czwartek, 21 czerwca 2012

106. W święta wszyscy jesteśmy dziećmi


W połowie grudnia śnieg zamienił się w marznący deszcz, pozostawiając na ziemi kałuże i błoto z roztopionego śniegu. Zrobiło się brzydko i szaro. Choć aura na to nie wskazywała, w sklepach na Pokątnej zaczęły pojawiać się latające śnieżynki, magiczne elfy i choinki. Magia nadchodzących świąt opanowała wszystkich, nie tylko czarodziejów, ale i mugoli, choć ci ostatni pokrywali witryny swoich sklepów zwykłymi lampkami i bombkami.
Ginny nie miała teraz chwili wytchnienia. W ostatnich dniach przed świętami Harpie trenowały prawie codziennie i nie pomagały jęki i narzekania dziewczyn, że leje, że pogoda jest koszmarna, i że nie mają czasu na porządne przygotowanie się do świąt, i w domu nie czuć tej magicznej atmosfery, jak co roku. Gwenog od razu na nie warczała, że ponieważ same tego chciały, teraz muszą zrobić wszystko, aby wygrać.
Przez to wszystko, Ginny nie widywała Harry’ego cały dzień, bo wychodziła wczesnym rankiem, gdy on jeszcze spał, pozostawiając mu śniadanie na stole w kuchni, a wracała po południu, gdy jego oczywiście nie było, i mimo zmęczenia, starała się doprowadzić dom do stanu używalności i przygotować się na święta. Dopiero wieczorami, gdy Harry wracał po pracy do domu i zjadał kolację, próbowała z niego wyciągnąć, co się u niego wydarzyło.
Niechętnie jej o tym mówił. Kiedy ich wieczorne rozmowy tuż przed snem zahaczały o niebezpieczne rejony jego pracy, szybko przerzucał pałeczkę w jej stronę i wtedy to ona opowiadała o minionym dniu. Uwielbiał słuchać o godzinach, które spędziła na miotle, czując swego rodzaju odprężenie po bezowocnym dniu spędzonym w Biurze i smutek, że on nie bierze w tym udziału.
Rozmowa z Robardsem tamtego dnia, po pogrzebie Lupinów, nie poprawiła mu nastroju. Nie wahał się nawet stwierdzić, że pogorszyła i tak zepsuty już dawno humor.
- Siadaj, Potter. – Ostry głos Robardsa nie zapowiadał miłej pogawędki. Zresztą nigdy takie nie były.
Harry usiadł przed biurkiem szefa z rękami na kolanach, wpatrując się w magiczne okno. Śnieg sypał się za nim gęsto, a na szybie przykleiło się kilka gwiazdek. Gdy tak czekał na słowa szefa, miał wrażenie, że oczekuje na wyrok.
W ciszy gabinetu słychać było tylko skrobanie pióra na pergaminie, bo Robards pisał jakiś list. Chwilę potem podpisał się zamaszyście, stuknął w pergamin różdżką, który natychmiast zamienił się w samolocik i wyleciał z gabinetu. Po tym Robards podniósł głowę i spojrzał na Harry’ego.
- Znam twoją odpowiedź, więc nie musisz nic mówić – powiedział, podnosząc rękę, zanim Harry zdążył w jakikolwiek sposób zareagować. – Ale tej sprawy nie mogę ci przydzielić, bo wysyłam cię gdzie indziej.
- Gdzie indziej? Ale przecież King... – urwał i natychmiast się poprawił – minister powiedział mi, że...
- Nie wiem, co ci mówił Shacklebolt, ale, jeśli dobrze pamiętam, to ja tu jestem szefem i to do mnie należy, gdzie wysyłam swoich podwładnych, a nie on.
Harry pokiwał głową.
- A więc... Po rozmowie z ministrem uświadomiłem sobie, że ty, jako nasz najmłodszy nabytek, nie przeszedłeś żadnego szkolenia. A chyba wiesz, że każdy, ale to każdy, kto chce tu pracować powinien przejść trening aurorski, który zwykle trwa trzy lata.
- No tak, ale nie było...
- Cisza, Potter. Teraz ja mówię – warknął Robards. – Jesteś tu już półtora roku i przekonałem się o twojej wytrwałości i poświęceniu. Ale, jak to mówią: „trening czyni mistrza” i po nowym roku wysyłam cię na ten kurs, a sprawą śmierciożerców zajmie się Paul Laughter.
- To znaczy, że... – zaczął powoli Harry, jakby się głęboko zastanawiał nad słowami Robardsa, choć w środku zaczynał wzbierać w nim gniew – że śmierciożercy będą bezkarni, tak?
- Zapominasz się, Potter! Paul Laughter jest doświadczonym aurorem, co niestety nie można powiedzieć o tobie!
- Bo nie zrobiłem jakiegoś głupiego kursu aurorskiego? – wykrzyknął i poderwał się z miejsca. – A to, że przez tyle lat miałem z nimi do czynienia, nic nie znaczy? Że od samego początku próbowali wykończyć mnie i moich najbliższych przyjaciół, a co za tym idzie moją rodzinę? Po prostu mnie odsuwasz, bo jestem tylko głupim szczeniakiem, który nie zna waszych metod! – krzyknął z wyrzutem w głosie i odwrócił się od Robardsa.
- Tego nie powiedziałem – oznajmił spokojnie Robards – i nie usłyszysz. Wiem, co przeszedłeś przez te lata...
- Skąd ty możesz o tym wiedzieć? – krzyknął i ponownie się odwrócił. – Nie było cię tam! Nie było żadnego aurora, gdy byliście najbardziej potrzebni! Sam musiałem się o siebie zatroszczyć!
Nie przejmował się, że jest niegrzeczny, że zwraca się do swojego szefa, który może go za to po prostu wywalić na zbity łeb.
- Z tego, co wiem, Scrimgeour proponował ci ochronę, ale ty ją odrzuciłeś... – mruknął Robards.
- Bo nie chciałem zostać maskotką ministerstwa – warknął Harry. - Poza tym potem wiele się zmieniło, prawda?
- Prawda – przyznał Robards, kiwając głową.
Chwilę wpatrywali się w siebie. Harry rozpamiętywał czasy ukrywania się przed Voldemortem z jednej strony, a z drugiej przed ministerstwem.
- A teraz usiądź i uspokój się – powiedział Robards. To była prośba, nie rozkaz. Zaczekał aż Harry z powrotem usiądzie i kontynuował. – Jak już mówiłem wcześniej, przekonałem się o twojej wytrwałości i poświęceniu – powtórzył. – I będziesz znakomitym aurorem, ale trzeba cię jeszcze podszkolić. Dlatego odbędziesz to szkolenie, jak każdy pracujący tu auror.
- W porządku – mruknął, nie do końca zadowolony, ale wiedział, że nie ma sensu spierać się z Robardsem. – To wszystko? – zapytał i wstał.
- Jest jeszcze jedno – mruknął. – Jeśli będziesz miał jakiś problem, zgłoś się do Paula Laughtera. Jest oddelegowany przeze mnie do opieki nad tobą, dopóki nie ukończysz szkolenia, ale pewnie już to zauważyłeś, bo od dawna tym się zajmuje.
Harry przewrócił oczami i kiwnął głową. Odwrócił się i wyszedł. Dopiero przy swoim boksie zorientował się, na co się zgodził. Tym sposobem nie będzie miał chwili wolnej, ale czy tego właśnie nie oczekiwał?
Nie, bo miałeś zająć się czymś innym, szepnął głosik w jego głowie.
Wziął z biurka magiczną ramkę i odchylił się na krześle. Ginny ze zdjęcia uśmiechnęła się do niego i pomachała mu ręką. Jak teraz mogą myśleć o powiększeniu rodziny? Jego czeka co najmniej rok poza domem, z krótkimi przerwami, a i ona... pewnie cały czas będzie w trasie, gdy zacznie się sezon quidditcha.  
Wygląda na to, że będą musieli z tym poczekać, aż będą mieli więcej czasu dla siebie.
-----
Nastał wreszcie świąteczny poranek. Podwórko było uprzątnięte, dom przybrany girlandami ostrokrzewu i jemioły, a w salonie przy kominku stała wielka choinka.
Ginny krzątała się po kuchni i przygotowywała kawę i bułeczki na śniadanie, podśpiewując pod nosem jakąś kolędę.
Harry podszedł do niej od tyłu i objął ją jedną ręką.
- Wesołych świąt, Ginny – szepnął i pocałował ją za uchem.
- Nawzajem. Co chcesz na śnia...? – urwała, gdy jego ręce wśliznęły się pod koszulkę i zaczęły ją łaskotać.
- Ciebie... – zamruczał.
- Hej! Co robisz? – Wykręciła się do niego, śmiejąc się.
- Próbuję się tobą nacieszyć, dopóki mogę – wyjaśnił.
Kilka dni wcześniej Harry powiedział jej o szkoleniu aurorskim. Opuściła ręce, spychając jego dłonie ze swoich bioder. Przestała się uśmiechać.
- Mieliśmy nie mówić o tym w święta – przypomniała mu surowo. – To taki cudowny okres... – rozmarzyła się – idealny, by zapomnieć o wszystkim, a ty i tak próbujesz to popsuć....
- Przecież nic nie mówię, ale nad nami jest jemioła... A ja chcę wykorzystać okazję, by pocałować moją żonę, która jest taka śliczna...
- O czym ty mówisz? Jaka jemioła?
Podniosła głowę i ujrzała nad sobą jego rękę, w której trzymał gałązkę z białymi owocami.
- Dasz się pocałować? – zapytał z uśmiechem, przetaczając ją między palcami.
- A jeśli nie dam?
- To i tak cię pocałuję! – zawołał i skradł jej całusa.
- Dzieciak! – wykrzyknęła ze śmiechem, klepiąc go w ramię.
Na kuchence zagwizdał czajnik, więc odwróciła się, by nalać wody do stojących na blacie kubków. Harry przestawił je na stół i usiedli naprzeciwko siebie.
- No cóż...  W święta wszyscy są dziećmi, a od kiedy spędzam je z twoją rodziną wreszcie mam okazję, by nim być – odparł z uśmiechem i wypił łyk kawy.
Ginny wpatrywała się w niego znad krawędzi kubka. Wiedziała, że ma na myśli okres sprzed Hogwartu, kiedy nie miał prawdziwego dzieciństwa. Odchrząknęła.
- Tylko jak będziemy w Norze to nie przesadzaj. Wystarczy, że będą tam już inne dzieci.
- Nie porównujesz mnie chyba do Teddy’ego?
- Jak bym mogła – obruszyła się, szczerząc zęby, i podniosła się, by przygotować śniadanie. – Może bardziej do Victoire – dodała.
Harry zachłysnął się wypitym właśnie napojem, parskając śmiechem.
- Jesteś okropna – powiedział i odkaszlnął.
- To co chcesz na śniadanie? Oczywiście oprócz mnie – dodała, przeczuwając, co chce powiedzieć.
- Może być jajecznica, którą chętnie się z tobą podzielę.
Przywołał jajka ze spiżarni i sam zajął się ich przygotowaniem.

W Norze panował gwar i wszędzie kręcili się domownicy i goście. Fleur rzuciła zaklęcie wyciszające na kołyskę i postawiła ją w bocznym pokoiku, by Victoire mogła spać w ciszy.
Molly stała przy kuchence i śmiała się, klepiąc swojego męża drewnianą łyżką po rękach, gdy ten usiłował ukraść kawałek indyka z półmiska. Reszta rodziny siedziała w salonie. Teddy kręcił się między poszczególnymi osobami, lecz nie oddalał się zbytnio od babci, ale, gdy tylko ujrzał wchodzących Ginny i Harry’ego, wyrwał się Ronowi, który trzymał go jako ostatni, i podbiegł do nich, krzycząc: „Jujo i cioć-ia!”, z wyciągniętymi rączkami. Jego włosy natychmiast zmieniły się z jasnych na turkusowe, kiedy Harry chwycił go i podrzucił do góry, aż chłopiec zapiał z radości.
Strumyczek śliny wypłynął mu z buzi i opadł na okulary Harry’ego. Rozległ się głośny śmiech zebranej rodziny.
- Oho, Harry został oznakowany przez Teddy’ego – powiedział Fred poważnym tonem. – Prosimy o ostrożność.
- Teren skażony, nie dotykać – oświadczył George i zwrócił się do siostry: – przykro mi Ginny, ale do końca świąt Harry i Teddy będą nierozłączni.
- Wszystko jest możliwe – mruknęła i wyciągnęła chusteczkę, by pomóc Harry’emu wytrzeć soczewkę.
Harry podrzucił lekko Teddy’ego i uwolnił rękę, by zdjąć okulary.
- Tak będzie ci wygodniej – powiedział, podając je Ginny – ja i tak nic nie widzę.
- Tylko najpierw usiądź tutaj, Harry – powiedział Ron, podchodząc do niego, i pchnął go na najbliższy fotel.
- Hej! Ostrożnie! – krzyknął, gdy opadł na siedzenie. – Mam dziecko na ręku.
Teddy zaśmiał się radośnie i zaczął się bujać na kolanie Harry’ego, jakby chciał wymusić na nim to jeszcze raz.
Ginny podała Harry’emu okulary z powrotem, a on założył je na nos.
- Dzięki – mruknął, a potem spojrzał na chłopca. – Tak ci się to spodobało, smyku? – zapytał.
- Jeście raz, jujo! Jeście! – poprosił, trzymając się piąstkami za koszulę wujka i cały czas podskakując na jego kolanie.
Na progu salonu stanęła pani Weasley.
- Myślę, że jeszcze przyjdzie na to czas, chłopcy – powiedziała do nich – bo teraz wszyscy idziemy na obiad. Zapraszam.
Przez resztę świąt rzeczywiście Harry i Teddy byli nie rozłączni. Nawet podczas posiłków, gdy pani Tonks próbowała nakarmić Teddy’ego, chłopiec nie opuszczał kolan wujka, którego dokarmiała Ginny. Oczywiście skończyło się to komentarzami bliźniaków, że Ginny ma już pierwsze dziecko, a dobre przygotowanie na pewno jej się przyda na przyszłość. Udawała, że ją to bawi, aż wieczorem zapytała ją o to Hermiona.
- Co się dzieje, Ginny?
- Co masz na myśli? – spytała, upijając łyk wina z pucharu i patrząc na Harry’ego, który siedział na kanapie po drugiej stronie salonu i wyczarowywał z różdżki kolorowe kółeczka, a Teddy próbował je chwycić w piąstkę.
- Obserwuję was cały dzień i wiem, że coś jest nie tak. Ty jesteś jakaś markotna i nie odrywasz wzroku od Harry’ego, a on... jest niezadowolony, żeby nie powiedzieć wściekły, ale dobrze się maskuje, gdy bez przerwy bawi się z Teddym. Nawet usypiał małego po obiedzie i sam z nim prawie zasnął. Zauważyłam też, że nie śmieszyły cię komentarze Freda i George’a.  Dlatego pomyślałam, że coś się stało.
Ginny upiła kolejny łyk i spojrzała na bratową.
- Nic się nie stało – mruknęła. – Niedługo zaczynamy sezon i po prostu...
- Nie wykręcaj się quidditchem, bo wiem, że nie o to chodzi – syknęła, a Ginny zmierzyła ją surowym spojrzeniem. – No dobrze, może dla ciebie, ale Harry nie ma z tym nic wspólnego.
- Prawda. – Pamiętała ten wieczór, gdy oznajmił jej, co będzie za kilka dni i jego wściekłość. Teraz przeszli już nad tym do porządku dziennego, jakby od dawna się tego spodziewali. Westchnęła. Zastanawiała się nad tym, co może powiedzieć Hermionie, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy, oprócz prawdy. – Harry po Nowym Roku idzie na kurs aurorski i chce nacieszyć się Teddym tyle ile może, bo później nie będzie miał takiej możliwości.
- Teraz wszystko rozumiem – szepnęła Hermiona. Chwilę milczała, po czym powiedziała, zmieniając temat, jakby wyczuła, że Ginny nie chce więcej o tym rozmawiać: – A tak w ogóle to dziękujemy za bilety na najbliższy mecz. Ron skakał jak małe dziecko, gdy się dowiedział, że gracie z Armatami i będzie miał okazję zobaczyć to na żywo. Teraz nie wie, co wybrać.
Ginny uśmiechnęła się.
- Pewnie zastanawia się czy ma kibicować swojej ukochanej drużynie, czy siostrze, co? – spytała.
- Żebyś wiedziała – Hermiona też się zaśmiała. – Po meczu o wszystkim ci opowiem.
- Będę czekała z niecierpliwością.

-----
- Harry! Pośpiesz się! – Krzyk Ginny poniósł się po całym domu. – Muszę już iść!
Machnęła różdżką w stronę talerza z grzankami, który poderwał się na chwilę i opadł na blat, rozbijając się na kawałki.  Pokruszone tosty wysypały się na podłogę. Przeklęła pod nosem, machnęła różdżką ponownie, mrucząc: „Reparo”; talerz scalił się i ustawił na stole, a chwilę potem grzanki wzbiły się w powietrze i wróciły potulnie na niego.
- Harry! – warknęła zniecierpliwiona.
- Już jestem! – zawołał, wchodząc do kuchni. Pocałował ją w policzek i usiadł. Miał na sobie szatę w barwach Harpii; przygotowaną specjalnie dla największych fanów drużyny. – Nie denerwuj się tak. Przecież to tylko towarzyski mecz.
- Jak zwał tak zwał – mruknęła. – Tu są bilety dla ciebie i Teddy’ego. – Wskazała różdżką na dwie małe rolki pergaminu, leżące na stole. – Macie miejsca w loży dla rodzin członków drużyny, Ron i Hermiona też. Mecz zaczyna się o dwunastej, ale bądźcie wcześniej, żebyście mogli zająć najlepsze miejsca.
- W porządku. – Harry schował bilety do kieszeni pod szatą i sięgnął po jedzenie. – Jadłaś coś? – Machnął jej grzanką przed nosem, którą ugryzł chwilę potem.
- Jadłam – potwierdziła. – Tylko ubierzcie się ciepło – nakazała, odwracając się od niego i podchodząc do drzwi – bo będziecie wysoko i na pewno będzie wiało.
- Dobrze mamusiu – powiedział słodkim głosem, natychmiast parskając śmiechem, gdy Ginny na jego słowa pogroziła mu palcem. – I powodzenia. Zobaczymy się po meczu.
Kiwnęła mu głową i poszła do salonu. Harry usłyszał jak z kimś rozmawia. Chwilę potem trzasnęły wejściowe drzwi, a do kuchni wbiegł Ron, a za nim Hermiona. Oboje ubrani na sportowo; Hermiona miała przyczepiony do bluzy znaczek Harpii, a Ron kapelusz Armat na głowie.
- Cześć, stary! – krzyknął Ron i klepnął go w plecy.
- Cześć Ron, witaj Hermiono – przywitał się z nimi, wstał i posprzątał po śniadaniu. – Widzę, że jednak kibicujesz swoim – zwrócił się do Rona.
- No tak – odparł Ron. – Nie będę ich zdradzał na jeden mecz...
- Ale w Harpiach gra twoja siostra, i co? – żachnęła się Hermiona.
- To od tej pory każdy z naszej rodziny ma kibicować Harpiom, bo tam gra Ginny? – zapytał rozdrażniony. – Wystarczy, że wy to robicie. No to jak? Gotowy? – spojrzał na Harry’ego.
- Gotowy. Możemy iść po Teddy’ego, a potem na Bodmin Moor.

Na wrzosowisku pod stadionem atmosfera była prawie piknikowa. Gdyby nie mróz i leżące naokoło zwały śniegu, wielu czarodziejów rozłożyłoby się na trawie.
Zewsząd pojawiali się sprzedawcy, handlując proporczykami, kapeluszami i innymi gadżetami związanymi z obiema drużynami.
Teddy siedział u Harry’ego na barana, trzymając się piąstkami za jego włosy, śmiejąc się radośnie, gdy Harry łaskotał go w stópki unieruchomione pod jego ramieniem. Obaj mieli na głowach ciemnozielone kapelusze ozdobione złotym pazurem.
- Pan kupi dla małego! – zawołał czarodziej, pokazując Harry’emu baloniki nad swoją głową i watę cukrową na patyku, zakończone symbolami obu drużyn; pazurem dla fanów Harpii i kulą armatnią dla fanów Armat.
Chwilę potem Teddy miał przywiązany do rączki sznurek z balonikiem w kształcie smoka.
- „Prorok Codzienny”, wydanie świąteczne! – wykrzyknął inny mężczyzna, gdy obok niego przechodzili. – Najnowsze wiadomości!
- Poproszę jedną – powiedziała Hermiona, wyciągając z kieszeni kilka knutów.
Zwinęła gazetę w rulon i podążyła za Harrym i Ronem.
- Jest coś ciekawego? – zapytał Ron, gdy się z nimi zrównała.
- Coś o goblinach – mruknęła, potykając się o jakiś kamień, bo spojrzała na gazetę. Ron chwycił ją pod ramię i pomógł utrzymać równowagę. – Znowu dochodzi do starć między nimi a czarodziejami.
- To na pewno „Prorok”? Nie „Nowa wersja historii magii”? – zapytał Ron.
- Nie, Ron. Teraz historia dzieje się na naszych oczach i możesz czytać o tym w najnowszym wydaniu gazety.
Ron wymienił z Harrym znaczące spojrzenie z myślą: „ona się nigdy nie zmieni”.
- O! – krzyknął Ron, mijając ostatnie stragany. – Piwo kremowe! Harry, napijesz się?
- Ron – zbeształa go natychmiast Hermiona. – Harry nie może pić, bo zajmuje się Teddym!
- Tak, Hermiona ma rację – przyznał Harry, choć w głębi duszy z chęcią by się napił.
- Współczuję – jęknął Ron, a do sprzedawcy powiedział: – to poproszę... – zawahał się i spojrzał pytająco na Hermionę, a gdy kiwnęła głową, skończył – dwa piwa kremowe i... – zerknął na Harry’ego przepraszająco – butelkę soku dyniowego.
Harry w tym czasie rozglądał się za wejściem na stadion.
- To tutaj – powiedział Harry i skręcił ku bramce.
Na szczycie siedziało już kilku członków rodzin zawodniczek Harpii. Harry znał ich tylko z widzenia, gdy chodził na mecze w zeszłym sezonie. Przywitał się z nimi, przedstawiając przyjaciół.
Zdjął Teddy’ego z ramion i usadził na kolanach w pierwszym rzędzie, by mały miał lepszy widok. Niewiele to jednak pomogło, bo chłopiec wiercił się niemiłosiernie i prawie wypadłby przez barierkę, gdyby nie rzucone przez Harry’ego i Hermionę zaklęcia antypoślizgowe i blokujące, które stworzyły przeźroczysty mur i ochroniły go w ostatniej chwili.
- Harry! – krzyknęła nagle Hermiona – O nie! Tu jest coś o tobie!
- Co? Gdzie? – Odwrócił się do niej, przytrzymując Teddy’ego, który wierzgał nóżkami i chciał mu się wyrwać.
- Patrz! Stara wiedźma! – Hermiona strząsnęła gazetą i podała mu ją.
- Skeeter? Znowu? – jęknął.
Sięgnął po gazetę. Na samej górze pierwszej strony była fotografia kilku goblinów wymachujących pięściami do czarodziejów.

Wczoraj wieczorem doszło do zamieszek w centrum Clodbury, we wschodniej Anglii. Podczas spotkania z przedstawicielami Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, gobliny użyły nielegalnie różdżek na czarodziejach, i wezwały do uwolnienia działacza grupy „Braterstwa Goblinów” Ragnoka Rogowatego...

To nie było to. Już miał przewrócić na drugą stronę, gdy Hermiona wcisnęła rękę pod jego ramię i wskazała palcem na artykuł, o którym mówiła.

Z wiarygodnego źródła w Ministerstwie Magii otrzymaliśmy wiadomość, że Biuro Aurorów zatrudniło jakiś czas temu nową osobę. Nie jest to jednak nic zaskakującego, ale osoba ta od samego początku nie ukończyła, a nawet nie zaczęła tradycyjnego szkolenia, jaki każdy rekrut Biura powinien przejść.
Szef Aurorów, Gawain Robards, nie kryje, kim jest ten tajemniczy czarodziej: „To Harry Potter. Przez ten czas pomagał nam w odnalezieniu i schwytaniu śmierciożerców – byłych zwolenników Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. W zeszłym tygodniu pan Potter został oddelegowany do Akademii i zacznie szkolenie w najbliższych dniach”.
Nie wiemy, co o tym myśli sam Harry Potter. Od miesięcy unika kontaktów z prasą, choć dziś na wrzosowisku w Bodmin Moor odbędzie się towarzyski mecz Armat z Chudley z Harpiami z Holyhead, w której to drużynie gra jego żona, Ginewra (zob. s. 3, kol. 2).

Harry poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku. Skulił się za Teddym, jak mógł najbardziej i rozejrzał się.
- Myślisz, że jest tutaj? – spytała cicho Hermiona, gdy w sektorach naprzeciwko zaczęły błyskać flesze, bo na stadion wyszła pierwsza z drużyn.
- Tego obawiam się najbardziej, bo dlaczego nawiązują do tego meczu?
- No nie wiem...
Ron zaśmiał się.
- Harry, boisz się jakiejś głupiej baby? Ty? Przecież pokonałeś Sam-Wiesz-Kogo i resztę!
- Wolałbym stanąć ponownie naprzeciw Voldemorta, niż spotkać się ze Skeeter. Znowu wszystko poprzekręca... – jęknął. – I nie pokonałem reszty...
- Cioć-ia! – wykrzyknął Teddy. Złapał rączkami za policzki Harry’ego i odwrócił jego twarz, by spojrzał na przelatujących obok nich graczy. – Cioć-ia! – Wyciągnął rączkę do przodu.
- Tak, to ciocia poleciała do bramek – powiedział Harry.
Kiwnął głową i uśmiechnął się. Szczera radość okazana przez Teddy’ego, pozwoliła mu trochę się rozluźnić. Przecież Skeeter tym razem napisała prawdę. A zresztą, pomyślał, Ron ma rację. Nie powinien tak się przejmować.
Teddy podskakiwał na jego ramieniu i za każdym razem, gdy Ginny przelatywała obok ich loży, wykrzykiwał „cioć-ia!”. Nawet Ron, choć w stroju nawiązującym do Armat wykrzykiwał nazwiska dziewczyn z drużyny Harpii.
Harry przysunął się bliżej do barierki i przyłączył się do skandowania z innymi fanami, by zagrzać zawodników do walki. W końcu przestał się tym przejmować i razem z innymi cieszył się jak dziecko, gdy Harpie zdobywały kolejne bramki.

1 komentarz: