piątek, 22 czerwca 2012

109. Powrót do normalności?


Ginny spędziła u Hermiony i Rona kilka miesięcy. Odzyskała humor, a przynajmniej starała się nie zdradzać smutku przed Hermioną, która od razu rozpoznawała zmiany w jej zachowaniu. Przebywając u nich czuła się niezręcznie, zwłaszcza gdy, starym zwyczajem, zaczynali się kłócić a potem kończyli na pieszczotach i pocałunkach. Chowała się wtedy w swoim pokoiku udostępnionym przez nich, siadała skulona na łóżku i tęskniła za Harrym. Choć od świąt mijały kolejne dni, ona cały czas czuła na swoich wargach jego pocałunki. Chciała ukryć się w jego ramionach, usiąść mu na kolanach i palcami błądzić po jego twarzy, aż zobaczyłaby uśmiech, który rozgrzewa jej serce.
Na szczęście ciągłe treningi przed następnym sezonem i kolejne mecze quidditcha skutecznie pomagały jej w ucieczce przed wypytywaniem bratowej o jej samopoczucie, a powroty do Doliny Godryka i sprzątanie domu i obejścia po zimie, całkowicie zaprzątnęły jej myśli. Najwięcej czasu spędzała na polanie pośrodku lasu, gdzie ukrywała się przed mugolami z pobliskiej wioski, i latała na miotle.
W każdej wolnej chwili odwiedzała Teddy’ego, który wziął sobie głęboko do serca prośbę wujka i przy każdej jej wizycie wyciągał wszystkie zabawki i zapraszał ją do zabawy, pilnując przy tym, by ciocia Ginny zawsze miała uśmiech na twarzy. Andromeda wykorzystywała wtedy okazję, by załatwić swoje sprawy i odpocząć.
----
Harry odłożył pióro, złożył pergamin, na którym pisał list do Ginny i schował go do wewnętrznej kieszeni szaty. „Później go wyślę”, pomyślał. Podniósł głowę i wyjrzał przez okno. Świeciło piękne słońce, a pojedyncze refleksy, które przebiły się przez drzewa, rzucały na trawę świetliste smugi. Uśmiechnął się, wyobrażając sobie siebie leżącego na polanie w Dolinie Godryka i wypatrującego na niebie Ginny w zielonych sportowych szatach. Jej rude włosy rozwiewał silny wiatr. Westchnął. Do zakończenia nauki w Akademii Aurorów pozostały mu jeszcze trzy miesiące. Dopiero w październiku, gdy wreszcie wróci do domu, będzie miał okazję zobaczyć mecz z jej udziałem.
Wstał od stołu i rozejrzał się. Miał teraz sypialnię tylko dla siebie, bo Adam odszedł z Akademii ponad rok temu. Nie wytrzymał presji.
Z kieszeni wyjął inny list, który otrzymał dziś rano. Była to wiadomość od Marka Newtona, która bardzo go zaniepokoiła.

Harry.
Nie jest dobrze. Od trzech miesięcy dostajemy niepokojące wiadomości z całej Wielkiej Brytanii o zniknięciu kolejnych ludzi. Do tajemniczych śmierci jeszcze nie doszło, ale coś czuję, że to tylko kwestia czasu. Nikt nie wie, kto za tym stoi, ale ich działania są bardzo podobne do śmierciożerców. Wiemy jednak, że to nie są ci, o których na pewno myślisz. W Azkabanie wzmocniliśmy straż, więc się nie wymkną.
Na razie ukrywamy to przed opinią publiczną, ale nie wiadomo jak długo damy radę. Skeeter węszy jak może i tylko czeka aż powinie nam się noga. Paul Laughter i Gawain Robards prawie nie wychodzą z Biura, podczas gdy my patrolujemy kolejne miejscowości. Przydałaby się nam Twoja pomoc. Na pewno wpadłbyś na jakiś pomysł, by odkryć, kto za tym stoi.
Pewnego dnia przez przypadek podsłuchałem rozmowę Paula i Gawaina. Chcą Cię ściągnąć z Akademii. Nie wiem jednak co zdecydowali, bo w tym czasie dotarła nowa wiadomość o kolejnym ataku, tym razem na meczu quidditcha. Od tamtego czasu przed każdym meczem sprawdzamy wszystkie loże i sektory dla widzów. Na dodatek sprawdzamy wszystkie różdżki przed i po rozgrywkach. Przydałaby się każda para rąk.
Mam nadzieję, że niedługo przekonasz się o decyzjach i staniemy do boju ramię w ramię.
Mark.

Harry zwinął pergamin, odłożył na biurko i usiadł na skraju łóżka. Nowy wróg czy stary? Następcy śmierciożerców, czy może jednak ktoś się z nich wybronił, albo uciekł? Nie raz już to przecież robili w przeszłości.
Wyciągnął się na łóżku i oparł na poduszkach, kładąc ręce za głowę, i wpatrzył się w sufit.
Bardzo chciał się przyłączyć, ale nie mógł nic zrobić bez zgody przełożonych. Kiedyś pewnie bez zastanowienia rzuciłby się do działania, a teraz... Wszystko się zmienia.
Nagle uświadomił sobie, że Mark napisał o ataku podczas jakiegoś meczu quidditcha. Usiadł gwałtownie na łóżku. Ginny! Ponownie sięgnął po list od niego. Nie zdążył jednak nic w nim znaleźć, bo nagle rozległ się magicznie zwielokrotniony głos Foshera:
- Ostatni rocznik ma natychmiast zebrać się w głównej sali treningowej.
Podskoczył jak oparzony. Sprawdził różdżkę i wybiegł na korytarz.
Kiedy dotarł na miejsce, wszyscy już byli. Brakowało tylko Foshera. Podszedł do Julii i Theo.
- Co jest grane? – zapytał.
- Nic nie wiemy – szepnęła Julia.
- Czekamy na Foshera – mruknął Theo. – Podobno ma do nas ważną sprawę.
- Tego jestem pewien – mruknął Harry, wspominając list od Marka.
- Hej, słyszeliście? – Podszedł do nich Chris Tucker. – Komendanta odwiedził dziś szef Biura, Gawain Robards i prosił o pomoc. Myślicie, że coś się dzieje i wreszcie puszczą nas do prawdziwej akcji?
- Ciebie na pewno – warknęła Julia. – Daj spokój, nic się nie dzieje...
Urwała, bo w tym samym momencie na salę wszedł Fosher w towarzystwie wysokiego mężczyzny. Obaj mieli poważne miny.
- To jest Robards – mruknął Harry do zebranych przy nim kolegów.
- Proszę o uwagę! – krzyknął Fosher.
Kadeci odwrócili się do niego, stając w pełnej gotowości z rękami za plecami.
- Chciałbym przedstawić wam szefa Kwatery Głównej Aurorów Gawaina Robardsa – oznajmił komendant, wskazując na niego, a Robards kiwnął głową. – Za kilka miesięcy kończycie to szkolenie i przejdziecie do czynnej służby. Niektórzy z was już wiedzą, jak to wygląda. – Harry poczuł kilka klepnięć w plecy. – Przed wami ostatnia próba.
- Obawiamy się zamieszek na najbliższym meczu quidditcha – zabrał głos Robards – i potrzebujemy każdej pary rąk do pomocy, by zadbać o bezpieczeństwo członków obu drużyn i kibiców.
Harry zmarszczył brwi. Zamieszki na meczu? Raczej ochrona przed zniknięciem kolejnej osoby. Zastanawiał się, czemu Robards nie mówi prawdy.
- Mecz odbędzie się jutro, ale sprawdzenie stadionu i przybywających na miejsce gapiów należy do was. Na miejscu w Exmoor czeka już na was grupa aurorów, którzy wyjaśnią wam wszystko.
Robards spojrzał na Foshera i chwilę cicho ze sobą rozmawiali. W końcu odezwał się Fosher:
- Potter będzie waszym dowódcą – oznajmił. – Wyruszacie za godzinę. Możecie się rozejść. A ty, Potter, podejdź tu do nas.
Harry zrobił kilka kroków i stanął przed mężczyznami.
- Zgłosisz się do Marka Newtona – powiedział Robards. – Przez niego będziesz się kontaktował z nami. Sytuacja jest delikatna i niewielu o tym wie. Nie chcemy siać paniki wśród ludzi. Zamieszki, o których mówiłem przed chwilą, to tylko przykrywka. Od kilku miesięcy mamy informacje o porwaniach czarodziejów i podejrzewamy, że ci, którzy za tym stoją, mogą zaatakować w najbliższym czasie. Resztę wyjaśni ci Newton, jak już będziesz na miejscu.
- Rozumiem – mruknął Harry i uśmiechnął się w duchu, bo Mark już wiele mu wyjaśnił.
- Tylko nie zapominaj, że wciąż jesteś kadetem – skarcił go Fosher ostrym tonem, który zapewne źle zrozumiał jego minę.
Harry przewrócił oczami.
- I żeby było jasne, to po zakończonych działaniach w Exmoor wracacie z powrotem do akademii. To wszystko.
- Oczywiście. – Harry kiwnął głową i odszedł.

Torfowisko pod Exmoor nie różniło się zbytnio od innych wrzosowisk, na których rozgrywane były ligowe mecze quidditcha. Wielu fanów porozstawiało namioty i koczowało od kliku dni, inni pojawiali się dopiero na kilka godzin przed rozpoczęciem.
Sprawdzanie różdżek i regularne patrole stadionu i obozowisk nie wykryły nic podejrzanego. Co kilka godzin dwóch aurorów oblatywało na miotłach stadion dookoła, by upewnić się, czy ewentualnego ataku nie będzie z powietrza.
Kiedy pojawił się Harry ze swoją grupą, Mark przydzielił wszystkim zadania, pozostawiając Harry’ego przy sobie.
- Dobrze cię widzieć, chłopie! – wykrzyknął Mark, klepiąc go w plecy.
- Ciebie też – odparł Harry z uśmiechem. – Co słychać w Kwaterze?
- Nudno jest bez ciebie, choć, jak pisałem ci w liście, mamy co robić.
- Masz już jakieś podejrzenia?  
- Nic. Śmierciożercy są w Azkabanie, więc głównych podejrzanych nie biorę pod uwagę.
- Rozumiem.
Harry podniósł głowę do góry i obserwował przelatujących mężczyzn, osłaniając oczy przed słońcem.
- Współpracujemy z Departamentem Magicznych Gier i Sportów – wyjaśnił Mark. – Ale oni mają swoją robotę, a my swoją i nie wchodzimy sobie w paradę. Nie ciekawi cię, kto będzie grał?
- Nie jesteśmy tu dla rozrywki – warknął. – Ale skoro już zacząłeś...
- Zjednoczeni z... – Mark zawahał się, bacznie go obserwując – ...z Harpiami.
Harry podskoczył i odwrócił się do niego.
- Co?
- Ginny nic nie grozi. – Mark poklepał go po ramieniu. – Zawodnicy mają oddzielną ochronę. Poza tym uważam, że tym razem nie chodzi o ciebie.
- A te osoby, które zostały porwane? Mają coś ze sobą wspólnego?
- W tym problem. Żadnego wspólnego mianownika.
-----
- Dziewczyny, słuchajcie! – krzyknęła Gwenog do zgromadzonych kobiet, które przebierały sie w sportowe szaty. Za chwilę miał rozpocząć się mecz quidditcha ze Zjednoczonymi z Puddlemere. Jones klasnęła w dłonie i podniosła ręce do góry, by je uciszyć. – Posłuchajcie mnie! – krzyknęła ponownie.
Gwar ucichł i członkinie drużyny spojrzały na kapitana.
- O co chodzi, Gwenog? – spytała Gertie, zakładając rękawice ochronne. – Przecież szykujemy się na mecz.
- Właśnie o to mi chodzi – warknęła Jones. – Nie zapominajcie, że Wood w meczu z Chlubą z Portree okazał się mocnym obrońcą.
- A my mamy wspaniałe ścigające – powiedziała Rachel – więc nie wiem czym się przejmujesz. Ginny ostatnio pokazała na co nas stać, kiedy musiała strzelić karnego Osom. Takiej koncentracji nie widziałam już dawno.
- Właśnie! – przyznała jej rację Fiona. – Zresztą wszystkie jesteście świetne.
- A pałkarki potrafią zatrzymać każdego tłuczka i posłać go w odpowiednią stronę, tak że tamci nie mają szans – odcięła się Ginny i uśmiechnęła się do Rachel i Fiony.
- No i nie możemy zapominać o naszej obrończyni i szukającej – dodała Melanie.
- Trenowałyśmy wystarczająco, byś nie musiała się przejmować – mruknęła Trudy.
- W porządku – warknęła Jones, nie do końca jednak przekonana. – Widzę, że macie bojowe nastawienie.
- No jasne! – wykrzyknęły zgodnie.
- Oby przeniosło się to na wynik meczu. No to... Harpie do boju! – zawołała Gwenog i ponownie klasnęła w dłonie.
Chwyciły miotły i wybiegły na stadion, gdzie powitał ich entuzjastyczny wrzask zebranego tłumu.
Mecz zakończył się widowiskowym złapaniem znicza przez szukającego Zjednoczonych z Puddlemere, jednak fani Harpii mieli okazję zobaczyć wiele goli zdobytych przez grające w drużynie dziewczyny.
Siedem zawodniczek okrążyło stadion i wylądowały na ziemi. Rachel podleciała do Ginny.
- Wiedziałaś, że na meczu będą aurorzy?
- Nie. Skąd wiesz, że są?
- Spójrz tam. Widzę twojego męża.
Wskazała ręką do odległego sektora, gdzie krążyło kilka osób z emblematami Ministerstwa Magii na szatach. Ginny zabiło mocniej serce, gdy wśród mężczyzn zobaczyła czarną czuprynę.
- To niemożliwe... – szepnęła Ginny.
- Pewnie obawiali się zamieszek na meczu – mruknęła Trudy. – Czytałam coś we wczorajszym „Proroku”...
Ginny nie słuchała jej uważnie. Harry był na meczu i nawet do niej nie przyszedł? Za każdym razem, gdy miał okazję, zjawiał się przy niej i był blisko. Ale zawsze wiedziała o tym wcześniej. Zaczęła sobie tłumaczyć, że to musi być coś poważniejszego od zamieszek, bo nie wezwaliby go z akademii.
Gdy weszła za dziewczynami do szatni okazało się jednak, że czeka na nią niespodzianka w postaci sóweczki z przywiązanym do nóżki listem i niewielką różyczką. Ptak podfrunął do niej, wystawiając nóżkę. Drżącymi rękami rozwiązała pergamin i uśmiechnęła się na widok odręcznego pisma Harry’ego.

Kochanie, gratuluję zwycięstwa!
Piszę ten list tuż przed meczem, więc jeszcze nie znam wyniku i nie wiem, czy będę miał okazję do Ciebie podejść i osobiście Ci pogratulować. Dla mnie jednak zawsze zwyciężasz. Zwłaszcza przez te wszystkie miesiące, gdy nie ma mnie obok Ciebie.
Jednocześnie przesyłam Ci życzenia urodzinowe i rocznicowe - stąd ta różyczka. Czy Ty wiesz, że od naszego ślubu minęły już 4 lata? Za każdym razem, gdy o tym myślę, stwierdzam, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Bo mam Ciebie.
Już niedługo zobaczymy się w domu, wtedy obsypię Cię milionem róż i pocałunkami. Czekaj tam na mnie.
Harry

Przygarnęła pergamin do piersi. Oczywiście, że wiedziała, choć była pewna, że on o tym zapomniał. Cztery długie lata... A ona pamiętała tamten cudowny dzień, gdy mówili sobie „Tak”, i następne, jakby to było zaledwie wczoraj. Potrząsnęła głową. To ona była szczęśliwa. Teraz do ich szczęścia brakowało tylko jednego: owocu ich miłości.

Przez ostatnie dwa miesiące Harry odliczał dni, tak jak kiedyś, gdy mieszkał u Dursleyów, wykreślając z kalendarza kolejne dni, i czekał z utęsknieniem na powrót do domu. Nawet zbliżające się egzaminy, kończące jego naukę w Akademii Aurorów, nie przyspieszyły mijającego czasu, który ciągnął się jak gumochłon. Wiadomości od Marka też nie przynosiły nic nowego; cała sprawa utknęła w martwym punkcie i nikt nie wiedział, co robić dalej.
------
W małym domku pod lasem słychać było stukot drewnianych klocków. Czteroletni chłopiec zbierał do pojemnika swoje zabawki i obserwował krzątające się wokół niego kobiety. Najstarsza siedziała w fotelu przy kominku i ponaglała:
- Teddy, pośpiesz się, bo jest późno. Już dawno powinieneś spać.
- Ale ja chcę zostać z ciocią Ginny! – wykrzyknął chłopiec, przerywając zajęcie i spoglądając na kobietę. – Obiecałem wujkowi Harry’emu...
- Jutro się ze mną zobaczysz, dobrze? – spytała młodsza, która podeszła do niego. Kilka rudych kosmyków uwolniło się ze związanych w koński ogon włosów, gdy ukucnęła przy nim. – A wujek zrozumie i nie będzie się gniewał na ciebie, kiedy wróci. Ciocia już o to zadba.
Maluch podskoczył i oplótł małymi rączkami kobietę za szyję, składając mokry pocałunek na jej policzku.
- Super!
- To zbierz klocki i idziemy – powiedziała Andromeda. – Ciocia pewnie też chce się już położyć.
- Dobrze.
Ginny uśmiechnęła się z wdzięcznością. Pobyt Teddy’ego i Andromedy w Dolinie Godryka rozjaśniał nawet najbardziej pochmurny dzień, ale po kilkugodzinnym meczu quidditcha, jaki miała dzisiaj i ich odwiedzinach, straciła całą posiadaną energię. Marzyła tylko o uspokajającej kąpieli i odpoczynku.
Maluch jeszcze raz doskoczył do niej, ściskając ją mocno na pożegnanie, babcia zmniejszyła pojemnik z zabawkami i schowała do kieszeni szaty, i razem z chłopcem zniknęła w kominku.
Ginny odetchnęła. Została wreszcie sama. Obeszła cały dom. W kuchni rzuciła kilka zaklęć, a naczynia po kolacji znalazły się w zlewie i zaczęły same się zmywać, w salonie przygasiła ogień na palenisku i poszła na górę.
Po odświeżającym prysznicu usiadła przy toaletce i zaczęła rozczesywać włosy. O parapet bębniły krople deszczu i dął silny wiatr. Wzdrygnęła się. Za nic w świecie nie wyszłaby w taką pogodę. Coś jednak nie dawało jej spokoju. Odłożyła szczotkę na toaletkę, wzięła różdżkę i wyjrzała przez okno. Kilka kropel spłynęło po szybie przed jej oczami. Poza tym nic niepokojącego się nie działo.
Odwróciła się, wyszła z sypialni i zeszła na dół.
W salonie panował półmrok. Ogień dogasał. Na palcach podeszła do okna i wyjrzała na podwórko.
Przy bramie majaczyła jakaś tajemnicza postać. Czarny kształt na tle ciemnego krajobrazu. Był to szczupły mężczyzna, który z zainteresowaniem obserwował dom. Targany wiatrem płaszcz i padający deszcz, ściśle oblepiał jego sylwetkę.
Ginny ścisnęła mocniej różdżkę, obserwując mężczyznę, który otworzył furtkę i wszedł na podjazd. W jego krokach, w tym jak się poruszał, dostrzegła coś znajomego.
Poczuła, jak coś ściska ją za gardło, a w kącikach oczu zapiekły ją łzy. Strach? Nie, to nie było to. Zamrugała powiekami, by odpędzić nieproszone łzy. Gdy ponownie spojrzała na zewnątrz, mężczyzna stał już na ganku. W ręku trzymał różdżkę.
Rozległ się cichy stuk, gdy dotknął nią drzwi, które otworzyły się na oścież. Odskoczyła w głąb salonu. Mężczyzna postąpił kilka kroków naprzód i zsunął kaptur z głowy.
Różdżka wypadła jej z ręki, z trzaskiem uderzając o podłogę. Rzuciła mu się na szyję i przywarła do niego.
Mężczyzna odsunął ją delikatnie, podniósł rękę i dotknął jej policzka. Pod palcami poczuł wilgoć.
- Kochanie... – szepnął – ty płaczesz?
- Nie. To tylko krople deszczu. Jesteś cały mokry.
Podniosła rękę i wierzchem dłoni otarła twarz.
Wpatrywali się w siebie niezliczoną ilość uderzeń serca. Nie chcąc mówić ani myśleć, by nie rozedrzeć na strzępy tej ulotnej chwili. Właśnie oboje odzyskali coś, o czym marzyli od tak dawna.
Ginny pierwsza wymknęła się z sieci wzajemnych spojrzeń. Poruszyła się, wyciągając rękę, powoli i ostrożnie, jakby z obawą, że to sen. Harry chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie, zamykając ją w łagodnym uścisku, zanurzając palce w jej lekko splątane rude włosy i prowadząc jej twarz ku swojej.
- Nareszcie... – szepnęli jednocześnie, prosto w swoje usta, które natychmiast złączyły się w namiętnym pocałunku.
Wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Liczyło się tylko to, że Harry trzyma ją w swoich ramionach, tuląc do siebie. Nie przejmowała się tym, że jej nocna koszula była cała mokra od spływającego z niego deszczu i lepiła się jej do ciała.
Upojeni chwilą, weszli na górę. Po drodze Harry pozbywał się kolejnych części ubrania, które znaczyły ścieżkę ich kroków na schodach. W sypialni objął ją ponownie, przytulając się mocno, musnął ustami jej włosy i ostrożnie zsunął koszulę z jej ramion.
Podniósł ją i ułożył na miękkim łóżku, całując lekko rozchylone wargi i pieszcząc każdy fragment jej ciała. Istniała tylko ona: jej szyja, ramiona, piersi i jej delikatna skóra.
Ginny miała wrażenie, że dotyk Harry’ego na nowo nadaje jej kształty. Wiła się pod wpływem jego pieszczot, cicho pojękując i wyginając się w łuk, by być jeszcze bliżej niego. Wkrótce zaczęli się nawzajem poszukiwać. Poszukiwali się długo i bardzo cierpliwie, a pewność, że się odnajdą, napełniała ich radością i szczęściem. A gdy w końcu szczęście i rozkosz spadły na nich z siłą walącej się skały, wywołując bezgłośny krzyk u obojga, świat przestał istnieć na bardzo krótką chwilę, która dla nich była wiecznością.

Mały promień słońca przebił się przez chmury i padł na twarz Ginny. Skrzywiła się lekko i odwróciła się na drugi bok. Otworzyła oczy. Harry leżał na wznak z rękami za głową. Miał zamknięte oczy, więc nie wiedziała czy śpi, czy tylko czuwa. Podniosła się powoli, siadając mu na biodrach i obejmując go udami. Wsparta na wyprężonych ramionach, pochyliła się, włosami łaskocząc go po twarzy. Zniecierpliwiona brakiem reakcji z jego strony musnęła wargami jego powieki, nos i policzki. Gdy dotarła do ust, odpowiedział mocnym pocałunkiem. Uśmiechnął się, ujmując ją za ramiona i bardzo wolno przeszedł na jej biodra, ściskając je mocno i przyciągając ją do siebie. Gwałtownym ruchem głowy odrzuciła włosy do tyłu, pochyliła się jeszcze bardziej i przywarła do jego torsu. Jęknęła cichutko, gdy poruszył się pod nią. Oczy zaszły jej mgłą i po chwili nie było już nic oprócz jego ramion, które ją obejmowały.
Nagle z dołu usłyszeli przytłumiony dziecięcy okrzyk, na który podskoczyli oboje:
- Ciocia! Już jestem! Możemy dalej się bawić!
Ginny przeklęła cicho, a Harry instynktownie zareagował, sięgnął po różdżkę i mruknął:
- Colloportus!
Rozległo się dudnienie na schodach, a potem bum i rozdzierający płacz dziecka, zagłuszający głos starszej kobiety:
- Teddy! Wracaj mi tu natychmiast! Nie można tak bez zaproszenia!
- Ale ćcio-cia p-powiedziała wczoraj, żebym psysedł! – wykrzyknął maluch, między kolejnymi szlochami.
- Ale nie tak wcześnie rano – powiedziała Andromeda.
- Zaraz do was zejdę! – zawołała Ginny.
Wstała, owijając się prześcieradłem, jednocześnie odkrywając Harry’ego.
- Hej! – zaprotestował i pociągnął za drugi koniec. Ginny upadła na niego.
- Harry, dość – syknęła, gdy pocałował ją za uchem, i spojrzała na obie szafki nocne przy łóżku. – Gdzie jest moja różdżka?
- Pewnie została na dole – mruknął – gdy wypadła ci z ręki w nocy, a po co ci?
- Przecież nie zejdę tak na dół – warknęła. – Pomyśl teraz, jak wytłumaczyć dziecku, co robią twoje rzeczy na schodach. – Zrobiła do niego ironiczną minę, wstała i poszła do łazienki po szlafrok.
Przechodząc obok niego, rzuciła mu prześcieradło i wyszła z sypialni.

2 komentarze:

  1. Hahaha :D Po prostu padam jak to czytam!
    Powinnaś napisać własną książkę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatni fragment-hahahahahah:D świetny!
    Czasami brakuje mi takich śmiesznych fragmentów, bo wychodzą Ci rewelacyjnie:D:D:D

    OdpowiedzUsuń