poniedziałek, 18 czerwca 2012

91. Wężowe Wzgórze


Biegł ciemnym korytarzem, jakby od tego zależało całe jego życie. Stawiał krok za krokiem, lecz jego ruchy były coraz wolniejsze. Wszystko go bolało. Przed sobą widział biegnącą Ginny, a jej włosy powiewały za nią pod wpływem wiatru. Zatrzymała się nagle i odwróciła do niego. W jej oczach dostrzegł strach. Nie musiał o nic pytać. Bardzo dobrze wiedział, co ją tak przeraziło.
- Ginny, uciekaj! Ja będę tuż za tobą!
Machnął rękami w jej stronę, żeby ją ponaglić.
- Harry, pomogę ci... – usłyszał jej cichy głos.
Pokręcił głową.
- Idź.
- Nie zostawię cię tutaj...
- Uciekaj! – krzyknął.
Widział jak z niechęcią się odwraca i odbiega. Jeszcze chwilę patrzył za nią jak znika za rogiem, a potem spróbował się odwrócić i podnieść różdżkę, ale poczuł, że nogi i ręce ma ciężkie jak z ołowiu.
Zza jego pleców świsnęło zaklęcie, które minęło go o kilka cali i uderzyło w ścianę.
- Gin...ny... – jęknął.
Gdzieś blisko siebie wyczuł jakiś ruch i usłyszał obcy głos, chyba kobiety.
- O co mu chodzi? – spytała. – Chce ginu do picia?
- Nie – odparł drugi głos, tym razem męski. – Pewnie śni mu się żona, Ginny.
- Ano tak. A ty znikaj stąd i przebierz się. Lepiej, żeby nie widział cię w tym stroju, gdy się ocknie.
Prawie nie docierało do niego, co tamci mówią. Nie miał siły otworzyć oczu, by sprawdzić, kto jest przy nim.
Było mu gorąco i czuł, że coś dziwnego krępuje jego ruchy. Czyżby śmierciożercy go złapali i zostawili związanego w jakimś dziwnym miejscu?
Próbował wierzgnąć nogami, aby wyswobodzić się z więzów, ale stwierdził, że jest to bezcelowe. Na dodatek wyczerpało już i tak resztę sił, które posiadał, po czym ponownie zanurzył się w ciemności.
Po jakimś czasie znowu się ocknął. Tym razem otworzył powoli oczy. Pomieszczenie, w którym się znajdował, było dość ciemne, tylko z boku dostrzegał blask ognia. Spróbował odwrócić głowę, aby zobaczyć skąd pada ten blask, ale to tylko sprawiło, że poczuł zawroty głowy. Ktoś podszedł do niego i zobaczył pochylającą się nad nim, okoloną blond włosami, twarz. To była jakaś kobieta, którą widział po raz pierwszy. Starał się usiąść, lecz z jękiem opadł z powrotem na posłanie.
- Leż spokojnie – powiedziała. – Nie jesteś wystarczająco zdrowy, aby wstać.
- Gdzie ja jestem? – zapytał słabym głosem. – Kim ty jesteś i co się stało?
- Na razie jesteś bezpieczny. Nic nie pamiętasz?
Zamknął oczy. Powoli przypominał sobie las i nierówną walkę z wężami. Jęknął cicho.
- Węże... – mruknął, otwierając z powrotem oczy.
- Tak. To cud, że cię znalazłam.
Nie zważając na protesty nieznajomej, podniósł się do pozycji siedzącej. Wciąż był cały obolały. Sięgnął po okulary i rozejrzał się po izbie. Była skromna, lecz porządna i czysta. Powrócił wzrokiem na kobietę. Miała niebieskie oczy, złociste włosy, a w rękach trzymała mokrą gazę.
Odsunął przykrywający go koc i spojrzał na siebie. Był ubrany tylko w bokserki i koszulkę. Natychmiast przykrył się z powrotem.
- Gdzie jest moje ubranie? I moja różdżka?
- Twoja różdżka jest tutaj – powiedziała, podając mu ją. – A twoje rzeczy nie nadają się do noszenia.
- Co? – wykrztusił.
W tej samej chwili do pomieszczenia wszedł mężczyzna z jasnymi włosami.
- Nasz królewicz już się obudził? – zapytał rozbawiony, podchodząc bliżej.
- Tim! – wykrzyknął Harry. – Co ty tu robisz?
- Właściwie to samo, co ty. Odkrywam tajemne miejsca śmierciożerców. Domyślam się, że znalazłeś mój list i rozmawiałeś ze Snakesem.
Tim odwrócił się do kominka i wrzucił kilka bierwion do ognia. Kobieta zerknęła na niego, a potem zabrała z szafki jakąś miskę i wyszła bez słowa.
- Tak. To on mnie tu skierował... – Harry spróbował wstać, ale ponownie zakręciło mu się w głowie, więc usiadł z powrotem na łóżku. – Rozumiem, że też trafiłeś na to stadko, tak jak ja?
- Nie całkiem – mruknął Tim, wstając i odwracając się do niego. – Choć też uratowała mnie Morrigan.
- Kto?
- Ta dziewczyna, która się tobą zajmowała, gdy wszedłem. Jest niesamowita, co?
Tim parsknął śmiechem, gdy dostrzegł zmieszanie na twarzy Harry’ego.
- Nic z tych rzeczy – powiedział. – To czarownica i tylko się tobą opiekowała. Mogłaby być uzdrowicielką, ale w przeszłości straciła pacjenta i uciekła tutaj. Mugole traktują ją jak zielarkę, ale czarodzieje z wioski do niej kierują swoich chorych. Chyba zauważyłeś, że nie masz żadnych śladów po ukąszeniach tamtych węży?
Harry odkrył się ponownie i przyjrzał się nogom i ramionom, które, jak pamiętał, były pogryzione, lecz nic tam nie znalazł. Nie zostały nawet blizny.
- Cudownie – mruknął. – Więc mogę iść dalej.
Wstał, tym razem już pewnie trzymając się na nogach, i rozejrzał się jeszcze raz po pokoju, szukając swoich ubrań. Wtedy uświadomił sobie, co powiedziała dziewczyna: że nie nadają się do noszenia.
- Gdzie są moje rzeczy? – zapytał.
- Jak powiedziała wcześniej Morrigan, już ich nie ma. Nie nadawały się do naprawy. Były zbyt podarte i brudne, by można było przywrócić ich wcześniejszy stan.
- To jak mam iść... – urwał, spoglądając na Tima.
- A gdzie ty się wybierasz? – spytał się Tim.
- Jak to gdzie? Idę ratować Ginny! – wykrzyknął z irytacją.
- Bez planu? Oszalałeś Potter! Nie wiesz, że tam mogą się dostać tylko śmierciożercy?
- To jak można tam wejść?
- Musisz być jednym z nich. I ja wiem jak to zrobić, bo byłem tam...
Harry zrobił dwa kroki i chwycił go za koszulę.
- Byłeś tam?! – wrzasnął i wycelował różdżkę w gardło mężczyzny. – I znowu nic nie zrobiłeś? Tak jak kilka miesięcy wcześniej po naszym ślubie?!
- Tak, byłem tam – przyznał spokojnie Tim. – Wiedziałem, że przyjdziesz i chciałem pomóc ci w odkryciu swobodnego dostępu do środka.
- I co odkryłeś? Widziałeś ją? – zapytał, puszczając koszulę, ale nie opuszczając różdżki. – Gadaj! – warknął.
Tim podniósł ręce w obronnym geście.
Nie widziałem Ginny, ale podobno jest przetrzymywana w lochach i bardzo dobrze strzeżona. Wstęp do niej ma tylko jeden ze śmierciożerców, a czasami Crabbe i Goyle, gdy mają ją przyprowadzić do głównego holu, do Lucjusza Malfoya, albo, gdy Bellatriks Lestrange się nudzi...
Harry opuścił różdżkę. Tego obawiał się najbardziej.
- Którzy... Crabbe i Goyle?... – jęknął. – Bo z tego, co wiem, to synowie też już się przyłączyli do spółki.
- Młodsi.
- A ten... jeden, co ma do niej dostęp, to kto?
Tim odsunął się na bezpieczną odległość od Harry’ego.
- Malfoy to ukrywa, a tamten zawsze stoi w jego cieniu. Rzekomo to jego prawa ręka. Słyszałem, że następnego dnia po przyprowadzeniu jej tutaj, to... – urwał i spojrzał ze strachem na Harry’ego.
- No mów! – syknął.
- Ten śmierciożerca ukazał swą twarz. I to byłeś ty.
