niedziela, 17 czerwca 2012

75. Historia lubi się powtarzać?


Harry spojrzał przez ramię, by upewnić się, że nikt na niego nie patrzy. Wszystko wskazywało na to, że jest zupełnie sam w obskurnym, opustoszałym zaułku jednej z ulic Bostonu. Z daleka dochodziły go odgłosy przejeżdżających samochodów, a zapalone latarnie rzucały cienie na odrapane ściany budynków. Był późny wieczór, zza chmur próbował przebić się cienki rogalik księżyca.
Westchnął głęboko, wdychając zimne, nocne powietrze. Otulił się szczelniej peleryną i wpatrzył w mrok. Za chwilę powinien pojawić się Mike, z którym, dzisiejszej nocy, ma patrolować ulice zamieszkane przez czarodziejów.
Nagle po drugiej stronie rozległ się cichy trzask, oznaczający czyjąś aportację. Harry podniósł różdżkę, kierując ją w tamtą stronę. Mężczyzna podszedł bliżej. Przez chwilę celowali w siebie różdżkami, a gdy się rozpoznali, opuścili je i ruszyli razem na główną ulicę.
Przez kilka minut szli w milczeniu, rozglądając się wokoło. Z niewielkiego pubu, który mijali, wyszły jakieś młode dziewczyny. Mike obejrzał się za nimi, gwiżdżąc lekko.
- Hej! Nie jesteśmy tu dla rozrywki – syknął Harry. Opuścił głowę, kręcąc nią niezadowolony.  – I to ja mam cię pouczać...
- Chyba wszystko w porządku – powiedział sucho Mike. – Dementorów nie ma. Raczej nie zaatakują, ale lepiej dmuchać na zimne.
Skręcili w boczną uliczkę. Było tu o wiele ciemniej, bo nie było tu tylu latarni. Harry miał złe przeczucie. Co chwila oglądał się za siebie, czując na karku czyjś wzrok. Nie dostrzegł jednak nic niepokojącego. Zacisnął mocniej rękę na różdżce i spytał:
- A jeśli zmienili taktykę? Nigdy nie wiadomo, co Malfoyowi chodzi po głowie.
Mike przystanął, spoglądając na niego.
- Zawsze się zastanawiałem, czy ty nie traktujesz tego zbyt osobiście.
- A ty nie?
Spojrzeli na siebie. Harry wpatrywał się w Mike’a z napięciem. Oczekując na co? Że opowie mu, co się z nim działo wtedy w sierpniu? Gdzie go trzymali? Czasami miał wrażenie, że od wyjścia ze szpitala Mike był bardzo czujny i obserwował go na każdym kroku. I nie miało to nic wspólnego z tym, że razem z Timem mieli uczyć go pracy aurora. To było takie dziwne, badawcze spojrzenie. A może nie było żadnego zaklęcia zapomnienia, tylko Imperius? Może śmierciożercy wykorzystali go, żeby mieć wgląd na to, co dzieje się w Biurze?
- Nie – powiedział stanowczo Mike. – W naszej pracy nigdy nie możemy się opierać na zemście i musimy być zawsze przygotowani na... – urwał, bo z głównej ulicy usłyszeli czyjeś krzyki i huki.
Spojrzeli ponownie na siebie i bez słowa popędzili w tamtym kierunku, wyciągając przed siebie różdżki.
Główna ulica była pełna biegających w różne strony aurorów. Jedni ochraniali bezbronnych mugoli, zaganiając ich do pobliskiego pubu, inni walczyli na środku ulicy z kilkoma postaciami w czarnych szatach. Harry i Mike podbiegli do grupy walczących, przyłączając się do nich. Kolorowe smugi rzucanych zaklęć latały pomiędzy nimi, z obu stron padały okrzyki rzucanych zaklęć.
- Drętwota!
- Impedimento!
- Crucio!
- Expelliarmus!
- Avada Kedavra!
Zielony promień światła świsnął kilka cali od ramienia Harry’ego, który w tej samej chwili zrobił unik. Skierował różdżkę w stronę skąd padło zaklęcie i stanął twarzą w twarz z rozwścieczonym Averym, który machnął różdżką ponownie. Harry zablokował zaklęcie, ale nie zdążył umknąć przed kolejnym, rzuconym przez kolejnego śmierciożercę, który pojawił się nagle obok Avery’ego i czerwone światło trafiło go prosto w piersi, powalając na ziemię.

Harry powoli otworzył oczy. Potwornie bolała go głowa. Poruszył ręką i wyczuł pod sobą coś zimnego. Zdał sobie sprawę, że leży na chodniku w zaspie śnieżnej, z dala od miejsca, gdzie toczyła się walka. Ktoś go musiał stamtąd odciągnąć. Wokół niego kręciło się mnóstwo ludzi, słyszał gwar czyichś głosów. Mrugające światła karetek i samochodów policyjnych były nieokreśloną mieszaniną barw. Podniósł ostrożnie głowę, by zobaczyć, co się dzieje. Wszystko było jednak rozmazane. Podniósł rękę i dotknął nią nosa. Nie miał okularów. Pomacał blisko siebie na ziemi i na szczęście znalazł je kilka centymetrów dalej. Założył je i ponownie rozejrzał się dookoła. W głowie mu się kręciło, ale zamknął na chwilę oczy, opanowując dziwne uczucie. Gdy ponownie je otworzył, zauważył, że w miejscu, gdzie toczyła się walka, nie ma już śmierciożerców. Kręciło się tam teraz kilku aurorów i policjantów. Pewnie próbowali wyjaśnić, co się stało. Nigdzie nie było widać Mike’a. Nagle od strony pubu usłyszał czyjś przerażony krzyk. Odwrócił się. W drzwiach stał jakiś śmierciożerca, przytrzymując przed sobą jakiegoś człowieka. W jego szyję wbijała się różdżka. Harry próbował wstać i podbiec do nich, ale coś uderzyło go w głowę i znowu stracił przytomność.
------
Ginny gwałtownie otworzyła oczy. Była mokra od potu, a koc owinął się ciasno wokół niej. Dłuższą chwilę trwało, zanim uświadomiła sobie, że leży w swoim łóżku w dormitorium dziewcząt z siódmej klasy w Hogwarcie. Zamrugała powiekami. W szparze pomiędzy zasłonami łóżka zobaczyła jasną plamę okna. Wstawał świt.
Miała sen... Nie, to nie był sen. To był koszmar. Zaczął się dość dziwnie: jakieś ciemne kształty, straszne dźwięki, barwy i ona gdzieś wśród nich... Uświadomiła sobie, że stała na środku jakiegoś pokoju i patrzyła na krąg śmierciożerców, a między nimi stał... To niemożliwe. Nie mogła go przecież tam zobaczyć. Serce zamarło jej na moment. Tam stał Harry. W szacie śmierciożercy. Zamknęła oczy, próbując przywołać tamten obraz, jednak on nie chciał wrócić. Czuła, jak w kąciku oka pojawia się łza, która spłynęła jej po policzku. Dlaczego on tam był?
Nagle przypomniała sobie inny fragment snu. Widziała jakąś walkę, smugi rzucanych zaklęć... Ktoś z ciemnymi włosami leżał na ziemi... Nie mogła dostrzec twarzy, ale gdy szła w jego stronę, czuła wzrastającą panikę. Momentalnie usiadła na łóżku. Jej koszula nocna przykleiła się do pleców. Te czarne włosy były zbyt znajome...
Coś musiało się stać. Tylko, jak się z nim skontaktować?
Wstała i poszła do łazienki. Musi zacząć racjonalnie myśleć. Na pewno nic się nie stało. Przecież już miała takie sny. Tak, jak na początku roku, a potem, gdy Zakon próbował ukryć Harry’ego. Tylko, że wtedy zawsze mogła z kimś porozmawiać. Najpierw z Harrym, potem z Hermioną. A tym razem musi sama sobie z tym poradzić. Nie chciała wtajemniczać dziewczyn w swoje obawy. To była sprawa osobista.
A może wykorzystać kominek w pokoju wspólnym? Pokręciła głową. Nie. Jest za wcześnie. Ostatnio Hermiona napisała, że Harry chodzi na nocne patrole i wraca nad ranem. Prawdopodobnie teraz śpi. A może napisać list? Nie do Harry’ego, tylko do Hermiony. On ma za dużo na głowie, po co ma go jeszcze niepokoić? A ona zawsze potrafiła ją uspokoić i pocieszyć.
Tak chciałaby już być w domu. Byłaby spokojniejsza i od razu by wiedziała, czy coś się stało. A tak musi poczekać jeszcze kilka dni.
Wyszła spod prysznica, wysuszyła się, ubrała i opuściła łazienkę. Nikt jeszcze się nie obudził. Wzięła swoją torbę i podręczniki na dzisiejsze zajęcia i, pozostawiając krótką notkę dla Jill z informacją, że spotkają się na śniadaniu, poszła do sowiarni.
Przez całą drogę układała sobie w myślach, co napisze Hermionie. To wcale nie było takie proste.
Czy to mogła być wizja? Czy to podświadomość wyciągnęła jej obawy, ukazując jej tę sytuację? Zatrzymała się w połowie korytarza i wyjrzała przez najbliższe okno, wpatrując się w ośnieżone błonia i drzewa Zakazanego Lasu. Zawahała się. A jeśli ktoś przechwyci jej list? Jeśli to się wydarzyło naprawdę, to, czy pisząc tylko zwykłe pytanie „co słychać w domu?”, ktoś może dopatrzyć się, że ona wie co się stało? Nie była pewna.
Patrzyła bezmyślnie przez okno, zastanawiając się, co robić. Była bezradna. W końcu postanowiła, że zaczeka jeden dzień, może dwa i dopiero wtedy napisze cokolwiek.
-----
Gdy Harry otworzył oczy, w pierwszej chwili nie wiedział gdzie jest. Było zbyt biało, jak na jego sypialnię w Dolinie. Podniósł głowę i przed sobą zobaczył dwie postacie. Sięgnął ręką po okulary leżące na bocznej szafce i założył je. W drzwiach stali Mike i Tim, opierając się o framugę.
- Gdzie jesteśmy? – zapytał.
- W Świętym Mungu – odparł spokojnie Tim, podchodząc do niego.
- Co? – krzyknął i poderwał się natychmiast do pozycji siedzącej. – Dlaczego? Nic mi nie jest.
Tim pchnął go z powrotem na łóżko.
- Lepiej się połóż. Dostałeś oszałamiaczem prosto w twarz i wszyscy myśleli, że coś ci się stało, bo gdy upadłeś, uderzyłeś głową o ziemię. Nie mogliśmy cię docucić.
- Jak długo byłem... nieprzytomny?
- Minęło południe – odparł Mike. – Akcja skończyła się ponad dwanaście godzin temu.
Harry opadł na poduszki i wpatrzył się w sufit. Dwanaście godzin... Nagle przypomniał sobie śmierciożercę i mugola przy pubie.
- A co się stało z tamtym mugolem? – zapytał, siadając.
Obaj mężczyźni poruszyli się niespokojnie i spojrzeli na siebie.
- Jakim mugolem? Przecież tam było ich mnóstwo.
- Ten przy pubie! Trzymał go jakiś śmierciożerca!
- O czym ty mówisz? Nic takiego nie było – mruknął Mike.
- Chyba to uderzenie w głowę wszystko ci pomieszało – dodał Tim.
Harry przeczuwał, że coś jest nie tak. Oni coś ukrywali i to mu się nie podobało.
- Najgorsze jest to – stwierdził Tim, nie zważając na Harry’ego – że był przeciek do „Proroka” i wszyscy już wiedzą, co się wydarzyło.
- Powiedzcie, że to nie Rita Skeeter – jęknął, widząc ich miny.
- Niestety. – Obaj kiwnęli głowami.
- Możecie mi to pokazać? – Wyciągnął rękę w ich stronę.
Mike podał mu zwiniętą gazetę. Harry rozwinął ją, przyjrzał się pierwszej stronie i zaczął czytać.
- Nieudana akcja aurorów... śmierciożercy uciekli... kilku mugoli rannych... jeden auror w ciężkim stanie... Wszyscy odmawiają komentarzy... O Boże... – jęknął Harry, gdy spojrzał na zdjęcie znajdujące się poniżej. – Ginny...
Czarno-białe zdjęcie ukazywało krążących w tę i z powrotem ludzi, głównie aurorów, a z boku nieruchome ciało leżące w zaspie śnieżnej. Nie miał żadnych wątpliwości, że to był on. Czy Ginny już to czytała? Jak ona zareagowała na ten artykuł i zdjęcie? Co prawda nie napisali żadnych nazwisk, ale czy może dopatrzyć się, że tu chodzi o niego? W takiej chwili przydałoby się lusterko Syriusza. Musi się z nią skontaktować. I to jak najszybciej. Wstał i zaczął zbierać wszystkie swoje rzeczy, nie zważając na zaskoczone twarze stojących mężczyzn.
- Harry, powinieneś... – zaczął Tim.
- Nie mów mi co mam robić! – warknął. – Nic mi nie jest i nie będzie. Teraz muszę wysłać pilną sowę do Hogwartu. A za godzinę wrócę do Biura złożyć raport Robardsowi.
-------
Przez cały dzień Ginny nie mogła się skupić. Choć na wszystkich zajęciach starała się nie myśleć o tamtym śnie, niepokój powracał. Wszystko ją drażniło. Na każde pytanie, nieważne kim była osoba, która je zadawała, odpowiadała warknięciem, przez co zarobiła szlaban od McGonagall i straciła ze trzydzieści punktów.
- Ginny, co z tobą? – spytała Jill, siadając obok niej w Wielkiej Sali podczas obiadu.
Ginny siedziała nieruchomo, opierając głowę na jednej ręce, a drugą grzebała bezmyślnie w swoim talerzu z gulaszem, nie zwracając uwagi, co się wokół niej dzieje. Jill przyciągnęła do siebie półmisek z pieczonymi kurczakami, kładąc sobie jednego na talerz i nie zważając na niechętną do rozmowy koleżankę, kontynuowała:
- Co cię dzisiaj ugryzło? Żeby tak odwarknąć McGonagall?
Sięgnęła po miskę z tłuczonymi ziemniakami, które też sobie nałożyła, a potem spojrzała na nią.
- Nic mi nie jest. Po prostu mam zły dzień – burknęła Ginny w odpowiedzi, nadal dłubiąc widelcem w talerzu.
- Coś było rano w „Proroku”, tak? – dopytywała się Jill.
- Nie wiem. Zrezygnowałam z prenumeraty. Nie mam ochoty czytać tych głupot, które ostatnio wypisuje ta jędza.
Przez chwilę Ginny myślała, że Jill da jej spokój, ale nagle usłyszała kolejne pytanie.
- Złe wiadomości z domu?
- Nie – warknęła i zamknęła oczy z frustracji. Czemu ona nie daje jej spokoju i nie daje jej pomyśleć?
- To o co chodzi? – Jill jednak nie ustępowała.
- O nic. Po prostu chciałabym być już w domu – mruknęła przez zaciśnięte zęby.
Jill kiwnęła głową. Na jej twarzy pojawiło się zrozumienie.  Odłożyła sztućce i przysunęła się bliżej.
- Rozumiem cię – mruknęła, kładąc rękę na jej ramieniu. – Ale pomyśl, że tam prawdopodobnie byłabyś teraz sama, a tu przynajmniej masz nas, mnie i Lunę. Harry pewnie wciąż jest wysyłany na jakieś misje...
Ginny po tych słowach znieruchomiała na moment. Nagle zobaczyła siebie, jak włóczy się smętnie po domu w Dolinie Godryka, albo przygotowuje w kuchni jakiś posiłek, oczekując na Harry’ego. Nad kominkiem wisi bardzo podobny zegar do tego w Norze, z dwoma wskazówkami jej i Harry’ego, a wskazówka jej męża jest na „pracy”, albo „śmiertelnym zagrożeniu”. Uświadomiła sobie, że nie raz widziała swoją matkę w takiej sytuacji, gdy czekała na ojca. Czyżby historia lubiła się powtarzać? Czy ona też tak będzie czekać i się denerwować, a potem, gdy jego wskazówka zmieni pozycję, odetchnie z ulgą? Potrząsnęła mocno głową. Musi przestać tak myśleć. Musi cieszyć się życiem. Jeszcze dużo przed nimi. Wszystko dobrze się skończy, a oni będą mieli szczęśliwą rodzinę. Uśmiechnęła się na tę myśl. Rodzina. Choć może przyszłość była mroczna, to zobaczyła w tej ciemności przebłyski nadziei na lepsze jutro. No a  Harry’ego zobaczy przecież za kilka dni.
- Ginny? W porządku? – spytała Jill, zaskoczona tą nagłą zmianą.
- W jak najlepszym. Dziękuję – odparła i uścisnęła ją radośnie.
- W takim razie chodźmy na zielarstwo, bo się spóźnimy.
- Jasne, chodźmy.

Błonia były pełne śniegu. Gdyby nie wydrążone tunele przez uczniów, trudno byłoby się dostać do cieplarni, gdzie czekała na nich pani Sprout.
- Nienawidzę zimy! – krzyknęła Jill, przebijając się przez śnieg. – Jest lodowato i pełno śniegu. Dlaczego nie odwołali zajęć z zielarstwa, tak, jak w zeszłym roku? Przecież znowu nie możemy przedostać się do cieplarni i z powrotem!
- Nie za dużo wymagasz? – spytała Ginny. – Zima ma to do siebie, że jest pełna śniegu i jest zimno. Wytrzymasz tę jedną godzinę ze Sprout.
- Żeby nas coś pogryzło? Albo co gorsza zjadło?
- Jak nie będziesz uważać, to tak na pewno się stanie – mruknęła Ginny. – Mięsożerne rośliny, które mamy teraz na zajęciach, mogą wykorzystać twoją nieuwagę.
W połowie drogi minęła ich grupa Ślizgonów.
- Hej, Weasley! Potter dał ci kosza? – krzyknęła Diana Bobson, rechocząc z własnego dowcipu. – Czy to ty z nim zerwałaś?
- A może eliksir miłosny przestał działać? – zawtórował jej Harper.
Ginny zamknęła oczy, zacisnęła zęby i w duchu zaczęła liczyć do dziesięciu, powstrzymując się przed wybuchem.
- To była najbrzydsza para, jaką kiedykolwiek widziałam – dodała Bobson, odchodząc.
Ginny zauważyła, jak Ślizgonka wciska rękę pod ramię Harpera i, gdy tamten coś szepnął jej do ucha, zaśmiała się szyderczo.
- Nie słuchaj ich. Szkoda słów. Dobrze by było, gdyby to ich coś ugryzło za chwilę – warknęła Jill, ciągnąc Ginny za sobą. – Może byłby wreszcie spokój. Hogwart wolny od Ślizgonów! – wykrzyknęła, podnosząc do góry rękę w geście zwycięstwa.
- Niestety nie jest to takie proste – Ginny kiwnęła głową, uśmiechając się pod nosem. – Ale pomarzyć zawsze można.
------
Harry biegł przez Pokątną, nie zważając na skrzywione twarze mijanych ludzi. Dobiegł do sklepu Weasleyów, otworzył z rozmachem drzwi i wpadł do środka. Przy ladzie stał Ron.
- Ron! – krzyknął od progu – dobrze cię widzieć. Któryś z chłopaków jest wolny?
- Co się stało, Harry?
To był Fred. Wyszedł z zaplecza i podszedł do niego.
- Cześć – odparł, próbując opanować nierówny oddech. – Potrzebuję waszej pomocy.
- Chodź na górę. Tam będziemy mogli porozmawiać.
Zaprowadził go na zaplecze i wprowadził po schodkach na górne piętro, gdzie mieściło się mieszkanie bliźniaków.
- Chodzi ci o to lusterko? – spytał Fred, gdy zamknął za nimi drzwi.
Harry rozejrzał się. Pokój był niewielki. Znajdowała się w nim tylko kanapa i mały stolik, a w kącie stała szafa. Na przeciwległej ścianie było okno, a po bokach dodatkowe drzwi, prowadzące do dalszych pomieszczeń.
- Możecie pożyczyć mi sowę? – zapytał, kręcąc się nerwowo po pomieszczeniu.
- Jasne.
Chwilę później Fred przyniósł mu pergamin i pióro, a George, który wyszedł do nich z pokoju, miał na ramieniu niewielkiego puchacza. Harry chwycił pióro i w kilku zdaniach napisał Ginny uspokajające słowa, przywiązał pergamin do nóżki sowy i wypuścił ją przez okno. Po czym odwrócił się z powrotem do bliźniaków i odetchnął z ulgą.
- Dziękuję.
- Myślisz, że Ginny czytała dzisiejszego „Proroka? – spytał George, który siedział na kanapie.
- Tego nie wiem – mruknął Harry i podszedł bliżej. – Ale to, co napisała Skeeter... – urwał i westchnął. – Ginny powinna znać prawdę – dodał i spojrzał na Freda: – a co ty mówiłeś o lusterku?
- Mamy dla ciebie niespodziankę – odparł Fred. – Masz to drugie lusterko przy sobie?
Harry przeszukał kieszenie i wyjął je.
- To teraz wypowiedz do niego imię Rona.
Harry popatrzył zaskoczony to na jednego, to na drugiego i w końcu powiedział:
- Ron.
- Wołałeś mnie? – W lusterku ukazała się piegowata twarz Rona. – O, to ty Harry. To zabawne, zobaczyć twoją minę. – Chłopak zaśmiał się. – Muszę kończyć, bo mamy klientów.
I rozłączył się.
Harry spojrzał rozpromieniony na bliźniaków.
- Nie wiem, jak mam wam dziękować.
- Nie ma sprawy – odparł Fred. – To lusterko działało też w częściach, ale wykorzystaliśmy kilka naszych pomysłów i teraz jest w jednym kawałku. I jeszcze coś. Może korzystać z niego tylko członek naszej rodziny.
- Nawet nie dopytuj się w jaki sposób – dodał George, widząc pytające spojrzenie Harry’ego. – Tajemnica zawodowa.
Harry uśmiechnął się.
- W porządku. Jeszcze raz dziękuję.
Wymienił uściski dłoni z chłopakami i z uśmiechem na ustach wyszedł, zabierając po drodze, od Rona, drugie lusterko. 
------
Późnym popołudniem, w pokoju wspólnym Ginny siedziała w fotelu przy kominku i pisała wypracowanie dla Knighta z zaklęć niewybaczalnych. Choć poznała ich moc i zastosowanie na własnej skórze, nie chciała włączać w to swoich osobistych doświadczeń. Co jakiś czas zerkała w płonący ogień, myślami podążając w zupełnie inną stronę.
Nagle przez dziurę pod portretem, wbiegła zziajana Jill.
- Ginny! – krzyknęła, podbiegając do jej fotela.
- O co chodzi? – Podniosła głowę niezadowolona, że ta odrywa ją od pracy.
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale... – urwała i usiadła na fotelu obok, mnąc w palcach tajemniczy pergamin.
- Co powiedzieć? – Ginny odłożyła pióro i spojrzała na nią.
- No... To...
- No, wyksztuś to wreszcie.
Jill wyciągnęła do niej rękę z pergaminem.
- Co to jest?
- Dzisiejszy „Prorok”. Weź i lepiej sama to przeczytaj.
Ginny już miała sięgnąć po gazetę, gdy w tej samej chwili usłyszała za sobą pukanie w szybę. Poderwała się z fotela, otworzyła okno i niewielki puchacz wskoczył na parapet, a potem na jej ramię. Odwiązała liścik od nóżki sowy, która zahukała cicho i natychmiast odleciała.
Ginny rozwinęła pergamin, rozpoznała pismo Harry’ego i zaczęła czytać.

Kochana Ginny,
Jestem pewny, że czytałaś dziś „Proroka” i na pewno widziałaś zdjęcie pod artykułem. Tak, ta leżąca postać to ja. Nie denerwuj się. Nic mi nie jest. Nie będę Ci opisywał, co naprawdę się wydarzyło. To nie czas i miejsce.
Nigdy nie zapominaj, co Skeeter już nie raz wypisywała. Postaraj się o tym nie myśleć. Za kilka dni będziemy razem i wtedy o tym porozmawiamy.
Całuję cię.

Harry.

 Ginny opadła z powrotem na fotel. Wzięła do ręki leżącego na stoliku „Proroka” i z lękiem spojrzała na pierwszą stronę. To, co zobaczyła, przeraziło ją. Przecież to samo widziała w dzisiejszej wizji!
Zgarnęła wszystkie książki i pergaminy do torby, list Harry’ego schowała do wewnętrznej kieszeni szaty i, nie zważając na zaskoczoną minę Jill, wstała. Wiedziała, że i tak nic już nie napisze.
- Dokąd idziesz? – usłyszała za sobą cichy głos koleżanki.
- Na spacer. Zostań – dodała, wyciągając rękę i przytrzymując ją w pozycji siedzącej. – Chcę być teraz sama.
I odeszła. I tak za chwilę miała mieć szlaban u McGonagall.

2 komentarze: