sobota, 16 czerwca 2012

54. Finał quidditcha i ostrzeżenie


Kwiecień minął tak momentalnie, że ledwo się obejrzeli była połowa maja z kwitnącą wszędzie roślinnością  i ciepłym słońcem, które coraz częściej wyglądało zza chmur.
Oczywiście następnego dnia po otrzymaniu listu od państwa Weasley, Harry i Ginny powiadomili swoich najbliższych przyjaciół o planach na lato, prosząc przy okazji, żeby ta nowina pozostała tylko do ich wiadomości. Harry obawiał się bowiem, że gdyby śmierciożercy pokroju Lucjusza Malfoya i Bellatriks Lestrange dowiedzieli się o tym, to... nawet nie chciał sobie tego wyobrażać. Pani Weasley ma rację: musi załatwić ochronę na wakacje, a w szczególności na ten najważniejszy dzień w ich życiu.
Jednak w tej chwili nie tylko to zaprzątało mu głowę. Ostatni mecz sezonu miał się odbyć w najbliższą sobotę, a rywalizacja między Gryfonami i Krukonami, choć nigdy nie była tak zacięta, jak ze Ślizgonami, to teraz zaczynała przybierać niepokojące rozmiary.
Cała drużyna Gryfonów była jednak dobrej myśli. Jak dotąd prowadzili w rywalizacji, bo poprzedni mecz z Puchonami wygrali, więc właściwie puchar mieli już w kieszeni i mecz z Krukonami był tylko formalnością. Jednak Harry wiedział, że i tak to na nim spoczywa pełna odpowiedzialność, bo jeśli nie złapie znicza mogą pożegnać się ze zwycięstwem. Musiał więc codziennie godzić treningi z nauczaniem obrony przed czarną magią, nie wspominając o obowiązkach opiekuna domu.
Wolne chwile, choć tak naprawdę tych chwil nie mieli zbyt wiele, Harry i Ginny starali się spędzać tak jak dawniej ukryci przed wszystkimi w cieniu nad jeziorem. Jednak większość czasu spędzali razem z drużyną na boisku, bo musieli trenować do kolejnych meczy. Wszystko wskazywało na to, że rzeczywiście treningi pozwalały im zapomnieć o wydarzeniach sprzed dwóch miesięcy, bo rozmawiali teraz prawie wyłącznie o jednym: jak w najbliższym meczu wykołować przeciwnika.
- Przed nami ostatni mecz... – powiedział Harry po ostatnim treningu quidditcha – mój ostatni mecz... już nigdy nie zagram.
Chodził przed całą drużyną tam i z powrotem w chłodnej szatni, nawet na nich nie patrząc.
- Ten rok nie był dla nas szczęśliwy. Na początku sezonu zagraliśmy tylko jeden mecz, który, co bardzo mnie wtedy ucieszyło, wygraliśmy...
- Bo mamy super kapitana! – krzyknął Jimmy.
- Najlepszego szukającego, jakiego miał Gryffindor – dodała Demelza.
- Potem – ciągnął dalej, jakby nie usłyszał ich głosów – rozgrywki zostały odwołane i miałem wrażenie, że po tym wszystkim, co wydarzyło się dwa miesiące temu, już nie zagramy, że to koniec...
- Ale teraz wygraną mamy w kieszeni – powiedział Ron.
- Nie martw się, na Pucharze Quidditcha i tym razem będzie plakietka z nazwą naszej drużyny – dodała Ginny.
Zatrzymał się i spojrzał na nią.
- Jestem z was dumny. – Mówiąc to, tak naprawdę miał na myśli ją i jej determinację w pokonywaniu trudności. – Dlatego wierzę, że nam się uda. Po tych dwóch meczach wiem, że mamy najlepszą... najmocniejszą... drużynę w szkole.
- Nic nie zdoła nas powstrzymać – powiedział Jimmy.
Harry popatrzył po wszystkich. Naprawdę był dumny z ich woli walki.
- Dziękuję wam wszystkim – rzekł Harry. – To była dobra robota. A teraz wracajmy do wieży, jutro trzeba wcześnie wstać...
Następnego dnia drużyna Gryfonów wkroczyła na stadion witana okrzykami i wiwatami. Co prawda od strony Ślizgonów rozlegały się gwizdy i drwiące okrzyki, ale Harry niczym się już nie przejmował.
Drużyna Krukonów, ubrana jak zawsze w niebieskie stroje zbliżała się z drugiej strony boiska. W tym roku mieli całkiem nowy skład. Harry przypomniał sobie, jak w poprzednich latach walczył przeciw Cho. Pokręcił głową. Nie, nie ma czego wspominać, zresztą grali przeciw sobie tylko raz w trzeciej klasie, bo potem... to Ginny stawała naprzeciw niej, bo on miał zakaz wydany przez Umbridge, a w szóstej klasie miał szlaban u Snape’a. Uśmiechnął się i spojrzał na Ginny. Wolałby nigdy nie stanąć w meczu przeciw niej, chociaż... niedługo to się zmieni, tylko to nie będzie gra...
- Kapitanowie, uściśnijcie sobie ręce – powiedziała pani Hooch, gdy obie drużyny stanęły naprzeciw siebie.
Harry podszedł do kapitana Krukonów. Był nim Stephen Cornfoot z jego roku.
- A teraz... dosiąść mioteł... i trzy... dwa... jeden...
Rozległ się donośny gwizd i wystartowali.
Od wznowienia rozgrywek nikt nie podjął się komentowania, dlatego każdy mecz odbywał się prawie w ciszy, tylko po każdym golu rozlegał się głos profesora Flitwicka ogłaszający wynik.
Harry wzbił się wysoko ponad stadion. Przez chwilę patrzył jak Ginny leci w stronę obrońcy Krukonów, by zdobyć gola, lecz w tej samej chwili jeden z pałkarzy odbił w jej stronę tłuczka, który minął ją o kilka cali. Zrobiła unik, ale straciła kafla. Od strony trybun Gryfonów usłyszał donośne „aaaach!” a z sektora Krukonów brawa. Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył Lunę z wielkim orłem na głowie, który machał skrzydłami. Rozejrzał się. Po drugiej stronie stadionu dostrzegł Emmę Dobbs, szukającą Krukonów, która tak jak on, wypatrywała znicza. Zrobiła wiraż wokół bramek i wzbiła się wyżej.
Ron krążył przy bramkach, kontrolując sytuację. Stewart Ackerley, ścigający Krukonów, wyminął Demelzę i trzymając kafla pod pachą pomknął w jego stronę. Harry wstrzymał oddech. Dobrze znał niepewność Rona jako obrońcy, ale wierzył, że mu się uda. Przecież nie raz już tak było. Ackerley rzucił i... trafił prosto w ręce Rona, który odrzucił kafla do Jill. Odleciała natychmiast w stronę bramek Krukonów. Harry odetchnął i poszybował dalej.
Kafel co chwila zmieniał strony, raz miały go Ginny, Demelza i Jill, raz Ackerley i pozostali ścigający Krukonów. Walka była wyrównana, ale po kilku udanych akcjach, Gryfoni prowadzili sześćdziesiąt do dwudziestu.
Ginny przeleciała obok Harry’ego, zmierzając w przeciwnym kierunku co on. Mrugnęli do siebie, mijając się w połowie stadionu i poszybowali dalej. Ginny doścignęła Jill, odebrała od niej piłkę i w następnej chwili strzeliła kolejnego gola. Z sektora Gryfonów dał się słyszeć ryk radości. Było już sto do trzydziestu.
Harry zawrócił i opadł niżej wyszukując błysku złotej piłeczki. Krążył wokół stadionu, ale znicza nigdzie nie było. Czuł, że ma na ogonie szukającą Krukonów, która prawdopodobnie postanowiła go pilnować, a skoro tak... Zanurkował, udając, że dostrzegł znicza, a Emma poszybowała za nim. Gdy był już kilka stóp nad ziemią wyhamował, podrywając Błyskawicę w górę i usłyszał za sobą głuchy łoskot uderzenia. Obejrzał się i zobaczył leżącą na ziemi przeciwniczkę, która powoli podnosiła się, żeby dosiąść miotły. Pani Hooch  odgwizdała rzut wolny, jednak Ronowi udało się, prawie cudem, obronić strzał. Harry szybował nad boiskiem. Wiedział, że trochę przesadził, ale czego się nie robi dla zwycięstwa.
Nadal wypatrywał znicza, przy okazji obserwując resztę swojej drużyny. Dziewczyny wspaniale się dogadywały, zdobywając kolejne gole. Nagle tuż obok jego głowy śmignął jeden z tłuczków, odbity przez Cornfoota. Zrobił nawrót, odlatując w bok.
I w końcu zobaczył znicza: złota plamka i trzepoczące maleńkie skrzydełka tuż przy ziemi, krążące przy bramkach Gryfonów. Przyspieszył. Nurkując, kątem oka dostrzegł niebieską szatę. To Emma leciała tuż obok niego. Miał wrażenie, że cały stadion wstrzymał oddech, patrząc na nich. Byli już bardzo blisko, gdy nagle tuż przed nim pojawił się pałkarz Krukonów. Harry zrobił gwałtowny unik, wpadając prawie na lecącą przy nim Krukonkę, ale niestety w tym czasie znicz zniknął.
Z trybun dał się słyszeć jęk zawodu. Ritchie zareagował natychmiast, odbijając tłuczka w pałkarza Krukonów, jednak tamten uniknął go, odlatując na drugi koniec stadionu.
Krukoni zaczęli nadrabiać poniesione straty. Nie wiadomo było, czy to Ron stracił głowę, czy to po prostu pech, ale jeśli Harry szybko nie złapie znicza będą musieli pożegnać się z pucharem. Był tylko jeden problem: znicza nigdzie nie było, a Emma nie spuszczała go z oka. Wzbił się ponad wszystkich i zawisł nieruchomo, obserwując grę. Tymczasem Ginny ruszyła do natarcia. Podała piłkę do Demelzy, która zrobiła unik przed nadlatującym tłuczkiem, wyminęła zygzakiem Ackerleya i pałkarza, potem odebrała od Demelzy kafla i wrzuciła go przez jedną z pętli.
Tłum Gryfonów szalał. Jednak wszyscy wiedzieli, że to jeszcze nie koniec. Harry oderwał wzrok od Ginny i poszybował wokół stadionu. I wtedy go zobaczył. Złota plamka migotała po drugiej stronie boiska. Pochylił się nisko nad miotłą i zanurkował. Emma siedziała mu na  ogonie. Przyspieszył, wyciągnął rękę po znicza... po jego lewej stronie Emma zrobiła to samo... wszyscy wstrzymali oddech, poczuł jeszcze draśnięcie na wierzchu dłoni - to Emma podrapała go paznokciami, i... sekundę później było po wszystkim. Maleńka złota piłeczka trzepotała się w jego ręku, którą podniósł wysoko.
Rozległ się gwizdek. Było dwieście siedemdziesiąt do stu dla Gryfonów. Harry obrócił się i zobaczył sześć szkarłatnych postaci mknących ku niemu, a chwilę później cała drużyna rzuciła się na niego, prawie zrzucając go z miotły.
- Wygraliśmy!
- Mamy puchar!
Opadli razem na ziemię. Ledwo zdążył zsiąść z miotły, Ginny chwyciła go w objęcia, obcałowując gdzie popadło. Nim się spostrzegli otoczył ich wiwatujący tłum, który uniósł ich na ramiona i poniósł w stronę trybun, gdzie stała McGonagall z Pucharem Quidditcha.
Odebrał od niej puchar, a potem podał go Ginny, która dotknęła ustami srebrnego naczynia i podała dalej, żeby cała drużyna mogła go dotknąć. Gdy puchar powrócił do Harry’ego, ten też go ucałował i podniósł wysoko do góry. Radościom nie było końca. Wiwatujący tłum zawrócił i zaniósł całą drużynę do zamku.

Radość po zdobyciu Pucharu Quidditcha przez Gryfonów zdawała się nie mieć końca. Ani Harry, ani nikt z drużyny nie mógł przejść spokojnie przez pokój wspólny, bo poklepywał ich każdy, kto przechodził obok ich foteli. Harry i Ginny, próbując uniknąć tego zamieszania wymykali się za każdym razem na błonia i ukrywali się w cieniu drzewa po drugiej stronie jeziora, spędzając ze sobą cudowne chwile. Może trwałoby to wszystko dłużej niż tydzień, gdyby nie zbliżały się egzaminy i wszyscy zajęli się przeszukiwaniem książek i nauką.
Ginny zaczęła zdawać sobie sprawę, że Harry coraz mniej z nią przebywa. Nie użalała się, nie było to przecież w jej naturze. Zresztą to nie była jego wina. Gdyby nie był nauczycielem i opiekunem domu, może byliby częściej razem, a tak... Siedział do późna w gabinecie, sprawdzając prace domowe i przygotowywał testy na zakończenie roku, pozostawiając jej tylko krótkie chwile późnym wieczorem w pokoju wspólnym.
Już dawno przekonała się, że czas płynie szybko, gdy jest dobrze, a w trudnych chwilach zwalnia prawie do nieskończoności i ciągnie się, jak flaki z olejem. Powoli przyzwyczajała się do tego i uczyła się cierpliwości. Wiedziała, że gdy szkoła się skończy będą mieli mnóstwo czasu dla siebie. Mnóstwo? Dwa miesiące i część czerwca, to mnóstwo? Miała mieszane uczucia na zbliżające się wakacje. Była szczęśliwa, bo najważniejszy dzień w jej życiu był coraz bliżej, będą nareszcie razem, a potem... nadejdzie wrzesień, ona znowu wróci do Hogwartu, on będzie przez cały czas przesiadywał w Biurze Aurorów... albo wyślą go gdzieś na jakieś misje...
Los bywa okrutny..., ale skoro zwrócił mu życie już nie jeden raz, żeby był z nią, to może w końcu zlituje się i odda go jej na zawsze.

Kilka dni po meczu Harry postanowił, że napisze list do Kingsleya z prośbą o pomoc w zorganizowaniu na lato ochrony Nory, a szczególnie w dzień ślubu, który, jak dowiedział się od Molly Weasley, jest już organizowany na pierwszą sobotę sierpnia. Chciał w tym dniu nie myśleć o niczym innym oprócz wspaniałej przyszłości spędzonej u boku cudownej kobiety... taak... przyszłość u boku Ginny... Jak wytrzymają ten rok bez siebie?...
Po ostatniej lekcji napisał kilka słów i poszedł do sowiarni. Tak naprawdę to chciał też zobaczyć co z Hedwigą, bo dawno do niego nie przylatywała. Wszedł do środka i zaczął się rozglądać. Nad głową latały mu szkolne płomykówki, ale nigdzie nie mógł dostrzec śnieżnej sowy.
- Możliwe, że poleciała gdzieś rozprostować skrzydła – mruknął.
Nagle za jego plecami usłyszał szamotaninę. Obrócił się błyskawicznie w stronę skąd dochodził dźwięk i na jednym z okien dostrzegł Hedwigę podtrzymywaną przez dwie inne sowy.
- Hedwiga! – krzyknął i pospiesznie podbiegł do niej. – Co ci się stało? – jęknął, gdy Hedwiga niezdarnie usiadła na wyciągniętym przez niego ręku.
Od razu zapomniał po co to tu przyszedł, gdy zobaczył, że Hedwiga ma na łebku dziwnie nastroszone pióra, a na grzbiecie wyraźnie niektórych brakowało. Jedno skrzydło zwisało pod dziwnym kątem. Do tego cała się trzęsła i gdy chciał dotknąć jej skrzydła ręką, podskoczyła i zahukała żałośnie, jakby z wyrzutem. Patrzyła na niego smutna, jakby błagała go o pomoc. Długo nie myśląc, wybiegł z sowiarni. Posadził ją na ramieniu. Przez okno na korytarzu wyjrzał na szkolne błonia. „Hagrid jest u siebie” – pomyślał, bo zobaczył dym unoszący się z komina jego chatki. Przebiegając przez salę wejściową, wpadł na Ginny i Hermionę, które wychodziły z kolacji w Wielkiej Sali.
- Harry, co się stało?
- Dokąd biegniesz?
Spytały obie, patrząc z przerażeniem na pohukującą sowę na jego ramieniu.
- Hedwiga jest ranna! Potrzebuję pomocy Hagrida!
Dziewczyny nie odezwały się już więcej, ale razem z nim pobiegły dalej. Harry biegł przez błonia, zerkając na swoją biedną sowę. Cały czas wstrząsały nią dreszcze wywoływane prawdopodobnie przez silny ból, a jej chwyt był coraz słabszy, bo w pewnym momencie prawie spadłaby mu z ramienia. Wziął ją delikatnie na ręce i dobiegł do chatki. Hermiona załomotała w drzwi, które prawie natychmiast się otworzyły. W progu stał Hagrid.
- Cholibka, co się sta.... – urwał, gdy dostrzegł Harry’ego.
- Hagridzie, pomóż! – krzyknął Harry, wymijając Hagrida i wbiegając do środka.
Położył delikatnie Hedwigę na stole i odsunął się, pozwalając gajowemu podejść bliżej. Hagrid przez chwilę oglądał ją dokładnie.
- Kto jej to zrobił? – zawołał oburzony. – Ma złamane skrzydło i brakuje jej piór!
Ginny chwyciła Harry’ego za rękę. Wiedział, że przed nią nie musi niczego udawać.
- Pomóż jej, proszę – wyszeptał drżącym głosem, a gdy zobaczył, że Hedwiga przestała się ruszać, zawołał: – Ona nie oddycha!
Hagrid pospiesznie podbiegł do kredensu, z którego wyciągnął jakąś dziwną maść i zaczął nacierać nią ptaka. Harry patrzył na Hedwigę, mając nadzieję, że za chwilę rozprostuje skrzydła i poleci do sowiarni. Sowa jednak otworzyła na chwilę oko i spojrzała na Harry’ego, któremu łzy stanęły w oczach, a potem... zdechła.
- Hedwigo... nie...
Sowa leżała nieruchomo na stole. Harry nie mógł znieść tego widoku. Ginny ścisnęła go za rękę, próbując go uspokoić. Usiadł na pobliskim krześle, chowając twarz w dłoniach.
- Chlapnij sobie to – powiedział Hagrid, podając mu szklankę z Ognistą Whisky. – To ukoi na chwilę twój nerw...
Wnętrzności ścisnęły się Harry’emu jak pięść. Nie był w stanie nic powiedzieć. Wypił łyk napoju. Ognista Whisky zapiekła go w gardle, jakby wypalała mu wnętrzności i poczucie nierzeczywistości. Dziewczyny patrzyły na Harry’ego w milczeniu.
- Kto jej to zrobił? – zapytał pustym, pozbawionym emocji głosem. – Kto byłby zdolny do czegoś takiego?
- Nie myśl już o tym, Harry... – stwierdziła troskliwym głosem Hermiona. – To i tak już nic nie zmieni...
- Hedwigę ktoś napadł i muszę się dowiedzieć, kto to zrobił – powiedział oschle.
- Może miała dostarczyć jakiś list, albo... – szepnęła Ginny i urwała, gdy Harry poderwał się z krzesła.
Dostrzegł coś, na co wcześniej nikt z nich nie zwrócił uwagi. Hedwiga miała przywiązany do nóżki liścik. Szybko go odwiązał i pospiesznie rozłożył kawałek pomiętego pergaminu. Zobaczył jedno zdanie, napisane niestarannie, jakby w pośpiechu.
- No i co tam jest? – spytał Hagrid.
Harry przełknął ślinę, podając pergamin dziewczynom i Hagridowi. Nie był w stanie przeczytać tego na głos. Hermiona odebrała od niego liścik i przeczytała:

Przyjrzyj się uważnie swojej sowie, Potter. Ciebie i twoich przyjaciół czeka ten sam, marny koniec.

Gdy przeczytała, w chatce zapanowała cisza.
- To Malfoy – wyszeptał Harry.

12 komentarzy:

  1. Jesteś genialna.:)

    OdpowiedzUsuń
  2. jesteś moją idolką! Genialną pisarką! Na sam koniec wybuchnęłam płaczem i płaczę do tej pory . . . podziwiam cię i gratuluję talentu.

    OdpowiedzUsuń
  3. :'(:'(:'(:'(:'(:'( Dlaczego Hedwiga??!!! :'(:'(:'(:'(:'(:'(:'( :'( :'( :'( :'( :'( :'( :'(:'( :'( :'( :'(:'(:'(:'( :'( :'( :'( :'( :'( :'(

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam to opowiadanie :* Naprawdę masz talent

    OdpowiedzUsuń
  5. znowu się popłacze tak jak w siodmej czesci rowing, gdy umarla hedwiga... :`(

    OdpowiedzUsuń
  6. Zdechła?!?! Hary traktował ją jak człowieka, przyjaciela, rodzine. Mogłaś napisać chociaż że odeszła.znowu mi smutno ;(

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak mogłaś uśmiercić Hedwigę???!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. "Stanęły mu w oczach łzy, a potem ona... zdechła." - rozwaliło mnie to xD w całym tym płaczu i marnym losie Hedwigi ona se zdechła, gdy Harry zaczął płakać :D :D :D OMG nie mogę przestać się śmiać, a nwm do końca z czego, bo jak to ujęłaś Hedwiga se zdechła xD xD XD dziwna jestem o.O

    OdpowiedzUsuń
  9. Każdy kto wie o Insygnii Śmierci już dawno to zrozumiał i teraz chociaż odrobinę zaczyna pasować do książki.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dlaczego uśmierciłaś Hedwigę dlaczego dlaczego :C

    OdpowiedzUsuń
  11. Płakałam się przy śmierci Hedwigi:(

    OdpowiedzUsuń