piątek, 15 czerwca 2012

47. Pułapka


Ginny biegła korytarzem do marmurowych schodów z różdżką w ręku, mijając po drodze wiele pojedynkujących się par. Luna walczyła z Traversem, a tuż obok niej Parvati i Padma walczyły z jakimś zamaskowanym śmierciożercą. Trochę dalej zobaczyła Colina Creeveya  pojedynkującego się z jeszcze innym. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Uniosła różdżkę, ale trudno było jej dobrze wymierzyć zaklęcie, nie trafiając przez przypadek kogoś ze swoich. Biegnąc przez salę wejściową zobaczyła biegnącego w jej kierunku zamaskowanego śmierciożercę, który krzyczał:
- To ta mała Pottera! Łapcie ją!
Kilka zaklęć śmignęło w jej stronę, ale ona uniknęła ich w ostatniej chwili, osłaniając się zaklęciem tarczy. Usłyszała za sobą tupot nóg Jill i krzyki ludzi, ale nie była pewna czy chodziło im, żeby wracała i schowała się gdzieś, czy żeby ją złapać. Wybiegła na dwór i w ciemnościach zaczęła biec w stronę cieplarni. Gdy była już przy grządkach z warzywami dobiegła do niej Jill.
- Ginny, wracaj natychmiast do zamku! – krzyknęła, chwytając ją za ramię i ciągnąc ją z powrotem.
- I mam stanąć naprzeciwko tego śmierciożercy, który prawie mnie dopadł? – Ginny stanęła przed nią z rękami wspartymi na biodrach. – Nie zamierzam tam wracać!
- Harry mnie zabije jeśli coś ci się stanie!
- A może ja będę pierwsza? – Ochrypły kobiecy głos doszedł do nich od strony cieplarni.
Odwróciły się jak na rozkaz i zobaczyły, że od strony Zakazanego Lasu wyłaniają się kolejni śmierciożercy.
Ginny, nie zwlekając ani chwili złapała Jill za rękę i pociągnęła za sobą.
- Petrificus Totalus! – krzyknęła Bellatriks Lestrange, a Ginny upadła twarzą na ziemię, nie mogąc się ruszyć, bo zaklęcie pełnego porażenia ciała trafiło w nią. Słyszała tylko szyderczy, pełen triumfu śmiech Bellatriks, który rozszedł się po grządkach, gdy stała już nad nią, ściągając maskę z twarzy. Obróciła ją stopą, tak, że Ginny widziała nad sobą niebo i jej pełną triumfu twarz.
- Nie! – Jill chciała ją osłonić, ale drugi śmierciożerca rzucił  w jej stronę:
- Expelliarmus! – I różdżka wyrwała się jej z ręki i odleciała w kierunku śmierciożercy, który podszedł już do niej.
- Drętwota! – Zaklęcie trafiło Jill w piersi i upadła na ziemię, tracąc świadomość. Bellatriks stojąca nad Ginny zaczęła się śmiać. – Nikt mi już nie przeszkodzi! Teraz ja się tobą zajmę!
------- 
Harry biegł ile sił w nogach w stronę cieplarni. Coś niepokojącego tam się działo, coś co wiązało się bezpośrednio z nim. To było to samo przeczucie, co wcześniej, gdy wiedział, że musi iść najpierw do zamku, a potem okazało się, że w środku jest Ginny nie chroniona przez nikogo. Teraz znowu miał wrażenie, że Ginny... nie pozwolił tej myśli uformować się do końca, bo przecież była bezpieczna u niego w gabinecie, więc...
Jeszcze z oddali usłyszał przeraźliwy, pełen triumfu śmiech. Dobrze wiedział do kogo on należy, ale wmawiał sobie, że to niemożliwe, że Bellatriks nie mogła się tu pojawić.
Już prawie dobiegał, gdy drogę zagrodził mu wysoki śmierciożerca.
- Co Potter? Boisz się? A może chcesz się zabawić? – krzyknął. – Impedimenta!
Harry odskoczył w bok unikając lecącego zaklęcia i celując w mężczyznę wypalił:
- Drętwota!
Zaklęcie odbiło się od wyczarowanej tarczy śmierciożercy i pomknęło w jego stronę. Ponownie zrobił unik i pobiegł dalej, pozostawiając za sobą przyjaciół, którzy przebiegli obok niego z różdżkami wycelowanymi w górującego nad nimi śmierciożercę i rzucając w niego zaklęciami oszałamiającymi.
Dobiegł do pierwszych grządek i zmroziło go to, co zobaczył. Tuż przy niskim murku otaczającym ogródek leżała nieprzytomna Jill a nad nią pochylał się wysoki, chudy mężczyzna z szarymi zmatowiałymi włosami. To był Greyback. Widział jego ostre zęby na odsłoniętej szyi dziewczyny, a jego brudne pazury dotykały jej policzka i wyglądało na to, że chętnie by ją nimi podrapał, żeby dostać się do świeżej krwi. Oblizywał przy okazji wargi, patrząc na nią i mrucząc lubieżnie.
Tuż przy nich stała Bellatriks z triumfującą miną, a u jej stóp leżała... nieruchoma postać Ginny. Wyglądała jak posąg. Patrząc na nią poczuł, że wszystko w nim rozpada się jak domek z kart.
- Nie! Zostaw ją! Przecież chodzi ci o mnie! – krzyknął.
- Crucio!
Przerażający ból przeszył jego ciało nim zdążył zareagować. Zwinął się z bólu, przygryzając wargi, żeby nie krzyknąć, ale i tak z jego ust wydobył się jęk. Poczuł, że siła zaklęcia wyrzuciła go w powietrze.
- I co teraz zrobisz, Harry Potterze? W jaki sposób chcesz uratować swoją dziewuszkę? – Bellatriks spytała drwiąco, opuszczając różdżkę, a Harry opadł na ziemię.
Ból ustał, a on podźwignął się na nogi. Zobaczył, że ktoś rzucił Zaklęcie Odrazy na Greybacka, bo ten stał już w pewnej odległości z ponurą miną. Jill była bezpieczna.
Czuł na sobie spojrzenia innych, którzy przybiegli za nim, słyszał ich krzyki, ale on przestał słyszeć cokolwiek. Wszystkie huki, głosy dobiegały do niego jak ze źle dostrojonego radia, myślał, że te błyski rzucanych zaklęć są jakąś niepotrzebną mieszaniną barw. Zależało mu teraz tylko na jednym: dopaść Bellatriks i ocalić Ginny. To było dla niego najważniejsze.
Zaczął  biec w ich kierunku, ale wpadł na niewidzialną barierę, która odrzuciła go kilka stóp do tyłu. Upadł na plecy, oddychając z trudem, ale szybko się podniósł na kolana i patrzył jak Bellatriks podnosi zaklęciem Ginny do pozycji pionowej. W jej ręku błysnęło coś srebrnego. Nóż. Skierował wyciągniętą różdżkę w Bellatriks i rzucił: „Reducto!”, a potem „Impedimenta”, ale zaklęcia odbijały się od magicznej zapory i wracały z powrotem do niego.
Spojrzał w oczy Ginny i zobaczył, że są pełne lęku i bólu. Nie mógł się od nich oderwać, jakby dostrzegał w nich jeszcze jedną rzecz: błaganie, żeby ją ratował, żeby jej już nie zostawił.
- Nie masz szans biedny chłopczyku – powiedziała Bellatriks z drwiącym uśmieszkiem. – Nikt się tu nie dostanie, a ty możesz sobie tylko patrzeć.
Więc patrzył, zaciskając pięści, jak Bellatriks obejmuje Ginny i przyciska swój krótki cienki nóż do jej gardła. Miał wrażenie, że ten nóż wbija się w jego serce.
- Masz czas do świtu, Harry Potterze. Będę czekać na ciebie w domu Lucjusza. Jeśli się nie pojawisz, ona umrze. Czy starczy ci odwagi, żeby tam przyjść?
Zaśmiała się głośno i odwróciła się od niego, ciągnąc za sobą Ginny i, gdy zrobiła kilka kroków w stronę lasu, zniknęła.
Rzucił się za nimi, ale wiedział, że jest już za późno. Już są daleko stąd. Ron i Hermiona podbiegli do niego, chwytając go za ramiona, powstrzymując przed dalszym pościgiem.
- Harry, stój!
Upadł na kolana z wyciągniętą przed siebie ręką, jakby chciał nią dosięgnąć Ginny.
- NIE! GINNY! - zawył.
- Harry, chodź... teraz nic już nie zrobisz, chodź...
- Musimy opracować jakiś plan jej uwolnienia...
- Puśćcie  mnie... Ja muszę tam iść... Ona mnie potrzebuje...
Chciał im się wyrwać, przecież musi ją uratować... musi tam pójść... czy oni tego nie rozumieją?... Ale Ron i Hermiona trzymali go mocno, nie pozwalając mu ruszyć się dalej. Trząsł się cały w bezsilnej złości, ale w końcu opuścił głowę zrezygnowany, a  chwilę potem poczuł, jak oni pomagają mu wstać i prowadzą do zamku.
------ 
Ginny leżała w mokrej trawie i patrzyła z przerażeniem na Bellatriks. Jej twarz była pełna triumfu i jakiejś mściwej satysfakcji, a jej śmiech przyprawiał Ginny o dreszcze. Słyszała, jak obok niej Jill próbuje walczyć, ale po stracie różdżki nie miała żadnych szans. Gdy Bellatriks krzyknęła „Drętwota”, poczuła jak ziemia lekko się zatrzęsła i wiedziała już, że Jill leży obok niej nieprzytomna, a nad nią pochyla się Greyback, bo czuła od niego smród potu i krwi.
Słyszała z boku krzyki ludzi rzucających zaklęcia i rozbłyski światła odbijające się od jakiegoś przeźroczystego muru odgradzającego ją i Bellatriks. Po jej zachowaniu i krzyku Harry’ego wiedziała, że on jest najbliżej. Gdy usłyszała padające z ust Bellatriks słowo „Crucio” zamarła. Była pewna, że zaklęcie trafiło w Harry’ego, bo usłyszała jęk wydobywający się z jego ust, a ręka Bellatriks była wyciągnięta nad nią w jego stronę.
Nie miała szans na jakąkolwiek reakcję, nie mogła krzyknąć, bo nie mogła poruszyć żadnym mięśniem. Myślała tylko o jednym, żeby Harry jej wybaczył, że go nie usłuchała, oraz żeby już jej nie zostawił.
Nagle poczuła jak się unosi, a raczej jak zaklęcie podnosi ją do pionu. Teraz przed sobą zobaczyła wszystkich. Harry klęczał przed niewidzialną barierą i patrzył na nią, a za nim byli jej najbliżsi: Ron, Hermiona i niektórzy członkowie Zakonu Feniksa. Wzrok Harry’ego  przykuł ją najbardziej, bo teraz stojąc prosto, miała go dokładnie przed sobą. Widziała w jego oczach lęk, bezsilność i bezradność.
Nagle zobaczyła, że tuż obok niej, w ręku Bellatriks, błysnęło coś srebrnego, a chwilę potem poczuła na szyi zimny metal. Przeczuwała że jest jeszcze gorzej. Tym bardziej, że w oczach Harry’ego pojawiło się przerażenie. Zrozumiała. To był nóż. Na dodatek bardzo ostry, bo ostrze rozcięło jej skórę na szyi. Usłyszała przy uchu szyderczy głos Bellatriks: „Masz czas do świtu, Harry Potterze...” Przez chwilę patrzyła jeszcze na Harry’ego, całą siłą woli skupiając się na przekazaniu mu prośby: „błagam, nie zostawiaj mnie już więcej, proszę... ratuj mnie...” Potem poczuła silny ból w całym ciele, a potem jak obejmująca ją Bellatriks odwraca się w stronę lasu i ciągnie ją za sobą. Ostatnie, co widziała to napierająca z każdej strony ciemność – Bellatriks deportowała się z Hogwartu.
------ 
Zamek opustoszał. Śmierciożercy, którym nie udało się uciec, siedzieli związani zaklęciem antydeportacyjnym w Wielkiej Sali pilnowani przez kilku członków Gwardii Dumbledore’a, podczas, gdy pozostali i Zakon mieli naradę w gabinecie McGonagall. Wszyscy wiedzieli, że zaklęcia chroniące zamek zostały przełamane, bo w jaki sposób Bellatriks i śmierciożercom tak szybko udało się stąd uciec?
Wszędzie panowała głucha cisza, jakby wszystko wokół wstrzymało oddech. Jill została przeniesiona z błoni do Wielkiej Sali, gdzie położono ją na podium z innymi rannymi, którymi zajmowała się już Pani Pomfrey.
Harry krążył po swoim gabinecie, nie mogąc znaleźć w niczym ukojenia bólu i wściekłości. Cały czas miał przed oczami Ginny, która wzrokiem prosiła go o pomoc, a on nie mógł nic zrobić.
- Harry, uspokój się! – Hermiona próbowała go powstrzymać, kładąc rękę na jego ramieniu. – To nic nie da.
Harry strząsnął ją i spojrzał na nią wściekły.
- Zostaw mnie! – krzyknął. – Z wami porozmawiam inaczej – warknął. – Niech tylko Ron tu wróci. Kto miał jej pilnować?
Odwrócił się i podszedł do biurka. Usiadł za nim i schował twarz w dłoniach.
- Byłam pewna, że...
- Lepiej się nie tłumacz! – syknął przez zaciśnięte zęby.
Zapadła dojmująca cisza. Hermiona stanęła przy kominku wpatrzona w niego, jednak się nie odezwała.
- Gdybyście mnie nie powstrzymali... – szepnął w końcu - ...już bym tam był...
- I prawdopodobnie już byś nie żył! – krzyknęła z wyrzutem.
Chciał jej coś odpowiedzieć, ale gdy podniósł głowę, drzwi się otworzyły i stanął w nich Ron.
- Harry, rodzice zaraz tu będą.
Kiwnął głową, spoglądając na niego. Ron był blady i sprawiał wrażenie najbardziej opanowanego z nich wszystkich, ale Harry dobrze wiedział, że wcale tak nie jest. Był pewny, że Ron bardzo to przeżywa, przecież to jego młodsza siostra. Wyczuwał w jego zachowaniu lęk i, chociaż nigdy tego z jego ust nie usłyszał, żal, że Ginny związała się z nim, że to wszystko przez niego. „Rodzice zaraz tu będą”. Te słowa brzmiały mu w głowie. Obawiał się tego spotkania, bo jak ma powiedzieć Weasleyom, że ich jedyna córka znowu została porwana i możliwe, że... Pokręcił głową i wstał. Musiał tam pójść. Świt był coraz bliżej, a ponieważ rezydencja Malfoyów znajdowała się na południu miał naprawdę niewiele czasu.
- Harry, co ty robisz? – spytał przerażony Ron.
- Muszę tam iść. Muszę ją ocalić.
- Oni tylko na to czekają! – krzyknęła Hermiona.
- Nie obchodzi mnie to! Nie będę czekał, aż Zakon na coś się zdecyduje! To moja decyzja. Jeśli mam umrzeć to umrę. To nie będzie pierwszy raz, gdy stanę twarzą w twarz ze śmiercią. Ale jeśli ma to przy okazji ocalić Ginny, to... wolę umrzeć, wiedząc, że nic jej nie jest.
- To samobójstwo! – krzyknęła Hermiona.
- A co mam robić? Czekać? Na co? Czy ty widziałaś oczy Ginny, gdy Bellatriks trzymała nóż przy jej szyi? – spytał, spoglądając na nią. – Ona mnie błagała, tak, błagała, żebym jej nie zostawił! To wszystko było w jej oczach, a ja nic nie zrobiłem! Nic, żeby jej pomóc!
Osunął się na kolana, łapiąc się za głowę.
- Nikt nie mógł. – Hermiona podeszła do niego i uklęknęła przy nim, kładąc mu rękę na ramieniu. Tym razem nie strząsnął jej, więc Hermiona kontynuowała. – Nasze zaklęcia odbijały się od tej zapory i mogę się założyć, że była taka sama jak ta, którą rzucili śmierciożercy na wieży w noc śmierci Dumbledore’a.
- Boję się, że Bellatriks do świtu będzie ją męczyć Cruciatusami – szepnął. – Dopóki tam nie pójdę.
- Nie możesz tam iść sam! To pułapka! – krzyknął Ron.
- A ona i Malfoy będą mieli wreszcie okazję się na tobie zemścić! – dodała Hermiona. – I już to robią!
- Wiem – powiedział cicho i wstał. – Wiem, jak się to może skończyć, wiem, że może być tak, że oboje z tego nie wyjdziemy. Więc jeśli oboje mamy zginąć, to niech tak będzie, ale przynajmniej będziemy razem.
Odwrócił się od nich i podszedł do drzwi. Nie mógł spojrzeć w twarz Ronowi, bo wiedział, że jego ostatnie słowa były dla niego okrutne. Przecież chodzi o jego jedyną siostrę. Ale nie było sensu tego ukrywać. Był pewny, że Ron i Hermiona patrzą na siebie za jego plecami, porozumiewając się bez słów.
- Harry – usłyszał po chwili cichy szept Hermiony. – Ron ma rację. Nie powinieneś tam iść sam. Wszystko dobrze się skończy, zobaczysz. Tylko daj działać Zakonowi. Pójdziemy tam wszyscy i...
- Nie! – krzyknął, przerywając jej w pół słowa i odwrócił się do niej. – Jeśli zobaczą kogokolwiek z Zakonu to ją zabiją. A chyba tego nie chcesz, prawda? – spytał, a Hermiona pokręciła głową. – Dlatego muszę tam iść sam. To jedyne wyjście. Tylko to może ją ocalić.
- Harry, a co z rodzicami? – usłyszał niepewny głos Rona.
- Powiedzcie im prawdę – odparł i wyszedł.

3 komentarze:

  1. Sądzę że nie ma komentarzy, bo wszystkich zatkało. Mnie też..~Drarry

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej poryczałam się gdy Harry za nią krzyczeć zaczął... ~ Marika

    OdpowiedzUsuń
  3. choć wiem że przeżyje, to i tak się popłakałam...

    OdpowiedzUsuń