Domek Lupinów w jednej chwili przestał istnieć, pozostała tylko resztka podłogi, na której stali. Harry czuł, jak po twarzy spływa mu coś lepkiego; pewnie krew, zimny wiatr mierzwił mu włosy na głowie, a po plecach przebiegał dreszcz. Trzech śmierciożerców i wilkołak, przeciwko niemu i... Niepewnie spojrzał w bok. Ron był bladozielony i wyglądał jakby miał zamiar zwymiotować. Przez moment przemknęła mu myśl, że Ron dostał w brzuch zaklęciem wymiotnym. Nie wyglądało to dobrze.
- Ron, wracaj do domu – powiedział zrezygnowany i odwrócił się, by rzucić zaklęcie osłaniające. – Nic tu po tobie.
- Harry, no, co ty? – zaprotestował Ron. – Nic mi nie jest! To tylko ten pył. Zaraz mi przejdzie...
Rozkaszlał się na dobre i zwinął się w pół. Wyraźnie powstrzymywał się przed zwróceniem dzisiejszego obiadu. Z oddali rozległ się szyderczy śmiech. Harry przestał zwracać na niego uwagę. Wtedy uświadomił sobie, że tak naprawdę to tych czterech po drugiej stronie stanowi dla nich zagrożenie.
- Twój wierny giermek zaraz wypluje sobie flaki, Potter – parsknął Nott. – Mam mu pomóc?
Ron osunął się na ziemię, wypróżniając zawartość żołądka. Śmiech mężczyzn poniósł się wokoło.
- Pożałujesz tego, Nott – zasyczał Harry. – Przysięgam, pożałujesz...
- Harry, zniszcz ich – wydyszał Ron, wycierając twarz rękawem. – Przepraszam, że nie jestem w stanie... – Osunął się i ponownie wstrząsnęły nim torsje.
- Tak oto słynny Harry Potter zostaje sam – zaśmiał się Avery.
- Nie jest sam!
Zza pleców usłyszeli kobiecy krzyk. Harry podskoczył i odwrócił się. Ron wyciągnął rękę, wskazując w resztę kominka.
- T-tonks... – wychrypiał. – Nie...
Kobieta wyminęła go z wyciągniętą różdżką i stanęła obok Harry’ego, który kręcił głową.
- No, no, no... – zacmokał Macnair – żonka lokalnego wilkołaka pokazuje kły – zaśmiał się. – Greyback, ktoś chce się przyłączyć do swojego martwego męża! Możesz jej pomóc?
- Nie! – wrzasnęli jednocześnie Tonks i Harry i jednocześnie strzelili oszałamiaczami.
Zaklęcia jednak wyminęły stojących mężczyzn i wleciały między drzewa.
- Tonks, jestem pewny, że Remusowi nic nie jest... – szepnął Ron, który w końcu podniósł się na nogi i stanął obok nich.
Tonks potrząsnęła głową. Na jej twarzy malowała się rozpacz.
- Gdzie jest ten twój szczeniak? – Głos Greybacka przypominał warczenie ogromnego wilka. – Schowany w jakiejś zdradzieckiej NORZE? – zapytał Tonks, oblizując wargi. – Mam na niego wielką ochotę. – Podniósł rękę i podłubał ostrym pazurem w zębach. – Ale skoro jego nie ma, to ty będziesz pierwsza.
- Nigdy nie dostaniecie go w swoje szpony – wyszeptała.
Tonks drżała. Gdy Harry na nią spojrzał, zobaczył spływającą po policzku łzę. Domyślił się, że Tonks czuje ból po stracie męża, ale jednocześnie chce za wszelką cenę ocalić syna. Rozłożyła szeroko ręce i wtedy zdał sobie sprawę, że ta sytuacja przypominała jego matkę, gdy ochraniała jego przed Voldemortem.
Śmierciożercy wybuchli śmiechem, a Greyback przeskoczył nad gruzami i z wyciągniętymi rękami i obnażonymi zębami rzucił się na Tonks. Rozległ się potężny huk i zaklęcie Harry’ego odrzuciło Greybacka na kilka stóp.
- Potter zapłacisz za to – warknął Macnair, machając różdżką.
- Tak będzie szybciej – dodał Nott. – Avada kedavra!
Zanim Harry i Ron zdążyli zareagować, liny oplotły ich obu, unieruchamiając im ręce z tyłu, a zielony strumień światła przeleciał o kilka cali od nich i trafił Tonks. Kobieta upadła bez życia u ich stóp.
- Koniec tego gadania! – krzyknął Avery. – Tego się nie spodziewałem, że będąc tutaj uda nam się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Lucjusz zawsze miał rację – stwierdził Nott.
Harry osunął się na kolana, nie mogąc oderwać wzroku od leżącej kobiety. Czuł potworny ból w piersiach, jakby otrzymał cios w splot słoneczny. To nie mogło się stać... Remus... Tonks... Jak teraz wytłumaczy Teddy’emu stratę rodziców?
Nagle zza pleców śmierciożerców, z ciemności, napłynęła nad Greybacka srebrna sieć, która oplotła go od stóp do głów, unieruchamiając go. Mężczyzna zatoczył się i przewrócił na ziemię, drąc pazurami po siatce. Śmierciożercy odwrócili się, by zobaczyć nadciągających aurorów, którzy zasypali ich gradem zaklęć. Nott nie ruszał się. W ręku trzymał różdżkę wycelowaną w pierś Harry’ego.
- Potter – syknął. – Za długo już mnie denerwujesz. Nie dociera do mnie jedna rzecz. Jak to się stało, że jeszcze żyjesz? Miał cię Czarny Pan, miał Lucjusz, ale żadnemu z nich nie udało się ciebie zabić! – Nott wyglądał, jakby oszalał.
- Zostaw go w spokoju – warknął Ron.
- A niby, czemu?
- Bo nie pokonasz nas wszystkich – powiedział ostro Mark Newton, który pojawił się obok. Machnął różdżką i Nott znieruchomiał.
W niewielkiej odległości od nich Avery i Macnair próbowali walczyć, ale aurorów było zbyt wielu i wkrótce obaj byli już unieruchomieni zaklęciem antydeportacyjnym.
Harry, który już dawno zorientował się, że nie jest związany, poruszył się i wstał. Podniósł różdżkę i wycelował ją w Notta.
- Zostawcie go mnie – warknął. – A ty Ron, wracaj do domu.
- Co? – spytał zaskoczony Ron.
- Wracaj do domu – powtórzył Harry. – Sprawdź, czy z Teddym wszystko w porządku – dodał półgębkiem.
- Harry, ale...
W tej samej chwili Nott poruszył się i z przeraźliwym śmiechem zaczął biec w stronę pobliskich drzew; Harry podążył za nim.
- Harry, wracaj! – krzyknął za nim Ron, ale w tej samej chwili trafił go w twarz promień czerwonego światła, wystrzelony przez Notta. Przewrócił się na ziemię i znieruchomiał.
- Potter! Wracaj!
- Impedimento!
- Drętwota!
Zewsząd rozległy się nawoływania i okrzyki rzucanych zaklęć, ale Harry nie zwracał na nie uwagi. Sam nie wiedział, co go popchnęło, by pobiec za Nottem. Wściekłość, czy rozpacz ziejąca po śmierci Tonks? Z nikłego światła z różdżki dostrzegał na śniegu czerwone plamy krwi. Nie chciał o tym myśleć, ale nieprzyjemne przeczucie, że to krew Remusa, sprawiło, że ścisnęło mu serce.
Kluczył między drzewami, by doścignąć Notta, ale żadne zaklęcie nie trafiało do celu. Nott też strzelał do niego, ale Harry zdołał za każdym razem uniknąć trafienia. Gdy kolejne zaklęcie śmierciożercy przemknęło kilka cali od jego głowy odchylił się, ale gdy znów spojrzał przed siebie, Notta nie było. Nagle coś oplotło mu nogi w kostkach i runął na ziemię. Przetoczył się na plecy i ujrzał go nad sobą, szczerzącego zęby w triumfalnym uśmiechu, z różdżką wycelowaną w jego serce.
- I co ja mam z tobą zrobić Potter? – syknął. – Tak bardzo pragniesz śmierci? Zobaczymy, co powiesz na to. Drętwota! – ryknął.
Harry’ego oślepiło czerwone światło, po którym znieruchomiał i stracił przytomność.
-----
Droga wiodąca do Doliny Godryka przykryła się świeżym śniegiem. W pobliskiej wiosce już dawno zgasły wszystkie światła. Zapadła noc.
W prawie pustej kuchni panowała cisza. Jedynym źródłem światła była pojedyncza świeczka, stojąca na stole, rzucająca na ścianę wydłużone, drgające cienie.
Dwie kobiety znajdujące się w pomieszczeniu prawie się do siebie nie odzywały, a kiedy już któraś zadała pytanie, co się może teraz dziać, to tylko po to, by usłyszeć od drugiej zapewnienie, że gdy coś się wydarzy, na pewno je powiadomią.
Hermiona zwinęła się w kłębek na krześle z głową ukrytą w dłoniach, więc trudno było powiedzieć, czy śpi, czy czuwa.
Ginny trzymała Teddy’ego na rękach, mimo że chłopczyk dawno zasnął, i tuliła go do siebie. Od chwili powrotu nie mogła sobie znaleźć miejsca. Kręciła się między kuchnią a salonem, gdzie co jakiś czas spoglądała na zegar nad kominkiem. W końcu wyczarowała w kuchni łóżeczko i ułożyła w nim śpiącego chłopca, pozostawiając go pod opieką Hermiony, i wbiegła na górę. W sypialni znalazła na łóżku koszulkę Harry’ego, którą nosił jeszcze rano, przed wyjściem. Chwyciła ją i przytuliła do siebie. Kiedy poczuła jego zapach wymieszany z potem, skrzywiła się i odrzuciła koszulkę do kosza na brudy. Otworzyła szafę, by wyciągnąć jakieś mugolskie ciuchy. Chciała się przebrać w coś wygodniejszego. Wraz z jej koszulką wypadł na podłogę szmaragdowy sweter Harry’ego. Znieruchomiała zaskoczona. Co on robił z jej rzeczami, przecież mieli oddzielne półki? Gdy przyłożyła go do siebie, by ponownie poczuć zapach Harry’ego, usłyszała przerażony głos Hermiony, dochodzący z salonu:
- Ginny! Gdzie jesteś? Chodź tu szybko!
Wciągnęła sweter przez głowę i, naciągając rękawy, zbiegła na dół. W salonie migotał tylko nikły płomień na kominku.
- Nie krzycz tak, bo obudzisz Teddy’ego – syknęła. – Co się dzieje?
- Siedziałam w kuchni i nagle usłyszałam głośne pyknięcie dochodzące z salonu – wyjaśniła Hermiona. – Przybiegłam tu, bo pomyślałam, że ktoś się aportował, ale zobaczyłam tylko to.
Hermiona wskazała do góry nad kominek. „Tylko nie to!” Ginny błagała w myślach, gdy podążyła wzrokiem za ręką Hermiony, ale kiedy spojrzała na zegar osunęła się na kolana. Wskazówka Harry’ego była na ŚMIERTELNYM ZAGROŻENIU.
- Myślisz, że to... wilkołaki? – spytała Hermiona, podchodząc do niej. – A może śmierciożercy?
Uklękła przy niej i położyła dłoń na jej ramieniu.
- Śmierciożercy zostali wyłapani przez aurorów ponad pół roku temu – odparła sucho Ginny. – Tak powiedział mi Harry...
- A jeśli Harry się myli? Może wtedy nie byli wszyscy? Albo zdążyli uciec?
Ginny potrząsnęła głową. Nie chciała słuchać więcej. Nawet, jeśli to prawda, ona się nie załamie. Harry z niejednej opresji wychodził cało, prawda? A może to tylko coś związanego z walącym się domem Lupinów? Może po prostu ściana, czy sufit, go przygniotły? Zacisnęła ręce w pięści i zamknęła oczy. Dopóki nie będzie wiedziała dokładnie, co się stało... A może powinna skontaktować się z kimś z Biura? Może oni coś wiedzą?
Nagle z kuchni dobiegło je ciche kwilenie Teddy’ego. Ginny podniosła się i poszła sprawdzić.
Zapłakany Teddy stał w łóżeczku, trzymając się rączkami za sztachetki.
- Jesteś głodny? – spytała łagodnie. – A może się zsiusiałeś? – Wzięła go na ręce i sprawdziła pieluszkę. Była sucha, więc przytuliła go do siebie. – Coś złego ci się przyśniło?
- Mama... Dada... – powiedział cicho. – Jujo...
Położył główkę na piersi Ginny, która spojrzała niepewnie na Hermionę, a ta usiadła przy stole.
- Pewnie tylko o nich śnił... – szepnęła Hermiona. – To pewnie dlatego...
- A jeśli nie?
Hermiona przez chwilę nie odpowiadała, tylko obserwowała koleżankę. Ginny podeszła do najbliższego krzesła i opadła na nie, nadal tuląc Teddy’ego do siebie.
- A tak w ogóle, to sweter Harry’ego? – spytała Hermiona.
- Tak, jego. A co?
- Nic, nic... Pewnie Teddy wyczuł Harry’ego, dlatego wyszeptał „jujo”.
- Możliwe... – zawahała się i spojrzała na chłopca. Teddy zasnął ponownie. – Wiem, że ten sweter jest trochę na mnie za duży, ale...
- Ginny, czemu się tak torturujesz? – spytała Hermiona stanowczo, nie pozwalając jej skończyć zdania.
- Co? To nie tak – zaperzyła się Ginny. – Po prostu wypadł z szafy, gdy wyciągałam swoje rzeczy, a ponieważ wtedy ty mnie zawołałaś, nie szukałam nic więcej, tylko wciągnęłam go na siebie.
Hermiona pokręciła głową i już nic nie powiedziała. Spojrzała tylko ponad ramieniem Ginny w okno, zamyślając się. Ginny obserwowała, jak świeczka stojąca na stole zapada się coraz niżej w roztopiony wosk, zastanawiając się nad słowami Hermiony. Czy rzeczywiście się torturowała, zakładając ten sweter? Nawet o tym nie pomyślała. Po prostu tym sposobem miała wrażenie, że Harry jest obok. Zerknęła na Hermionę. Ona pewnie zrobiłaby to samo z rzeczami Rona, gdyby była u siebie w domu.
Długo siedziały w ciszy. Powoli meble robiły się jaśniejsze, gdy niebo za oknem bladło. Zbliżał się świt. Hermiona osunęła się na krześle i położyła głowę na stole i z pewnością zapadła w drzemkę. Ginny przechyliła głowę na ramię, kołysząc Teddy’ego, ale nie potrafiła się zmusić, by też zasnąć, bo bała się zamknąć oczy. Kiedy je zamykała przesuwały się przed nią straszne obrazy, więc otwierała je ponownie, wstawała i znowu kręciła się po domu.
Dawno nie spędziła takiej okropnej nocy.
Gdy zegarek przy kuchence wskazał szóstą, wyszła do salonu. W pokoju panował półmrok; ogień na kominku prawie zgasł. Zerknęła na rodzinny zegar, mając nadzieję, że wskazówka Harry’ego zmieniła pozycję. Jednak ta nadal była w tym samym miejscu, co kilka godzin temu.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Podskoczyła, o mały włos nie upuszczając Teddy’ego. Na progu kuchni stanęła Hermiona.
- Ktoś pukał? – zapytała rozespanym głosem.
Pukanie rozległo się ponownie. Ginny starała się opanować, po czym zapytała stanowczo:
- Kto tam?
- To ja, Ron. Ginny, otwórz – poprosił. – To Harry mnie do was wysłał.
Ginny odetchnęła i powoli podeszła do drzwi, chwytając za klamkę, ale Hermiona ją powstrzymała.
- A jeśli ktoś się pod niego podszywa? – szepnęła, a głośno zapytała: – jakie jest moje największe marzenie?
- Hermiono... – usłyszały jęk Rona zza drzwi – czy to konieczne? – zapytał. Hermiona nie odezwała się ani jednym słowem, tylko wymieniła z Ginny porozumiewawcze spojrzenie. – Żeby wszystkie skrzaty domowe były wolne – powiedział w końcu.
Hermiona kiwnęła głową.
- Dobrze.
Ginny otworzyła i Ron wszedł do środka. Wyglądał koszmarnie. Był okropnie blady, włosy miał potargane, jakby dopiero wstał z łóżka, całą szatę miał brudną i mokrą, prawdopodobnie od leżenia na śniegu i ziemi. Mimo tego wszystkiego, Hermiona chwyciła go w ramiona i zaczęła całować.
Ginny wycofała się do kuchni, mamrocząc coś o śniadaniu. Nie chciała im przeszkadzać. Wiedziała, że Hermiona martwiła się o Rona, nie bardziej niż ona o Harry’ego.
Położyła Teddy’ego do łóżeczka i zajęła się przygotowaniem posiłku. Czuła tępy ból gdzieś w środku, a niepokój lizał każdy fragment jej ciała i ściskał za gardło. Miała tyle pytań do Rona, ale nie śmiała ich wypowiedzieć na głos. Za bardzo bała się odpowiedzi. Kiedy postawiła na stole talerz z grzankami i słoik z dżemem, weszli Ron z Hermioną.
- Ginny... – zaczęła Hermiona – przepraszamy cię, ale sama rozumiesz... Tak się o niego martwiłam...
- Nie macie za co – mruknęła w odpowiedzi, kręcąc głową. – Rozumiem, a teraz siadajcie i jedzcie.
- Dzięki – szepnęli oboje i usiedli naprzeciwko niej. Ron natychmiast sięgnął po tost.
Ginny przywołała mleko ze spiżarni, by przygotować kaszkę dla Teddy’ego, ale ręce tak jej się trzęsły, że połowa napoju wylała się na blat.
- Pomogę ci – powiedziała Hermiona, podchodząc do niej i wyjmując butelkę z jej dłoni. – Na Merlina, ty cała się trzęsiesz! – wykrzyknęła, gdy objęła szwagierkę.
- Nic mi nie jest – zaprotestowała Ginny i zręcznie uwolniła się z jej objęć.
Ron też wstał i złapał Ginny z drugiej strony, w ostatniej chwili, ratując siostrę przed osunięciem się na ziemię. Wyprowadził ją do salonu i podprowadził do kanapy. Hermiona wyszła za nimi i otworzyła okno, wpuszczając trochę mroźnego powietrza.
- Usiądź tutaj – powiedział i posadził ją na kanapie. – Mama zaraz będzie.
- Nie potrzeba...
- Cii... – uciszył ją i zaczął krążyć po pokoju. – Nie wiem, od czego zacząć... a dość dużo mam wam do powiedzenia.
- To może od początku – powiedziała Hermiona i usiadła obok Ginny, przytulając ją do siebie. – Co się działo od naszego odejścia?
- No dobrze – mruknął i zerknął na jedno ze zdjęć, na którym stali we czwórkę. Pokręcił głową, gdy spojrzał na roześmianego Harry’ego i odwrócił się tyłem do kominka. – Zacznę od tego, że Remus... – zawahał się i spojrzał w blade twarze siostry i żony – zginął zagryziony przez jednego z wilkołaków. – Obie kobiety krzyknęły „Nie!” i zasłoniły dłońmi usta. – Ale wilkołaki były tylko przykrywką dla kilku śmierciożerców, którzy uniknęli Azkabanu, po ostatnim ich wyskoku...
- Którzy to byli? – zapytała cicho Hermiona.
- Nie jestem do końca pewny, ale był tam chyba Nott i Macnair, ten, który był katem niebezpiecznych stworzeń. Morderca Hardodzioba – dodał ponuro. Hermiona kiwnęła głową, a Ron kontynuował: – był jeszcze jeden, ale to teraz nie ważne, który. Rzucili na mnie coś, jakieś zaklęcie wymiotne, i prawie przez cały czas miałem nudności i nie mogłem się za bardzo skupić. Pojawiła się Tonks... śmierciożercy drwili sobie z nas... Harry strzelił oszałamiaczem, ale tamtych tak to zeźliło, że unieruchomili jego i mnie, a Tonks zabili. Avada kedavra... – Dziewczyny wydały z siebie zduszony okrzyk. – W tej samej chwili pojawili się aurorzy. Niestety było już za późno. Jeden ze śmierciożerców uciekł i Harry pobiegł za nim. Wszyscy próbowaliśmy go powstrzymać, ale znacie Harry’ego... Kazał mi tylko wracać do domu i sprawdzić, co z Teddym. To były jego ostatnie słowa, które pamiętam... i to właściwie wszystko... bo na koniec sam dostałem oszałamiaczem... Dlatego dotarłem do was dopiero teraz...
Umilkł. Ginny miała wrażenie, że za chwilę sama zwymiotuje. Bolała ją głowa od usłyszanych przed chwilą wiadomości. Tonks i Remus nie żyją... Teddy został sam... A co z Harrym?...
W tej samej chwili z kuchni usłyszeli płakanie Teddy’ego. Ginny spróbowała się podnieść, ale zakręciło jej się w głowie i usiadła z powrotem.
- Ja się nim zajmę – szepnęła Hermiona, wstając – a ty powinnaś solidnie się wyspać.
- Ale... – Ginny próbowała jeszcze zaprotestować.
- Wybacz, siostra, ale Hermiona ma rację – powiedział Ron. – Wyglądasz okropnie. Zaprowadzę cię do sypialni, bo coś czuję, że nie dojdziesz tam sama.
Wziął ją pod ramię i małymi kroczkami wspięli się na górne piętro. W pokoju pomógł jej usiąść na łóżku.
- Dzięki, braciszku – szepnęła. – Ale po tym, co opowiedziałeś, nie jestem pewna, czy usnę. Co się teraz stanie z Teddym? Maluch został sam na świecie...
- Połóż się. My zajmiemy się wszystkim, aż poczujesz się lepiej. A Teddym się nie martw. Nie jest sam. Ma przecież babcię i chrzestnego, no i resztę nas...
Ginny nie uspokoiło to do końca, bo przecież przed chwilą wspomniał Harry’ego. Jego głos był w tym momencie oschły i pusty. Ułożyła się jednak posłusznie na łóżku, a Ron przykrył ją kocem. Przeczuwała, że brat chce jej jeszcze coś powiedzieć, ale żadne słowo nie wypłynęło z jego ust. Potrząsnął tylko głową i opuścił sypialnię, zamykając za sobą cicho drzwi.
-----
Harry ocknął się i jęknął. Bolały go wszystkie mięśnie, jakby niedawno ktoś go dotkliwie pobił. Poza tym prawie nie czuł rąk i nóg. Powoli uchylił powieki i spojrzał w górę i w dół. Wisiał na wyciągniętych w górę rękach, stopami nie dotykając podłoża. Żelazne kajdany, skuwające nadgarstki, przymocowane były do łańcuchów biegnących aż do sufitu, a jego stopy zostały unieruchomione w kostkach drugą parą kajdan i przyciśnięte do muru tak, że piętami tarł o ścianę. Jego szata wyjściowa, w której był jeszcze, gdy opuszczał dom Lupinów, leżała na ziemi, a on sam miał na sobie jakiś podarte szmaty, które miały służyć za odzienie. Pewnie to Nott chciał utrzymać go w poczuciu bezsilności. Rozejrzał się. Otaczały go czarne, wilgotne ściany bez okien i kamienna podłoga, gdzieniegdzie przykryta słomą. Pewnie jakiś loch, bo drżał z przejmującego zimna. Jedyne światło pochodziło z wiszącej naprzeciwko pochodni, obok drzwi z niewielkim zakratowanym okienkiem. W kącie pod ścianą dostrzegł skrawki jakiegoś materiału. Kiedy tak zastanawiał się, co to jest, drzwi lochu otwarły się ze zgrzytem i do środka wszedł Nott. Podszedł do niego, a ciężki odgłos uderzających o kamień butów poniósł się po lochu.
- Poznajesz gdzie jesteś, Potter? – zapytał.
- Wężowe Wzgórze – mruknął bez zastanowienia, bo dotarło do niego, że ten materiał to stary sweter Ginny.
- Bardzo dobrze. Widzę, że odrobiłeś pracę domową. To tutaj Lucjusz trzymał tę siuśkę Weasleyów kilka miesięcy temu.
- Pożałujesz tego, Nott – warknął.
- Ach, zapomniałem. To przecież twoja żona. Nieźle kwiczała, gdy Bella się nią wtedy bawiła. – Wyszczerzył do niego zęby w ironicznym uśmiechu.
- Zgnijesz w Azkabanie, tak jak ona i Malfoy – syknął Harry w odpowiedzi.
Nott drgnął, a potem podniósł rękę i z całej siły uderzył Harry’ego w twarz. Z rozciętej wargi popłynęła krew.
- A więc dobrze. Skoro nadal szczekasz jak pies, zobaczymy, co powiesz na... Crucio!
Harry zawył i szarpnął się, co sprawiło mu dodatkowy ból, gdy poczuł, że ramiona prawie wyrwały mu się ze stawów. Przymknął oczy i odrzucił głowę do tyłu tak mocno, że uderzył nią o ścianę. Ból go pochłaniał.
I wtedy Nott cofnął zaklęcie. Harry osunął się nieco, na ile pozwoliły mu łańcuchy, zwieszając się na obolałych ramionach, i spiorunował spojrzeniem Notta.
- Nadejdzie taki dzień, że zapłacisz za to – wychrypiał. – Zgnijesz w Azkabanie, razem z innymi.
W lochu ponownie zabrzmiał odgłos wymierzonego policzka.
- Silencio! Jeśli jeszcze raz coś takiego usłyszę... – syknął Nott – oduczę cię tego szczekania. Ale na to mamy czas... Nigdzie się nie spieszę... Ciekawe jak długo wytrzymasz, Potter, zanim zwariujesz. W Świętym Mungu powinni już szykować dla ciebie miejsce obok Longbottomów – powiedział z ohydnym uśmiechem, celując w niego różdżką.
I Ty wstałaś o 06 żeby dodać opowiadanie? .___.
OdpowiedzUsuńa tak właściwie, to fajna godzina 06:06, szczęśliwa, tak jak Ty, skoro dostałaś taki talent!
Świetny blog, brawo. ;)
OdpowiedzUsuń