niedziela, 24 czerwca 2012

145. Niepożądany we własnej rodzinie


Od wypadku Ginny minął tydzień. Uzdrowiciele wykorzystywali różne zaklęcia i eliksiry, by utrzymać ją i dziecko przy życiu, jednak jej stan nie ulegał poprawie i wciąż była nieprzytomna. Harry, który przychodził do niej codziennie, słyszał od Octopusa tylko jedno: „Robimy co w naszej mocy”.
Przez ten czas nie interesowało go nic, co dzieje się poza murami szpitala i jego własnego domu. Mark wysyłał do niego wiadomości o postępach w śledztwie, ale on, gdy tylko rozwijał pergamin natychmiast odrzucał go od siebie i wychodził z kuchni, bądź pokoju. Dostał też urzędowo wyglądający list z pieczątką Hogwartu. Nawet go nie otworzył. Odrzucił na bok i zajął się Jamesem, który kręcił się w kojcu. Wolał pobawić się z synem, który potrzebował choć jednego z rodziców.
Z każdym minionym dniem wyglądał coraz gorzej. Wiecznie rozczochrane czarne włosy zmatowiały i oklapły smętnie wokół jego twarzy, a z zielonych oczu bił smutek i zmęczenie, zdradzając, że nie spał od wielu dni, i czekał na jakikolwiek znak, że będzie dobrze, że Ginny się budzi.
Za każdym razem, gdy wychodził od niej, całował ją i powtarzał:
- Nawet nie wiesz, jak bardzo jesteś potrzebna Jamesowi, nienarodzonemu maleństwu i mnie... Dlatego proszę, nie zostawiaj nas...
Co drugi dzień przychodził do Munga z Jamesem. Miał nadzieję, że jeśli mały będzie blisko niej, to może Ginny usłyszy jego płacz, gaworzenie, albo choć poczuje jego dotyk i się wreszcie obudzi.
Tego dnia, jak zwykle, siedział zgarbiony przy łóżku Ginny z głową ukrytą w ramionach, trzymając ją za rękę, co chwila zerkając do stojącego w kącie sali kojca. James spał od godziny i w każdej chwili mógł się obudzić, dopominając się uwagi.
Nie obrócił głowy, kiedy drzwi za nim się otworzyły.
- Żadnych gości. Tylko rodzina – wychrypiał przez ściśnięte gardło.
Przybysz nie zważał na jego prośbę. Niewerbalnym zaklęciem wyczarował sobie drugie krzesło i usiadł obok niego. Pomyślał, że to Molly, która poszła odwiedzić Hermionę. Jednak to nie ona się odezwała, tylko właśnie Hermiona.
- Coś się zmieniło? 
Harry odkaszlnął i pokręcił głową.
- Jeśli niedługo się nie obudzi – powiedział – oboje mogą tego nie przeżyć.
Hermiona objęła go ramieniem i przytuliła do siebie.
- Harry, nie mów tak. Jeszcze jest nadzieja.
- To tylko zdanie Octopusa, które wypowiedział dziś rano.
- Ale ty mu nie wierzysz?
- Nie. Mam, jak mówisz, nadzieję, że Ginny nas nie zostawi.
Hermiona westchnęła i wstała. Podeszła do kojca i zajrzała do leżącego chłopca. Harry ułożył z powrotem rękę Ginny na kocu, też wstał i spojrzał na przyjaciółkę.
- A co z tobą? – zapytał.
- Wszystko w porządku. Pozwolili mi wreszcie iść do domu, ale chciałam być przy was. Dlatego przyszłam tutaj. Molly poszła do herbaciarni, by przynieść ci coś do jedzenia.
- Nie jestem głodny, ale dzięki.
Uścisnął ją krótko i pochylił się, by pogłaskać Jamesa po główce. Hermiona przyjrzała się Harry’emu z uwagą. Gdy się wyprostował dostrzegła podkrążone i zaczerwienione oczy.
- Wyglądasz na zmęczonego – zauważyła. – Powinieneś się przespać.
- Od tygodnia nie mogę zasnąć na dłużej niż krótką drzemkę – odparł. – Dopóki Ginny się nie obudzi, ktoś musi zajmować się Jamesem... Sama niedługo się przekonasz jak to jest...
Uśmiechnęli się do siebie, gdy Hermiona przyłożyła dłoń do brzucha.
- H-harry... 
Oboje podskoczyli, gdy usłyszeli zachrypnięty głos dochodzący od strony łóżka.
- Ginny! – krzyknęli zgodnie.
Harry był pierwszym, który klęczał przy niej, z głową na poziomie jej twarzy.
- Jak się czujesz, skarbie? – wyszeptał.
- Wszystko mnie boli – jęknęła i spróbowała usiąść. – Gdzie ja jestem i co się stało?
- Powinnaś jeszcze leżeć. – Harry położył dłoń na jej piersi i lekko nacisnął. – Jesteś w Szpitalu Świętego Munga. Miałaś wypadek.
Ginny opadła na poduszki z zamkniętymi oczami. Straciłam dziecko, przemknęło jej przez głowę, a wszystko przez Harry’ego i jego manię zbawiania świata.
- Powiadomię uzdrowiciela – rozległ się głos Hermiony od drzwi. 
- Wystarczy patronus – mruknął Harry, wyciągając różdżkę, z której końca wyskoczyły dwa srebrne jelenie i jeden pogalopował przez drzwi a drugi wyskoczył przez okno. – Drugiego wysłałem do Molly – wyjaśnił. 
- Mimo wszystko zostawię was samych – mruknęła Hermiona i wyszła.
Harry kiwnął głową i spojrzał na Ginny. Podciągnęła się powoli do góry i patrzyła na niego zmrużonymi oczami.
- Jak ja się tu znalazłam? – warknęła.
- Spadłaś ze schodów... Po naszej kłótni...
Suchy trzask rozległ się w zapadłej nagle ciszy, gdy Ginny podniosła rękę i z całej siły uderzyła Harry’ego w twarz.
W tej samej chwili drzwi się otworzyły i do środka wszedł Octopus wraz z Molly Weasley. 
- Ginewro Weasley! – krzyknęła zaskoczona Molly.
Harry wstał i podszedł do okna, nie patrząc na nich. Policzek wciąż go piekł od uderzenia.
- Nie chcę go widzieć! Przez niego straciłam dziecko! – wykrzyknęła Ginny i odwróciła głowę, by ukryć nieproszone łzy napływające jej do oczu.
- Ależ Ginny...
- Jeśli mogę coś powiedzieć – wtrącił się uzdrowiciel, który przesuwał nad nią różdżką i robił badania – to z dzieckiem wszystko w porządku, choć aby być pewnym musi pani zostać tutaj jakiś czas.
- Nie poroniłam?... – szepnęła. 
- Jakie może być zagrożenie? – zapytała Molly.
- W tym okresie ciąży zagrożenie jest zawsze – odparł mężczyzna. – Proszę się nie denerwować i odpoczywać a wszystko będzie dobrze, pani Potter. 
To powiedziawszy, zapisał informacje na jej karcie i wyszedł.
Ginny ułożyła się wygodnie i spojrzała oburzona na matkę.
- Od kiedy mówisz do mnie „Weasley”? Od ponad sześciu lat jestem...
- Ale zachowujesz się gorzej, niż, gdy byłaś nastolatką.
- Gdzie jest James?
- Śpi – mruknął Harry, który wciąż stał do niej tyłem i opierał się o kojec.
Ginny przekręciła się ostrożnie na bok, spoglądając na jego plecy.
- A ty, co w ogóle tutaj robisz? Udajesz kochającego męża i ojca? Od kiedy nie szukasz śmierciożerców? 
- Ginny! – skarciła ją Molly.
- No co? Przecież właśnie przez to tu trafiłam.
Harry odwrócił się powoli.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to od wypadku nie interesowało mnie nic oprócz Jamesa i ciebie...
- I ja mam niby w to uwierzyć? – prychnęła. – Co się stało? Harry’emu Potterowi odezwało się sumienie, tak?
- Ginny, opanuj się... – Molly próbowała zapanować nad sytuacją.
- Jak mam cię przekonać, że to prawda? – zapytał Harry.
Za jego plecami James zaczął marudzić, kręcąc się w kojcu. Odwrócił się i wziął malca na ręce.
- Mamusia się obudziła, wiesz? – mruknął do niego. – Chcesz się przywitać? 
Chłopiec przekręcił główkę i wyciągnął raczki do leżącej Ginny.
- O, o, jee! A!
- Chodź do mamy, skarbie – zaszczebiotała, też wyciągając ręce.
Harry położył Jamesa na łóżku obok Ginny i odsunął się, obserwując malca, który przytulił się do niej. Poczuł lekką zazdrość, gdy Ginny objęła go i pogładziła ciemne włoski. 
- Tęskniłeś za mną, maluszku? Co robiłeś bez mamy? Byłeś u babci?
James zaczął gaworzyć i opowiadać jej coś po swojemu, na co Harry odwrócił się i podszedł do drzwi.
- Harry, gdzie idziesz? – zapytała Molly, wstając i podchodząc do niego.
- Widzę, że nikt mnie tu nie chce – zauważył. – Nawet James jest przeciwko mnie. – Spojrzał na swoją rodzinę. – Musisz opowiedzieć mamie jak było ci ze mną źle, co? – Zwrócił się do syna, który odchylił się w ramionach Ginny i spojrzał na tatę. Harry westchnął. – Zostawię was samych.
Odwrócił się, kładąc rękę na klamce.
- Tak, idź i sprawdź przy okazji czy w okolicy nie czają się jacyś śmierciożercy – syknęła Ginny, patrząc wciąż na Jamesa i poprawiając go w swoich ramionach.
Molly położyła rękę na ramieniu Harry’ego.
- Porozmawiam z nią. Dla nas to tydzień, a dla niej... – skrzywiła się – wasze nieporozumienie było ostatnim co pamięta.
- Wiem – burknął Harry – ale mogłaby sobie odpuścić. – Odwrócił się. – Pójdę się przejść. Wrócę, gdy będzie chciała mnie widzieć, bo na razie się na to nie zanosi.
Otworzył drzwi i wyszedł.
------ 
Ginny zacisnęła powieki. Czuła złość, jakby ich kłótnia była dopiero przed chwilą. Usłyszała trzaśnięcie drzwi i szuranie krzesła. Mama, czy on?
- Jesteś niesprawiedliwa wobec Harry’ego – szepnęła Molly. – On cierpi.
- Jakoś tego nie zauważyłam – syknęła, odwracając się do niej i otwierając oczy.
- Bo widziałaś to, co chciałaś. Wiesz, że gdyby nie James siedziałby przy tobie cały czas? Tak jak ty przed laty... przy nim...
Ginny zmarszczyła brwi.
- Mówisz tak, jakby to trwało kilka dni, ale to chyba nie... – urwała, widząc smutny wzrok matki.
- Byłaś nieprzytomna ponad tydzień – oznajmiła. 
- Tydzień? – wyszeptała zaskoczona. – Jak to możliwe, że ja i... – Przyłożyła dłoń do brzucha i schowała twarz we włoskach Jamesa, który zakwilił cichutko w jej ramię.
- Uzdrowiciele podawali ci eliksiry odżywcze i rzucali zaklęcia podtrzymujące życie – odparła Molly. – A Harry... – zawahała się chwilę. – Gdy każdego dnia wracał stąd do Nory, by wziąć Jamesa na Grimmauld Place, wyglądał coraz gorzej. Ta niepewność, czy oboje przeżyjecie powoli go zabijała.
- Zabierał go i był z nim sam? Przez cały ten czas?
- Tak. Starał się jak najmniej rozstawać z Jamesem. I nie chciał niczyjej pomocy. Mnie prosił tylko wtedy, gdy miał rozmowę z Octopusem o stanie zdrowia, twojego i nienarodzonego maleństwa i chciał być sam. 
Ginny spojrzała na Jamesa, który wyswobodził się z jej objęć, przeturlał się przez nią na drugą stronę łóżka i teraz próbował podciągnąć się na rączkach, opierając się o nią.
- Jakoś nie mogę w to uwierzyć – mruknęła sceptycznie. – A co z jego pracą? Tak po prostu odpuścił śmierciożercom?
- Tego nie wiem, ale od tygodnia nie było go w ministerstwie – odparła Molly. – Wiem to od twojego ojca – dodała.
James ułożył się na piersi Ginny, gruchając z radości. Zaczął klepać ją rączką w policzek.
- Ty też chcesz coś powiedzieć na obronę taty? – zapytała, podciągając go bliżej. – To słucham.
----- 
Harry po wyjściu od Ginny i szpitala deportował się bezpośrednio do Doliny Godryka. Teraz, gdy Ginny już się obudziła, nie mógł odwlekać wykończenia domu i przeprowadzki.
Odetchnął głęboko, rozglądając się po znajomym terenie. Ośnieżone pola ciągnęły się do pobliskiej wioski, a zachodzące słońce rzucało rozmigotane błyski przez rosnące w lesie drzewa. 
Przeszedł przez furtkę i zatrzymał się na werandzie. Tutaj ponownie się rozejrzał. Czuł na sobie czyjś wzrok, jednak nikogo nie dostrzegł. Zbyt wiele osób znało ten adres, nieważne z której strony by nie był; śmierciożercy, dziennikarze... A rodzina raczej spodziewałaby się, że będzie przy Ginny, albo z Jamesem, a nie tutaj. 
Zacisnął mocniej rękę na różdżce i wszedł do środka.
Dom był pusty. Choć budynek powiększył się po remoncie o kilka następnych pomieszczeń, każdy pokój miał swoją historię.
Przechodząc przez salon, kuchnię i pierwsze piętro, radosne wspomnienia przeplatały się z koszmarami – wspólne posiłki, ucieczka po ślubie, tupot małych nóżek Teddy’ego, gdy mieszkał z nimi, atak śmierciożerców i spalenie domu, narodziny Jamesa, porwanie Teddy’ego...
Stojąc w ich starej sypialni, rozpamiętywał właśnie pobudki Teddy’ego, gdy rankiem wskakiwał im z impetem do łóżka, kiedy rozległo się pukanie do wejściowych drzwi. 
Zamarł na chwilę. Nikt nie wiedział, że tu będzie. Wyciągnął różdżkę i ostrożnie, by nie wydać żadnego dźwięku, zszedł na dół. Za oknem dostrzegł dwa cienie, kręcące się po werandzie. 
- Harry, jesteś tam? – Zza drzwi rozległ się zdenerwowany głos Hermiony i kolejne pukanie. – Molly powiedziała, że Ginny wygoniła cię ze szpitala, a Zgredek twierdził, że nie wróciłeś jeszcze do domu. Jesteś tu?
Dopiero teraz zdobył się na otwarcie drzwi.
- No, nareszcie – jęknął Ron, mijając go i wchodząc do środka. – Hermiona zamierzała stać tutaj wieki i walić w drzwi, dopóki byś nie otworzył.
- Co wy tu robicie? – zapytał zszokowany Harry, wpuszczając ich i zamykając drzwi. – Hermiono, jesteś pewna, że wszystko z tobą w porządku? Nie powinnaś odpoczywać?
Hermiona spojrzała na niego bykiem.
- Daj spokój, Harry – syknęła w odpowiedzi. – Wystarczająco długo odpoczywałam ostatnio i mam dość. Za to ty...
- Za to ja nie potrzebuję nianiek – wpadł jej w słowo. – Co wy tu robicie? – powtórzył trochę bardziej stanowczo.
- Hermiona była pewna, że cię tu zastanie – powiedział Ron, szczerząc zęby. – I nie myliła się.
- Chciałam z tobą porozmawiać – wyznała Hermiona.
Harry przewrócił oczami.
- Nie wiem czy jest o czym – burknął.
Wiedział do czego jest zdolna, a przekonywanie jej, że wszystko jest w porządku, nie było takie proste. Za dobrze go znała. Dostrzegł spojrzenie Rona, które wyraźnie mówiło: „Daj jej się wygadać i będziesz miał spokój”, więc poddał się i wyczarował trzy krzesła, na których usiedli.
Harry po pewnym czasie odniósł wrażenie, że cofnęli się do Hogwartu, a ona beształa ich za to, że się nie uczą. Tym razem jednak próbowała wbić mu do głowy prawdę o rodzinie. O tym, że w każdym małżeństwie zdarzają się kłótnie; tutaj przypomniała mu wydarzenia sprzed miesięcy, gdy to ona i Ron byli w całkowitej rozsypce i myśleli o rozwodzie, a teraz są szczęśliwi, czekając na dziecko... Ron wtedy wstał, pocałował ją w policzek i usiadł przy jej nogach na podłodze, chwytając ją za rękę. 
Przypomniała mu większość zdarzeń, które oboje, on i Ginny, przeżyli od wojny i mimo wszystko byli razem; ataki śmierciożerców, plotki o jego zdradzie, porwanie Ginny, prześladowanie Deana... – sześć trudnych lat, które są już za nimi, włączając w to ostatnie tygodnie. 
- Stare czasy nie mają tu znaczenia – zaprotestował Harry, przerywając jej przemowę. Wstał i zaczął przechadzać się po pustym salonie. – To te ostatnie tygodnie mają wpływ... I ja to zrozumiałem niestety za późno.
- Wiem to Harry – powiedziała łagodnie. – Ale taka jest twoja praca jako aurora, gdy próbujesz chronić innych, nie tylko własną rodzinę. Ginny to rozumie, tylko musisz pamiętać, że w ciąży emocje biorą górę nad umysłem. Tydzień temu ją poniosło i dlatego...
- Doszło do wypadku – skończył, zatrzymując się przy kominku.
Hermiona przytaknęła.
- Dzisiaj, jak się obudziła, była pewna, że ta wasza kłótnia wydarzyła się zaledwie kilka godzin wcześniej, dlatego tak na ciebie naskoczyła. Nie widziała, jak zajmowałeś się Jamesem, ale przejrzy w końcu na oczy i przekona się, że jesteś odpowiedzialny.
- Obyś miała rację – westchnął Harry.
Zdjął okulary i przetarł oczy.
Hermiona wstała, podeszła do niego i przytuliła go krótko do siebie.
- Poza tym potrzebujesz przyjaciół – powiedziała, rozglądając się – którzy pomogą ci w urządzeniu tego domu na nowo. Wiesz, że są różne czarodziejskie sposoby na przeprowadzkę?
- Wiem, ale...
- Chciałeś zrobić to wszystko sam – stwierdziła, kiwając głową.
- Nie! – wykrzyknął, wyciągając ręce – po prostu uważam, że ty nie powinnaś ciężko pracować w tym stanie.
- A kto powiedział, że tak będzie? Ja znajdę sobie jakieś przyjemne zajęcie i będę wam rozkazywać, a ty i Ron będziecie pracować. 
Obaj spojrzeli na siebie i jednocześnie westchnęli. Hermiona zaczęła przechadzać się po pustych pomieszczeniach. Obaj zrobili to samo.
- To od czego zaczynamy? – zapytał Ron. 
- Co planujesz w poszczególnych pokojach? – dopytała się Hermiona. – Musiałeś mieć jakiś plan, gdy przebudowywałeś ten dom.
Harry przytaknął.
- To prawda – przyznał – ale nie chcę zmieniać go zbyt drastycznie. Tutaj oczywiście będzie salon, tam – wskazał na boczne drzwi – kuchnia, tam – wskazał na kolejne drzwi, tuż przy schodach – gabinet i biblioteczka. Pierwsze piętro to sypialnia moja i Ginny, pokoik dziecięcy dla Jamesa i maluszka, które się narodzi i pokój Teddy’ego. A drugie piętro... ma być w przyszłości piętrem dla dzieciaków, gdy już będą na tyle samodzielne, żeby mieć własne pokoje. 
- Świetny pomysł! – Hermiona klasnęła w ręce. – To do roboty, panowie.

Późnym wieczorem wszyscy troje rozsiedli się w salonie, który wyglądał jak dawniej. Przed kominkiem ustawili mały stolik, ze szklanym blatem, a wokół niego dwa wygodne fotele i kanapę. Przez jedną krótką chwilę można było pomyśleć, że wszystko wróciło do normy.
Harry usiadł w fotelu przy kominku, w którym wesoło huczał ogień i obserwował swoich przyjaciół znad butelki piwa kremowego. Przed nim Hermiona postawiła drewniane pudełko, po czym ułożyła się wygodnie na kanapie, kładąc głowę na poduszce, a nogi oparła o siedzącego naprzeciwko Rona i odetchnęła z ulgą, gdy ten zaczął masować jej stopy. 
- Co to jest? – zapytał Harry, patrząc na pudełko.
- Nie wiem. Znalazłam to, gdy meblowałam waszą sypialnię. Otwórz to się przekonasz.
Harry wziął pudełko w ręce. Pojemnik zaczął zmieniać się w szkatułkę z wygrawerowanymi na wieczku inicjałami „L. E-P.”
- Wow – Hermiona podniosła się zaskoczona. – Tego wcześniej nie było.
- Czyje to inicjały? – zapytał Ron, wychylając się, by lepiej zobaczyć.
- Mojej matki – wyszeptał Harry w odpowiedzi. – Gdzie to znalazłaś? 
Podniósł głowę i spojrzał na Hermionę.
- W tej komórce za waszą sypialnią. Myślałam, że to robotnicy zostawili, ale gdy wzięłam do ręki pojawił się napis, że to własność Potterów.
- Komórka? Jakim cudem? Tam nie ma żadnej komórki!
Poderwał się z miejsca z zamiarem pobiegnięcia na górę. 
- Harry, stój! – zawołała Hermiona. – To był trochę przydługi dzień – ziewnęła rozdzierająco. – Jutro to sprawdzisz. Teraz wszyscy potrzebujemy odpoczynku.
 Ułożyła się ponownie na kanapie i zamknęła oczy.
- Ale ja chciałbym wiedzieć jak to otworzyć – jęknął i usiadł z powrotem – i zobaczyć, co zostawiła w nim moja mama.
Odstawił z powrotem pojemnik na stolik i wpatrzył się w niego, jakby samym spojrzeniem potrafił go otworzyć. Nic się oczywiście nie stało. Wyciągnął różdżkę i mruknął „Alohomora”. Skrzyneczka jak stała zamknięta, tak stała.
- Harry...  – Hermiona westchnęła. – Daj już spokój. Pewnie twoja mama nie chciała, by ktokolwiek się dostał do tego co tam jest w środku. 
- Rozumiem, że obcy, ale ja? Jestem jej synem!
- Hermiona ma rację, Harry. Nic dzisiaj nie zdziałasz. Zrobiło się późno, Hermiono – klepnął ją w łydkę. – Wracamy do domu, co?
Hermiona poruszyła się, jednak nie wstała.
- Ale ja jestem taka zmęczona – zamarudziła.
- Bo przesadziłaś skarbie – mruknął Ron. – Nie powinnaś była tak szaleć na górnym piętrze. Przecież dopiero co wyszłaś z Munga.
- Ale ja tak bardzo chciałam wam pomóc – jęknęła. – I chciałam coś zrobić dla ciebie i Ginny, Harry.
Wyciągnęła rękę i położyła ją na kolanie Harry’ego.
- Bardzo ci dziękuję, Hermiono, ale Ron ma rację. Przesadziłaś. – Uścisnął jej dłoń i przysunął się bliżej. – Może połóż się w jednym z pokoi gościnnych na piętrze, żebyś nie musiała dziś wracać do domu? – zaproponował.
- Niee – ziewnęła ponownie. – Ron mi pomoże. A ty? Co zamierzasz teraz robić? Zostajesz tu, czy wracasz na Grimmauld Place?
- Muszę pójść do Nory, by zabrać Jamesa – odparł. – A potem... – zamyślił się – chyba wrócę na Grimmauld Place, bo tam mam wszystkie rzeczy.
---- 
W Norze czekała na niego kolacja i roześmiany James siedzący na kolanach dziadka.
- Wiem o wszystkim – oznajmił Artur. – I wiem, że Ginny nie chce na razie cię widzieć, inaczej już dawno dostałbyś od nas wiadomość. 
Harry przełknął ostatnią łyżkę zupy i wstał, ignorując teścia. Wziął malca na ręce i przeszedł do salonu.
- Jak spędziłeś dzisiejszy dzień, maluszku? Cieszysz się, że mama się obudziła? 
James zaczął gaworzyć i opowiadać. Harry usiadł na kanapie, układając się na niej, tak jak wcześniej Hermiona i przytulił go do piersi. Słuchał syna z uwagą dopóki mały nie zasnął w jego ramionach, a kilka chwil później on sam zatonął w ramionach Morfeusza.

2 komentarze: