Harry obudził się w dzień ślubu z dziwnym uczuciem. Przez jakiś czas leżał w łóżku, rozmyślając o nadchodzącym dniu i wsłuchując się w miarowe oddechy współmieszkańców pokoju.
- Dziś jest najszczęśliwszy dzień w moim życiu – mruknął do siebie.
Wstał i podszedł do okna. Był cudowny poranek. Niebo miało barwę czystego błękitu, a słońce powoli wznosiło się nad wzgórzem.
Zszedł do kuchni. Pani Weasley kręciła się po niej, przygotowując śniadanie.
- Harry? Co tak wcześnie? – spytała, gdy tylko go zobaczyła. – Denerwujesz się? Nie możesz spać?
- Nie – odparł, podchodząc do drzwi. – Za dziesięć minut mają pojawić się aurorzy i muszę ich tu przyprowadzić.
- A no tak – westchnęła. – Zapomniałam. Wiesz, to niedorzeczne, że zmuszają cię do pracy w taki dzień.
- To jest niestety konieczne.
- Taak... Może masz rację. – Zerknęła na zegar z magicznymi wskazówkami. Wszystkie pokazywały „dom”, choć wskazówka Ginny wahała się między „domem”, a „śmiertelnym zagrożeniem”. – Jak wrócicie, będzie śniadanie.
- W porządku.
Wyszedł na zewnątrz i odetchnął porannym powietrzem. Z kurnika usłyszał ciche gdakanie kur. Doszedł do płotu i przeszedł przez bramę. Potrząsnął głową. Przed oczami miał cały czas wskazówkę z imieniem Ginny, wskazującą „śmiertelne zagrożenie”.
- Nie pozwolę, żeby coś ci się stało – powiedział głośno.
Doszedł do końca drogi i znalazł się na skraju lasu. Tutaj mieli pojawić się Mike i Tim, aurorzy wyznaczeni do sprawdzenia zabezpieczeń. Usiadł na jakimś pieńku i wciągnął zapach mokrego lasu. Po ostatnim deszczu jeszcze nie wysechł, choć słońce mocno przygrzewało, nawet o tej porze. Wyciągnął różdżkę. Zaczął bawić się kamykami, leżącymi opodal, mrucząc cicho: „Wingardium leviosa”.
Chwilę później usłyszał tuż obok dwa pyknięcia. Wstał z wyciągniętą w tę stronę różdżką. Na drodze stali dwaj mężczyźni, w szarych pelerynach podróżnych. Jeden miał długie, ciemne włosy, spięte z tyłu w kucyk, szpiczastą bródkę, a w zębach trzymał fajkę, a drugi jasne włosy i kilkudniowy zarost. Harry dobrze ich znał, i choć wiedział, że gdyby to byli podszyci pod nich śmierciożercy, nie byłoby czasu na żadne powitania, musieli się nawzajem sprawdzić.
- Przedstawcie się – powiedział ostrym tonem Harry.
- Ty też – mruknął blondyn.
Harry kiwnął głową. Wszyscy trzej wiedzieli, co mają zrobić. Jednocześnie machnęli swoimi różdżkami, mrucząc zaklęcie i z każdej różdżki wyskoczyły trzy patronusy: jeleń Harry’ego, wilk Mike’a i orzeł Tima. Wszystkie trzy patronusy okrążyły swoich panów i jeleń z wilkiem wbiegły w las. Orzeł poleciał za nimi. Chwilę później znikły.
- Witaj, Harry. Jak przygotowania? – spytał mężczyzna z kucykiem, podając mu rękę.
- W porządku, Mike. – Harry odwzajemnił uścisk.
Przywitał się z drugim aurorem i wszyscy trzej ruszyli w stronę Nory.
- Lekka nerwówka, co? – dodał Tim, klepiąc Harry’ego po plecach.
- Nie – odparł. – Wiadomo już coś?
- Cisza – mruknął Mike, rozglądając się wokoło. – Twój dom też jest zabezpieczony. Byłem tam wczoraj.
- Dzięki.
- Ale radziłbym ci sprawdzić, jak już tam będziecie i użyć zaklęcia ujawniającego ludzką obecność. To zawsze pomaga.
- Jasne.
Przeszli przez bramę. Z kuchni dochodził do nich gwar rozmów. Pewnie większość już wstała i teraz zajadali ze smakiem śniadanie.
- No dobrze – mruknął Tim. – My zajmiemy się wszystkim, a ty idź do swoich. Poradzimy sobie.
- Na pewno?
- Oczywiście – stwierdził Mike. – Po to tu jesteśmy. Zajmij się sobą.
- Okej. Zajrzę do was później. I tak nie mam nic do zrobienia.
Podali sobie ręce i rozeszli się każdy w swoją stronę.
Ginny po kilku godzinach miała już wszystkiego dość. Nie mogła nawet pomarzyć, że wolałaby spędzić te chwile z Harrym nad rzeką, niż siedzieć w domu. Od świtu nie wychodziła z pokoju, a jeśli chciała wyjść do łazienki zawsze ktoś jej towarzyszył. Nawet śniadanie zjadła w pokoju. Mama zajęta przygotowaniami do największego wydarzenia w życiu jej jedynej córki biegała po całym domu, sprawdzając, czy aby na pewno wszystko jest w porządku. Luna i Jill, które były jej druhnami, pomagały jej w każdej chwili i za każdym razem, gdy ktoś otwierał drzwi do jej pokoju zasłaniały ją prześcieradłem w obawie, że Harry ją zobaczy. Nie wierzyła w te brednie jakimi raczyły ją koleżanki, że zobaczenie pana młodego przed ślubem przynosi pecha i uśmiechała się krzywo na każde wspomnienie.
Dziewczęta obiecały, że nie będzie musiała w tym dniu myśleć o niczym innym oprócz przyszłości spędzonej razem z Harrym. Tylko jak tu myśleć o Harrym, gdy on nie może tu wejść? Zresztą wiedziała, że i tak tu nie wejdzie, bo jest zajęty, pomagając od rana aurorom, którzy sprawdzali zabezpieczenia.
Według Ginny godziny tego dnia wlokły się niemiłosiernie. Ale to wrażenie minęło, gdy do pokoju wbiegła mama, cała zdyszana i oznajmiła, że już dawno minęło południe.
- Kochanie, ty jeszcze nie gotowa? – spytała, zaglądając za stare prześcieradło, bo Luna i Jill podniosły je jak na komendę.
- Przecież do ślubu jeszcze tyle czasu – żachnęła się Ginny, poprawiając koszulkę, którą miała na sobie.
- Jeszcze? – powtórzyła mama. – Chyba nie chcesz się spóźnić na własny ślub, który notabene jest w naszym ogrodzie?
- A nie mówiłam? – spytała Jill, spoglądając na nią. – Dokładnie to samo mówiłam przed balem, pamiętasz?
- Muszę ci upiąć włosy, a wiesz, że to zajmuje trochę czasu – dodała Luna.
- No dobrze, już dobrze – mruknęła Ginny przez zaciśnięte zęby, wstając z krzesła.
- Dziewczynki, przypilnujcie, żeby w końcu się ubrała, dobrze? – poprosiła pani Weasley i podeszła z powrotem do drzwi. – Niedługo będą już wszyscy goście – dodała, wychodząc.
Gdy zamknęły się za nią drzwi, wszystkie parsknęły śmiechem.
- Twoja mama ma rację – powiedziała Luna, gdy już mogła mówić.
- W czym?
- Jak to „w czym”? Musimy się pospieszyć!
- Jeszcze mnóstwo czasu – jęknęła.
- Hej! Czy zaraz nie pojawią się aurorzy? Może będą jacyś fajni i przystojni... – Jill zmrużyła oczy i podeszła do okna.
- No nie! – Ginny trzepnęła ją w ramię. – Czy ty możesz choć raz przestać myśleć o chłopakach?
- Nie – Jill pokręciła głową z poważną miną. – O! Spójrzcie już są! – wykrzyknęła, wskazując na grupę kilku mężczyzn, stojących na dole.
Wszystkie trzy spojrzały w dół. Ginny cicho westchnęła. Właśnie zobaczyła, wśród zebranych, czarną czuprynę swojego przyszłego męża.
- Mogliby spojrzeć w górę – jęknęła Jill, po czym krzyknęła: – Hej!
- Zwariowałaś?! – krzyknęła Ginny i pociągnęła ją w głąb pokoju. – Potem będzie czas na zabawę! A oni są w pracy!
- W pracy? – prychnęła Jill.
- To na pewno aurorzy, który mają wszystkich sprawdzać – mruknęła Ginny.
- No i co z tego?
- To, że nikt się nie będzie za tobą uganiał. No chyba, że później, na przyjęciu. A teraz może byście się ubrały, co? A potem mi pomożecie, dobrze?
Jill ze skrzywioną miną podeszła do szafy, na której wisiały dwie sukienki. Biała suknia Ginny wisiała na środku, na magicznym wieszaku zwisającym z sufitu. Obie druhny włożyły na siebie kremowe suknie, a we włosy wpięły małe czerwone różyczki, takie same jakie Ginny miała w bukiecie ślubnym, stojącym w tej chwili na toaletce.
- Gotowa na kolejny krok? – spytała Luna.
- Tak.
- No to się ubieramy – powiedziała Jill.
Zdjęła z wieszaka białą suknię ślubną, po czym podeszła do stojącej na środku pokoju Ginny i ostrożnym ruchem pomogła jej ją założyć.
Luna upięła Ginny włosy do góry, tworząc elegancki kok, z którego spływały przy uszach delikatne kosmyki, a z tyłu upięła welon. W tej samej chwili weszli państwo Weasleyowie.
- Jesteście gotowe? Ginny? – spytała mama.
- Pięknie wyglądasz – powiedział Artur, spoglądając na swoją córkę i podchodząc bliżej.
- Dzięki tato. – Ginny uśmiechnęła się do ojca.
- Wszyscy już czekają – szepnęła Molly. W jej oczach błyszczały łzy. – Brakuje już tylko nas. Och, Ginny... – Chwyciła ją w ramiona i rozpłakała się na dobre. – Moja mała córeczka...
- Już nie taka mała – jęknęła Ginny. – Mamo, daj spokój. Wszystko będzie dobrze.
- Wiem, kochanie.
Molly wyciągnęła chusteczkę i trzymając ją przy twarzy opuściła pokój.
- Przepraszam was za to... – zaczął pan Weasley, patrząc jeszcze na drzwi, które zamknęły się za żoną. Po chwili otrząsnął się i spytał: – jesteście gotowe? – A gdy wszystkie kiwnęły głowami, dodał: – to idziemy.
Ginny wzięła go pod ramię i idąc za druhnami czuła, że zmierza ku szczęściu.
Olbrzymi namiot rozstawiony w ogrodzie Nory dawał przyjemny cień po upalnym dniu. Wszystkie miejsca były już pozajmowane. Wokół namiotu zostały rozstawione dla bezpieczeństwa straże aurorów. Przed wejściem stało dwóch, sprawdzając wszystkich gości długimi złotymi prętami, wykrywającymi zaklęcia zwodzące i ukryte obiekty magiczne.
Brakowało już tylko najważniejszej pary – nowożeńców. Dawało się wyczuć napięcie oczekiwania. Ze srebrnych i złotych balonów zawieszonych na środku namiotu rozbrzmiewała delikatna muzyka. Po chwili przez cały namiot przebiegł cichy szmer, gdy w wejściu do namiotu pojawili się Harry i Ron w szatach wyjściowych i podeszli do niskiego czarodzieja ubranego w rubinową szatę, który miał być tego dnia mistrzem ceremonii.
Harry rozejrzał się po gościach zebranych wokół niego. W pierwszym rzędzie siedziała Molly Weasley, ocierając oczy chusteczką, ubrana w nową szatę barwy szmaragdu, obok niej siedziała Hermiona w zwiewnej sukni barwy nieba i reszta rodziny Weasleyów. „Tu powinni siedzieć moi rodzice”, pomyślał, patrząc na wolne krzesła obok nich. Zamknął oczy, wyobrażając sobie ich stojących obok niego. James kiwał głową, a Lily, tak jak pani Weasley, ocierała oczy chusteczką, poprawiając mu szatę. Miał wrażenie, że słyszy przy uchu jej głos: „mój mały chłopiec się żeni...” Uśmiechnął się do siebie i pomyślał o Ginny. Molly na pewno tak samo myślała o niej: „moja mała córeczka tak szybko urosła...” Do wczoraj prawie każdą wolną chwilę spędzał razem z nią, a dzisiaj... od rana nikt nie mógł wejść do jej pokoju, chyba, że był druhną, matką, kimkolwiek innym, oby nie nim. Cały czas słyszał głosy: „zobaczyć pannę młodą w dniu ślubu przynosi pecha...”
Tęsknił za jej oczami, promiennym uśmiechem...
Tuż za nimi siedział Remus z Tonks. Jej ręce spoczywały na dość dużym brzuchu. Który to już miesiąc?..., zapytał siebie, mrużąc oczy.
Nagle Ron klepnął go w ramię, wyrywając go z tych myśli. Spojrzał na tył namiotu.
U wejścia stał pan Weasley, trzymając pod rękę najpiękniejszą pannę młodą, jaką widział w życiu. Ubrana w prostą białą suknię obszytą koronką i delikatnym welonem na głowie, stała obok swojego ojca, patrząc na niego. Po jej oczach poznał, że ona też za nim tęskniła.
Ginny powolnym krokiem ruszyła za swoimi druhnami. Nie oglądała się na boki. Patrzyła tylko na jedną osobę, która czekała na nią na samym przedzie. W tej chwili liczył się tylko on. Patrzył na nią tak, jak zawsze chciała.
- Ron, wiesz co masz robić, jakby co? – szepnął Harry w bok, nie odrywając wzroku z panny młodej.
- Tak. Różdżka czeka w pogotowiu. A teraz nie myśl już o tym. – Ron klepnął go ponownie w ramię.
Pan Weasley podszedł bliżej. Uścisnął Harry’emu rękę i podał mu dłoń Ginny, która pocałowała ojca w policzek, po czym Artur usiadł w pierwszym rzędzie, obok Molly.
Harry ścisnął mocniej Ginny za rękę i wpatrzył się w jej oczy.
- Tak wyobrażałaś sobie tę chwilę? – szepnął, gdy Ginny odwzajemniła uścisk.
- Nie – odparła. – Przeszła moje oczekiwania. Ale zawsze, gdy myślałam o tej chwili, widziałam ciebie, wiesz?
Uśmiechnął się lekko, ponownie ścisnął jej rękę i odwrócił się do starszego czarodzieja, stojącego przed nimi.
- Panie i panowie! – rozbrzmiał głos mistrza ceremonii. – Zebraliśmy się tu, by połączyć ze sobą te dwie spragnione siebie dusze. Ich dwa serca za chwilę połączą się w jedno.
Ginny wiedziała, że nigdy nie zapomni tej chwili. Ciepła dłoń Harry’ego obejmująca jej rękę dawała poczucie bezpieczeństwa... głębokie spojrzenie jego zielonych oczu... To było coś wspaniałego. Przez chwilę zapomniała o zagrożeniu, które na nich czyhało.
Do Harry’ego nie docierały słowa czarodzieja. Patrzył w oczy Ginny, jakby chciał powiedzieć, że chce dać jej wszystko, co będzie w stanie, a szczególnie bezpieczeństwo.
Poczuł jak Ginny ściska go za rękę. Nadszedł czas złożenia przysięgi.
- Harry Jamesie, czy bierzesz Ginewrę Molly za żonę i będziesz ją kochał, szanował, pocieszał i towarzyszył jej w zdrowiu i w chorobie i będziesz z nią tak długo, jak oboje będziecie żyć?
- Tak.
Stary czarodziej zwrócił się teraz do Ginny.
- Ginewro Molly czy bierzesz Harry’ego Jamesa za męża i będziesz go kochać, szanować, pocieszać i towarzyszyć mu w zdrowiu i w chorobie i będziesz z nim tak długo, jak oboje będziecie żyć?
- Tak.
- A więc ogłaszam, że jesteście złączeni na całe życie. Panie i panowie! – zawołał po raz kolejny mistrz ceremonii, wznosząc nad nimi ręce. – Chciałbym przedstawić państwa Potterów!
Wszyscy goście zebrani wokół nich powitali nowy związek radosnymi okrzykami i brawami. Z balonów wiszących pośrodku wyleciały dwa białe gołąbki i gruchając nad głowami gości, wyfrunęły na zewnątrz.
Przewodniczący uroczystości skinął głową ku Harry’emu.
- Możesz teraz pocałować pannę młodą.
Harry i Ginny połączyli usta w pocałunku – pierwszy raz jako mąż i żona.
Nagle z ogrodu usłyszeli jakieś krzyki. Pod namiotem zaległa cisza. Nikt nie mógł zrozumieć, o co chodzi, ale brzmiało to tak, jakby ten ktoś wykrzykiwał imię Harry’ego. Aurorzy stojący u wejścia wybiegli na zewnątrz. Wszyscy zebrani wstali i wyciągnęli różdżki, spoglądając w otwarte wejście do namiotu. Harry stanął przed Ginny.
- Harry Potter! Potrzebuję go... Muszę z nim porozmawiać... To pilne! Wiem, że tu jest! HARRY!
Głos był coraz bliżej. Głos pełen rozpaczy, a zarazem pełen przerażenia. Wszyscy spojrzeli na Harry’ego, a on rozejrzał się po zebranych wokół niego gościach. Czy kogoś brakuje? Czy ktoś nie dotarł? Kto to może być?
W wejściu pojawiła się wreszcie osoba wzywająca Harry’ego. Był to Colin Creevey. Jego szata była podarta w wielu miejscach, twarz miał umęczoną.
- Harry... Ginny... uciekajcie! – zawył.
Na trzęsących się nogach podszedł do środka i upadł na kolana, opierając się rękami o ziemię. Harry ruszył powoli w jego stronę. Ginny chwyciła go z tyłu za szatę, powstrzymując go.
- Harry, a jeśli to pułapka? – szepnęła.
- To tylko Colin – mruknął i podszedł bliżej.
- Harry, uciekajcie... Oni już tu idą... – Chłopak podniósł z trudem głowę i wyciągnął rękę w stronę Harry’ego. – Śmierciożercy... wiedzą o tej uroczystości... – Głos Colina co chwila się urywał. – Zmusili mnie... żebym im powiedział... gdzie jesteście... torturowali mnie... zaklęciem Cruciatus...
- Malfoy i Lestrange? – spytał ostro Harry.
- Nie. Oni tylko stali z boku... i śmiali się z tego... przepraszam was...
Colin osunął się na ziemię i zemdlał.
- Harry, on ma rację, uciekajcie. – To Remus położył rękę na ramieniu Harry’ego.
- Ale co z wami?
Rozejrzał się po zebranych. Ginny stała tuż obok niego, Ron też już doszedł do nich. Czarodzieja z ministerstwa nie było. Z ogrodu dało się słyszeć krzyki aurorów, widział rozbłyski światła.
- Harry! Już! Nie myśl o nas, tylko o sobie i Ginny!
Przez otwarte wejście przemknął ze świstem czerwony grot. Zaklęcie uderzyło w przeciwległą ścianę i namiot w jednej chwili stanął w płomieniach.
- Dziękujemy wam wszystkim...
- Uciekajcie!
Harry chwycił Ginny za rękę, obrócił się wraz z nią w miejscu i wszystko znikło.
oby wyszli z tego cało...
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie było wesela... :(
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :)
OdpowiedzUsuńOby tylko wszyscy przeżyli...
Świetne
OdpowiedzUsuńAle swietne!nastepny z resztą tez
OdpowiedzUsuńA byłam taka ciekawa wesela...
OdpowiedzUsuńJa też i myślałam że dopiero wtedy śmierciożercy zaatakują
UsuńPrzez ten blog cierpię na bezsenność
OdpowiedzUsuńTeż...
UsuńMam to samo i dlatego kocham ten blod
OdpowiedzUsuńOby wyszli z tego cało.
OdpowiedzUsuńSuper opowiadanie!
OdpowiedzUsuń