poniedziałek, 14 lipca 2014

168. Przyszłość nie daje o sobie zapomnieć

W całym pomieszczeniu wybuchła panika. Wszędzie rozlegały się krzyki i piski młodszych dzieci, nad którymi próbowali zapanować prefekci. Przy stole nauczycielskim natychmiast rozpoczęły się skupione działania. Harry zerwał się na równe nogi i rzucił kilka zaklęć skanujących, Blackburn próbował sprawdzić drzwi, mimo panującej ciemności, nie rozpraszanej pomimo wyczarowanych przez Flitwicka płomyków ognia, które porozsyłał do wszystkich stołów, a McGonagall wystrzeliła ze swojej różdżki ostrzegawcze iskry, by uciszyć salę.
- Proszę o zachowanie spokoju! – zawołała surowo, a w pomieszczeniu zapadła cisza. – Niech wszyscy pozostaną na swoich miejscach, a prefekci zaopiekują się młodszymi uczniami. Nic poważnego się nie stało, to tylko całkowicie nieszkodliwe zakłócenie. Za chwilę będziemy kontynuować ucztę. Nauczyciele i pan Potter sprawdzają, co mogło wywołać…
- Nie tak szybko pani dyrektor – rozległ się zimny, zniekształcony, a przede wszystkim bezosobowy głos. – Już raz przekonaliśmy się, że zaklęcia ochronne można jakoś obejść, prawda? I co ja słyszę? Jest tu też szanowny pan Potter! Zbawca świata!  Cóż za miła niespodzianka. To jak zgubić knuta a znaleźć galeona. 
Harry przewrócił oczami, wzdychając.
- Czy zawsze musi im chodzić o mnie? – mruknął pod nosem.
Zbliżył się do McGonagall.
- Wielka Sala jest odcięta – oznajmił cicho.
- To prawda – przyznał mu rację Blackburn. – Na dodatek sieć Fiuu jest odłączona. Nie ma możliwości skontaktowania się z zewnątrz i sprawdzenia, co się dzieje na terenie szkoły.
- Jest możliwość – mruknął Harry, spoglądając na srebrzyste duchy siedzące przy stołach poszczególnych domów. – Nick! – Przywołał do siebie Prawie Bezgłowego Nicka. – Czy możesz sprawdzić, co się dzieje na zewnątrz Wielkiej Sali? 
- Jasne, Harry. Nie ma sprawy. 
- Tylko tak, by tamten się nie dowiedział – zastrzegł.
Nick skinął głową, która niebezpiecznie odchyliła się na jego szyi, i odpłynął, znikając.
- Jak zapewne już wiecie Fiuu jest zablokowane, zaklęcia ochronne zostały zniesione, a zamek jest otoczony – kontynuował głos. – Jeśli nie spełnicie naszych żądań, już nigdy nie odbędzie się tu żadna uczta.
Harry zerknął na McGonagall. Wyglądała na zaniepokojoną, rozglądając się po sali. Dobrze wiedział, czym się martwi. Było tu zbyt wiele dzieci, które nie powinny uczestniczyć w czymkolwiek, zwłaszcza gdy może dojść do walki. 
- Kim jesteście? – zawołała McGonagall. – I czego chcecie?
- Jesteśmy spadkobiercami śmierciożerców i chcemy naprawić zło popełnione w przeszłości. A czego chcemy? Harry’ego Pottera, oczywiście, samego i nieuzbrojonego. 
Harry, który przez cały czas przysłuchiwał się głosowi z ponurą miną i analizował sytuację, jęknął. Całą przyjemność z pobytu w Hogwarcie diabli wzięli. Dlaczego zawsze to na nim się wszystko skupia?
Rozejrzał się. Opiekunowie domów okrążali stoły swoich podopiecznych, a McGonagall przywracała jasność w Wielkiej Sali. Wkrótce świece ponownie zapłonęły, lecz atmosfera ani trochę się nie poprawiła. Ich blask był mniej jasny niż wcześniej, rzucając cienie na ściany i okna. 
Tę chwilę wykorzystał Nick, podfruwając do niego.
- Zamek rzeczywiście jest otoczony – oznajmił cicho, by usłyszeli go tylko nauczyciele. – Trudno powiedzieć ilu ich jest.
Harry westchnął i przeczesał dłonią włosy we frustracji. Gdyby mógł skontaktować się z Biurem, żeby wysłali do Hogsmeade kogoś z Brygady Uderzeniowej… zresztą, czemu nie może wysłać patronusa? Wraz z machnięciem różdżki pojawił się srebrzysty jeleń, który pokłonił się właścicielowi i zniknął w mrokach nocy, niosąc wiadomość dla Marka Newtona. 
„Spadkobiercy śmierciożerców”… powróciły słowa wypowiedziane przez tajemniczy głos. Czyżby chodziło o pokolenie Ślizgonów z jego rocznika i pobocznych lat, których rodzice za jego sprawą trafili do Azkabanu?
- Co teraz? – Zapytał Corner, oczekując od niego odpowiedzi.
- Powinniśmy przemieścić wszystkie dzieci w bezpieczne miejsce – odpowiedział natychmiast, odwracając się. – Pomieszczenie obok Wielkiej Sali powinno być na tyle duże, aby ich wszystkich pomieścić, prawda Minerwo? – Skierował wzrok na nią.
Dyrektor McGonagall skinęła głową.
- Jeśli tamci o nim nie wiedzą, to będzie można to zrobić – powiedziała. – Pomona, Filius i ja zaprowadzimy tam wszystkich. Potem we trójkę wzniesiemy zaklęcia ochronne i spróbujemy utrzymać je najdłużej jak się da. 
- W porządku.
- I co dalej? – zapytał Blackburn.
Harry zamknął oczy, uznając, że i tak jest to nieuniknione i oznajmił:
- Mam nadzieję, że Mark otrzyma moją wiadomość. Nawet, jeśli tak, oddam się w ich ręce. Jak zwykle. Najpierw spróbuję z nimi pertraktować. Potem, niezależnie, co się ze mną będzie działo, trzeba będzie skontaktować się z ministerstwem, a przede wszystkim z Biurem Aurorów. 
- Nie! – wykrzyknęła McGonagall.
Harry spojrzał na nią. Jej pytający wzrok mówił: „Co z Ginewrą?” Pokręcił głową przecząco. 
- Myślisz, że to wszystko załatwi? – Corner patrzył na niego sceptycznie.
- Nie. Ale to jedyne wyjście, żeby nie narażać postronnych.
- Dobrze więc – ogłosiła głośno McGonagall. Harry widział jak kręci niezadowolona głową. – Uczniowie, poczynając od najmłodszych, mają przejść w stronę tamtych drzwi po prawej stronie!  Idźcie za opiekunami domów. Gryffindor, proszę za mną!
Uczniowie posłusznie zaczęli przemieszczać się w kierunku drzwi, które prowadziły do dużego pomieszczenia za Wielką Salą, w której wiele lat temu odbyło się pierwsze spotkanie zawodników Turnieju Trójmagicznego. Blackburn i Corner, zagarniając ostatnich niedobitków przestawiali stoły pod ścianę, robiąc z nich dodatkową osłonę. 
Kiedy pierwsi uczniowie zaczęli przechodzić przez drzwi, po drugiej stronie eksplozja rozniosła stare, dębowe wrota, a drzazgi i pył wypełniły powietrze. Różdżka Harry’ego natychmiast pojawiła się w jego ręku, a on dziękował w duchu wszystkim bogom, że przy najbliżej stojącym stole, którego nie zdążyli jeszcze przestawić, nie było już żadnych dzieci. 
- Stać! – rozległ się lodowaty i złowrogi głos. I nie był to głos, który słyszeli od początku. Harry odwrócił się i zobaczył wchodzące do środka dwie osoby. Jedna z nich była – wnioskując ze wzrostu i budowy – najprawdopodobniej kobietą. Druga wyższa – mężczyzną. Za nimi wmaszerowała grupa najemników. Wszyscy ubrani w czarne szaty z kapturami naciągniętymi na twarze. 
- Jeden ruch, jedno zaklęcie, a ktoś zginie – ostrzegła kobieta. 
- Jeśli oddacie nam Harry'ego Pottera, ogłuszonego i nieuzbrojonego, nikomu nie stanie się krzywda! – zawołał mężczyzna, a jego wzrok był lodowaty i opanowany. Wyglądał bardzo niebezpiecznie.
Ktoś w tłumie zebranych uczniów – Harry kątem oka dostrzegł czarnego borsuka na żółtym tle i profesor Sprout pochylającą się nad nim – opadł na podłogę z cichym uderzeniem, prawdopodobnie mdlejąc. 
Harry smutno potrząsnął głową. Rzucił Zaklęcie Tarczy, które odgrodziło tę część Wielkiej Sali, w której stali uczniowie i nauczyciele, a sam wyprostował się i wyszedł na środek.
- Naprawdę nie powinniście tego robić – powiedział.
- Lepiej traktuj nas poważnie, Potter! Jeżeli natychmiast tu nie podejdziesz i nie oddasz swojej różdżki, wystrzelimy wszystkich bez wyjątku! – wykrzyknęła kobieta.
Harry skierował różdżkę na siebie i jego głos poniósł się po Wielkiej Sali.
- Kimkolwiek jesteście, dajemy wam jedno ostrzeżenie. Wycofajcie się albo nie będziemy się bawić w zaklęcia rozbrajające!
- Nie rozśmieszaj mnie, Potter! – zawołał mężczyzna. – Obaj dobrze wiemy, że jesteś tu sam, bez żadnego wsparcia. Bo raczej nie powiesz tego o tych tam, stłoczonych za twoimi plecami – zauważył sarkastycznie.
Harry zerknął za siebie. Blackburn i Corner stali z w wyciągniętymi różdżkami, gotowi do walki. Spojrzał z powrotem na napastników. 
- Czego naprawdę chcecie? – zapytał. – Możemy to jeszcze zakończyć pokojowo – zaoferował spokojnym i opanowanym głosem.
- Nie lubię się powtarzać, Potter – warknął mężczyzna w odpowiedzi. – Chcemy ciebie. Czas pokojowych rozwiązań skończył się, kiedy zamknąłeś mojego ojca w Azkabanie. 
- I kiedy zabiłeś Dracona, a potem Czarnego Pana! – wpadła mu w słowo kobieta.
Czyli miał rację. Chodziło o ślizgonów z jego pokolenia. Jednak słowa kobiety najbardziej go zaskoczyły.
- Dracona? To przecież było lata temu – powiedział. – Dlaczego wracać do czegoś, co wydarzyło się tak dawno? Nie warto zostawić to co było i zacząć normalnie żyć?
- To się wcale nie skończyło! – wykrzyknęła kobieta. – Draco był moją przyszłością! A ty go zabiłeś! Od tego czasu straciłam nadzieję i żyję w piekle! 
- To nie ja go zabiłem – powiedział spokojnie Harry. – Zrobił to Voldemort, który mnie ścigał, a on…
- Nie kłam! – przerwała mu kobieta. – Zmuszę cię, żebyś się do tego przyznał, zanim nastąpi twój koniec, Potter! Zmuszę cię, byś przyznał się do wszystkiego! Atakować!
Najemnicy bez wahania usłuchali rozkazu. Harry wystrzelił serię różnych zaklęć, biorąc na siebie czterech na raz. Trzech padło od Drętwoty i Expelliarmusa, potem musiał zablokować Sectumsemprę, jednocześnie strzelając Petrificus Totalus
Kolejna Drętwota zdjęła mężczyznę, który starał się zajść Cornera od tyłu. Gdy Blackburn unieruchamiał następnych dwóch, kolejny miał dość nieprzyjemny wypadek z kulą ognia rzuconą przez McGonagall.
Harry tym razem zmagał się z dwoma. Zablokował klątwę tnącą przeciwnika i odpowiedział ogniem, jednocześnie zauważając, że ich tajemnicza para przywódców nie włączyła się do walki. Nadal oboje stali blisko drzwi, chronieni przez dwójkę swoich najemników oraz lekko świecącą bańkę bardzo silnego zaklęcia osłaniającego, podobną do tej, w której przed laty trzymał go Voldemort, i w milczeniu przyglądali się walce. Oceniając reakcje i umiejętności wszystkich.
Ich zachowanie zaczęło Harry’ego irytować. Unikając zaklęcia spowalniającego, podcinając nogi przeciwnika i oplatając go liną, zanim ten uderzył o ziemię, zastanawiał się, czy nie rzucić w nich jakiegoś zaklęcia zaczepnego, by też stanęli do walki. Jednak to zaklęcie ochronne wyglądało na dość silne, a nie chciał, by klątwa odbiła się i trafiła kogoś z Hogwartu.
Piętnastu napastników padło. Walka niemal dobiegła końca.
Tajemnicza para doszła prawdopodobnie do tych samych wniosków, gdyż oboje skinęli sobie głowami i mężczyzna uniósł różdżkę do swego gardła. Kiedy przemówił, jego głos odbijał się ostro od ścian sali.
- Wycofać się!
Garstka najemników pokuśtykała z powrotem do swojego pracodawcy, i tak nie byli już w stanie nikogo bronić. Obrońcy Hogwartu zatrzymali się po drugiej stronie, skupiając się w jednym miejscu, blisko stłoczonej grupy uczniów, gotowi ich obronić.
- Koniec czasu, Potter – oznajmił mężczyzna. – Odpowiesz przede mną za mojego ojca i za wszystko, inaczej cały Hogwart wyleci w powietrze.
- Nie! – wykrzyknął ktoś z tyłu. 
- Czego naprawdę chcesz? – zapytał Harry, teraz zbyt zły i sfrustrowany, by całkowicie ukryć swoje uczucia.
- Chcę wiedzieć wszystko – powiedział mężczyzna. Chciwość, desperacja i szaleństwo w jego głosie tworzyły obrzydliwą mieszankę. – Oboje chcemy wiedzieć, co naprawdę wydarzyło się siedem i pół roku temu, gdy zginął Draco Malfoy i kiedy pokonałeś Czarnego Pana.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Tyle zachodu i śmierci, tylko po to by zaspokoić ciekawość?
- To nie jest ciekawość – wysyczała kobieta, wtrącając się. – To jedyna rzecz, która kiedykolwiek miała znaczenie! 
- Więc powiedz mi – co się naprawdę wydarzyło? I dlaczego pięć lat temu mój ojciec trafił do Azkabanu? 
Mięśnie na twarzy Harry'ego zacisnęły się prawie niezauważalnie. Niewiele osób wiedziało o wszystkim. Tak naprawdę to tylko Ron, Hermiona i Ginny. 
„Prorok Codzienny” i „Żongler” opisywał na różne sposoby tamte wydarzenia, po ostatecznym upadku Voldemorta. Harry nigdy ich nie czytał, głównie dlatego, że w tym czasie był nieprzytomny, a potem wystarczyły mu własne, okrutne wspomnienia, które teraz, po latach, skryły się w odmętach przeszłości.
Kim mogli być ci ludzie? Nie chcieli wskrzesić Voldemorta, czy zbudować imperium strachu pod jego szyldem. Kobieta nosiła osobistą urazę wobec Harry’ego i poświęciła wszystko, by w końcu uzyskać odpowiedzi na swoje pytania. Znakiem zapytania pozostawał też mężczyzna, który, jak na razie stawał w obronie własnego ojca.  
Czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Wziął głęboki wdech, przygotowując w myślach to, co musi powiedzieć, starając się nie rozjuszyć obojga jeszcze bardziej. Nie musiał przecież wyjaśniać wszystkiego tak do końca. Suche fakty będą musiały wystarczyć. 
Patrząc nieco bezmyślnie w rozwalone drzwi, w cieniu za dwójką agresorów dostrzegł jakiś ruch i błysk światła. W sali wejściowej ktoś był i nie bardzo starał się ukryć. Miał nadzieję, że to aurorzy.
- Jeśli chcecie poznać historię tamtych wydarzeń, musicie pokazać mi swoje twarze. Chciałbym wiedzieć, komu ujawniam swoją przeszłość – powiedział chłodno.
W Wielkiej Sali zapanowała absolutna cisza. Wszyscy wiedzieli, że prośba Harry’ego skazuje wszystkich zebranych na wyrok śmierci a napastników na bycie poszukiwanym przestępcą przez Biuro Aurorów.
Harry uważnie obserwował nieznajomych i to, co działo się w cieniu za nimi. Dostrzegł wyłaniającą się z mroku postać Marka Newtona, który uniósł w górę dłoń z wyprostowanymi wszystkimi palcami. Newton dawał mu pięć sekund, by wyciągnąć z nieznajomych ich tożsamość. Skinął ledwie zauważalnie głową. Mark zgiął jeden palec.
Harry zrobił dwa kroki w bok. 
- Kto jest twoim ojcem? – zwrócił się do mężczyzny. – Od śmierci Voldemorta miało miejsce wiele wydarzeń i akcji aurorów, w których brałem udział, mających na celu wyłapanie tych śmierciożerców, którzy uniknęli Azkabanu. 
Mężczyzna drgnął, jakby Harry go uderzył, a potem bardzo powolnym ruchem podniósł ręce do góry. 
Mark zgiął kolejny palec. 
Spod kaptura wyłoniła się twarz byłego ślizgona.
- Teodor Nott – rozległ się niedowierzający głos dyrektor McGonagall.
- Tak, to ja – przyznał ten ponuro. – Od lat próbowałem dowiedzieć się, za co mój ojciec trafił do Azkabanu. Nawet nie mogłem go odwiedzić. Każde moje podanie było odrzucane przez Ministra Magii. 
Harry skrzywił się. Dobrze pamiętał za co Nott senior trafił do Azkabanu. 
Mark zgiął trzeci palec.
- Twój ojciec był śmierciożercą i został umieszczony w najpilniej strzeżonej celi w Azkabanie, za tortury i próbę zabójstwa – wyjaśnił Harry spokojnie. – I nie ma prawa do odwiedzin.
- To ciebie chciał wtedy zabić, tak? 
- Tak. – Harry przytaknął. – Ledwie wyszedłem z tego cało.
- Szkoda, że tak się nie stało – warknęła nieznajoma kobieta, zsuwając kaptur. – Pamiętasz mnie, Potter? Pansy Parkinson – przedstawiła się. – Spodziewałeś się kogoś w stylu Crabbe’a i Goyle’a, prawda? Dwóch najwierniejszych i najgłupszych przybocznych Draco, a widzisz mnie, jego dziewczynę, i Teo – wskazała na kolegę obok siebie – samotnika, który kiedyś nie chciał być powiązany z gangiem Malfoya. Nie dziwię się. Wy Gryfoni nigdy nie widzieliście innych ludzi, nawet tych, którzy byli dokładnie pod waszym nosem. Chyba, że byli waszymi wrogami. Tak jak ty i Draco, prawda? Przez te wszystkie lata od jego śmierci ja opłakiwałam jego stratę, podczas gdy ty cieszyłeś się szczęściem rodzinnym.
Na twarzy Harry’ego pojawił się grymas, gdy zobaczył, że w wyciągniętej ręce Marka Newtona pozostał tylko jeden palec. 
- Bardzo mi przykro z tego powodu – powiedział. – W tamtym czasie było wiele zgonów, głównie wykonanych przez samego Voldemorta, lub na jego polecenie. Draco był jedną z jego ofiar.
- To nieprawda! Draco zginął przez ciebie, szlamę i Wiewióra!
Harry skinął głową. Skupił wzrok na Pansy.
- Nie zaprzeczę – westchnął. – Pomógł nam w ucieczce przed samym nosem Voldemorta i zapłacił za to życiem. 
Mark zgiął ostatni palec i całą Wielką Salę wypełnił gęsty dym.
- Tu Specjalny Oddział Brygady Uderzeniowej! – rozległ się magicznie wzmocniony głos Newtona. – Poddajcie się albo zaatakujemy!
Zapanował chaos. Aurorzy otoczyli grupę najemników i dwójkę byłych Ślizgonów. Za plecami Harry’ego McGonagall i pozostali nauczyciele zaganiali ostatnich uczniów do bocznej salki.
Tych z najemników, którzy próbowali jeszcze uciec, dosięgło kilka czerwonych promieni, po których upadli na podłogę. Harry dołączył do aurorów i zaczął ogłuszać i wiązać pozostałych, by przetransportować ich do ministerstwa. Byli zdezorientowani atakiem i nie stawiali oporu przy aresztowaniu, zbyt przytłoczeni nagłą odmianą losu.
----- 
Dom pogrążony był w prawie całkowitej ciemności i ciszy. Wszystkie świece i lampy były powygaszane, jedyne światło dawał kominek, w którym beztrosko trzaskał ogień. Harry przeszedł przez salon i wszedł na górę. Był zbyt zmęczony, by rozejrzeć się i dostrzec cokolwiek poza cieniami na ścianie. Marzył tylko o położeniu się do łóżka. Był pewny, że Ginny już dawno w nim leży i przez sen dokarmia Albusa. Jednak w sypialni rozbrzmiewał jedynie delikatny dźwięk kołysanki z kołyski, w której spał wspomniany maluszek. Zajrzał do łazienki, ale nie widząc w niej swojej żony, wycofał się na korytarz i zajrzał do pokoiku starszego chłopca. Jim spał w swoim łóżeczku, lecz Ginny tu także nie było. 
Z duszą na ramieniu przeszukał resztę pomieszczeń. Przecież nie zostawiłaby chłopców samych. Zbiegł na dół. Kuchnia i jego gabinet też były puste. Zatrzymał się na środku salonu, gdy od strony kanapy usłyszał szelest zsuwającej się na podłogę gazety, głośne ziewnięcie, a długie ręce wyciągnęły się ponad oparcie i chwilę potem ukazała się ruda głowa jego żony.
Odetchnął i zbliżył się do niej.
- Harry? – zapytała zaspanym głosem, gdy go dostrzegła, i ponownie ziewnęła. – Która godzina?
- Już dawno minęła północ – odparł i przysiadł obok.
- Północ? Słodki Merlinie! – Poderwała się z miejsca. – Chłopcy! 
- Wszystko z nimi w porządku. Przed chwilą sprawdzałem – mruknął. – A ty co tu robisz? Myślałem, że już dawno śpisz, tak jak oni.
- Czytałam sprawozdanie z finału mistrzostw świata, czekając na ciebie i zasnęłam – wyjaśniła, zbierając gazetę z podłogi i odkładając złożoną na stolik. Oboje skierowali się do schodów. – A tak właściwie, to gdzie ty byłeś? Myślałam, że uczta kończy się gdzieś o dziewiątej, przecież następnego dnia zaczynają się zajęcia. Byłeś z Hagridem w Trzech Miotłach, powspominać stare czasy? 
Spojrzała na niego przez ramię z dezaprobatą.
- Z chęcią bym to zrobił, ale uczta zaraz po przydziale do domów przeniosła się do pokojów wspólnych, a ja musiałem wrócić do ministerstwa – wyjaśnił.
Zatrzymała się na schodach i okręciła się, stając przed nim na wyższym stopniu.
- Po co? Stało się coś?
- W Hogwarcie doszło do ataku, a ja razem z Markiem i innymi Aurorami odprowadzałem sprawców do aresztu. Nic poważnego – dodał, widząc jej zaniepokojone spojrzenie.
- Znowu chodziło im o ciebie?
- Można tak powiedzieć. Chcieli opanować Hogwart, ale gdy usłyszeli, że też tam jestem, skupili się na mnie. Jak widać nic mi się nie stało. – Rozłożył szeroko ramiona, by mogła sprawdzić, że tak jest naprawdę. – Jestem tylko zmęczony.
- To może wrócimy do kuchni? Pewnie jesteś też głodny. Zgredek zrobi ci…
Harry pokręcił głową. 
- Jedyne co potrzebuję to prysznic i sen przy kochanej osobie – szepnął, wspiął się stopień wyżej i objął ją, przygarniając do siebie.
Nie był pewny skąd mu się to wzięło. Może to ta rozmowa z Pansy coś w nim obudziła, uświadomiła mu, jakim jest szczęśliwcem, bo ma Ginny i chłopców? 
W tej samej chwili ich usta się połączyły. Nie był to gorący i namiętny pocałunek. Raczej upewniający oboje, że to jest miejsce, w którym oboje chcą w tej chwili przebywać. Ich usta się rozdzieliły, ale ich ciała nie. Ramiona Ginny owinęły się wokół jego szyi, a ramiona Harry'ego objęły jej talię. Zanim się spostrzegł, Harry kompletnie zatonął w głębinie czekoladowego spojrzenia Ginny. Zrozumiał, że ona też go pragnie.
Żadne z nich nie wiedziało jak długo tak stali, ale w końcu Ginny poczuła jak palce Harry'ego wślizgują się pod jej bluzkę i badają skrywane przez nią ciało. Przygryzła dolną wargę, gdy jej bluzka podążyła za jego ręką ku górze. Nie opierała się, gdy pofrunęła w dół, lądując w salonie. Harry nachylił się i pocałował jej ramię, podczas gdy opuszki jego palców prześliznęły się po jej plecach. Rozpiął jej stanik najlżejszym możliwym dotykiem i odrzucił gdzieś za siebie.
Ginny nie była dłużna. Wśliznęła swoje dłonie pod jego koszulę, żeby poczuć ciepło leżącej pod nią skóry. Gdy czubki jej palców wspinały się po jego ciele, z ust Harry'ego wyrwał się najbardziej erotyczny pomruk, jaki słyszała. Szybko pozbyła się zbędnego materiału, dosłownie rozrywając go na jego ciele. Skrawki tkaniny spłynęły na schody i poza nie, na podłogę salonu. Powoli przesunęła paznokciami w dół jego torsu i zahaczyła o pasek spodni.
- Może przeniesiemy się w bardziej wygodniejsze miejsce? – zaproponowała.
- Góra czy dół? – spytał, prześlizgując usta w dół jej wrażliwej szyi, co wywołało u niej dreszcz.
- Góra. 
Weszła na wyższy stopień, chwyciła jego dłoń i pociągnęła za sobą. Chwilę potem byli już w sypialni. Stanęli skonsternowani przed kołyską, w której kręcił się ich płaczący synek. Oboje poczuli jak podniecenie opada, ustępując miejsca trosce.
Ginny szybko przywołała podomkę, by się okryć i wzięła Ala na ręce. Harry położył dłonie na jej ramionach.
- Zaczekam na ciebie w łazience.
Ginny kiwnęła głową i usiadła na łóżku. Al przyssał się do jej piersi.
Harry zamknął się w łazience, gdzie praktycznie zrzucił z siebie resztę ubrań i wszedł pod prysznic, odkręcając zimną wodę z nadzieją, że to złagodzi napięcie, jakie wytworzyło się między jego lędźwiami. Oparł się rękami o ściankę i pozwolił, by zimne strumienie spływały na kark i w dół pleców. Jego myśli błądziły sobie tylko znanymi torami, nie zatrzymując się na niczym konkretnym. 
Nie wiedział, jak długo tak stał. Dopiero, gdy poczuł dreszcze, uświadomił sobie, że Ginny wciąż z nim nie ma.  Sięgnął do kurków, zmienił wodę na gorącą, szybko się umył i wyszedł.
Ginny siedziała oparta o zagłówek, z Alem na kolanach, i spała. Harry wyjął chłopca z jej ramion i położył w kołysce, po czym wziął ją w objęcia i ułożył na łóżku.
- Dzięki – mruknęła słabym głosem, chwyciła go za ramię i przyciągnęła do siebie, tak że wylądował obok niej.
Przesunęła się bliżej i wtuliła w niego.
- Dobranoc.
- Śpij – szepnął. Pocałował ją delikatnie w skroń i machnięciem ręki przywołał kołdrę, którą przykrył ich zmęczone ciała. – Dobranoc.