wtorek, 19 czerwca 2012

95. Tajemnice...


Ginny zeszła z paleniska, kopnęła w najbliższą ścianę w bezsilnej złości i spojrzała na matkę, która stała z boku.
- Ginny, co się stało? Harry powiedział tylko, że wracasz. Nic konkretnego jednak... – urwała, widząc jej minę.
- Mamo... – warknęła, siadając przy stole. – To chyba znowu byli śmierciożercy.
- Co?!
- Harry nie jest pewny, ale dom... wyglądał strasznie. Wszystko porozwalane, wiele rzeczy w strzępach... Myślałam, że mamy to za sobą, bo przecież po ostatnim... – odchrząknęła. Wspomnienie ostatniego porwania przemknęło jej przed oczami – aurorzy zamknęli ich w Azkabanie, ale to...
Wsparła głowę na rękach i westchnęła. Była wściekła. Przecież tej nocy mieli być wreszcie razem i nikt miał im nie przeszkadzać.
Molly przyjrzała się uważniej swojej córce.
- Co się dzieje, Ginny?
- Mam tego dość! – wykrzyknęła. – Harry ciągle mi obiecuje, że będzie ze mną, że nic mi się nie stanie, a tu co? Ciągle tylko śmierciożercy i śmierciożercy! Kiedy to się wreszcie skończy? Poza tym nigdy nie dopuszcza mnie do pomocy, od razu mnie odsyła. Tak jak teraz.
Mama usiadła po drugiej stronie stołu i chwyciła Ginny za ręce.
- Martwi się o ciebie. I mi to odpowiada, że tak troszczy się o moją córkę.
- Ale ja czuję się jak w szklanej kuli! – Wyrwała dłonie z uścisku matki, wstała i podeszła do okna. – Wszędzie, gdzie się nie ruszę, on zakłada zaklęcia ochronne, a na każdy szmer zrywa się, wyciąga różdżkę i rozgląda się na wszystkie strony. Dzisiaj w lesie, było tak samo. To jak obsesja!
- Spróbuj go zrozumieć – powiedziała Molly, wstając i podchodząc do niej. – Jest taki młody, a doświadczył w swoim życiu już zbyt wiele. Teraz założył rodzinę i czuje się za nią odpowiedzialny. Nie rozumiesz?
- Nie – mruknęła, kręcąc głową.
Molly westchnęła.
- A ja tak. Spójrz na mnie. – Ginny odwróciła się do matki. – Jego rodzice zginęli, kiedy mieli mniej więcej tyle lat, co wy teraz.
- Tak, wiem – przyznała szorstko.
- Harry nie chce, by to się powtórzyło. Za bardzo cię kocha, by do tego dopuścić.
Ginny kiwnęła ze zrezygnowaniem głową.
- Ale ja po prostu nie mam już siły. Chcę normalnego życia, bez lęku, że w każdej chwili mogą nas zaatakować. Czy to źle?
- Nie, Ginny, masz rację. – Molly objęła ją czule. – Harry też tego pragnie. Ach, co bym dała, żeby twój ojciec był taki jak Harry... – rozczuliła się. – Jak widzę was razem, to przypomina mi się nasza młodość... Szkoda, że te czasy minęły...
Umilkła, zatapiając się we wspomnieniach i spoglądając przez okno w ciemną noc. Ginny dała jej trochę czasu na rozpamiętywanie, po czym odchrząknęła i powiedziała:
- To ja nie będę ci przeszkadzać.
Odwróciła się od matki, odsuwając od siebie jej ręce. To otrzeźwiło trochę jej rodzicielkę, która spojrzała z powrotem na nią.
- Och, Ginny, przepraszam. Pewnie chcesz odpo...
- Co wy tak o tym odpoczynku! – wykrzyknęła, spoglądając na matkę ze złością. – Najpierw Harry, teraz ty. Oszaleć można! Ja. Nie jestem. Zmęczona – wycedziła przez zęby. – Obydwoje traktujecie mnie jak małą dziewczynkę, a ja jestem dorosła. DOROSŁA!
Wyglądała, jakby miała tupnąć przy ostatnim słowie.
- Ależ kochanie... – Molly położyła dłoń na jej ramieniu. – Oczywiście, że jesteś dorosła. Nikt nie mówi, że nie jesteś – powiedziała ugodowo. – Po prostu wiemy, co przeżyłaś ostatnio. Harry opowiadał nam, w jakim stanie cię znalazł i to... że jakiś śmierciożerca podszywał się pod niego, a ty musiałaś...
- Mamo, proszę... – jęknęła. – Nie chcę tego przeżywać na nowo. – Odwróciła się, by odejść. – Chyba rzeczywiście pójdę już do siebie.
Zrobiła kilka kroków i gdy wchodziła na schody, usłyszała jeszcze cichy głos mamy:
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Ginny spojrzała ostatni raz na matkę i kiwnęła głową.
-------
Nad Doliną Godryka powoli wstawał nowy dzień. Pobliska wioska otulona szarą mgłą, niczym kołdrą, leniwie budziła się ze snu. Wokół panowała błoga cisza, czasem tylko przerywana krzykiem sowy lub lekkim szelestem gałązek drzew w ogrodzie, poruszanych delikatnie przez chłodny wiatr.
Harry usiadł na schodkach ganku i odetchnął głęboko, obserwując świt. Ostatni auror opuścił dom zaledwie kilka minut temu, więc teraz, będąc sam, mógł w spokoju pomyśleć. Przywołał butelkę piwa kremowego ze spiżarni i wypił łyk.
To miał być wspaniały weekend. I nawet był, dopóki tu nie przybyli. Czy on naprawdę był taki głupi, że zostawił ten dom bez żadnych zabezpieczeń? Ale w sumie... Gdy opuszczał go tydzień temu, bardziej obawiał się o życie Ginny, niż o własne bezpieczeństwo. Sam zresztą prosił Robardsa, by usunął zaklęcia ochronne z tego miejsca, jeszcze przed wyjazdem do Egiptu, więc czego się spodziewał?
Nie tego, szepnął cichy głos w jego głowie.
To prawda. Czy te dni nie miały być wreszcie przeżyte w spokoju, bez lęku, że coś może się stać? Mieli być wreszcie sami we własnym domu... tylko on i Ginny i nikt, kto by mógł im w jakikolwiek sposób przeszkodzić.
Westchnął. Pamiętał jej wściekłą minę, gdy musiała wczoraj wieczorem wrócić do Nory. Ona zapewne też marzyła o miłym sam na sam... Co by dał, by nigdy to się nie wydarzyło?
Podniósł butelkę i stwierdził, że wypił całą zawartość. Wstał, by sprawdzić, czy rzeczywiście wszystko jest w porządku. Pchnął drzwi i wszedł do środka.
Salon i kuchnia były wysprzątane, jakby nic się nie stało, a jednak... Gdy wczoraj krążył po domu miał dziwne uczucie, że bałagan jest tylko przykrywką. Na dodatek czuł, że używano tu magii. Tak, bardzo wyraźnie czuł moc rzucanych tu zaklęć, dlatego tak szybko zawiadomił Biuro Aurorów.
Wszedł na górę. Tu też było już czysto, ale, gdy wszedł do mniejszego pokoju, zatrzymał się przy wejściu.
Przypomniał sobie, co zobaczył tu wcześniej tej nocy. Kiedy po odejściu Ginny, któryś z Brygady Uderzeniowej zawołał go tutaj, aż wzdrygnął się, gdy zobaczył, co jest w środku. No tak, tego pokoju nie sprawdził. Zrobiło mu się niedobrze, duszno, a nawet zakręciło mu się wtedy w głowie. Musiał wziąć kilka głębszych oddechów, by odzyskać panowanie. Dziękował tylko niebiosom, że Ginny tego nie widzi.
Na środku pomieszczenia stało łóżeczko, ich prezent ślubny od bliźniaków. Było całe we krwi. Zresztą cały pokój umazany był czymś czerwonym i kleistym, pewnie tą samą krwią, co łóżeczko. Gdy rozejrzał się uważniej, dostrzegł na ścianach i suficie niewielkie wgłębienia: ślady po rzucanych klątwach. Jakiś auror stał przy jednej ze ścian z uniesioną wysoko różdżką, jakby badał nią każde miejsce.
- Tylko niczego nie dotykaj! – krzyknął Mark, który stał pod oknem. – Na wszystko może być nałożona jakaś klątwa.
- Musieli mieć tu niezłą zabawę – powiedział Savage, wchodząc za nim i klepiąc go po ramieniu. – Wybacz, Potter, nie wiedziałem, że to ty.
Ledwo do niego docierała rozmowa aurorów. Odwrócił się i wyszedł na korytarz. Nie mógł na to patrzeć. Po mruknięciu „Descendo” i wspięciu się po drewnianych schodkach, znalazł się na strychu, gdzie kilka miesięcy temu umieścił kołyskę od Freda i George’a. Stała spokojnie w kącie, okryta magiczną ochroną tuż przy jego starym szkolnym kufrze. Jeśli łóżeczko jest tutaj, to co jest na dole?
Zszedł z powrotem i zajrzał do pokoiku, gdzie usłyszał fragment rozmowy.
- Byli tu kilka dni temu.
- Skąd wiesz?
- Krew już dawno zakrzepła. Popatrz.
Obaj przyglądali się ścianie i gdy Harry wszedł, Mark odwrócił się i spytał:
- Potter, czy twoja żona przypadkiem nie spodziewa się dziecka?
- Co? Nie. – Potrząsnął głową. – Skąd ci to przyszło do głowy?
- Przez to. – Wskazał na kołyskę przed nimi.
- To nie jest prawdziwe łóżeczko – mruknął Harry. – Prawdziwe stoi na górze, na strychu. To nasz prezent ślubny.
Przez chwilę zapanowała konsternacja wśród nich i w końcu odezwał się Savage.
- W takim razie to jakiś czar iluzji. Tyle, że tym razem nie miało czegokolwiek ukryć, tylko miało spowodować, żebyś poczuł się zagrożony. A teraz spójrz na to.
Wyciągnął różdżkę i zrobił skomplikowany ruch nadgarstkiem. Plamy na ścianach zniknęły, ujawniając magiczny napis.

POTTER JESZCZE CIĘ DOPADNIEMY

Do tej pory nie wiedział, czy to było ostrzeżenie. Ale jeśli aurorzy mówili prawdę, to śmierciożercy byli tu, gdy on leżał nieprzytomny w domu Morrigan, pilnowany przez Tima Crosby’ego. Pewnie śmierciożercy znudzeni czekaniem na niego, wymyślili sobie zabawę „Kto wyżłobi więcej dziur w suficie”, a potem wyczarowali ten napis... tylko dlaczego wyczarowali łóżeczko? Co to niby miało oznaczać?
W tej samej chwili coś zapukało w szybę. Otrząsnął się z tych myśli, spojrzał w okno i zobaczył na parapecie niewielkiego puchacza. Podszedł bliżej, obawiając się, co ten ptak mógł mu przynieść. Otworzył okno, a sowa zahukała w podzięce, upuszczając list u jego stóp i natychmiast odleciała. Podniósł pergamin i od razu rozwinął. Odetchnął z ulgą. To była wiadomość od Remusa i Tonks.

Harry
Co to za pytanie? Oczywiście, że możecie do nas wpaść. Jako ojciec chrzestny naszego syna masz prawo odwiedzać go, kiedy tylko chcesz. Może przy okazji przekonasz do czegoś Remusa? Wyjaśnię Ci wszystko, jak już u nas będziesz.
A Teddy! Nawet nie wiecie ile się zmieniło! Ale co ja będę mówić! Sami zobaczycie.
Czekamy na Was dziś po południu.
Dora.

Harry uśmiechnął się. „Dumna matka”, pomyślał. Wyjrzał przez okno. Mgła już się podniosła, a za wioską słońce powoli wyłaniało się zza horyzontu, zwiastując piękną pogodę. Schował pergamin do wewnętrznej kieszeni, obszedł ponownie cały dom i wyszedł na zewnątrz.

Niebo nad pobliskim wzgórzem mieniło się różnymi kolorami, zabarwiając chmury od ciemnego fioletu, przez czerwień aż do żółci i bieli; zbliżał się świt.
We wszystkich oknach Nory panowała ciemność, pewnie wszyscy jeszcze spali. Z kurnika dochodziło ciche pogdakiwanie kur, a z oddalonej wioski Ottery St Catchpole słychać było pianie kogutów. Harry ziewnął szeroko, marząc tylko o chwili snu u boku Ginny; kochanej, czułej i ciepłej. Miał tylko nadzieję, że nie jest na niego zła za wczorajszy wieczór.
Schody zaskrzypiały cicho, gdy nadepnął na jeden ze stopni. Zatrzymał się i, zamknąwszy oczy, wsłuchał się w odgłosy. Nie chciał nikogo obudzić. Na szczęście nikt się nie pojawił.
Wszedł do pokoju. Ginny leżała na boku. Chwilę obserwował, jak śpi, mamrocząc coś cicho pod nosem. Rozebrał się i wsunął pod kołdrę obok niej. Nie dane mu było zasnąć, bo Ginny zaczęła się rzucać na łóżku, krzycząc:
- Nie! Zostaw! Nie dotykaj mnie! Niee!
Poderwał się i chwycił ją za ramiona.
- Ginny, już dobrze... Nic ci nie grozi... Jestem przy tobie...
Potrząsnął nią ostrożnie, aż otworzyła oczy i spojrzała na niego.
- Och, Harry... – Osunęła się lekko, po czym wtuliła się w niego. – To był koszmar... Miałam wrażenie, że nadal jestem w tamtej celi, a Knight przebrany za ciebie... – urwała, pociągając nosem – chciał mnie... A potem rzucił Cruciatusa...
- Cii... już dobrze – powtórzył uspokajająco, gładząc ją po włosach i całując w czoło. – Połóż się, jeszcze wcześnie... Przed nami długi dzień. Lupinowie będą czekać na nas po południu – mruknął i ziewnął.
Ułożyła się wygodnie, cały czas go obserwując. Harry wsunął się obok i nakrył ich oboje kołdrą. Drgnęła, czując jak silne ramiona męża przyciągają ją i obejmują troskliwie.
Harry zasnął natychmiast, ale ona wsparła się na łokciu, by mieć lepszy widok na niego i rozmyślała. Jeszcze kilka godzin temu chciała go zbesztać za to, co zrobił. I to nie pierwszy raz. Bo dlaczego za każdym razem, gdy coś się dzieje, on ją odsyła? A może... mama miała rację? Może rzeczywiście on to robi dla jej dobra?
Ostrożnie, aby go nie obudzić przeczesała mu włosy palcami i pocałowała w policzek. On coś mruknął niezadowolony, bezwiednie chwycił ją za rękę i przekręcił się na drugi bok. Przytuliła się do jego pleców i, obejmując go ramieniem, położyła dłoń na jego piersi. Pod palcami wyczuła bicie jego serca.
- Kocham cię – szepnęła, całując go w ramię.
------
Domek Lupinów stał na niewielkim wzgórzu, otoczony kilkoma drzewami. Z tyłu budynku mieścił się ogródek, a w nim ustawiona była huśtawka i stolik wraz z krzesłami. Nieopodal srebrzyła się nieduża sadzawka, odbijając w wodzie promienie słoneczne.
Harry i Ginny zatrzymali się na ganku i zapukali. Ze środka usłyszeli „Remus!”, a chwilę potem drzwi otworzyły się i ich oczom ukazała się pani domu, trzymając na biodrze pulchnego bobasa w niebieskich śpioszkach.
- Wchodźcie, wchodźcie – zaprosiła ich do środka. – Właśnie jedliśmy obiadek, prawda? – zaszczebiotała, wycierając pieluszką resztki kaszki z policzków małego.
Nie musiała tego mówić. Teddy miał przywiązany przy szyi śliniak z hipogryfem, a Tonks plamy jedzenia na bluzce.
- Jaki z ciebie duży chłopczyk! – wykrzyknęła Ginny. – Czym ta mama cię karmi, bo rośniesz jak na drożdżach? – spytała, szczypiąc pieszczotliwie Teddy’ego w bok.
Teddy natychmiast przyłożył główkę do ramienia mamy, ukrywając swoją buźkę.
- Od kiedy z ciebie taki wstydzioszek? – zapytała rozbawiona Tonks, patrząc na syna.
Zaprowadziła ich do salonu. Przy kominku leżało mnóstwo zabawek i kolorowa mata z różnymi przyciskami, które po naciśnięciu wydawały rozmaite dźwięki, a z niektórych miejsc wyskakiwały magiczne zwierzątka, które Teddy próbował złapać, ściskając rączki w piąstki.
- Mamy coś dla niego – powiedział Harry, wyciągając zza pleców niewielką klatkę. – Powinno spodobać się całej rodzince. Proszę – podał klatkę Tonks – i otwórz.
Tonks otworzyła, i z klatki wyskoczyło coś okrągłego z gęstym kremowoszarym futerkiem. Stworzonko przeturlało się po podłodze i momentalnie znalazło się przy Teddym, liżąc jego maleńką twarzyczkę. Tonks roześmiała się serdecznie.
- To pufek?  - spytała zaskoczona.
- Tak – przyznała Ginny. – Nie wymaga specjalnej opieki, garnie się do małych dzieci, co widać, i je wszystko.
- Jaki słodki! – Tonks ukucnęła przy Teddym i zaczęła głaskać pufka, jakby to ona miała kilka miesięcy. – Od dziecka marzyłam o pufku.
- Tonks, gdzie jest Remus? – zapytał Harry. – Słyszałem, jak go wołałaś, ale jego nadal z nami nie ma.
Kobieta westchnęła, odwracając się.
- Ciężko przeszedł ostatnią przemianę.
- To o tym nie chciałaś pisać w liście, tak? Czemu nie powiedziałaś? Nie niepokoilibyśmy was...
- To nie tak... – zawahała się. – Bardzo mnie cieszy, że jesteście. Ale Remus... Nawet nie wiem, kiedy to się zaczęło... Od jakichś kilku miesięcy unika mnie, a z Teddym to już prawie w ogóle nie przebywa.
- Ale dlaczego?
- Bo... – Uśmiechnęła się smutno, spoglądając na syna, który gaworzył głośno i próbował złapać grzechotkę, którą potrząsała Ginny. – Martwię się o niego. Od kilku miesięcy coraz bardziej ujawnia się jego wilcza natura, a jak jest pełnia, to wtedy jest najgorzej. Na szczęście mieszkamy daleko od mugoli, bo przy przemianie... – Głos jej się załamał i odwróciła się do okna. – Wiesz, Harry, że nie mamy dostępu do eliksiru tojadowego, więc te przemiany są straszne. Nie chcesz wiedzieć, co się wtedy z nim dzieje... choć... zresztą, chyba wiesz... widziałeś kiedyś, prawda? – Harry przytaknął. Oczywiście, że pamiętał tę jedyną przemianę Remusa, której był świadkiem, gdy w trzeciej klasie poznał prawdę o przeszłości Huncwotów. – Naprawdę nie wiem, co się z nim dzieje. Ostatnim razem zniknął na cały tydzień.
- Może dlatego, by was ochronić – wtrąciła Ginny, która przysłuchiwała się rozmowie.
- Wie, że może nie zapanować... – zaczął Harry, ale od drzwi usłyszeli inny głos.
- Po części macie rację.
- Remus! – krzyknęli jednocześnie Harry i Ginny.
Poderwali się ze swoich miejsc, by go uściskać. Tonks uśmiechnęła się blado.
Lupin wyglądał strasznie. Był jeszcze bardziej chudy niż zwykle, tak że obszarpana szata ledwo się na nim trzymała, siwe włosy miał w nieładzie, a z oczu wyzierało zmęczenie.
- Widzę, że przynajmniej u was wszystko w porządku – powiedział z uśmiechem.
- Można tak powiedzieć – mruknął wymijająco Harry.
- To ja przygotuję herbatę i zjemy w ogrodzie – oznajmiła Tonks i poszła do kuchni.
- Chętnie ci pomogę! – zawołała Ginny i wyszła za nią.
Lupin wziął małego na ręce. Teddy wyciągnął rączkę i zaczął dotykać go po twarzy, gaworząc głośno. Wyglądało to tak, jakby opowiadał ojcu jakąś ciekawą historię. W ogródku Lupin ułożył małego na bujanym leżaczku, przypiął go pasami, by nie wypadł, a z boku przyczepił wygięty pałąk z dwoma pluszowymi zabawkami w kształcie hipogryfa i smoka, po które Teddy zaczął sięgać prawie natychmiast.
Remus wyciągnął różdżkę i przywołał z domu dwie butelki piwa kremowego, po czym obaj usiedli przy ogrodowym stoliku.
- Co się dzieje, Remusie? – zapytał Harry, upijając łyk.
Lupin wypił połowę napoju zanim się odezwał.
- Pamiętasz, co ci mówiłem kilka miesięcy temu? Że wilkołaki gromadzą się na północy? – zapytał, a Harry kiwnął powoli głową. – Są coraz bliżej. Wyczuwam ich, jak się zbliżają...
- To dlatego znikasz na tak długo? W ten sposób próbujesz ich ochronić, tak?
- I próbuję dowiedzieć się czegoś więcej... Mam wrażenie, że mimo moich starań, aby to ukryć, Dora sama się domyśla, że coś się dzieje...
Teddy pociągnął za ogon smoka i z wbudowanego głośniczka zaczęła wydobywać się wesoła melodyjka. Chłopczyk zamachał rączkami i roześmiał się promiennie. Obaj mężczyźni uśmiechnęli się, gdy Teddy złapał za nóżkę i próbował włożyć dużego palca do buzi.
- Widzę, że Ginny już doszła do siebie, po tym ostatnim... – zaczął Remus.
Harry pokręcił głową.
- Nie do końca. Dziś nad ranem miała koszmar o ostatnim porwaniu. Zresztą ja też nie miałem lekko tej nocy... – wypił resztę piwa i odstawił butelkę na stolik. – W zeszłym tygodniu, gdy poszedłem na Wężowe Wzgórze, aby ją wyciągnąć... na Dolinę Godryka napadli śmierciożercy. Wczoraj przekonaliśmy się o niespodziankach, jakie dla nas zostawili – powiedział z kwaśną miną.
Opowiedział o wszystkim, nie pomijając iluzji łóżeczka i krwi.
W tym samym czasie Ginny niosła tacę z ciasteczkami i przechodząc przez drzwi prowadzące do ogródka, usłyszała opowieść Harry’ego. Zastygła, robiąc ostatni krok. Cofnęła się, ukrywając się w cieniu i słuchała dalej.
- Domyślam się, że Ginny o tym nie wie? – zapytał Remus.
Harry pokręcił głową, przełykając z trudem ślinę.
- Nie powiedziałem jej jeszcze. Nie jestem pewny, czy to dobry pomysł. Po tym wszystkim, co przeżyła ostatnio...
- Więc uważasz, że to ostrzeżenie?
- Nie wiem. Chłopaki z Biura uważają, że śmierciożercy chcieli mnie nastraszyć i zabrać siłą do Malfoya. Wiemy, że to nie wypaliło... – Wstał i podszedł do Teddy’ego. Wziął go na ręce i usiadł z powrotem na krześle, sadzając małego na kolanach. Chłopiec wyciągnął rączki, próbując złapać za okulary. – A co do was... – Harry przytrzymał Teddy’ego, który wydał okrzyk radości, gdy w końcu udało mu się ściągnąć okulary – wiecie, że zawsze możecie na nas liczyć, a w razie czego...
- Tak, dzięki, Harry... – Remus zaśmiał się, bo Teddy ponownie wyciągnął rączkę i paluszkami dotykał Harry’ego po twarzy – wiem, że mamy bezpośrednie połączenie z Kwaterą. A teraz uważaj, bo mały może ci przez przypadek wydłubać oko.
- O czym rozmawiacie?
Z domu wyszła Tonks, a za nią blada Ginny. Harry zdał sobie sprawę, że słyszała, jeśli nie całą, to przynajmniej część ich rozmowy. 
- Aa... tak o wszystkim i o niczym... – odparł zmieszany Remus.
Wstał i pomógł jej ustawić wszystko na stole.
- Harry, Teddy chyba cię polubił – powiedziała Tonks, uśmiechając się do nich. – Widzi cię chyba drugi raz, a już garnie się do ciebie, jakby znał cię od wieków.
- Widać z tego, że dobrze wybraliśmy chrzestnego – zaśmiał się Remus.
Ginny usiadła obok Harry’ego i chwyciła Teddy’ego za nóżkę.
- Dobrze się czujesz? – zapytał Harry cicho.
- Tak, wszystko w porządku – skłamała. – Nic mi nie jest.
Teddy uśmiechnął się do niej, wyciągnął rączkę i gaworząc swoim dziecięcym językiem, powiedział:
- Ga... Da... Gee...
Wszyscy parsknęli śmiechem.
- Nasz mały gaduła – powiedziała pieszczotliwie Tonks.
Reszta wieczoru upłynęła na omawianiu dużo przyjemniejszych tematów.

6 komentarzy: