niedziela, 17 czerwca 2012

86. Czym jest szczęście?


Ginny była zaniepokojona. Była niedziela wieczór, ich stała pora, w której się kontaktowali ze sobą, a lusterko milczało. Siedziała na łóżku i obracała je w dłoni, zastanawiając się, co się stało. Nie potrafiła usiedzieć w spokoju. W końcu wstała i szybkim krokiem wyszła z dormitorium. W pokoju wspólnym było pusto. Tu też nie chciała zostać. Ktoś mógłby podsłuchać. Podeszła do dziury pod portretem i nacisnęła obraz. Gdy przechodziła obok Grubej Damy, usłyszała jej głos:
- A gdzie to się wybieramy o tak późnej porze?
- Na spacer – mruknęła Ginny, nie odwracając się.
- Nie wolno! – krzyknęła za nią Gruba Dama, lecz ona biegła już w sobie tylko znanym kierunku.
Zamek był opustoszały. Miała nadzieję, że żaden z nauczycieli nie patroluje korytarzy tej nocy. Nie chciała dostać szlabanu za przebywanie w tym czasie poza dormitorium.
Wreszcie dotarła na miejsce. Nie zapalała różdżki, ale dobrze wiedziała gdzie jest: przed wejściem do Pokoju Życzeń. Musiała teraz przejść trzy razy obok ściany i skupić się na tym, do czego go potrzebuje. Przeszła jeden raz i aż podskoczyła, gdy tuż obok siebie usłyszała piskliwy głos:
- Panienko Ginny, co panienka tu robi?
- Zgredek! – krzyknęła, łapiąc się za serce. Zapaliła różdżkę i rozejrzała się niepewnie po korytarzu. – Nigdy więcej tego nie rób! – ściszyła głos prawie do szeptu. – Przeraziłeś mnie. Co ty tu robisz?
- Bardzo przepraszam, panienko – Zgredek skulił się. – Wykonuję polecenia Harry’ego Pottera i pilnuję panienki.
- Harry’ego? – spytała zaskoczona.
- Tak. Zgredek pamięta o obietnicy jaką złożył Harry’emu Potterowi w zeszłym roku, kiedy to pan Harry przyszedł wraz z panienką odwiedzić Zgredka w kuchni.
- Ach, to... – mruknęła, kiwając głową, przypominając sobie tamto popołudnie.
Rozejrzała się ponownie i spojrzała na skrzata.
- Możesz mi pomóc, Zgredku? – zapytała.
- Zrobię wszystko, o co panienka poprosi. Proszę tylko powiedzieć.
- Muszę na chwilę wejść do Pokoju Życzeń, i chcę, żebyś powiadomił mnie, jak ktoś będzie tu szedł. Chodzi mi głównie o  Filcha. Nie chciałabym zostać przyłapana, gdy będę z niego wychodzić. Chcę być tam sama. Wiem, że ty potrafisz  tam wchodzić, gdy ktoś jest w środku.
- Tak panienko, potrafię.
- To dobrze.
Odwróciła się od niego i ponownie trzy razy przeszła przy ścianie. Drzwi pojawiły się, gdy zrobiła ostatni krok i spojrzała na pustą dotychczas ścianę. Otworzyła je i nim weszła do środka zerknęła ponownie na skrzata, szepcząc:
- Będę za kilka minut.
I zniknęła.
Jej oczom ukazał się mały pokoik ze stojącą na środku kanapą, skierowaną w stronę kominka. Pokręciła się chwilę po pomieszczeniu, zapaliła ogień i usiadła. Przez kilka minut patrzyła w skwierczące płomienie w postanowieniu, że go wykorzysta do kontaktu z Norą, jeśli Harry się nie odezwie. Wyjęła lusterko i powiedziała:
- Harry.
Nie pojawił się, ale w zamian za to zobaczyła twarz swojego brata.
- Ron? To ty? – spytała. – Skąd masz lusterko Harry’ego?
- Ginny, coś się stało? – zapytał, przecierając oczy. – Wiesz, która jest godzina?
- Tak, wiem. Przepraszam.
- Ron, z kim rozmawiasz? – Zza pleców Rona usłyszała głos Hermiony i zaraz potem jej zaspana twarz pojawiła się w lusterku. – Ginny?
- Przepraszam, że was obudziłam, ale nie wiedziałam, że Harry zostawił wam lusterko.
- Tydzień temu byliśmy u niego i na stole zostawił je dla nas wraz z listem – powiedziała Hermiona.
- Rozumiem. – Ginny kiwnęła głową. Podciągnęła nogi pod brodę, zwijając się w kłębek. – Mieliście jakieś wiadomości czy ktoś już wrócił z Egiptu?
- Słyszałam tylko, że część grupy wróciła... – mruknęła Hermiona. – Ale Harry’ego z nimi nie było. Pewnie musi tam siedzieć, aż wszyscy wrócą.
- Pewnie tak...
- Ginny, na pewno wszystko okej? – spytał Ron. – Nigdy nie byłaś  taka osowiała. Tylko raz taka byłaś, wtedy, gdy opętał cię ten dziennik kilka lat temu...
- Nie wiem – wyszeptała. – Od jakiegoś czasu dziwnie się czuję. I to nie jest to samo, Ron. Wtedy przez wiele godzin nie wiedziałam co robię, a teraz...  Mam kontrolę nad wszystkim, ale... – Potrząsnęła głową. – Nie wiem...
- A od kiedy dowiedziałaś się kto towarzyszy Harry’emu w Egipcie, to... – przerwała jej Hermiona.
- To czuję, że mi się pogorszyło – dokończyła Ginny.
- Czeka mnie poważna rozmowa z tym palantem, jak wróci – warknął Ron.
- Ron! – krzyknęła Hermiona, szturchając go w ramię. – To twój przyjaciel! I to nie jest jego wina! A tobie – zwróciła się do Ginny – przydałby się dobry sen i zastrzyk eliksiru szczęścia i nadziei.
- Szczęście... – westchnęła Ginny. – Co to znaczy szczęście? I nadzieja? Bo ostatnio o tym zapominam.
- A może właśnie to, że macie siebie? Że nie widzicie świata poza sobą? Dwa lata temu nie widzieliście się przez prawie rok, potem siedziałaś przy nim dwa tygodnie i zapomniałaś, co to nadzieja? A przecież to ona trzymała cię przy nim.
- Nie – szepnęła, kręcąc głową, z trudem przełykając ślinę. – Nie zapomniałam.
- A teraz spójrz na lewą rękę. – rozkazała Hermiona. Gdy Ginny podniosła ją i zerknęła na obrączkę, dodała: – to jest znak waszego szczęścia. Nadzieja zawsze zaprowadzi cię do niego – stwierdziła Hermiona. – Zaufaj mi. Już niedługo dostaniecie swoją szansę.
- Tylko kiedy będzie to niedługo?
Gdy Ginny wracała do dormitorium, wciąż brzmiały jej w uszach pokrzepiające słowa wypowiedziane przez Hermionę. Skąd u niej bierze się tyle siły? Kilka miesięcy temu straciła przecież dziecko, a teraz mówi jej o szczęściu i nadziei? To ona, Ginny, powinna ją pocieszać, a nie odwrotnie. Świat przewrócił się chyba do góry nogami, jeśli tak już jest.
W dormitorium, kiedy już kładła się do łóżka, naszła ją jeszcze inna myśl. Czy Hermiona mówiłaby to samo, gdyby dowiedziała się, że to Ron wyjechał, a wraz z nim poleciała Lavender?
Ginny stała w jasnym pomieszczeniu. Wciągnęła ze świstem powietrze, rozpoznając wnętrze. Była w domu. Tak, to była kuchnia w Dolinie Godryka. Przez najbliższe okno wlewały się promienie słońca. Było wspaniałe letnie popołudnie. Jakim cudem? Przecież przed chwilą kładła się do łóżka w Hogwarcie, a za oknem była noc i księżyc próbował przebić się przez płynące chmury.
Obróciła się wokół własnej osi. Na stole stał dzbanek z sokiem dyniowym, a obok na tacy kilka szklanek. Bezwiednie wyciągnęła z kieszeni różdżkę, machnęła nią krótko i taca poderwała się do góry. Drugą ręką chwyciła dzbanek i poszła do salonu.
Tutaj też nikogo nie było. Zrobiła dwa kroki i zatrzymała się, wpatrując się w zdjęcia nad pustym teraz kominkiem, a potem na magiczny zegar rodzinny. Prawie wypuściła z rąk dzbanek i różdżkę, gdy zobaczyła pięć wskazówek. Każda z imieniem. Była tam wskazówka jej i Harry’ego, a także były tam trzy nowe, a na nich imiona: James, Albus i Lily. Takie będą imiona ich dzieci? Uświadomiła sobie, że ma otwarte usta, więc zamknęła je. Czy tak właśnie wygląda przyszłość? Rozejrzała się ponownie. Przy drzwiach do gabinetu Harry’ego piętrzyło się mnóstwo zabawek, a na dywaniku obok kominka leżały jakieś książeczki. W jednej z nich rozpoznała swoje stare „Baśnie Beedle’a”, które kiedyś czytała jej mama.
Nagle z ogródka usłyszała śmiechy. I nie były to tylko śmiechy dorosłych ludzi. Gdzieś dalej śmiało się kilkoro dzieci. Odwróciła się i ruszyła w tamtą stronę. Na ganku zobaczyła Rona, który podawał coś siedzącej obok niego Hermionie. Harry siedział po drugiej stronie, z pochyloną głową i uśmiechał się do czegoś, co w tej chwili było dla niej niewidoczne, bo zasłaniał jej Ron. Zatrzymała się w drzwiach, obserwując najbliższych.
Hermiona była w zaawansowanej ciąży. Siedziała w cieniu z ułożonymi rękami na swoim brzuchu. Ron patrzył na ogród, a gdy usiadł obok żony, pogładził ją po brzuchu i coś do niej mruknął, całując w policzek.
A potem spojrzała na Harry’ego. Siedział w bujanym fotelu, trzymając na rękach ich największy skarb: ich córeczkę. Musiała mieć niewiele ponad miesiąc. Jej małe rączki były zaciśnięte w piąstki, które wystawały spod różowego kocyka, którym była owinięta. Pewnie śniło jej się coś dobrego, bo uśmiechała się przez sen do taty.
Przez ogródek biegła trójka dzieci. Dwóch chłopców i dziewczynka. Nikt nie musiał jej przedstawiać pierwszej dwójki. To na pewno było młode pokolenie Potterów, te dwie czarne czupryny, były prawie identyczne, jak włosy ich ojca. Aż uśmiechnęła się na ten widok. Ale czyja była ta dziewczynka? Spojrzała jeszcze raz na Hermionę i Rona i zrozumiała.
- Och, Ginny, nareszcie – sapnął Ron, sięgając po szklankę i dzbanek. – Jestem taki spragniony.
- Ron! – krzyknęła Hermiona. – Czy ty kiedykolwiek się zmienisz?
- Chyba nie – powiedzieli jednocześnie Harry i Ginny, parskając śmiechem.
Ginny odstawiła tacę na stolik i przysiadła na poręczy fotela Harry’ego. Wyciągnęła rękę i pogłaskała małą po główce. Pod palcami wyczuła delikatny meszek. Może choć ona odziedziczy jej kolor włosów?
Nagle na ganek wbiegła zapłakana dziewczynka.
- Rosie, co się stało? – spytała Hermiona, wyciągając do niej ręce.
Mała przytuliła się do niej, szlochając cicho.
- On mnie popchał – wskazała palcem na Jamesa.
Ginny podniosła wzrok na starszego syna, który w tej samej chwili wskoczył na górę.
- James, to twoja sprawka? Znowu ciągnąłeś Rose za włosy? – Zza pleców usłyszała głos Harry’ego.
Mały nie przejął się srogim głosem ojca. Może dlatego, że ten nie mówił tego dość głośno.
- Chcie sotu. Mamo gdzie mój tompot? Pytam sie, mamo? – James pociągnął Ginny za rękę.
Nalała soku do plastikowego kubeczka i podając napój chłopcu spojrzała na drugiego syna, który bawił się jakimś patykiem przy nogach Harry’ego. Włosy jej stanęły dęba, gdy pełznąca dżdżownica powiększyła się do gigantycznych rozmiarów i wtedy uświadomiła sobie, że ten patyk to nic innego, jak różdżka jej męża.
- Al, zostaw różdżkę tatusia! Harry, może byś coś zrobił! – warknęła.
- Przecież trzymam naszą córkę – powiedział, a gdy napotkał karcące spojrzenie żony, spojrzał na chłopców i powiedział spokojnie: - chłopcy uspokójcie się. Wasza młodsza siostrzyczka właśnie zasnęła. A ty Al, oddaj mi różdżkę – wyciągnął wolną rękę do niego, lecz ten nie zareagował.
- Al! – krzyknęła Ginny. – Tata o coś prosił.
Chłopczyk powoli wstał i niezadowolony oddał ojcu przedmiot.
- Plosie – mruknął z opuszczoną głową.
- I co się mówi?
- Pseplasam, tato – Al zerknął na niego.
- U was tak zawsze? – zapytał Ron, ledwo powstrzymując się od śmiechu. – Aż się boję, co wyrośnie z tego drugiego – westchnął, głaszcząc Hermionę po brzuchu.
W tej samej chwili Hermiona krzyknęła, łapiąc się za dół brzucha. Chwyciła mocno rękę Rona.
- Auu! – zawołał i spojrzał na nią. – Hermiono, w porządku?
- Tak, tak – odetchnęła. – Już przeszło. Ale lepiej, jak pójdziemy. Mały chyba chce się już stąd uwolnić.
Rose podskoczyła i stanęła przed mamą przerażona. Hermiona uśmiechnęła się do niej.
- Twój braciszek chce już się z tobą zobaczyć – powiedziała pokrzepiająco, głaszcząc ją po główce. – Zostaniesz z ciocią i wujkiem, dobrze?
- Jutro się zobaczymy – dodał Ron. – Jesteś mądrą dziewczynką, prawda? I nie będziesz płakać?
Usteczka Rose zaczęły niebezpiecznie drgać, gdy patrzyła na rodziców. Jej twarzyczka wykrzywiła się, a jej rączka wystrzeliła do mamy. Ginny czuła, co zaraz się stanie, jeśli oni szybko nie odejdą. Podeszła bliżej i przygarnęła małą do siebie.
- Chodź, Rose. Wujek zajmie się chłopcami, my położymy Lily do łóżeczka, a potem ciocia pokaże ci coś fajnego, dobrze?
- Dobzie.
Wzięła małą z rąk Harry’ego i, prowadząc Rose do środka, machnęła wolną ręką w kierunku pozostałych dorosłych, szepcząc bezgłośnie: „idźcie już”.
Harry stanął na chwilę obok niej.
- Mówiłem ci dzisiaj, że cię kocham? – szepnął jej do ucha.
Uśmiechnęła się tylko, bo James zaczął ciągnąć ojca za nogawkę spodni.
- Tato, polatamy?
Nie zdążyła wejść do środka, gdy ogarnęła ją ciemność. Gdy otworzyła oczy i odzyskała zdolność widzenia, zobaczyła nad sobą ciemny baldachim, a przez najbliższe okno zaglądał księżyc. Była w Hogwarcie, w swoim dormitorium.
Przez najbliższe kilka dni Ginny rozmyślała o tym śnie. Hermiona miała rację. Choć teraz byli ze sobą tylko w snach, była szczęśliwa. Wystarczy, że zamknie oczy, aby widzieć jego postać, słyszeć jego głos, czuć jego dotyk i smak... Ten sen, mimo że był o przyszłości, bardzo dalekiej przyszłości, pokazywał ich szczęście jako rodziców i choć niektóre szczegóły powoli się zacierały, utwierdziły ją w przekonaniu, że szczęście naprawdę istnieje. I te słowa wypowiedziane przez Harry’ego na koniec: „Mówiłem ci dzisiaj, że cię kocham?”, pomagały jej budzić się każdego dnia i wstać, jakby mówił jej to, stojąc obok.
Jill nie odstępowała jej na krok i wielokrotnie mówiła jej, co ma robić. Nie widziała w tym nic złego. Były przecież koleżankami i chodziły na te same zajęcia. Ginny przeczuwała, że ona robi to tylko po to, aby nie myślała o Harrym i stara się wypełnić tę pustkę.
-----
Od kiedy przybyli do Kairu, Harry starał się unikać Cho, jak tylko mógł. Ale wyglądało na to, że dziewczyna była gotowa na wszystko. Szukała go podczas posiłków, siadając przy jego stole i próbowała wciągać go do rozmowy o wszystkim i o niczym. To go wkurzało i za każdym razem wręcz od niej uciekał i pogrążał się w dyskusji z Mike’em na temat szczegółów dotyczących bezpieczeństwa. Po kilku dniach, gdy skończyły się rozmowy z Egipcjanami, odetchnął z ulgą. Nareszcie skończy się ich misja, uwolni się od Cho i będą mogli wrócić do domu. I wreszcie zobaczy ukochaną twarz Ginny...
Ostatniego wieczoru, podczas zasłużonej imprezy, w hotelu, w którym mieszkali, zorganizowanej na cześć ich zwycięstwa, Cho nie odstępowała go na krok. Otwarcie bawił się przy niej obrączką na palcu, mając nadzieję, że zrozumie, że jest zajęty, lecz ona jeszcze bardziej się do niego zalecała.
Gdy rozmawiał z kimś z towarzyszącej im grupy, wodziła za nim wzrokiem, wyginając palce i bawiąc się guzikami bluzki, przypadkowo je rozpinając. Wachlowała się przy tym chustką, którą co jakiś czas wycierała spoconą twarz i szyję.
Niedobrze mu się robiło, gdy na nią patrzył, a gdy dowiedział się od Mike’a, że muszą zostać dłużej, bo dwie uczestniczki chcą zwiedzić piramidy i starożytny Egipt, poczuł się jeszcze gorzej. Wiedział, że to Cho i Emily namówiły go do zostania.
Zabawa powoli dobiegała końca. Starsi uczestnicy podziękowali wszystkim, rozchodząc się do swoich pokoi. Mike zabawiał się w kącie z Emily, więc Harry, twierdząc, że też chętnie już się położy, poszedł do siebie.
Pokój hotelowy, który zajmował wraz z Mike’em był mały i urządzony bardzo skromnie: dwa łóżka, a przy nich dwie małe szafeczki i jedna szafa.
Zdjął z siebie szatę, którą otrzymał od tutejszych czarodziejów i siadając na łóżku, sięgnął po zdjęcie Ginny z ostatnich świąt. Siedziała w fotelu przy kominku, trzymając w dłoniach kolorowy łańcuch, który pewnie miała zawiesić na choince i śmiała się chyba z jakiegoś dowcipu opowiedzianego przez któregoś z bliźniaków. Nie pamiętał kiedy zrobiono to zdjęcie. Prawdopodobnie to było wtedy, gdy był zmuszony iść sprawdzić, co się stało u Jill i nie mógł z nimi spędzić tamtego popołudnia.
Westchnął głęboko. Położył się na plecach, wyjął różdżkę i zaklęciem utrzymywał zdjęcie nad sobą. Minie dużo czasu, kiedy się ze sobą zobaczą i miał nadzieję, że u niej wszystko w porządku i jest bezpieczna.
Nagle do pokoju ktoś zapukał.
Był pewny, że to Mike, więc nie zareagował. Odstawił zdjęcie na boczną szafkę i wpatrzył się w sufit nad głową. Pukanie nie ustawało. W końcu wstał wściekły i warknął:
- Tak trudno nacisnąć klamkę, Underwood?
Z rozmachem otworzył drzwi. W progu stała Cho.
- A... To ty. – jęknął. – Stało się coś? Czego chcesz? – zapytał szorstko, odwracając się od niej i podchodząc do szafy.
- Przyniosłam ci coś do picia. Tu jest tak gorąco... – westchnęła. – Emily z tym twoim kolegą chcieli zostać sami, więc nie chcąc zostawać sama przyszłam do ciebie. A poza tym to miły jesteś – mruknęła sarkastycznie, wchodząc do środka. – Dlaczego jesteś taki ostry? Kiedyś coś nas łączyło, nie pamiętasz?
- Dobrze powiedziałaś: „kiedyś” – syknął, nie odwracając się i wyciągając z szafy jakąś koszulkę, żeby się przebrać. Nie interesowało go, co ona ma do powiedzenia. – I na szczęście już to minęło. A ja nie chcę do tego wracać. Jestem zajęty. – Podniósł lewą rękę, pokazując obrączkę.
- Więc to prawda? – spytała cicho. – Ta mała Weasleyówna cię usidliła?
Przysunęła się do niego bliżej, obejmując go ramionami. Zesztywniał, gdy zaczęła go masować i przyciągać do siebie. Tak ostatnio robiła Ginny, żeby się rozluźnił.
Chwycił ją za ręce i mocno odepchnął.
- Zostaw mnie! – krzyknął i w końcu się odwrócił. – Ginny mnie nie usidliła, ale tak, jest moją żoną, więc odpuść sobie te gierki. To na mnie nie działa.
- Ale teraz jej tu nie ma... – Cho nie przestawała zmysłowo szeptać. Podniosła rękę i zaczęła go głaskać po klatce piersiowej. – Jesteśmy dorośli... A ty jesteś taki pociągający... Chciałabym, żebyś się trochę rozluźnił. Ostatnio jesteś taki spięty... A przecież mamy tu być razem jeszcze kilka dni...
- Ja nie jestem tu dla niczyjej przyjemności, Cho – warknął, stanowczo odsuwając jej rękę. – Taki dostałem rozkaz, żeby was ochraniać i zostać do końca, aż ostatnia osoba z waszej grupy wróci do Londynu. Wolałbym być w Anglii. Przynajmniej bym wiedział, co tam się dzieje.
- A co tam może się dziać? Tam są takie nudy... – jęknęła, przewracając oczami. Usiadła na najbliższym łóżku, prawie się na nim kładąc i spojrzała na niego. – Tak się cieszę, że tu jestem. Tyle ciekawych rzeczy się dowiedziałam, odkąd tu przybyłam i cieszę się, że to ciebie wyznaczyli do naszej ochrony. Dla mnie to jest przyjemność...
- A ja się nie cieszę – powiedział chłodno, stając przy oknie ze skrzyżowanymi ramionami na piersiach. – W domu zostawiłem pewną sprawę i...
- A co się mogłoby stać twojej drogiej żonce? – przerwała mu kpiąco, podnosząc się. – Podobno jest jeszcze w Hogwarcie, tak?
- Niech cię kobieto – zaklął – to nie jest twoja sprawa! I chyba już czas, żebyś się stąd wyniosła – stwierdził sucho, wskazując głową na drzwi. – Wystarczy, że jestem skazany na twoje towarzystwo przez najbliższe kilka dni – dodał.
- Jeszcze będziesz tego żałował – warknęła, wstając.
- Niczego nie żałuję – odparł.
Spojrzała jeszcze na niego gniewnie, okręciła się na pięcie i wyszła.
Gdy został sam, walnął pięścią w najbliższą ścianę, przeklinając ją i cały ten wyjazd. Był wściekły na siebie, że dał się wkręcić w tę sytuację. Sięgnął po kubek, który przyniosła i wylał całą zawartość do umywalki w łazience. Był przekonany, że to nie była zwykła woda, tylko eliksir. Pewnie jeszcze miłosny. Przeklął ponownie. Żałował, że nie chlusnął jej tym w twarz.
Zrzucił z siebie ubranie i wszedł pod prysznic. Po tym wieczorze czuł się brudny i winny w stosunku do Ginny. Oparł się rękami o ścianę i opuścił głowę, pozwalając aby strumień wody spłynął mu z karku po całych plecach. Zimna woda lała się długo, jednak on nadal nie czuł ukojenia. A czekały go jeszcze najbliższe dni, podczas których Cho może wymyśleć jakieś nowe intrygi.
I czy Ginny dowie się z kim on tu jest?

4 komentarze:

  1. Super rozdział!
    Ten "sen" Ginny był najlepszy :)
    " - Plosie – mruknął z opuszczoną głową.
    - I co się mówi?
    - Pseplasam, tato – Al zerknął na niego. "
    Najlepsze w całym rozdziale,według mnie oczywiście :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślałam, że zaraz zwymiotuje przez tą Cho. Ona ma zrujnowaną psychikę.

    OdpowiedzUsuń