niedziela, 17 czerwca 2012

77. "Dlaczego oni to zrobili?"


Mężczyzna w kominku obrócił do niej głowę.
- Przepraszam, że tak panią wystraszyłem – powiedział. – Pani Potter? – spytał.
Był starszym mężczyzną z siwymi włosami, sięgającymi ramion. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. Ginny kiwnęła głową. Nie była w stanie wykrztusić z siebie choć słowa. Mężczyzna zdawał się nie przejmować jej miną, tylko kontynuował:
- Jestem Paul Laughter i jestem aurorem. Przepraszam, że nie podam ręki, ale czas nagli. Mam pilną sprawę do Harry’ego. Może go pani poprosić?
Kiwnęła ponownie głową i odwróciła się do drzwi. W progu stał Harry.
Harry usłyszał przerażony krzyk Ginny z salonu. Wciągnął na siebie jakieś ubranie, chwycił z szafki różdżkę i zbiegł po schodach, sadząc susy co dwa stopnie. W jego głowie cały czas brzmiał jej głos i myśl: „oby to nie byli śmierciożercy!”. Gdy wbiegł do salonu dostrzegł, jak stoi nieruchomo i wpatruje się w niego wystraszona. Była strasznie blada i wyglądała, jakby miała właśnie go zawołać. Ręka, w której trzymała różdżkę, była skierowana w kominek.
Wszedł ostrożnie do środka.
- Co się stało, kochanie? – zapytał, a gdy potrząsnęła ręką z różdżką, odwrócił się w stronę kominka. – Paul? Co się stało? – powtórzył pytanie, tym razem kierując je do mężczyzny.
- Dobrze, że jesteś – odparł tamten. – Był atak na kilka rodzin. Potrzebujemy każdego, kto mógłby pomóc.
Harry podszedł do Ginny i chwycił ją za rękę.
- Wszystko w porządku, Ginny. To jest Paul ode mnie z biura – powiedział do niej.
Ginny kiwnęła głową, nie całkiem jednak uspokojona. To nie wróżyło nic dobrego.
- W takim razie zostawię was samych – mruknęła.
Wyplątała rękę z uścisku Harry’ego i poszła do kuchni. Harry chwilę za nią patrzył, a potem odwrócił się i podszedł bliżej kominka.
- Czy to nie mogło zaczekać? – warknął, kręcąc głową. – Nieważne. Co mówiłeś?
- Był atak na kilka rodzin czarodziejów.
- Powiadomiłeś już Tima i Mike’a?
- Tim jest u jednej z rodzin, a Mike’a nie mogę nigdzie znaleźć. Jakby zniknął z powierzchni ziemi.
- Rozumiem.
Harry ukucnął przed kominkiem, oparł łokcie o kolana i schował twarz w dłoniach. Nie tak wyobrażał sobie ten dzień. Myślał, że spędzą z Ginny większość dzisiejszego dnia na rozpakowywaniu prezentów ślubnych, których nie miał czasu przez tyle miesięcy przejrzeć, a potem razem poszliby do Nory. Paul, nie zważając na niego, kontynuował:
- Wiem, że miałeś inne plany na wasze pierwsze wspólne święta, ale niestety śmierciożercy lubią się zabawić, a ktoś musi po nich posprzątać. I tym kimś jesteśmy my. Możemy na ciebie liczyć?
Czuł, że Ginny go za to znienawidzi, ale kiwnął głową.
- Dobrze. Będę w Biurze za godzinę, tylko odprowadzę Ginny do rodziców.
- W porządku. Tylko się pospiesz i przeproś ją jeszcze raz w moim imieniu. Nie chciałem jej wystraszyć.
- W porządku.
Paul kiwnął głową na pożegnanie i zniknął z cichym pyknięciem. Harry odwrócił się i poszedł do kuchni.
Ginny nie mogła sobie znaleźć miejsca. Cały dobry humor, który miała jeszcze kilka minut temu, ulotnił się wraz z pojawieniem się Paula w kominku. Stanęła przy oknie, objęła się ramionami i wpatrzyła się niewidzącym wzrokiem w las. Czego mogła się spodziewać? Jej mężem był Harry Potter, „Chłopiec, Który Przeżył”, „Wybraniec”, który zawsze poświęcał to, co kochał, ratując innych.
Odeszła od okna i usiadła przy stole, palcem kreśląc po nim jakieś wzorki. Podniosła głowę. W progu stał on, opierając się o framugę. Z jego miny wyczytała wszystko.
Harry nie wiedział co powiedzieć. Tylko stał i patrzył na nią. Nadal była blada, choć na jej policzkach zaczęły pojawiać się rumieńce.
- Musisz iść – stwierdziła sucho.
Kiwnął głową.
- Na tym polega moja praca – mruknął. – Śmierciożercy nie obchodzą świąt w taki sam sposób, jak my. Dla nich święta to idealna okazja, by innym zepsuć szczęście. Sama dobrze o tym wiesz. – Kiwnęła głową. – Słyszałaś też Paula. Zaatakowali kilka rodzin. Wielu aurorów jest już na miejscu.
- To czemu jeszcze ciebie ciągną? 
- Potrzebny jest każdy. Trzeba upewnić się, czy tamci nie wrócą. Odprowadzę cię do Nory i pójdę się dowiedzieć, co i jak. Mam nadzieję, że będę wieczorem. 
Ginny wstała, bez słowa wyminęła go i wyszła z kuchni. Harry obserwował każdy jej ruch. Była zła, czy tu chodziło o coś innego?
Usiadła na kanapie przed kominkiem i podciągnęła kolana pod brodę, opierając stopy o krawędź siedzenia. Objęła nogi ramionami i, opierając głowę o kolana, wpatrzyła się w niewielkie płomyki ognia. Nie czuła złości. To było zupełnie inne uczucie. Nie potrafiła go określić. Niepokój? Lęk?
Harry podszedł do niej, ukucnął przed nią i chwyciwszy jej dłonie spojrzał prosto w oczy.
- Coś nie tak?
Potrząsnęła głową. Jakaś twarda gula zaczęła formować się w jej gardle, nie pozwalając jej powiedzieć, co czuje. Przed jej oczami pojawił się tamten koszmar, sprzed kilku dni. Harry wstał i nie wypuszczając jej dłoni z uścisku, usiadł obok. Przyciągnął ją do siebie, a ona oparła się czołem o jego pierś.
- Widzę, że coś cię gryzie – powiedział.
Już miała odpowiedzieć, że wszystko jest w porządku, ale zamiast tego zaczęła opowiadać mu cały sen; jak widziała go stojącego w kręgu śmierciożerców, a potem jak widziała go leżącego w śniegu... A, gdy teraz wie, że ma iść i prawdopodobnie spotkać się ze śmierciożercami, serce podchodzi jej do gardła i...
- Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie... Nie mogę cię stracić... Słyszysz? Nie mogę... – wyszeptała na koniec, podnosząc głowę i spoglądając na niego.
- Nie stracisz. Przyrzekam ci, nigdy cię nie zostawię, nigdy... – urwał. Nie dopuszczał do siebie myśli, że to może się kiedyś im przydarzyć. Miał nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie. Jednak jej wizje były coraz bardziej poważne i realne. Próbując ukryć swoją niepewność, nachylił się i pocałował ją w czubek głowy. – To był tylko sen... Zresztą już kiedyś miałaś takie sny, prawda?
- I prawie wszystko, co w nich było, sprawdziło się. Tyle, że wtedy zdarzyło się to kilka miesięcy później, a teraz... część wydarzyła się tej samej nocy! To mnie przeraża.
Osunęła się po jego ramieniu i wtuliła policzkiem w jego pierś. Było jej trochę lżej, bo powiedziała mu wszystko, ale nadal obawiała się przyszłości.
Harry puścił jej dłonie i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął różdżkę i zaklęciem przywołującym ściągnął z góry małą paczuszkę.
- Mam dla ciebie prezent. – Wyciągnął rękę, w której spoczywał pakunek i podał go Ginny. – Miałem dać ci to przed twoim powrotem do szkoły, ale będzie lepiej, gdy dostaniesz je dzisiaj.
- Co to jest? – spytała, rozrywając papier.
- Lusterko dwukierunkowe. Kiedyś należało do Syriusza, dlatego z tyłu jest jego podpis. Ja mam takie samo. Wystarczy, że wypowiesz moje imię, a ja się w nim pojawię. Trzymaj je zawsze przy sobie i używaj go tylko, gdy będziesz w niebezpieczeństwie, dobrze?
- Dobrze. Dziękuję. – Pocałowała go w policzek i spoglądając na lusterko, dodała: – choć będziemy daleko od siebie, dzięki niemu znajdziemy się obok.
- Tak – odparł. – Mam jeszcze prośbę. Nikomu, nawet Jill i Lunie nie wyjaw tajemnicy tego lusterka. Niech pozostanie to między nami i twoimi braćmi. Fredem, George’em i Ronem. Tylko oni o tym wiedzą. Jak chcesz to będziesz mogła ich o to zapytać. A teraz już czas na nas.
Oboje wstali. Harry wbiegł na górę, by przebrać się w szatę aurorską, podczas gdy Ginny naszykowała rzeczy do zabrania do Nory.
Kilka minut później byli na miejscu.
Harry został przy bramie i obserwował Ginny podchodzącą do tylnego wejścia. Wolał nie podchodzić razem z nią, bo wiedział, że Molly nie wypuściłaby go tak szybko.
Ginny podeszła do drzwi, pomachała mu ręką i zapukała.
Otworzyła pani Weasley.
Harry usłyszał jej zaskoczony głos: „A gdzie Harry?” i zniknął. O nią był już spokojny. Nie wiedział, co jeszcze go dzisiaj czeka.
Ginny uśmiechnęła się do matki.
- Cześć mamo.
- Wchodźcie, wchodź... – Zawahała się i wyjrzała na podwórko. – A gdzie jest Harry? – zapytała, wpuszczając ją do środka.
- Musiał iść do ministerstwa. Coś się stało i wezwali wszystkich aurorów. Gdzie jest reszta rodziny? – spytała.
- W salonie.
Uścisnęły się na powitanie, Ginny wyminęła matkę i weszła do kuchni. Po drodze minęła stare meble o charakterystycznym, miłym zapachu. Zatrzymała się, zastanawiając się, co tak pachnie. Na kuchni bulgotało jakieś jedzenie w ogromnym garnku. Nagle zdała sobie sprawę, że tak pachnie tylko rodzinny dom, w którym przeżyła najwspanialsze lata swojego dzieciństwa, w którym kłóciła się z braćmi, w którym jadła najlepsze, przyrządzone przez mamę obiady. Odetchnęła. Tutaj zawsze, nawet w ostatnich latach, czuła się bezpiecznie i wiedziała, że w przyszłości także znajdzie ukojenie i odpoczynek.
- Cześć siostrzyczko – usłyszała za plecami głosy Freda i George’a.
- Witaj w domu, Ginny – dodała Hermiona.
Odwróciła się i wpadła w ramiona braci i przyszywanej siostry.
- Witamy najpilniejszą w naszej rodzinie uczennicę Hogwartu – powiedział Fred, wypuszczając ją z uścisku.
- Jedyna, która jeszcze się uczy w tej zacnej szkole – dodał George.
- Jak dobrze was wszystkich widzieć – Ginny uśmiechnęła się na powitanie. – Co robicie?
Bracia chwycili ją za ręce i pociągnęli do salonu.
- Ubieramy choinkę.
- A ty pomożesz Roniaczkowi, bo Hermiona nie chce. Nasz braciszek nie może poradzić sobie z aniołkiem, którego zamierzamy posadzić na choince.
- Aniołkiem? Jakim aniołkiem? – Spojrzała sceptycznie na Hermionę.
- George wyciągnął gnoma z ogrodu, a Fred uparł się, żeby w tym roku zamiast zwykłych świeczek dać sztuczne ognie Filibustera – mruknęła Hermiona w odpowiedzi.
- Co?! – pani Weasley krzyknęła oburzona, stając za nimi. – Żadnych sztucznych ogni w domu!
- Ależ, mamo – jęknął George, odwracając się do niej. – One nie są groźne.
- Będzie weselej... – mruknął Fred.
- Nie. – Głos mamy był stanowczy. – Na świątecznym obiedzie będzie Remus, Tonks i Teddy. Nie chcecie chyba wystraszyć małego dziecka! Nie ma mowy – dodała, kręcąc głową, widząc, że bliźniacy chcą jeszcze coś powiedzieć. – I nie chcę więcej o tym słyszeć.
Po czym wyszła. Fred i George spojrzeli wściekli na Hermionę.
- A nie mówiłam, że to nie będzie dobre dla Teddy’ego? – spytała Hermiona cicho.
- Odezwała się była pani prefekt. Tobie coś powiedzieć – mruknął George, kręcąc głową.
- Serdeczne dzięki – warknął Fred. – To miała być niespodzianka właśnie dla Teddy’ego.
Ginny nie mogła się powstrzymać i zaczęła się śmiać. Tak bardzo jej to przypominało dawne czasy w Hogwarcie, gdy jeszcze wszyscy do niej chodzili. Jak za starych, dobrych czasów.
-----
W Kwaterze Głównej Aurorów panował chaos. Wielu ludzi już nie było, a ci, którzy dostali przydział, opuszczali Biuro w pośpiechu.
Harry wyminął kilka pustych boksów, kierując się do gabinetu Robardsa. Pod drzwiami spotkał Paula. Uścisnęli sobie dłonie i weszli do środka.
- Nareszcie pojawił się nasz pogromca śmierciożerców! – krzyknął Robards na widok Harry’ego.
Harry przewrócił oczami. To był znak, że szef nadal ma w pamięci ich wczorajszą kłótnię.
- Witam, szefie. Co się dzieje?
Nie chciał go prowokować. Wolał skupić się na zadaniu.
- Wysyłam cię do Waileyów. Zginęła ich cała rodzina. Przeżyła tylko najstarsza córka.
Harry wstrzymał oddech. Wailey. Skądś znał to nazwisko, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd. Robards zajrzał do notatek.
- Dziewczyna wczoraj wróciła z Hogwartu na święta i podobno widziała całą sytuację.
- Wczoraj wróciła z Hogwartu – powtórzył Harry powoli. – O nie...
Zaczynało do niego docierać, skąd je zna. Poczuł, jak włosy mu się jeżą na głowie.
- Na miejscu jest Jack. On ci wszystko wyjaśni. Paul – auror zwrócił się do mężczyzny stojącego obok – ty też tam idź.
Obaj, Harry i Paul, kiwnęli głowami i wyszli.

Uliczka, na której się aportowali, była pusta i pełna prawie identycznych, klockowatych domków. Harry’emu przez chwilę przypominało to Little Whinging i Privet Drive. To takie typowe dla mugoli. Czy wszystkie podmiejskie osiedla mugolskie tak wyglądały?
Ostatni budynek, do którego zmierzali, położony na skraju osiedla, różnił się od pozostałych. Choć z zewnątrz nie było tego widać, bo całość otaczał wielki żywopłot, w ogródku rosły magiczne rośliny, niektóre podchodziły pod samą ścianę budynku.   
Przy wejściu stał wysoki mężczyzna w szacie czarodzieja.
- Cześć Jack – przywitał się Harry, podając mu rękę.
- Witaj Potter. – Widać było, że odetchnął z ulgą, witając się z nimi. – Dobrze, że to ty. Ta dziewczyna nie chce z nikim rozmawiać. Cały czas pyta o ciebie. Jest w szoku, więc uważaj. Dostała od nas eliksir uspokajający, ale nie wiem, jak zareaguje, gdy zobaczy ciebie.
- W porządku. Gdzie mam jej szukać?
- Jest w salonie, po lewej stronie.
Harry kiwnął głową i wszedł do środka.
Wnętrze było zdemolowane. Wszędzie walały się szczątki mebli, rozbite wazony, ściany miały ślady po rzucanych zaklęciach. Po całym domu kręciło się mnóstwo aurorów.
Na środku salonu leżało dwoje ludzi. Domyślił się, że to Waileyowie. W kącie pokoju, na podłodze, siedziała dziewczyna, trzymając na kolanach małego chłopca. Obiema rekami obejmowała go i tuliła do siebie, bujając się z nim w tył i w przód. Głowę miała opuszczoną, a ciemne włosy opadały jej na twarz.
Harry minął przykryte czarnymi pelerynami martwe ciała i podszedł bliżej. Nie wiedział od czego zacząć. Tak naprawdę nie znał tej dziewczyny. Wiedział tylko tyle, że jest w wieku Ginny i mieszka razem z nią w dormitorium w Hogwarcie. Ukucnął przy niej i dotknął ostrożnie jej ramienia.
- Jill? To ja, Harry – szepnął.
Nie zareagowała, tylko nadal kołysała chłopca. Obrócił jego twarz do siebie i spojrzał na niego. Kiedyś już widział takie oczy. Martwe, bez wyrazu, jak okna opuszczonego domu. Takie były oczy Cedrika, Neville’a...
Próbował wyjąć chłopca z jej uścisku, ale ona jeszcze mocniej przytuliła martwe ciało do siebie.
- Jill, puść go. Już mu nie pomożesz.
Chwycił jej jedną dłoń i powoli odsunął. Jill podniosła głowę i spojrzała na niego. Nie płakała, choć zapuchnięte oczy świadczyły o niedawnym potoku łez. Podszedł do nich jakiś auror i wyciągnął chłopca z jej objęć.
- Dlaczego? – jęknęła, nadal trzymając ręce w górze i patrząc za oddalającym się aurorem. – Dlaczego oni to zrobili? Chris miał tylko jedenaście lat! Nic im nie zrobił! Był tylko małym chłopcem! – wykrzyknęła, rzucając się Harry’emu na szyję.
Harry czuł, że nie wytrzyma długo w tej pozycji, zwłaszcza, że Jill przyciskała go do ziemi. Chciał ją jakoś pocieszyć, ale żadne słowa nie przychodziły mu do głowy. Poklepał ją po plecach i zadał jedyne pytanie, które mu się nasuwało:
- Czy twoi rodzice mogli mieć coś wspólnego ze śmierciożercami?
Jill potrzasnęła głową. 
- Nie wiem. Tak naprawdę nic nie wiem o swoich rodzicach. Dzięki szkole odcięłam się od ich znajomych i przyjaciół. Od ponad roku nic mnie prawie z nimi nie łączyło. Rodzicami byli tylko z nazwy.
Harry nie wiedział, co powiedzieć. Obca dziewczyna zaczęła mu się zwierzać, a on był zmuszony tego słuchać. Ale może dzięki temu dowie się, co się wydarzyło tej nocy?
- Możesz wstać? – spytał. – Będzie nam wygodniej rozmawiać, chociażby... – rozejrzał się i spojrzał na stojącą w drugim rogu kanapę – na tamtej sofie.
Wstał i wyciągnął do niej rękę, by pomóc jej się podnieść. Jill przyjęła ją i stanęła na nogach. Siadając na kanapie, chwyciła leżącą w rogu poduszkę i objęła ją ramionami, jakby chciała ją zgnieść. Harry usiadł obok.
- Nie chciałam wracać na te święta do domu. – Zaczęła opowiadać dalej, jakby wcześniej wcale nie przerywała. – Bałam się reakcji rodziców, bo w tym roku w wakacje spędziłam u nich tylko kilka dni i uciekłam. Wasz ślub był dobrą wymówką, ale... – urwała.
Wpatrzyła się w jakiś punkt ponad głową Harry’ego, zamyślając się. Harry nie naciskał. Zauważył, że aurorzy mijali ich zaskoczeni. Co prawda czuł się dość dziwnie, szczególnie, gdy Jill nagle zmieniła pozycję, chwyciła go za ramię i przytuliła się do niego. Nie przeszkadzało jej, że otaczają ich inni czarodzieje, a on jest przecież żonaty. Gdy odezwała się ponownie, mówiła dużo ciszej.
- Jestem dorosła, ale rodzice cały czas traktują... – poprawiła się – traktowali mnie, jak małą dziewczynkę. Ech... – westchnęła. – Nieważne. Wczoraj wróciłam, ale zrobiłam to tylko dla Chrisa. Stęsknił się za mną. Mój mały, kochany braciszek. A rodzice... Wiesz, że w każdej rodzinie zdarzają się kłótnie, ale za każdym razem, jak przyjeżdżałam rozpętywało się piekło. Tak samo było i tym razem. Ledwo wróciłam, a oni znowu zaczęli. W końcu nie wytrzymałam i stwierdziłam, że mam dość. Wbiegłam na górę, trzasnęłam za sobą drzwiami i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Wtedy pojawił się Chris. To on mnie powstrzymał przed ucieczką. Niestety z dołu docierało do nas każde słowo. W pewnym momencie wszystko ucichło. Myślałam, że przestali się kłócić, ale nagle usłyszałam trzask rozbijanej szyby i krzyk mojej mamy. A potem doszły nas jakieś dziwne odgłosy i krzyki obcych ludzi. Przeraziłam się. Słyszałam okrzyki rzucanych zaklęć, rodzice próbowali się bronić. Nagle usłyszałam kroki na schodach. Sięgnęłam po różdżkę. Gestem nakazałam Chrisowi, żeby był cicho, ale on chciał biec do rodziców. Nie winię go, to przecież jeszcze dzieciak... tylko dzieciak... – zadrżała. – W tej samej chwili, w której zaczął wołać rodziców, drzwi się otworzyły i stanął w nich ogromny facet. Śmierciożerca. Zaklęciem przywołał moją różdżkę, chwycił Chrisa w pół i nakazał mi iść przed nim na dół. Tam przekonałam się, co to znaczy ból. Nie mieliśmy żadnych szans.
- Co się działo? – zapytał Harry.
- Tata już nie żył. Leżał tam – wskazała ręką na środek. – Mama klęczała przy nim i płakała. Gdy próbowałam do niej podejść usłyszałam śmiech, a potem poczułam ogromny ból, jakby próbowali rozerwać mnie na strzępy. Po pewnym czasie ustało, ale gdy już mogłam spojrzeć, mama i Chris nie żyli. A śmierciożerców nie było.
Harry siedział nieruchomo i milczał. To nie trzymało się kupy. Zastanawiał się ile z tego opowiadania jest prawdą. Na początku powiedziała, że nie wie, czy rodzice mogli mieć jakiś kontakt ze śmierciożercami. Tylko dlaczego zabili jej rodziców, brata, a ją zostawili? Coś mu nie pasowało. Jaki mieli w tym cel?
Nagle Jill podskoczyła i krzyknęła:
- O nie! – Poderwała się na równe nogi i stanęła przed nim. Wyglądała teraz  na przerażoną.  – Ginny mnie zabije. Przepraszam Harry. Nie chciałam.
- Co? – spojrzał na nią zaskoczony. – O czym ty mówisz?
- Nieważne. – Machnęła ręką i rozejrzała się po salonie. – Co teraz ze mną będzie? Nie chcę tu zostać.
- Musimy zastanowić się, gdzie mogłabyś się ukryć.  Masz jakąś rodzinę?
- W Irlandii mieszka siostra mojej matki.
Harry wstał.
- W porządku. Tam cię przeniesiemy.

5 komentarzy:

  1. Super rozdział. Ja mam brata ale trochę młodszego i aż mi serce ścisneło jak to przeczytałam. I tez Krzyś ma 8 lat. :'(

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wyobrażam sobie życia bez mojego brata 😭😭. Biedna Jill . Fajowy blog

    Fanka Harry'ego Pottera ❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie zkomentuję tego szok po przeczytaniu poprostu

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też mam brata,ale 2 lata starszego. Smutek:'(

    OdpowiedzUsuń