- Że co? – Harry nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
- Tak. Ginny prawie uwierzyła, że to ty. I to ponoć on – podniósł ręce, zaznaczając palcami cudzysłów w powietrzu – zajmuje się nią w lochach – dodał z kwaśną miną. – Jestem pewny, że używa do tego eliksiru wielosokowego.
- O Boże... To nie może być prawda... – Harry ledwo podszedł do najbliższego okna i wyjrzał na zewnątrz. Pomarańczowe światło najbliższej latarni oświetlało niewielki fragment pobliskiej ulicy. – Mówiłeś, że wiesz, jak tam się dostać – powiedział, odwracając się.
- Tak. Chodź za mną.
Przeszli do przedsionka. Tim rzucił mu czarną szatę.
- Załóż to. To szaty śmierciożerców.
Sam założył podobną.
Harry ubrał się i spojrzał w lustro wiszące na ścianie.
- Więc tak Ginny widzi mnie ostatnio – mruknął smutny. – To musiał być dla niej szok.
- I podobno był – powiedział Tim. – Chodź. Nie pójdziemy tam jako my. Mam ci coś jeszcze do pokazania.
Zeszli stromymi, drewnianymi schodkami do piwnicy. Tim szedł pierwszy, przyświecając sobie drogę różdżką. Na dole była owa dziewczyna, Morrigan, a na podłodze, związani magiczną liną antydeportacyjną, siedziało dwóch osiłków: Crabbe i Goyle młodsi. Byli nieprzytomni.
- To dzięki nim mam te wiadomości, no i szaty – rzekł Tim Harry’emu.
Harry kiwnął głową.
- Domyślam się – powiedział powoli – że chcesz użyć eliksiru wielosokowego i pójść tam jako oni?
- Tak. Wczoraj już to zrobiłem. Musiałem przekonać się czy to zadziała. Morrigan próbowała mnie od tego odwieść – w tym momencie spojrzał na nią – ale mi się udało i wróciłem bez żadnych trudności.
- A skąd masz eliksir? – spytał Harry. – Przecież robi się go cały miesiąc.
- Wziąłem z naszych zapasów ministerialnych. Przed wyruszeniem tutaj pomyślałem, że może się przydać i, jak widać, przydaje się znakomicie. Dziś śmierciożercy mają mieć spotkanie o północy i my tam będziemy.
Nachylił się i wyrwał Crabbe’owi kilka włosów. To samo zrobił Harry z Goyle’em.
- Weźmy ich różdżki – powiedział Tim. – W ten sposób będziemy bardziej wiarygodni.
Przywołał je zaklęciem, jedną odrzucił do Harry’ego, po czym obaj schowali je do wewnętrznych kieszeni.
- Morrigan, wiesz, co robić po naszym wyjściu? – spytał się dziewczyny, a ta kiwnęła głową. – No, to czas na nas, Harry – zwrócił się do niego.
Klepnął go w plecy i wyszli.
------
Cela była przeraźliwie chłodna. Ginny drżała z przejmującego zimna, wszystko ją bolało i czuła się tak jakby miała gorączkę. Ze względu na brak okien nie sięgały tu promienie słońca ani światło księżyca, więc nie miała pojęcia ile czasu minęło od dnia, gdy tu się znalazła. Może dwa dni, ale równie dobrze mógł to być tydzień.
Od niewygodnej pozycji, do jakiej zmuszały ją kajdany, zdrętwiały jej ręce i plecy, a łańcuchy bezlitośnie obcierały skórę na nadgarstkach i kostkach, gdy próbowała choć na chwilę zmienić ułożenie ciała.
Co jakiś czas przychodził ten człowiek o twarzy Harry’ego, przynosząc wodę do picia.
Zaczęła w myślach nazywać go „Strażnikiem”, gdyż tylko on wchodził tu bez żadnych problemów. Przyzwyczaiła się więc do tego, że za każdym razem, gdy drzwi otwierały się i pojawiał się on z niezmiennym pytaniem: „zastanowiłaś się, czy nadal chcesz cierpieć?”, łańcuchy automatycznie naciągały się, stawiając ją do pionu i rozciągając między podłogą a sufitem.
Tym razem przyszli we trzech. Dwóch tępych osiłków, w których rozpoznała Crabbe’a i Goyle’a oraz on, Strażnik. Co dziwne Goyle zawahał się przy wejściu. Pamiętała jego obleśne spojrzenie z pierwszego dnia. Wtedy chętnie by się nią zabawił, ale dzisiaj... Był taki ostrożny i delikatny, gdy kajdany opadły, a on i Crabbe chwycili ją za ramiona.
Niestety ostry głos „Harry’ego” i jego ironiczny uśmieszek nie wróżył nic dobrego.
- Już niedługo przekonamy się, czy nadal będziesz mówiła „nie” – powiedział.
Dwaj dawni goryle Malfoya pociągnęli ją za sobą i powlekli na górę.
Poczuła jak Goyle ściska ją za ramię. Wzdrygnęła się. Pewnie ma nadzieję na zabawienie się z nią po powrocie.
Wkrótce byli na miejscu. Tym razem w pokoju była tylko Bellatriks Lestrange. Puścili ją dopiero u jej stóp.
- Wynoście się stąd – rozkazała. – Macie zostawić mnie z nią samą. Ty też, Knight – warknęła. Ginny uniosła głowę zaskoczona. Knight? To on udawał Harry’ego? – Jesteś za miękki, skoro nic nie zrobiłeś. Lucjusz nie jest zadowolony z twoich wyników. Nie chcę cię widzieć, chyba, że chcesz poczuć moją złość. Zrozumiałeś?
Mężczyzna wycofał się za tamtymi i Ginny została sam na sam z Lestrange.
- A teraz przekonamy się czy nadal jesteś taka pyskata, jak na początku – rzuciła kąśliwie.
------- 
Harry nie spodziewał się, że to aż tak zaboli, gdy ją zobaczy. Stała bez strachu przy ścianie, zakuta w kajdany. Jej szkolny sweter leżał w strzępach na podłodze, brudna bluzka, podarta w wielu miejscach ledwo trzymała się na niej, a blada twarz wyraźnie kontrastowała się na tle niegdyś puszystych, a teraz zmatowiałych rudych włosów.
Chwycił ją pod ramię, za drugie trzymał ją już Tim, i poprowadzili na górę po stromych schodach. Nie mogli nic zrobić, bo ten, który ich tu przyprowadził i, jak mówił Tim, cały czas pilnował Ginny, szedł tuż za nimi. Czyli nic się nie zmieniło: Crabbe i Goyle nadal byli pilnowani, by nie zrobili jakiegoś głupstwa. Chciał dodać Ginny otuchy, więc ścisnął ją lekko, by dać jakiś znak, że jest przy niej, ale ona wzdrygnęła się na ten gest. No tak, przecież był Goyle’em. Musiała to źle zrozumieć.
Gdy weszli do wielkiej komnaty poczuł jak zadrżała na widok stojącej po drugiej stronie kobiety. Sam też poczuł dreszcz przebiegający mu po plecach, gdy spojrzał na Bellatriks. Ścisnął mocniej ramię Ginny, lecz Tim zaczął go ciągnąć z tyłu za szatę.
- Chodź stąd. Nie teraz – syknął głosem Crabbe’a.
Wyszli na korytarz, szarpiąc się ze sobą.
- Nie zostawię jej na pastwę tej baby!
- To nie jest odpowiedni...
- To właśnie jest najlepszy moment! – krzyknął Harry i wyciągnął różdżkę. – Lestrange jest sama, nikt nam nie przeszkodzi!
Tim pokręcił głową.
- Zaraz śmierciożercy będą się zbierać. Mówiłem ci, że mają spotkanie o północy. Pewnie Lestrange ma...
Ostatnie słowa Tima zagłuszył przeraźliwy krzyk Ginny. Harry odwrócił się, by biec do niej, lecz w tej samej chwili w plecy ugodziło go zaklęcie Pełnego Porażenia Ciała. Wszystkie członki złączyły się razem, a on upadł sztywny jak płyta nagrobna przy Timie, który schylił się i pociągnął go za szatę do jakiejś bocznej komnaty. Krzyk Ginny niósł się za nimi i po całym zamku.
- Mówiłem, że jeszcze nie czas – warknął Tim.
Do Harry’ego powoli docierała cała groza sytuacji, w jakiej się znalazł. Zaczął rozumieć wszystko. Od miesięcy Tim próbował przekonać go, że jest po jego stronie, a jednocześnie współpracował ze śmierciożercami, dostarczając im wiadomości na jego temat. Tym sposobem zinfiltrowali Hogwart, wstawiając tam Knighta, oraz Biuro Aurorów, by mieć oko na niego. Pluł sobie w brodę, że nie zauważył tego wcześniej. Jak mógł to przeoczyć? Czy nie za łatwo poszło im dostanie się tu do środka?
Dopiero po chwili zorientował się, że Tim coś do niego mówi, przechadzając się obok.
- Wiesz co, Potter? Nie spodziewałem się, że jesteś taki głupi. Rzeczywiście twoja naiwność nie zna granic. Chyba każdy śmierciożerca chciał cię tu sprowadzić, ale ty wpadłeś akurat w moje sidła... Cudownie! – wykrzyknął. – A teraz wstawaj! – Cofnął zaklęcie i uderzył go w brzuch, aż Harry zgiął się wpół z bólu. – Czas na nas. Malfoy nie będzie czekał.
Harry wstał powoli, cały czas go obserwując.
- I o to ci chodziło od samego początku, tak? – wymamrotał Harry. –  Przekazać mnie śmierciożercom? Od kiedy z nimi grasz? Kto jeszcze w ministerstwie z nimi współpracuje? Może Mike?
- Nie gadaj tyle! – warknął Tim. – Jesteś za bardzo wścibski, Potter. Naciągnij kaptur na głowę – rozkazał. – Mija czas działania eliksiru, niech nikt na razie cię nie zobaczy.
Gdy tylko Harry to zrobił, Tim złapał go mocno za ramię, różdżkę trzymając w gotowości.
- Idziemy.
W komnacie, w której wcześniej zostawili Ginny, byli już wszyscy. Tim popchnął go do przodu, ustawiając się w pustym miejscu w kręgu. Harry spojrzał na środek. Ginny leżała, drżąc z bólu i wyczerpania.
- Nie ruszaj się! – usłyszał w prawym uchu głos Tima.
- Mam stać i czekać, aż ty w odpowiedniej chwili popchniesz mnie do Malfoya? – spytał ironicznie.
Tim nie odezwał się więcej, tylko szarpnął go, by się odwrócił.
- Wszyscy wiecie, kim jest ta kobieta – powiedział Malfoy, a dookoła przeszedł zgodny pomruk. Harry zadrżał z wściekłości. – Tak, to żona Harry’ego Pottera. Miałem plan, aby przekonać ją do nas. Niestety nie udało mi się to. Ale nie martwcie się moi drodzy. Mam pewne informacje, że Potter niedługo będzie w naszych rękach. A jeśli już jest wśród nas, to nie pozwoli mi niczego jej zrobić. Potter, wychodź z ukrycia! – zawołał. – Nie baw się z nami w chowanego! Crucio!
Harry nie mógł tego znieść. Nim wybrzmiały do końca ostatnie słowa Malfoya, wyskoczył na środek i upadł na ziemię, osłaniając całym ciałem bezbronną dziewczynę. Cruciatus, który miał trafić w nią, uderzył z całą siłą w jego plecy. Zacisnął zęby i wygiął się z bólu.
Ginny z otwartymi ustami patrzyła na mężczyznę nad sobą. Kaptur spadł mu z głowy, ukazując czarną czuprynę i grzywkę przykrywającą bladą bliznę na czole. Miał zamknięte oczy, bo Malfoy nie odwołał zaklęcia, ale ona wiedziała, kim on jest.
- Harry... – szepnęła.
Gdy Malfoy cofnął zaklęcie, Harry osunął się na nią. Poczuła jego urywany oddech tuż przy uchu, a potem szept:
- Wszystko będzie dobrze...
- No, no, no – odezwała się Bellatriks – Witaj, Potter.
Podekscytowane głosy śmierciożerców wypełniły komnatę. Harry wstał i spojrzał na Malfoya. Ginny patrzyła z niedowierzaniem na niego. To ma być dobrze? I co on zamierza zrobić?
- Cisza! – krzyknął Malfoy i rozmowy umilkły. – Przez ciebie zginął mój syn – zwrócił się do Harry’ego. – A teraz ty masz szansę przekonać się, co to znaczy patrzeć na śmierć najbliższej osoby, tak jak ja patrzyłem na śmierć Draco.
- Czy ty nie rozumiesz, że to była jego decyzja? – zapytał Harry. – Miał dosyć twojej dyktatury, reżymu Voldemorta...
Wokół dało się słyszeć ciche syki.
- Jak śmiesz wypowiadać to nazwisko, mieszańcu! – wrzasnęła Bellatriks. – Crucio!
Harry upadł na ziemię, wyjąc z bólu.
- Nie!
To krzyknęła Ginny. Bellatriks opuściła różdżkę, wybuchając śmiechem. Zaklęcie ustało. Harry leżał, ciężko oddychając. Ginny chwyciła jego dłoń i splotła palce z własnymi.
- Zabolało? Chcesz jeszcze raz, Potter? A może przekonamy się jak kwiczy twoja żona, co? Przecież po to tu jest.
Nagle zgasły wszystkie pochodnie i zrobiło się ciemno. Harry zamarł na chwilę, a potem przesunął się w ciemności w stronę Ginny i objął ją. Oboje czekali w napięciu na rozwój sytuacji.
- Lumos! – krzyknął Malfoy. – Yaxley, Dołohow sprawdźcie korytarz!
Gdzieś z tyłu rozległ się huk. W powietrzu rozbłysło mnóstwo zaklęć.
- Drętwota!
- Expelliarmus!
- Impedimento!
- To aurorzy! – krzyknął ktoś z boku.
Ginny drgnęła, ale Harry przyciągnął ją mocniej, obejmując troskliwie.
- Nie bój się. – Jego głos zabrzmiał tuż nad jej uchem. – Wszystko będzie dobrze.
- Wiem – odpowiedziała cicho, wtulając się w niego. – Ale jak się stąd wydostaniemy?
Wokół nich rozgorzała walka, co chwila zaklęcia świstały im nad głowami. Harry wyciągnął różdżkę, wstał i rzucił zaklęcie tarczy.
- Możesz wstać? – zapytał i wyciągnął do niej rękę. Ginny zachwiała się, gdy stanęła na nogach. – Ty musisz się stąd wydostać. Ja mam tu jeszcze kilka spraw do załatwienia. Drętwota! – krzyknął, a zaklęcie trafiło w najbliższego śmierciożercę.
- Co? Harry, nie! – zaprotestowała.
Nagle podszedł do nich jakiś auror.
- Potter, jesteście cali? – zapytał, strzelając oszałamiaczem w zbliżającego się z drugiej strony śmierciożercę.
- Ginny jest wyziębiona i zmęczona. Możesz ją zabrać?
- Nic mi nie jest! – zaperzyła się Ginny. – Potrzebuję tylko różdżki i mogę walczyć!
- Po to tu jestem – mruknął tamten, nie zważając na jej protesty. Wyczarował koc i podał go Harry’emu, a on owinął nim Ginny.
- Zostawcie mnie! – krzyknęła. – Nic mi nie jest! Harry, proszę... nie... – spojrzała na niego błagalnie, ale on pokręcił głową.
Ginny uwolniła rękę spod koca i chwyciła jego dłoń.
- Daj działać aurorom – mruknął, patrząc na nią. – My się wszystkim zajmiemy. – Przysunął się bliżej i dotknął dłonią jej bladego policzka. – Kocham cię – szepnął i pocałował ją w usta. To było krótkie, przelotne, ale jednocześnie wspaniałe. Harry poczuł przypływ dodatkowej energii, gdy odwzajemniła pocałunek.
- Obiecaj mi, że wrócisz – poprosiła.
- Obiecuję. Niedługo się zobaczymy.
Puściła jego rękę z nieskrywaną niechęcią. Chciała wierzyć, że dotrzyma słowa.
- Newton, zabierz ją stąd! – krzyknął Harry do aurora, który przez ten czas ochraniał ich zaklęciem tarczy. – Wystarczająco już przeżyła.
Mężczyzna kiwnął głową, wziął ją na ręce i odszedł. Harry zablokował nadlatującą klątwę, odwrócił się i rzucił się w wir walki.

4 komentarze:

  1. Po prostu musisz wydać książkę. To jest świetne. Można się popłakać, pośmiać, trzymasz wszystkich w napięciu. Jest suuuuper. Nie, to jest lepsze niż super. Nie ma słów żeby to opisać. Po prostu to uwielbiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po prostu musisz wydać książkę. To jest świetne. Można się popłakać, pośmiać, trzymasz wszystkich w napięciu. Jest suuuuper. Nie, to jest lepsze niż super. Nie ma słów żeby to opisać. Po prostu to uwielbiam.

    OdpowiedzUsuń