Przez najbliższe kilka dni Harry bezskutecznie szukał informacji o Winstonie Knighcie. Nigdzie, nawet w najtajniejszych aktach, dotyczących najmroczniejszych czarnoksiężników, do których uzyskał dostęp za zgodą Fireburna, nie znalazł jakiejkolwiek wzmianki na jego temat. Nikt też nie był w stanie mu pomóc i każdy, którego spytał, stwierdzał, że pierwszy raz słyszy to nazwisko. To nie poprawiało mu nastroju. Czy naprawdę nikt go nie znał?
Tydzień później Robards zwołał zebranie i po raz pierwszy Harry mógł uczestniczyć w tym spotkaniu.
Usiadł w kącie sali konferencyjnej, która mieściła się obok biura Robardsa. Koło niego usiadł Tim.
- Jak tam Mike? Wiadomo już coś? – spytał go cicho Harry.
Mike leżał od miesiąca w szpitalu Świętego Munga. Pracownicy ministerstwa znaleźli go w jakiejś alejce, niedaleko głównego wejścia, nieprzytomnego, z poważnymi obrażeniami po przeróżnych torturujących zaklęciach. Do szaty miał przyczepiony pergamin z informacją dla Harry’ego: „Potter, będziesz następny.”
- Nic nowego – odparł smutny. Harry wiedział, że Tim i Mike dobrze się znali. Byli przecież przyjaciółmi od Hogwartu. – Nadal nie pamięta gdzie go trzymali i jak znalazł się na tej ulicy. Uzdrowiciele mówią, że tamci rzucili na niego najmocniejsze zaklęcie zapomnienia. Ale ja mam wrażenie, że to on sam próbuje o tym wszystkim zapomnieć, a to zaklęcie tylko potęguje tę jego chęć. Niedługo mają go wypuścić – dodał pustym głosem, wpatrzony w stojącego po drugiej stronie pokoju Robardsa i Fireburna, którzy omawiali poprzednie tygodnie, oraz nadchodzący miesiąc.
Harry nie pytał już o nic więcej. Wiedział, że Tim nie ma do niego żalu i nie obwinia go o to, co stało się Mike’owi, ale sam czuł się winny. Kiedy Robards pokazał mu po raz pierwszy pergamin z informacją dla niego, zabrakło mu tchu. W pierwszej chwili pomyślał o Ginny. Jednak od razu usłyszał cichy głos Tima: „to było przyczepione do szaty Mike’a”, a gdy się odwrócił, zobaczył jego bladą twarz.
Od tego czasu aurorzy nie odstępowali go już na krok, nawet do Doliny Godryka zawsze ktoś mu towarzyszył. W takich chwilach był wściekły. Jak mógł liczyć na jakąkolwiek prywatność?
Następnego dnia po odnalezieniu Mike’a, napisał Ginny, żeby jeszcze bardziej uważała na siebie. Oczywiście nie napisał jej nic konkretnego, tylko same ostrzeżenia, a gdyby chciała coś mu napisać, żeby z namysłem dobierała słowa i wysyłała je tylko przez sprawdzone, szkolne sowy.
Z daleka powracał do niego głos Robardsa.
- ... dlatego postanowiłem, że wyślę tam dwie osoby, a będą to Crosby i Potter, a do Hogsmeade Mark Newton i Peter Proudfoot, bo już tam byli. I to by było wszystko na dzisiaj. Wszyscy wiedzą, co mają robić, więc... Do roboty!
To był koniec spotkania. Harry spojrzał na szefa, zastanawiając się, co mu umknęło. Dokąd on i Tim zostali wysłani? To na pewno jakaś kolejna „mugolska” misja. No cóż... Lepsze to niż siedzenie bezczynnie w biurze. Wstał w tym samym momencie, kiedy obok niego przechodzili starsi aurorzy: Mark i Peter. Spojrzał na nich z lekką zazdrością. Hogsmeade. Pewnie McGonagall zdecydowała się na wypuszczenie uczniów do wioski i dla ich bezpieczeństwa poprosiła o ochronę. Co by dał, żeby się z nimi zamienić...
- Potter, zaczekaj – Robards skinął na niego. – Mam do ciebie jeszcze jedną sprawę.
Harry zatrzymał się w drzwiach gabinetu, odwracając się do niego, spojrzał na Tima, po czym podszedł powoli do biurka. Robards odczekał aż wszyscy opuszczą pokój i gdy byli już sami, spojrzał na Harry’ego.
- To nie była całkiem moja decyzja, żeby tam cię wysłać. To była prośba McGonagall.
- McGonagall? – powtórzył zaskoczony. Harry nie rozumiał o co mu chodzi. Co dyrektorka Hogwartu miała do ich pracy? – Przepraszam, ale nie rozumiem.
Robards zasiadł w swoim fotelu, opierając ręce o blat biurka.
- W przyszłą sobotę wysyłam was do Hogwartu – powiedział, a Harry zrobił wielkie oczy z zaskoczenia. – Prośbą McGonagall było, żebyś to ty tam się pojawił. Sam tego nie rozumiem i myślałem, że ty mi to wyjaśnisz. Widzę jednak, że jesteś zaskoczony.
- No... taak... – mruknął. Znał Hogwart lepiej niż nie jeden nauczyciel, czy duch, ale McGonagall nie wiedziała przecież o Mapie Huncwotów. A może chodziło jej o coś innego? Jedynym wytłumaczeniem było tylko to, że niedawno opuścił szkołę. – Może dlatego, że opuściłem Hogwart kilka miesięcy temu – powiedział cicho.
- Być może masz rację. – Robards kiwnął głową ze zrozumieniem.
---------
Od tamtej pamiętnej lekcji obrony Knight już nie wyciągał Ginny przed całą klasę. Nie zaszczycał jej nawet spojrzeniem. Tak naprawdę ich role się odwróciły. Teraz to ona zaczęła przyglądać się mu z uwagą. Kolejne dni mijały, ale ona nie potrafiła znaleźć niczego, co by potwierdzało domysły jej i Harry’ego. Knight wydawał się być normalnym czarodziejem, który dobrze ukrywał swoje myśli. To ją przerażało, bo nie potrafiła go rozgryźć. A może jest idealnym aktorem? A może odkrył, że Harry chce się czegoś o nim dowiedzieć? Może dostaje informacje z ministerstwa o jego poszukiwaniach?
Ginny wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w książkę do zaawansowanej transmutacji, którą trzymała w ręku. Czytała tę stronę po raz piąty, ale nadal nie docierały do niej żadne słowa.
Wiele myśli kotłowało jej się w głowie. Nikomu nie powiedziała o prośbie Harry’ego. Od chwili, gdy zobaczyła w „Proroku” zdjęcie po odnalezieniu Mike’a, była pewna, że nie będą mieli spokoju. Oczywiście ucieszyła się, że Mike żyje, ale, gdy zobaczyła list Harry’ego z prośbą o dodatkową ostrożność, poczuła że sprawa jest dużo bardziej poważniejsza. Przestała komukolwiek ufać. Czasami miała wrażenie, że nawet tutaj w Hogwarcie nie jest bezpieczna. Dziewczyny... Czy nadal mogła im ufać? Były z nią w każdej chwili, ale... czy naprawdę nic jej przy nich nie grozi? A może to bardziej im grozi niebezpieczeństwo, bo mogą zostać wykorzystane przez śmierciożerców?
Na dodatek nadchodził pierwszy mecz, na którym ona miała wystąpić jako kapitan. „Pani kapitan, mój wspaniały następca”, wróciły jak echo słowa Harry’ego z pierwszego września. Czy rzeczywiście była dobrym następcą?
Drużyna prawie się nie zmieniła. Musiała tylko wybrać nowego obrońcę i kogoś tak naprawdę na swoje miejsce, bo zastąpiła Harry’ego także jako szukająca. Łapanie znicza nie było tak pociągające, jak strzelanie bramek, ale ze względu na brak odpowiednich kandydatów na szukającego, wzięła to na siebie. Co by dała, żeby Harry zobaczył ją w tym meczu...
Zmusiła się do spojrzenia do czytanego rozdziału i skoncentrowania się na nim.
„Aby transmutować jedno magiczne stworzenie w drugie, musimy wiedzieć, jak działa magia obojga. Transmutacja jednego rodzaju magii w drugi, jest jedną z najtrudniejszych gałęzi transmutacji...”
I tak dalej. To było potwornie nudne i nic z tego nie rozumiała, a to była dopiero pierwsza strona z dziesięciu, które musiała przeczytać na przyszły poniedziałek, potem miała jeszcze napisać wypracowanie dla Slughorna, na temat magicznych ziół, które używane są nie tylko przez czarodziejów, ale także przez mugoli, którzy nie znają ich magicznych właściwości.
- Panienko Ginny, czy Zgredek mógłby w czymś pomóc? Może przyniosę gorącej czekolady? – Skrzeczący głos tuż przy uchu wyrwał ją z zamyślenia.
Zamrugała powiekami, rozglądając się po pomieszczeniu. Była w pustym pokoju wspólnym. W kominku powoli dogasał ogień. Tuż przy jej fotelu stał mały skrzat domowy.
- Dziękuję Zgredku. Nie potrzebuję twojej pomocy – szepnęła i ziewnęła, przeciągając się.
- Panienka nie powinna tu siedzieć sama. Harry Potter prosił Zgredka, żeby pilnował, by panienka nigdy nie zostawała sama.
„Panienka Ginny”, skrzywiła się. Może była nią w zeszłym roku, ale teraz, po ślubie... była panią Potter. Spojrzała na skrzata. Może to i lepiej, że on tak do niej mówi. Przynajmniej nie będzie bała się, że to wszystko się wyda. Tajemnica... Przecież dla własnego bezpieczeństwa nadal była panną Weasley.
- Nic mi się tu nie stanie, Zgredku. Przecież Gruba Dama nie wpuści tu nikogo bez hasła. Po za tym nie jestem sama. – Zerknęła na drzwi prowadzące do dormitoriów. – Wszyscy Gryfoni są u siebie.
- Ale nie ma tu przyjaciół panienki. – Uszy skrzata lekko oklapły.
- Nie ma, bo wszyscy już śpią. I ja też pójdę się położyć. Jutro jest pierwszy mecz quidditcha i wołałabym na niego nie zaspać.
Zamknęła książkę, wstała i podeszła do schodów.
- Dobranoc Zgredku – mruknęła, otwierając drzwi do dormitorium.
- Dobranoc, panienko.
-------
Harry i Tim pojawili się w kominku dyrektora Hogwartu w trakcie śniadania. Taka była wcześniejsza umowa z McGonagall. Mieli omówić z nią możliwość kontroli szkoły i sprawdzić zabezpieczenia. Harry rozejrzał się po gabinecie i uśmiechnął się. Nic się tu nie zmieniło.
- Potter i Crosby. Miło mi was widzieć ponownie w Hogwarcie. – Głos dyrektorki był szorstki, jak zawsze, jednak dobrze było go znowu usłyszeć.
- To nam jest miło, pani profesor. Wrócić z powrotem do szkoły – powiedział Tim.
- Po tylu latach chciałbyś wrócić, panie Crosby? – McGonagall skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała z niedowierzaniem na Tima. – Nie wierzę. Pana, panie Potter rozumiem, że wróciłby pan na ten rok... – Spojrzała na Harry’ego z lekkim uśmiechem na ustach.
- Taak... – mruknął w odpowiedzi. Z oddali dochodziły ich głosy uczniów, zdążających zapewne do Wielkiej Sali na śniadanie. „Wśród nich na pewno jest Ginny”, pomyślał. Jednak po chwili opanował się i dodał już pewniejszym głosem – Ale chyba nie po to tu jesteśmy, żeby rozmawiać o tym, co było, prawda?
- Tak. Prawda – odparła McGonagall. – Daję wam wolną rękę. Możecie sprawdzać co tylko chcecie. Zależy mi tylko na bezpieczeństwie uczniów. Obiecuję, że nikt nie będzie wam przeszkadzał. A teraz zapraszam na pierwszy w tym roku mecz quidditcha.
Wstała i podeszła do drzwi, otwierając je.
- Nie jesteśmy tu dla rozrywki, pani profesor – powiedział Tim.
- Mimo wszystko, zapraszam. Przecież tam też możecie sprawdzić bezpieczeństwo.
- Dziękujemy – uciął tę rozmowę Harry i wyszedł za McGonagall.
-------
Sobotni poranek powitał Ginny delikatnym słońcem. Wyjrzała przez okno. Mróz ścisnął w nocy, a mgła podnosiła się znad błoni, pozostawiając po sobie delikatny szron na pożółkłej trawie. Będzie idealna pogoda na mecz. Szybko się ubrała i zeszła do pokoju wspólnego. Przy tablicy ogłoszeń dostrzegła Jill.
- Coś się stało? – spytała, gdy podeszła do niej.
- Nie. Chyba, że wypad do Hogsmeade uważasz za coś poważnego i strasznego.
- Wypad do Hogsmeade? Kiedy? – Zaskoczenie na jej twarzy mieszało się z lękiem.
- Jutro.
- Świetnie. Szkoda tylko, że Harry nie będzie mi towarzyszył – szepnęła, jak mogła najciszej, ale i tak Jill ją usłyszała.
Zerknęła na nią, ale nie skomentowała tej informacji, spytała tylko:
- Ciekawe co skłoniło McGonagall do tej decyzji? Myślałam, że nadal nie będziemy mogli tam chodzić, tak jak w zeszłym roku.
- Może aurorzy... – urwała.
- Chodźmy na śniadanie, pani kapitan – mruknęła Jill, zmieniając temat. Objęła ją ramieniem, prowadząc do wyjścia. – Powinnaś coś zjeść przed meczem.
- Tak, jasne – Ginny przewróciła oczami – chyba tylko po to, żebym miała czym zwymiotować na boisku.
-------
Harry obserwował wychodzących uczniów zatopiony we własnych myślach. Prawie nie docierały do niego słowa Tima i McGonagall, którzy razem z nim schodzili po marmurowych schodach do sali wejściowej. Większość uczniów skończyła już śniadanie i szła w kierunku stadionu. I wtedy zobaczył ją.
Otoczona przez grupkę koleżanek wychodziła z Wielkiej Sali ze śniadania i szła w kierunku wyjścia. Była tak zaaferowana meczem, że nie zauważyła, że przy marmurowych schodach, przy McGonagall stoi dwóch mężczyzn w czarnych szatach, a jeden z nich patrzy na nią.
- ...i nie możemy pozwolić, żeby Ślizgoni... no co? – prawie krzyknęła, odwracając się, bo Jill zaczęła szturchać ją w ramię.
- Spójrz, kto tam stoi – mruknęła, wskazując w stronę schodów.
Ginny odwróciła się i znieruchomiała. Patrzyła wprost na Harry’ego, który szepnął coś do McGonagall i tego drugiego, a potem wyminąwszy ich, szedł w jej stronę.
- Potter, tylko nie zapominaj po co tu jesteśmy! – krzyknął za nim auror, ale Harry tylko machnął ręką i poszedł dalej.
- To my już pójdziemy. Nie będziemy wam przeszkadzać – szepnęła Demelza, mrugając porozumiewawczo do Jill.
- Tak, tylko nie zapomnij, że zaraz mamy mecz – dodała Jill i obie parsknęły śmiechem, wybiegając na błonia.
Harry podszedł do niej dostojnym krokiem, rozglądając się wokoło i witając się z kilkoma osobami. Ginny nie była w stanie nic powiedzieć. W głowie kłębiły się różne myśli. „Co on tu robi? Czemu nikt jej o tym nie powiedział? Że on tu będzie?” Patrzyła na niego, czując, że serce zaraz jej wyskoczy z piersi. Miała ogromną ochotę rzucić się w jego objęcia, jednak miała wrażenie, że ktoś rzucił na jej nogi Zaklęcie Trwałego Przylepca, bo nie mogła się ruszyć. Gdy podszedł, chwycił obie jej dłonie, nachylił się i mruknął:
- Chodźmy gdzieś, gdzie będziemy mogli się normalnie przywitać.
Nie potrafiła mu się oprzeć. Zimny wiatr, który owiał ich, gdy wyszli na zewnątrz przywrócił ją jednak do rzeczywistości i przypomniała sobie o meczu.
- A-ale... mecz... – Tylko tyle mogła wyjąkać, bo nadal nie mogła wydobyć z siebie głosu.
- Przywitamy się po drodze. A po meczu chcę spędzić popołudnie tylko z tobą.
Rozejrzał się po stadionie. Nigdy nie przypuszczał, że znajdzie się tutaj po zakończeniu szkoły. Kochał quidditcha i latanie na miotle. Tyle, że teraz nie grał, bo nie taka była jego rola. Teraz, jako auror pilnował bezpieczeństwa i dziwnie się z tym czuł. Trochę przypominało mu to czasy rządów Umbridge w piątej klasie i jej Brygadę Inkwizycyjną. Tyle, że tym razem to on w niej był.
Chwilę później nie był w stanie usłyszeć nawet własnych myśli. Dookoła potoczył się entuzjastyczny ryk tłumu, witający swoich zawodników. Gracze wyszli z szatni i skierowali się do pani Hooch, która sędziowała. Z miotłą w ręku stała po środku boiska i przyglądała się obu drużynom.
Harry zobaczył jak Ginny podchodzi do kapitana Ślizgonów. Miał wrażenie, że Harper zmiażdży jej delikatną dłoń, podczas powitania. Nie słyszał słów pani Hooch, ale znał je na pamięć. Na pewno prosiła o czystą grę, a potem kazała im dosiąść mioteł i wszyscy gracze to zrobili. Pani Hooch gwizdnęła srebrnym gwizdkiem i gra się rozpoczęła. Ginny śmignęła na Błyskawicy wysoko ponad wszystkich zawodników i rozejrzała się po stadionie. Jej rude włosy rozwiewał wiatr. „Szukała znicza, czy przyglądała się grze pozostałych?” I wtedy ich oczy się spotkały. Ginny uśmiechnęła się do niego i poszybowała na drugą stronę stadionu.
Ginny przez pierwsze minuty meczu była strasznie rozkojarzona. Jej marzenie się spełniło: Harry był na meczu. Wzbiła się wysoko, przeszukała trybuny i znalazła go wśród Gryfonów. Gdy odwzajemnił uśmiech, odetchnęła. To nie był sen, on naprawdę tu był.
Harry patrzył na Gryfonów i Ślizgonów, którzy wstawali z miejsc i skakali z podniecenia. Mecz był bardzo wyrównany. Po kolejnej udanej akcji, stwierdził, że to szukający zdecydują o wygranej. Patrzył w milczeniu, jak ścigające z Gryffindoru podają między sobą kafel, z wdziękiem unikając tłuczków i członków przeciwnej drużyny. Tłuczek zaatakował Natalie, nową ścigającą, ale uchyliła się przed nim i Ritchie odbił go w stronę ścigającego Ślizgonów, który właśnie zdobył kafel i szybko zawrócił.
Harry podniósł głowę, wyszukując Ginny. Latała wokół bramek Ślizgonów, a Harper leciał na jej ogonie.
I wtedy to się stało. Po przeciwległej stronie stadionu coś błysnęło. Harry zerknął tam i dostrzegł tuż przy ziemi złotą piłeczkę. Na trybunach zaległa cisza. Skierował wzrok z powrotem na Ginny, ale ta już pędziła w stronę złotego błysku. To było niesamowite oglądać Ginny na Błyskawicy. Przez głowę przemknęła mu jedna myśl: „Czy on tak samo szybko latał, jak ona?”
Ginny popędzała Błyskawicę, żeby jak najszybciej złapać znicza. Radość z obecności Harry’ego dodawała jej skrzydeł. Wiatr wył w uszach, ale ona miała nadzieję, że jeśli teraz zakończy się mecz, szybciej będą razem. Lecz nagle czas zwolnił. Jak na zwolnionym filmie zobaczyła, że znicz zamachał skrzydełkami i skręcił w bok. W tej samej chwili tuż nad jej głową przeleciał ze świstem jeden z tłuczków. „O mały włos...” przemknęło jej przez głowę, skierowała miotłę za zniczem, wyciągnęła rękę i...
Ryk zebranego tłumu na trybunach wypełnił jej uszy, gdy złota piłeczka zatrzepotała w jej dłoni. Wyciągnęła do góry rękę, a gdy dostrzegła szczęśliwego Harry’ego, mrugnęła do niego i wysłała mu pocałunek, szepcząc „dziękuję”.
Słodkooo! :* Kocham to opowiadanie! :) xD
OdpowiedzUsuńAwww *,* Słodziutkie :***
OdpowiedzUsuńSłooooodkie oooo
OdpowiedzUsuńAle Harry jest w pracy!
OdpowiedzUsuńSłodkie.
OdpowiedzUsuń