niedziela, 17 czerwca 2012

85. Misja


Przez pierwsze tygodnie Ginny starała się kontrolować swoje emocje i zachowanie. Pamiętała o tamtej podsłuchanej rozmowie z początku semestru, ale nie odkrywała w sobie żadnych zmian, które wskazywałyby na zażycie jakiegokolwiek eliksiru, cały czas miała kontrolę nad tym, co robi. Obserwowała Jill i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ona też bacznie ją obserwuje. Po pewnym czasie Ginny doszła do wniosku, że Jill zorientowała się, że powiedziała owej nocy o parę słów za dużo i teraz skrzętnie się ukrywa.
Nie mogła unikać też zajęć. Po zaklęciu Patronusa i omówieniu zaklęć niewybaczalnych Knight przeszedł do technik zaawansowanej magii obronnej przed złowrogimi zaklęciami.
Zaklęcie Tarczy, tak dawno ćwiczone przez Harry’ego na spotkaniach GD, teraz okazało się przydatne. Na jednej z lekcji obrony Knight podzielił ich na pary i jeden miał rzucić na drugiego jakieś zaklęcie, a drugi miał za zadanie je zablokować.
- Panno Weasley, panno Wailey, proszę.
Na środku sali Knight zrobił puste miejsce i kazał Ginny i Jill pokazać przykład obrony. Sam ustawił się z boku, żeby lepiej obserwować. Ginny stanęła w pozycji, gotowa do odparcia każdego zaklęcia. Jill zmarszczyła brwi i machnęła różdżką. Ginny zareagowała natychmiast.
- Protego!
Siła zaklęcia odrzuciła Jill do tyłu.
- Brawo! – krzyknął Knight. – Tak, o coś takiego mi chodziło. Dziękuję, panno Weasley. A więc... Zaklęcie Tarczy. To jest bardzo skuteczne zaklęcie obronne. Ale ochrania tylko ciało.
Wrócił do biurka, ustawiwszy uprzednio ławki na swoje miejsca, pozwalając wszystkim przy nich usiąść.
- Jest jeszcze coś, o czym nie powinniśmy zapominać. Ochrona umysłu przed penetracją z zewnątrz. Czy ktoś z was słyszał o czymś takim?
Wszyscy spojrzeli na siebie.
- Nie? – zapytał, a gdy wszyscy pokręcili głowami, dodał: – tak myślałem. – Westchnął i potarł dłonią po szczęce. – Mówiąc o czarnej magii musimy pamiętać, że jest to niezliczona ilość różnorakich form ataku. Nie wiemy, z czym możemy się zetknąć i z czym walczyć. Dlatego potrzebna jest nam obrona, tak skuteczna i elastyczna, jak właśnie agresja czarnej magii, z którą przyjdzie się nam zmierzyć. Musimy oczywiście myśleć o sobie, ale nasze myśli, wspomnienia i emocje też są ważne o ile nie najważniejsze. I tu naturalnie przechodzimy do legilimencji, czyli zdolności wydobywania uczuć i wspomnień z umysłu innej osoby.
Ginny przerażała wizja śmierciożerców zaglądających do jej myśli i uczuć. Co niepożądani ludzie mogli tam zobaczyć? Jej wspomnienia z cudownych chwil spędzonych razem z Harrym? Coś, czego się bała? Nie podobało się jej w jaki sposób on o tym mówił. Jakby cieszyło go włamywanie się do czyjegoś mózgu.
- Czy to jest jak czytanie w cudzych myślach? – zapytał ktoś po drugiej stronie klasy.
- Nie. Umysł to nie jest książka, którą możesz otworzyć i przeczytać. Ale mistrzowie tej sztuki, jaką jest legilimencja, potrafią wedrzeć się do umysłu swoich ofiar, poprawnie zinterpretować to, co tam znajdą i wykorzystać. W legilimencji ważny jest kontakt wzrokowy i, tak jak przy Zaklęciu Imperius, potrzebna jest odporność na odparcie zaklęcia. I do tego sprowadza się to, o czym chciałem mówić, a mianowicie o oklumencji, która jest ochroną na takie działanie i pozwala uszczelnić umysł, tak aby nie był podatny na uleganie cudzym wpływom. Ci, którzy to potrafią, mogą udaremnić dostęp do swoich uczuć i wspomnień i w ten sposób wprowadzić przeciwnika w błąd.
Na zakończenie zajęć Knight zadał im wypracowanie na temat skutecznej obrony przed złowrogimi zaklęciami i pozwolił opuścić salę.
Ginny szła odrętwiała aż do Wielkiej Sali na kolację. Zorientowała się, że Knight uporczywie się na nią gapił przez cały czas, gdy opowiadał o tym czytaniu w ludzkich umysłach i ochronie na to działanie. Czy w ten sposób używał na niej legilimencji? Czy te wspomnienia, gdy Harry trzymał ją w swoich ramionach były właśnie tego skutkiem? I ten ironiczny uśmieszek na jego ustach, gdy na nią patrzył. Czegoś takiego nie widziała od czasów Snape’a.
Dopiero hałas z Wielkiej Sali i czyjeś klepnięcie na ramieniu otrzeźwiło ją.
- Mamy dziś trening po kolacji? – spytała Demelza, która przechodziła obok niej.
- Oczywiście – Ginny kiwnęła głową. – Nie mam zamiaru przegrać z Puchonami w najbliższym meczu. Czekam na was za pół godziny na boisku.
Chciała polatać sobie choć przez chwilę bez obserwacji innych. I tak wiedziała, że drużyna pojawi się zanim zdąży cokolwiek zrobić, ale sam powiew wiatru, gdy wsiadała na miotłę i wzlatywała w powietrze, wyswobadzał ją od natłoku myśli. Szybko zjadła pieczonego kurczaka i pobiegła do szatni. Przebrała się, chwyciła Błyskawicę i skrzynkę z piłkami i wyszła na boisko. Wyjęła kafla i z piłką pod pachą podfrunęła do bramek. Uwielbiała grać jako ścigająca i przy każdej wolnej chwili trenowała, jak tylko mogła.
Ginny podrzucała kafla do góry, okrążając boisko, łapała go raz jedną raz drugą ręką i tuż przy bramce przerzucała przez jedną z pętli, wykrzykując głośno:
- I kolejny gol dla Harpii!
Z dołu usłyszała śmiechy i okrzyki kilku osób. Spojrzała tam i dostrzegła swoją drużynę. Pomachała im i zaprosiła do siebie. Gdy podlecieli do niej, mieli zaskoczone miny.
- Dlaczego dla Harpii, a nie dla Gryfonów? – spytała Natalie.
- Bo nasza pani kapitan chce w przyszłości u nich grać, prawda Ginny? – powiedziała Jill, mrugając porozumiewawczo do reszty.
Ginny poczuła, że się czerwieni, przytakując. Od lat o tym marzyła.
-  Co? – krzyknęła Bobson.
Na trybunach siedziała grupa Ślizgonów. Ginny zerknęła na nich, a potem na drużynę.
- Mieliśmy chyba potrenować? – warknęła. Chciała przekrzyczeć złośliwe komentarze pod swoim adresem. – Jimmy wypuść jednego tłuczka, a ty Peter leć do pętli.
- Hej, Weasley, ty miałabyś grać w reprezentacji Harpii? – Bobson nie przerywała się naśmiewać.
- A kto by chciał grać z kimś, kto cuchnie zdrajcą krwi? – dodał głośno Harper.
- Ginny, nie przejmuj się – podleciał do niej Ritchie – pokaż im na co cię stać!
- Dzięki.
Oboje podlecieli do reszty i rozpoczęli trening.
------
Harry wysiadł z windy na drugim piętrze, wracając z patrolu. Marzył o śnie i zasłużonym odpoczynku, jednak czekało go jeszcze zdanie raportu i, jeśli czas na to pozwoli, przejrzenie części tajnych dokumentów. Powoli tracił nadzieję¸ że coś tam znajdzie.
Przechodząc przez główne drzwi, wpadł na jednego z aurorów.
- Cześć Potter – mruknął, podając Harry’emu rękę. – Robards ciebie szukał.
- Cześć Mark. Dawno?
- Przed chwilą, ale lepiej się pośpiesz. Nie jest zbytnio zadowolony.
- Dzięki. Zaraz do niego pójdę.
Harry podszedł do swojego boksu i zostawiwszy na biurku niepotrzebne rzeczy, poszedł do gabinetu szefa. Po stanowczym „proszę wejść”, otworzył drzwi i wszedł do środka.
Robards siedział w fotelu odwrócony przodem do okna. Na biurku leżał rozwinięty pergamin. Gdy Harry wszedł, odwrócił się i mruknął:
- Potter. Nareszcie.
Sięgnął po leżący przed nim list i zaczął mówić.
- Dyrektor Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów poprosił mnie dzisiaj o pomoc. To – podniósł pergamin – jest właśnie notka od niego. Jutro do Egiptu wyjeżdża grupa pięciu czarodziejów. Mają prowadzić jakieś rozmowy o współpracy, czy coś, ale to nie jest w tej chwili ważne. Chcą, aby towarzyszył im auror.
- W takim momencie? – zapytał Harry, podchodząc bliżej. – Kiedy tutaj śmierciożercy się panoszą i w każdej chwili mogą zaatakować?
- Tak – odparł Robards zmęczonym głosem.
- A co ja mam z tym wspólnego?
- Postanowiłem, że to ty i Mike Underwood polecicie jutro razem z tą grupą. Mike już o tym wie.
- Co? – krzyknął Harry. – Ja nie jadę. Mam dużo spraw do załatwienia i...
- Ty nie masz nic do gadania, Potter, przykro mi – przerwał mu Robards. – Polecisz tam i zapewnisz naszym ludziom najlepszą ochronę na jaką cię stać, zrozumiano? To jest rozkaz!
Harry kiwnął głową z rezygnacją i usiadł na krześle.
- W porządku – mruknął. – Rozumiem.
- Jutro o dziewiątej rano będzie tu czekał na was świstoklik, który zabierze waszą całą grupę do Kairu. Na miejscu podobno będzie ktoś z tamtego Ministerstwa Magii, który wam wszystko wyjaśni. Ja zlecam wam jedno. Macie eskortować pracowników naszego ministerstwa, gdziekolwiek ci nie chcieliby pójść. Wy jesteście odpowiedzialni za ich ochronę, niezależnie od tego, czy Egipcjanie przydzielą wam kogoś od siebie czy nie.
- Jak długo to może potrwać? – spytał Harry.
- Z tego, co wiem to kilka dni, ale jeżeli ktoś z tej piątki będzie chciał zostać dłużej, to waszym obowiązkiem będzie mu towarzyszyć, a do Londynu wrócić dopiero w momencie, gdy Egipt opuści ostatni czarodziej, bądź czarownica z powierzonej wam grupy.
- Jasne. Coś jeszcze powinienem wiedzieć?
Robards zawahał się chwilę.
- Może tylko jedno: macie być niewidzialni.
Następnego dnia Harry pojawił się o świcie w ministerstwie. Po wczorajszej rozmowie z Ginny długo nie mógł zasnąć, a gdy w końcu to zrobił, przespał tylko kilka godzin. Nie powiedział jej wszystkiego. Gdzie się wybiera i co będzie tam robić. Gryzło go przez to sumienie i miał nadzieję, że Ginny nie będzie miała mu za złe, że pojechał do Egiptu i jej o tym nie powiedział. W końcu nie jedzie tam dla przyjemności, tylko do pracy.
Zakończył raport dla Fireburna, przejrzał wszystko, co miał na biurku i wychodząc wpadł na stojącego z poważną miną Mike’a.
- Dobrze, że już jesteś, Potter.
- Ja też cieszę się, że cię widzę – warknął Harry.
Odstawił na ziemię swój plecak, w którym miał wszystkie swoje rzeczy i usiadł przy najbliższym stole. Mike usiadł obok.
- Przynajmniej możemy pogadać przed tym naszym wypadem na drugą półkulę, zanim pojawi się te kilka osób, z którymi mamy się zabrać  – powiedział Mike. – Mamy być partnerami, ale ponieważ jestem od ciebie starszy, to do mnie będzie należała decyzja, co robić dalej. Tylko ja będę się kontaktował z Biurem, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- W porządku – mruknął Harry.
- Nie toleruję niesubordynacji i nie obchodzi mnie, co ty masz na jakikolwiek temat do powiedzenia – warknął ostrym tonem. – Egipt to nie Anglia, więc nie chcę słyszeć o śmierciożercach. Tam raczej będziemy mieć do czynienia z natrętnymi arabami i to przed nimi mamy ochraniać te kilka osób.
- To pewne – westchnął Harry.
- A podobno – ton głosu Mike’a nagle stał się łagodny i dziwnie rozmarzony – w naszej grupie będzie kilka dziewczyn, więc czeka nas niezła zabawa.
- Oszalałeś? – syknął Harry. – Nie jedziemy tam dla rozrywki. Zresztą... – spojrzał na zegarek – chyba musimy się zbierać, dochodzi dziewiąta.
- No tak – Mike uśmiechnął się ironicznie – nie chcesz o tym rozmawiać, bo boisz się, że żonka o wszystkim się dowie, co?
- Odwal się ode mnie – warknął Harry.
Wziął swój plecak i szybkim krokiem wyszedł na zewnątrz. Miał wrażenie, że czekają go naprawdę ciężkie dni.
Osoba z Urzędu Świstoklików miała oczekiwać na wszystkich w korytarzu na piątym piętrze przy gabinecie jednego z urzędników z Departamentu Współpracy Czarodziejów. Gdy Harry i Mike pojawili się na miejscu zbiórki, zobaczyli grupkę ludzi zbierających swoje bagaże.
Wysoki chudy mężczyzna z siwiejącymi włosami zebranymi w dość długi koński ogon, przypominającemu Harry’emu Billa, spojrzał na nich i zapytał:
- Pan Underwood i pan Potter?
- Tak – potwierdził Mike, wyciągając do niego dłoń na powitanie. – Pan Stanton?
- Proszę mówić mi Richard – odparł.
Uścisnęli sobie ręce i wszyscy trzej rozejrzeli się, sprawdzając, co z resztą. Pięcioro ludzi krzątało się, zbierając swoje bagaże. Urzędnicy, według Harry’ego byli bardzo młodzi, najwyżej kilka lat starsi od niego, choć dojrzał, oprócz Stantona, dwie starsze twarze.
W następnej chwili Mike szturchnął go w ramię i wskazał na dwie dziewczyny, blondynkę i brunetkę, stojące z boku pod ścianą. Harry przewrócił oczami. To znaczyło, że Mike znalazł już swoje „ofiary”.
Przyjrzał się im uważniej. Były niewiele starsze od niego i wyglądały jakby nie jechały z misją współpracy, tylko jak turystki na egzotyczną wycieczkę.
Blondynka stała do niego przodem i poprawiała delikatny makijaż, śmiejąc się z czegoś, co powiedziała jej koleżanka. Gdy dostrzegła jego spojrzenie kiwnęła głową, a ta druga odwróciła się.
Harry poczuł się tak, jakby ktoś walnął go w brzuch, przez co zabrakło mu tchu. To była Cho Chang. Jęknął cicho, gdy dała znak ręką koleżance i zaczęła iść w jego kierunku. Odwrócił głowę, nagle zainteresowany rozmową stojących obok mężczyzn. Obok Mike’a i Stantona stał teraz jakiś nowy, trzymając w ręku starą arabską gazetę.
- Cześć Harry – usłyszał cichy głos Cho.– Miło cię znowu zobaczyć. Jedziesz z nami?
Położyła mu rękę na ramieniu i uśmiechnęła się. Harry skrzywił się, widząc jej minę.
- Cześć Cho – warknął w odpowiedzi. – Nie  spodziewałem się ciebie tutaj.
- Ach – mruknęła zalotnie – od półtora roku tu pracuję. To bardzo ciekawa praca, wiesz? A teraz mamy poznawać obyczaje innych krajów, dlatego Richard bierze nas ze sobą. A poza tym to...
Przestał jej słuchać. Nigdy się nie zastanawiał, co się stało z innymi ze szkoły i gdzie obecnie pracują. Poza tym mało go to interesowało. Czemu niby miało? Jego całym życiem była i jest Ginny i cała jej rodzina i to było dla niego najważniejsze.
- Czas ruszać! – krzyknął Stanton. – Mamy niewielkie opóźnienie, ale to raczej nie problem. Chciałbym tylko jeszcze poinformować przed opuszczeniem Londynu, że panowie Underwood i Potter są z nami dla naszego bezpieczeństwa. I chyba to wszystko z kwestii organizacyjnych. Dobrze. Cho, Emily – zwrócił się do dziewczyn – macie się pilnować mnie w trakcie tych rozmów, żebyście na przyszłość wiedziały jak one wyglądają, a w innych przypadkach pilnujecie się tych panów. – Wskazał na Harry’ego i Mike’a.
Harry dostrzegł jak dziewczyny wymieniły ze sobą porozumiewawcze spojrzenia, co nie za bardzo mu się spodobało.
- Gotowi? – zapytał mężczyzna trzymający świstoklik. – Proszę, aby każdy dotknął ręką gazety, a ja uruchomię świstoklik. – Gdy wszyscy to zrobili, wyciągnął różdżkę i mruknął: – Portus.
Gazeta błysnęła niebieskim światłem i chwilę później Harry poczuł szarpnięcie w okolicy pępka, a korytarz, na którym stali, zniknął, zamieniając się w feerię różnorakich barw.
Cho leciała tuż obok niego.
------
Ginny szybowała wysoko ponad głowami zebranych na trybunach uczniów. Okrzyki „naprzód Gryffindor!” ledwo do niej docierały, bardziej skupiała się na szybkim odnalezieniu znicza.
Szukający Puchonów latał po drugiej stronie, co chwila zerkając na nią. Pewnie miał nadzieję, że jeśli ona dostrzeże złotą piłeczkę to będzie blisko niego i on to wykorzysta. W takich chwilach miała wrażenie, że przeciwnicy myślą, że ma zdolności w łapaniu znicza podobne do Harry’ego albo identyczne jak on.
Okrążyła boisko kilka razy, obserwując grę. Mieli trzydzieści punktów przewagi i dziewczyny robiły wszystko, aby wygrać. Teraz kafla miała Jill. Podała go Natalie, w ostatniej chwili unikając lecącego na nią tłuczka, potem Natalie odrzuciła piłkę do Demelzy, a ta podleciała do pętli Puchonów i...
- Tak! Gol dla Gryfonów! – wykrzyknął najnowszy komentator.
- Tak! – krzyknęła Ginny, podnosząc rękę w geście zwycięstwa.
Wzbiła się wyżej. Cieszyła się kolejnymi punktami, choć wiedziała, że mogły tę akcję zakończyć szybciej, bo Natalie była niedaleko od bramek i gdyby się nie zawahała, to już wcześniej zdobyłyby gola. Puchoni odebrali kafla i teraz to oni próbowali wbić piłkę po ich stronie. Ginny dostrzegła jak dziewczyny starają się odebrać im kafla, a pałkarze celnie odbijają tłuczki w przeciwników.
Rozejrzała sie po boisku. Tuż pod trybuną komentatora dostrzegła złoty błysk. Zrobiła ostry wiraż i zanurkowała. Żółta szata Puchona zatrzepotała za jej plecami. Była już bardzo blisko. Czuła na sobie spojrzenia ponad połowy kibiców, gdy nagle usłyszała turkot nadlatującego tłuczka. Zrobiła gwałtowny unik, tracąc znicza z oka. Gdy wróciła na pozycję, przeklęła cicho. Znicza już nie było, a ona straciła szansę na zakończenie tego meczu. 
- Ginny Weasley jest ostatnio trochę rozkojarzona – usłyszała głos komentatora. – Chyba rozstanie z chłopakiem źle wpływa na jej grę.
Z trybun Ślizgonów usłyszała śmiech. Zacisnęła zęby i odleciała na drugą stronę. No cóż, była rozkojarzona. Martwiła się. 
Od tygodnia nie miała żadnych wieści od Harry’ego, czy o nim, oprócz jakiejś krótkiej wzmianki w „Proroku Codziennym”, że w Kairze odbywają się rozmowy pokojowe z Egipcjanami po tym, jak jeden z łamaczy zaklęć odnalazł w jednej z piramid tajemniczy artefakt, który miał zamiar wywieźć bez wiedzy i zgody tamtejszego Ministerstwa Magii. Pracownicy brytyjskiego Departamentu Współpracy eskortowani przez dwóch aurorów – tu wymienieni byli Harry i Mike – mieli za zadanie ułagodzić Egipcjan i wyciągnąć z kłopotów pracującego tam owego łamacza zaklęć.
Od Billa wiedziała, że jakiekolwiek skarby, które odnajdywał, musiał najpierw pokazać w tamtejszym ministerstwie, a dopiero potem w banku Gringotta. Tak było od zawsze, a ci, którzy robili to po kryjomu, uznawani byli przez Egipcjan jako złodziei i oszustów.
Kiedy tydzień temu rozmawiała z Harrym nie wspomniał dokąd się wybiera i z kim. Nie miała mu tego za złe. Możliwe, że nie wiedział jeszcze wtedy o tym. Zresztą nigdy jej nie mówił gdzie będzie. I tak była spokojna, bo powiedział, że nie będzie go kilka dni. Miała nadzieję, że wróci dziś albo jutro. Wczoraj zobaczyła w „Proroku” informację, że misja Departamentu Współpracy  skończyła się pozytywnie i podejrzany o kradzież łamacz zaklęć wraca niedługo do kraju, a oni razem z  nim.
I wreszcie usłyszy jego głos...
Ale w tym wszystkim było jeszcze coś, co ją bardzo zaniepokoiło. Przy tym pierwszym artykule było zdjęcie grupki pięciu pracowników Komisji Handlu Magicznego: trzy osoby w wieku jej rodziców i dwie młode dziewczyny niewiele starsze od niej i Harry’ego – blondynka i brunetka i to ta ostatnia przykuła jej uwagę: jego była dziewczyna, Cho Chang.
Poczuła wtedy nagłe ukłucie w sercu i lęk, że z tego nie wyniknie nic dobrego.
Nagle tuż przy jej uchu przeleciał ze świstem jeden z tłuczków. Musiała zapanować nad tymi myślami. Rozejrzała się niepewnie po boisku, mając nadzieję, że nikt nie zobaczył, że przez kilka sekund była w innym świecie. Na szczęście mecz wygrywali Gryfoni. Zakręciła w drugą stronę, by zobaczyć, jak tuż przy ziemi, niedaleko bramek Gryfonów błysnęła złota plamka. Zanurkowała, słysząc tylko świst wiatru w uszach. Jak w zwolnionym tempie zobaczyła jak znicz odskakuje w jej stronę, a chwilę potem maleńkie złote skrzydełka trzepotały się w jej wyciągniętej dłoni.

4 komentarze:

  1. Nie lubię Cho... wiecznie coś psuje;) A poza tym twój blog jest genialny!!! Na serio czuję się jakbym czytała kolejną część Harry'ego. POTTER RZĄDZI!!! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się w pełni z Tobą zgadzam. Gdy tylko przeczytałam jej imię zrobiło mi się niedobrze...

      Usuń
  2. JALUBIE CHO JEST SUPER TYLKO PSUJE TROCHĘ SIELANKĘ

    OdpowiedzUsuń
  3. Cho jest okropna mi też zrobiło się niedobrze.

    OdpowiedzUsuń