Wracając od McGonagall Harry miał nadzieję, że nikogo nie zastanie w pokoju wspólnym, a jeśli nawet ktoś tam będzie, to nie zauważy jego wejścia. Od Remusa, z którym minął się na korytarzu, dowiedział się jednak, że Ginny, Ron i Hermiona są w pokoju wspólnym i się denerwują, bo próbowali wyciągnąć z niego informacje o nim. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy nie ukryć się przez jakiś czas u siebie w gabinecie, a dopiero nocą wrócić do dormitorium i się spakować, ale stwierdził, że w tej chwili nie ma tam nikogo i w spokoju będzie mógł wziąć najpotrzebniejsze rzeczy. Dochodząc do portretu Grubej Damy wyciągnął z wewnętrznej kieszeni pelerynę-niewidkę, którą zawsze miał przy sobie i założył na ramiona.
- Nomen omen – mruknął do Grubej Damy, gdy podszedł do portretu.
Gruba Dama popatrzyła na niego.
- Czemu jesteś taki smutny? – spytała i odsłoniła przejście.
Harry nie odpowiedział. Nie był w nastroju do rozmowy. Nałożył na głowę pelerynę i wszedł do środka. Jak na tak późną porę w salonie było jeszcze dużo osób. Wszyscy rozmawiali o dzisiejszym wieczorze. Minął jakichś trzecioroczniaków i podszedł do drzwi prowadzących na klatkę schodową do dormitoriów chłopców. Wszedł na schody i rozejrzał się. Po drugiej stronie, przy kominku zauważył najbliższe mu osoby – Ginny, Rona i Hermionę. Na pewno czekają na niego. Ginny kręciła się przy nich z założonymi rękami. Była zdenerwowana. Hermiona przytulała ją, mówiąc coś cicho. Ron rozglądał się po salonie. Miał wrażenie, że przez chwilę napotkał spojrzenie Rona, który patrzył w jego kierunku z przymrużonymi oczami. Czyżby zauważył jego wejście? To niemożliwe. Spojrzał na niego jeszcze raz. Ron patrzył w zupełnie inną stronę. Westchnął. Odwrócił się i wbiegł na górę. Poczuł jak w gardle rośnie mu wielka gula. Nie mógł do nich podejść. No bo jak ma powiedzieć, że on musi zniknąć?
Chwilę później był już w dormitorium. Tak, jak się spodziewał, nikogo w nim nie było. Wyciągnął różdżkę i rzucił na drzwi zaklęcie „Colloportus”, bo nie chciał, żeby ktoś mu przeszkodził w pakowaniu. Zdjął pelerynę, podszedł do szafki nocnej i wyciągnął z niej album ze zdjęciami ze ślubu Rona i Hermiony. Usiadł na łóżku zasłaniając kotary i zaczął przeglądać fotografie. Znalazł w końcu zdjęcie, którego szukał. Ron przytulał do siebie Hermionę, mrucząc jej coś na ucho, a ona uśmiechała się, rumieniąc lekko. Na lewo od Hermiony stała uśmiechnięta Ginny i machała ręką, a po prawej od Rona on, też uśmiechnięty zerkający co chwila na nią. Wyjął to zdjęcie z albumu.
- Mam nadzieję, że wybaczycie mi, to co muszę zrobić. Że muszę was wszystkich zostawić – szepnął.
Wolałby zniknąć razem z nimi, a nawet najchętniej w ogóle nie opuszczałby Hogwartu, ale wolał nie sprzeciwiać się dyrektorce. Wyciągnął z kufra woreczek ze skóry wsiąkiewki, który otrzymał od Hagrida na siedemnaste urodziny i schował do niego zdjęcie. Opuszkami palców wyczuł w środku coś miękkiego. Wyciągnął zawiniątko i już wiedział, co to jest. Włosy Ginny, które przesłali mu śmierciożercy jako ostrzeżenie w październiku. Czemu zatrzymał je i trzymał schowane? Czy miały mu przypominać o niebezpieczeństwie, które zewsząd na nich czyhało? Że wtedy prawie ją stracił? Przysunął je do ust i westchnął. Nadal miały jej cudowny, słodki zapach... Schował je z powrotem do woreczka. Chciał mieć je przy sobie, żeby choć w taki sposób mogła być z nim. Wyciągnął z kieszeni stary pergamin. Co prawda Kingsley mówił, że będzie wiedział o wszystkim, ale dodatkowa obserwacja nie zaszkodzi. I po chwili Mapa Huncwotów też trafiła do woreczka. Ściągnął mocno sznurek i powiesił go sobie na szyi.
Wstał i zaczął wyciągać mugolskie ubrania z kufra, chowając je od razu do plecaka. Ma wziąć tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Postawił plecak przy szafce, przebrał się i rzucił na łóżko, upewniając się jeszcze, czy kotary są szczelnie zasłonięte. Przykrył się peleryną, by nikt nie odkrył, że tu jest. Wiedział, że i tak nie zaśnie. Wpatrzył się w baldachim nad sobą, gdy usłyszał, że ktoś otworzył drzwi.
- Harry, jesteś? – usłyszał niepewny głos Rona.
Leżał cicho, udając, że go nie ma.
- Wiem, że tu jesteś – Tym razem głos Rona był stanowczy. Zamknął drzwi i podszedł bliżej łóżka Harry’ego. – Widziałem, jak portret odsunął się, ale nikt nie wszedł. Byłeś pod peleryną-niewidką, prawda?
A więc jednak widział go wcześniej. Ron odsunął kotarę i próbował wymacać na łóżku Harry’ego. Pociągnął w końcu za pelerynę.
- Czemu się ukrywasz? – spytał, gdy odsłonił mu twarz.
Harry jęknął. Tego się najmniej spodziewał. Podniósł się powoli, patrząc na Rona.
- Czy Ginny i Hermiona... - zaczął – ...wiedzą, gdzie poszedłeś?
- Nie. Czemu nas unikasz?
- Nie mogę ci nic powiedzieć. Lepiej wracaj do dziewczyn, bo zaczną się niepokoić.
- Wrócę, ale z tobą. Może tego nie zauważyłeś, chowając się pod peleryną, ale Ginny jest zdenerwowana – warknął Ron.
- Ron, nie ułatwiasz mi tego – mruknął, kręcąc głową. Poczuł się tak, jakby tymi słowami Ron walnął go pałką w głowę. – Właśnie dlatego muszę zniknąć. Wiesz przecież, co się dzieje. Śmierciożercy szukają mnie, i każdy kto jest przy mnie jest w niebezpieczeństwie. A ona jest w największym.
Ron pokręcił głową.
- Harry, powinieneś powiedzieć to chociaż jej...
- Nie mogę, bo będzie chciała iść ze mną. A poza tym obiecałem McGonagall, że nikt się o tym nie dowie. A zresztą... – zawahał się, odwracając się od Rona – Ginny się domyśla, że coś takiego może się stać.
Wstał i podszedł do okna. W jego mózgu trwała walka.
Przecież miałeś nikomu o tym nie mówić!
Ale to moi przyjaciele!
Obiecałeś McGonagall, że nikt się o tym nie dowie.
Ale oni zawsze o wszystkim wiedzieli!
To co? Powiesz im i co? Wszyscy znajdą się w niebezpieczeństwie!
Przecież zawsze byli!
Ale teraz jest inaczej. Teraz jesteś z Ginny.
To mam jej powiedzieć?
Zrób coś, bo Ron nie da ci spokoju!
Odwrócił się i spojrzał na Rona, który cały czas próbował go nakłonić żeby powiedział o wszystkim.
- Ron, zapomnij o tym, co ci mówiłem przed chwilą – mruknął. - Zapomnij, że w ogóle mnie tu widziałeś.
- Co? Jak to zapomnij? Nie poznaję cię, Harry. Nigdy nie miałeś przed nami tajemnic. Wszystko rozwiązywaliśmy wspólnie. A co z Ginny? Jej też tego nie powiesz?
- Nie wiem jeszcze co zrobię – odparł, choć w głowie układał mu się już plan, co ma zrobić.
- To chodź na dół.
- Za chwilę.
Ron podszedł do niego i pociągnął za ramię.
- Chodź!
- Idź sam. Hermiona na pewno się denerwuje, że tak zniknąłeś. Ja przyjdę za chwilę.
Ron odwrócił się i podszedł do drzwi. Harry w tym czasie podszedł do swojego łóżka i założył na siebie pelerynę-niewidkę. Gdy Ron otwierał drzwi, Harry wyciągnął różdżkę z kieszeni i kierując nią w przyjaciela szepnął:
- Wybacz Ron. Obliviate!
To ostatnie słowo wypowiedział już głośno. Gdy to zrobił natychmiast narzucił pelerynę na głowę. Zobaczył, jak na twarzy Rona pojawił się wyraz błogiej nieświadomości, a on potoczył błędnym wzrokiem po pomieszczeniu i opuścił dormitorium.
- Mam nadzieję, że mi to kiedyś wybaczysz – szepnął, cały czas patrząc na drzwi, za którymi zniknął Ron.
Odwrócił się i podszedł do szafki. Miał wyrzuty sumienia, że tak postąpił z Ronem, ale nie miał wyjścia. Wziął do ręki plecak i mruknął „Reducio”. Plecak zmniejszył się tak, że mógł go bezpiecznie schować do kieszeni. Podszedł do drzwi. Położył rękę na klamce i rozejrzał się po dormitorium, jakby chciał zapamiętać z niego każdy szczegół, bo nie wiedział czy jeszcze kiedyś tu wróci.
Wyszedł na zewnątrz i zszedł do pokoju wspólnego. Na schodach musiał szybko uskoczyć pod ścianę, bo prawie wpadł na wchodzących Seamusa i Deana.
Pokój wspólny był już prawie pusty. Po prawej stronie siedziało jeszcze kilku czwartoroczniaków, ale Harry nie zwracał na nich uwagi. Bardziej interesowała go trójka osób siedzących przy kominku. Podszedł do nich. Mógł przecież pójść do gabinetu i tam przeczekać do rana, ale przez ten czas chciał chociaż być z nimi, widzieć ich twarze. Oni nie wiedzieli, że on tu jest, ale jemu wystarczało to, że mógł usłyszeć ich głosy. Jeszcze z oddali usłyszał zaniepokojony głos Hermiony.
- Ron, gdzie ty byłeś?
- Nie mogę iść do toalety? – odparł rozdrażniony.
- Zapomniałeś, że mamy tu mały kryzys? – syknęła, wskazując głową na Ginny.
Ron coś jej odpowiedział, ale Harry przestał zwracać na nich uwagę. Jego wzrok przykuła blada twarz Ginny. Usiadł na podłodze obok kominka. Oparł głowę na rękach wspartych o podkurczone kolana, cały czas patrząc na nią. W jej oczach odbijał się blask ognia. Chciał zapamiętać jej twarz. Nie musiał używać legilimencji, aby odkryć o czym teraz myśli.
Ginny siedziała nieruchomo, zwinięta w kłębek w fotelu, wpatrzona w jakiś punkt nad kominkiem. Nawet nie zwracała uwagi na kłócących się w tej chwili Rona i Hermionę, jakby myślami była zupełnie gdzie indziej. I rzeczywiście tak było, bo przed oczami pojawił jej się obraz Harry’ego sprzed kilku godzin. Chciała biec do McGonagall, chciała go odnaleźć. Wszystko ją przytłaczało. I co z tego, że Hermiona próbowała ją wcześniej pocieszyć? Miała wszystkiego dość. Wstała z fotela.
- Ginny, gdzie idziesz? – spytała zaniepokojona Hermiona. – Mam nadzieję, że nie do McGonagall?
- Nie. Po prostu muszę iść do łazienki. Zaraz wrócę. Możecie w spokoju dalej się kłócić, bez żadnych świadków.
Odwróciła się od nich i podeszła do schodów wiodących do dormitoriów dziewcząt. Harry, gdy to zobaczył też wstał i natychmiast zbliżył się do niej. To była idealna okazja, żeby być z nią sam na sam. Wszedł za nią na schody, i gdy zamknęła za nimi drzwi, ściągnął z głowy pelerynę i chwycił ją za rękę, a drugą zatkał jej usta, żeby nie krzyknęła.
- Ci... to ja – szepnął jej do ucha.
Odwróciła się natychmiast do niego.
- Harry? Co się stało? Dlaczego ukrywasz się pod peleryną?
- Zaraz ci wszystko wyjaśnię.
Zdjął pelerynę i poprowadził ją do jakiegoś kąta, kryjąc się w cieniu. Ginny przez cały czas stała wpatrzona w niego i zakrywała sobie usta dłonią, gdy opowiadał jej wszystko, co się wydarzyło od wejścia do gabinetu McGonagall. Gdy skończył, chwycił ją za rękę i przysunął do siebie.
- Miałem nikomu o tym nie mówić, ale ty powinnaś o tym wiedzieć. Nawet Ron i Hermiona o tym nie wiedzą. Dlatego proszę, nie zdradź nikomu, że o tym wiesz. Nie pytaj żadnego nauczyciela gdzie jestem, bo i tak nikt ci tego nie powie. Te pytania mogą tylko naprowadzić szpiegów, że coś jest nie tak. Bądź ostrożna. Trzymaj się blisko Hermiony i Rona, a jeśli nie będziesz mogła być z nimi, to bądź z Jill. Dobrze?
- Ale, Harry... – zaczęła.
- Cii... – mruknął, dotykając palcem jej ust. – Ja będę o wszystkim wiedział. I jeśli będzie atak na szkołę, albo dowiem się, że dzieje ci się jakakolwiek krzywda, natychmiast się tu zjawię.
Patrzyli na siebie przez chwilę w zupełnej ciszy. Harry przysunął się bliżej. Spojrzał w jej brązowe oczy, które w tej chwili wyrażały smutek i lęk. Jedną ręką ujął jej dłoń, a drugą dotknął jej policzka, a po chwili całowali się tak, jak kiedyś, zapominając o całym świecie. Przestało istnieć wszystko wokół nich. Byli tylko oni: Harry i Ginny.
Chwilę później, a może to było kilka godzin, oderwali się od siebie. Ginny podniosła lewą rękę i spojrzała na pierścionek, który założył jej tyle miesięcy temu. On chwycił jej dłoń i podniósł do góry, przyglądając się brylancikom na wierzchu pierścionka.
- To był pierścionek mojej mamy – powiedział powoli, nie podnosząc wzroku. – Teraz należy do ciebie... – Spojrzał jej w oczy. Każde słowo sprawiało mu ból. Stracił matkę, a teraz...
- I nigdy go nie zdejmę – powiedziała stanowczo. – Teraz, kiedy musisz odejść będę miała wrażenie, że mam w nim cząstkę ciebie...
Harry po tych słowach przytulił ją mocno, jakby tym uściskiem chciał jej powiedzieć to, czego nie potrafił wyrazić słowami.
- Mogę zostać z tobą? Tylko przez te ostatnie godziny, do świtu? I tak, po tym co mi powiedziałeś nie uda mi się zasnąć – szepnęła chwilę później.
- Dobrze. Będę blisko.
Założył na siebie pelerynę i wrócili do pokoju wspólnego.
- Ginny, dobrze się czujesz? – spytała Hermiona, gdy Ginny usiadła ponownie w fotelu przed kominkiem. – Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.
- Nic mi nie jest, w porządku.
Harry usiadł na podłodze obok niej, opierając się o jej nogi. Tym sposobem mogli być razem. Ginny wysunęła się do przodu i oparła ręce na poręczach fotela, tak że palcami dotykała ramion Harry’ego. Oboje nie mogli się doczekać, aż wreszcie zostaną sami.
Przez jakiś czas panowała cisza. Harry spoglądał na Rona, który kręcił się nerwowo i był jakiś niezdecydowany. Raz podnosił głowę, spoglądając na Ginny, chwilę później chował twarz w dłoniach, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał.
Hermiona też wyglądała jak ryba wyjęta z wody. Co chwila otwierała i zamykała usta, jakby chciała coś Ginny powiedzieć, możliwe, że chciała ją pocieszyć, ale nie znajdowała odpowiednich słów na wyrażenie swoich myśli.
- Harry rzeczywiście dzisiaj nie wróci – stwierdziła Hermiona pół godziny później, wstając z sofy. – Idę spać. Może wszystko jutro się wyjaśni. Idziesz, Ginny?
- Jeszcze nie. Chciałabym zostać sama. Nie chcę jeszcze spać.
- Za to ja idę – powiedział Ron, ziewając. – Nasze dormitorium dawno nie było takie puste...
- O czym ty mówisz? – Hermiona podeszła do niego.
- No wiesz... Neville nie żyje, teraz Harry zniknął... Po prostu myślę, czy kiedykolwiek jeszcze go zobaczymy...
- I to mówi jego najlepszy przyjaciel? Jak możesz! – Ginny poderwała się z fotela. – On wróci! Na pewno!
Harry też wstał i patrzył na swoich przyjaciół. Powstrzymywał Ginny, stojąc za nią, bo czuł, że chciała się rzucić na własnego brata. Pamiętał niejedną kłótnię z ich udziałem i wolał nie oglądać kolejnej. Najlepszym wyjściem w tej sytuacji byłoby ściągnięcie peleryny z głowy i ukazanie się im, ale wiedział, że to nie byłby dobry pomysł. Mógł tylko stać i patrzeć.
Hermiona podeszła do Rona.
- Nie powinieneś tego mówić – stwierdziła cicho. – Ile razy mieliśmy wrażenie, że Harry nie wróci, a jednak wracał? Ile razy walczył z Sam-Wiesz-Kim?
- No tak... – Ron zaczął się zastanawiać. – Masz rację.
- Dlatego nie możemy tracić nadziei. Jeśli Ginny jej nie straciła, to my też nie powinniśmy. – I odeszła do swojego dormitorium.
Ron patrzył przez chwilę za nią i też poszedł do siebie.
Ginny i Harry stali przez chwilę w ciszy. Harry zsunął powoli z głowy pelerynę, gdy Ginny odwróciła się do niego.
- W porządku? – spytała.
- Właściwie tak. Chociaż... nigdy ich nie oszukałem. – Był w lekkim szoku. Ron nie wierzył, że wróci?
- Kiedyś musiał przyjść ten pierwszy raz. Wybaczą ci. Zrozumieją – szepnęła.
Usiedli na sofie. Harry nakrył się peleryną, patrząc w okno, a Ginny oparła głowę o jego ramię i wpatrzyła się w ogień, który powoli dogasał w kominku. Świt zbliżał się nieuchronnie. Gdzieś za oknem zahuczała sowa. Wiedzieli, że niedługo nadejdzie chwila rozstania, na którą z taką niechęcią czekali.
- Harry, przytul mnie – szepnęła.
- Wrócę... obiecuję... – wiedział, że to tylko puste słowa, ale Ginny od razu mu przerwała:
- Wiem, Harry...
Położyła głowę na jego piersi, a on przytulił ją mocno do siebie.
Wychodząc odwrócił się i spojrzał na nią. Stała przy schodach prowadzących do dormitoriów dziewcząt. Nie miała łez w oczach. Zdał sobie sprawę, że ostatni raz płakała przy nim w sierpniu, gdy wspominali jego ostatnią walkę z Voldemortem i jego pobyt w Szpitalu Świętego Munga. Czuł, że i tak, gdy odejdzie ona nie wytrzyma i się rozpłacze, bo przez cały czas przygryzała dolną wargę, jakby się przed czymś powstrzymywała. Długo stali bez ruchu, patrząc na siebie. On przy dziurze pod portretem, ona na schodach prowadzących do dormitoriów dziewcząt. Za oknem robiło się coraz jaśniej.
W końcu, gdy Harry już miał się odwrócić, Ginny nie wytrzymała i krzyknęła:
- Harry, zaczekaj!
Podbiegła do niego i rzuciła się mu w ramiona, całując go.
Nie no świetne z "Oblivatieniem" Rona. Czytam dalej. Dziś na pewno nie skończę gdyż jest to jak wielka wspaniała książka jednak czytam i cały czas powtarzam ci o napisaniu własnej.
OdpowiedzUsuńNapisałaś to tak że sie rozpłakałam masz talent i chociarż w książce gGiny jest twardzielkom to teraz jest dorosłom kobietom i nie musi nic udawać
OdpowiedzUsuń