środa, 20 czerwca 2012

97. Ostatni mecz


Harry odetchnął z ulgą, gdy proces Malfoya i Lestrange się skończył. Oboje, razem z innymi śmierciożercami dostali dożywocie w Azkabanie. Co prawda Malfoy próbował uniknąć kary poprzez różne formy łapówki, ale na szczęście nie zwiodło to Wizengamotu. Cały jego majątek został skonfiskowany i sprzedany. Pozostawiono jedynie jakieś niewielkie mieszkanko przy Pokątnej dla Narcyzy, bo tylko ją uznano za niewinną. Jill, jako współpracująca ze śmierciożercami, dostała areszt domowy z ostrym nadzorem aurorskim.
Harry cieszył się również z tego, że Ginny nie musiała w tym uczestniczyć, wystarczyły jej wcześniejsze zeznania i jego obecność. Nie wyobrażał sobie, co zrobiłoby z nią kolejne ciężkie przeżycie.
Te słowa, które wypowiedziała tamtego ranka, nie uspokoiły go do końca. Miał wrażenie, że mimo jej zapewnień, ona coś przed nim ukrywa. Zaryzykował nawet list do Hermiony, zadając jej to pytanie, ale ona też twierdziła, że to wszystko prawda.
Następnego dnia dostał za to po głowie od Ginny.
- Jak mogłeś?
Siedzieli nad brzegiem jeziora. Ginny przycupnęła pod drzewem, kładąc sobie na kolanach głowę Harry’ego. Targała mu włosy rękami, a on, co chwila posykiwał, gdy pociągała go mocniej.
- O co ci chodzi?
- Już mi nie wierzysz? Czemu denerwujesz Hermionę? Ona jeszcze nie doszła do siebie po stracie swojego dziecka, a ty ją męczysz takimi rzeczami!
- Nie chciałem jej... Ała! – krzyknął, bo Ginny pociągnęła go mocniej za czuprynę.
- Ja prędzej będę wiedziała, czy jestem czy nie jestem w ciąży, nie uważasz?
- Masz rację – mruknął. Odwrócił się na brzuch, podciągnął się na rękach i pocałował ją w policzek. – To znaczy... że...
- Jak już ci mówiłam – powiedziała szorstko – dowiesz się pierwszy.
- Czyżbym usłyszał nutkę złości w pani głosie? – zapytał przymilnie. – Jak mógłbym panią przebłagać, pani Potter?
- A przeprosisz Hermionę?
- Obiecuję, że... – jęknął ponownie, gdy znowu chwyciła go za włosy – dobrze, dobrze... przeproszę...
- Mam nadzieję – warknęła – a co do twoich przeprosin... – zawahała się i przygryzła dolną wargę – to możesz zacząć od razu. Za to, że mi nie wierzysz i składasz obietnice bez pokrycia, musisz się bardzo postarać, bym ci wybaczyła...
Ukląkł przed nią i spojrzał na nią przepraszającym wzrokiem. Wyglądał jak mały psiak, który patrzy na swojego właściciela i prosi by ten rzucił mu piłeczkę. Ginny stłumiła śmiech.
- Nie o to mi chodziło – szepnęła.
Harry rozejrzał się, sprawdzając czy w pobliżu nikogo nie ma, po czym pocałował ją namiętnie w usta.
- Nie starasz się...
Położyła się na plecach, pociągając go za sobą. Jego wargi zaczęły wędrować po jej twarzy, szyi i niżej.
- Wybaczysz mi? – zapytał szeptem, odpinając guziki jej bluzki.
- Jak na razie jesteś za mało przekonujący... – uśmiechnęła się ukradkiem, gdy zsunął się niżej i ustami zatoczył kółko na brzuchu. – Tak... Coraz lepiej... – szepnęła, nie powstrzymując cichego westchnienia.
Przysunął się do niej bliżej, tak że mógł policzyć wszystkie piegi na jej nosie.
- Wybaczysz? – szepnął ponownie.
Jego oddech łaskotał ją po karku, wywołując mimowolny dreszcz. Zamknęła oczy, oczekując na więcej.
Przycisnął ją całym ciałem do ziemi, opierając swój ciężar jedynie na przedramionach, ułożonych po obu stronach jej głowy, a kolano wciskając między jej nogi. Jego język rozchylił jej wargi, napotkał jej język... Z jej ust wydobył się jęk, natychmiast stłumiony przez pocałunek, który był długi i namiętny.
