poniedziałek, 18 czerwca 2012

90. W uścisku węża


Harry wychodził już z zamku, gdy usłyszał za plecami czyjś głos.
- Potter!
Zerknął za siebie i zobaczył Paula Laughtera zbiegającego po marmurowych schodach. Sala wejściowa była pusta, pewnie nadal trwały zajęcia.
- Co to miało być, Potter? Mam cię ukarać za niesubordynację? – warknął.
- Rób co chcesz – burknął Harry. – Ja i tak nie wracam do Londynu.
- Co? – Paul stanął jak wryty, patrząc na niego. – O czym ty mówisz?
- Nie wracam z tobą do ministerstwa - powtórzył. – Powiedz, że odchodzę, biorę urlop, nie wiem. Nie obchodzi mnie to.
Odwrócił się i odszedł. Chciał odejść stąd jak najdalej. Nie widzieć błoni, lasu, jeziora... Wszystko mu ją przypominało.
- Pewnie ucieszy cię fakt, że McGonagall zamierza wyrzucić Wailey ze szkoły! – krzyknął za nim Paul. – Pewnie już się pakuje!
Harry zatrzymał się. Podniósł rękę z uniesionym do góry kciukiem, lecz chwilę później opuścił ją zrezygnowany. Odwrócił się i podszedł do Paula.
- I co będzie z nią dalej? Trafi do Azkabanu? – zapytał.
- Nie do mnie będzie należeć decyzja. Przekażę informację Robardsowi, co się wydarzyło. Na pewno będzie obserwowana przez jakiś czas przez członków Brygady Uderzeniowej. Wszystko zależy też od ciebie i Ginewry, czy złożycie na nią skargę.
- Rozumiem – mruknął.
Zacisnął rękę w pięść, gdy odwróciwszy głowę, zwrócił niewidzące spojrzenie na klepsydry ukazujące stan punktów zebranych przez każdy dom. Był wściekły. Gdyby nie Jill, pewnie by tu nie przyjeżdżał. A przynajmniej nie w tej sprawie. Ginny nadal byłaby w Hogwarcie i wczoraj, po jego powrocie, skontaktowaliby się ze sobą przez dwukierunkowe lusterka. Pewnie pokłóciliby się, za ten artykuł w „Czarownicy” i za obecność Cho w Egipcie... A potem... może by się pogodzili i...
Nie miał jednak szansy by się o tym przekonać, bo jej nie było.
- To nie ode mnie będzie zależeć – powiedział sucho. – Mimo wszystko Jill nie zasłużyła na więzienie. Już została ukarana, gdy w święta zginęła jej rodzina, a teraz jeszcze została wydalona ze szkoły. Obawiam się jednak, że śmierciożercy mogą nadal kontrolować Jill, jeśli opuści Hogwart.
- Dlatego będziemy jej pilnować – odparł Paul. Przez chwilę panowała cisza, a potem obserwując Harry’ego zapytał: – Co ty zamierzasz, skoro nie wracasz do Londynu? Chyba nie idziesz jej szukać?
Harry odwrócił się. Przez wejściowe drzwi wlewało się ostre światło zachodzącego słońca. Zbyt dużo czasu minęło od porwania, a on nie miał zamiaru niczego mu wyjaśniać. Czekał tylko na wiadomość o spotkaniu ze Snakesem.
- Idziesz tam – stwierdził Paul, a Harry kiwnął głową. – To szaleństwo! Sam nic nie zdziałasz. Poza tym nie wiesz gdzie ona jest! Chyba, że... – urwał.
- Paul, zostaw mnie – mruknął i odszedł.
- Robards o wszystkim się dowie! – zawołał za nim Paul.
Harry, nie odwracając się, kiwnął głową na zgodę.
Gdy był już na błoniach przyleciała do niego maleńka sóweczka, która na jego widok rozćwierkała się i, okrążając go tuż nad głową, ugodziła w czoło. Chwycił ją w ręce, a ona zahukała z radości, wystawiając łebek z pomiędzy jego palców.
- Świnka! – wykrzyknął.
Sięgnął po list przywiązany do nóżki sówki i natychmiast go rozwinął.

Harry
Mam nadzieję, że nic nie zrobiłeś Jill, a jeśli tak, nie masz przez to kłopotów. To okropne, co się stało, ale nie możesz obwiniać każdego, kto miał jakąkolwiek styczność z Ginny. Wiem, co czujesz, ale wściekłością nic nie uzyskasz. Wiem też, co zamierzasz. Chciałabym cię przekonać, żebyś tego nie robił, ale jednocześnie wiem, że i tak moje słowa cię nie powstrzymają.

- Masz rację, Hermiono – szepnął. – Nic mnie nie powstrzyma.
Uśmiechnął się smutno, gdy przeczytał następne zdanie.

Ginny jest dla ciebie najważniejsza i tylko myśl o niej trzyma cię jeszcze przy zdrowych zmysłach.
Uważaj na siebie i wróćcie razem cali i zdrowi.
Ustaliłam, że Snakes spotka się z tobą w Hogsmeade dzisiaj o siedemnastej. Będzie na ciebie czekał w Świńskim Łbie. Gdy z nim rozmawiałam sprawiał wrażenie, że cieszy się ze spotkania ze „słynnym Harrym Potterem”- to jego słowa, ale coś za coś. Obiecałam mu, że postawisz mu Ognistą Whisky. Mam nadzieję, że nie będziesz się na mnie za to gniewać.
Hermiona

- Nigdy, Hermiono – mruknął. – I dzięki za wszystko.
Napisał te słowa na odwrotnej stronie pergaminu, przywiązał z powrotem do nóżki Świstoświnki i wypuścił sówkę.
Zerknął na zegarek. Dochodziła piąta. A więc niedługo dowie się wszystkiego o Wężowym Wzgórzu.
------
Ginny miała wielką ochotę uderzyć Harry’ego w twarz, ale była zbyt wymęczona po tej ilości zaklęć torturujących. Nie miała siły wyrwać się z uścisku Crabbe’a i Goyle’a, którzy ciągnęli ją teraz ciemnym korytarzem. Opuściła głowę i rozmyślała. Tylko tyle jej pozostało. Czy to naprawdę jest Harry? On nigdy by nie stanął po stronie czarnej magii, prawda? A może to Malfoy coś mu zrobił? Czy to możliwe, żeby śmierciożercy złapali go po powrocie? A może cały ten Egipt był jednym wielkim kłamstwem?
Śmierciożercy wepchnęli ją do tego samego lochu, co wcześniej i popchnęli pod ścianę. Łańcuchy oplotły jej nogi i ręce, niczym węże. Pęta oplatające jej dłonie powędrowały nad głowę, rozciągając jej ciało niczym struna. Jęknęła, gdy uderzyła plecami w kamienny mur. Chciała wierzgnąć nogami, kopnąć stojących przed nią mężczyzn, ale kajdany trzymały mocno i wbiły się w jej kostki.
Jej wzrok padł na Harry’ego, który wszedł tuż za nimi i teraz stał oparty o drzwi ze skrzyżowanymi rękami.
- Wypuść mnie! – krzyknęła do niego.
Harry pokręcił głową i zacmokał. Po czym podszedł bliżej.
- Crabbe, Goyle, możecie odejść. – Jego ostre słowa do stojących przed nią mężczyzn rozbrzmiały w lochu. – Ja się nią zajmę.
Ginny wiedziała, że z chęcią sami by się nią zajęli, ale posłusznie skinęli głowami. Obrzucili ją lubieżnymi spojrzeniami, oblizując się znacząco, spojrzeli na Harry’ego, gdy warknął „no już!” i wyszli, zamykając za sobą masywne drzwi. Harry przysunął się jeszcze bliżej.
- Dlaczego, Harry? – zapytała. Zamiast wściekłości, jak zamierzała, z jej ust wydobył się jęk.
- Pytasz się, dlaczego cię skułem? – spytał, a gdy kiwnęła lekko głową, odparł: – wiem, co ci chodzi po głowie. Masz wielką ochotę mnie uderzyć, albo potraktować jakimś niewybaczalnym zaklęciem, prawda?
- Żebyś wiedział – warknęła.
Ukochana twarz wykrzywiła się do niej w paskudnym uśmieszku, którego nigdy u niego nie widziała. To zabolało, a jednocześnie sprawiło, że jakiś cichy głosik odezwał się w jej głowie: To nie jest prawdziwy Harry. To musi być jakiś plan Malfoya, albo, co gorsza Bellatriks, która zawsze lubiła zabawić się ze swoją ofiarą. Nie spodziewała się jednak, że aż w tak okrutny sposób. Zamknęła oczy i powtarzała sobie w duchu te słowa. „To. Nie jest. Harry. To nie on.” Wiedziała, że nie może się zdradzić, że wie i musi na razie udawać wściekłą, za to, co zrobił.
- Ale dlaczego to zrobiłeś? – spytała, patrząc na mężczyznę przed sobą.
- Kochanie, jak mam cię przekonać, że to dla nas najlepsze wyjście?
- Nie mów do mnie „kochanie”! – syknęła przez zęby.
Szarpnęła się w okowach, ale metal tylko bardziej poranił jej nadgarstki. Jego słowa raniły ją dużo bardziej. Stał ze skrzyżowanymi ramionami, taksując ją wzrokiem.
- Dlaczego, Harry? Nie poznaję cię.
- Bo tak będzie naprawdę dla nas najlepiej. Tutaj będziemy bezpieczni.
- Najlepiej? Co ty mówisz? Bezpieczni? Tutaj? To dlaczego mnie nie uwolnisz?
- Bo najpierw muszę cię przekonać o słuszności mojej decyzji.
- I tu się różnimy. Nigdy mnie nie przekonasz. Nie po tym, co się działo przez ostatnie lata. Nie rozumiem, jak możesz mówić o bezpieczeństwie? Malfoy od lat próbował cię zabić, w zeszłym roku prawie mu się to udało, a ty tak po prostu przechodzisz na jego stronę?
- Jeśli nie możesz pokonać swojego wroga, przyłącz się do niego.
Ginny zamknęła oczy i opuściła głowę. Straciła sens tej rozmowy.
- Co oni ci zrobili? – wyszeptała.
- Przekonali mnie, tak jak ja próbuję z tobą.
- Przekonali? – zapytała z niedowierzaniem, spoglądając na niego. – Czym? Imperius, Confundus?
- Nie. Wystarczyły słowa i czyny.
Harry stał teraz bardzo blisko. Podniósł rękę i jednym palcem przejechał po jej policzku, niby w pieszczotliwym geście, po czym zsunął rękę niżej i teraz całą dłonią sunął po jej piersi od ramienia w dół, aż na brzuch. Nie podobał się jej ten dotyk. Był natarczywy i taki... brutalny. Była coraz bardziej pewna, że to nie jest prawdziwy Harry. Chciała go odepchnąć, odsunąć się, ale więzy nie pozwalały jej na jakikolwiek ruch.
- Nie dotykaj mnie! – W jej głosie słychać było wyraźnie ślady paniki.
- Nie mogę patrzeć, jak cierpisz. Przyłącz się do mnie, a wszystko przeminie i będziemy razem.
- To dlaczego mnie nie uwolnisz? – spytała ponownie.
- Bo jeszcze cię nie przekonałem.
Chwycił ją mocno za brodę i ściskając mocno szczękę, rozchylił lekko jej usta. Ginny próbowała się wyrwać, ale nie miała szans. To bolało. Jego wargi dotknęły jej, a jego język wdarł się do jej ust. Jednocześnie jego dłoń trzymała ją mocno za gardło, nieomalże ją dusząc. Krzyknęła w proteście i zacisnęła zęby. Poczuła metaliczny smak w ustach. Musiała ugryźć go aż do krwi. To nie był Harry. Nigdy nie całował jej tak zaborczo i nachalnie. Nie było w tym krzty uczucia, namiętności...
Mężczyzna odskoczył od niej natychmiast.
- A to suka! – krzyknął i z całej siły uderzył ją w twarz. Głowa odskoczyła w bok.
Wyciągnął różdżkę, uleczył swój język i krwawiące wargi, a potem wskazał na nią.
- Crucio!
Ginny uderzył potężny Cruciatus. Zawyła z bólu, naprężając się na tyle, na ile pozwalały jej kajdany. Gdy tamten opuścił różdżkę, zwisła bezwładnie w pętach.
- Mógłbym z tobą zrobić teraz wszystko. Tak, żeby twój ukochany Potter – wypluł ostatnie słowo – cię po tym nie poznał.
- Więc nie jesteś moim mężem – wyszeptała.
Prawie czuła ulgę, gdy ten się przyznał. Opuściła głowę. Nie chciała patrzeć na osobę przed sobą. To za bardzo ją bolało, a piekący policzek nadal przypominał jej o tym, co się stało. I choć wiedziała już, że to wróg, to trudno jej było uwierzyć, że to nie jest Harry, gdy widziała jego twarz.
W duchu powtórzyła sobie „to nie jest Harry” i podniosła głowę.
- Możesz mnie zabić – powiedziała stanowczo. – Nigdy nie stanę po stronie Malfoya. A Harry... – zawahała się i zamknęła oczy, mając nadzieję, że to się spełni, powiedziała: - On... on się zemści, gdy mnie odnajdzie.
Mężczyzna stał już w otwartych drzwiach. Odwrócił się do niej, śmiejąc się głośno.
- To ma być groźba? – zapytał. – Obyś się nie przeliczyła. I masz rację. Nie jestem Potterem. To miał być idealny plan, aby doprowadzić go do szału. Potter miał zobaczyć cię po naszej stronie, walczącą przeciwko niemu, a ja miałem cię przekonać po dobroci. No cóż, Lucjusz się mylił. A ty, skoro wolisz umrzeć w męczarniach, to proszę bardzo. Teraz zajmie się tobą ktoś, kto nie będzie miał litości.
Wycelował różdżką w łańcuchy nad jej głową, a te poluzowały się, przestając ją przytrzymywać. Ręce, choć nadal spętane kajdanami, opadły, a ona zachwiała się i osunęła się po ścianie, siadając na podłodze.
- Kim ty jesteś? – krzyknęła ostatkiem sił, lecz on wyszedł bez słowa, zamykając za sobą drzwi.
Osunęła się niżej. Związane ręce i nogi nie dawały jej możliwości ułożenia się wygodniej. Ręce miała uniesione lekko do góry, a łańcuchy na kostkach zmusiły ją do ułożenia nóg w niewygodnej pozycji. Czuła się coraz słabiej. Przed jej oczami zaczęły pojawiać się mroczki.
Chwilę przed tym, zanim straciła przytomność, dostrzegła coś zielonego i poczuła, że coś lub ktoś, ją delikatnie obejmuje.
- Harry... – szepnęła i ogarnęła ją ciemność.
-----
Gospoda Pod Świńskim Łbem nadal była brudna i mroczna, tak jak Harry ją zapamiętał. Przy jednym z małych okienek siedziały dwie postaci, otulone grubymi chustami, wyglądające na wiedźmy. Po drugiej stronie, przy kominku siedział jakiś czarodziej w ciemnej pelerynie i bacznie obserwował barmana i krążących po pomieszczeniu ludzi.
Harry podszedł do baru i zastukał knykciami o blat. Barman natychmiast się przy nim pojawił.
- Potter. Czym mogę ci pomóc? – zapytał.
- Mam się tutaj spotkać z pewnym człowiekiem – rzekł Harry. – Może już ktoś pytał się o mnie?
- Ten przy kominku. Zamówił Ognistą i stwierdził, że ty za wszystko płacisz – powiedział Aberforth.
Harry zerknął na tamtego. Był to starszy mężczyzna, lekko łysiejący z kilkoma pasmami siwych włosów na głowie. Spod peleryny wystawała zielona szata, a pod szyją miał przewiązany krawat, który, jak stwierdził Harry, wyglądał jak wąż.
- Tak – odparł. – Dzięki. Mogę prosić o piwo kremowe?
Aberforth sięgnął pod ladę i wyjął starą zakurzoną butelkę.
- Proszę. Jesteś pewny, że dobrze robisz?
Harry nie odpowiedział. Wziął butelkę i podszedł do mężczyzny przy kominku.
- Pan Orion Snakes? – zapytał, wyciągając rękę.
Mężczyzna zerknął na niego sponad szklanki. Miał przekrwione oczy i  szarą twarz ze zmęczenia, a nieogolone szczęki tylko potęgowały to wrażenie.
- Jestem Harry Potter i cieszę się, że zgodził się pan ze mną spotkać tak szybko.
Czarodziej podskoczył, jakby poraził go prąd i chwycił jego rękę, potrząsając nią mocno.
- Ach, to dla mnie zaszczyt, że mogę poznać słynnego Harry’ego Pottera – powiedział. – Proszę usiąść. Zapraszam. – Wskazał na miejsce naprzeciwko. – W czym mogę pomóc wybawcy czarodziejskiego świata przed Tym, Którego Imienia Nie Można Wymawiać?
Harry przewrócił oczami i usiadł. Dawno nie słyszał tych głupot na swój temat.
- Potrzebuję informacji. Poszukuję Wężowego Wzgórza i słyszałem, że pan jest jedyny, który może mi pomóc.
- Wężowe Wzgórze... – Snakes wypił do końca resztę napoju. – Tajemnicze i szemrane miejsce...
Zerknął w stronę baru, pokazując pustą szklankę. Harry kiwnął głową w stronę Aberfortha, a ten przyniósł pełną butelkę Ognistej.
- Wie pan, gdzie to jest? – zapytał Harry.
- Od lat nie słyszałem tej nazwy – mruknął tamten cicho. Nalał sobie pełną szklankę i wypił duszkiem jej połowę. – Wiele lat temu, jeszcze przed twoim narodzeniem, kiedy Sam-Wiesz-Kto był w pełni swoich mocy, było jednym z jego ulubionych miejsc. To zamek, w którym śmierciożercy często się spotykali. Mówiono, że dostępu do niego strzegą węże różnej maści i rodzaju. Próbowałem tam się dostać, już po jego upadku, kiedy ty... – urwał, zerkając niepewnie na bliznę Harry’ego. – Byłem tam, ale pilnują go również zaklęcia i straszne rzeczy. – Wzdrygnął się i pociągnął kolejny łyk.
Harry słuchał uważnie słów czarodzieja. Czuł, że już jest blisko.
- Mugole mówią na to Peak District. Zrobili z tego park narodowy, czy coś. W okolicy jest wiele wrzosowisk, ale trzeba się kierować na południe. Tam znajduje się teren, który jest nienanoszalny. Większość to las, ale także niewielka wioska Serpenthill, która znajduje się na jego granicy. Jej mieszkańcy to w większości czarodzieje, ale i mugoli też znajdziesz...
- I to w tym lesie jest ten zamek, tak? – przerwał mu Harry.
- Tak. Ale jak mówiłem strzegą go straszne rzeczy...
- Rozumiem. – Harry zamyślił się. Wypił do końca kremowe piwo. Więc to tam jest Ginny. Po czym wstał i wyciągnął rękę. – Dziękuję. Bardzo dziękuję, panie Snakes – powiedział. – Pewnie jest pan zmęczony. Jeśli pan sobie życzy, to sprawdzę, czy znajdzie się tu wolny pokój.
- Ależ nie trzeba, mój chłopcze. – Snakes wstał i odwzajemnił uścisk. – Wracam do Londynu. Dziękuję ci za ukojenie pragnienia.
I pożegnawszy się z Harrym, kiwnął głową ku barmanowi i wyszedł.
Harry podszedł do baru.
- Dzięki, Ab – mruknął, sięgając do wewnętrznej kieszeni po sakiewkę. – Ja też stąd znikam. Jak wrócę... – przełknął z trudem ślinę - mogę liczyć na wolny pokój?
- Oczywiście. Chcesz być blisko Hogwartu, prawda?
- Tak – odparł. Jeśli wróci, będzie chciał być blisko nie tyle Hogwartu, co pewnej cudownej osóbki, którą miał nadzieję tu sprowadzić. – Do zobaczenia.
Otulił się szczelnie peleryną; na zewnątrz zaczął padać deszcz i wiał silny wiatr. Pogoda wcale nie przypominała wczesnej wiosny, i wyszedł na zewnątrz. Rozejrzał się po tak dobrze znanym miasteczku i okolicy. Robiło się ciemno, zbliżała się noc. Nagle uświadomił sobie, że nigdy nie był tu z Ginny, sam na sam, a ostatnim razem, gdy tu był, nakrzyczał na nią, twierdząc, że nie jest ostrożna. Gdyby wtedy wiedział, co wydarzy się kilka miesięcy później...
Sprawdził różdżkę i kieszenie, w których miał pochowane wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i westchnął. Był gotowy.
Spojrzał w dół i górę ulicy głównej i obrócił się w miejscu, zanurzając się w gęstej ciemności towarzyszącej teleportacji.
Pojawił się na omiatanym wiatrem wrzosowisku. W oddali zobaczył urocze skupisko kamiennych domków przytulonych do pobliskiego wzgórza, za którym widział ostatnie promienie zachodzącego słońca. To pewnie Serpenthill, o którym mówił Snakes. Piękne krajobrazy z pewnością by go zachwyciły, gdyby nie to, co czekało przed nim. Odwrócił się.
Ścieżka, na której stał prowadziła do ciemnego lasu. Wyciągnął różdżkę i zanurzył się w mroku rosnących tam drzew.
Od razu poczuł na karku czyjś wzrok, jakby od samego wejścia tutaj, obserwowały go czyjeś oczy. Obejrzał się kilka razy, gdy to wrażenie się pogłębiało, ale nikogo nie dostrzegał.
Panowała tu niezmącona niczym cisza. W koronach drzew nie było słychać ptaków, a w poszyciu nie dostrzegał żadnych owadów, ani innych zwierząt.
Po jakimś czasie ścieżka zaczęła piąć się nieco w górę. Robiło się coraz ciemniej. Od dawna nie patrzył na zegarek. Nie obchodziło go, czy to już noc, czy to las robił się coraz gęstszy. Zerknął pod nogi, przyświecając sobie różdżką.
Ścieżka, po której szedł, nagle zmieniła kierunek. Dróżka znikała wśród paproci i tajemniczych roślin. Pośród nich rozpoznawał kilka magicznych. Ruszył nią powoli, rozglądając się na boki.
Im wchodził głębiej w las, tym coraz bardziej przekonywał się, że jest blisko. Czuł, że zbliża się do sedna. Nagle wśród mchu dostrzegł długi ogon. Wąż. Ogarnęło go podniecenie, jakiego dawno nie odczuwał. Ruszył za nim. Był pewny, że ten mały wężyk doprowadzi go do tego miejsca, którego szukał. W pewnej chwili przypomniał sobie, jak to było kiedyś, gdy razem z Ronem szli za pająkami w Zakazanym Lesie, aby odnaleźć Aragoga. Tak. Tyle, że wtedy pająki uciekały przed bazyliszkiem, on nie był sam, choć i tak Ron niewiele mu wtedy pomógł. Ogromnie bał się pająków.
Uśmiechnął się pod nosem i rozejrzał się. Pod nogami dostrzegał coraz więcej węży. Chciał nawet spróbować mowy wężów, ale po kilku nieudanych próbach zrezygnował. Po zabiciu Voldemorta i utracie tej ostatniej cząstki, która tkwiła w nim przez siedemnaście lat, stracił tę umiejętność.  Nigdy tego nie żałował, ale teraz tak by mu się przydała.
Szedł dalej. Węże były coraz większe. Był ostrożny. Każdy nieuważny ruch mógłby sprowokować je do ataku. Gdzieś z boku usłyszał jednostajny szum, jakby coś ocierało się o zeschłe gałęzie. Zatrzymał się i spojrzał w ciemność. Niczego nie zobaczył. Przełknął ślinę i powoli ruszył dalej.
Nagle z tyłu trzasnęła gałązka. W tej ciszy to brzmiało niczym wystrzał. Podskoczył i wyciągnął różdżkę w tamtą stronę.
Przed sobą zobaczył ogromnego węża. Z przerażeniem stwierdził, że jest prawie tak wielki, jak kiedyś Nagini Voldemorta.
Zaczął się bronić, rzucając zaklęciami, jakie tylko udało mu się przypomnieć, lecz inny wąż ukąsił go w ramię i różdżka wypadła mu z dłoni. Był bezbronny. Ogromny wąż zasyczał wściekle i podpełzł bliżej. Harry nie mógł się ruszyć. Coś zapiekło go w nogę. Zerknął w dół i zobaczył w nikłym świetle z różdżki leżącej na ziemi, jak mały wężyk kąsa go w łydkę, unieruchamiając go. Zaczął tracić czucie w nogach i upadł na ziemię. Jad rozprzestrzeniał się momentalnie. Wielki wąż zaczął oplatać mu nogi, przy okazji gryząc każdy fragment jego ciała. Po każdym ugryzieniu z jego ran zaczęła płynąć krew, nasączając jego ubranie.
Gdzieś blisko usłyszał inny syk. Nim stracił przytomność, zobaczył pochylającą się nad nim ludzką postać.

3 komentarze:

  1. Mam nadzieję że z tego wyjdą. Genialnie piszesz

    OdpowiedzUsuń
  2. kto to był ?
    to chyba kolejny tom przygód Harrego Pottera .
    kiedy czytam myyślę , że to pisze Rowling

    OdpowiedzUsuń