poniedziałek, 18 czerwca 2012

89. Prawda


Dolinę Godryka spowiły gęste czarne chmury. Wielkie krople deszczu bębniły w parapet i szyby.
Harry siedział przy stole w kuchni, z głową opartą na dłoni, wpatrując się tępo w butelkę Ognistej Whisky. Przed chwilą nalał sobie pół szklanki i wypił całą jej zawartość jednym haustem. Teraz zastanawiał się, czy nalać sobie drugą szklankę, a potem trzecią, czwartą i następne, aż ten nieznośny ból ustanie. Niestety nic nie pomagało. Zaczął bawić się szklanką, turlając ją po stole, by w końcu rzucić nią z całej siły o ścianę, gdzie rozbiła się na tysiąc maleńkich kawałków.
- Nie! – wykrzyknął.
Nie pozwoli tak się traktować. Słowa Robardsa „nie mieszaj się do tej sprawy” brzmiały mu w głowie niczym bomba, która miała w każdej chwili wybuchnąć. Czy nikt nie rozumiał, że tu chodziło o jego żonę?
Wszedł do salonu, chwycił najbliższe zdjęcie z kominka i usiadł na kanapie. Nie spojrzał na zegar. Wiedział, co tam zobaczy: od jego powrotu wskazówka Ginny, była na „śmiertelnym zagrożeniu”. Zacisnął palce na ramce fotografii, na której Ginny uśmiechała się do niego promiennie.
- Czy mi to kiedyś wybaczysz? – wyszeptał.
Odłożył zdjęcie na stolik, wpił palce we włosy i siedział skulony, walcząc z rosnącą gulą w gardle.
- Odnajdę cię – mruknął. – Zrobię wszystko...
Wtedy ktoś zaczął walić w drzwi i usłyszał głosy Rona i Hermiony:
- Jesteś pewny, że on tu jest?
- Oczywiście. Harry! Otwórz, do cholery!
Zignorował ich. Nie miał ochoty na gości.
Drzwi otworzyły się na całą szerokość pod wpływem zaklęcia. Nadal nie zaszczycił ich większą uwagą.
- Ty draniu! – krzyknął Ron od progu. Z jego oczu leciały iskry. – Jak mogłeś jej to zrobić?
Rozsierdzony mężczyzna przeszedł przez całą długość salonu, stanął przed Harrym i z całej siły uderzył go w twarz, aż z nosa pociekła mu krew.
- RON! – wrzasnęła Hermiona, podbiegając i łapiąc Rona za ramiona, by wykręcić mu ręce do tyłu.
- O co ci chodzi? – spytał Harry, wycierając twarz rękawem i podnosząc się z kanapy.
- Ty się jeszcze pytasz? – warknął Ron, wyrywając się Hermionie. – Dlaczego okazałeś się takim gnojkiem, co? Odpowiedz! Uważałem cię za przyjaciela! Ginny ci ufała, wszyscy ci ufaliśmy, a ty? Zabawiałeś się z Cho gdzieś tam, w Egipcie, a ona... ona... czekała na ciebie!
Hermiona stanęła pomiędzy nimi z wyciągniętą różdżką. Jej głowa obracała się to w jedną to w drugą stronę. Harry stał cicho i słuchał.
- Wszystko spieprzyłeś! Stałeś się takim dupkiem, za jakiego uważałem Deana i Michaela. Nie... – Ron pokręcił głową – ty jesteś gorszy. Ty ją zdradziłeś! – wykrzyknął i tym razem zamachnął się różdżką, a Harry uderzył plecami o najbliższą ścianę i osunął się po niej na podłogę.
- Ron! Teraz to przesadziłeś! – krzyknęła Hermiona, podbiegając do Harry’ego, by pomóc mu wstać.
- Nie, Hermiono – mruknął Harry, pocierając sobie tył głowy. – Wysłuchajmy, co ma do powiedzenia. Niech wreszcie wyrzuci z siebie tę złość, którą miał od początku mojego związku z jego siostrą.
- A żebyś wiedział, że ci powiem – warknął Ron. – Od kiedy zerwaliście ze sobą, po śmierci Dumbledore’a, Ginny była bezpieczna. Wszystko było w porządku aż do tamtych wakacji po zabiciu Sam-Wiesz-Kogo, kiedy do siebie wróciliście. Zauważyłeś to? Zauważyłeś, że od waszych zaręczyn ona wciąż jest zagrożona? A teraz znowu ją porwali!
- Skończyłeś? – spytał ostrym tonem Harry. – Nie musisz mi przypominać, dobrze o tym wiem – powiedział, a jego głos łamał się po każdym słowie.
Usiadł z powrotem na sofie, wpijając palce we włosy.
- Harry? – Hermiona usiadła obok, chwytając go za ramię. – Wszystko w porządku? Jak się czujesz?
Harry nie odpowiedział, tylko potrząsnął głową. Za to odezwał się Ron, który podszedł bliżej.
- A jak ma się czuć? Przepraszam, Harry – zwrócił się do niego. – Nie powinienem był...
Harry podniósł głowę i spojrzał na niego.
- Nie. Masz rację, Ron. Zasłużyłem sobie na to. Powinienem to przewidzieć.
- Ale co? – zapytali oboje.
Harry wstał i zaczął kręcić się w tę i z powrotem przed kominkiem.
- Po pierwsze: to nie ja zdradziłem Ginny. Za każdym razem, gdy Cho próbowała na mnie swoich tricków, eliksiru i Bóg raczy wiedzieć czego, Ginny stawała mi przed oczami. – Zatrzymał się. Oparł łokieć o półkę nad kominkiem, przecierając dłonią oczy pod okularami i kontynuował. – Nigdy nie chciałem jej skrzywdzić. A Skeeter potrafi wymyślać różne niesamowite historie na mój temat. Chyba o tym nie zapomnieliście, co? – zapytał szorstko, spoglądając na nich. Hermiona skrzywiła się, a Ron energicznie pokręcił głową. – Po drugie: od świąt podejrzewaliśmy dwie osoby: nowego nauczyciela obrony i koleżankę Ginny, Jill. No, może bardziej ja podejrzewałem. Ginny nie do końca chciała w to uwierzyć, że dziewczyna, która spała z nią w dormitorium od samego początku, która była druhną na naszym ślubie, może ją zdradzić. Obiecała mi jednak, że będzie ją obserwować.  Mam dziwne przeczucie, że Ginny nie mówiła mi jednak wszystkiego o tym, co dzieje się w Hogwarcie. Dzisiaj, kiedy wróciłem i dowiedziałem się o wszystkim, usłyszałem bardzo niepokojącą wiadomość. Ginny od jakiegoś czasu była pod wpływem uroku, albo eliksiru. Coś mi się wydaje, że Jill wymusiła na niej wiele rzeczy, więc jutro to ja zmuszę ją do wszystkiego.
- Jutro? – spytała cicho Hermiona.
- Tak. Rano jadę do Hogwartu. A potem... idę szukać Ginny. – Urwał i spojrzał na zdjęcia.
- Harry...
Hermiona chciała coś powiedzieć, ale on pokręcił głową. Nie chciał słuchać żadnych rad, żadnych pouczeń.
Palcem dotykał postaci Ginny na poszczególnych fotografiach. Wiedział, że za nim Ron i Hermiona wymieniają się spojrzeniami. Gdy w końcu się odezwał, głos drżał mu lekko.
- Jeśli coś pójdzie nie tak... jeśli ona przeżyje, ale nie ja.... powiedzcie jej, że zrobiłem to dla niej... I, że zawsze ją kochałem... Dobrze? – Harry odwrócił się do nich, by zobaczyć, jak kiwają głowami. – Ale najpierw... – odchrząknął, by pozbyć się chrypki i, przybierając rzeczowy ton, spojrzał na Hermionę – Hermiono, znasz niejakiego Oriona Snakesa?
Hermiona uderzyła się otwartą dłonią w czoło.
- Oczywiście! – wykrzyknęła. – Jak mogłam o nim zapomnieć? To najlepszy znawca węży i na pewno wie, gdzie mogą być ich siedliska. Chcesz się z nim spotkać?
- Tak – odparł. – Tim, z którym pracuję, powiedział mi, że on ma informacje, jakich potrzebuję. Najlepiej, gdyby mógł spotkać się ze mną jutro wieczorem. Albo tu w Londynie albo w Hogsmeade. Wszystko jedno gdzie, oby jutro.
- W porządku, spróbuję z nim porozmawiać. Tylko muszę cię ostrzec. Słyszałam, że to straszny dziwak. Świata nie widzi poza wężami.
- Węże? – zapytał Ron, wzdrygając się. – Po co ci to, Harry?
Harry spojrzał nieprzytomnie na niego, a potem na Hermionę.
- Nie powiedziałam mu – mruknęła, a Harry kiwnął głową, wyrażając zgodę, by kontynuowała, po czym dodała, spoglądając na Rona – Harry szuka informacji o Wężowym Wzgórzu. Podobno tam ukrywają się obecnie śmierciożercy i prawdopodobnie... – urwała, spoglądając na Harry’ego, a on dokończył:
- Tam zabrali Ginny.
-------
Ginny otworzyła oczy. Płonąca pochodnia oświetlała znajdujące się wokół niej ciemne ściany bez okien, a naprzeciwko wielkie drzwi z małym zakratowanym okienkiem. W pomieszczeniu, a raczej lochu, czuć było wilgoć i chłód. Zatrzęsła się z zimna. Gdzie ona jest? Ile czasu była nieprzytomna?
Podniosła się ostrożnie, do pozycji siedzącej, czując tępy ból w okolicy żeber. Dlaczego? Co się stało? Wtedy sobie przypomniała: to tam Jill ją kopnęła, wyładowując swoją złość. Powoli wspomnienia tamtego dnia pojawiały się w jej umyśle. Powracały obrazy tego, co wydarzyło się w Hogsmeade. Przez kilka minut wydawało jej się, że to był zły sen. Piwo kremowe, potem szklanka Ognistej... i to, co później zrobiła... „Na Merlina, czy naprawdę pocałowała Zachariasza Smitha?”, jęknęła w duchu.
Podczołgała się do najbliższego kąta i usiadła, opierając się plecami o ścianę. Gdzieś blisko coś zadzwoniło złowieszczo, jakby metal uderzał o metal. Podniosła głowę i nad sobą, trochę bardziej na środku ściany, zobaczyła łańcuchy. Zadrżała. Objęła kolana ramionami, chowając w nich twarz.
Co ją podkusiło, żeby to zrobić? Chyba usłyszała w głowie czyjś głos, który kazał jej go pocałować. A potem przypomniała sobie, co powiedziała do niej Jill i późniejszą rozmowę z Knightem.
A więc to była prawda. Harry miał rację od samego początku. Tylko nie docierało do niej, jak osoba, którą kiedyś uważała za przyjaciółkę, której od lat zwierzała się ze swoich rozterek, mogła jej to zrobić.
Nagle usłyszała kroki. Ktoś zbliżał się do jej celi. Chwilę potem drzwi otworzyły się ze zgrzytem i do środka weszło trzech śmierciożerców. Nie widziała ich twarzy, bo mieli założone maski, a kaptury mieli zaciągnięte na głowy. Dwóch z nich podeszło do niej i wzięło ją pod ramiona. Chciała im się wyrwać, ale trzeci wycelował w nią różdżkę i od razu ugodziło ją zaklęcie Cruciatus. Zawyła z bólu, podkulając nogi, tak że zawisła pomiędzy mężczyznami, którzy ją trzymali. Czuła się tak, jakby ogień palił ją od środka, a milion noży kroiło jej kości.
I nagle wszystko się skończyło. Zwisła bezwładnie, podtrzymywana przez tamtych dwóch.  Usłyszała tylko ostry śmiech stojącego przed nią mężczyzny, a potem jego głos. Było w nim coś znajomego.
- No i co? Zamierzasz nadal walczyć? Już niedługo. Jeszcze będziesz błagać o litość.
Odwrócił się i wyszedł, a pozostali śmierciożercy pociągnęli ją za sobą.
Prowadzili ją ciemnym korytarzem. Schody prowadzące na górę były wąskie i strome, potykała się o każdy stopień. Wkrótce oślepił ją blask światła padającego z pomieszczenia, do którego została wepchnięta. Zmrużyła oczy, aby przyzwyczaić wzrok.
Gdy odzyskała ostrość widzenia, spostrzegła po obu stronach kilkanaście, może więcej postaci. Śmierciożercy. Przyglądali się jej w milczeniu przez moment, a potem rozległy się wokół głośne okrzyki, gwizdy, cmokanie i pomruki zadowolenia zgromadzonych ludzi.
Mężczyźni prowadzili ją środkiem ogromnego pokoju, a chwilę później popchnęli ją, tak że upadła u stóp siedzącego po drugiej stronie śmierciożercy. Podniosła głowę i przed sobą dostrzegła Malfoya. Siedział zamyślony na krześle, niczym na tronie, a w palcach obracał różdżkę. Po jego prawej stronie zobaczyła Bellatriks Lestrange, a za nim stał w cieniu kolejny śmierciożerca, z rękami założonymi na piersiach, ukrywając swą twarz pod kapturem. Miała wrażenie, że ten bacznie ją obserwuje. Nie podobało się jej to, ale nic nie mogła zrobić. Była na łasce i niełasce jego szefa.
Malfoy podniósł rękę, by uciszyć zebranych, którzy utworzyli wielki krąg wokół niej, a potem powiedział cicho, spoglądając na nią:
- Panna Weasley, a może powinienem powiedzieć pani Potter?
W kręgu zafalowało. Wyczuła, że wielu jest zaskoczonych. Podniosła się powoli, cały czas patrząc na Malfoya.
- Tak oto kończą głupcy, którzy zawierzyli miłości – syknął.
- Tak ci to przeszkadza? – zapytała Ginny, nie przejmując się, że tymi słowami może zarobić Cruciatusa. – No, ale czy ty kiedykolwiek kochałeś? Wątpię – prychnęła. – Dla ciebie liczy się tylko czysta krew, a nie to, co jest w sercu. Może właśnie dlatego nie zauważyłeś, że Draco...
- Jak śmiesz się odzywać w sprawach, o których nie masz zielonego pojęcia? – warknęła Bellatriks. – Crucio!
Upadła na podłogę, zwijając się z bólu. Jej krzyk poniósł się echem po pokoju. Miała wrażenie, że moc zaklęcia rwie jej ciało na strzępy, kawałek po kawałku, a ogień pali każdy nerw. Przestała widzieć cokolwiek.
Nie była pewna, jak długo krzyczała, gdy wreszcie usłyszała ostry głos Malfoya:
- Dość! – krzyknął i wszystko ustąpiło. – Nie chcemy jej zabić. Jeszcze nie, prawda? Poza tym mam dla naszego gościa niespodziankę.
Ginny podźwignęła się na kolana i, opierając się rękami o ziemię, spojrzała na niego. Ledwo docierało do niej, co tamten mówi.
- Ale zanim ją pokażę – kontynuował, cały czas patrząc na nią – mam dla ciebie propozycję. Przyłącz się do mnie, a będziesz bezpieczna, tak jak i cała twoja rodzina.
- Nigdy! – wychrypiała. – Wolę umrzeć. Nigdy nie stanę po twojej stronie.
- Nigdy? Może moja niespodzianka cię przekona. – Podniósł rękę, dając znak stojącemu za nim mężczyźnie, który przesunął się bliżej. – Oto osoba, która już to zrobiła i teraz chce abyś ty się do niej przyłączyła.
- C-co? – wyjąkała. – O kim ty mówisz?
Tajemniczy mężczyzna podniósł ręce i jednym ruchem ściągnął kaptur z głowy. Ginny poczuła, że całe powietrze uciekło jej z płuc.
Przed nią, w szacie śmierciożercy, stał Harry.
- Nie! – Z jej gardła wydobył się jęk rozpaczy. – To niemożliwe!
- Ginny, to naprawdę ja. Zaufaj mi – powiedział Harry, uśmiechając się do niej.
Ginny potrząsnęła głową. Nie mogła pozbyć się szoku. Ukochany człowiek stoi po stronie wroga i od samego początku obserwuje jak cierpi. Czy tak postępuje ktoś, kto kocha?
- Harry?... Nie wierzę... Jak mogłeś? Jak możesz?!
Opuściła głowę bezsilna. To bolało bardziej niż jego zdrada, bardziej nawet niż Cruciatus. Czuła, jak jej serce łamie się na kawałki. Czy naprawdę znała tego człowieka?
On nie powiedział już nic więcej, tylko odsunął się w cień Malfoya.
- A więc nie chcesz? – spytał Malfoy. – Nie chcesz, jak twój mąż stanąć po mojej stronie?
Potrząsnęła głową.
- Nigdy – mruknęła przez zaciśnięte zęby. – Możecie mnie zabić.
- O nie – stwierdził Malfoy. – Na razie cię nie zabiję. Dam ci jeszcze czas na przemyślenie mojej propozycji, ale nigdy nie zobaczysz już swojej rodziny... – A gdy Ginny cały czas kręciła głową, dodał szyderczo – a więc tak samotna Ginewra Potter będzie umierać na oczach męża, który przeszedł na stronę zwycięzców. Crucio!
Znowu wygięła się z bólu. Upadła na ziemię, jakby siła klątwy podcięła jej ramiona, na których była oparta. Obraz całego otoczenia zamazał się, gdy ból i łzy zalały jej oczy. I wtedy Malfoy odwołał zaklęcie. W pokoju rozbrzmiał śmiech i drwiny zebranych śmierciożerców.
- Nieważne, co ze mną zrobicie – wyszeptała, próbując się podnieść. – Jedyna rzecz, o jaką warto walczyć, jest miłość. I ja będę walczyć.
- Jeszcze zobaczymy – syknęła Lestrange, bawiąc się różdżką.
Malfoy podniósł rękę, by ją uciszyć.
- Jesteś słaba, jak wszyscy, którzy zawierzyli miłości – syknął. – Uważasz, jak wasz dawny idol Dumbledore, wielki zbawca szlam, że miłość jest silniejsza od śmierci? – zapytał szyderczym tonem.
- Jestem tego pewna – odparła stanowczo.
- W takim razie... – zawahał się, jakby zaczął się zastanawiać, co z nią zrobić.
Ginny zobaczyła, jak człowiek, którego zawsze uważała za mężczyznę jej życia, kładzie rękę na ramieniu Malfoya i coś do niego szepcze.
- W porządku. – Malfoy kiwnął głową i zachichotał. – Ciekawy pomysł. Dołohow... nie. Crabbe, Goyle zaprowadźcie ją z powrotem do lochów. Zobaczymy czy Potterowi uda się ją przekonać.
Dwóch rosłych mężczyzn wzięło ją pod ramiona i wyciągnęło z sali.
Harry Potter podążył za nimi.
------ 
Gabinet dyrektorki Hogwartu był pełen ludzi. McGonagall siedziała w swoim fotelu i rozmawiała z Paulem Laughterem. Przy drzwiach, niczym na warcie, stało dwóch aurorów, Mark Newton i Peter Proudfoot.
Harry stał przy oknie i wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w stadion quidditcha. Przypominał sobie, jak poprzednim razem, gdy tu był, obserwował na nim Ginny grającą jako szukająca, na jego Błyskawicy. Była naprawdę wspaniała. Nie zdziwiłby się, gdyby po zakończeniu szkoły powiedziała, że zamierza grać w jednej z reprezentacji. Ale czy teraz będzie to możliwe?
Wiedział już, co wydarzyło się wcześniej, prawdopodobnie tuż przed porwaniem Ginny. Wiedział, że była w gospodzie Pod Trzema Miotłami waz z Jill, że tam wypiła coś, co jak powiedział Zachariasz Smith, który był tu jako ostatni, wyglądało dość dziwnie. To mogła być woda, Ognista Whisky, albo jakiś eliksir. Ugodziło go wtedy stwierdzenie Smitha: „Twoja żona jest nienormalna, Potter! Rzuciła się na mnie i obśliniła mnie. Może według niej to miał być pocałunek, ale mi zrobiło się niedobrze. Na przyszłość lepiej jej pilnuj!”
Ledwo powstrzymał się wtedy przed rzuceniem na niego.
McGonagall też nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego nikt nie reagował od samego początku na to, że Ginny dziwnie się zachowuje i że opuściła się na zajęciach. Większość tłumaczyła sobie to jednym, że to wszystko przez jego nieobecność w kraju i te dziwne artykuły.
- Myślę, że czas zaprosić do nas pannę Wailey – powiedział Paul, wstając, a Mark wyszedł z gabinetu. – Potter, wiesz, o co muszę cię prosić?
Harry kiwnął głową. Spojrzał z powrotem w okno. Wszystko w nim wrzało. Brak możliwości reakcji, zadania jakiegokolwiek pytania Jill, było nie do zniesienia. Skrzyżował ramiona na piersi i czekał.
Kilka minut później usłyszał, jak za jego plecami otwierają się drzwi. Do środka wszedł Mark, prowadząc przed sobą roztrzęsioną dziewczynę.
- Siadaj tutaj – powiedział Paul.
Harry usłyszał szuranie krzesła, a potem lekkie skrzypnięcie, gdy Jill na nim usiadła.
- Wiesz, dlaczego tu jesteś, prawda? – zapytał auror.
- T-tak – jęknęła i pociągnęła nosem. – Ale naprawdę nie wiem, co się stało.
- Opowiedz nam tamten dzień. Co się działo od samego rana.
- Dobrze – mruknęła. – Rano Ginny powiedziała mi, że chce zrobić coś szalonego. Byłam zaskoczona, bo ostatnio nie przejawiała takich zachcianek. Raczej wolała pobyć w samotności. Wiem jednak, że była wściekła, bo poprzedniego dnia przeczytała w „Czarownicy” artykuł Skeeter, o tobie, Harry.
Harry odwrócił się. Jill siedziała skulona, patrząc na niego. Oczy miała pełne łez.
- Chyba pomyślała, że ją zdradzasz – szepnęła. – Mówiła coś o zemście i prosiła, żebym jej nie powstrzymywała w Trzech Miotłach.
Harry przymknął oczy.
- Gdy już tam dotarłyśmy, prawie siłą zmusiła mnie, żebym kupiła dla niej Ognistą Whisky. Wytłumaczyłam jej, że to nie jest odpowiednie, żeby wypiła najpierw piwo kremowe, a dopiero potem...
- Co było później? – przerwał jej Laughter. – Gdy wyszłyście z gospody?
- Tego już nie pamiętam. To znaczy... – urwała, gdy dostrzegła wściekłość na twarzy Harry’ego, który starał się jak mógł, by się nie wtrącić – pamiętam, że wyciągnęłam ją na zewnątrz. Próbowałam zaprowadzić ją do szkoły, ale to nie było wcale takie proste. Zataczała się i cały czas powtarzała, że nikt jej nie kocha... a potem... straciłam przytomność. – Rozpłakała się na dobre. Zatkała sobie usta dłonią, starając się opanować. – Chyba tuż przed tym, zobaczyłam Knighta...
- Profesora Knighta – przerwała jej McGonagall, która do tej pory tylko słuchała. – Chciał ci pomóc?
- Chyba tak... Nie jestem pewna... Gdy się ocknęłam, leżałam sama w bocznej uliczce, a obok mnie w kałuży zobaczyłam, że coś się błyszczy. Sięgnęłam ręką i wyciągnęłam to.
Harry spojrzał na to, co pokazywała. Z jej dłoni zwisał srebrny łańcuszek z maleńkim serduszkiem – jego świąteczny prezent dla Ginny.
Podszedł do niej cały rozdygotany. Oparł dłonie o biurko, spoglądając na nią i, powstrzymując się przed krzykiem, powiedział:
- Mam dość twoich gierek Jill. Dobrze wiem, że to ty i Knight za tym stoicie. Mam rację?
- Harry... – jęknęła ze łzami w oczach, spuszczając wzrok.
Tym samym już wiedział, że wygrał.
- Chciałbym dowiedzieć się prawdy. Całej prawdy. Od samego początku. Co ty i Knight macie ze sobą wspólnego? Bo nie wierzę, że on jest twoim wujkiem.
- To... to nie jest tak jak myślisz.
- Powiedz mi jedno – warknął – jak to było naprawdę ze śmiercią twoich rodziców.
Jill opuściła głowę i wplotła ręce we włosy.
- Potter! – krzyknął Laughter. – Miałeś się nie odzywać! Odsuń się! – Pociągnął go za rękę, odsuwając Harry’ego od dziewczyny.
- Nie mam ochoty słuchać więcej kłamstw i bajek! Słucham. Co masz mi do powiedzenia?! – Harry wyrwał się i chwycił Jill za ramiona, potrząsając nią mocno.
- Panowie, proszę – w tej samej chwili wstała McGonagall z wyciągniętą różdżką. – Potter, uspokój się, bo będę musiała cię wyprosić.
Harry puścił Jill i odsunął się dwa kroki do tyłu. Stanął pod ścianą ze skrzyżowanymi ramionami i wpatrzył się w widok za oknem.
- Harry, powiem wszystko – Jill nie mogła opanować łez. Cała się trzęsła i z przerażeniem patrzyła na Harry’ego – tylko p-proszę... wybacz mi. Oni mnie do tego zmusili. Knight obserwował mnie od samego początku, od września, gdy pojawił się tu, w Hogwarcie. Miesiąc przed świętami przedstawił mi propozycję, że albo mu pomogę w porwaniu, albo zginie moja rodzina. Co mogłam zrobić? Gdy wróciłam na święta chciałam odmówić, ale gdy tylko się pojawili u mnie w domu, zaczęli torturować rodziców na moich oczach. W ten sposób zmusili mnie do wszystkiego – przerwała na chwilę, by wytrzeć nos. McGonagall osunęła się na fotel, łapiąc się za serce i mrucząc: „O mój Boże!” Harry się nie odzywał. – Zagrozili mi, że i tak im pomogę, bo Imperius zadziała na mnie najlepiej. W końcu zgodziłam się, ale pod warunkiem, że zostawią w spokoju moją rodzinę. Niestety, gdy tylko powiedziałam „tak”, wszyscy troje dostali Avadą. Knight był wśród tych śmierciożerców. To on kazał mi cię wezwać i opowiedzieć ci tę bajeczkę. Ta kobieta, z którą wtedy rozmawiałeś... to nie była moja ciotka. To był Knight po zażyciu eliksiru wielosokowego. To też był jego pomysł.
- A ten atak na pociąg na początku stycznia? – przerwał jej Laughter.
- J-ja nic o tym nie wiedziałam. Od Winstona dowiedziałam się później, że to był pomysł kogoś innego, chyba Malfoya. Tego samego wieczoru dostałam eliksir. Ginny wmówiłam, że to eliksir uspokajający dla mnie, ale to był Płynny Imperius...
- Płynny Imperius? – zapytał zaskoczony Harry.
- Tak. Nowy wynalazek. Trzy krople dziennie wystarczą, by przejąć kontrolę nad drugą osobą. Dawałam go Ginny, ale po twoim wyjeździe, Harry, dwa tygodnie temu, Knight zdecydował, że musimy to wykorzystać. Podwoiłam więc dawkę i wypróbowałam. To dlatego Ginny zaatakowała Bobson i Harpera w piątek – powiedziała, zwracając się do dyrektorki. – No a w Hogsmeade... ona nie wypiła Ognistej, tylko...
- Dałaś jej tego eliksiru i zmusiłaś do tego, co się później wydarzyło, tak żeby inni mieli o czym gadać? – przerwał jej Harry.
- Tak – odparła cicho. – A potem wyprowadziłam ją poza wioskę i tam czekałyśmy na Knighta. Miałam ją unieruchomić, więc wykorzystałam zaklęcie Pełnego Porażenia Ciała. Chwilę potem pojawił się Knight. Zerwał ten łańcuszek, dał mi go i kazał odejść. W szkole miałam skłamać, że nie wiem, co się stało.
Jill skończyła mówić, chowając twarz na dłoniach. Przez pewien czas zdawało się, że powietrze nasiąknięte jest wypowiedzianą dopiero co historią. Harry zacisnął ręce w pięści i zamknął oczy. Czuł, że jeśli zaraz nie wyjdzie, to rozszarpie tę dziewczynę na strzępy. Właśnie dotarło do niego, że oboje, on i Ginny, zaufali złej osobie już dawno, a teraz za to płacą.
- Wiesz, gdzie ją zabrał? – zapytał Laughter.
- Mówił coś o jakimś wzgórzu...
- Może Wężowe Wzgórze? – syknął Harry, stając przed nią.
Zamachnął się ręką, ale jej nie uderzył. Sięgnął tylko po łańcuszek leżący na biurku dyrektorki. McGonagall krzyknęła, ale on odwrócił się i, nie zwracając już na nikogo uwagi, wyszedł na zewnątrz.

6 komentarzy: