się i zerknęła na niego. – Rozumiesz, co mam na myśli, prawda?
– Oczywiście – zapewnił. Wziął ją za rękę. – Quidditch to twój żywioł, Gin. Gdy dosiadałaś przed chwilą miotły, widziałem w twoich oczach ogień, którego nie było od bardzo dawna. I powiem to samo, co wczoraj Ronowi, gdy myślałem o Hermionie: dziwię się, że tak długo wytrzymałaś.  
– Wiesz, dlaczego tak się stało. 
– Wiem – przytaknął. – I myślę, że już czas byś wróciła. 
– A chłopcy?
– W przyszłości będą dumni, mając taką matkę, jak ty.
– Nie jesteś zły?
Harry odsunął się delikatnie, by na nią spojrzeć. 
– Gin, chcę zobaczyć, jak skopujesz tyłki nie tylko Nietoperzom, ale też innym. Nigdy nie miałem okazji zobaczyć cię w akcji. Tak na pełnym luzie.
Ginny uśmiechnęła się, biorąc jego twarz w dłonie.
– Mój największy fan.