W pierwszy poniedziałek lipca Harry wstał o świcie, żeby nie spóźnić się na spotkanie. Co prawda umówił się z Kingsleyem o dziewiątej w atrium ministerstwa, ale wolał się nie spóźnić. Jedząc śniadanie zastanawiał się, jak dostać się na umówione miejsce. Rozmawiając o tym z Kingsleyem, kilka dni temu, zapomniał go zapytać o tak ważny szczegół. Kominku użyć nie może, bo nie jest podłączony. Zresztą przypomniał sobie, że tylko wyżsi rangą pracownicy ministerstwa mogli mieć podłączony kominek do Sieci Fiuu, a teleportacja została wstrzymana – tak przynajmniej było dwa lata temu. Głównym wejściem też raczej się nie dostanie, bo nie ma magicznych monet, więc... pozostaje mu wejście dla interesantów.
Przełknął szybko śniadanie, założył szatę czarodzieja i opuścił dom. Wyszedł poza granice zaklęć ochronnych, rozejrzał się, a gdy stwierdził, że nikt go nie widzi, deportował się do Londynu.
Ulica, na której się aportował nic się nie zmieniła. Nadal stał na niej przepełniony kontener na śmieci, a obok niego stara, czerwona budka telefoniczna. Wszedł do środka i sięgnął po słuchawkę.
- Jak to było? – spytał siebie, wahając się chwilę, po czym wykręcił numer.
Jak dawniej, z automatu, rozległ się mechaniczny kobiecy głos:
- Witamy w Ministerstwie Magii. Proszę podać imię, nazwisko i sprawę.
- Ech... – westchnął. Jak widać tu nic się nie zmieniło. Odchrząknął i powiedział: – Harry Potter, mam umówione spotkanie z Kingsleyem Shackleboltem.
- Dziękuję – odparł kobiecy głos. – Proszę wziąć plakietkę i przypiąć ją sobie na piersi. Przypominamy o konieczności poddania się kontroli osobistej i okazania różdżki do rejestracji przy stanowisku ochrony, które mieści się w końcu atrium.
- Taa... jasne – burknął, biorąc plakietkę do ręki, którą natychmiast wsadził do kieszeni. Nawet na nią nie spojrzał.
Nienawidził tego wejścia. Za bardzo kojarzyło mu się z przesłuchaniem i z nocą w Departamencie Tajemnic. Odetchnął, gdy winda zaczęła zjeżdżać w dół. Za chwilę przekona się, jak ministerstwo zmieniło się od jego ostatniego w nim pobytu. Gdy u jego stóp zaczęło pojawiać się światło, wiedział, że w środku jest ciemniej niż kiedyś. Złotej fontanny nie było już przecież dwa lata temu.
- Ministerstwo Magii życzy panu miłego dnia – oznajmił kobiecy głos i drzwi się otworzyły.
Harry wyszedł z budki i włączył się w strumień czarownic i czarodziejów zmierzających w stronę złotych wrót na końcu holu. Szedł powoli wzdłuż kominków po obu stronach, obserwując pojawiających się co chwila czarodziejów. Gdy doszedł do środka atrium, stwierdził, że posągu z napisem MAGIA TO POTĘGA już nie ma. Tak naprawdę niczego tu nie było.
Ruszył dalej. Dobrze wiedział gdzie jest Kwatera Główna i nie musiał na nikogo czekać. Gdy dochodził do złotych wrót zobaczył, że z jednej z wind wyszedł Kingsley.
- Witaj Harry – powitał go, podchodząc bliżej i ściskając mu dłoń. – Dobrze, że już jesteś. Nie miałeś żadnych problemów z dostaniem się tutaj? Którędy wszedłeś?
- Wejściem dla interesantów – mruknął Harry, wskazując na odległe wejście. Rozejrzał się. – To dziwne uczucie wejść tutaj bez żadnych podejrzeń i nie udając nikogo.
- Tak, no wiesz, muszę cię przeprosić – zaczął Kingsley, gdy stanęli w jednej z kolejek do wind. Harry spojrzał na niego zaskoczony. – Tak. Powinienem dać ci dostęp głównym wejściem, a nie...
- Nic się nie stało – przerwał mu. – W końcu wchodzę tu... – zawahał się. Właśnie. Jako kto? Aurorem jeszcze nie jest. A zresztą czy to jest teraz ważne? Teraz co innego pojawiło mu się w myślach. – Tak właściwie to o czym chciałeś porozmawiać? – spytał. – I dlaczego nie mogę mieszkać w Norze, skoro tam też działają zaklęcia ochronne?
- Nie teraz. Wszystko wyjaśnimy na górze.
Harry zauważył, że Kingsley zaczął się dziwnie rozglądać, gdy zadawał mu te pytania. Jakby obawiał się, że ktoś ich zaatakuje. W tej samej chwili nadjechała winda, otwierając się z łoskotem. Weszli do środka. Harry w milczeniu obserwował czarodziejów wychodzących i wchodzących na każdym piętrze do windy, którą jechali. Kilka fioletowych samolocików krążyło wokół lampy przy suficie.
W końcu mechaniczny kobiecy głos oznajmił:
- Piętro drugie, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizengamotu.
Kraty rozsunęły się i obaj opuścili windę. Doszli do podwójnych dębowych drzwi, za którymi, jak Harry dobrze pamiętał, mieściła się Kwatera Główna. Już miał tam wejść, gdy Kingsley położył mu rękę na ramieniu, powstrzymując go.
- Zanim tam wejdziemy muszę cię uprzedzić. Tak naprawdę to Gawain Robards chciał z tobą porozmawiać.
- Dlaczego?
- Jest szefem Biura, a sprawa, o której mamy rozmawiać jest na tyle poważna, że jego zdanie się liczy.
- W porządku. – Harry kiwnął głową, nie do końca jednak rozumiejąc o co chodzi. Wiedział, że i tak za chwilę się dowie.
Przeszli przez dębowe drzwi i znaleźli się w obszernym pomieszczeniu podzielonym na boksy. Harry stwierdził, że tu też nic się nie zmieniło. Na ścianach wisiały zdjęcia poszukiwanych czarodziejów, plakaty ulubionych drużyn quidditcha i wycinki z „Proroka Codziennego”, a samolociki z wiadomościami latały nad głowami. Skręcili w lewo, potem w prawo i wąskim przejściem doszli do kolejnych drzwi, dużo mniejszych, z wbudowaną szybą i zasłoniętą żaluzjami od środka.
Harry rozejrzał się, jakby chciał zapamiętać drogę, którą tu przyszli.
- Nauczysz się – mruknął Kingsley, klepiąc go po ramieniu. – Idziemy? On już czeka. – Wskazał na drzwi gabinetu.
- Tak. Idziemy.
Kingsley wyjął różdżkę i zastukał nią kilka razy w drzwi, w jakimś dziwnym rytmie. Gdy dotknął różdżką ostatni raz, drzwi same się otworzyły. Harry wziął głęboki oddech i wszedł za aurorem do środka.
Gabinet Robardsa był niewielki. Po lewej stronie, zasłaniając prawie całą ścianę, była wielka szafa zawalona od góry do dołu pergaminami. Po prawej były inne drzwi, lekko uchylone, prawdopodobnie do kolejnych pomieszczeń. Harry nie mógł jednak dokładnie powiedzieć co tam się znajduje. Zauważył jedynie długi drewniany stół, z rzędem otaczających go krzeseł. Pewnie sala konferencyjna, albo coś podobnego. Na przeciwległej ścianie od wejścia było olbrzymie okno, przez które wlewało się światło słońca. Pod tym oknem stało olbrzymie biurko, przy którym siedział mężczyzna z ciemnymi krótkimi włosami, gdzieniegdzie oprószonymi siwizną, a na twarzy miał kilkudniowy zarost. Mamrotał coś do pióra, które skrobało na leżącym przed nim pergaminie. Po chwili oderwał się od tej czynności i zerknął na stojących przy drzwiach mężczyzn. Poderwał się z fotela i podszedł do nich. Był to wysoki, chudy mężczyzna i, jak Harry stwierdził, lekko utykał.
- Harry Potter! – krzyknął. Miał bardzo głęboki głos, który podświadomie budził zaufanie. Jednak Harry skrzywił się na te słowa. Co prawda, do takich powitań był już przyzwyczajony, ale nadal witał je z lekkim zażenowaniem. Czasami miał tego dość. – Cieszę się, że wreszcie mogę cię poznać! – Gawain Robards zdawał się nie zważać na skrzywioną minę Harry’ego. Wyciągnął rękę, żeby uścisnąć mu dłoń. – Zapraszam, usiądźmy – wskazał na krzesła przed biurkiem.
Harry i Kingsley usiedli na wskazanym miejscu. Harry zerknął na biurko. Stało na nim kilka przepełnionych szufladek na korespondencję, mnóstwo papierów i srebrna ramka, prawdopodobnie ze zdjęciem rodzinnym. Robards usiadł w swoim fotelu, złożył ręce, splatając palce, kładąc je na biurku i przypatrzył się bacznie Harry’emu.
- Zacznę może od tego, że miło mi powitać cię w naszym gronie.
Harry przełknął ślinę, ale nic nie powiedział. Wpatrywał się w aurora z napięciem i próbował wyczytać coś z wyrazu jego twarzy. Dobrze wiedział, że nie tylko o to chodziło Robardsowi.
- Nie będę ukrywał po co tu się spotkaliśmy – kontynuował, nadal go obserwując. – Wydarzenia z ostatnich miesięcy każą nam przypuszczać, że byli zwolennicy Sam-Wiesz-Kogo nadal mają ciebie na celowniku.
„Każą nam przypuszczać...” – powtórzył sobie w myślach Harry. Prawie parsknął śmiechem. – „Teraz się o mnie martwicie, a co było wcześniej? Gdzie wy byliście, gdy Ginny została porwana, Bellatriks ją męczyła, a mnie torturował Malfoy? Gdzie byliście, gdy walczyłem z Voldemortem?” Patrzył z politowaniem na aurora i kiwał głową, starając się nie roześmiać temu człowiekowi w twarz. Zaciskał przy tym pięści, powstrzymując się przed wybuchem. Gdyby nie Kingsley i Tonks, a także nieżyjący już Szalonooki, chyba w ogóle by nie wiedział, że istnieje coś takiego, jak Biuro Aurorów.
- Naszym obecnym priorytetem jest – ciągnął dalej Robards – schwytanie Malfoya i Lestrange, a także tych wszystkich śmierciożerców, którzy niejednokrotnie już uniknęli Azkabanu. Niestety z tym wszystkim wiąże się bezpieczeństwo twoje i twoich najbliższych przyjaciół.
Harry kiwnął głową. Dobrze o tym wiedział. Przecież po to wysłał ponad miesiąc temu sowę z prośbą o ochronę Nory.
- Harry, posłuchaj. – Odezwał się teraz Kingsley. – Żeby ich złapać potrzebujemy twojej pomocy.
- Czyli mam się im wystawić, tak? – spytał Harry. – Chcecie, żebym poszedł do nich, zapukał do ich kryjówki i się poddał?
Wiedział, że ton jego głosu nie był zbyt miły, raczej sarkastyczny, ale nie przejął się tym.
- Nie do końca – stwierdził Kingsley. – Nie wiemy, gdzie jest obecnie ich kryjówka. Od walki sprzed kilku miesięcy... kiedy ty i Ginny... – urwał na chwilę, spoglądając na niego – rezydencja Malfoyów jest pod stałą obserwacją i wiemy, że nikt tam się nie pojawił.
- To wiem – mruknął Harry.
- Niepokoi nas wszystkich ta cisza. Śmierciożercy ukryli się gdzieś i my niestety nie wiemy gdzie. Chcemy jedynie wyciągnąć ich z tej kryjówki, wykorzystując ciebie.
- To znaczy, że mam być przynętą? Ogłosicie, że mieszkam sam w Dolinie, żeby ich tam zwabić i...
- Też – przerwał mu Robards.
- Jak to „też”? – Harry spojrzał na niego, potem na Kingsleya i z powrotem na Robardsa.
- Chcemy... – Kingsley zawahał się chwilę – wykorzystać sytuację podczas twojego ślubu.
- CO?! – krzyknął Harry, zrywając się z krzesła. – W żadnym wypadku.
Zaczął krążyć po gabinecie, zajrzał przez chwilę do sąsiedniego pokoju, a potem wrócił do siedzących mężczyzn.
- Harry, to najlepszy sposób, żeby... – Kingsley próbował go przekonać.
- Nie – powiedział Harry stanowczo, przerywając mu. Zatrzymał się przy krześle, opierając ręce na oparciu i pokręcił głową. – Ja tak, ale nie Ginny. Nie pozwolę, żeby ktoś znowu przeze mnie ucierpiał. A szczególnie ona. Nie zrobicie z niej przynęty.
- W porządku, rozumiem – powiedział Robards, kiwając głową. – Proszę tylko, żebyś to przemyślał.
Harry opuścił głowę, zamykając oczy i zaciskając mocniej dłonie na poręczy krzesła. Marzył o tym, żeby złapać w końcu Bellatriks i Malfoya, ale nie kosztem innych. A ślub... Od dawna obiecywał sobie, że ten cudowny dzień będzie pełen spokoju, bez lęku o to, co może się wydarzyć. Po chwili westchnął głęboko, otworzył oczy i powiedział cicho, ale stanowczo:
- No dobrze. Możecie mnie wykorzystać. Ale tylko mnie. Mam tylko jedną prośbę.
- Jaką?
Harry cały czas stał z opuszczoną głową i wpatrywał się w zaciśnięte ręce oparte o krzesło.
- Wiem, że śmierciożercy w każdej chwili mogą się ujawnić i zaatakować. Dopóki ich nie złapiemy nie będę nigdzie bezpieczny. I wszyscy wokół mnie – westchnął. – Chciałbym jednak spędzić czas od ślubu do początku września w całkowitym spokoju. Nie wiem, czy to się uda. Obiecałem to jednak Ginny i chcę dotrzymać tego słowa. Bez żadnych aurorów depczących nam po piętach. Na ślubie niech będą jako ochrona, ale w taki sposób, żeby nie rzucali się w oczy. A potem... znikniemy... zaszyjemy się gdzieś... aż do września.
------
Przygarbiony dom, opodal wioski Ottery St Catchpole, zwany przez jego domowników Nora, zdawał się drzemać w słonecznym, lipcowym popołudniu. Rudy kot Hermiony, Krzywołap, wygrzewał się na słońcu, mrużąc z zadowoleniem oczy i spoglądając z zainteresowaniem w stronę ogrodu, gdzie spośród trawy co chwila wyglądał gnom, na którego z chęcią by zapolował. Kurczaki przechadzające się zwykle po podwórku, robiły to z niechęcią i szybko uciekały do kurnika, szukając w nim odrobiny chłodu.
Ginny siedziała na parapecie w swoim pokoju, otulając kolana ramionami. Przymknęła oczy, wspominając ostatni rok i Harry’ego. Westchnęła. Od kilku tygodni nie dawał znaku życia, a przecież już niedługo ma odbyć się ich ślub. „Gdzie jesteś, Harry?”, pomyślała. „Czemu nie ma cię koło mnie?” Chociaż minęło już tyle czasu, gdy żegnali się wtedy na dworcu, nadal słyszała bicie jego serca i czuła jego ciepłą dłoń na swoim policzku.
Otworzyła oczy i wyjrzała przez okno. Zobaczyła Rona, który próbował odgnomić ogród. Za kilka dni w tym miejscu ma stanąć wielki namiot, pod którym spełni się wreszcie jej największe marzenie...
W tej samej chwili drzwi otworzyły się i w progu stanęła Hermiona.
- Ginny?
Podeszła do niej i usiadła obok. Ginny opuściła nogi, opierając je o najbliższe krzesło.
- Cały czas o nim myślisz, prawda? – spytała Hermiona, wpatrując się w twarz przyjaciółki.
- Tak. Od powrotu z Hogwartu nie miałam od niego żadnych wiadomości. A przecież za dziesięć dni...
Hermiona chwyciła ją za rękę i zaczęła gładzić ją po dłoni.
- Właśnie. Za dziesięć dni, a ty przecież nie masz jeszcze sukni!
- I w tym problem. Mama nie chce mnie puścić na Pokątną. Twierdzi, że...
Urwała, gdy drzwi otworzyły się, przerywając im rozmowę.
- Ginny, chciałabym abyś założyła tę suknię na ten wielki dzień – powiedziała pani Weasley, wchodząc do środka. W ręku trzymała jakiś pakunek. – Już się obawiałam, że jej nie znajdę! Nawet zaklęcie przywołujące nie działało.
Ginny wstała i podeszła do matki. Odebrała od niej paczkę i na łóżku zaczęła ją rozwijać. Spod papieru zaczął wyłaniać się biały, lekko błyszczący materiał.
- Czy to... twoja suknia z waszego ślubu? – spytała, odwracając się do niej.
- Tak, kochanie. Jest trochę staroświecka, ale... – Molly zaczęła się tłumaczyć, ale Ginny rzuciła się matce w ramiona.
- Mamo... dziękuję!
Rozwinęły papier do końca i Ginny przyłożyła suknię do siebie. Gorset był obszyty delikatną koronką, a wokół dekoltu połyskiwały maleńkie brylanciki.
- Jest piękna – szepnęła, obracając się wokół własnej osi.
- Trzeba będzie trochę ją zwęzić... – Molly spojrzała na córkę lekko mokrymi oczami. – Miałam nadzieję, że kiedyś ci ją przekażę, choć nie spodziewałam się, że aż tak szybko...
- Dziękuję, mamo – Ginny ponownie chwyciła matkę w ramiona.
Kolacja powoli dobiegała końca. Ginny grzebała w swoim talerzu i co chwila wyglądała przez okno na podwórze. Najchętniej wsiadłaby na miotłę i poleciała gdzieś z dala od całego tego zgiełku, bo mama nie dawała nikomu odpocząć, codziennie wymyślając kolejne zadania, przygotowując Norę do nadchodzącej uroczystości. Wiedziała jednak, że ucieczka stąd jest w tej chwili niemożliwa, bo na dom nałożono mnóstwo zaklęć zabezpieczających i ochronnych, a poza tym obiecała sobie i Harry’emu, że bez względu na wszystko zostanie w Norze.
- Ginny, mówię do ciebie! – krzyknęła mama, a Hermiona szturchnęła ją w ramię.
- Tak mamo? – Ginny spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na matkę.
- Co się z tobą ostatnio dzieje?
- Pewnie samotność jej doskwiera – zaśmiał się Ron, ale od razu zamilkł, gdy spojrzał na nią.
- Chciałabym, żebyś pomogła mi w kuchni – powiedziała mama. – Mamy sporo do upieczenia i ugotowania, a zostało naprawdę niewiele czasu. A was – zwróciła się do Rona i Hermiony – chciałabym prosić o posprzątanie kurnika i podwórka. Pokoje zrobimy na samym końcu, bo musimy dostawić kilka łóżek, żeby pomieścić więcej osób.
- Ale mamo – jęknęła Ginny – przecież Harry mówił ci, że chce by było jak najskromniej.
- Tak, pamiętam, ale moja jedyna córka wychodzi za mąż i chcę by miała niezapomniane przeżycie, a z tym wiąże się też to, że wszystko ma być zapięte na ostatni guzik.
- No dobrze – mruknęła.
- Zgadnijcie kogo dzisiaj spotkałem! – W tej samej chwili do kuchni wszedł pan Weasley.
Zdjął z siebie pelerynę i powiesił na kołku przy drzwiach, po czym odwrócił się do rodziny, spoglądając na córkę.
Ginny zerknęła na ojca, który uśmiechał się tajemniczo. Czyżby spotkał Jego?
- Widziałeś Harry’ego? – wyszeptała. – Mówił coś?
Tak brakowało jej jego głosu...
- Widziałem naszego rodzinnego aurora! – krzyknął tata, potwierdzając jej przypuszczenie. – Prosił, żeby was ucałować, a ciebie, Ginny pozdrowić, albo jakoś tak – zaśmiał się, siadając przy stole. – Żartowałem – dodał, gdy spojrzał na Ginny. – Oczywiście odwrotnie. Jest teraz bardzo zajęty. Prawie nie wychodzi z Biura. Pewnie poznaje tajniki pracy, ale obiecał, że niedługo do nas wpadnie.
- Niedługo do nas wpadnie... – powtórzyła jak echo. Tylko kiedy będzie to „niedługo”? Przecież miało to trwać tylko kilka dni, a nie ma go już miesiąc...
- Ginny, pomóż mi posprzątać po kolacji – powiedziała mama, wyrywając ją z zadumy i przeglądając długi pergamin, na którym miała rozpisany cały program sprzątania Nory – a potem wyczyścisz wszystkie sztućce, dobrze?
- W porządku, mamo – odparła, wstając i zbierając ze stołu naczynia.
Kolejne dni minęły na całkowitym sprzątaniu, praniu, pieczeniu i pomaganiu pani Weasley, która nie dawała nikomu odetchnąć, a szczególnie Ginny, wymyślając coraz to inne zadanie, żeby w przerwach między kolejnymi zajęciami nie miała czasu na myślenie.
" -Widziałem naszego rodzinnego aurora! – krzyknął tata, potwierdzając jej przypuszczenie. – Prosił, żeby was ucałować, a ciebie, Ginny pozdrowić, albo jakoś tak – zaśmiał się, siadając przy stole. – Żartowałem – dodał, gdy spojrzał na Ginny. – Oczywiście odwrotnie..."
OdpowiedzUsuńNajlepszy fragment w całym rozdziale :)
A poza tym SUPER ROZDZIAŁ,jak wszystkie zresztą ;-)
Pozdrawiam i życzę duuużo weny :DDD
Zgadzam się
UsuńTeż się zgadzam
OdpowiedzUsuńTeż
OdpowiedzUsuńTeż
OdpowiedzUsuń