Przez całą drogę do gabinetu McGonagall Harry nie mógł pozbyć się obrazu twarzy Ginny, gdy od niej odchodził. Nie dawało mu to spokoju – ona boi się o niego. Był tego pewny. Czyżby obawiała się, że to pożegnanie? To niemożliwe. Przecież, gdyby zaatakowali ich śmierciożercy nie byłoby czasu na jakiekolwiek spotkania i rozmowy. Wyjrzał przez najbliższe okno. Wszędzie panował spokój. Widać było tylko jaśniejące okienka chatki Hagrida na skraju Zakazanego Lasu. Na pewno McGonagall powie tylko o co chodzi i zaraz do niej wróci. Pokręcił głową jakby chciał wyrzucić z umysłu te myśli i wzdrygnął się, gdy stwierdził, że stoi przed chimerą. Podał hasło „Albus”, i chwilę później znalazł się przed gabinetem dyrektorki. Gdy wszedł do środka zrobiło się cicho, jakby swoim wejściem przeszkodził im w rozmowie. Rozejrzał się. McGonagall siedziała przy biurku, a wokół niej, gdzie tylko się dało, zostały poustawiane krzesła dla wszystkich nauczycieli.
- Potter... – McGonagall odetchnęła z ulgą, spoglądając na niego.
Wszyscy nauczyciele też patrzyli na niego. Czyżby na ich twarzach dostrzegł lęk o niego? Nie, to musiało być przywidzenie. Po prostu oni wiedzą co się dzieje i wszyscy są zdenerwowani. Obok kominka stał Kingsley. Trochę się zdziwił, widząc go tutaj, ale miał ważenie, że za chwilę dowie się dlaczego on tu jest. Usiadł z boku ze spuszczoną głową. Poczuł na ramieniu czyjąś rękę. Odwrócił głowę i zobaczył Lupina.
- Dobrze, że jesteś – szepnął Remus, a Harry kiwnął głową.
- No, to wszyscy już są – stwierdziła McGonagall, odwracając od niego wzrok. – Wezwałam was wszystkich, bo... – przerwała i spojrzała na stojącego z boku Kingsleya. – Kingsley, może ty powiesz?
- W porządku. – Auror wyszedł na środek. – Zacznę od początku. W zeszłym roku Ministerstwo Magii starało się stawić czoło śmierciożercom i Sami-Wiecie-Komu...
Harry potrząsnął głową. Wszystko przestało do niego docierać. Jakby wyraz „ministerstwo” było zaklęciem wyłączającym jego słuch. Ścisnął prawą rękę w pięść i spojrzał na jaśniejące blizny, z których wciąż można było odczytać: Nie będę opowiadać kłamstw. Słowa, które kazała mu wyryć Umbridge w piątej klasie. Co ministerstwo zrobiło w tamtym roku? On musiał ukrywać się przed Voldemortem i śmierciożercami, na każdym kroku obawiając się o własne życie, a także Rona i Hermiony, a oni? Nie ruszyli palcem, by mu pomóc. Stanęli po stronie Voldemorta i wyznaczyli nagrodę za jego głowę. Podniósł zdziwiony wzrok na Kingsleya. I to wszystko mówi człowiek, który w zeszłym roku jako członek Zakonu Feniksa walczył przeciwko ministerstwu? A teraz twierdzi, że ministerstwo walczyło ze śmierciożercami? Nie mógł w to uwierzyć. Słowa, które wypowiadał czarnoskóry auror powoli zaczęły do niego wracać, jakby wynurzał się z głębokiej wody.
- ...Wiem, że nie muszę nikomu z was o tym przypominać. Dla wszystkich ten czas był walką o lepsze jutro. Po śmierci Sami-Wiecie-Kogo świat czarodziejów odetchnął z ulgą, bo myślał, że w raz z Nim odejdą jego sprzymierzeńcy i wróci spokój. Nie trwał on jednak długo, bo śmierciożercy uciekli z Azkabanu, atakując ponownie. I znowu pierwszy przekonał się o tym Harry. – Spojrzał na niego, a ten poczuł na sobie spojrzenia wszystkich nauczycieli. – To o niego cały czas im chodzi i wiemy, że nie ustąpią. Oprócz tego jest władza, którą chcą uzyskać panując nad ministerstwem. Teraz, jak wiecie, przez ostatni miesiąc, Ministerstwo Magii borykało się z trudnościami, bo po tragicznej śmierci ministra, nie było żadnego kandydata na to stanowisko. Ostatnio znalazł się jednak pewien czarodziej, który zyskał poparcie, dzięki, że tak powiem, szczodrym darowiznom. Nazywa się Kastor Edwards.
- Kim on jest? – spytała profesor Sprout.
- Podejrzewamy, że to człowiek podstawiony przez śmierciożerców. Naprowadziły nas na to, te darowizny.
- I nikt się temu nie sprzeciwił? – spytał ktoś inny.
- Niestety prawie wszyscy pracownicy ministerstwa pracują w strachu, bo boją się o własne rodziny. Są zastraszani różnymi środkami, najczęściej niestety Cruciatusem.
Wszyscy jęknęli. Harry nie odzywał się. O tym niestety już wiedział, bo McGonagall powiedziała mu o tym wczoraj, a dziś poczuł to na własnej skórze, gdy rano dostali list od pani Weasley. Obawiał się jednak, że to jeszcze nie koniec strasznych wieści Kingsleya.
- W różnych departamentach są już ludzie śmierciożerców. – Czarnoskóry czarodziej ciągnął dalej. - Jak wiadomo zaczęli od Biura Aurorów. Chodzą słuchy, że chcą przyjść także tutaj, do Hogwartu. Nie wiem jaki jest na razie ich plan, co do szkoły, ale prawdopodobnie chodzi im o ciebie, Harry – spojrzał na niego, a Harry przytaknął. Tego obawiał się najbardziej.
- Czy trzeba będzie zamknąć Hogwart? – spytał piskliwym głosem profesor Flitwick, który siedział po drugiej stronie gabinetu.
- Znowu? – krzyknęła niedowierzająco profesor Sprout. – Przecież...
- Moim zdaniem – przerwał jej Kingsley i zwrócił się ponownie do McGonagall – nie ma potrzeby, żeby zamykać szkołę. Trzeba tylko dokładniej zabezpieczyć tereny Hogwartu, ostrzec uczniów...
- Masz rację Kingsley. Szkoła nie zostanie zamknięta, ale trzeba powiadomić wszystkich uczniów o niebezpieczeństwie. A także rodziców – stwierdziła McGonagall. – Możliwe, że będą chcieli zabrać swoje dzieci. Od tej pory odwołuję wszystkie zajęcia pozalekcyjne, treningi i mecze quidditcha, a także bal dla siódmoklasistów, który miał się odbyć za kilka dni. Wszyscy uczniowie mają być w swoich pokojach wspólnych przed osiemnastą. Po tej godzinie nikomu pod żadnym pozorem nie wolno opuszczać domów. Opiekunowie domów i prefekci mają tego przypilnować. Korytarze będą patrolowane przez nauczycieli. Proszę, aby te zarządzenia ogłosili opiekunowie w swoich domach. To wszystko na dzisiaj.
Wszyscy wstali i zaczęli opuszczać gabinet.
- Potter, chciałabym z tobą porozmawiać. – McGonagall zwróciła się do Harry’ego, gdy podniósł się z krzesła. – Remusie, proszę, żebyś to ty poinformował Gryffindor o zaistniałej sytuacji. – Popatrzyła na Lupina. - Tylko bez zbędnych wyjaśnień, po prostu przekaż to, co powiedziałam przed chwilą. I wróć tutaj.
- W porządku, Minerwo – odparł. Poklepał Harry’ego po ramieniu i wyszedł.
W gabinecie pozostał tylko Harry, Kingsley i McGonagall.
- Harry, wiesz o czym chcemy z tobą porozmawiać? – spytał Kingsley, patrząc na niego, a Harry kiwnął głową. Spodziewał się o czym będzie ta rozmowa.
- Wiem, ale ja nie opuszczę szkoły – odparł i podszedł do kominka.
- To dla Twojego bezpieczeństwa! – krzyknęła McGonagall.
- Dla mojego bezpieczeństwa? – spytał ironicznie, odwracając na nią wzrok. – Przecież oboje dobrze wiemy, że chodzi pani o bezpieczeństwo szkoły i uczniów, prawda?
Wszystko w nim się gotowało. Zacisnął pięści i spojrzał na McGonagall. Nie odzywała się. Jej milczenie było jednak wymowne, i już wiedział, że nie ma sensu się kłócić. Oni zaplanowali wszystko za niego.
- Ja nie uciekam – stwierdził po chwili. – Nie jestem tchórzem. Nie zostawię tego wszystkiego. A zajęcia, a owutemy? Jestem opiekunem Gryffindoru i nauczycielem obrony przed czarną magią. Nie mogę tego zrobić. Jeśli opuszczę szkołę wszyscy pomyślą, że się boję i dlatego uciekłem. – Gdy to mówił myślał, głównie o ślizgonach pokroju Crabbe’a i Goyle’a. – Pani profesor – zwrócił się zbolałym głosem do McGonagall, bo pomyślał o trójce osób czekających na niego w wieży Gryffindoru. – A co z resztą? Jeśli mam opuścić Hogwart, to co mam powiedzieć Ginny, Ronowi i Hermionie? Co z ich bezpieczeństwem?
- Wiem, że zawsze im wszystko mówiłeś, ale tym razem nikomu nie powinieneś o tym mówić.
- Zrób to dla nich. Oni będą tu bezpieczni – dodał Kingsley.
- No, nie wiem. Malfoy i reszta wiedzą, że jestem z Ginny i na pewno będą chcieli się dostać do mnie przez nią.
- Dlatego w tym czasie panna Weasley będzie dodatkowo chroniona, a ty musisz zniknąć. Na pewien czas.
Harry jęknął. Wiedział, że Ginny się to nie spodoba.
- Wiedziałam, że nie będziesz zadowolony – stwierdziła McGonagall. – Ale jest to moja ostateczna decyzja, Potter.
Wstała i podeszła do stolika z boku, na którym ważył się jakiś eliksir. W kociołku bulgotała leniwie gęsta substancja. McGonagall odwróciła się.
- Wiesz chyba co to jest? – spytała.
- Eliksir wielosokowy – mruknął.
- Tak. Profesor Slughorn zrobił go dla piątej klasy, ale stwierdził, że tobie bardziej się przyda. Jest w nim włos mugola.
- Ale... – Chciał zaprotestować.
- Będziesz wiedział o wszystkim. – Kingsley podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu.
- To nic nie da – szepnął. – Malfoy i tak mnie znajdzie, a szkoła będzie w jeszcze większym niebezpieczeństwie, gdy mnie tu nie będzie.
- Hogwart był, jest i będzie bezpieczny! – krzyknęła McGonagall.
- Był? – Harry spytał ironicznie, patrząc to na Kingsleya, to na McGonagall. Z trudem powstrzymywał swoją złość. – To gdzie byli aurorzy, gdy w październiku śmierciożercy porwali Ginny? A przecież wtedy podobno też miał być chroniony.
- To było niedopatrzenie.
- CO? NIEDOPATRZENIE? PRZECIEŻ LEDWO WYSZLIŚMY Z TEGO ŻYWI! – krzyknął i zaczął kręcić się po gabinecie, zaciskając pięści i pocierając sobie knykcie. Powinien panować nad własnymi emocjami, ale nigdy mu to nie wychodziło. – A co z zajęciami? – spytał, zatrzymując się przy McGonagall, z trudem powstrzymując się przed kolejnym atakiem wściekłości.
- Zajmie się tym Lupin. Już o tym wie – odparła.
Harry spojrzał zaskoczony. A więc on jest ostatnim, który się o tym dowiaduje? Wszystko załatwiają za jego plecami, a on musi się temu wszystkiemu podporządkować. Pokręcił głową. To wszystko było takie trudne.
- Masz czas do rana, aby się przygotować. O świcie spotkamy się w sali wejściowej, a potem zabiorę cię do twojej kryjówki – powiedział Kingsley. – To miejsce znam tylko ja.
- I nikomu, powtarzam nikomu, masz o tym nie mówić – dodała dyrektorka.
- Nigdy nie wiadomo, czy śmierciożercy nie będą chcieli wyciągnąć z twoich najbliższych informacji o tobie.
- W porządku – westchnął i kiwnął głową, obawiając się tego, na co się zgadza.
- W takim razie... – McGonagall zawahała się chwilę i podeszła do niego. – Powodzenia Potter i mam nadzieję, że do zobaczenia.
Harry nie odpowiedział. Odwrócił się i w ciszy opuścił gabinet McGonagall. Czuł się podle. Bał się wracać do wieży Gryffindoru. A jeśli przyjaciele będą tam na niego czekać? Co ma im wtedy powiedzieć?
Ginny siedziała w fotelu przy kominku i patrzyła na stojącego przy wejściu Remusa Lupina, który odczytywał zarządzenia wydane przez McGonagall. Prawie go nie słyszała. „Gdzie jest Harry? Przecież to on jest opiekunem Gryffindoru, i to on powinien odczytywać te słowa.” – myślała przez cały czas. Gdy skończył przemawiać, natychmiast wstała i podbiegła do niego.
- Remus, gdzie jest Harry? – spytała, chwytając go za ramię. Obok niej stali już Ron i Hermiona. – Czemu to nie on o tym mówi?
- Wiesz co z naszą rodziną? – spytał Ron.
Remus spojrzał na nich. Hermiona trzymała Ginny za ramię, głaszcząc ją delikatnie, żeby się uspokoiła.
- Nie mogę wam tego powiedzieć – szepnął, bo obok nich kręcili się młodzi Gryfoni. – Wiem, że jesteś zdenerwowana – spojrzał na Ginny. – Ale naprawdę nie mogę nic powiedzieć.
- A co z rodzicami? To chyba możesz nam powiedzieć? – spytał ostro Ron.
- Jak na razie wszystko w porządku. Rozmawiałem rano z waszą matką. Prosiła, żeby wam przekazać, byście na razie się z nimi nie kontaktowali. Obawiają się, że nadal są pod obserwacją śmierciożerców.
- To wiemy – mruknął wściekły Ron.
- A co z Harrym?
- Nie naciskajcie. Naprawdę nie mogę nic powiedzieć.
Odwrócił się od nich i wyszedł. Ginny też odwróciła się powoli i wróciła do kominka. Remus coś ukrywa, to wiedziała na pewno, bo dlaczego nie powiedział jej co się stało Harry’emu? Ron i Hermiona stanęli przy niej.
- Ginny? – szepnęła Hermiona, kładąc ręce na jej ramionach.
Nie odezwała się. Stała przodem do kominka z założonymi rękami na piersiach. Domyślała się, że te wszystkie środki ostrożności to ze względu na Harry’ego. Na pewno dostali jakieś informacje o ruchach śmierciożerców i dla bezpieczeństwa ograniczyli wszystkim poruszanie się po zamku.
- On o wszystkim wie. Jestem tego pewna – powiedziała cicho po chwili, patrząc w ogień. - Tylko nie chce, albo nie może nam powiedzieć. Czemu on to robi? – spytała, odwracając się do nich. - Może trzeba iść do McGonagall?
- Po co chcesz do niej iść? – spytał Ron nieprzytomnie. Rozglądał się po pokoju wspólnym, jakby chciał wśród wszystkich obecnych dostrzec Harry’ego. Zmrużył lekko oczy. Wydawało mu się, że przed chwilą wejście pod Grubą Damą otworzyło się, ale nikt nie wszedł.
- Ona na pewno wie, co się stało i dlaczego Harry’ego jeszcze tu nie ma. - szepnęła Ginny.
- Zaraz wróci. – Hermiona trzymała ją za ramię, powstrzymując ją przed natychmiastowym pójściem do dyrektorki. – Poza tym nikomu nie wolno opuszczać pokoju wspólnego, pamiętasz? Pójdziemy do niej jutro, dobrze?
- On dzisiaj nie wróci. Czuję to – szepnęła, opadając na fotel.
- Ron, gdzie ty idziesz? – Hermiona puściła rękę Ginny i złapała Rona.
- Muszę coś sprawdzić – mruknął. – Zostań z nią.
On powinien przyjść do Ginny pożegnać się
OdpowiedzUsuń(li)!!!gr...
Zgadzam sie że powinien sie pożegnać:(
OdpowiedzUsuńTak ją zostawić...;(
w następnym poście przyjdzie xD
OdpowiedzUsuńWeś nie spoileruj
UsuńLovciam ten blog <2♥♥♥♥♥♥♥
OdpowiedzUsuń♡♡♡♡♡♡♡♡:-):-):-):-)
Czytam ten blog już 3 raz, ale nadal się tak nim zachwycam, dlatego że jest taki wspaniały. Asiu, jesteś wielka.
OdpowiedzUsuń