Aportowali się na mało uczęszczanej drodze otoczonej lasem. Harry trzymał mocno Ginny jedną ręką, obejmując ją tak, by miała unieruchomione ręce, a drugą zasłonił jej oczy. Molly spojrzała na niego wyczekująco, ale on puścił na chwilę ramię Ginny i przyciskając ją do siebie, by się nie wyrwała, zatoczył dłonią, skierowaną w dół, niewielkie kółko. Molly kiwnęła ze zrozumieniem i odeszła w majaczący w oddali prześwit, pozostawiając ich samych.
- Gdzie jesteśmy? – spytała Ginny, próbując odsunąć jego rękę od swojej twarzy.
- Jeszcze chwilę – mruknął, uśmiechając się ukradkiem.
Chwycił ją ponownie za ramiona, aby nie mogła mu w niczym przeszkodzić i ruszył w przeciwną stronę niż pani Weasley. Skręcił w ledwo widoczną ścieżkę, prowadząc ostrożnie Ginny, by nie potknęła się o wystające korzenie i by włosami nie zahaczyła o pobliskie gałęzie.
Niedługo las się skończył i ich oczom, a raczej, na razie Harry’emu, ukazała się niewielka polanka, bardzo podobna do tej sprzed kilku miesięcy w Pokoju Życzeń.
Roślinność budziła się po zimie, trawa dopiero zaczęła się zielenić, tak jak rosnące dookoła krzaki.
Puścił w końcu Ginny, która zamrugała powiekami i rozejrzała się, obracając się wokół własnej osi.
- Gdzie jesteśmy? – powtórzyła, spoglądając na niego. – I gdzie jest mama?
- Dała nam trochę czasu, ale niezbyt wiele – zerknął na zegarek, a potem spytał: – Naprawdę nie wiesz, gdzie jesteś?
Ginny ponownie się rozejrzała. Spojrzała w otwartą przestrzeń nad głową i zobaczyła jakiegoś ptaka, przelatującego przez sam środek niebieskiego jak niezapominajki nieba.
- Nie jestem pewna – odparła. – To wszystko jest takie znajome, ale... – zawahała się, a potem pokręciła głową. – Nie... nie wiem.
- No, ja ci nie pomogę – stwierdził sucho.
Wyjął różdżkę i machnął nią krótko. W cieniu najbliższego drzewa pojawił się rozłożony koc, na którym usiadł, po czym poklepał ręką między nogami, wskazując jej gdzie ma zająć miejsce.
- Mamy chwilę tylko dla siebie, zanim reszta osaczy nas pytaniami, czy wszystko z nami okej – powiedział, gdy Ginny usiadła na wyznaczonym miejscu, tyłem do niego i opierając się plecami o jego klatkę piersiową.
- Możesz mi powiedzieć, dlaczego nie chciałeś, żebym wiedziała, dokąd mnie prowadzisz i dlaczego to wszystko owiane jest taką tajemnicą?
Harry milczał. Odgarnął jej włosy i przerzucił je do przodu, odsłaniając jej szyję. Jego ciepły oddech owiał jej kark, przyprawiając ją o dreszcze.
- Powiesz mi?
- Noo... – zamyślił się. – Nie wiem, czy powinienem.
- Hej, ale przecież... to był twój pomysł, żeby zabrać mnie z Hogwartu, prawda?
- Tak, mój – przyznał. Podniósł prawą rękę i zaczął wędrować dłonią w górę i w dół po jej ramieniu. – Chciałem, żebyś uwolniła się od tamtego miejsca, które niewątpliwie kojarzy ci się ze zdradą... – urwał, skupiając wzrok na swoich wędrujących palcach. – Pomfrey przyznała mi rację, a McGonagall wyraziła zgodę...
- Czemu pytałeś ją o zdanie? – przerwała mu, podrywając się i odwracając do niego.
- Jest dyrektorką szkoły, a ty nadal jesteś uczennicą Hogwartu. Natomiast Pomfrey stwierdziła, że dobrze ci zrobi taka zmiana.
- Ale kiedy wrócę... – wymamrotała, z trudem opanowując drżenie głosu – będę nadal mieszkać w tym samym dormitorium, w którym Jill... – urwała, a Harry przyciągnął ją do siebie. – Na Merlina, dlaczego byłam taka głupia? – Wyrwała się z jego objęć. –Przecież wiedziałam o tym eliksirze od samego początku!
- Chodź tu do mnie – szepnął Harry, a ona pochyliła się, dotykając czołem o jego czoło. – Pomyślimy o tym później, dobrze?
- Dobrze – szepnęła, pociągając nosem.
Harry odchylił się i położył dłonie na jej twarzy, wyczuwając nieproszone łzy.
- Ktoś tu potrzebuje lepszej zachęty – mruknął, po czym złożył pocałunek na jej wargach.
Ginny odwzajemniła pocałunek, wplatając palce w jego włosy. Po całym jej ciele przebiegł elektryzujący dreszcz, a serce zabiło mocniej, gdy Harry objął ją i pchnął lekko na rozłożony koc. Pociągnęła go za bluzę, po czym wsunęła ręce pod nią i jej dłonie zaczęły błądzić po jego torsie i brzuchu. Harry czuł dotyk jej dłoni, błądzących po ciele z taką czułością, że ogarnęło go uczucie błogości.
Owiał ich zimny wiatr i oboje zadrżeli, choć od środka rozpalała ich miłość. Gdzieś za nimi trzasnęła gałązka, co sprawiło, że Harry poderwał się, wyciągając różdżkę w tamtą stronę. Ginny stanęła obok niego.
- Co jest? – spytała cicho.
Z pobliskich krzaków wyfrunął ptaszek, zaćwierkał nad ich głowami i odleciał.
- Czas na nas – mruknął. – Za długo tu zabawiliśmy.
Machnął różdżką i koc, na którym leżeli, zniknął. Wolną ręką chwycił ją pod ramię i poprowadził z powrotem tą samą ścieżką, którą ją tu przyprowadził.
Wiatr szumiał w koronach drzew nad ich głowami, gdy wyszli na drogę i ruszyli w kierunku odległego wyjścia z lasu.
Na jego skraju Ginny wstrzymała oddech. Przed nimi roztaczał się piękny widok na ogród i sad, otaczające przygarbiony dom. Drzewa były obsypane pączkami, a na niektórych zaczynały już pojawiać się białe kwiatki.
Po podwórku biegały kury.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, że jesteśmy tak blisko Nory? – spytała.
- To właśnie miała być niespodzianka – powiedział. – Kiedy ostatnio byłaś tu o tej porze roku?
- Chyba... – zastanowiła się chwilę – kilka lat temu. No to... – spojrzała na niego z ukosa – kto ostatni na podwórku ten gumochłon! – krzyknęła i już jej nie było.
- Hej! – zawołał zaskoczony i pobiegł za nią.
Dobiegł do niej w tej samej chwili, w której ona otwierała furtkę. Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.
- Gumochłon! – krzyknęła ze śmiechem, który natychmiast został stłumiony, bo Harry przycisnął ją do piersi.
- Ja gumochłon, tak? – zapytał, chwytając ją pod boki. – Ja ci dam gumochłona!
Zaczął ją łaskotać, lecz Ginny wygięła się w bok, uciekając przed jego dotykiem.
- No ładnie – za plecami usłyszeli głos Freda.
- Mama się denerwuje, że ich nie ma, a Potterowie się tu zabawiają – dodał poważnym tonem George.
Odwrócili się i spojrzeli na bliźniaków.
- To do was nie pasuje – stwierdziła Ginny, parskając śmiechem.
Wyrwała się z objęć Harry’ego i pobiegła do domu.
Harry chwilę za nią patrzył, a potem zwrócił się do chłopaków.
- Wszystko gotowe? – zapytał.
- Jasne – odparł George.
- Tak jak zawsze ustawiliśmy tyczkę w ogrodzie – zaczął wyjaśniać Fred. – Po obiedzie...
- Chłopcy, obiad! – krzyknęła pani Weasley przez otwarte drzwi. – Umyjcie ręce i chodźcie jeść.
Zjedli zaskakująco spokojnie, bez zbędnych pytań ze strony rodziny o ich samopoczucie i plany na przyszłość, choć Harry dostrzegał pełen troski wzrok Molly, gdy na nich patrzyła.
Ginny śmiała się jak kiedyś, gdy Fred i George stwierdzili, że teraz ona dokarmia Harry’ego, nakładając mu kolejne porcje kurczaka, a potem kajmakowej tarty.
Po obiedzie Hermiona i Ginny pomogły pani Weasley posprzątać, a Harry wyszedł wraz z chłopakami do ogrodu.
Kiedy znaleźli się na miejscu, dość dobrze osłoniętym przed mugolami, Harry z trudem powstrzymał się od śmiechu na widok jednej bramki domowej roboty, wykonanej ze starego wiklinowego kosza z dziurawym dnem.
- Wygląda jak obręcz do koszykówki – skomentował. – A podobno mieliśmy grać w quidditcha, a nie w kosza.
- Co to jest koszykówka? – zainteresowali się bliźniacy.
Harry zaczął im tłumaczyć reguły tej mugolskiej gry, ale Ron pokręcił głową.
- Odbiło ci – stwierdził, pukając się w czoło i podchodząc do swojego Zmiatacza Jedenastki. Wsiadł na miotłę i podleciał, by sprawdzić zawieszenie kosza.
- Harry, tu jest Błyskawica, którą zabrałeś z Hogwartu – powiedział George, wskazując na nią. – Ty będziesz na niej latał, czy Ginny?
- Daj się chłopakowi przelecieć – wtrącił Fred. – Przecież nie latał od wieków.
Dosiedli swoich mioteł i polecieli. Harry poczuł przypływ radości, gdy wiatr rozwiał mu włosy. Był znowu wolny.
-------
Ginny wyjrzała przez okno. Już zapomniała jak tu jest pięknie, gdy wszystko budzi się po zimie. Poprzednio, gdy tu była, czekała na jakikolwiek znak od Harry’ego i nie zwracała uwagi na zmiany zachodzące wtedy w przyrodzie, bo w jej życiu panowała nieustanna zima.
Na szczęście od tego czasu wiele się zmieniło. Harry pokonał Voldemorta, choć śmierciożercy nieraz pokazali potem, na co ich stać, porywając ją. Ale Harry za każdym razem starał się ją uratować. Jak to powiedziała Hermiona? „Harry, za każdym razem, gdy coś się z tobą działo, szalał z niepokoju, zapominał o swoim bezpieczeństwie i starał się jak mógł, by cię wyciągnąć.”
Jak mogła uwierzyć w te brednie, które wpajała jej Jill przez ostatnie kilka miesięcy? Dlaczego ona jej to zrobiła? I czy Harry wie coś o niej więcej?
Zadrżała i otrząsnęła się z tych mrocznych myśli. Miała o tym nie myśleć. Objęła się rękami i poczuła, jak po całym jej ciele zaczęła przetaczać się fala ciepła, jakby promienie słoneczne wędrowały wzdłuż nóg, zataczając krąg wokół bioder i brzucha, by w końcu rozlać się w okolicy serca. Zdała sobie sprawę, że myśląc o Harrym, czuje szczęście i dumę.
Ale nie tylko to. Tak naprawdę nie potrafiła opisać, co naprawdę czuje. To było dużo bardziej intensywniejsze. Zaczęła się zastanawiać nad określeniem tego uczucia, ale jej umysł wciąż błądził wokół różnych przymiotników, które nie oddawały wszystkiego. Była bezpieczna, wolna, radosna, romantyczna, namiętna, rozmarzona, ale także niecierpliwa i pełna nadziei.
I wtedy dotarło do niej, że po prostu jest szaleńczo zakochana i niepohamowanie szczęśliwa.
Westchnęła i uśmiechnęła się. Przecież teraz... po tych wszystkich trudnych latach jest wreszcie panią Potter. Jak to cudownie brzmi: „Ginny Potter. Ginewra Molly Potter.” Oczywiście od lat układała w myślach swoje nazwisko, choć to były tylko dziecinne mrzonki. Nikt jej nie wierzył, gdy mówiła o swoich marzeniach o Chłopcu, Który Przeżył. Teraz jej największe marzenie w końcu się spełniło i nic nie było w stanie zmazać uśmiechu z jej twarzy.
Nad pobliskim drzewem przeleciał któryś z chłopaków. Zmrużyła oczy i przyjrzała się uważniej. To był Harry. Roześmiała się w głos, gdy prawie zderzył się z przelatującą sową.
- Jak dzieci – mruknęła.
Wyszła do ogrodu i z podniesioną głową obserwowała swoich braci i męża. Grali w quidditcha dwa na dwa.
Harry zauważył ją, robiąc nawrót, więc zniżył lot, zapikował ostro w dół i wyhamował tuż nad jej głową.
- Przyłączysz się? – zapytał, zwisając z miotły głową w dół. Włosy mu opadły, a okulary ledwo trzymały mu się na nosie.
- A mam jakąś możliwość? Jest dla mnie wolna miotła? – spytała, rozglądając się. – Bo widzę, że ty zabrałeś moją Błyskawicę.
- Twoją? – zapytał. Zrobił wiraż i zatrzymał się przy niej, siedząc już normalnie. – Jak dobrze pamiętam, to była moja...
- Była do zeszłego września, kiedy mi ją oddałeś – przerwała mu w pół słowa.
Harry zeskoczył na ziemię tuż przy niej. Ginny wykorzystując jego nieuwagę chwyciła rączkę Błyskawicy, przerzuciła nad nią nogę i odbiła się w powietrze. Harry krzyknął za nią „Hej!”, po czym westchnął głęboko, wyczarował koc i położył się na nim wśród trawy. Założył ręce za głowę i obserwował jak Ginny ogrywa swoich braci.
- I kolejny gol dla Harpii!
To Ginny zdobyła bramkę. Harry roześmiał się i śledził jak podlatuje po piłkę i ponownie atakuje. Przymknął powieki. Była naprawdę niesamowita. Sprawiała wrażenie, że quidditch stawał się tak naturalny jak najzwyklejsze chodzenie po ziemi.
Jakiś czas później przyszła Hermiona i usiadła obok Harry’ego.
- Myślisz, że jej to pomoże? – spytała, spoglądając do góry.
- Oczywiście. Dawno nie widziałem jej tak szczęśliwej. Spójrz. – wskazał na nią.
Ginny przeleciała nad nimi, umieszczając kafla idealnie w koszu.
- Tak jest! – krzyknęła, a Harry roześmiał się ponownie.
- Mam już dość! – stwierdził Ron, lądując obok koca, na którym siedzieli Harry z Hermioną. Cisnął miotłę na ziemię i usiadł ciężko obok Hermiony. – Ginny nikogo nie dopuszcza do piłki. Jak chcesz możesz z nią zagrać, może tobie się uda – zwrócił się do Harry’ego.
- Zobaczymy – mruknął Harry, biorąc do ręki Zmiatacza Rona.
Odbił się mocno od ziemi i wzbił się w powietrze. Latanie na Zmiataczu miało jedną wielką wadę. Miotła była zbyt powolna, by dogonić Błyskawicę, o czym przekonał się prawie natychmiast.
- Dasz zagrać innym? – zdążył krzyknąć, gdy Ginny śmignęła tuż obok niego.
- Najpierw mnie złap! – odkrzyknęła i poleciała na drugą stronę Nory.
- Osz ty! – mruknął ze śmiechem i poleciał za nią.
Ginny ponagliła Błyskawicę, zniżając lot. Wiedziała, że Harry jest tuż za nią i próbuje złapać ją za ogon miotły. Okrążyła podwórko, rozpędzając przerażone kurczaki, po czym wróciła do ogrodu, w którym nie było już bliźniaków, ani Rona i Hermiony. Obejrzała się za siebie i dostrzegła, że Harry nie leci za nią, tylko nieco z boku. Przez pęd wiatru w uszach usłyszała jego głos:
- A co mi dasz, jak cię złapię?
- Jeszcze zobaczymy.
Zmrużyła oczy. Za najbliższym wzgórzem zachodziło słońce, rzucając na jej twarz oślepiające czerwone światło. Skręciła w bok i od razu zorientowała się, że zrobiła błąd. Na wprost niej, na miotle, siedział nieruchomo Harry i czekał z rozłożonymi ramionami.
Nim zrobiła unik, Harry podleciał do niej i złapał za rękę.
- I co teraz, pani Potter? – zapytał, szczerząc zęby. – Nie uciekniesz mi.
Ginny opuściła głowę, kryjąc uśmiech za kurtyną włosów.
- No chyba już nie – mruknęła, odgarniając włosy do tyłu. – To co chce pan w zamian, panie Potter, bo prawdopodobnie już nie zagramy.
- Zastanowię się – odparł tajemniczo i spojrzał w dół. – Oho, Molly nas woła. Pewnie czas na kolację, a potem... – urwał, gryząc się w język. Prawie się wygadał, co zaplanował na wieczór.
- Co potem? – wpadła mu w słowo.
Nie odpowiedział. Wylądował przy szopie, Ginny wylądowała obok niego, po czym schowali miotły do środka. Stanęła mu na drodze, gdy się odwrócił i miał zamiar iść do domu. Objęła go w pasie, przyciskając głowę do jego piersi.
- Co potem? – powtórzyła. – Co jeszcze zaplanowałeś? – Nie dawała za wygraną. – I co będziemy robić jutro? Co mam zrobić, żebyś mi powiedział? – dopytywała się.
- Pomyślmy... – Odsunął ją od siebie na chwilę, wpatrując się w jej czekoladowe oczy. – Może na początek...
Wplótł palce w jej włosy, przysunął się bliżej i delikatnym pocałunkiem zamknął jej usta. To było jak muśnięcie motyla, ale wystarczyło, by Ginny zarzuciła mu ręce na szyję i mocniej wpiła się w jego usta. Wtuliła się w jego ramiona i trwała, rozkoszując się jego bliskością.
Gdy oderwali się od siebie, Harry uniósł dłoń i kciukiem pogładził jej wargi.
- Nie spędzimy tutaj całego weekendu – powiedział cicho. – Po kolacji zabieram cię do naszego domu. – Zobaczył, jak w świetle zachodzącego słońca zaświeciły się jej oczy. - A jutro... – zawahał się – tak naprawdę nie mam potwierdzenia od Remusa, więc nie wiem...
- Stęskniłeś się za chrześniakiem, tak? – spytała. – Chcesz ich odwiedzić?
Kiwnął głową.
- Nigdy nie myślałam, że jesteś taki rodzinny – stwierdziła.
- Jeszcze mało o mnie wiesz – mruknął w odpowiedzi, całując ją w czoło.
Objął ją ramieniem, ona objęła go w pasie i tak przytuleni poszli na kolację.
-------
W Dolinie Godryka panowała cisza i spokój, przerywana jedynie cichym szelestem wiatru w pobliskim lesie.
Na wiejskiej drodze pojawiła się znikąd para młodych ludzi: kobieta i mężczyzna. Kobieta śmiała się promiennie z jakiegoś dowcipu czy historii opowiedzianej przez mężczyznę.
Obok nich majaczył wyrośnięty żywopłot, którego gałązki, niczym wyciągnięte ręce szturchały przechodzących ludzi.
Harry otworzył furtkę i spojrzał w kierunku domu. To, co zobaczył sprawiło, że głos zamarł mu w krtani, a włosy zjeżyły mu się na karku. Drzwi wejściowe były rozwalone i trzymały się na jednym z zawiasów. Wyszarpnął różdżkę i odwrócił się do Ginny, zasłaniając jej widok.
- Wracaj do Nory – mruknął.
- Co się stało? – spytała cicho, wychylając się ponad jego ramieniem. – O nie... – jęknęła, gdy dostrzegła drzwi.
- Wracaj do Nory – powtórzył dużo ostrzej – i powiadom Biuro Aurorów. Ja sprawdzę, co się stało.
- W żadnym wypadku – powiedziała, wyciągając różdżkę. – To przecież także mój dom i nie zostawię cię tu samego. Poza tym nie ma Mrocznego Znaku...
- I to niby ma być pocieszenie?
Ruszył szybkim krokiem, zatrzymując się na ganku. Ginny kroczyła tuż za nim.
Podniósł różdżkę i pchnął drzwi.
- Lumos.
Blask z końca różdżki rozświetlił pomieszczenie. Zrobił kilka kroków, przygotowując się na atak ze wszystkich stron. Nic się nie wydarzyło.
Ginny, gdy wsunęła się za nim, wydała z siebie zduszony okrzyk i zaczerpnęła głośno powietrza.
Salon był całkowicie spustoszony. Wszędzie walały się rozprute poduszki, z których po całym pokoju latało pierze, a kanapa leżała przewrócona na bok. Zdjęcia były bez ramek i podarte leżały przed kominkiem.
W kuchni nie było lepiej. Całą podłogę pokrywało potłuczone szkło i porcelana, wszystkie szafki były pootwierane, z których wystawały przeróżne naczynia i garnki.
- Czegoś szukali? – spytała cicho Ginny. – A może nadal ktoś tu jeszcze jest?
- Nie jestem pewny. – Podniósł różdżkę i szepnął: – Homenum revelio.
Nic się nie wydarzyło.
- Zostań tu – mruknął – tylko nic nie ruszaj. Zaraz wracam.
Wbiegł na górę, by sprawdzić, czy byli też tam. Zajrzał do sypialni. Na podłodze leżała skotłowana pościel, szufladki w szafkach przy łóżku były odsunięte, szafa otwarta. O co w tym chodzi? Czy to byli śmierciożercy, czy zwykły mugolski włam? Ale jeśli to śmierciożercy, to czego szukali? Tydzień temu był tu przecież, czyżby Malfoy wysłał do Doliny kogoś by go sprowadził? Zaraz... zawahał się. Crosby mówił, że wielu z nich chciało go dopaść, może to właśnie ktoś z tej grupy splądrował dom?
Zszedł na dół. Ginny krzątała się po salonie, obejmując się ramionami. Spojrzała na niego, ale nie musiała o nic pytać. Wiedziała, że na górze panuje taki sam bałagan, jak tu.
Podszedł do kominka, mruknął: „Incendio” i w palenisku zapłonął ogień. Z kuchni przywołał słój z proszkiem Fiuu i wsypał garść do ognia.
- Kwatera Główna! – krzyknął i zanurzył głowę w płomieniach.
Ginny odsunęła się i ostrożnie wyjrzała przez najbliższe okno. Na zewnątrz panowała ciemność. Odwróciła się z powrotem, by zobaczyć, jak z kominka wyłania się kilka postaci, które natychmiast rozeszły się po całym domu.
Harry stanął przy niej i objął ją.
- Powinnaś wracać do Nory – szepnął, odgarniając jej włosy z twarzy. – Jesteś zmęczona, a tu na razie nie będziesz miała szansy się położyć.
- Nie jestem zmęczona – żachnęła się. – A co z tobą?
- Ja tu zostaję i dopilnuję wszystkiego. W Norze pewnie będę dopiero rano. Chodź. – Pociągnął ją za rękę, prowadząc do kominka.
- Nie chcę, Harry... A co z jutrzejszym dniem?
- Spędzimy go razem, tak jak obiecałem – powiedział. – Zaczekasz w Norze na wiadomość od Remusa i Tonks, dobrze? Tu się tylko zanudzisz.
- Potter, wszędzie sprawdzałeś? – z drugiego końca pokoju dobiegł ich głos aurora.
- Tak – odparł głośno, nie odwracając się, a do Ginny szepnął: – Idź, mama już na ciebie czeka.
Pocałował ją w czoło. Ginny przytuliła się mocno do niego, po czym wzięła do ręki proszku Fiuu, wrzuciła go w płomienie, które natychmiast rozbłysły na zielono.
- Idź już.
Harry dostrzegł przez moment jej wściekłą minę, gdy wkraczała w ogień. Mruknęła niezadowolona: „Nora” i po chwili już jej nie było.
Super rozdział!!! xD Kocham twoje opowiadanie i nie wiem co zrobię jak skończę je czytać! :'(
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem wszystko dwa razy :D Też pisze swojego bloga, tylko jest to połączenie Harry'ego Pottera i Percy Jacksona. Jeżeli ktoś byłby zainteresowany to zapraszam http://hpipj.blogspot.com/ (jeżeli ta lekka :P reklama nie odpowiada autorce bloga to proszę o usunięcie komentarza). Jak uda mi się zainteresować przynajmniej jedną osobę to już będę uważał to za sukces :D Dziękuję :)
OdpowiedzUsuń