czwartek, 21 czerwca 2012

108. Ważne zadanie


Nauka w Akademii była coraz trudniejsza i coraz więcej czasu Harry powinien był spędzać na przyswajaniu nowych wiadomości i umiejętności. Niestety nie raz łapał się na tym, że zamiast pracować nad nimi, rozmyślał nad tym, co dzieje się w domu. Brakowało mu najbliższych. Przez pierwsze dni, kiedy myślał o tamtej nocy i poranku, gdy po raz ostatni widział się z Ginny, czuł się jak kompletny idiota i palant. Jak mógł tak postąpić, żeby pożegnać się z nią w taki sposób? Ginny chyba rozumiała go dużo bardziej niż on sam, bo w pierwszym liście, jaki od niej otrzymał, napisała mu, że się na niego nie gniewa, że nadal go kocha, a wtedy po prostu był zdenerwowany kolejnym rozstaniem, tak samo jak i ona. Gdyby mógł ją wówczas uściskać i przeprosić... Wiedział, że słowa w liście nie zastąpią niczego.
Zrealizował to podczas pierwszej, bardzo krótkiej przepustki, w sierpniu. Niestety kilka godzin, które spędził wtedy z Ginny, minęły tak momentalnie, że nawet się nie obejrzał, gdy musiał wracać. Wykorzystał je jednak najskrupulatniej jak mógł, by uspokoić swoje sumienie, przepraszając ją i prawie nie wypuszczając z objęć. Ginny śmiała się, że ten kilkumiesięczny post wyostrzył mu wszystkie zmysły, i próbuje rozładować je w miłosnym uścisku.
Zajrzał też do Teddy’ego, który opowiedział mu, co się działo przez ten czas, gdy wujka nie było.
Gdy wrócił z powrotem do Akademii Aurorów, szybko jednak wpadł w rutynę zajęć, które wypełniały mu całe dnie i ćwiczył do upadłego, rozładowując napięcie.
Pewnej nocy, po powrocie z kolejnej przepustki, ledwie zdążył przyłożyć głowę do poduszki, by zatopić się w sennych marzeniach, kiedy dobiegł go huk i rumor. Wystraszony, myśląc o ataku śmierciożerców, poderwał się z łóżka, podobnie jak Adam, i wybiegł na korytarz. Z sąsiednich sypialni wybiegali inni. Zza rogu korytarza widać było buchające płomienie, a w jednej ze ścian, w grubym na ponad pół metra murze, widać było sporą dziurę.
Powietrze rozświetlił elektryzujący błysk i rozległ się huk eksplozji. Stare mury drżały chwilę niepokojąco, a później wszystko ucichło. Wokół Harry’ego stłoczyło się kilkoro osób z jego grupy.
- Ćwiczenia? Teraz? – zapytał Theo, ziewając. Chłopak miał rozwiane włosy i z przerażeniem rozglądał się dokoła. – Przecież jest noc!
- A my powinniśmy spodziewać się ataku w każdej chwili – powiedział Harry.
- Ataku? Potter, jesteś przewrażliwiony! – wykrzyknęła Julia, przebiegając obok niego.
- A po co są te wszystkie ćwiczenia? – warknął za nią. – Właśnie po to, by nauczyć nas, jak postępować w takich sytuacjach.
- Może byście się wzięli do roboty, co? – krzyknął Adam. – Harry ma rację, a teraz trzeba sprawdzić, co się dzieje.
Wbiegli w jakiś korytarz i natknęli się na nierówną walkę kilku aurorów z nieznanymi osobnikami w czarnych szatach, aż za bardzo przypominających śmierciożerców.
- Expelliarmus! – wykrzyknął odruchowo Harry.
Jeden z napastników roześmiał się, uchylając się przed zaklęciem, jednocześnie odbijając oszałamiacza rzuconego przez kogoś z biegnącej obok Harry’ego grupy.
Zaklęcia śmigały nad nimi z szybkością błyskawic. Na szczęście przewaga była po stronie aurorów i po kilkunastu minutach napastnicy znaleźli się pod ścianą, unieruchomieni zaklęciem oszałamiającym i oplatającą ich grubą liną.
