środa, 11 maja 2016

171. Spotkanie po latach

Od powrotu Harry’ego do domu minęły dwie godziny, a on wciąż nie wychodził ze swojego gabinetu. Ginny zdążyła uśpić marudzącego Jima, nakarmić i ponownie uśpić Ala, a on nadal tam był. 
Nagłówki w „Proroku Wieczornym”, który nadszedł kilka minut po wyjściu dziewczyn, aż krzyczały informacjami z dzisiejszego dnia.

Malfoy skazany na dożywocie!
Lucjusz Malfoy grozi Harry’emu Potterowi!
Harry Potter zawieszony?

A przy każdym artykule zdjęcia z sali sądowej i ministerstwa – Malfoy wyprowadzany przez aurorów, Harry z różdżką w ręku na przeciwko ministra, trzymany za ramiona przez kolegów z Biura i jeszcze raz Harry zmierzający do kominków w Atrium i zasłaniający obiektyw aparatu.
Czyżby właśnie to chciał przed nią ukryć? Niedoczekanie.
W końcu nie wytrzymała. Nałożyła zaklęcia na łóżeczka chłopców i z uniesioną różdżką w dłoni podeszła do drzwi. W ostatniej chwili powstrzymała się przed ich wyważeniem, tylko zapukała i krzyknęła:
- Harry Jamesie Potterze, chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia!
Usłyszała kliknięcie i jej oczom ukazało się pogrążone w całkowitym mroku pomieszczenie. Harry siedział w fotelu za biurkiem tyłem do niej i wyglądał przez okno na majaczący o tej porze las.
- Harry Potterze… - zaczęła znowu.
- Wiem, słyszałem – powiedział cicho i spokojnie. Za spokojnie.
- Możesz mi wyjaśnić swoje dzisiejsze zachowanie?
Harry odwrócił się powoli i zapalił lampę.
- Myślałem, że dziewczyny znają mnie na tyle, że mogą mi wybaczyć pewne rzeczy. Zwłaszcza Hermiona.
- Taa, jasne – prychnęła w odpowiedzi. – A możesz mi wyjaśnić, co to znaczy „Zawieszony”? – zapytała, rzucając gazetę na biurko.
Harry zerknął na zdjęcie siebie samego zasłaniającego obiektyw aparatu.
- Pokłóciłem się z Kingsleyem. To zdjęcie – postukał palcem w pergamin – zrobiono, gdy wychodziłem wściekły z jego biura, więc raczej nie wiedzieli, że zrezygnowałem z pracy, tylko uznali, że King zawiesił mnie w obowiązkach. 
Ginny otworzyła usta i natychmiast je zamknęła, gdy dotarł do niej sens tych słów. 
- Że co? Możesz powtórzyć? 
- Rzuciłem pracę po kłótni z Kingsleyem – powiedział sucho.
- Zwariowałeś! – krzyknęła zszokowana. – O co poszło?
- Ktoś zaatakował Dursleyów. 
Ginny opadła na kanapę.
- Masz na myśli tych Dursleyów? A co ty masz z nimi wspólnego? 
- To kiedyś była moja rodzina…
- Która zniszczyła ci dzieciństwo – wpadła mu w słowo, prawie warcząc. – Ludzie, którzy nienawidzili cię za to, że jesteś czarodziejem. Ci mugole nigdy nie byli twoją rodziną. To my – ja, James i Albus jesteśmy twoją rodziną. Prawdziwą rodziną, Harry.
Harry spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Wiem, Ginny. Ale jednak mnie przygarnęli po śmierci moich rodziców. Może z niewielką pomocą Dumbledore’a i połączeniem krwi mojej matki i ciotki Petunii, ale jednak przygarnęli. A teraz zostali zaatakowani.
- A ja się pytam, co masz z tym wspólnego? Zaatakowano mugoli, ale może to zwykły przypadek, że trafiło na nich?
- W Little Whinging mieszkają sami mugole, a zaatakowano tylko mieszkańców domu, w którym dorastałem. Nie wierzę, że to przypadek. Nie po tym, co powiedział Malfoy po ogłoszeniu wyroku. 
Ginny westchnęła i wstała.
- Nie możesz brać wszystkiego do siebie – syknęła, stając przy jego biurku. – Malfoy dobrze wie, jaki jesteś i wykorzystuje to na swoją korzyść. A jeśli chodzi o Dursleyów... – urwała, wiedząc, że nie spodoba się jej jego odpowiedź – …to czemu sam tam nie poszedłeś? Jeśli tak bardzo ci na tym zależy?
- Och, poszedłem – Harry mruknął sarkastycznie – zaraz po tej kłótni. Niestety aurorzy nałożyli silne zabezpieczenia na całe Privet Drive, żeby nie przeszedł nikt nieoddelegowany przez ministra. 
- A od kiedy ty się czymś takim przejmujesz?
Harry spojrzał na nią ponuro.
- Nie jestem już tamtym szczeniakiem z Hogwartu, który nie szanował reguł i leciał na żywioł…
- Oo, pan Potter wreszcie dorósł – prychnęła.
- Ginny – syknął ostrzegawczo.
- No dobrze, już dobrze. Przepraszam. – Uniosła ręce pojednawczo. – To co zamierzasz? – zapytała wiedząc, że i tak się nie podda.
- Muszę się tam dostać innym sposobem. 
- Może masz tam jakiegoś sąsiada, który udostępniłby ci kominek?
- Tam mieszkają sami mugole… - mruknął kwaśno i urwał, gdy uświadomił sobie, że w sąsiedztwie jest ktoś, kto nie raz już mu pomagał. – Ginny, jesteś genialna! – wykrzyknął, wyskakując zza biurka i biorąc ją w ramiona. – Przecież tam mieszka pani Figg. Ona na pewno mi pomoże.
Ginny odsunęła się, chwytając jego prawą dłoń, w której trzymał pogniecioną kartkę.
- A co tu masz?
- Co? – Harry sprawiał wrażenie, jakby całkiem zapomniał o liście od Dudleya. – A, to…
Rozwinął powoli papier, nie odrywając od niego spojrzenia, jakby się zastanawiał, co i ile może powiedzieć.
-To jest list od mojego kuzyna. Chce się ze mną spotkać.
- Kuzyna? – zapytała zaskoczona Ginny. – Masz na myśli tego… jak mu tam… - skrzywiła się. Przed jej oczami pojawił się grubas z opowiadań Harry’ego i jej braci, który znęcał się nad młodszymi dziećmi.
- Tak. Dudleya.
- Pewnie oskarża cię o to, co się dzisiaj stało z jego rodzicami – zawyrokowała.
- On jeszcze o tym nie wie. – Harry pokręcił głową. – Od miesięcy z nimi nie mieszka, a ten list wysłał jakiś tydzień temu przez mugolską pocztę.
- Skąd w takim razie wiesz, że…
Urwała, gdy zobaczyła jego ponurą minę i podniesioną rękę.
- Harry! – warknęła niezadowolona, że ją ucisza. – Nie możesz…
- Cii… - syknął. – Gdzie są chłopcy? – zapytał cicho, wyciągając różdżkę i podchodząc do drzwi, by wyjrzeć na salon.
- Na górze pod zaklęciem monitorującym. Dlaczego pytasz?
- Ktoś obcy naruszył przed chwilą zabezpieczenia i właśnie wchodzi na werandę. 
Ginny obserwowała jak Harry wychodzi do salonu i chowa się w cieniu schodów.
- Masz paranoję – syknęła, wychodząc za nim.
- Dzięki temu jeszcze żyję. 
Ginny z trudem powstrzymała się od wypowiedzenia kąśliwej uwagi. Jedynie wymownie wzniosła oczy do nieba. Swoją drogą miał rację. Ile razy stawał przed Voldemortem, a potem śmierciożercami? A o ilu razach nie zdawała sobie sprawy w jego pracy aurora?
Kroki na schodkach werandy wyraźnie dały znać, że ponownie miał rację. Na zewnątrz ktoś był i właśnie pukał do drzwi.
- Harry, Ginewro jesteście tam? – rozległ się basowy głos Kingsleya.
Oboje spojrzeli na siebie. Co sprawiło, że na progu ich domu pojawił się sam minister magii? Harry przeklął i pokręcił głową. Ginny wyczuła, że w opowiadaniu Harry’ego sprzed kilku minut jest coś, czego jej nie powiedział.
Mimo niemych protestów Harry’ego, Ginny wyszła na środek pokoju i podeszła do drzwi.
- Panie ministrze – zawołała, otwierając – zapraszam.
Odsunęła się, wpuszczając mężczyznę do środka. Zdjął z siebie ciężki płaszcz podróżny i oddał skrzatowi, który natychmiast pojawił się obok.
- Witaj, Ginny. Jest Harry?
Zerknęła w stronę schodów, gdzie się ukrywał, ale Harry w tym samym momencie wyłonił się z cienia i podszedł do nich.
- Jestem – mruknął. – O co chodzi, panie ministrze? Myślałem, że powiedzieliśmy sobie wszystko w twoim gabinecie.
Ginny nie odrywała wzroku od Harry’ego. Dawno nie widziała go tak oficjalnego i zdeterminowanego. Stał sztywno przed Kingsleyem, w prawej dłoni ściskając różdżkę. Był gotów zaatakować w każdej chwili. 
- Może przejdziemy do kuchni? – zaproponowała, próbując rozładować napięcie. – Napijesz się herbaty, Kingsley?
- Z chęcią. 
Obaj mężczyźni podążyli za nią do sąsiedniego pomieszczenia i usiedli po przeciwnych stronach, obserwując siebie nawzajem. Ginny zaparzyła gorącego naparu i postawiła na stole pełen dzbanek wraz z talerzem ciasteczek.
- Co cię tak naprawdę do nas sprowadza? – zapytał Harry.
Rozparł się wygodnie na krześle, krzyżując ramiona na piersi.
- Po pierwsze – zaczął Kingsley – nie życzę sobie takiego zachowania, bo następnym razem sam cię wyrzucę, Potter. – westchnął. – Proszę, byś w przyszłości był bardziej powściągliwy w obecności innych, Harry.
Ginny prychnęła.
- Już to widzę – mruknęła sarkastycznie, niby do siebie, ale i tak obaj mężczyźni to usłyszeli i spojrzeli na nią – Kingsley ze zrozumieniem, a Harry… gdyby wzrok mógł zabijać, zielone błyskawice w jego oczach już dawno by ją trafiły. 
- Po drugie… - kontynuował minister – o całej sprawie wiedzą tylko trzy osoby – ja, ty i Percy. 
- A co z tym amnezjatorem i urzędnikiem, który przekazał mi list? – zapytał Harry sucho.
- Johnowi Drew została całkowicie wymazana pamięć o tym spotkaniu, a Arnoldowi Peasegoodowi pozostała tylko informacja o napadzie na mugoli o nazwisku Dursley. Nie wie, że to twoi krewni.
Harry zmarszczył brwi, niedowierzająco.
- Bycie ministrem ma swoje plusy – wyjaśnił Kingsley.
Z oddali dał się słyszeć płacz dziecka. Ginny podskoczyła przestraszona. Położyła uspokajająco dłoń na ramieniu Harry’ego. 
- Zostawię was na chwilę. Al pewnie jest głodny. A ty daj wreszcie spokój – szepnęła mu do ucha. – Wszyscy jesteśmy po twojej stronie.
Harry kiwnął głową i rozluźnił się. Wychodząc usłyszała jego pytanie:
- To o co w takim razie chodzi? „Prorok” uznał, że zostałem zawieszony.
Ginny zatrzymała się, by usłyszeć odpowiedź Kinga.
- Taka jest oficjalna wersja. Wszyscy widzieli twoją reakcję na Malfoya w sali sądowej, a potem mój odzew, gdy kazałem ci przyjść do mnie, więc dopisali sobie resztę. Nie przyjmuję do wiadomości twojego odejścia, Harry. Daję ci tydzień…
Reszty nie usłyszała, bo do Ala dołączył również James. Wyczarowała kilka zwierzątek i wysłała je do sypialni chłopców, by ich uspokoić, po czym sama do nich pobiegła.
Po jakimś czasie, może to była godzina, może kolejne dwie, usłyszała ciężkie kroki na schodach. Oderwała wzrok od śpiącego w jej ramionach Ala i spojrzała na stojącego w drzwiach Harry’ego. Nie odzywała się. Zanim tu przyszedł obiecała sobie, że nie będzie się wtrącać. Czuła jednak, że ta krucha cierpliwość zaczyna powoli pękać. Jeśli nie powie jej sam, sama zacznie go wypytywać.
Harry, wciąż milcząc, wszedł głębiej i zatrzymał się przy łóżeczku Jima. Chwilę obserwował śpiącego chłopca, po czym pochylił się i pocałował go w czółko.
- Dobranoc, smyku – wyszeptał.
Czując na sobie przeszywający wzrok Ginny, odwrócił się i wyjął Ala z jej rąk.
- Już w porządku. King dał mi tydzień na Dursleyów – powiedział cicho, tak, by nie obudzić maluszka. – Potem wracam do służby.
------- 
Gruba warstwa mgły spowijała Little Whinging, kiedy w wąskiej alejce pomiędzy Wisteria Walk i Magnolia Crescent pojawił się młody mężczyzna. Czarny płaszcz szczelnie otulał jego sylwetkę, a kapelusz na jego głowie zasłaniał większość twarzy. Rozejrzał się z zaciekawieniem dookoła, po czym skręcił w stronę Wisteria Walk.
Minął kilka domów, aż w końcu skręcił i przeszedł przez zaniedbany ogródek. Nie zdążył zapukać, gdy ze środka doszło go człapanie, głośny miauk i okrzyk starszej pani:
- Odczepcie się wreszcie ode mnie! Ja nic o nich nie wiem! 
Drzwi się otworzyły i w progu stanęła zaskoczona staruszka. Jej siwe włosy jak zawsze otaczała siateczka, a wokół stóp, obutych w kraciaste kapcie, błąkały się dwa koty. Na widok stojącego na ganku mężczyzny jej usta utworzyły idealne „o”.
- Dzień dobry, pani Figg – powiedział uśmiechnięty Harry, wyciągając rękę. – Mam nadzieję, że ze mną zechce pani porozmawiać. Choć przez chwilę.
- Słodki Merlinie! Harry! Ile to już czasu minęło? Wchodź, wchodź.
Odsunęła się, przepuszczając go w drzwiach.
- Stanowczo zbyt wiele – odparł. – Kto ma się od pani odczepić? – zapytał z ciekawością, gdy zamknęła drzwi i zaprowadziła go do saloniku.
Harry pomyślał, że cofnął się w czasie. Wszędzie, gdzie spojrzał stały fotografie kotów i wciąż, tak jak dawniej, unosił się zapach kiszonej kapusty. Usiadł w wysłużonym fotelu i natychmiast na jego kolana wskoczyła czarna kuleczka z białym futerkiem wokół oczu i noska, pod pyszczkiem i na przednich łapkach. Mimowolnie zaczął drapać go za uszami, wywołując u zwierzaka ciche mruczenie.
- Aurorzy – odparła pani Figg. – Czupurek, a psik!
Kot tylko nastawił uszu i umościł się jeszcze bardziej na kolanach Harry’ego.
- Niech zostanie – zaoponował Harry. – Nie przeszkadza mi. Ale co aurorzy chcą od pani? – zapytał ponownie.
- Od ataku na twoje wujostwo nie dają mi spokoju. Kilka razy dziennie potrafią mnie nachodzić. Ale ja nic nie wiem. Odkąd odszedłeś nie mam potrzeby tam chodzić. 
- To jasne. Ale skąd oni… - zaczął, gdy coś przyszło mu do głowy.  – Moje akta wciąż są w ministerstwie, mimo upływu lat, prawda?
- Tego nie wiem, Harry. Jestem charłakiem i nie mam zbyt wiele styczności z pracownikami Ministerstwa Magii. Nie tak jak ty.
Harry pokiwał głową.
- A co z Dursleyami? Wie pani, co tak naprawdę się u nich wydarzyło?
- Słyszałam tylko pogłoski. Pan Prentice opowiedział mi to, zanim amnezjatorzy zmienili mu pamięć. Wracał ze sklepu, gdy dwóch mężczyzn pojawiło się na Privet Drive, tuż przy domu twojego wujostwa. Przeszli przez trawnik i nie pukając sforsowali drzwi. Potem widział w oknach rozbłyski świateł, słyszał krzyki ludzi i huki.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Czupurek prychnął i zeskoczył na podłogę, gdy Harry poderwał się na równe nogi.
- Dlaczego oni wciąż nie mogą się ode mnie odczepić? – zaczęła marudzić pani Figg, podchodząc do drzwi i otwierając je.
- Pani Arabello… – zaczął stojący w progu Mark Newton, ale, gdy tylko zobaczył Harry’ego zwrócił się do niego. – Potter? Co ty tutaj robisz? Minister zabronił ci…
- Zabronił mi przyjść na Privet Drive, a my jesteśmy na Wisteria Walk – wpadł mu w słowo Harry. – Odwiedzam starą znajomą. Zresztą… - sięgnął do wewnętrznej kieszeni szaty i wyciągnął złożony pergamin, i podał go Markowi. – To jest ostatnia decyzja ministra. 
Mężczyzna rzucił okiem na pismo.
- Mam cię informować o wszystkim… - mruknął. – Hmm… W sumie i tak miałem się z tobą skontaktować… Ten mugol, Dursley, chce cię widzieć. Odkąd się tu pojawiliśmy, wciąż powtarza twoje nazwisko, razem z wieloma wyzwiskami… „Dziwak” to najdelikatniejsze określenie, jakie słyszałem.
- Nic nowego – mruknął Harry, kiwając głową. – Zdziwiłbym się, gdyby nic nie powiedział. Chcesz, żebym teraz tam poszedł?
- Nie zaskoczy go to?
- Mieszkałem u niego szesnaście lat, więc nie. Raczej nie. 
------ 
Piętnaście minut później Harry wiedział, że się przeliczył. Wuja Vernona nie zaskoczyło jego nagłe pojawienie się, jednak, gdy tylko go zobaczył skupił na nim całą swoją złość. Stwierdził, że jego rodzina to porządni obywatele, którzy zostali zmuszeni do wychowania dziwaka i darmozjada, a w ramach podziękowania za te szesnaście lat zostali zaatakowani przez szaleńców jego pokroju. Odejście Dudleya i jego związek z Thelmą było także winą Harry’ego, który zaczarował jego wspaniałego syna.
Ciotka Petunia, która czekała aż cała awantura się zakończy, rozpłakała się na wspomnienie słodkiego Dudziaczka, a Harry wyznał, że ostatni raz widział Dudleya osiem lat temu, gdy członkowie Zakonu Feniksa zabierali ich w bezpieczne miejsce. Poza tym Dudley jest już dorosły i ma prawo żyć własnym życiem, a nienarzuconym przez innych, nawet własnych rodziców.
- Taka jest twoja wdzięczność? – wykrzyknęła w końcu ciotka Petunia, opanowując łzy. – Za szesnaście lat opieki nad tobą, tak nam dziękujesz?
Harry poczuł, jak jego magia na moment robi się niespokojna, przypominając najeżone futro wściekłego psa. Jak można być tak pamiętliwym? Po tylu latach wciąż mieli żal do wszystkich i wszystkiego. Petunia głównie do własnej siostry i Dumbledore’a, który dwadzieścia cztery lata temu umieścił tutaj jej niechcianego siostrzeńca. 
Wściekłość, która narastała w nim od początku teraz znalazła ujście.
- Za co mam wam dziękować, ciociu? – spytał sucho, nie wytrzymując. Nawet nie zastanawiał się czy za moment nie będzie żałował swoich słów, ani nad tym, że wszędzie krążą łowiący każde jego słowo aurorzy. – Za dziesięć lat mieszkania w komórce pod schodami? Wątpliwą przyjemność obcowania z wami pod jednym dachem? A może za bycie waszym parobkiem przez te wszystkie lata?
Twarz Vernona nabrała purpurowego koloru. Harry nie potrafił stwierdzić, czy jego słowa bardziej zszokowały, czy też rozwścieczyły mężczyznę. Gruba żyła pulsowała niebezpiecznie na jego skroni, jak zawsze, gdy był wściekły, a prawa dłoń zacisnęła się w pięść. Ciemne oczy rozszerzyły się i zwęziły.
- Jak śmiesz, szczeniaku? – warknął oburzony. – Daliśmy ci dom, a ty tak się nam odpłacasz? Nasyłając na nas typów twojego pokroju? 
- Nie ja ich przysłałem – syknął.
- Nie? To co oni tu robią? – Wskazał ręką na pracujących aurorów.
- Ci ludzie sprawdzają, czy jesteście bezpieczni. To aurorzy… Są jak mugolska policja. Upewniają się, czy po wczorajszym ataku nie zostały jakieś klątwy.
- I to ma wystarczyć? Zaatakowano nas przez ciebie! Czemu ciebie nie sprawdzają?
- Jestem jednym z nich, wuju.
Vernon spojrzał na niego zszokowany.
- Ty w policji? Ciebie… zatrudnili cię w tym waszym ministerstwie? 
- Tak… 
- Ja wiedziałem, że to szaleńcy, ale żeby aż tak?! – wykrzyknął. 
- Harry – Mark podszedł do niego. – Tak jak podejrzewaliśmy, nie ma żadnych śladów. Tych zaklęć mógł użyć każdy. Pozostaje nam zostawić w okolicy czujki i zabezpieczające zaklęcia, by mieć na wszystko oko, gdyby wrócili.
- W porządku. – Harry przytaknął. – Na Privet Drive czy na całe Little Whinging?
- Na całość. 
Wuj Vernon spojrzał na Harry’ego, potem na Marka, jakby oczekiwał dalszych wyjaśnień. Obaj jednak milczeli. 
- I to wszystko? – zapytał. – Jako niewinne ofiary zasługujemy chyba na ochronę!
Harry potrząsnął głową.
- Gdyby to ode mnie zależało…
Spojrzenia Harry’ego i Vernona się spotkały i Harry wiedział, że wuj zrozumiał, co chciał  przez to powiedzieć.