Ustami pieścił każdy fragment jej skóry od szyi, przez piersi aż do pępka. Jego ręka wędrowała po udzie w górę i w dół, by w końcu znaleźć się na biodrze.
- Wybaczysz?
- Taak... – jęknęła, gdy pocałował ją ponownie w usta. – Teraz już tak... Kocham cię...
Nic więcej nie musiała mówić. Wszystko było jasne.
Od tamtej pory wszystko układało się w miarę dobrze. Pogoda też robiła się coraz lepsza i zachęcała do spacerów nad brzegiem jeziora, z których często korzystali. Słońce świeciło coraz mocniej, jakby i ono cieszyło się wraz z nimi. Za każdym razem odwiedzali Hagrida i wspominali dawne czasy, najczęściej śmiejąc się z tamtych wydarzeń.
Poza tymi przyjemnościami Ginny wzięła sobie do serca przygotowania do meczu. Zawzięła się i zaczęła szukać szukającego, bo wolała strzelać bramki, niż uganiać się za zniczem. Po długich bojach z wieloma nieudacznikami znalazła w końcu odpowiedniego gracza: Nicka Mathewsa, czwartoroczniaka, a Harry poradził jej, jak go sprawdzić. Zaproponował jej sposób Olivera Wooda sprzed lat.
Żeby nie ćwiczyć na prawdziwym zniczu przygotowała worek piłek golfowych i rzucała je w różne strony, najdalej i najmocniej, pomagając sobie czarami, a Nick musiał je wszystkie wyłapać. Może nie był tak dobry jak Harry, ale dobre to, niż wcale nie zagrać. A tego w ogóle nie brała pod uwagę.
------
W sobotni poranek Harry’ego obudziło pukanie. To pewnie Aberforth oznajmia, że jest pora śniadania. Jęknął i przekręcił się na drugi bok. Był zmęczony, bo wrócił z patrolu dobrze po północy, a w Hogwarcie miał być dopiero przed jedenastą, więc postanowił się wyspać przed ostatnim meczem w sezonie. Ginny pewnie by mu nie wybaczyła, gdyby się na nim nie pojawił.
Jęknął niezadowolony, bo pukanie nie ustawało. Po omacku sięgnął po okulary i spojrzał w kierunku skąd dochodził dźwięk. Pokój był pełen słońca, a na parapecie siedziała szara płomykówka, trzymając w dziobie jakiś pergamin i stukając pazurem w szybę.
Wstał i podszedł do okna. Gdy odebrał przesyłkę, sowa kłapnęła dziobem i odleciała. Odrzucił list na szafkę przy łóżku, ziewnął potężnie, przeciągnął się i wyjrzał na zewnątrz.
Na niebie nie widać było ani jednej chmurki; zapowiadał się piękny dzień. Przeciągnął się ponownie i poszedł do łazienki. Przechodząc obok łóżka zawahał się przez moment, gdy dostrzegł leżący na szafce list. Po chwili zdecydował, że przeczyta go później. To na pewno rozkaz Robardsa o przekazaniu raportu, czy coś się tutaj dzieje. A nie działo się kompletnie nic, odkąd wszyscy śmierciożercy znaleźli się w Azkabanie. Po dwóch a może trzech tygodniach od tamtych wydarzeń, Robards odwołał Williamsona i Proudfoota, pozostawiając na miejscu jedynie Harry’ego. Od tego czasu Harry pławił się w spokoju i szczęściu, spędzając każdą możliwą chwilę w Hogwarcie. Obawiał się jednak, że w najbliższym czasie i on może zostać odwołany z tego miejsca.
Po powrocie z łazienki nie mógł już zwlekać z otwarciem listu. Rozwinął pergamin. To było jakieś urzędowe pismo.

Szanowny Panie Potter!
W dniu dzisiejszym o godzinie dziesiątej do Hogsmeade przybędzie kapitan drużyny Harpii z Holyhead. Pani Gwenog Jones poszukuje nowej twarzy do swojej drużyny i pragnie znaleźć odpowiednią osobę wśród przyszłych absolwentek.
Jednocześnie informujemy, że dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart pani profesor Minerwa McGonagall została już o tym fakcie poinformowana.
Prosimy o ochronę dla pani Jones na czas jej pobytu.
Pragnę wyrazić nadzieję, że czuje się Pan dobrze.
Z wyrazami poważania
Owen Maston
Dyrektor Brytyjskiej Ligi Quidditcha
przy Departamencie Czarodziejskich Gier i Sportów
Ministerstwo Magii

- Z pewnością dowiedziała się o dzisiejszym meczu – mruknął do siebie, zwijając pergamin.
Zerknął na zegarek i podskoczył, jak oparzony. Do dziesiątej zostało niewiele ponad minutę. Wsadził różdżkę do tylnej kieszeni spodni, narzucił pelerynę i wybiegł z pokoju. Po drodze wpadł na Aberfortha.
- Potter, dokąd tak pędzisz? Jak kocha to poczeka!
Drzwi zatrzasnęły się za nim, tłumiąc tubalny śmiech starszego mężczyzny. Harry przewrócił oczami i westchnął. Miał już dość mieszkania w tym miejscu, niestety do końca roku szkolnego zostało jeszcze kilka tygodni.
Pod Trzema Miotłami czekała już młoda czarownica w ciemnozielonej szacie z wyszytym na piersi złotym pazurem. Długie brązowe włosy związała w dość ciasny koński ogon. Na jego widok znieruchomiała zaskoczona.
- To pan jest tym Harrym Potterem? – zapytała.
- Pani Jones jak sądzę? – mruknął, podając jej rękę i ignorując jej pytanie. – Chce się pani posilić, bądź napić? Na pewno u Rosmerty będziemy mogli skorzystać...
- Dzięki, ale dopiero jadłam. Może później.
Harry kiwnął głową, po czym przepuścił ją i ruszyli w kierunku bramy Hogwartu. Kobieta rozglądała się dokoła i co jakiś czas wzdychała głęboko.
- Czy to prawda, że... – zaczęła, a Harry skrzywił się nieznacznie – dzisiaj jest ostatni szkolny mecz?
Harry odetchnął. Na szczęście pytała o quidditcha. Obawiał się, że będzie pytać o jego spotkania z Voldemortem, a nie za bardzo miał ochotę na nie odpowiadać.
Pokiwał zdecydowanie głową i odparł:
- Tak, to prawda.
- To wspaniale – powiedziała, zacierając ręce. – Nie ma to, jak poznać idealnego gracza w akcji. A może przypadkiem wie pan, które domy rywalizują?
- Gryfoni przeciw Krukonom. Ale z tego, co wiem, nie ma w tych drużynach wielu dziewczyn, które kończą w tym roku szkołę, a przecież takie panią interesują, prawda?
W tej samej chwili uświadomił sobie, że jest jedna, która od lat marzy, by zagrać w reprezentacji tej właśnie drużyny i uśmiechnął się na samą myśl. Jak zareaguje Ginny na widok Gwenog Jones?
- To prawda – odparła Jones. – Dzień dobry, pani profesor.
U szczytu zewnętrznych schodów stała McGonagall. Harry kiwnął głową na powitanie.
- Mecz zacznie się za chwilę, zapraszam więc od razu na stadion.
------- 
Ginny krążyła po pokoju kapitana, zastanawiając się jak podbudować drużynę przed meczem. Muszą zdobyć co najmniej pięćdziesiąt punktów, by wygrać. Była zdenerwowana, bo Nick, mimo wielu treningów, nadal nie był idealnym graczem, a i ona niewiele trenowała, by zgrać się na nowo z dziewczynami. Tylko myśl, że to ostatni mecz, dodawała jej otuchy.
W oddali narastał ożywiony gwar i szuranie setek stóp; to uczniowie zajmowali już miejsca na trybunach.
Wyszła do szatni i przyjrzała się twarzom koleżanek i kolegów. Jimmy i Ritchie uderzali się pałkami po nogach, a Nick wyglądał tak, jakby miał zamiar stąd uciec. Tylko dziewczyny nie ujawniały zdenerwowania.
- No dobra – oznajmiła Ginny ochrypłym szeptem; straciła ochotę na przemówienie – czas na nas. Życzę wszystkim powodzenia.
Wzięła Błyskawicę, pozostali chwycili swoje miotły i wymaszerowali na boisko. Powitał ich wrzask i gwizdy.
Podchodząc do pani Hooch rozejrzała się po stadionie. Na trybunach zebrała się cała szkoła, podzielona na dwie części. Jedna połowa mieniła się czerwienią i złotem a druga błękitem i brązem. Z sektora nauczycieli i gości dostrzegła odbicie światła. To słońce odbijało się w okularach Harry’ego. Uśmiechnęła się. Jego obecność dodała jej skrzydeł.
Od kilku tygodni zastanawiała się, jak mu się udawało być w każdej chwili, oczywiście, gdy ona miała przerwę lub wolny czas po zajęciach, razem z nią. Tak jak teraz. Zmarszczyła brwi. Zauważyła, że obok niego siedzi jakaś kobieta i szepcze mu coś na ucho. On kiwnął głową i wskazał na nią, a gdy dostrzegł jej spojrzenie uśmiechnął się i podniósł kciuk do góry. Nie zdążyła mu pomachać, bo Hooch przywołała już kapitanów do siebie.
- Uściśnijcie sobie ręce.
Ginny podeszła i przywitała się z Ackerleyem, obecnym kapitanem Krukonów.
- Dosiąść mioteł – zarządziła Hooch i po zagwizdaniu w srebrny gwizdek, czternastu graczy wzbiło się w powietrze.
Gwenog, cały czas komentowała, jakie to wszystko prymitywne i banalne. Harry aż zgrzytał zębami ze złości; czyżby zapomniała, że to tylko szkoła a nie mistrzostwa ligi? Każdy przecież tak zaczynał, nawet ona. Przez pierwsze minuty meczu nie dostrzegała nic ciekawego, ale po dwóch wspaniałych strzałach Gryfonów, strzelającą była oczywiście Ginny, wreszcie zaniemówiła, szczególnie, gdy usłyszała głos komentatora.
- Potter ma kafla... leci w kierunku bramki... podaje do Robins... ponownie go chwyta i gool!
Jones spojrzała zaskoczona na Harry’ego.
- Potter? Nie wygląda na pańską siostrę...
- Bo nią nie jest – odparł spokojnie, choć głos drżał mu z emocji, bo Ginny chwilę później zdobyła kolejnego gola – ona jest moją żoną.
- Żoną? I jeszcze jest w Hogwarcie? Jak to możliwe?
- To długa historia. Możemy oglądać dalej?
- Och, oczywiście – mruknęła speszona, spoglądając z powrotem na boisko.
Wyglądało na to, że Gryfoni nie są w stanie zrobić żadnego błędu. Kafel co chwila przechodził z rąk do rąk i po kilku widowiskowych zagraniach ścigających prowadzili osiemdziesiąt do dwudziestu. Ginny była w swoim żywiole. Walczyła jak lew, nie pozwalając odebrać sobie kafla.
Z sektora Gryfonów rozbrzmiewał okrzyk: „Gryffindor do boju!” i „Ginny! Ginny!”
Harry rozejrzał się, poszukując najnowszego członka drużyny. Nick szybował wysoko ponad głowami i obserwował Emmę Dobbs – szukającą Krukonów. To był idealny plan, polegający na tym, że Nick będzie unikał tłuczków, a w odpowiedniej chwili, gdy dostrzeże znicza, ma zanurkować i złapać tę małą złotą kulkę.
Po dziesięciu minutach, tuż przy nodze jednego z pałkarzy Krukonów, coś błysnęło. Harry miał ochotę krzyknąć, ale na szczęście Mathews też go dostrzegł i zapikował w tamtym kierunku. Dobbs leciała tuż obok niego.
Chwilę później po całym stadionie przetoczył się ogłuszający ryk.
- Znicz! Kto ma znicz? – krzyknął komentator.
Na dole zrobiło się zamieszanie. Członkowie obu drużyn rzucili się w kierunku swoich szukających, a spośród tej wrzawy wystawała czyjaś ręka, w której trzepotały się maleńkie skrzydełka. Ręka w czerwonozłotej szacie.
- To Mathews! Gryfoni wygrali dwieście osiemdziesiąt do siedemdziesięciu!
- Chciałabym porozmawiać z kapitanem zwycięskiej drużyny! – Gwenog Jones próbowała przekrzyczeć wiwatujący tłum. – Czy będzie to możliwe?
- Z pewnością – odparł głośno Harry. – Zaprowadzę panią do szatni.
- Dzięki.
W szatni od dawna nie było takiej radosnej atmosfery.
- Dziewczyny, zbierać się! – zawołał Coote. – Robimy imprezę w pokoju wspólnym! 
Demelza odwiesiła swoją szatę i krzyknęła w stronę Ginny:
- Ginny, widziałaś kto siedział obok Harry’ego? To przecież była Gwenog Jones, kapitan...
- ...Harpii z Holyhead – skończyła za nią Ginny. – Tak, widziałam.
- Ciekawe, po co tu przyjechała? – zastanawiała się głośno Natalie – myślicie, że chce zwerbować kogoś do reprezentacji?
- Nasza pani kapitan ma na to największą szansę – stwierdził Jimmy.
- Dlaczego ja? – Ginny wsparła ręce na biodrach, wpatrując się w niego zaskoczona. – Przecież nie tylko ja kończę w tym roku Hogwart.
- Ale ty jesteś najlepsza... – zaczął Ritchie.
- I to ciebie dzisiaj oglądała... – dodała Natalie.
- Obie drużyny widziała, nie tylko mnie – zaprotestowała szorstko.
Ściągnęła z siebie sportową szatę i odwiesiła ją na kołku.
- Nie zdziwiłabym się, gdyby zaraz tu przyszła – powiedziała Demelza.
Ginny pokręciła głową niezadowolona.
- Obyś się nie przeliczyła – mruknęła.
W tej samej chwili rozległo się pukanie. Ginny rozejrzała się i dostrzegła na ich twarzach spojrzenia typu: „A-nie-mówiliśmy?” Zerknęła w stronę drzwi, które otworzyły się i w progu stanął Harry.
- Gratulacje! – zaczął od progu, strzelając piątki z chłopakami i ściskając dłonie dziewcząt. Na końcu podszedł do Ginny i szepnął jej na ucho: – gratuluję kolejnego zwycięstwa, pani kapitan, i ktoś chce cię poznać.
Do środka weszła Jones. Ginny zaniemówiła, gdy podeszła bezpośrednio do niej.
- Pragnę uścisnąć pani dłoń, jak kapitan kapitanowi – oznajmiła, wyciągając rękę. – Gratuluję.
- Dziękuję. – Ginny czerwona na twarzy, uśmiechnęła się lekko, odwzajemniając uścisk.
- Czy możemy zostać sami na chwilę? – spytała, spoglądając na zebranych w kącie członków drużyny, którzy łowili każde jej słowo. – Chciałabym porozmawiać na osobności, jeśli można – oznajmiła, na co wszyscy powoli zaczęli wycofywać się do wyjścia. – Pan może zostać – kiwnęła głową ku Harry’emu.
Kiedy ostatnia osoba opuściła szatnię, powiedziała:
- Dawno nie widziałam tak wspaniałej gry. Jestem pod dużym wrażeniem, wiedząc, że to był tylko zwykły amatorski mecz. Myślała pani kiedyś, by grać w quidditcha profesjonalnie? – spytała.
Ginny kiwnęła niepewnie głową, spoglądając na Harry’ego, który objął ją ramieniem.
- To wielka fanka Harpii – stwierdził Harry, za co Ginny próbowała nadepnąć mu na stopę – tylko nie każdemu chce się do tego przyznać.
- To wspaniale! – krzyknęła Gwenog. – Poszukujemy kogoś takiego jak ty.  – A, gdy Ginny nadal się nie odzywała, dodała: – proszę mi wybaczyć, ale to, jak latasz... to było tak naturalne, że byłabym zdziwiona, gdybym nie zobaczyła cię w najbliższym czasie na treningu w Holyhead. A muszę wspomnieć, że w sierpniu organizujemy nabór do drużyny i mam nadzieję cię tam zobaczyć.
- Będę zaszczycona – zdołała wykrztusić w końcu Ginny.
- Bardzo dobra decyzja – powiedziała Jones. – W takim razie oczekuj mojej sowy w połowie sierpnia z datą treningu.

Uścisnęła mocno rękę Ginny i odwracając się, zwróciła się do Harry’ego:
- Proszę się nie trudzić, znam drogę. Domyślam się, że chce pan jeszcze pogratulować żonie – mrugnęła do niego z uśmiechem. – I myślę, że drużyna i mieszkańcy Gryffindoru zorganizowali już balangę w pokoju wspólnym i chcą się wszystkiego dowiedzieć. Do zobaczenia w sierpniu.
I wyszła.
Ginny odwróciła się do Harry’ego, po czym wskoczyła na niego, obejmując go nogami w pasie.
- Wiedziałeś? Dlaczego mnie nie uprzedziłeś?
Usiadł na najbliższej ławce, tym samym sadzając ją sobie na kolanach.
- Dowiedziałem się zaledwie godzinę przed meczem. Słowo – zaczął się tłumaczyć, bijąc się pięścią w piersi. – To znaczy, że ona tu będzie – dodał.  – Nie spodziewałem się, że od razu się zdecyduje, i to na ciebie. Gratuluję. – Pocałował ją w policzek.
- Ale wiesz, co to znaczy? – spytała po chwili.
- Twoje kolejne marzenie się spełni?
- Tak.
- To już wszystkie twoje marzenia? Czy masz jeszcze jakieś? – zapytał, odgarniając jej włosy za ucho.
Ginny zamknęła oczy. Naturalnie, że miała jeszcze wiele marzeń. Bo kto nie ma? Brak jakichkolwiek zagrożeń, dni pełne spokoju, no i oczywiście... szczęśliwa rodzina z gromadką dzieci...
- Te same, co ty – mruknęła po dłuższej chwili.

Przez najbliższe kilka tygodni w Gryffindorze nie mówiło się o niczym innym, oprócz wielkiej szansy, jaką otrzymała Ginny, choć ona nie była tego całkiem pewna. Za każdym razem, gdy ktoś ją o to pytał, odpowiadała:
- To była tylko propozycja. Wszystko wyjaśni się w sierpniu.
Od finałowego meczu Ginny zajęła się zupełnie czym innym. Nadszedł czas zdawania owutemów i nie miała czasu na nic poza nauką. W pewnym stopniu zaniedbała też spotkania z Harrym, ale oboje pocieszali się, że za miesiąc będzie po wszystkim.
I tak właściwie było. Egzaminy minęły dość szybko i pozostało tylko czekać, aż w połowie lipca zostaną przesłane wyniki.
Nie zauważyli, kiedy nadszedł koniec czerwca, kufry się spakowały, a oni czekali aż powozy zabiorą wszystkich na stację w Hogsmeade.
Harry i Ginny wykorzystali ostatni poranek na spacer po błoniach.
- Jakie to dziwne uczucie wiedzieć, że już nigdy tu nie wrócimy – szepnęła, spoglądając ostatni raz na zamek.
- Ja od kilku lat żegnam się z Hogwartem, ale czuję, że tym razem naprawdę stąd odchodzę – mruknął, obejmując ją ramionami.
- Wracamy razem? – spytała cicho.
- Nie – odparł. – Ty wrócisz pociągiem, razem z Luną.
- A ty?
- Ja tu zostaję i dopilnuję waszego odjazdu. – Spojrzał na zegarek. – Tak właściwie to powinienem już iść. Muszę sprawdzić pociąg przed odjazdem.
Harry wypuścił ją z objęć i ruszyli z powrotem w stronę szkoły.
- Czemu nie mogę wracać z tobą? – zapytała, wciskając rękę pod jego ramię.
Harry uśmiechnął się.
- Przed nami całe życie, które spędzimy razem. Wytrzymasz chyba te kilka godzin beze mnie, co?
Kiwnęła głową.
- Poza tym muszę wpaść jeszcze do Biura, więc lepiej ci będzie w pociągu. Wieczorem będę czekał na ciebie na peronie. A w przyszłym tygodniu może zrobimy małe przyjęcie u nas w ogrodzie? Tak na powitanie lata i pożegnanie szkoły?
Tym razem to ona się uśmiechnęła.
- Świetny pomysł. A kogo zamierzasz zaprosić?
- O tym porozmawiamy wieczorem, dobrze?
- Ginny! Harry! – krzyknęła Luna, gdy tylko weszli do sali wejściowej. – Zaraz wyjeżdżamy.
- Pozostawiam cię pod dobrą opieką – szepnął do ucha Ginny, całując ją w policzek. – Na razie. Zobaczymy się jeszcze na stacji w Hogsmeade.
Ginny westchnęła, gdy odchodził sprężystym krokiem do bram Hogwartu. Choć oboje od paru lat byli już pełnoletni, uświadomiła sobie, że dopiero teraz po tym wszystkim, co przeżyli, wkraczali naprawdę w dorosłość. Jaka przyszłość ich czeka? Czy spełnią się ich marzenia?
O tym przekonają się w najbliższej przyszłości.


4 komentarze:

  1. Jak Harry by miał 99 lat to Ginny by miała 98. To Harry by powiedział : Ale jesteś młoda kochanie . A tak właściwie do Ginny nie jest od kilku lat dorosła tylko od roku. A Harry od dwóch to nie tak dużo . Prawada ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezu czepiacie się jej no ale niby tak

    OdpowiedzUsuń