- Dobra robota! – krzyknął ktoś ze starszych kadetów. – Ja ich przypilnuję, a wy się pośpieszcie, bo na dole jest jeszcze gorzej!
Harry, nie zważając na nic, pobiegł do schodów i zbiegł na dół. Szedł szybko korytarzem prowadzącym do głównej sali treningowej, starając się nie robić żadnego hałasu. W ręku trzymał różdżkę tak mocno, że zbielały mu knykcie, a drewno zatrzeszczało złowieszczo. Myślał gorączkowo, co robić, od czasu do czasu oglądając się za siebie, bo miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Miał w pamięci słowa Adama, że wykładowcy wybierają sobie ofiarę i w najbliższych ćwiczeniach to może być on. Obiecał sobie w myślach, że nie da się złapać i do każdego będzie mieć jak najmniejsze zaufanie.
Chwilę później usłyszał hałas. Bał się trochę tego, co może tam zastać i nie mylił się. Znalazł się w samym centrum walki. Zatrzymał się zanim ktokolwiek zwrócił na niego uwagę, cofnął się dwa kroki, kryjąc się w cieniu i spróbował ocenić z iloma przeciwnikami mają do czynienia.
Nieprzyjaciół było dwa razy więcej niż na górze. A przynajmniej tak mu się wydawało. Wśród walczących zobaczył Julię i Adama. Zdziwił się widząc ich tutaj, bo był pewny, że biegli za nim, ale od razu uświadomił sobie, że oni są w Akademii dłużej niż on, więc może znają krótszą drogę.
Jakiś czerwony płomień światła przeleciał nad jego głową. Podniósł różdżkę i osłonił się zaklęciem tarczy, gdy kolejny grot pomknął w jego stronę.
Nerwy miał napięte, gdy włączył się do walki. Wycelował różdżkę w przeciwnika walczącego teraz z Adamem i rzucił zaklęciem oszałamiającym. Śmierciożerca odwrócił się do niego z szyderczym uśmiechem i osunął się na ziemię. Harry rozejrzał się, szukając Adama, ale ten celował w niego różdżką.
- Adam? To ja! Co jest do...? – Nie skończył, bo chwilę potem leżał sparaliżowany obok śmierciożercy, którego wcześniej oszołomił.
- Mam Pottera! – Pusty głos Adama rozległ się ponad walczącym tłumem. Mężczyzna cały czas trzymał różdżkę wycelowaną w niego.
- T-ty? – wyjąkał Harry. – Dlaczego?
- Silencio!
Adam chwycił go w pół i przerzucił przez ramię. Chwilę potem znaleźli się w jakiejś bocznej, opuszczonej sali. Tu zrzucił go na ziemię i odwrócił się, gdy do środka wpadło dwóch wykładowców w przebraniu śmierciożerców, rzucając zaklęcie rozbrajające na Adama. Gdy zrzucili kaptury z głów, Harry rozpoznał Wiliama Griffithsa, nauczyciela taktyki i Morrisa Claya wykładowcę maskowania. Adam siedział związany pod ścianą. Dopiero teraz Harry odzyskał głos.
- Dlaczego? Co się dzieje?
- Pan Campbell jest pod działaniem Imperiusa – powiedział Griffiths, pomagając Harry’emu wstać. – Ktoś wpuścił do Akademii nieproszonych gości.
- Co?! Jakim cudem? Przecież takiej ochrony jak tu, nie ma nawet Ministerstwo Magii!
- Tego nie wiemy – powiedział spokojnie Clay. – Ale to mógł zrobić tylko ten, kto miał w ostatnich dniach przepustkę.
- A to stawia w nieciekawej sytuacji wielu kadetów.
- Rozumiem, że ja też jestem wśród podejrzanych?
Griffiths westchnął.
- Niestety musimy wziąć pod uwagę wszystkich – oświadczył – choć oczywiście uważam, że pan... – urwał, bo w tej samej chwili otworzyły się drzwi i do środka wszedł komendant, Richard Fosher.
- Śmierciożerców nie ma wśród nas – oznajmił. – Pan Campbell działał sam i zostanie zawieszony w czynnościach służbowych do wyjaśnienia sprawy, a w najbliższym czasie przesłuchany.
Po ostatnich słowach zapadło nieprzyjemne milczenie, które ponownie przerwał Fosher.
- Muszę przemówić do wszystkich, pewnie już się zebrali w głównej sali. – Odwrócił się i spojrzał na Claya. – Morris, proponuję zaprowadzić pana Campbella do celi, gdzie zaczeka na dochodzenie. A pana, panie Potter, zapraszam za mną.
W sali gimnastycznej wrzało. Młodsi aurorzy stali w zwartych grupkach, komentując ostatnie wydarzenia. Gdy wszedł Fosher, a za nim Harry, rozległy się podniecone szepty; najwięcej z rocznika Harry’ego. 
Harry stanął blisko swoich kolegów, którzy otoczyli go zaciekawieni, lecz wzmocniony głos Foshera sprawił, że momentalnie ucichli.
- Zarządzam koniec ćwiczeń – oświadczył. – Poradziliście sobie całkiem nieźle, chociaż mogłoby być lepiej. Pomimo wysokiego poziomu współpracy, macie jednak pewne braki w zakresie magii obronnej, więc jeszcze dużo nauki przed wami. Niestety muszę także powiedzieć o bardzo przykrej wiadomości. Wśród kadetów z pierwszego roku był zdrajca. Wykryliśmy go dzięki postawie pana Pottera i dzisiejszym ćwiczeniom.
Na sali panowało milczenie. Harry chciał zaprotestować. Przecież on nic nie zrobił! A Adam był w porządku do samego końca.
- Pan Campbell został zatrzymany i w najbliższych dniach zostanie przesłuchany. – Fosher potarł twarz. – A teraz coś przyjemniejszego. Ze względu, że ćwiczenia odbywały się w nocy, poranne zajęcia zostają odwołane. Możecie się rozejść.
Zaraz po tym oświadczeniu wybuchło zamieszanie i gwar rozmów. Harry myślał tylko o jednym, by jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju.
Przy wyjściu stał Griffiths.
- Panie Potter, proszę na chwilę za mną.
Harry kiwnął głową i ruszył za wykładowcą. Weszli do tego samego pomieszczenia, w którym kilka minut wcześniej Adam został rozbrojony. Teraz było puste. Drzwi zamknęły się za nimi z cichym stukiem i Griffiths spojrzał uważnie na Harry’ego.
- W związku z tym, co się stało, mam do pana kilka pytań – zaczął. – Czy Campbell przejawiał zainteresowanie pańską historią?
- Chyba jak każdy – mruknął Harry. – Ale nie sądzę, że mógłby przejść na drugą stronę.
- Nie zauważyłeś nic niepokojącego? Nie zachowywał się podejrzanie?
- Nie, ale wróciłem wczoraj dość późno i miałem w głowie zupełnie co innego, niż przyglądanie się koledze. Więc trudno mi ocenić... Poza tym nigdy bym nie pomyślał, że Adam mógłby być zdolny do czegoś takiego. Nawet podczas ćwiczeń, gdy byliśmy na górze, nic nie zauważyłem.
- A później?
- Tym bardziej, nie. Ale jeśli rzeczywiście był pod wpływem Imperiusa, to ktoś, kto rzucił go na niego był tu na dole. Zaraz... – Harry zawahał się chwilę. – A sprawdzono już tego, kto z nim walczył na końcu? Zanim ja go oszołomiłem?
Griffiths kiwnął głową.
- To był Morris Clay.
- Rozumiem.
Harry myślał gorączkowo. Clay, wykładowca maskowania. Człowiek zaufany i mistrz tej sztuki. I to on zaprowadził Campbella po wszystkim do karceru. A jeśli to on?
- Potter, jeśli masz jakieś podejrzenia, to lepiej wyjaw je teraz – warknął Griffiths.
- Nie mam. Ale nie jestem pewny, co do Claya.
- Nie podejrzewasz chyba wykładowcy?
- Jeszcze nie. Ale dobrze by było sprawdzić, czy rzeczywiście zaprowadził Adama do miejsca wyznaczonego przez komendanta.
- To niedorzeczne – mruknął starszy auror. – Clay jest długoletnim instruktorem tej akademii...
- Co nie znaczy, że nie był pod Imperiusem. Ale ja tu jestem tylko kadetem, więc... moje zdanie nie za bardzo się liczy. Ale jako instruktor maskowania Clay mógł łatwo się ukryć.
- Uważasz, że on też brał w tym udział?
- Wszystko jest możliwe.
Przesłuchania nic nie wniosły. Adam został uwolniony z zarzutów, a Clay prowadził nadal zajęcia, jakby nigdy nic. Tylko Harry był ostrożniejszy i z uwagą obserwował obu mężczyzn.
Od tamtych ćwiczeń Adam stał się jeszcze gorszy niż Colin był kiedykolwiek. Na każdym kroku uparcie mu nadskakiwał i codziennie słyszał od niego „Przepraszam, Harry”; „Wtedy na ćwiczeniach, to nie byłem ja” i w ogóle cały czas próbował się tłumaczyć. Harry po pewnym czasie nie wytrzymał i powiedział ostro, żeby dał wreszcie z tym spokój.
Jeszcze gorzej było u Claya. Wykładowca dowiedział się o podejrzeniach wysnutych przez Harry’ego i na każdych zajęciach wyciągał go do odpowiedzi i kazał mu zmieniać swój wygląd, które komentował ciętymi komentarzami, typu: „Tak zamierzasz ukryć się przed przeciwnikiem, Potter?” „W ten sposób zamaskujesz miejsce swojej kryjówki?” „Nic dziwnego, że śmierciożercy tak często cię dopadali!”
Po każdym takim spotkaniu, Harry wychodził wyczerpany i wściekły. Było gorzej niż na eliksirach ze Snape’em w dawnych czasach szkolnych. On jednak się nie poddawał. Każdego wieczoru wymykał się wraz z Adamem i trenował do upadłego.
Kolejne dni rozciągały się w tygodnie, a tygodnie w miesiące. Święta mijały, jedne po drugich, a on, jeśli tylko go puścili, spędzał je z Weasleyami i Teddym tylko kilka godzin. Chłopczyk rósł jak na drożdżach i coraz bardziej przypominał swoich rodziców. Czasami był poważny jak Remus, a czasami roztrzepany jak Tonks. Harry, obserwując go, zdawał sobie sprawę, że nie uczestniczy w jego dorastaniu i nie jest w najważniejszych chwilach. Miał tylko nadzieję, że w przyszłości dane mu będzie obserwować dorastanie i rozwój jego własnych dzieci.
-----
Słońce powoli zachodziło za pobliskimi drzewami, rozlewając pomarańczowe refleksy w niewielkiej kuchni i ustawione w niej meble. Przy stole siedziała rudowłosa kobieta w zielonej szacie sportowej, czytając gazetę.
- Ginny? – Z salonu rozległ się kobiecy głos. – Jesteś w domu?
Ginny podniosła głowę znad „Proroka” i zawołała:
- Chodź do kuchni!
Chwilę później na progu pojawiła się Hermiona.
- Cześć – przywitała się. – Co czytasz? – spytała i usiadła naprzeciwko.
- Wyniki ostatnich meczy – mruknęła. – Jastrzębie wygrały z Pustułkami, więc w najbliższym meczu czeka nas ciężka orka. Gwenog już zapowiedziała ostre treningi po świętach.
Machnęła niedbale różdżką i na stole pojawiły się dwa kubki z parującą herbatą. Odsunęła gazetę od siebie.
- Poza tym piszą takie niestworzone rzeczy, że odechciewa mi się to czytać.
- Znowu Skeeter?
- Na szczęście nie. Pewnie dlatego, że nie zna się na quidditchu, więc się nie miesza. Ale wystarczy to, co piszą ci niby – podniosła ręce do góry i palcami zrobiła cudzysłów – komentatorzy sportowi – warknęła i potrząsnęła głową. – Ale dajmy sobie z tym spokój. Nie chcę cię zanudzać. Co cię do mnie sprowadza?
Wzięła kubek do ręki i wypiła kilka łyków. Hermiona spojrzała na otwartą stronę gazety.
- Nie ma nic o Harrym?
- A czemu niby miało?
- Tak tylko pytam. Nie wierzę, że Skeeter sobie odpuściła.
- Pewnie jak Harry skończy szkolenie i wróci do czynnej służby, to nie da mu żyć. – Ginny pokiwała głową. – Na razie czepiają się mnie – mruknęła.
- Ciebie? – Hermiona spojrzała zaskoczona. – Przecież ostatnio rozpływali się nad twoją grą! – wykrzyknęła. – Podobno powstrzymałaś ścigającego z jakiejś drużyny, a w ostatnim sezonie zdobyłaś najwięcej goli. Ron nawet powiesił ten artykuł na ścianie nad kominkiem!
- To miłe z jego strony – mruknęła. To było zaskakujące jak na Rona. – Ale to nie przeszkadza im napisać, że podczas meczu nic nie widać oprócz moich ognistych włosów i tak dalej – westchnęła. – Nie przefarbuję ich dla przyjemności innych – warknęła, odgrażając się. – Harry bardzo je lubi... – Wsunęła ręce we włosy i rozczesała je palcami. Tak naprawdę Harry napisał jej, że chciałby zaplątać się w jej włosach i całować je po wieczność, ale o tym Hermiona nie musiała wiedzieć. – Napisał mi o tym, gdy przeczytał ten komentarz. Zresztą często mi pisze, bym się nie przejmowała i grała dalej.
Hermiona pokiwała głową.
- Dużo mu jeszcze zostało?
Kilka miesięcy. Najbliższe święta znowu będzie krótko, bo teraz ma najgorszy okres w akademii. Ale pocieszam się tym, że to ostatnie takie krótkie święta. Teraz Harry najbardziej przeżywa fakt, że nie może spędzić więcej czasu z Teddym.
- I z tobą – dodała cicho Hermiona.
Ginny sprawiała wrażenie, że tego nie usłyszała.
- Teddy skończył niedawno trzy lata, a wujka widział może z kilka razy. Wiesz, dzieciak potrzebuje mężczyzny, bo wokoło tylko same kobiety i...
- Boisz się, że w końcu zostanie maminsynkiem – mruknęła ze śmiechem Hermiona. – Ale przecież jest jeszcze Ron i reszta twoich braci...
- Nie zauważyłaś, że tylko przy Harrym Teddy najlepiej się bawi i nie ucieka do Andromedy?
- Zauważyłam - przyznała. – Nawet przy mnie za każdym razem patrzy na babcię i bawi się bardzo nerwowo. Jedynie przy tobie i Harrym potrafi się uspokoić, co mnie zadziwia.
Ginny westchnęła i schowała twarz w dłoniach. Chwilę potem opuściła głowę jeszcze niżej, chowając ją w ramionach i zaczęła dygotać i pociągać nosem. Hermiona poderwała się z krzesła, obiegła stół i ukucnęła przy niej.
- Ginny?
Wzięła ją za rękę i obróciła do siebie. Ginny oparła czoło o jej ramię, łkając cicho.
- Ginny, nie można tak. – Hermiona przysunęła krzesło, usiadła na nim i objęła ją. Ginny schowała twarz w jej szatach. – Jak długo tłumiłaś to w sobie?
- Za długo – szepnęła tak cicho, że Hermiona ledwo ją dosłyszała. – Ten dom jest tak potwornie pusty... – Pociągnęła nosem i podniosła głowę. Po policzkach ciekły jej strumienie łez. Wyjęła chusteczkę i wydmuchała nos, a potem drugą przetarła oczy. -  Wiesz, że Harry nie był tu już prawie dwa lata? Kiedy ma przepustkę woli spotkać się ze mną u Teddy’ego lub na Pokątnej niż tutaj. A wtedy i tak jest tylko kilka godzin, bo wieczorem musi wracać do akademii.
- Na Merlina, Ginny! – krzyknęła z wyrzutem. – Czemu, w takim razie, nie przychodzisz do nas czy do Nory?
- Nie chcę wam przeszkadzać – wymamrotała. – Po co wam jeszcze taka jęcząca maruda, jak ja?
- O czym ty mówisz?
- Taka jest prawda. Wy macie swoje problemy, ja swoje.
- O nie! Dość już usłyszałam od ciebie! – Hermiona poderwała się z miejsca i pociągnęła Ginny za sobą. – Marsz natychmiast na górę! Weź prysznic, przebierz się a potem zabieram cię stąd – nakazała. – Te dwa tygodnie, które pozostały do świąt, spędzisz u nas.
Mieszkanko Rona i Hermiony mieściło się po drugiej stronie Magicznych Dowcipów Weasleyów. Było naprawdę niewielkie: dwa pokoiki i salon z aneksem kuchennym i maleńka łazienka. Ginny długo wzbraniała się przed zamieszkaniem z nimi, ale Ron i Hermiona tak długo ją przekonywali, że wreszcie się poddała. Miała przynajmniej bliżej na świąteczne zakupy i w końcu nie była sama.
Dźwięk magicznych dzwoneczków śpiewających kolędy na Pokątnej mieszały się z jazgotem przejeżdżających autobusów i samochodów na mugolskiej ulicy.
Nigdy nie czuła takiej niechęci do świąt, jak teraz. Nawet szalone wyprawy z Hermioną do mugolskiego Londynu nie sprawiały jej takiej radości jak kiedyś. Bo z czego mogłaby się cieszyć? Harry do końca nie był pewny czy otrzyma pozwolenie na przyjazd na te święta, bo w każdym liście pisał wymijająco, że jeszcze nic nie wie, że ma tyle pracy i nawet o tym nie myślał.
W świąteczny poranek dowiedziała się, że Hermiona musi iść na chwilę do ministerstwa, bo dostała jakąś pilną wiadomość, którą powinna sprawdzić, a Ron został zmuszony przez bliźniaków do pojawienia się w sklepie, by ostatni zapominalscy zdążyli zrobić zakupy. Oboje jednak obiecali, że wrócą w południe i razem z nią wyprawią się do Nory na świąteczny obiad.
Po ich wyjściu leżała jeszcze długo i wpatrywała się bezmyślnie w okno, za którym śnieg usypywał gruby kożuch na parapecie. Wreszcie po godzinie zwlokła się z łóżka, wzięła odświeżający prysznic i zrobiła sobie kawy. To pomogło jej się obudzić i wkrótce pakowała pudding, upieczonego indyka i inne produkty, które przygotowała razem z Hermioną, by w odpowiednim czasie przenieść je do Nory.
Zbliżało się południe. Wróciła do swojego pokoju, by przebrać się w świąteczną suknię i spróbować przywołać na usta sztuczny uśmiech. Nie chciała psuć humoru innym. Rozczesywała włosy, gdy nagle usłyszała trzask zamykanych drzwi.
- Hermiono, to ty? – zawołała.
Odpowiedziała jej cisza.
- Ron?
Znowu nikt nie odpowiedział. Odłożyła szczotkę na toaletkę i spojrzała w lustro. Miała wstać i sprawdzić, co to było, gdy na ramionach poczuła dotyk męskich dłoni, a na karku delikatny pocałunek. Zamarła. Nagle poczuła, że nogi ma miękkie jak z waty i nie może wstać. Tylko jedna osoba potrafiła sprawić, że czuła się jak sparaliżowana, choć tamten nie użył żadnego zaklęcia.
- Harry... – wyszeptała.
Jego odpowiedzią był mocniejszy uścisk jej ramion i pocałunek, który pozostawił niewielki ślad przy uchu. Ściągnął z siebie pelerynę-niewidkę i pomógł jej wstać. Natychmiast się do niego odwróciła i objęła go za szyję.
- Och, Harry! Jak dobrze, że jesteś!
Wziął ją w ramiona i wyprowadził do salonu. Dopiero po kilku minutach, po wielu namiętnych pocałunkach i pieszczotach na kanapie i pojawieniu się Hermiony, która niestety przerwała im w najbardziej nieodpowiednim momencie, wyjaśnił im, że dostał się tutaj dzięki Ronowi, który po prostu wprowadził go środka i wrócił do sklepu, pozostawiając go samego.
Od tej chwili Ginny nie odstępowała go na krok; pewnie czuła to samo, co on, że to tylko piękny sen, z którego wieczorem będą musieli się obudzić.
I niestety tak było. Kilka godzin w Norze minęły niczym kilka sekund i nadszedł moment pożegnania. Teddy obejmował go obiema rączkami za nogę i prosił ze łzami w oczkach:
- Jujek, nie idź...
- Muszę...
- Teddy, zostaw. – Andromeda Tonks z trudem odciągnęła go od Harry’ego. – Jak teraz pozwolisz wujkowi odejść, to potem szybciej do ciebie wróci – starała się mu wytłumaczyć. – A jak wróci... – spojrzała na Harry’ego, który kiwnął głową – to na pewno będzie miał dla ciebie wspaniały prezent.
Ginny chwyciła Harry’ego za rękę i przyciągnąwszy go do siebie pocałowała, przelewając w ten pocałunek tyle emocji i tęsknoty, ile nazbierało się w niej przez wszystkie miesiące bez niego.
- Widzisz, cioci też brakuje wujka – powiedziała Hermiona, zerkając na nich.
- A ciocia też dostanie plezent? – zapytał Teddy, obserwując chrzestnego.
- Na pewno – mruknął Ron. – Ale zupełnie inny niż twój. Hej! – Szturchnął Harry’ego w plecy, gdy ich pożegnanie stawało się coraz głośniejsze, a oni przywarli do siebie jeszcze bardziej. – Nie przy ludziach! Dziecko na was patrzy!
Oderwali się od siebie z wypiekami na twarzach. Ginny nie puszczała ręki Harry’ego, gdy ten ukucnął przy Teddym.
- Jesteś dużym chłopcem, prawda? – Maluch kiwnął główką z entuzjazmem. – A wiesz, że duzi chłopcy nie płaczą? Mają za to bardzo ważne zadania. A ja mam dla ciebie właśnie takie. Chciałbym, żebyś na czas mojej nieobecności zaopiekował się babcią i ciocią.
- Ale Harry... – usłyszał nad sobą jęk kobiet – to tylko małe dziecko. Nie możesz od niego wymagać takich rzeczy!
Harry podniósł głowę i zmierzył Hermionę i Ginny ostrym spojrzeniem, po czym znowu spojrzał na Teddy’ego.
- Zrobisz to dla mnie? – zapytał, a chłopiec pokiwał główką jeszcze mocniej. – Jak spotkamy się następnym razem, to wszystko mi opowiesz, dobrze?
- Jasne! – wykrzyknął zadowolony maluch i w podskokach podbiegł do babci.
Harry wstał, chwilę go obserwując, i odwrócił się do Ginny.
- Czy tobie też mam zostawić jakieś zadanie na czas mojej nieobecności? – zapytał, przytulając ją do siebie. - Żebyś nie przeżywała jej aż tak bardzo?
- Nie musisz – mruknęła. – I nie przeżywam jej tak bardzo jak sądzisz.
- Czyżby? – szepnął sceptycznym tonem, marszcząc brwi. Dał jednak z tym spokój, mówiąc: – cieszę się, że zamieszkałaś u Rona i Hermiony. Potrzebujesz towarzystwa, a oni mogą ci to zapewnić. Dlatego zostań z nimi najdłużej jak możesz.

4 komentarze:

  1. ,,- Widzisz, cioci też brakuje wujka – powiedziała Hermiona, zerkając na nich.
    - A ciocia też dostanie plezent? – zapytał Teddy, obserwując chrzestnego.
    - Na pewno – mruknął Ron. – Ale zupełnie inny niż twój. Hej! – Szturchnął Harry’ego w plecy, gdy ich pożegnanie stawało się coraz głośniejsze, a oni przywarli do siebie jeszcze bardziej. – Nie przy ludziach! Dziecko na was patrzy!''
    PADŁAM!
    Jesteś mistrzem dowcipu!!! xD
    Kocham:*

    OdpowiedzUsuń