niedziela, 24 czerwca 2012

142. Trudne dni u Potterów


Dzień, w którym pojawił się artykuł Skeeter o Harrym i ucieczce śmierciożerców z Azkabanu, był ostatnim tak spokojnym dniem dla Potterów.
Od następnego dnia Ginny bała się wyjść, choć na krótki spacer z Jamesem, czy na Pokątną po zwykłe zakupy, bo natychmiast otaczały ją tłumy reporterów z „Proroka Codziennego” albo z „Czarownicy” i wypytywali o najbardziej intymne rzeczy dotyczące ich życia, oraz o kontakty z Deanem Thomasem.
Nie byłoby to takie straszne, gdyby był przy niej Harry, ale przez kolejne kilka tygodni właściwie go nie widziała, bo wracał do domu późną nocą, gdy już spała, a wychodził wczesnym rankiem, kiedy jeszcze się nie obudziła i dowiadywała się o tym od Zgredka, gdy schodziła z Jamesem na śniadanie, że w ogóle był w nocy w domu. Tak więc pozostawały tylko zdjęcia w „Proroku” przy kolejnych artykułach Skeeter, by mogła na niego spojrzeć.
Któregoś dnia, przed wyjściem na kolejne badania kontrolne i w odwiedziny do Hermiony, zauważyła, że na pierwszym piętrze jeden z pokoi ma nałożone zaklęcia zamykające i zabezpieczające. Gdy je usunęła, odkryła, że Harry zaadoptował to miejsce do roli gabinetu. Pod ścianami stały regały z książkami o obronie przed czarną magią; poczytne miejsce zajmował komplet książek Praktycznej magii obronnej, który dostał od Remusa i Syriusza przed laty, pod oknem stało biurko zasypane pergaminami, bardzo podobnymi do tych, które czytał w tamten pierwszy wieczór, a obok kominka stało wysłużone łóżko polowe z wytartą poduszką, przykryte starym wypłowiałym kocem. Podeszła do niego i wzięła do ręki poduszkę. Przysunęła ją do twarzy, jednak nie poczuła zapachu Harry’ego.
- Co pani Ginewra tu robi? – zapytał Zgredek, gdy tylko ją zobaczył. – Harry Potter będzie zły na Zgredka, gdy się dowie, że pani Ginewra tu weszła – zaczął mamrotać.
Ginny spojrzała na niego surowo.
- Zgredku, czy Harry spędza tu noce?
- Tak, proszę pani – mruknął, opuszczając głowę. – Harry Potter prosił Zgredka, by Zgredek nie powiedział pani, że śpi w tym pokoju, bo nie chce budzić pani Ginewry i panicza Jamesa, gdy wraca w nocy i wychodzi o świcie. A teraz Zgredek powiedział i Harry Potter będzie zły... – powtórzył i podbiegł do biurka, próbując uderzyć głową o jego kant.
Ginny w ostatniej chwili chwyciła skrzata i postawiła przed sobą z dala od jakichkolwiek przedmiotów. Choć Zgredek od lat był wolny i teraz pracował dla Potterów za niewielką opłatą, pozostał w nim nawyk karania samego siebie, gdy zrobił coś przeciwko prośbie Harry’ego.
- Dziękuję pani – wydyszał.
- Harry nie musi się o niczym dowiedzieć – powiedziała. – A nawet jeśli, to biorę to na siebie. Od jak dawna to robi?
- Od trzech tygodni, proszę pani.
Kiwnęła głową na potwierdzenie. To by się zgadzało. Przecież zbliżał się koniec stycznia. Przypomniała sobie słowa mamy, że Harry’ego zabraknie w najważniejszych chwilach ich dzieci i te słowa niestety okazały się prorocze.
Na przykład nie widział jak James zaczął raczkować, nie było go, gdy przed kilkoma dniami małemu wyrżnął się pierwszy ząbek... Oczywiście pozostawiała mu na stole w kuchni notki i zdjęcia, ale nie widziała żadnej reakcji na te nowiny z jego strony, oprócz tego, że zdjęcia i pergaminy znikały.
- Zgredku, a co robi Harry z tymi... zdjęciami, które mu zostawiam?
- Harry Potter patrzy na nie przez bardzo długi czas, a potem chowa je do kieszeni na piersi, proszę pani. I zawsze ma je przy sobie. Zgredek obserwuje Harry’ego Pottera za każdym razem, choć Zgredek wie, że nie powinien – zaskrzeczał przepraszająco – i Zgredek słyszał, jak Harry Potter mówił, że żałuje, że nie może być teraz przy paniczu i pani.
- Żałuje? – zapytała ironicznie. – Bardzo dziwnie to okazuje – prychnęła. – W takim razie, jak wrócę, to tu na niego zaczekam – oznajmiła stanowczo. – A teraz powiedz, czy na zewnątrz nadal kręcą się obcy czarodzieje?
- Tak, proszę pani. – Skrzat kiwnął głową. – Zgredek obawia się, że jak zawsze...
Ginny rozejrzała się po gabinecie Harry’ego. Czy peleryna-niewidka jest tutaj, czy schował ją w innym miejscu?
- Zgredku?... – mruknęła.
- Pan Harry zawsze ma przy sobie tę błyszczącą pelerynę, pod którą znika – oznajmił skrzat. – Korzysta z niej w pracy, proszę pani.
- Rozumiem. – Ginny kiwnęła głową. – Jeśli tak, to trudno. Muszę deportować się sprzed wejściowych drzwi, by mnie nie zobaczyli.
Wzięła śpiącego Jamesa z sąsiedniego pokoju i zeszła na dół. Założyła na siebie zimowy płaszcz, po czym ubrała malca w ciepły kombinezon, na tyle ostrożnie by się nie obudził, i wyszła na zewnątrz.
Przez krótką chwilę dostrzegła za płotem dwóch mężczyzn, którzy bacznie obserwowali złączenie domów jedenaście i trzynaście, zanim nie okręciła się w miejscu i znikła, deportując się do szpitala Świętego Munga.
-----
Harry przez pierwsze tygodnie stycznia chodził wściekły. Próbując nie tracić panowania nad sobą i nie rzucić na bogu ducha winnych czarodziejów, których spotkał w windzie, paru klątw, po przeczytaniu kolejnych artykułów na temat własnej rodziny, rozładowywał złość, przeszukując kolejne akta, jednak frustracja, że nie może nic znaleźć na temat zdrajcy i Spinner’s End, tylko to pogarszała. Nadal podejrzewał o wszystko kogoś z wewnątrz. Mogła to być nawet ta sama osoba, która przekazywała informacje śmierciożercom.
Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, bo poszukiwani więźniowie, jakby zapadli się pod ziemię. Niebezpieczeństwo nadal wisiało w powietrzu, choć przez prawie miesiąc od ataku na Norę, śmierciożercy nie wykonali żadnego ruchu. Z pewnością przegrupowanie sił wymagało czasu, zwłaszcza, że po tylu latach wrócił ich przywódca – Lucjusz Malfoy.
Zabini też nie dawał żadnego znaku, że coś się dzieje. Od ostatniego ich spotkania minęło ponad dwa tygodnie, a on nie posunął się w odnalezieniu Spinner’s End ani o cal.
Stos papierów z danymi pracowników i śmierciożerców piętrzył się na jego biurku, zasłaniając zdjęcie Ginny, która z każdym dniem robiła się coraz bardziej ponura i wściekła, nie tylko na zdjęciu, ale i w rzeczywistości. Tego był pewien, bo tak samo reagowała na fotografiach, które zostawiała na stole w kuchni.
Sięgnął ręką pod szatę i wyciągnął ostatnie zdjęcie.
James klęczał, nieco chwiejnie, na podłodze z pupą do góry i bujał się na rączkach i nóżkach, próbując raczkować, a Ginny siedziała przed nim, wyciągając rękę z jego ulubioną zabawką w kształcie hipogryfa.
Dotknął palcem Jamesa, który osunął się na brzuszek i zaczął płakać. Westchnął. Czuł, że oddala się od rodziny, ale nie mógł nic na to poradzić, jeśli na świecie ma być bezpiecznie. Może dzisiaj jak wróci do domu, to jakoś wynagrodzi to wszystko Ginny i Jamesowi?
Odłożył z powrotem fotografię do wewnętrznej kieszeni szaty i sięgnął po teczkę Malfoya. Miał przeczucie, że coś przegapił. Posiadłość i cały majątek Malfoyów został skonfiskowany kilka lat temu, gdy Lucjusz trafił do Azkabanu. Podobno Narcyza rozwiodła się i rozpoczęła nowe życie z dala od swojego przegranego męża i siostry fanatyczki. Ponoć znalazła sobie „przyjaciela”...
Harry zawahał się. Narcyza... Czy to właśnie o niej zapomniał?
Na ściance boksu miał przyczepione informacje na temat Azkabanu. Rodziny więźniów miały pozwolenie na odwiedzanie ich raz w miesiącu, ale i tak mogły robić to tylko, gdy miały pisemną zgodę szefa aurorów, a w szczególnych przypadkach samego ministra magii. Do takich właśnie przypadków należeli Lucjusz Malfoy i Bellatriks Lestrange, którzy byli pod ścisłą strażą.
Kiedy Narcyza była ostatni raz w Azkabanie? Jeśli rzeczywiście odcięła się od Lucjusza, to nie było jej tam od miesięcy. Jeśli jednak była... to staje się główną podejrzaną.
Poderwał się z miejsca i, nie zważając na protesty potrącanych ludzi, wybiegł na zewnętrzny korytarz.
Z całej siły wcisnął przycisk „w górę”. Winda nadjechała, jęcząc ponuro. Szybko do niej wsiadł, wciskając nerwowo guzik z numerem 1.
Nie minęła chwila i drzwi rozsunęły się na kolejnym piętrze. Wysiadł i rzucił się biegiem korytarzem w stronę gabinetu ministra magii.
Zapukał do drzwi i z impetem wpadł do środka.
- Harry! – wykrzyknął zaskoczony mężczyzna, podrywając się z miejsca. – Co się stało? Myślałem, że poszedłeś do domu.
Harry odetchnął i dopiero teraz rozejrzał się po pomieszczeniu. Na szczęście Kingsley nie miał żadnego spotkania. Podszedł do biurka.
- Potrzebuję dostęp do informacji, kto, przez ostatnie, powiedzmy pół roku, prosił o możliwość widzenia się z kimś w Azkabanie. Chodzi mi głównie o Malfoya i Lestrange. Możesz mi to udostępnić?
-  Oczywiście, Harry. Ale wystarczyłoby, gdybyś wysłał mi wiadomość. Wiesz, że jako auror zajmujący się sprawą śmierciożerców, masz pełne prawo to wiedzieć.
- Wiem – przytaknął. – Po prostu chciałem jak najszybciej mieć twoją zgodę, po tym jak ostatnio Skeeter opisała mnie w „Proroku”.
- Tak, czytałem – mruknął Shacklebolt. – Myślałem nawet, by ograniczyć jej prawo pisania tych bzdur...
Harry pokręcił głową.
- Nie. Skończy się na tym, że cenzurujesz wolność słowa. Wiesz, mógłbym wykorzystać na nią haka sprzed lat i przekazać pewne informacje do Wydziału Animagów, ale nie chcę. Mam inne problemy.
Odsunął się od biurka i podszedł do najbliższego okna. Czuł na sobie spojrzenie przyjaciela, jednak nie odezwał się.
- Rozumiem, że chodzi o twoją rodzinę – stwierdził Kingsley.
Harry nie odpowiedział od razu. Zdjął okulary i przetarł oczy. Poczuł jak zdjęcie, które oglądał kilka minut wcześniej w swoim boksie, robi się ciężkie od ogarniającego go poczucia winy.
- James zaczął raczkować – powiedział zachrypniętym głosem.
Wyciągnął zdjęcie i podaj je Kingsleyowi.
- Mały rośnie jak na drożdżach – zauważył Kingsley, uśmiechając się na widok bujającego się na rączkach i nóżkach malca.
Harry kiwnął głową, odwracając się. Odebrał fotografię i schował ją z powrotem do kieszeni, nawet na nią nie spojrzawszy.
- To prawda – przyznał. – Ale nie o to mi chodzi. Nie uważasz, że jest trochę za cicho? Od ucieczki śmierciożerców minął prawie miesiąc i nic. Wszystkie ich dawne siedziby są przez nas obserwowane dwadzieścia cztery godziny na dobę i ani jednego znaku życia, jakby zapadli się pod ziemię.
Kingsley zmarszczył brwi.
- A ten... – zawahał się – twój informator...
- Też cisza, chociaż zaraz... – Harry przypomniał sobie ostatnią rozmowę z Zabinim. Zrobił kilka kroków i stanął ponownie przed biurkiem ministra. – Słyszałeś kiedyś nazwę Spinner’s End?
- Niee... – zamyślił się. – Szukałeś w aktach śmierciożerców?
- Oczywiście!
- Nawet w tych, którzy już nie żyją? – podsunął.
Harry spojrzał na niego z mieszaniną zaskoczenia i powątpiewania.
- Nie, ale masz rację. Zaraz to sprawdzę. A te dane, o które prosiłem?
- Poproszę Percy’ego. Jest przecież moim asystentem i prowadzi taki rejestr, więc jutro będziesz miał to na biurku.
- W porządku. Dzięki, King.
Odwrócił się i podszedł do drzwi z zamiarem wyjścia. Zatrzymał go jednak głos przyjaciela.
- Harry, zaczekaj.
Harry spojrzał na niego przez ramię.
- O co chodzi? – mruknął podenerwowany.
- Kiedy byłeś w domu?
- Wczoraj...
- Ale tak naprawdę? – mruknął Kingsley, wątpiącym tonem. – Spędziłeś czas z Ginny i Jamesem? Bo coś czuję, że obserwujesz ich tylko na zdjęciach.
- Mam ważniejsze sprawy na głowie – syknął.
- A ja myślałem, że dla ciebie rodzina jest najważniejsza.
- Bo jest! – warknął i uderzył pięścią w ścianę. – Myślisz, że dlaczego robię to wszystko? – wykrzyknął, wyciągając rękę w bok, jakby wskazywał na swoje biuro. – By oni byli bezpieczni! Nie chcę, by historia się powtórzyła, tak jak z moimi rodzicami i ze mną!
Kingsley westchnął.
- Nie jestem odpowiednią osobą, by o tym mówić, bo nie znałem twoich rodziców, jak ich przyjaciele, ale większość już nie żyje... – zawahał się chwilę i spojrzał na Harry’ego, który stał przy oknie, bezmyślnie obserwując opadające na parapet płatki śniegu. – Dobrze wiesz, że James chciał walczyć jak inni. Był dzielnym, energicznym mężczyzną i nie mógł znieść myśli, że inni nadstawiają głowy, by on mógł siedzieć w domu z Lily i z tobą. Ale pogodził się z tym i był z wami w najważniejszych chwilach, do końca. A jaki pożytek ma z ciebie Ginny, gdy nie ma cię koło niej? W jaki sposób zamierzasz ich bronić, jak twierdzisz, że chcesz, gdy jesteś daleko od domu?
- Robię to dla nas wszystkich – zaoponował Harry.
- W porządku, ale od tego masz też innych, prawda? Newtonowie, Styles, Williamson, inni aurorzy, którzy od tygodni kręcą się blisko ciebie... Teraz nie jesteś sam, jak kiedyś.
Harry skinął powoli głową.
- To wróć do domu, odpocznij. Zapomnij choć na kilka godzin o wszystkim i nacieszcie się sobą, a jeśli nie, to walcz o własną rodzinę. A ponieważ wiem, że Ginny jest bardzo podobna do Molly, to nie będziesz miał łatwo.
Harry skrzywił się na te słowa, skinął głową ponownie i podziękowawszy ministrowi za rozmowę, wyszedł z gabinetu.
------
Korytarz szpitala świętego Munga wypełnił płacz dziecka. Rudowłosa kobieta, jego matka, pochylała się nad wózkiem, szepcząc uspokajające słowa, jednak malec zanosił się coraz większym płaczem. Nie pomagały kolejne zabawki, zmiana pieluchy, czy próba nakarmienia. W końcu wyciągnęła różdżkę i wyczarowała sobie krzesło, na którym usiadła, po czym wzięła dziecko na ręce i posadziła je sobie na kolanach, tuląc je do siebie.
- Cichutko, James, cii... Mamusia jest przy tobie. Wiem, że nie lubisz tego miejsca, ale ten miły pan, który cię dzisiaj badał, chciał sprawdzić czy jesteś zdrowy, wiesz? I czy twój braciszek albo siostrzyczka u mamusi w brzuchu dobrze się rozwija. A za chwilę pójdziemy do cioci Hermiony, dobrze?
Chłopczyk uspokoił się na krótką chwilę, wtulając się w nią jeszcze bardziej.
- Ciocia za kilka miesięcy też będzie miała takiego rozrabiakę, tak jak ty będziesz mieć braciszka albo siostrzyczkę. Tylko musi bardziej uważać niż mamusia.
James zakwilił jeszcze troszkę, ale Ginny wyczuła, że już się uspokoił.
- Nie będziesz już płakał, skarbie? Możemy iść do cioci?
- Mmm... nna- ga – zagruchał radośnie, choć w oczkach jeszcze kręciły się łezki.
Ginny przycisnęła usta do jego czółka.
- Też się cieszę, że ją zobaczę. Może będzie też wujek. Zobaczysz, będzie fajnie.
Wstała i posadziła malca do wózka. Zaklęciem usunęła krzesło i popchnęła wózek przed siebie.
Wkrótce dotarła do drzwi, zza których słychać było bicie dwóch serc. James zamachał grzechotką tak gwałtownie, że zabawka wyrwała mu się z rączki, uderzyła w drewno i spadła na ziemię. Ginny przywołała ją do siebie.
- Teraz nie będziemy się nią bawić, żeby nie denerwować cioci – powiedziała, chowając zabawkę do torebki i podając malcu pluszowego hipogryfa. – Tu masz Dziobka.
James zaśmiał się i wyciągnął rączkę z pluszakiem w stronę otwartych drzwi, gdzie stał Ron.
- Widzę, że nie musicie pukać – zauważył ze śmiechem. – Gdyby to Hagrid zobaczył... – Wskazał na hipogryfa-zabawkę.
- To by się ucieszył – wpadła mu w słowo Ginny – bo to maskotka od niego.
Przeszła przez próg i pocałowała brata w policzek.
- Cześć braciszku. Jak Hermiona?
- Sama zapytaj – mruknął, wskazując na leżącą kobietę.
- Cześć Ginny – przywitała się Hermiona. – U nas wszystko zmierza do poprawy. Jak on urósł! – wykrzyknęła chwilę potem, gdy zobaczyła Jamesa, podskakującego w siedzisku wózka. – Na Merlina, nie widziałam go miesiąc, a zrobił się z niego prawdziwy facet! – zaśmiała się. – Jeszcze trochę a zacznie ci biegać!
- Żeby tylko jego ojciec to zobaczył – mruknęła Ginny, siadając na krześle podsuniętym przez Rona.
- Czemu tak mówisz?
Ginny westchnęła.
- Nie widziałam Harry’ego od kilku tygodni – powiedziała ze smutkiem.
- Co? – wykrzyknęła Hermiona. – Jak to możliwe?
- Mam wrażenie, że za bardzo wziął sobie do serca zadanie, które postawił przed nim Kingsley i spędza całe dnie w ministerstwie. Zgredek twierdzi, że wraca na noc do domu, ale mam co do tego wątpliwości. Za każdym razem, gdy James budził mnie w nocy nie słyszałam, by kręcił się po domu.
- Myślisz, że Zgredek cię oszukał? – zapytał Ron.
- Nie wiem – mruknęła, kręcąc głową. – Dzisiaj odkryłam, że Harry zrobił sobie tajny pokój na piętrze, w którym podobno sypia – syknęła. – Stoi tam stare łóżko polowe, ale nie wyczułam w nim obecności Harry’ego.
- Gdybym mogła się stąd ruszyć – warknęła Hermiona, zrywając się z łóżka – poszłabym do niego i powiedziała, co o tym myślę.
- Ale nie możesz – powiedział Ron, popychając ją z powrotem na poduszkę.
W całym pokoju rozległo się piszczenie magicznej aparatury. James przestraszył się i zaczął płakać, więc Ginny wstała i wzięła go na ręce.
- Uspokój się Hermiono, bo zaraz przyjdzie ta stażystka i znowu będzie na mnie – jęknął Ron.
- Bo to wszystko jest przez was, mężczyzn – zauważyła Hermiona. – Wy macie przyjemność na początku, a przez kolejne dziewięć miesięcy to my, kobiety, musimy martwić się o wszystko, a na końcu znieść ból porodu.
- Ale to my musimy znosić wasze humory i zachcianki podczas ciąży – syknął Ron. – Na przykład skąd mam ci wziąć świeże truskawki?
- Gdybyś chciał, to byś wiedział skąd – warknęła. – Zresztą już ich nie chcę. Ginny – spojrzała zaskoczona na przyjaciółkę, która zaczęła ubierać wciąż płaczącego Jamesa i siebie – już idziesz?
- Widzę, że chcecie być sami – odparła Ginny. – Poza tym muszę nakarmić Jamesa i położyć spać, bo zrobił się marudny. Może Harry wróci do domu? – szepnęła.
- Jak chcesz to jutro do niego pójdę do ministerstwa – zaproponował Ron. – Wyślij mi tylko wiadomość.
- Dzięki, Ron, ale muszę to sama załatwić z Harrym. Ty byś nie chciał, gdyby Harry wtrącał się do was, prawda?
- Ależ już oboje się do nas wtrąciliście – zauważyła Hermiona – i wyszło nam to na dobre. To dzięki wam jesteśmy razem – wzięła Rona za rękę i przyciągnęła do siebie, aż ten opadł obok niej na łóżko. – Nigdy wam tego nie zapomnimy.
----
Harry długo wędrował ulicami Londynu. Nie przeszkadzał mu padający śnieg, czy mroźny wiatr od Tamizy, przeszywający na wskroś. Ludzie mijali go, śpiesząc się do domów, albo na wieczorne imprezy i spotkania, lecz on ich nie zauważał, cały czas rozważając słowa Kingsleya: „Myślałem, że dla ciebie rodzina jest najważniejsza”. Pewnie Ginny inaczej by to określiła. Ginny...
Porównanie jego rodziców do niego i Ginny było ciężkim przeżyciem. To prawda, James nie zostawił Lily, choć chciał walczyć. Dla niego rodzina była ważniejsza... A on? Co dla niego jest ważniejsze? Złapanie śmierciożerców szepnął cichy głosik w jego głowie. Potrząsnął nią, próbując wyrzucić z myśli te słowa, ale wciąż do niego wracały.
Zegar na wieży wybił kolejną godzinę. Przeklął. Miał być wcześniej w domu. Rozejrzał się wokoło, upewniając się, czy w pobliżu nie ma żadnych mugoli, owinął się szczelniej peleryną i zniknął.
Na małym zaśnieżonym placyku rozległo się ciche pyknięcie i pod drzewem aportował się młody mężczyzna. Spojrzał w stronę złączenia domów jedenaście i trzynaście i zobaczył nieproszonych gości. Skrzywił się, gdy rozpoznał reporterów z „Proroka”. Na szczęście nie ma wśród nich Skeeter, pewnie Ricie nie chciało się stać na tym mrozie, zaśmiał się pod nosem.
Jednak, aby wejść do domu, będzie musiał przejść obok nich, albo aportować się na szczycie schodków przed frontowymi drzwiami. Zdecydował się na aportację, ale pod peleryną, którą wyciągnął spod szaty. Chwilę potem otuliło go ciepłe wnętrze domu.
Zdjął z siebie płaszcz i przerzucił przez poręcz schodów, na które się wspiął.
- Ginny! – zawołał.
Odpowiedziała mu cisza. Chwilę potem usłyszał płacz dziecka. Przeklął się w myślach za tak głośne powitanie i ruszył dalej.
Zatrzymał się przy pokoiku dziecięcym. Oparł się o framugę, krzyżując ramiona na piersi. Ginny kręciła się w tę i z powrotem po pomieszczeniu, trzymając Jamesa na rękach. Chłopiec nie chciał się jednak uspokoić. Na jego widok wyciągnął do niego rączkę.
- Co tam jest, skarbie? – zapytała Ginny, odwracając się.
Jej uśmiech znikł, gdy dostrzegła Harry’ego.
- O, wielki Harry Potter przypomniał sobie, że ma rodzinę – prychnęła.
- Wiesz, że nie zapomniałem – mruknął.
Podszedł do nich z wyciągniętymi rękami. Chciał ich przytulić, ale Ginny odchyliła się i odeszła.
- I ja mam niby w to uwierzyć? – syknęła. – Dobrze wiem, że teraz twoim domem jest ministerstwo.
- To nie tak...
Podszedł do niej i wziął Jamesa na ręce. James rozpłakał się jeszcze bardziej. Ginny odebrała go od niego i podeszła do łóżeczka.
- Widzisz? Nawet twój własny syn cię nie poznaje – syknęła pogardliwie. – Daj mi go uśpić, a potem pogadamy.
Harry chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Ginny odwróciła się od niego. Kiwnął tylko głową i wyszedł.
 Pół godziny później, gdy James wreszcie zasnął, Ginny wyszła na korytarz. Zajrzała do sypialni, ale nie zastała w niej Harry’ego, więc zeszła na dół. Znalazła go w końcu w salonie. Siedział zgarbiony w fotelu przy kominku i patrzył tępo w ogień.
Weszła do środka i stanęła przed nim. Gdy nie zareagował, odchrząknęła głośno. Dopiero teraz podniósł na nią zmęczony wzrok.
- Ginny... Tak mi przykro...
- Teraz to ci jest przykro? A gdzie byłeś, gdy James zaczął raczkować? Gdy w zeszłym tygodniu wyrżnął mu się pierwszy ząbek? Ale po co ja ci o tym mówię? Przecież rodzina cię nie obchodzi!
- Oczywiście, że obchodzi! – wykrzyknął, zrywając się z miejsca. – Myślisz, że dlaczego mam wszystkie zdjęcia, które mi zostawiałaś? – Poklepał się po szacie na piersi.
- Ciekawe. Pojawiasz się po kilku tygodniach, jakby nigdy nic i co? Czekasz na oklaski? A może stwierdziłeś, że nic ci nie idzie, więc wrócisz z podkulonym ogonem i wystarczy, że powiesz przepraszam? A pomyślałeś choć przez chwilę, że ja też mam uczucia? Pragnienia? Że chciałabym mieć kogoś kogo pokochałam, na tyle blisko, bym mogła się do niego przytulić? Nie! Dla ciebie najważniejsi są śmierciożercy, a nie własna rodzina! – wykrzyknęła ze łzami w oczach.
- Taka jest moja praca. Dobrze wiesz, że zawsze tego chciałem...
- A ja? A James? Myślisz, że było mi łatwo, gdy za każdym razem, kiedy wychodziłam na dwór po zwykłe zakupy, otaczały mnie te sępy z „Proroka”? Nie, ciebie to nie dotyczy, bo ty byłeś bezpieczny w ministerstwie!
- To naprawdę nie tak...
- Mam tego dość! – warknęła. – Jutro już nas tu nie będzie, bo wyprowadzam się z Jamesem do mamy. A ty rób co chcesz! Będziesz wreszcie wolny i będziesz mógł się wreszcie wyspać, chyba, że wolisz tę kozetkę na dole.
Wyminęła go i wyszła. Harry wybiegł za nią. Wchodziła już po schodach na górę.
 - Ginny, proszę, nie! – zawołał i chwycił ją za rękę.
Wyrwała mu się i weszła do sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi. Harry oparł się o nie rękami i głową.
- Ginny, przepraszam – powiedział.  – Proszę! Zostań!
Po chwili drzwi otworzyły się na oścież i Harry wpadł do środka. Ginny stała przed nim, trzymając w jednej ręce różdżkę, a w drugiej torbę.
- Po co? – warknęła. – Przecież żadna rodzina nie jest ci potrzebna.
- Jesteś w ciąży, nie powinnaś tak się denerwować.
- Teraz dopiero sobie przypomniałeś, co? Daj spokój!
Popchnęła go lekko i przeszła do pokoiku Jamesa. Wyszła chwilę potem, niosąc nosidełko z Jamesem. Nie odwróciła się, tylko od razu zbiegła na dół. Nagle usłyszał jej jęk i huk, jakby coś spadło ze schodów. Wkrótce rozległ się rozdzierający płacz dziecka.
Zbiegł za nią. Jej torba leżała na samym dole, James wypadł z nosidełka, a ona sama leżała w połowie schodów z głową przekręconą w bok.
- GINNY! – wrzasnął. – NIE!

3 komentarze: