Harry leżał twarzą w dół, wsłuchując się w ciszę panującą wokół niego. Był sam. Wyczuwał policzkiem zimną posadzkę, a to znaczyło, że nie jest w domu Malfoyów. Otworzył oczy i usiadł.
Pomieszczenie, w którym się znajdował, było jasne, choć nigdzie nie dostrzegł żadnej lampy ani okna. W pierwszej chwili pomyślał, że jest w Wielkiej Sali w Hogwarcie, gdyż sala była ogromna. Wstał i zaczął po niej krążyć, przyglądając się wszystkiemu wokół. Na środku stały ławki ustawione przodem do ścian, z mnóstwem obrazów, na których poruszały się namalowane na nich postacie. Podszedł do jednej ściany i zaczął przyglądać się dokładniej obrazom. Był zaskoczony, bo każdy z nich ukazywał fragment z jego życia, jego wspomnienia, ale tylko od momentu, gdy dowiedział się od Hagrida, że jest czarodziejem. Było tam jego pierwsze spotkanie z Weasleyami, kiedy pierwszego września wsiadł do ekspresu Londyn-Hogwart i podglądał ich przez okno przedziału. Widział wtedy Ginny żegnającą się z braćmi. Na innym była Ginny wręczająca mu kartkę z życzeniami powrotu do zdrowia, gdy leżał w skrzydle szpitalnym po jakimś meczu. Wszystkie przygody jakie przeżył razem z Ronem i Hermioną przez te wszystkie lata. Jednak na większości obrazów, czy raczej zdjęć, jak stwierdził ze zdziwieniem, obchodząc całą salę, była albo sama Ginny, albo oboje razem. Nawet nie spodziewał się, że tych chwil jest aż tyle.
Stanął na środku. Po przeciwnych stronach pomieszczenia były dwa wyjścia. Zaczął iść w kierunku jednych drzwi, ale, gdy zrobił kilka kroków, drzwi zaczęły się od niego oddalać. Spróbował ponownie z drugimi, ale sytuacja się powtórzyła. Wszystko sprawiało wrażenie, że musi tu być, musi tu zaczekać. Wrócił z powrotem na środek i usiadł najbliżej zdjęcia, na którym trzymał Ginny w objęciach po tamtym meczu w szóstej klasie, w którym nie zagrał. Westchnął, wspominając ten pierwszy pocałunek i późniejsze chwile bycia razem i czekał na to, co się teraz wydarzy.
Po chwili usłyszał, że z lewej strony otwierają się drzwi. Odwrócił głowę. Od strony tych drzwi szła jakaś para. Nie byli duchami, ale nie byli też w pełni materialnymi istotami. Raczej widmami, które sunęły ku niemu, bo nie słyszał odgłosu kroków. Kobieta z rudymi włosami sięgającymi do ramion i mężczyzna w okularach i burzą potarganych, czarnych włosów. Zamrugał, bo poczuł w kącikach oczu łzy. Rozpoznał ich od razu. Tyle razy widział ich w swoich snach. To byli jego rodzice. Natychmiast wstał, gdy James i Lily podeszli do niego. Stał tak oniemiały, patrząc na nich i nie wiedząc, co powiedzieć.
- Harry, usiądź – usłyszał głos matki, która wskazała mu ławkę, z której się podniósł.
Gdy usiadł, James kiwnął głową i powiedział:
- Jesteśmy z ciebie dumni.
Harry patrzył to na ojca to na matkę. Nadal nie mógł nic powiedzieć, bo czuł jak coś go dławi w gardle.
- Jesteś taki jak James – szepnęła Lily. – On też starał się mnie chronić za wszelką cenę.
- Czy ja umarłem?
Te słowa wypłynęły z jego ust zanim zdążył je powstrzymać.
- Nie, jeszcze nie – odparł James. – To miejsce jest takim... – rozejrzał się wokół i wyciągnął rękę wskazując pomieszczenie – ...można powiedzieć etapem przejściowym. Taką wersją poczekalni. Tutaj możesz dokonać wyboru. Możesz iść z nami i przejść przez te drzwi – tu wskazał na otwarte drzwi, przez które do niego przyszli – i odejść na zawsze, albo wybrać te drugie i wrócić do przyjaciół.
- Nie podejmuj jednak decyzji pochopnie – powiedziała Lily. – Zanim zdecydujesz chciałabym ci coś pokazać.
Wyciągnęła do niego rękę, a on wstał i poszedł za nią. Zaprowadziła go do jednej ze ścian. Wśród dwóch obrazów przedstawiających jego wspomnienia zobaczył coś białego. Zdziwił się, bo gdy wcześniej tędy przechodził nie widział tu nic, a teraz znikąd pojawiło się coś białego, jakby ściana zaczęła się rozszerzać i między dwoma zdjęciami Ginny pojawiło się... no właśnie, co? Okno? Podszedł bliżej. Nie było to okno, raczej jakieś płótno, które teraz sięgało od sufitu do podłogi i Harry pomyślał, że to może być ekran podobny do tego w kinie mugolskim. Lily stanęła przed nim i dotknęła tego ekranu ręką. Natychmiast pojawił się na nim jakiś film. Przedstawiał salon w jakimś domu. James, który cały czas stał z boku, podszedł do Lily, chwycił jej dłoń i z uśmiechem podeszli bliżej. Spojrzeli na niego. Lily ponownie wyciągnęła rękę w stronę Harry’ego.
- Chodź tutaj, to ty masz to obejrzeć. My już to przeżyliśmy.
Kiwnął głową i stanął przed nimi. Spojrzał na ekran. Na fotelu przy kominku siedział mężczyzna z czarnymi włosami i w okularach na nosie. Harry odwrócił głowę i spojrzał pytająco na ojca, ale ten wskazał brodą w kierunku ekranu i szepnął:
- Oglądaj dalej.
Przy nogach Jamesa stała mała huśtawka, na której bujał się mały czarnowłosy chłopczyk, który gaworzył cichutko, patrząc na ojca. Po chwili do salonu weszła młoda kobieta z rudymi włosami sięgającymi ramion w towarzystwie dwóch mężczyzn. W rękach trzymała wielki koszyk wyłożony po brzegi czekoladowymi jajkami.
- Harry odwrócił się ponownie, spoglądając tym razem na matkę.
- Czy to... – urwał, a Lily kiwnęła głową.
- To twoje pierwsze i niestety ostatnie święta wielkanocne w tym gronie. Poznajesz tych dwóch, którzy weszli razem ze mną?
- To Syriusz i Remus, prawda?
- Tak – odparł James.
- To były niestety ostatnie święta, a właściwie ostatni tak spokojny wieczór w gronie najbliższych – powiedziała Lily. – Wiesz już, że twoje pierwsze urodziny obchodziliśmy dość skromnie. Tylko my i stara Bathilda. – Harry kiwnął głową, wspominając list, który znalazł prawie dwa lata temu na Grimmauld Place. – A pół roku później... – zawahała się. – Doszło do tragedii, kiedy Voldemort zabił nas, pozostawiając ciebie samego.
Spojrzeli na ekran. Syriusz podszedł do huśtawki i wziął na ręce małego Harry’ego, a po chwili usłyszeli jego głos.
- Jak się ma mój chrześniak?
- Nie rozpieszczaj mojego syna, Łapo! - krzyknął James, wstając z fotela i wyciągając różdżkę, którą machnął w kierunku żony, a koszyk wyrwał się jej z rąk i sam poleciał w kierunku stołu.
- To były czasy, co nie?
Harry aż podskoczył, gdy usłyszał znajomy głos ze swojej lewej strony i odwrócił się. Obok Jamesa i Lily stał Syriusz uśmiechnięty od ucha do ucha. Był dużo młodszy od Syriusza jakiego Harry zapamiętał z ostatniego spotkania.
- Witaj Harry. – Powitał go.
- Syriusz! Co ty tu robisz?
- Przyszedłem pokazać ci przyszłość. Co będzie jeśli teraz umrzesz.
Odwrócili się do przeciwległej ściany do kolejnego ekranu, który tak samo jak poprzedni pojawił się pomiędzy zdjęciami. Tam pojawił się kolejny dom. Harry natychmiast go rozpoznał. Przecież tyle razy w nim był, w każde wakacje, święta. To była Nora. Wszyscy byli w kuchni. Pani Weasley przygotowywała posiłek, stojąc przy kuchni i pilnując gotującej się zupy, przy stole siedział Ron, a na kolanach trzymał małe dziecko, bardzo podobne do niego, z którym się bawił. Po chwili podeszła do niego młoda kobieta, w której Harry rozpoznał Hermionę i powiedziała:
- Ron daj mi Harry'ego, muszę go nakarmić.
Harry spojrzał zaskoczony na Syriusza i rodziców.
- Harry'ego?
- Tak. Dwa lata po twojej śmierci Hermiona urodziła chłopca. Jak sam widzisz jest bardzo podobny do Rona. Nadali mu imię na twoją pamiątkę.
- A gdzie jest... – To imię nie mogło przejść mu przez gardło. Przełknął ślinę i dodał: – Jest u siebie w pokoju?
Rozglądał się po pomieszczeniu, ale nigdzie nie widział najmłodszego członka rodziny – ukochanej Ginny. Nikt mu nie odpowiedział. Usłyszał za to z ekranu głos pani Weasley.
- Idziecie do niej dzisiaj?
- Tak, mamo – odparł Ron. Wstał i podszedł do niej. – Ale musimy zostawić Harry’ego. Wiesz, jak ona reaguje na jego imię.
Pani Weasley przytaknęła. Harry dostrzegł, że drży. Żeby się opanować musiała usiąść. Ron położył rękę na jej ramieniu.
- Gdyby to wszystko inaczej się potoczyło... – szepnęła. – Oboje byliby tu z nami...
- Ale Harry miał rację. Gdyby zaczekał na Zakon... – zawahał się i spojrzał na Hermionę, która próbowała nakarmić synka.
- Ona też by zginęła – stwierdziła Hermiona, podnosząc głowę i zaszczebiotała do dziecka: - Moje maleństwo już zjadło? Harry jest najedzony i teraz pójdzie spać, żeby babcia nie miała kłopotów, dobrze?
Wzięła je na ręce i wyniosła z kuchni do salonu.
- A kto teraz u niej jest? – spytał Ron.
- Tata.
Harry odwrócił się i spojrzał na Syriusza, a potem na rodziców.
- Oni mówią o Ginny, prawda? – spytał. – Co się z nią stało? Miała jakiś wypadek? - Harry nie dawał za wygraną. – Czy... czy ona...NIE ŻYJE!?
- Żyje, ale jest prawie tak, jakby nie żyła – powiedziała Lily, opuszczając głowę.
- Po twojej śmierci wszyscy się otrząsnęli, nawet Ron i Hermiona – dodał Syriusz. – Jesteś nadal w ich pamięci, co widać po ich synku, ale Ginny całkowicie się załamała.
- Gdzie ona jest? – spytał drżącym głosem.
Wszyscy troje wymienili przerażone spojrzenia i prawda spadła na niego jak grom. Usiadł na najbliższej ławce z opuszczoną nisko głową, opierając ją prawie na kolanach i łapiąc się z tyłu za włosy.
- Jest w Szpitalu Świętego Munga – szepnęła Lily. – Odwiedzają ją codziennie, ale ona... – głos jej się złamał. James podszedł do niej i uścisnął jej rękę.
- Nikogo nie rozpoznaje – szepnął Syriusz.
- W każdej osobie widzi ciebie – dodał James.
- Cz-czy możemy... czy mogę ją zobaczyć? – Podniósł głowę, patrząc na nich.
- To nie jest dobry pomysł. – Głos Syriusza, który jeszcze przed chwilą był delikatny i miękki, teraz stał się ostry i zdecydowany.
- Dlaczego? – Harry wstał. – Chcę ją zobaczyć.
Dostrzegł, że tamci ponownie spojrzeli na siebie.
- Dobrze – stwierdził James, kręcąc głową – ale zanim to zrobimy musisz zobaczyć jeszcze jedno. Żebyś zrozumiał.
Ponownie spojrzeli na ekran. Nora zniknęła, a na jej miejscu pojawiła się ciemna piwnica domu Malfoyów.
- To dzieje się w tej chwili – usłyszał za sobą cichy głos Syriusza.
Drzwi do lochu były otwarte. W progu stał jakiś śmierciożerca, który wepchnął do środka Ginny. Z różdżki, którą tamten trzymał przed sobą padało delikatne światło, rzucając smugi na leżącą postać. Harry rozpoznał w niej siebie. Drzwi zamknęły się z hukiem za śmierciożercą, pozostawiając ich w całkowitej ciemności. Był zaskoczony, bo widział wszystko, widział jak Ginny upada na kolana, z płaczem chwytając go za ramiona i potrząsa nim.
- Harry... nie zostawiaj mnie... błagam!
Chwilę później usiadła na stopach, kładąc sobie na kolanach jego głowę. Był nieprzytomny. Gładziła go delikatnie po twarzy, odgarniając co chwila włosy opadające mu na czoło. Coś cicho szeptała. Harry zbliżył się jeszcze bardziej do ekranu. Położył rękę na płótnie i słuchał.
- Ja wiem, że to moja wina, ale wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Wrócimy razem do Nory, mama zrobi pyszną kolację, ty wytłumaczysz tacie do czego służą te jakieś dziwne mugolskie rzeczy, a potem zagramy razem w quidditcha, dobrze?
Uśmiechnęła się przez łzy i kontynuowała, obejmując go i kołysząc się w tył i w przód.
- Przyjdą Fred i George, pośmiejemy się z ich nowych dowcipów razem z Ronem i Hermioną... Tylko błagam, nie zostawiaj mnie tutaj samej, proszę cię...
Nagle jego ciało podskoczyło delikatnie w jej objęciach i znieruchomiało. Głowa opadła na bok.
- Nie! – krzyknęła i upadła zemdlona, kładąc głowę na jego martwym ciele.
W tej samej chwili drzwi do lochu otworzyły się i weszły dwie osoby – Lupin i Hagrid.
- Przybyliśmy za późno – szepnął Lupin, dotykając Harry’ego i Ginny. – Harry nie żyje.
- Ja wezmę Harry’ego, a ty Ginny. – Hagrid podszedł bliżej i wziął Harry’ego na ręce. Pociągnął nosem. Z oczu ciekły mu łzy, które znikały w jego brodzie.
Harry odwrócił się. Nie mógł na to dłużej patrzyć. Po policzkach płynęły mu łzy.
- Nadal chcesz ją zobaczyć? – szepnęła Lily, podchodząc do niego.
- Tak.
- Jesteś pewny?
Kiwnął głową. Stała teraz bardzo blisko niego i Harry miał wrażenie, że chętnie by go przytuliła do siebie. Wiedział jednak, że w tej postaci nie jest to dla niej możliwe. Podeszła więc bliżej ściany i dotknęła ekranu ręką. Obraz zmienił się. Ukazywał teraz korytarz prowadzący do jednego z oddziałów Szpitala Świętego Munga. Dobrze wiedział, co to za oddział. Przecież sam na nim leżał prawie rok temu. Oddział pobytu długoterminowego, dla pacjentów z trwałym urazem pozaklęciowym. Łóżko Ginny stało w kącie sali osłonięte kwiecistymi parawanami. Ginny siedziała na nim skulona, obejmując podciągnięte nogi tak, że kolana miała pod samą brodą i opierała na nich głowę, patrząc przed siebie. Jej wzrok był pusty, a jej zawsze puszyste włosy były poczochrane i brudne.
- Jak to się mogło stać? – spytał Harry drżącym głosem. – Przecież zawsze była silna...
- Była silna, bo zawsze miała nadzieję, że będziesz przy niej – stwierdził James.
- Ale przecież... – zaczął.
- Byłeś dla niej wszystkim.
- Słyszałeś jej słowa przed chwilą? – spytała Lily. – „Ja wiem, że to moja wina...” – powtórzyła. – Ona już na błoniach, gdy leżała u stóp Bellatriks zaczęła się o to obwiniać. A kiedy umarłeś na jej rękach straciła wszystko: ciebie, jakąkolwiek nadzieję i chęć do życia.
- A uzdrowiciele nie potrafią jej pomóc? Przecież nie była pod wpływem żadnego zaklęcia, tak jak rodzice Neville’a.
- Niestety. Zaklęcia i eliksiry na to nie działają – powiedział Syriusz.
- Sądzę, że razem z tobą umarła jakaś cząstka jej samej.
Harry odszedł od ściany i od najbliższych. To, co zobaczył sprawiło, że poczuł się strasznie. Po co mu to wszystko pokazali? Ginny była dla niego jedyną radością. Co prawda, gdy zobaczył ich wcześniej idących ku niemu, pomyślał, że oni mają zaprowadzić go dalej.
- Mam tam wrócić, prawda? – spytał.
- Harry – szepnęła Lily, stając obok niego. – Wiem, o czym myślisz. Ale ona potrzebuje ciebie, tak jak ja potrzebowałam Jamesa. Kiedy tamtej nocy zobaczyłam błysk zielonego światła w przedpokoju, wiedziałam, że to koniec. Jamesa już nie było. Straciłam wszystko, tak jak Ginny straciła wszystko razem z tobą. Ale nie mogłam stracić jeszcze ciebie. Byłeś moim promyczkiem nadziei, którego starałam się ochronić.
- Ty możesz jeszcze wrócić – powiedział James. – Ja takiej szansy już nie miałem.
- To nie jest jeszcze twój czas – mruknął Syriusz. – Całe życie przed tobą.
Harry wstał i przed długą chwilę patrzył w twarz matki.
- Zawsze będziemy z tobą – szepnęła, odpowiadając na pytanie, którego nie zadał.
- Nigdy cię nie opuścimy – dodał Syriusz.
- Zawsze będziemy tutaj – powiedział James, podchodząc do niego bliżej i wyciągnął rękę, prawie dotykając jego serca.
Harry kiwnął głową. Podszedł do zamkniętych drzwi i położył rękę na klamce.
-----
W tej samej chwili, w której Ginny usłyszała upadek Harry’ego, Bellatriks rozluźniła uścisk. Wyrwała się jej i podbiegła do niego. Upadła przy nim na kolana, chwyciła go za ramiona i delikatnie potrząsnęła.
- Harry! – krzyknęła.
Jego głowa zachybotała się w tył i w przód, ale nie zareagował. Osunęła się z płaczem na jego klatkę piersiową. Gdzieś nad nią rozbrzmiewał śmiech śmierciożerców i głos Lucjusza Malfoya:
- Niech ktoś zabierze te śmieci z salonu, bo psują wystrój.
Przechodząc obok nich nadepnął Harry’emu na palce, a ją kopnął, jak nieużyteczny przedmiot leżący mu na drodze. Było jej już wszystko jedno, tylko niech ich już nie rozdzielają.
- Jeszcze nie! – krzyknęła Bellatriks. – Pottera możecie zabrać, ale ona będzie mi jeszcze potrzebna.
Ktoś chwycił ją za ramiona, odciągając ją od ciała Harry’ego. Trzymała go mocno za rękę, ale usłyszała „Relashio” i poczuła, jak jej palce odginają się, rozluźniając uścisk. Zobaczyła, jak Travers przeszedł obok niej, chwycił Harry’ego i wyciągnął z salonu w stronę ciemnego korytarza.
- Nie! – krzyknęła za nimi.
Przez chwilę patrzyła za oddalającym się śmierciożercą, ale potem poczuła, że niewidzialna lina zaczyna oplatać ją ciasno od stóp i podnosi do góry. Wisiała teraz w powietrzu głową w dół, z ramionami ciasno przylegającymi do tułowia, kołysząc się na niewidzialnej linie. Obracała się powoli, patrząc na stojących wokół niej śmierciożerców. Wszyscy się śmiali. Teraz przed sobą widziała twarz Bellatriks, pełną jakiejś mściwej satysfakcji, a jej pierś falowała, jak po długim biegu. Miała wyciągniętą w jej stronę różdżkę.
- Twój chłoptaś zniszczył jedyną nadzieję na oczyszczenie tego świata z mętów – mówiła cicho Bellatriks, a Ginny powoli odwracała się od niej. – Takich jak szlamy i zdrajcy, do których należy twoja rodzina. Tak... Czarny Pan był naszą nadzieją na lepsze jutro.
- Wcale nie! – zawołała Ginny, widząc teraz w lustrze odbijającą się postać kobiety. – To Harry był i jest nadzieją dla nas wszystkich!
- Zamilcz! – Bellatriks machnęła krótko różdżką, a Ginny ucichła. Teraz zaczęła się miotać, próbując uwolnić się z więzów. – Podobno twój brat ożenił się ostatnio ze szlamą. A no tak... – mruknęła. – Granger, czy jak jej tam było. Miałam okazję się z nią zabawić w zeszłym roku.
Bellatriks i śmierciożercy ryknęli śmiechem, a Ginny zamarła. „Hermiona też tu wtedy była? Ron na pewno też, przecież byli razem.” Odwróciła się ponownie w stronę Bellatriks, która machnęła od niechcenia różdżką, rozcinając jej twarz. Zawyła z bólu. Krew zaczęła sączyć się z rany po czole i spływać we włosy.
- Tak kończą wszyscy, którzy sprzeciwiali się Czarnemu Panu i teraz nam. – W jej głosie zabrzmiała odraza i wściekłość. – Dla szlam i zdrajców krwi nie ma litości. Trzeba wyplenić chwasty, żeby zostawić tylko czarodziejów czystej krwi.
Ginny po raz trzeci odwróciła się w stronę Bellatriks. Zobaczyła jak z jej różdżki wystrzelił biały promień światła, całkowicie ją oślepiając. Czuła, że twarz zaczęła puchnąć i piecze jak po oparzeniu. Śmierciożercy przestali się śmiać. Patrzyli tylko beznamiętnie na jej wiszące ciało.
- Crucio!
Zawyła z bólu. Runęła z głuchym łoskotem na ziemię. Niewidzialne liny opadły i nim zdążyła zareagować czyjeś ręce podniosły ją i brutalnie gdzieś powlokły.
------
Harry zdał sobie sprawę, że leży na wilgotnej podłodze z zamkniętymi oczami twarzą do dołu. Nadal miał przed oczami twarz matki, ojca i Syriusza. „Zawsze będziemy z tobą”. Słowa matki brzmiały mu w głowie. Wśród nich czuł się bezpieczny, a tu... czeka go niepewność jutra, lęk o najbliższych. Wciągnął mocno powietrze. Poczuł zapach stęchlizny. To znaczyło, że wrócił, i był w piwnicy Malfoyów. Spróbował przekręcić się na plecy. Nie był związany, ale w całym ciele czuł ból po zaklęciu Cruciatus. Otworzył oczy, ale nadal nic nie widział. Podniósł się ostrożnie do pozycji siedzącej i rozejrzał się po pomieszczeniu, próbując przyzwyczaić oczy do ciemności. To chyba była ta sama piwnica, w której tkwili w zeszłym roku. Próbował przypomnieć sobie, co się stało, zanim stracił przytomność. Ostatnie, co pamiętał, to jak stał w salonie Malfoya przed zgrają śmierciożerców, którzy śmiali się głośno. Na przedzie stała Ginny ze spuszczoną głową trzymana z tyłu za ręce przez Bellatriks Lestrange. Potem zobaczył światło, kiedy Lucjusz Malfoy rzucił w niego jakimś zaklęciem, a później... spotkał rodziców i Syriusza.
Po chwili usłyszał z góry dziewczęcy krzyk, a potem, że do jego celi ktoś się zbliża i kogoś prowadzi. Odsunął się do kąta i zamknął oczy. Usłyszał, że drzwi się otworzyły i ktoś wszedł do środka. Otworzył ponownie oczy i od razu musiał lekko je zmrużyć, bo światło padające z różdżki trochę go oślepiło po tej ciemności. Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył, że w drzwiach stoi jakaś wysoka postać, z którą szarpie się dużo niższa z długimi włosami. Usłyszał śmiech. Śmierciożerca wepchnął dziewczynę do środka, tak, że upadła na podłogę, a potem męski głos powiedział:
- Ktoś chciał się z tobą zobaczyć Potter, więc proszę.
I zamknął drzwi. W pomieszczeniu znowu zapanowała ciemność. Harry słyszał tylko oddalające się kroki śmierciożercy. Powoli wstał i podszedł do leżącej dziewczyny. Ukucnął przy niej i położył dłoń na jej plecach. Zadrżała.
- Harry? –spytała, podnosząc głowę. – To ty?
- A kogo się spodziewałaś? Malfoya okazującego łaskę?
- Nie. Tylko... – zawahała się. Podniosła się powoli do pozycji siedzącej. – Gdy widziałam, jak Travers ciągnie cię nieprzytomnego... Myślałam, że... – Każde słowo, które wypowiadała sprawiało jej trudność. Harry jej nie przerywał, tylko słuchał. – Miałam wrażenie, że... to zaklęcie, którym potraktował cię Malfoy jest nową wersją Avady, tylko działającą z opóźnieniem. Obawiałam się, że kiedy tu trafię, do ciebie, już będziesz... martwy, albo umrzesz na moich rękach.
- Tak. – szepnął. – Ja też.
Usiadł obok, ale nie patrzył na nią. Patrzył w ścianę jakby nagle coś go w niej zainteresowało. Przypominał sobie ten film, który pokazał mu ojciec w tym dziwnym śnie.
- To wszystko moja wina – szepnęła, wyrywając go z zamyślenia. – Wybacz mi.
Spojrzała na Harry’ego. Zrozumiał, że to Ginny krzyczała przed chwilą na górze.
- Harry, wybaczysz mi? – powtórzyła. – To wszystko przeze mnie. Przepraszam.
Patrzyła na niego ze łzami w oczach, mając nadzieję, że Harry nie widzi jej w tej ciemności. Łzy, które popłynęły po policzkach ostudziły trochę ból na twarzy.
On rzeczywiście widział tylko jej cień, ale wiedział, że płacze, bo jej głos nie był naturalny, był dużo wyższy niż normalnie. Podniósł rękę i delikatnie dotknął jej twarzy. Chciał tylko zetrzeć płynące łzy. Syknęła. Coś jej się stało, bo czuł pod palcami, że jej twarz jest opuchnięta i napięta, jak po oparzeniu, a po policzku, oprócz łez, sączyło się jeszcze coś lepkiego i kleistego. Z pewnością krew.
- Kto...? – zaczął, ale od razu mu przerwała:
- Bellatriks.
Objął ją ramieniem i przytulił. Obawiał się, że taką odpowiedź usłyszy, ale i tak zmroziło go to imię.
- To nie jest twoja wina – szepnął. – Prędzej, czy później i tak by mnie dopadli. Słyszałaś Malfoya. On mi nie odpuści. Najbardziej żałuję, że wciągnęli w to także ciebie.
Zamilkł. Ginny wtulona w niego lekko drżała, opanowując łkanie.
- Masz różdżkę? – spytał.
- Nie. Bellatriks zabrała mi ją, gdy mnie tu przeniosła. A twoją ma Malfoy.
- Tak, moją ma Malfoy – powtórzył sucho.
Przeklął cicho, odwracając od niej głowę. Nie mają żadnych szans na wydostanie się stąd. Jedyną szansą był powrót na górę. A tam czekała ich bezsensowna, nierówna walka.
- Musimy się stąd wydostać – powiedział.
- Ale jak? Teleportacja?
- Nie zadziała. Czekaj... – Harry chwycił ją za rękę i zaczął się wsłuchiwać odgłosy dochodzące z góry. – Co się tam dzieje?
Z salonu nad nimi dochodziły krzyki ludzi, tupot wielu nóg, huki. Oboje wstali z podniesionymi głowami, jakby przez kamienny sufit chcieli zobaczyć, co dzieje się w salonie. Nagle usłyszeli, że ktoś zbiega po schodach. Odskoczyli pod ścianę. Harry stanął przed Ginny, ochraniając ją przed nadchodzącymi ludźmi, a ona objęła go z tyłu, chwytając za kurtkę.
Po chwili szczęknął zamek i drzwi otworzyły się z hukiem. W progu stało dwoje ludzi, trzymających przed sobą zapalone różdżki. Harry zmrużył oczy, przyglądając się wchodzącym.
- Harry? Ginny?
- Co z wami?
Znajome głosy Hermiony i Rona podziałały na Harry’ego uspokajająco. Odetchnął. Ginny wyskoczyła zza niego i, chociaż wszystko ją bolało, rzuciła się Hermionie na szyję.
Wow
OdpowiedzUsuńoeasusie, powiem ci jedno.. MASZ JAKIŚ PIE*****NY DAR KTÓREGO NIENAWIDZĘ! Jesteś jedną z niewielu osób które potrafią napisać coś takiego że zaczynam płakać. Na razie płakałam tylko przy J.K. Rowling i Suzanne Collins. Wiedz że cię wielbię.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z tobą to jest super nie moge sie oderwac od czytania =D
UsuńTak w połowie tego postu tak sie rozryczałam że nie mogłam dalej czytać
UsuńZgadzam się w 100%
Usuńwow to jak dotąd naj dłuższa notka
OdpowiedzUsuńSuper zupełnie jak J.K. Rowling!! Dzięki temu blogowi moje życie znowu ma sens!♥♥♥♥♡♡♡♡
OdpowiedzUsuńO boziu popłakałam się!!!
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa jak byś poradziła sobie z ,, własnym światem" . Chodzi o to że piszesz na podstawie książki i ciekawi mnie czy dasz rade zrobić tak zupełnie od początku 😊
OdpowiedzUsuńRaczej by dała rade, bo przy okazji wymyśliła 6 część, ale oczami Ginny
UsuńPłakałam jak to czytałam. Rozdział który czytam pochłania mnie bardziej.
OdpowiedzUsuńPopłakałam się gdy Harry żegnał się z rodzicami i Syriuszem 😭
OdpowiedzUsuń