środa, 20 czerwca 2012

99. Radości i niepokoje


Przez najbliższe dwa tygodnie Ginny przygotowywała się do konfrontacji na boisku. Teraz prawie codziennie znikała na kilka godzin w lesie i trenowała. Nie chciała spaść z miotły przy pierwszym locie, robiąc z siebie pośmiewisko na oczach drużyny.
Tak było i tego dnia.
- Ginny! – krzyk Harry’ego rozległ się na dole.
Ginny podskoczyła i odwróciła się do drzwi. Akurat przebierała się w sypialni po dzisiejszych ćwiczeniach w lesie. W pośpiechu wciągnęła dżinsy i koszulkę, i wybiegła na schody.
- Jestem na górze! – krzyknęła.
Harry kręcił się po salonie. Podniósł głowę i spojrzał na nią. Zauważyła, że jest zdenerwowany.
- Gdzieś ty była przez cały dzień? – zawołał. – Od dłuższego czasu próbuję cię wywołać na wszystkie możliwe sposoby, a ty nic! Nie nosisz lusterka?
Potrząsnęła głową.
- Przepraszam, Harry, ale dzisiaj nie wzięłam go... ze sobą...
Urwała, gdy dostrzegła przy wejściu Błyskawicę. Nie schowała jej do komórki na miotły. Przeszukała kieszenie, by znaleźć różdżkę, ale musiała ją zostawić w sypialni. Przeklęła się w myślach. Jak mogła być tak głupia! Już jej nie ukryje. Zaraz wszystko się wyda.
- Ale narobiłaś mi stracha – powiedział z ulgą i wszedł na górę. – Nie rób tak więcej.
Wszedł na podest z otwartymi ramionami. Przewróciła oczami i umknęła przed nim do sypialni. On chwilę stał, powstrzymując się przed parsknięciem śmiechem. Dobrze wiedział, co robiła. Przecież tam był. A Błyskawica przy wejściu była jasnym dowodem, że Ginny na niej latała. Postarał się, by jego mina nie zdradzała nic poza zaciekawieniem, po czym wszedł za nią do pokoju. Dostrzegł jak chowa jakieś rzeczy do łazienki. Pewnie sportowe szaty, które przysłali jej kilka dni temu.
- Coś się stało? Widzę, że coś ukrywasz – powiedział, przyglądając się jej uważnie.
- Co? – Odwróciła się do niego. Stał z założonymi rękami, oparty o framugę. – Nic nie ukrywam. Po prostu zaskoczyłeś mnie, że już jesteś – odparła.
- Jesteś zdenerwowana – zauważył.
- Nie jestem.
- Przecież widzę. – Podszedł bliżej. – Powiedz, o co chodzi – poprosił. Wyciągnął rękę i odgarnął kosmyk, który uwolnił się ze związanych w koński ogon włosów. Wiedział jak sprawić, by powiedziała mu wszystko.
- Och, no dobrze – jęknęła. – Jak chcesz wiedzieć, to trenowałam. Pamiętasz tę polankę, na której zaatakowali nas kiedyś dementorzy? – Kiwnął powoli głową. – To właśnie tam latam.
- Dlaczego bałaś się mi o tym powiedzieć?
- Bo wiedziałam jak na to zareagujesz. Wiesz... że będziesz mówił, że to nie jest dla mnie bezpieczne, i tak dalej...
Harry zaczął się śmiać. Ginny patrzyła na niego zdezorientowana.
- Wiem, że trenujesz i to od dawna – powiedział w końcu – i wiem, gdzie, bo to jest jedyne miejsce, które osłania cię przed mugolami. Przygotowujesz się na jutrzejsze spotkanie w Holyhead, prawda?
Kiwnęła głową.
- Po tym, jak Gwenog za mnie poręczyła, muszę się bardzo postarać. Nie chcę wyjść na idiotkę – wyjaśniła.
Harry zrobił kilka kroków i stanął za nią, kładąc ręce na jej ramionach.
- Nie mów tak o mojej żonie, bo będzie wściekła – szepnął jej do ucha. – Poza tym nie musisz się tłumaczyć. Wiem, że będziesz świetna – mruknął. – Obserwowałem twoją grę przez tyle lat... Masz to we krwi.
- Tak, ale teraz to będzie zupełnie inaczej niż w szkole. Zresztą... – uwolniła się z jego objęć i podeszła do okna, wyglądając na zewnątrz – nie będę grała od razu, bo jest środek sezonu. Nie wprowadzą nowego zawodnika na boisko tak z marszu! Nowy powinien się najpierw oswoić z innymi, prawda? A pojutrze Harpie grają mecz ze Zjednoczonymi z Puddlemere u siebie na stadionie. Może uda mi się chociaż zdobyć bilety na ten mecz. Mam nadzieję, że pójdziesz ze mną?
- Chętnie. Może spotkamy Olivera Wooda. Ciekawe, co u niego.
Uśmiechnęła się, przygryzając dolną wargę. Odwróciła się.
- A tak w ogóle to skąd wiesz, co ja robię, gdy ciebie nie ma? – zapytała. – Od Hermiony? Jeśli tak, to będę musiała kogoś zabić – warknęła i, wyciągając różdżkę, skierowała się do wyjścia. – Tak ją prosiłam...
Harry złapał ją za ramię, powstrzymując ją przed wyjściem i rzuceniem odpowiedniej klątwy na przyjaciółkę.
- Zostaw. Nie od niej to wiem. Domyśliłem się. A ponieważ dzisiaj wróciłem wcześniej mogłem cię obserwować na tamtej polance. Oczywiście ukryty pod peleryną-niewidką.
- Byłeś tam? Dlaczego się nie ujawniłeś?
- Wiem jakbyś zareagowała. Twoja reakcja przed kilkoma minutami wyraźnie to pokazała. No i nie chciałem, żebyś spadła z miotły – dodał z błyskiem w oku.
- No tak. Masz rację – przyznała, opuszczając różdżkę. – I dlaczego jesteś tak wcześnie? Nie mam nic do jedzenia...  nic nie jest gotowe... – zaczęła.
- A czy to ważne? Ale za to, że przez tyle tygodni ukrywałaś to przede mną, porywam cię na Pokątną – powiedział z uśmiechem.

Ulica Pokątna pełna była przyszłych uczniów Hogwartu i tych, którzy już od lat do niej uczęszczali. Nic dziwnego; szkoła zaczynała się za dwa tygodnie.
Wiele tu się zmieniło. Od dawna w oknach nie było już plakatów poszukiwanych śmierciożerców, sklepy znowu były pootwierane i wśród mijanych ludzi słychać było tylko rozżalone głosy: „jakie to wszystko drogie!” „dziesięć sykli za pudełko szczurzych ogonów to chyba przesada!”, albo powitania dawno niewidzianych przyjaciół „cześć Mat, jak wakacje?”
Harry i Ginny siedzieli pod kolorowym parasolem ulicznej kafejki i popijali mrożoną herbatę, obserwując przechodzących obok nich ludzi. Śmiali się, wspominając czasy, kiedy sami robili szkolne zakupy.
- Skoro tu jesteśmy, to może kupimy wreszcie sowę? – zapytała.
- Właśnie miałem ci to zaproponować.
Zapłacił dwa galeony za zjedzony posiłek i ruszyli do Centrum Handlowego Eeylopa, który mieścił się w połowie drogi między bankiem Gringotta a Dziurawym Kotłem.
Długo kręcili się wśród klatek z sowami, które na ich widok hukały, trzepotały skrzydłami i mrugały jarzącymi się w ciemności oczami. Harry pozostawił wybór Ginny, która nie mogła się zdecydować. Kiedy stanęli obok klatki z sową śnieżną, Harry odwrócił się i podszedł do sprzedawcy, by kupić duże pudełko przysmaku sów. Chwilę później podeszła do niego Ginny i uwiesiła się na jego ramieniu.
- Kupimy tę śnieżną? Jest taka śliczna.
- No, nie wiem – mruknął i westchnął. Ta sowa tak bardzo przypominała mu Hedwigę.
- Harry, proszę... Zrobisz to dla mnie? – Spojrzała na niego błagalnie. – Wiem, o czym myślisz, ale ja też kochałam Hedwigę...
Kiwnął głową w stronę sprzedawcy, który ich obserwował, a teraz poszedł w głąb sklepu i przyniósł klatkę z tamtą sową.
- Naprawdę? – Podskoczyła i pocałowała go w policzek. – Dziękuję!
- Dobrze, już dobrze. Nie dziękuj. Sam tego chciałem.

Następnego dnia Ginny obudziła się o świcie, cały czas rozważając, czy rzeczywiście tego chce. Choć od lat marzyła, że kiedyś stanie na stadionie, a tysięczny tłum będzie krzyczał jej imię, teraz nachodziły ją wątpliwości. Nie zdradziła tego Harry’emu, który po śniadaniu życzył jej powodzenia i deportował się do ministerstwa, zapowiadając, że spotkają się wieczorem w Norze, by świętować jej zwycięstwo.

Kiedy, parę lat później, Ginny wspominała następne wydarzenia, nie pamiętała już, co było wspanialsze, czy to, że gdy pojawiła się w Holyhead i poznała wszystkie zawodniczki, okazało się, że właściwie to jest jedyna z „nowych” członków drużyny, czy to, że do wieczora trenowała na boisku Harpii, gdy dowiedziała się, że nazajutrz zagra w pierwszym meczu, bo nie mają rezerwowych, a ścigająca, która miała grać odniosła kontuzję i ktoś musi ją zastąpić, czy szczęście członków rodziny, gdy zapraszała wszystkich na mecz, czy może jednak Harry, który następnego dnia skakał jak mały chłopiec na trybunach i krzyczał ile sił w płucach jej imię, choć Harpie nie wygrały tego meczu.
Pamiętała tylko jak trzęsły jej się nogi, gdy stała na boisku przed kilkutysięczną widownią, a Gwenog przedstawiała ją przed meczem. Dopiero, gdy dosiadła Błyskawicy i wzbiła się w powietrze, wszystkie jej obawy, które tliły się jeszcze w jej głowie, uleciały wraz z pierwszymi okrzykami zagrzewającymi grających do boju, otwierając jej drzwi do kariery w świecie quidditcha.
-----
W Biurze Aurorów panował względny spokój. Od lat nic tu się nie zmieniało, na ścianach nadal wisiały wyblakłe plakaty z poszukiwanymi przestępcami, biurka były zasypane tonami teczek i pergaminów, gdzieniegdzie zachlapane atramentem i jakimiś eliksirami. Nikt by nie pomyślał, że od ostatniej walki ze śmierciożercami minęło już prawie pół roku.
Na biurku w jednym z boksów obok szufladek na dokumenty stała ramka z fotografią uśmiechniętej kobiety w ciemnozielonej szacie sportowej, która machała ręką. Na bocznej ścianie wisiał olbrzymi pergamin, na którym był namalowany plan jakiegoś budynku. Obok stało kilka osób i rozprawiało nad schematem.
- Mam wrażenie, że coś przegapiliśmy – stwierdził Harry. – Patrzcie – puknął palcem w pergamin – tutaj nie może być tylko ściana. Między tymi pomieszczeniami zmieściłby się jeszcze dodatkowy pokój.
- Przeszukaliśmy cały dom... Nie wierzę, że... – zaczęła Morrigan.
- Harry, ty po prostu uparłeś się, żeby dłubać w tej zamkniętej sprawie – powiedział Mark. – Nie tylko my byliśmy we dworze Malfoyów, czy na Wężowym Wzgórzu. Były tam inne grupy i nic nie znaleźli.
- To przeczucie – mruknął Harry. – Nienawidzę obu miejsc, ale coś mi mówi, że Malfoy pozostawił coś po sobie. I tylko czeka aż to znajdę.
- Malfoy zostawił coś dla ciebie? – prychnął Mark. – Po co? Zresztą, co on może? Jest w Azkabanie od miesięcy i to powinno ci wystarczyć.
- Po co chcesz to rozdrapywać? – dopytywała się Morrigan. – Zostaw to i ciesz się, że on nic nie jest w stanie ci teraz zrobić. Po procesie on i Lestrange są najpilniej strzeżonymi więźniami w Azkabanie.
- Pewnie macie rację – odparł i usiadł ciężko przy biurku. – Tylko dlaczego to nie daje mi spokoju?
Sięgnął po ramkę i uśmiechnął się do Ginny, która puściła do niego całusa.
- Bo ciągle o tym myślisz, a ja zastanawiam się po co – stwierdził Mark.
- A co tam u Ginny? – zapytała Morrigan, chcąc zmienić temat. – Na treningu?
- Jest tu, w ministerstwie – odparł, odstawiając zdjęcie na biurko. – Ma jakąś papierkową robotę w siedzibie Ligi. A sezon już się skończył. W weekend był ostatni mecz i teraz ma wolne aż do wiosny. Pewnie tu zajrzy niedługo.
- Potter!
Nad ich głowami potoczył się ostry głos Robardsa. Harry westchnął i wstał, odwracając się.
- Tak, szefie? – spytał.
- Do mojego gabinetu. Natychmiast!
Mark i Morrigan spojrzeli na Harry’ego z niemym pytaniem: „Coś ty narobił?” wypisanym na twarzy. Poklepali go po plecach, życząc mu powodzenia.
- Jakby Ginny tu przyszła, to powiedzcie jej gdzie jestem, dobrze? – rzucił na odchodne.
- Zajmiemy się nią odpowiednio! – krzyknęła za nim Morrigan. – Idź, żeby Robards nie wściekł się bardziej.
Harry kiwnął głową. Mógł tylko domyślać się, co znaczyły jej słowa, że „zajmą się Ginny odpowiednio”. Pewnie obie wyskoczą na Pokątną na plotki.
Stanął przed drzwiami gabinetu szefa i odetchnął uspokajająco. Co mogło sprawić, że Robards jest taki wściekły? Ostatnio nie było żadnych poważnych misji, wszędzie panował spokój, a Azkaban był nadal dobrze strzeżony.
Zapukał, a gdy usłyszał stanowczy głos zapraszający do środka, nacisnął klamkę i wszedł.
Robards siedział przy biurku i czytał jakiś pergamin.
- Siadaj – warknął, nie podnosząc głowy.
Harry usiadł na krześle naprzeciw mężczyzny i wpatrzył się w widok za magicznym oknem. Za każdym razem, gdy Robards był zły, a tak się zdarzało, że najczęściej był wściekły na Harry’ego, za oknem panowała burza. Dzisiaj za oknem szare chmury dopiero się zbierały.
- Możesz mi powiedzieć, dlaczego o wszystkich twoich pomysłach ja dowiaduję się ostatni? – zapytał.
Harry przeniósł wzrok na starszego aurora.
- Co? – Harry nie rozumiał, o co chodzi. – Jakich pomysłach? Nie rozumiem.
Robards odrzucił pergamin na biurko, wstał i zaczął chodzić przed Harrym tam i z powrotem.
- Nigdy nie spotkałem takiego człowieka jak ty, Potter, który rzuca się głową naprzód w każde niebezpieczeństwo, nie zważając na nic. Twój wyskok sprzed kilku miesięcy, kiedy bez mojego pozwolenia poszedłeś na Wężowe Wzgórze, wielu naszych ludzi odczuwa do dziś. Paul i Terence ledwo się wykaraskali po tamtej walce. I chwała Merlinowi, że tylko tak to się skończyło.
- Ja tego nie chciałem...
Robards zatrzymał się i spojrzał na Harry’ego, który zamilkł i wpatrzył się w jakiś punkt na ścianie.
- Obserwuję cię ponad półtora roku, kiedy zjawiłeś się tu po raz pierwszy. To prawda, że większość tego czasu spędziłeś w Hogwarcie, ale nigdy nie spotkałem tak dobrze zapowiadającego się aurora, tak odważnego, a jednocześnie tak bezmyślnego.
Harry zerwał się z miejsca.
- Nie jestem bezmyślny! – warknął.
- Nikt nie twierdzi, że to, czego dokonałeś wcześniej nie było odważne – powiedział Robards, nie zważając na niego. – Gdyby nie ty, pewnie nadal byśmy stawiali sobie pytanie jak pozbyć się Sam-Wiesz-Kogo. Ty doprowadziłeś do tego, że pół roku temu złapaliśmy też najściślejsze grono jego zwolenników. Co prawda, po dwóch latach, ale złapaliśmy – wycedził przez zęby. – Ale to, że przy okazji narażasz innych na niebezpieczeństwo jest niedopuszczalne!
- Ja naprawdę tego nie chciałem! Ratowałem swoją żonę! Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo! I nie rozumiem, czemu do tego wracasz po tak długim czasie! – wykrzyknął.
- Opanuj się, Potter, bo będę zmuszony zawiesić cię w obowiązkach – warknął Robards.
- To, o co ci chodzi? Nikogo nie narażam na niebezpieczeństwo.
- Właśnie dowiedziałem się, że zamierzałeś dać ochronę pewnemu wilkołakowi i jego rodzinie. Możesz mi to wytłumaczyć?
Harry przełknął w ustach przekleństwo. Podszedł do ściany i oparł się o nią plecami, splatając ręce na piersi.
- Lupinowie to dla mnie jak rodzina – zaczął wyjaśniać. – Od kliku miesięcy są zagrożeni ze strony wilkołaków, a pewnie nawet dłużej, tylko Remus nie chciał mi tego mówić. A Tonks? Zapomnieliście już, że to auror? Myślałem, że staramy się pomóc swoim – powiedział z wyrzutem. – Poza tym oboje tego nie chcą. Ja czasami do nich zaglądam i to wszystko.
- Ochroną wilkołaków zajmuje się Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, a nie my – powiedział sucho Robards.
- Tylko Remus jest. Zresztą to moi przyjaciele i robię co w mojej mocy, żeby im pomóc. Poza tym Fenrir Greyback był śmierciożercą i działał na polecenie Voldemorta... A to właśnie on szuka sposobu by się zemścić.
- Dobrze. Twoja sprawa, co robisz w wolnym czasie – mruknął niezadowolony Robards, machając ręką. – Ale nie po to cię wzywałem.
Wrócił do biurka i wziął do ręki pergamin. Harry opuścił ręce.
- Muszę wysłać kogoś do Azkabanu na inspekcję. Ty jeszcze tam nie byłeś, więc...
- Więc wysyłasz mnie, tak? – zapytał, stając przy krześle, na którym wcześniej siedział.
- Tak. Na kilka godzin. Pewnie masz jakieś pytania do Malfoya... – Robards podniósł głowę i spojrzał na niego.
- Nie mam nawet ochoty go oglądać – warknął Harry, zaciskając dłonie na oparciu krzesła. – Ale przydałoby się sprawdzić, jak jest pilnowany.
- Będziesz zatem miał okazję to sprawdzić. W Azkabanie, mimo że od lat nie ma tam dementorów, nadal panuje ponury nastrój – Robards wzdrygnął się na samą myśl. – Dementorzy wyssali z tego miejsca całe szczęście i nadzieję i ci, co tam są, nie odczuwają żadnej radości. Jutro sam się przekonasz.
Harry podszedł do drzwi. Położył dłoń na klamce i odwrócił się jeszcze do Robardsa.
- Możesz mi powiedzieć czy wysyłasz mnie tam za karę, czy po prostu chcesz mi pokazać jak tam jest?
- Ani za karę ani by pokazać to wstrętne miejsce – odparł. – I nie idziesz tam sam. Paul Laughter prosił o wsparcie, a ja zdecydowałem się na ciebie. Paul jest u siebie i pewnie wyjaśni ci resztę. A ja daję ci wolne na resztę dnia. Z pewnością będziesz chciał się przygotować.
- Masz rację. W takim razie idę do Paula.
Otworzył drzwi i wyszedł. Czuł się tak, jakby przed chwilą spotkał dementora. Miał zamiar usiąść na chwilę przy biurku i pomyśleć, ale podchodząc do swojego boksu usłyszał śmiech. To Morrigan i Ginny z czegoś się śmiały. Gdy tylko Ginny go zobaczyła, wstała i chwyciła go za ręce.
- Harry, dobrze się czujesz?
Usiadł na wolnym krześle, zdjął okulary i przetarł oczy.
- Gorzej będzie jutro, jak wrócę z Azkabanu.
Ginny machnęła ręką w stronę Morrigan, by zostawiła ich samych. Gdy odeszła, Ginny nachyliła się do Harry’ego i szepnęła mu do ucha:
- Zajmę się tobą dziś i jutro. Tak, że jak tam będziesz, jedyną myślą będę ja i nasze wspólne życie.

1 komentarz: