niedziela, 17 czerwca 2012

82. Przesłuchanie


Takiego zamieszania w Kwaterze Harry nie widział jeszcze nigdy. Samolociki latały im nad głowami, roznosząc najnowsze wieści, a aurorzy przebiegali obok nich, nie zwracając na nic uwagi, przez co papiery i przyczepione magiczną taśmą plakaty, podnosiły się pod wpływem wiatru. Fireburn zniknął za drzwiami gabinetu Robardsa.
- Gdzie go trzymają? – zapytał Harry Tima.
- Pewnie w lochach przy salach rozpraw na dziesiątym piętrze. Tam zwykle podejrzani i śmierciożercy przebywali pod strażą dementorów – odparł tamten. – Wiesz gdzie?
Harry pokiwał głową.
- Niestety wiem. Byłem tam nie raz – mruknął.
- Ciekawe kto to – powiedział Mike, który pojawił się nagle obok nich. – Jest takie poruszenie, jakby złapali samego Malfoya.
- Czy jest jakiś sposób, żebyśmy dostali się na to przesłuchanie? – spytał Harry, siadając przy swoim biurku.
Bezmyślnie zaczął przerzucać papiery, udając, że szuka jakiegoś ważnego dokumentu. W rzeczywistości sprawdzał pod szatą, czy ma pewną rzecz, bez której się nie rozstawał.
- Ginny wracała dziś do Hogwartu, prawda? – zapytał Tim, który położył rękę na jego ramieniu.
- Tak, ale czy jest to możliwe? – spytał, podnosząc głowę. Nieważne, co tamci odpowiedzą, on i tak miał już plan, co zrobić. On musi się tam dostać.
- Wątpię – mruknął Mike, siadając na krześle przy swoim biurku, które miał obok.
Harry wyprostował się na krześle, opierając się plecami o oparcie i krzyżując ramiona na piersi.
- To kto może w tym uczestniczyć? Przecież chyba nie Wizengamot? To nie jest proces, tylko zwykłe przesłuchanie.
- Oprócz tych, którzy tam byli z Brygady Uderzeniowej, pewnie będzie ktoś z Departamentu Przestrzegania Prawa – powiedział Tim, odsuwając się i siadając na wprost Harry’ego. – Zwykle jest to sam dyrektor, ale nie wiem, czy będzie chciał w tym uczestniczyć, no i oczywiście Robards albo Fireburn.
- Muszę zobaczyć kto to jest i nieważne jak to zrobię – powiedział Harry, wstając. – Jakby co, to powiedzcie, że musiałem coś załatwić na mieście.
Odwrócił się i ruszył do wyjścia. Zobaczył przed sobą Paula Laughtera, który opuszczał Kwaterę. Przyspieszył kroku, ale nie zrównał się z nim. Nie chciał zdradzać swoich planów. Wystarczy, że i tak wiedzą o tym Mike i Tim. Na korytarzu rozejrzał się. Paul właśnie zjeżdżał na dół. Czyżby tym razem to on miał być jednym z aurorów przesłuchujących?
- Potter, zaczekaj – usłyszał z tyłu głos Tima. – Idę z tobą.
- Nie potrzebuję niańki! – warknął, nie odwracając się.
- Ale ja też chcę zobaczyć kogo ze sobą przywlekli.
Harry przewrócił oczami, robiąc kwaśną minę i ruszył w kierunku wind.
- Powinniśmy chyba powiadomić o wszystkim Artura Weasleya – mruknął cicho Tim, spoglądając w drugi koniec korytarza.
- Jak skontaktuję się z Ginny wszystko mu wyjaśnię – odparł Harry.
Tak, musi się z nią zobaczyć. Sięgnął ręką do kieszeni pod szatą. Oprócz peleryny-niewidki wyczuł palcami lusterko. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zrobić tego teraz. Jednak przesłuchanie miało się zacząć za kilka minut, więc czy zdąży ją wywołać?
W tej samej chwili pojawiła się winda, drzwi rozsunęły się ze zgrzytem i weszli do środka.
Korytarz na dziewiątym piętrze był ciemny i mroczny, tak jak Harry go zapamiętał. Przeszył go dreszcz, gdy spojrzał w odległe drzwi do Departamentu Tajemnic, ale ruszył dalej, skręcając w lewo, gdzie mieściły się sale sądowe. Tim szedł obok. Zeszli na dół, a gdy skręcili w prawo ujrzeli przy otwartych drzwiach Paula i jakiegoś wysokiego mężczyznę z długimi czarnymi włosami i brodą, poprzetykanymi gdzieniegdzie srebrnymi pasemkami.
- To Thicknesse – szepnął Tim Harry’emu do ucha – dyrektor naszego departamentu.
- Potter, Crosby, co wy tu robicie? – Paul Laughter odwrócił się do nich. – Jak chcecie tu wejść to się pospieszcie. Zaraz zaczynamy.
-------
Resztę drogi Ginny spędziła na rozmyślaniu o tym, co się wydarzyło. Znowu stanął jej przed oczami obraz Harry’ego ze śniadania. On coś przeczuwał, dlatego nie chciał jej puścić. Teraz tak bardzo chciała powiadomić go, że wszystko jest dobrze. Niestety lusterko milczało, a ona nie miała odwagi go wyciągnąć. Pewnie Harry jest zajęty innymi sprawami.
- Ginny, to dla ciebie.
Podniosła głowę. Jill podawała jej opakowanie z czekoladową żabą.
- Zjedz, lepiej się poczujesz – dodała Luna.
- Dzięki.
Sięgnęła po nie ręką i, po rozpakowaniu, odgryzła żabie głowę. Od razu poczuła się lepiej. Nawet się uśmiechnęła.
- Zaraz dojeżdżamy! – Drzwi rozsunęły się i do przedziału zajrzała Demelza. – U was wszystko w porządku? – spytała, spoglądając na trzy dziewczyny, a gdy wszystkie kiwnęły głowami, zwróciła się do Ginny: – myślałaś już kiedy zaczniemy trenować do najbliższego meczu?
Ginny westchnęła. Nie miała do tego głowy. Może jak zaczną się zajęcia, to o tym pomyśli, ale nie teraz.
- Jak będę coś wiedzieć, to dam znać – powiedziała, opadając na oparcie i zamykając oczy. Nadal była zmęczona.
- Och, okej – bąknęła Demelza i wyszła.
Gdy dojechała do Hogsmeade, a potem, gdy już szła kamiennymi schodami do sali wejściowej, Ginny miała nadzieję, że niedługo dowie się czegoś więcej. Spodziewała się nawet przemówienia McGonagall, podczas kolacji. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Mimo to w Wielkiej Sali, jak zawsze, panował gwar rozmów, gdy wszyscy wymieniali się spostrzeżeniami i opisywali tym, którzy zostali na święta w zamku, co się działo w pociągu.
Usiadła razem z Jill przy stole Gryfonów, zastanawiając się, co jeszcze ją czeka.
Kolacja przebiegła bez większych zakłóceń. Rozejrzała się. Najmłodsi, wśród których dostrzegła wielu z tych, którzy byli razem z nią w wagonie i którym pomogła uciec, teraz wskazywali na nią palcami. Odwróciła głowę, udając, że tego nie dostrzegła. Ona przecież nic nie zrobiła, po prostu starała się chłodno myśleć.
Pod koniec uczty Ginny nie miała w głowie nic innego oprócz spędzenia reszty wieczoru w dormitorium i być może chwili rozmowy z Harrym. Tak o tym marzyła. Obiecała sobie, że jeśli on pierwszy się nie odezwie, to w końcu sama się z nim skontaktuje.
Gdy wychodziła z Wielkiej Sali podeszła do niej McGonagall.
- Panno Weasley, chciałabym z tobą porozmawiać.
- Oczywiście pani dyrektor.
Kiwnęła głową. Cóż, dyrektorka pewnie dowiedziała się o jej udziale w tym wszystkim. A może wie coś więcej i chce jej to przekazać?
Jill mruknęła coś, co brzmiało jak „zobaczymy się w dormitorium” i odeszła. W oddali Ginny zobaczyła Knighta. Pewnie on też chciał dowiedzieć się czegoś od Jill.
Odwróciła się i podążyła za dyrektorką, która już wchodziła na marmurowe schody.
Na trzecim piętrze Ginny zorientowała się dokąd dyrektorka ją prowadzi. Do skrzydła szpitalnego. Wchodząc do sali, na której tyle razy widziała Harry’ego i sama też leżała, skrzywiła się. Nienawidziła tego miejsca.
Podeszła do nich Pomfrey.
- Nic mi nie jest – jęknęła Ginny, widząc w rękach szkolnej pielęgniarki blok czekolady. – Czekoladę jadłam już w pociągu...
- Jesteś pewna, że wszystko w porządku? – spytała z troską McGonagall.
- Oczywiście, jestem tylko zmęczona – i zaniepokojona ciszą ze strony Harry’ego, dodała w myślach. Dlaczego jeszcze się z nią nie skontaktował? – To o czym chciała pani ze mną rozmawiać? – spytała głośno dyrektorkę.
Była opiekunka Gryffindoru kiwnęła głową w stronę Pomfrey i dała znać ręką Ginny, żeby z nią wyszła.
- Aurorzy mają teraz dużo zajęć – odpowiedziała McGonagall, jakby czytała jej w myślach. Wchodziły po schodach, kierując się na siódme piętro, gdzie mieścił się gabinet dyrektorki. – Dowiedziałam się przed kolacją, że w trakcie tego ataku złapali jednego z tych, którzy są za to odpowiedzialni i w obecnej chwili trwa przesłuchanie.
- Przesłuchanie? I myślą, że czegoś się od niego dowiedzą? Na pewno...
- Aurorzy mają różne metody na dowiadywanie się prawdy – przerwała jej. – Co prawda wątpię, żeby akurat złapali przywódcę, ale i tak jest za co dziękować ministerstwu.
- Taak...
Ginny musiała przyznać jej rację. Gdyby aurorzy zwlekaliby dłużej, nie wiadomo, jakby się to skończyło. I tak, że miała dość siły, by wyczarować patronusa.
Zatrzymały się przed chimerą.
- Doszły mnie słuchy, że byłaś jedną z tych, którzy próbowali walczyć, to prawda? – spytała McGonagall.
- Tak – przyznała Ginny. Nie było sensu oszukiwać.
- Nie wiem, czy to było rozsądne... – mruknęła profesorka, kręcąc głową – znając historię twojego męża... i twoją z poprzedniego roku...
- Wiem pani profesor – prawie warknęła. Przeczuwała dokąd może zaprowadzić ta rozmowa – ale, co innego mogliśmy zrobić w tej sytuacji? Otaczali nas śmierciożercy i dementorzy, a w naszym wagonie było wielu pierwszorocznych, którzy nie potrafili jeszcze walczyć! Chciałam uratować chociaż ich!
- I oni mają za co ci dziękować – McGonagall westchnęła. – Narażając siebie, ocaliłaś niewinnych.
- Każdy na moim miejscu, by tak postąpił.
- Nie jestem pewna, ale nic dziwnego, że ty i pan Potter... Harry – poprawiła się – jesteście razem. Bardzo do siebie pasujecie. On pewnie zrobiłby to samo.
Ginny nie wiedziała, co powiedzieć, tylko patrzyła zaskoczona na McGonagall. Nigdy nie słyszała, żeby dyrektorka tak ciepło mówiła o Harrym. Nigdy. Jej myśli znowu popłynęły do niego. Bezwiednie sięgnęła do kieszeni, w której miała lusterko.
- Ale zrobiło się późno – powiedziała McGonagall, patrząc w ciemne niebo za oknem. – Powinnaś być już w swoim dormitorium. – Położyła dłoń na jej ramieniu. – Idź już.
Ginny kiwnęła głową.
- Dobranoc pani profesor – mruknęła na pożegnanie.
- Dobranoc, pani Potter – odparła dyrektorka i weszła na schody prowadzące do gabinetu.
Gdy Ginny odeszła kilka kroków i skręciła w boczny korytarz, z jej kieszeni rozległ się głos Harry’ego:
- Ginny! Błagam, wyjmij to lusterko!
------
Thicknesse kiwnął głową w geście powitania i odszedł. To znaczyło, że on nie będzie uczestniczyć w tym przesłuchaniu. Gdy przechodził obok Harry’ego spojrzał ma niego badawczo, jednak się nie odezwał. Harry odchrząknął i też kiwnął głową. Odwrócił się od dyrektora i poszedł za Timem w stronę otwartych drzwi i wszedł za nim ostrożnie do środka.
To nie była ta sama sala, w której był przesłuchiwany wiele lat temu. Ta była mniejsza, choć tak jak tamta była wysoko sklepiona i sprawiała wrażenie przebywania w głębokiej studni. Po drugiej stronie na wysoko ustawionych ławkach siedziało kilku pracowników ministerstwa.
Podeszli tam i usiedli w drugim rzędzie tuż za Paulem, który miał przewodniczyć przesłuchaniu.
- Tylko macie się nie odzywać, jasne? Po prostu was tu nie ma. – Paul odwrócił się do nich.
Tim i Harry kiwnęli głowami.
- Jakie to straszne, że teraz dementorzy nie pilnują śmierciożerców – mruknął ktoś z boku.
- Przynajmniej nie musimy się jeszcze chronić przed tymi stworami – dodał inny.
Laughter nie przejmował się szeptami. Spojrzał w stronę wejścia i krzyknął:
- Wprowadzić go!
Drzwi otworzyły się i do sali wkroczyło trzech ludzi. Dwóch aurorów podprowadziło trzymanego przez nich mężczyznę do krzesła na środku i posadziło go na nim, po czym odsunęli się do kąta. Łańcuchy zadzwoniły złowieszczo i oplotły więźnia, przykuwając go ciasno do siedzenia.
Harry przyjrzał się uważniej mężczyźnie. To był Scabior.
- Co? – Z trudem powstrzymał się od śmiechu. – To ma być ten wasz śmierciożerca?
Tim szturchnął go w ramię, żeby był cicho. Harry poruszył się niespokojnie i odchrząknął, skupiając wzrok na mężczyźnie.
Scabior patrzył tępym wzrokiem na zebranych przed nim ludzi i się nie odzywał. Harry przez moment miał wrażenie, że mężczyzna patrzy wprost na niego, może go nawet rozpoznał.
- Jesteś oskarżony o współpracę z grupą, znaną jako śmierciożercy – oznajmił Laughter donośnym głosem. – Zostałeś przyłapany na rzucaniu niewybaczalnych zaklęć torturujących na niewinnych uczniów Hogwartu, zmierzających na kolejny semestr dzisiejszym pociągiem.
Scabior drgnął lekko i skierował spojrzenie na niego.
- Nic wam nie powiem! – krzyknął. – Nic ze mną nie zrobicie!
- Czyżby? – Harry usłyszał powątpiewający głos starszego aurora. – Jeszcze zobaczymy.
Paul dał znak ręką jednemu z aurorów, który stał z tyłu, a teraz podszedł do więźnia, wyciągając z wewnętrznej kieszeni małą fiolkę z przeźroczystym eliksirem.
- Veritaserum – szepnął Tim do ucha Harry’emu.
Harry kiwnął głową. Aż za dobrze znał ten eliksir. I choć nigdy go nie pił, wiedział, jakie ma zastosowanie. Teraz zastanawiał się, jakich strasznych wieści zaraz się dowie.
Auror stanął na środku, chwycił mężczyznę za brodę, rozwarł mu szczęki i wlał mu do ust trzy krople eliksiru. Scabior próbował się wyrwać, ale uścisk aurora był mocny.
- Kto wami dowodził? – zapytał szorstko Laughter. A więc zaczęło się.
- Avery, ale cała ta akcja to był pomysł Lucjusza Malfoya – odparł Scabior. Jego głos był pusty, wyprany z emocji.
- Co chcieliście osiągnąć tym atakiem?
- Mieliśmy porwać dziewczynę.
Harry’emu zjeżyły się włosy na karku i poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Wiedział o JAKĄ dziewczynę chodziło.
- Jaką dziewczynę? – zapytał Laughter.
- Nie wiem dokładnie. – Scabior patrzył wprost na Harry’ego z kamienną twarzą, bez mrugnięcia okiem. – Miała mieć rude włosy...
Harry schował twarz w dłoniach. Miał wrażenie, że dusząca, zimna obręcz zacisnęła się wokół jego piersi, podchodząc do gardła. Żałował, że nie porozmawiał z Ginny przed całą tą procedurą i że w ogóle tu wszedł. Obwiniał się nawet, że nie potrafił powiedzieć „nie” dziś rano i nie odprowadził jej sam, bezpośrednio do szkoły, tak jak chciał.
A przesłuchanie trwało nadal.
- Czy wam się to udało? – usłyszał głos przewodniczącego.
- Nie. Banda szczeniaków próbowała nas powstrzymać. Wypuściliśmy dementorów, ale pojawiły się patronusy tych dzieciaków, a potem... pojawiliście się wy.
Wokoło dało się słyszeć szepty. Wielu było zaskoczonych postawą młodzieży.
Harry zacisnął ręce w pięści. Szczeniaków? Czuł narastającą złość. Wśród nich na pewno była Ginny. Wiedział, że niewielu uczniów potrafi wyczarować patronusa. A ona była jedną z nich.
- Dokąd mieliście zabrać tę dziewczynę, gdyby wam się udało? – zapytał Laughter.
- Do domu Lestrange’ów.
To było zaskakujące. Czyżby to była nowa kwatera śmierciożerców? Harry uniósł głowę, spoglądając wściekły na Scabiora.
- Gdzie jest ten dom?
- Nie wiem gdzie. To twierdza nie do przebycia dla takich jak wy. Słyszałem tylko nazwę Wężowe Wzgórze.
- To jak miałeś tam się dostać?
- Miałem trzymać się blisko Mulcibera.
- A więc przyznajesz się, że jesteś śmierciożercą?
Scabior szarpnął się, ale łańcuchy trzymały mocno.
- Nie... – odparł przerażonym głosem, choć Harry dosłyszał w nim znajomą nutę fałszu. Czyżby eliksir przestawał działać? – Nigdy nim nie byłem, ale chcę pomóc...
- Chciałeś powiedzieć, że im pomagałeś?
- Tak.
- Wiesz, że za to, co zrobiłeś nigdy nie opuścisz Azkabanu?
Scabior niechętnie skinął głową. Harry był pewny, że dostrzegł u niego ironiczny uśmieszek.
- A więc zostaniesz odprowadzony do Azkabanu, gdzie będziesz czekać na proces. Zabrać go! – wykrzyknął Paul do aurorów stojących z tyłu.
Gdy podeszli bliżej, łańcuchy opadły, mężczyzna wstał, rozejrzał się po zebranych, a gdy napotkał spojrzenie Harry’ego, zawołał:
- Twoje dni są już policzone, Potter! Ty i ta twoja siuśka Weasley już niedługo traficie w nasze ręce! To była tylko przygrywka! Mamy was na oku!
- Wyprowadźcie go! – ryknął Laughter, wyczuwając zamieszanie za plecami.
Harry patrzył na wszystko odrętwiały. Dopiero po chwili zorientował się, że stoi, a Tim przytrzymuje go za ramiona przed rzuceniem się z gołymi rękami na Scabiora, który popychany przez aurorów wyszedł z sali.
Czarodzieje zebrani wokół Harry’ego powoli opuszczali komnatę, kiwając głowami. Nie docierały do niego żadne słowa. Wyrwał ramię z uścisku Tima i podążył do wyjścia.
Nie wiedział, jak dotarł do atrium. Całkiem pustego atrium. Nie pamiętał ani wspinaczki po schodach ani jazgotu windy. Gdy zamrugał powiekami spostrzegł, że stoi przy stoliku ochrony, a w ręku trzyma dwukierunkowe lusterko.
Podniósł je wyżej i przyjrzał się uważnie swojej bladej twarzy. Potrząsnął nim z niedowierzaniem i mruknął:
- Ginny.
Nie pojawiła się. Czy to lusterko naprawdę działa? Musi, przecież Ron się pojawił, prawda? Strach go paraliżował. Czyżby nie miała lusterka przy sobie? A może... Nie. Pokręcił głową. Obiecała mieć je zawsze w kieszeni.
Zacisnął palce mocniej i krzyknął:
- Ginny! Błagam, wyjmij to lusterko!
Chwilę potem ujrzał zamiast swojego odbicia jej ukochaną twarz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz