niedziela, 28 grudnia 2014

169. Halloween

Ginny nie podejrzewała, że propozycja Hermiony wywoła w rodzinie taki entuzjazm. Oczywiście wszystkie jej bratowe przyklasnęły tej ofercie i wyraziły chęć spędzania wspólnie czasu, opiekując się swoimi pociechami. Najczęściej spotykały się u Potterów lub w Norze, gdzie było najwięcej miejsca. Hermiona i Audrey od razu znalazły wspólny język i w czasie tych spotkań w najlepsze rozmawiały o swoich dziewczynkach - Rose i Molly.
Najciekawiej, a raczej najgłośniej, robiło się, gdy jeden z tych maluchów zaczynał płakać. Od razu dołączał do niego następny z kuzynów i tak po kolei, aż w całym domu rozlegało się wycie piątki maluchów, a uciszania, tulenia nie było końca.
Ginny z rozrzewnieniem wspominała czasy, gdy Jim większość czasu spędzał w swoim łóżeczku lub kojcu, tak jak obecnie Al, i w spokoju mogła zająć się domem. Teraz, gdy nauczył się chodzić, nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż kilka minut. Nic nie było w stanie go zatrzymać, ani stojąca kanapa czy fotel, ani schody. Wszędzie, gdzie tylko się dało, Ginny z Harrym ponakładali zaklęcia zabezpieczające, ale mały rozrabiaka i tak znajdował jakąś lukę i wędrował po wszystkich meblach, dopóki mama albo tata nie ściągnęli go na ziemię, a każde odkręcenie malca przez któregoś z rodziców w drugą stronę spotykało się z protestem biegnącego chłopca i kończyło się płaczem.
Czas mijał. Ostatniego dnia października Ginny przygotowywała kolację na nadchodzącą Noc Duchów, którą mieli spędzić razem z najbliższymi przyjaciółmi. 
 Al spał w swoim łóżeczku stojącym w kącie kuchni, na które Ginny nałożyła dość silne zaklęcia wyciszające, podczas gdy Jim siedział na podłodze i wyciągał z dolnych szafek garnki, talerze i sztućce, z których tworzył perkusję, jak kilka miesięcy temu na wakacjach, albo kręcił się między jej nogami, poznając wszystkie zakamarki pomieszczenia i obserwował jak mama wyczarowuje kolejne zabawne i czasami potworne ciasteczka.
- Może pobawisz się w salonie, skarbie? – zapytała, gdy Jim po raz kolejny zaczął stukać łyżką w odwrócony garnek. – Obudzisz Ala.
- Ne. Dzia śpi. – Jim pokręcił główką i przytulił się do jej nogi. – Mama. 
- Wszystkie twoje zabawki tam na ciebie czekają – próbowała go jeszcze przekonać – a mamusia w tym czasie przygotuje kolację dla taty. 
Jim złapał ją za rękę i pociągnął.
- Ne. Mama, oć.
- Mam iść z tobą? – Wzięła go na ręce, a Jim złożył pocałunek na jej policzku. – A co z kolacją?
- Oć – malec ponowił prośbę.
- Dobrze, poproszę tylko Zgredka, by zajął się resztą przygotowań. Zgredku?
W progu pojawił się skrzat, który skłonił się nisko.
- Pani Ginewra wołała Zgredka?
- Tak. Przypilnuj pieczeni. Co robiłeś w salonie?
- Zgredek ubiera dom na dzisiejszy wieczór.
- Co? – krzyknęła zaskoczona i wybiegła z kuchni.
Dobrze wiedziała do czego może być zdolny ten skrzat. Wiedziała ile razy próbował ratować Harry’ego podczas jej pierwszego roku w Hogwarcie, najczęściej wpędzając go w jeszcze większe kłopoty, przez które lądował w Skrzydle Szpitalnym. Znała historię złotych bombek o twarzy Harry’ego i napisem Wesołych i Harrych Świąt, jakie przygotował Zgredek na ostatnie spotkanie GD przed gwiazdką, a których Harry pozbył się w ostatniej chwili przed przyjściem wszystkich członków ich grupy. Choć od tamtych wydarzeń minęło już wiele lat, skrzat niewiele się zmienił.
W salonie stanęła zaskoczona. Nie było nic zaskakującego w obecnym wystroju. Oczywiście jak na wystrój tego szczególnego wieczoru.
Na stoliku przy kanapie stała miseczka ze słodyczami. Ginny dostrzegła w niej czekoladowe gały i szkielety, pieprzne diabełki i jadalne mroczne znaki, ale także zwykłe dropsy i cukierki mugolskie. Po całym pokoju latały miniaturowe nietoperze, gdzieniegdzie wędrowały pająki różnej maści, a we wszystkich kątach, na gzymsie kominka i na parapetach stały wyżłobione w różne miny dynie, w których płonęły świece.
Jim wtulił się mocniej w jej ramię, przestraszony, gdy nad nimi przeleciał niewielki nietoperz i zwisł po drugiej stronie na jednym z kinkietów.
- O co chodzi, Słoneczko? To tego tak się bałeś? 
Jim przytaknął niepewnie, przekrzywił główkę i wyciągnął rączkę.
- To-o? – zapytał.
- To są zaczarowane nietoperze – wyjaśniła. – Są nieszkodliwe. Dzisiaj wieczorem polatają sobie nad nami, a jutro już ich nie będzie.
Nagle w kominku rozbłysły zielone płomienie i pojawiła się głowa Hermiony.
- Cia Na! – wykrzyknął Jim, podskakując w ramionach mamy.
- Cześć Jimmy – Hermiona uśmiechnęła się do chłopca.
Ginny uklękła przy palenisku. Jim wykręcił się z objęć mamy i na czworakach podszedł bliżej, wyciągając rączkę. Ginny w ostatniej chwili odsunęła go od płomieni.
- Nie wolno Jim, bo się poparzysz! – krzyknęła, na co malec zaczął płakać. – Witaj Hermiono – zwróciła się do bratowej, gdy opanowała protesty syna. – Co tu robisz? Przecież mamy spotkać się wieczorem.
- Ginny, słuchasz radia?
- Dobrze wiesz, że przy tych dwóch brzdącach nie mam na to czasu. Stało się coś?
- Od godziny trąbią o zamieszkach na przedmieściach Edynburga. Podobno doszło do walki między napastnikami a aurorami. Myślisz, że Harry też tam jest?
- Nawet jeśli tak, wiem, że to jego praca. Gdybym po każdej akcji aurorów, o której słyszę, zaczęła panikować, to pewnie już dawno wylądowałabym na oddziale zamkniętym Świętego Munga. 
Hermiona przytaknęła.
- Pewnie masz rację.
Ginny zmarszczyła brwi. Nie podobała się jej mina przyjaciółki. Hermiona się czegoś boi? To zupełnie do niej nie podobne.
- Coś cię trapi, Hermiono? Gdzie Ron?
- Poszedł do ministerstwa. Wiesz, że już dawno chciał dołączyć do Harry’ego i zostać aurorem. Czekał tylko do narodzin Rose. Teraz to jedynie ja go powstrzymuję i opieka nad małą. Od kilku dni aż go nosiło, więc prawie wyrzuciłam go z domu. Miał się dowiedzieć, czy będzie mógł studiować, nie znikając na całe lata, jak Harry.
- Wiem, nawet ostatnio rozmawiał z nim o tym – przyznała Ginny.
- I nic mi nie powiedziałaś? – krzyknęła zaskoczona Hermiona.
Ginny usłyszała kliknięcie zaklęć zabezpieczających, informujących, że na teren ogródka wszedł znajomy, ale niezbyt oczekiwany gość. 
- Przyjdź z Rose do mnie – powiedziała do Hermiony, wstając. – Razem poczekamy na Harry’ego. Może wróci z Ronem. A teraz przepraszam, mam niezapowiedzianego gościa. 
Gdy odwracała się do drzwi, usłyszała za sobą ciche pyknięcie – znak, że Hermiona zerwała połączenie, i jednocześnie głośne pukanie.
- Ginny, otwórz! To ja, Ron! – rozległo się z zewnątrz, a z kuchni dobiegł ją płacz Ala.
- Co za kretyn – warknęła cicho, po czym rzuciła zaklęcie otwierające i krzyknęła: – Wchodź, jestem w kuchni! 
Posadziła Jima w kojcu i biorąc na ręce Ala, zobaczyła wpadającą do pomieszczenia smugę jasnego światła, z której wyłonił się biały jeleń Harry’ego, i przemówił jego głosem:
- Wrócę później. Nie czekaj na mnie z kolacją i przeproś wszystkich, że mnie nie będzie. Mam urwanie głowy w ministerstwie. O resztę pytaj Rona.
Jim krzyknął „Tata!”, a Al poruszył się w jej ramionach. Gdy patronus zniknął, za plecami usłyszała prychnięcie. Odwróciła się do brata, który stał w progu ze skrzyżowanymi ramionami na piersiach, oparty o framugę.
- Urwać głowę to może mu tylko Kingsley, gdy tego nie załatwi – mruknął, kręcąc głową. – Chyba, że najpierw oberwie mu się od Rity. – Odepchnął się od drzwi i wszedł głębiej do kuchni. – Zaczaiła się na niego od rana pod  Kwaterą Główną i nic nie jest w stanie jej stamtąd wyrzucić – dodał i pocałował siostrę w policzek. – Cześć siostra. Masz coś do jedzenia? Nie jadłem nic od śniadania.
Zgredek od razu postawił przed nim talerz kanapek.
- Dzięki, Zgredku. – Odetchnął, opadając na krzesło i wsadzając sobie niemal całą kanapkę do ust.
- Możesz mi powiedzieć, co ty tu robisz? – Gdyby nie Al w jej ramionach, na pewno stałaby teraz z rękami na biodrach, jak zawsze przypominając tym ich matkę. Ron aż się wzdrygnął i w duchu współczuł Harry’emu i malcom.
- Harry mnie prosił… - zaczął.
- Jak sam zauważyłeś – przerwała mu – dostałam od niego patronusa. O co chodzi z tym „urwaniem głowy w ministerstwie”? Przecież w radio trąbią o jakiejś akcji w Edynburgu.
Ron poderwał głowę i rozejrzał się.
- Skąd o tym wiesz? Przecież niczego nie słuchasz.
- Od Hermiony. Tak a propos – wyjrzała na podwórko, gdzie przed furtką zobaczyła postać swojej bratowej, pchającą dziecięcy wózek – właśnie tu idzie. Zdaje się, że najpierw będziesz musiał tłumaczyć się swojej żonie.
----- 
Harry oderwał spojrzenie od czarnych od sadzy, popękanych murów bez drzwi i okien i spojrzał w głąb opustoszałej, wąskiej alejki. Znajdował się na obrzeżach Edynburga w dzielnicy portowej. Niebo zasnute było ciężkimi chmurami, niepozwalającymi na to, by przedarł się przez nie blask słońca, zapowiadając ulewę. Od strony zatoki roztaczał się słony zapach morza pomieszany ze smrodem z pobliskiego targu rybnego i pieczonej ryby.
- Potter, jesteś pewien, że to tutaj? – zapytał jeden z towarzyszących mu aurorów, a on kiwnął głową. – Nie wygląda to zachęcająco.
We trzech stali u wylotu zaułka i obserwowali wyjście na główną ulicę. 
- A czego się spodziewałeś? Luksusowego dworku Malfoyów? – prychnął drugi. 
- Ale to zwykły mugolski magazyn, jakich wiele w dokach – zauważył pierwszy. – Żaden mugol nie byłby tu bezpieczny. Skąd możesz mieć pewność, że to akurat tutaj?
- Bo wyraźnie wyczuwam tu magię. Czarną Magię – przerwał im Harry stanowczo, odrywając spojrzenie od brudnych murów. – Jestem pewien, że oni tu są. Mark, idź sprawdź, czy na tyłach nie ma innego wyjścia – zwrócił się do stojącego najbliżej Marka Newtona – a ty – odwrócił się do drugiego – wyślij wiadomość do Biura i pilnuj, by nie wszedł tu żaden mugol. Nie możemy dopuścić do kolejnego morderstwa. Zaraz wracam.
Poprzedniego dnia Biuro Kontaktów z Mugolami, które codziennie przegląda mugolską prasę, wysłało do Kwatery Głównej krótką notatkę wraz z wyciętą stroną gazety „The Scotsman” z Edynburga, że w pobliżu portu znaleziono zwłoki kilku mugoli. Policja nie znalazła na ofiarach żadnych uszkodzeń ciała – żadnych ran kłutych, śladów duszenia czy postrzelenia. Po prostu, jakby umarli tak, jak stali. Dla czarodziejów mogło to oznaczać jedno – ci ludzie zostali zabici Zaklęciem Zabijającym. Harry natomiast, tego samego dnia, kiedy aportował się w wąskiej uliczce przy wejściu do ministerstwa, spotkał Blaise’a Zabiniego, który poinformował go, że w tym miejscu może ukrywać się grupa byłych śmierciożerców, a może i nawet sam Malfoy.
Od razu powiązał obie sprawy ze sobą i stwierdził, że to nie jest przypadek.
Zrobił kilka kroków, przechodząc wzdłuż muru i zatrzymał się, wbijając spojrzenie w pozbawione drzwi wejście do magazynu. Czuł ucisk schowanej w rękawie różdżki. Musiał ją mieć jak najbliżej swojej dłoni, a sięganie do kieszeni szaty mogłoby mu zabrać zbyt dużo cennych sekund, których, w razie jakiegokolwiek nieporozumienia, mogłoby mu zabraknąć.
- Harry Potter – usłyszał przed sobą przeciągający sylaby, lekko zachrypnięty głos. 
Zza węgła wyszedł mężczyzna o długich, zlepionych w strąki białych włosach sięgających ramion, ubrany w krótką, przypominającą płaszcz szatę o postrzępionych brzegach. Lucjuszowi Malfoyowi nie służył ani dawny pobyt w Azkabanie ani obecne miejsce ukrycia. Prawa ręka spoczywała na oplatającym jego chude biodra, skórzanym pasie, za który miał wetkniętą różdżkę.
- Zastanawiam się, czy twoja głupota jest naprawdę tak wielka, że wchodzisz na mój teren bez zaproszenia? I to w dodatku sam? – warknął mężczyzna.
- Nie jestem tu sam, Malfoy – syknął Harry, spoglądając w jego ledwie widoczne w ciemności, przypominające szpary oczy. Nie zamierzał z nim rozmawiać. Miał zrobić, co trzeba i wrócić. – Przyszedłem cię aresztować. To ty zabiłeś tych mugoli i podrzuciłeś ich ciała w porcie, prawda? 
- Ach, mugole – prychnął Malfoy. -  Te nędzne robactwo weszło na mój teren, więc otrzymali to, na co zasłużyli. Wszędzie się od nich roi. Są jak karaluchy. Dwóch czy trzech mniej nie robi żadnej różnicy… 
- Nie według Ustawy o Ochronie Mugoli – mruknął Harry, a w jego dłoni pojawiła się różdżka, tak samo jak w ręce Lucjusza Malfoya. – Aresztuję cię za zabicie czterech mugoli…
- Oczywiście – prychnął Malfoy. – Wielki Harry Potter, obrońca mugoli i całego tego szlamu, nigdy się nie poddaje. Ale widzisz… nie zamierzam tak łatwo oddać się w ręce sprawiedliwości i zamknąć się w Azkabanie – oznajmił, odsuwając się lekko w bok. 
Harry dostrzegł za plecami Malfoya prawie niezauważalny ruch i wyłaniające się ciemne sylwetki. Naliczył ich pięć, może sześć.
Czyli w ten sposób zamierzał grać... Harry poruszył palcami prawej dłoni, zaciskając je mocniej na różdżce. Sześciu do jednego. 
- Dopóki nie wyślę do Azkabanu wszystkich śmierciożerców, takich jak ty, Malfoy, to nie. Nigdy się nie poddam.
Ułamek sekundy później pogrążony w mroku zaułek rozjarzył się oślepiającym kolorowym światłem, gdy ze wszystkich stron napłynęły wykrzykiwane zaklęcia. Z mgły na końcu alejki wyłoniło się pięciu aurorów, ciskając zaklęciami z taką szybkością, że ich różdżki były zaledwie smugami światła.
- Avada Kedavra! - Zielony promień przeleciał ponad ramieniem Harry’ego i trafił w ścianę za jego plecami.
- Expelliarmus!
- Drętwota!
Sprzymierzeńcy Malfoya zwarli szereg, kontratakując. Harry ciskał zaklęciami w nacierających przeciwników. Jednego z nich powalił, ale już nie zdążył odbić zaklęcia, które trafiło w Williamsona, przewracając ich obu na ziemię. Jednocześnie się podnieśli i błyskawicznie uskoczyli na bok, zasypywani grudkami ziemi i gruzu. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą leżeli, ział niewielki krater.
- Lucjuszu Malfoy! Jesteś aresztowany za atak na funkcjonariuszy Ministerstwa Magii i stawianie oporu! – krzyknął Harry. – Incarcerus!
Malfoy uchylił się przed zaklęciem wiążącym i roześmiał się.
- Nie masz tu żadnej władzy, Potter! Tu rządzę ja i moi przyjaciele. Nigdy mnie nie dostaniesz! 
Zaklęcie, które potem rzucił eksplodowało w miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się głowa Pottera. Harry zamarł, zmuszając umysł do pracy na najwyższych obrotach, starając się wymyśleć, co dalej. 
Jeden z popleczników Malfoya przesunął się szybko do przodu i machnął swoją różdżką w powietrzu. Harry przyglądał się z zimnym spokojem, jak w jego kierunku mknie czerwony promień klątwy. Już dawno nauczył się, aby podczas walki zachowywać spokój i czystość umysłu. Wszystko zwykle wydawało się toczyć nieco wolniej, kiedy panowało się nad emocjami.
- Protego! – Bariera zadrżała pod wpływem siły skierowanego w niego zaklęcia, ale z największym wysiłkiem zdołał ją utrzymać. Znajdujący się dwa metry od niego Dawlish powalił nacierającego na nich napastnika w tej samej chwili, w której ostatni, jeszcze wolny, były śmierciożerca cisnął w niego zaklęciem, które posłało jego ciało w górę i rzuciło o ziemię z taką siłą, że Harry usłyszał chrupnięcie łamanego karku i już wiedział, że Dawlish z pewnością się po tym nie podniesie. Będzie mógł to dodać do spisu zarzutów przeciwko Malfoyowi i reszcie jego wspólników. 
Jego tarcza skutecznie powstrzymała następne zaklęcie, ale po sekundzie musiał się martwić nadlatującymi w jego stronę kolejnymi dwoma. Przed jednym się uchylił, a przed następnym znów wyczarował tarczę. Za swoimi plecami słyszał szaleńczo wykrzykujących zaklęcia pozostałych aurorów, którzy pojawiali się wokół magazynów, blokując wszystkie drogi ucieczki. 
Oddychając ciężko, Harry wyprostował się i przeczesał dłonią spocone włosy. W którymś momencie jakieś zaklęcie minęło go o włos, rozcinając mu szatę na ramieniu i skórę pod nią, ale rana była płytka i niegroźna. 
- Koniec zabawy, Malfoy – warknął, celując w Malfoya różdżką. – Jesteś aresztowany. 
Wokół Malfoya i jego sojuszników ustawił się kordon aurorów. Jednocześnie ze wszystkich gardeł rozległy się okrzyki rzucanych zaklęć, a z różdżek błysnęły różnokolorowe promienie.
Malfoy, wraz z resztą swoich towarzyszy, został sparaliżowany, związany i przetransportowany do ministerstwa.
------ 
Ginny odstawiła do zlewu brudne naczynia po kolacji i zerknęła na zegar rodzinny. Od kilku godzin wskazówka Harry’ego spoczywała w jednej pozycji – „W pracy”. Jak tak dalej pójdzie, to nikt z ich przyjaciół się na niego nie doczeka – pomyślała. 
Rzuciła na talerze zaklęcie myjące i przywołała ze spiżarni kolejną porcję jedzenia.
- Ginny, masz jeszcze trochę tych pasztecików?
Drzwi do kuchni uchyliły się i pojawiła się głowa jej najmłodszego brata. Wraz z nim wdarły się głośne rozmowy przyjaciół z salonu.
- Są tutaj. – Wskazała na stół. 
Ron wszedł do środka, biorąc od razu jednego do ust. Tuż za nim zajrzała Hermiona, niosąc w ramionach swoją zapłakaną córeczkę. 
- Ron, zostaw to – warknęła, siadając na krześle – bo nic nie zostanie dla Harry’ego. Tak a propos... masz jakieś wieści? - zapytała, spoglądając na Ginny.
- Wciąż w pracy. - Wskazała głową na zegar.
Rose zakwiliła i Hermiona zerknęła na dziewczynkę.
- No, już dobrze, Rosie, mama da ci jeść. A ty przestań wreszcie się obżerać - zbeształa Rona - jesz więcej niż ona.
Ułożyła wygodnie małą na kolanach i zaczęła ją karmić.
- To tylko jedno ciastko – jęknął jej mąż.
- Teraz jedno, a co było wcześniej? Pochłonąłbyś prawie cały talerz ciastek, gdyby Fred i George nie podrzucili ci na talerz gigantojęzycznych toffi. Dzięki za szybką reakcję, Ginny. – Skinęła głową w stronę przyjaciółki.
- Nie ma sprawy – odparła w odpowiedzi. – Chociaż to było zabawne. Przez chwilę – dodała, zaciskając szczęki i patrząc wymownie na brata.
- Ale to było nie fair! – zaprotestował. – Dobrze wiecie jak je lubię.
- Ty lubisz wszystko, co da się zjeść – mruknęła Hermiona.
- Jeśli tylko nie jest tak spalone jak potrawka… - zaczął, a Ginny przechodząca za nim, niby przypadkiem trzepnęła go w potylicę. – Hej! A to za co? – Spojrzał oskarżycielsko na nią.
- Za język. Zresztą, przestańcie się kłócić i wracajcie do salonu. Ja sprawdzę co z chłopcami.
- My się nie kłócimy – zaprotestowali jednocześnie.
- Właśnie słyszę – mruknęła.
Odwróciła się do wyjścia. 
- Ginny? – rozległ się niespokojny głos Hermiony. – Wasz dom jest chroniony, prawda?
- Oczywiście, wszystkimi znanymi mi zaklęciami. – Ponownie odwróciła się i spojrzała na bratową. – Dlaczego pytasz?
- Bo chyba ktoś się kręci po ogródku…
Ginny doskoczyła do najbliższego okna i wyjrzała na zewnątrz. Deszcz rozpadał się na dobre. Strugi wody lały się po szybie, zasłaniając widoczność. Nagle ciemna sylwetka zamajaczyła przy grobie Potterów. 
Zerknęła na zegar. Wszystkie wskazówki wskazywały „DOM”.
- To Harry – szepnęła.
Przywołała pelerynę i wybiegła w ciemność.
---- 
Harry aportował się pod lasem. Światła w kuchni, jak i w salonie, były włączone, rzucając ciepłe prostokąty światła na ziemię. W oknie widział przesuwający się cień Ginny, która chodziła tam i z powrotem, zapewne wykańczając kolejny wspaniały posiłek.
Aresztowanie Malfoya i w ostateczności odprowadzenie go do Azkabanu zajęło więcej czasu niż to sobie wyobrażał. Na dodatek, gdy transportowali wszystkich oskarżonych na przesłuchanie, na korytarzu czekała na niego Skeeter.  Na jej każde pytanie odpowiadał „Bez komentarza", więc pewnie jutro w „Proroku” ukaże się artykuł, że Harry Potter jest arogancki i niekulturalny, albo włoży w jego usta słowa, jakich nigdy by nie użył na tym etapie przesłuchania. Nie przejmował się tym. Najwyżej King skomentuje jutro, że powinien być bardziej przychylny dla prasy. 
Na szczęście z Dawlishem wszystko było w porządku. Jak się okazało miał pęknięcie czaszki i wstrząs mózgu, ale uzdrowiciele ze Świętego Munga natychmiast się nim zajęli. Zostanie w szpitalu kilka dni, a potem wróci do pracy.
Odetchnął, gdy dotarło do niego, że dzisiaj sam ledwie uniknął śmierci. Malfoy rzeczywiście nie zamierzał tak łatwo oddać się w ręce sprawiedliwości i zamknąć w Azkabanie. 
Na szczęście był już w domu, gdzie czekała na niego rodzina i przyjaciele.
Jego spojrzenie powędrowało ku grobom rodziców w dalekim kącie ogrodu. Uświadomił sobie nagle, że dziś mija dwadzieścia cztery lata, odkąd oni oddali swe życie dla niego, a on już dawno nie poświęcił im chociaż jednej myśli. Miał na to co najmniej jedną wymówkę - miał teraz własną rodzinę, o której myślał przez cały czas, a przynajmniej przez większość.
Przeszedł przez furtkę, minął dom i zatrzymał się przed ich grobami.
Czy Lily byłaby tak nadopiekuńcza, jak Molly, gdy zajmuje się wnukami? Czy James rozpieszczałby maluchy, tak jak robi to Artur? A może taka jest rola dziadków? Nigdy ich nie miał, więc takie pytania nie były dla niego niczym nowym. Od lat zadawał sobie podobne, myśląc o własnych rodzicach i obserwując Artura i Molly. 
Kiwnął głową w stronę nagrobków i odwrócił się. Wtedy poczuł, jak coś wpada na niego. To „coś”, a raczej „Ktoś”, objął go w pasie i przytulił się. Poczuł delikatny zapach kwiatów. To była Ginny. Dopiero, gdy wpadła w jego ramiona, dotarło do niego, że leje jak z cebra. 
- Co ty tu robisz? - zapytał zdumiony. - Przecież pada. 
Mruknął „Impervius” i deszcz zaczął załamywać się nad ich głowami i spływał bokami, jakby stali w przeźroczystej bańce.
- To nic - szepnęła. - Przepraszam.
Harry spojrzał na nią.
- Za co? Przecież to ja...
- Zapomniałam o rocznicy śmierci twoich rodziców - szepnęła. - My dobrze się bawimy, a ty...
- A ja miałem właśnie do was dołączyć - wpadł jej w słowo. - Już dawno powinniśmy zacząć żyć przyszłością, a nie przeszłością. Mamy siebie i dwóch wspaniałych chłopców, i to powinno być dla nas najważniejsze. Kiedyś trzeba będzie opowiedzieć im historię naszych rodzin, ale póki co, zachowajmy ją w naszych sercach.