czwartek, 14 czerwca 2012

38. Czyżby to było proroctwo?


Zakazany Las zawsze przytłaczał swoją wielkością i tajemnicą drzemiącą w rosnących w nim drzewach. Nikt chyba nie znał wszystkich jego ścieżek. Nawet Hagrid, dla którego ten las był jak drugi dom, w którym ukrywał swoje ukochane zwierzątka, nie poznał go dokładnie.
Po jednej z tych właśnie tajemniczych ścieżek szła Ginny. Była sama. Zatrzymała się na chwilę, rozglądając się. Po niebie płynęły powoli ciemne chmury, zasłaniając gwiazdy. Obróciła się wokół własnej osi, wpatrując się w gęstwinę, ale nic nie widziała, bo naokoło roztaczała się dziwna mgła. Zaczęła przeszukiwać swoją szatę w poszukiwaniu różdżki, ale po przejrzeniu wszystkich kieszeni nie znalazła jej. Poczuła się strasznie bezbronna i bezsilna. Zaczęła się denerwować. Jak to się stało, że się tu znalazła? Ruszyła przed siebie, zastanawiając się gdzie jest wyjście. Przeczuwała, że jest w Zakazanym Lesie, ale nigdy nie zagłębiała się w niego aż tak głęboko, poza tym zawsze była tu z Hagridem i swoją klasą. Szła powoli, rozglądając się  wokoło. Drzewa rosły tu dość gęsto, a cierniste krzaki jeżyn i pokrzyw wczepiały się w jej szatę, pozostawiając na jej nogach i rękach mnóstwo zadrapań. Krążyła tak już kilka godzin i po pewnym czasie zmęczona usiadła pod jakimś drzewem, rozcierając sobie stopy. Zabłądziła.
- Gdzie ja jestem i jak mam się stąd wydostać? – szepnęła.
Wstała i rozejrzała się ponownie. W oddali, po prawej stronie, zamajaczyło jakieś światło. Ruszyła w tamtym kierunku. „Może tam jest wyjście?” – pomyślała. Szła coraz szybciej, gdy zbliżała się do migoczącego światła. Nie zważając, że jej nogi są coraz bardziej poranione, zaczęła biec. Dotarła do jakiejś polany, na której płonęło ognisko. W niewielkiej odległości od niego, wokół dwóch samotnych drzew stało kilkanaście zakapturzonych postaci. Na ich widok przeraziła się i krzyknęła, a oni obejrzeli się.
- No, nareszcie jesteś – usłyszała męski głos przeciągający sylaby.
Z mrocznego kręgu wyszedł do niej wysoki mężczyzna. Zdjął maskę, ujawniając swoją twarz. Lucjusz Malfoy stał przed nią z wyciągniętą różdżką. Zatrzęsła się ze strachu i zamknęła oczy. Chciała uciec, ale została unieruchomiona zaklęciem pełnego porażenia ciała. Zachwiała się, ale nie runęła na ziemię. Jej stopy oderwały się od podłoża, a ona miała wrażenie, że leci w powietrzu w kierunku śmierciożerców, bo ich śmiech był coraz głośniejszy. Chwilę później poczuła, że gruby sznur oplata jej całe ciało, nogi i ręce, przywiązując mocno do drzewa usuwając efekt zaklęcia zamrażającego. Otworzyła oczy. Przed nią było drugie drzewo, a przy nim stał przywiązany, tak jak ona, Harry. Miał opuszczoną głowę i zamknięte oczy.
- Harry! – krzyknęła przerażona, ale chłopak nie poruszył się.
- On cię nie usłyszy – drwiący głos Lucjusza Malfoya zabrzmiał przy jej uchu. – Nie martw się, jeszcze żyje. Czekając na ciebie trochę się nim zajęliśmy.
- Co mu zrobiliście?! – Zaczęła się szarpać, ale liny tylko zatrzeszczały złowieszczo, wpijając się w nią, raniąc już i tak zakrwawione nogi i ręce.
- Jest na nasze specjalne zaproszenie, ale to ty jesteś dzisiaj naszym gościem honorowym. I od ciebie zależy, co się z nim teraz stanie.
Malfoy podszedł do nieprzytomnego chłopaka.
- Co mam z nim zrobić? – spytał, celując różdżką w różne części ciała Harry’ego i po każdym ruchu spoglądał na nią.
- Wypuście nas, proszę... – szepnęła.
- Zła odpowiedź! Crucio! – krzyknął, a Harry zaczął jęczeć i wyginać się z bólu.
- Nie! Proszę! Nie rób mu tego!
Wiedziała, że i tak niczego nie wskóra. Malfoy może zrobić z nimi co chce. A na końcu zabije. Chciała krzyczeć, ale co by to dało? Nawet jeśli udałoby się jej krzyknąć, to i tak nikt jej nie usłyszy. Da tylko śmierciożercom większą radość nabijania się z niej i z jej wysiłków. Nic nie mogła zrobić. Mogła tylko patrzeć, jak Harry cierpi torturowany przez Malfoya.
- Teraz wszystko zależy od ciebie – powiedział Malfoy, opuszczając różdżkę i odwracając się do niej, a Harry zwisł w sznurach. – Jeśli będziesz posłuszna to nic mu się nie stanie.
- Jakbym nie wiedziała, że i tak nas w końcu zabijecie! – krzyknęła.
Gdy tylko to powiedziała ugodziło ją zaklęcie Cruciatus. Ból był tak silny i tak wszechogarniający, że straciła świadomość. Było gorzej niż wtedy, gdy ją porwali, jakby osoba, która w tej chwili rzuciła na nią to zaklęcie miała w tym o wiele większą wprawę. Łzy pociekły jej z oczu. Zaczęła krzyczeć, a śmierciożercy zaśmiali się głośno.
- Dość!
To Malfoy odszedł od Harry’ego i podszedł do kogoś, kto stał z tyłu. Zrozumiała, że to nie on rzucił przed chwilą Cruciatusa. Zaklęcie ustąpiło, bo zwisła bezwładnie w sznurach, ale ból trwał nadal.
- Nie rozumiem, czemu się z nią cackasz. – Ginny usłyszała ochrypły kobiecy głos. Bellatriks Lestrange wyszła z kręgu śmierciożerców, ściągając maskę z twarzy, i podeszła do niej wbijając różdżkę w żebra. – Przecież to zdrajczyni krwi, jak cała jej rodzina.
Śmierciożercy zaczęli się śmiać, a niektórzy kiwnęli głowami.
- Nie. Musi poznać, co to ból. Musi zobaczyć, jak to jest, gdy bliska ci osoba ginie na twoich oczach.
- Lucjuszu, tylko nie patyczkuj się z nimi – powiedziała Bellatriks, wbijając mocniej różdżkę w jej żebra. – Zabijmy ich od razu.
- W porządku. Koniec tej zabawy.
- To od kogo zaczynamy?
Malfoy ponownie odwrócił się do Harry’ego.
- Od Pottera. Avada kedavra!
Ginny znieruchomiała. Zielony strumień światła wystrzelił z końca różdżki Malfoya, godząc Harry’ego w pierś. Jego ciało podskoczyło w sznurach i natychmiast znieruchomiało.
- NIEE!
Z gardła Ginny wydobył się krzyk przerażenia i rozpaczy zagłuszony po chwili triumfującymi okrzykami śmierciożerców. „Harry nie żyje... To się nie mogło stać... to niemożliwe...” Była jak sparaliżowana. Patrzyła tylko przez płynące po policzkach łzy na swojego ukochanego. Malfoy odwrócił się powoli, pozwalając swoim kompanom na wyrażenie swojej radości i podszedł do niej. Teraz przyszła kolej na nią. Spojrzała w te bezlitosne szare oczy, które nie wyrażały nic oprócz głębokiej nienawiści.
- Za chwilę do niego dołączysz – syknął.
Spojrzała jeszcze raz na Harry’ego, a potem znowu na Malfoya, który podniósł różdżkę. Jak przez mgłę zobaczyła, że coś mruknął, a z jego różdżki ponownie wystrzelił zielony promień, tym razem trafiając w nią, a potem... była już tylko ciemność.   

- Ginny, obudź się! GINNY!
Ktoś uderzył ją mocno w twarz. Ból na policzku przywrócił ją do rzeczywistości, ale w pierwszej chwili nie wiedziała gdzie jest. Otworzyła oczy. Była u siebie w dormitorium, a za oknem sypał śnieg. Przy jej łóżku zamajaczyła jakaś postać z przerażoną miną, a obok słyszała jakieś przerażone szepty. Koc i prześcieradło owinęły się ciasno wokół niej, niczym kaftan bezpieczeństwa, a na twarzy łzy mieszały się z zimnym potem. Miała dreszcze.
- Harry... – szepnęła.
- Już tu idzie. Ginny, co się stało? – Jill wpatrywała się w nią z lękiem.
- Harry... – nie była w stanie nic więcej powiedzieć. Nadal widziała martwego Harry’ego i zielony promień trafiający w nią. Chciała wstać, ale koleżanka powstrzymała ją, popychając z powrotem na łóżko.

Drzwi do dormitorium chłopców otworzyły się z trzaskiem. Hermiona wbiegła do środka i podeszła do łóżka Harry’ego.
- Harry... Harry! – krzyknęła, potrząsając go mocno za ramię.
- Co się dzieje? – Harry podniósł głowę i spojrzał w zamazaną twarz stojącej przy jego łóżku przyjaciółki. Założył okulary i podciągnął koc pod samą brodę. – Hermiono, co ty tu robisz? Łóżko Rona jest tam!
- Wiem, ale chodzi o Ginny. Nie wiem co jej jest, ale... zachowuje się dziwnie i cały czas krzyczy twoje imię.
Harry natychmiast wstał. 
- Ginny? Prowadź.
Wybiegli z dormitorium, przebiegli przez pokój wspólny i weszli na schody prowadzące do dormitoriów dziewcząt.
- Gdzie jest jej pokój?
- Tutaj.
Wbiegli na samą górę i Hermiona otworzyła najbliższe drzwi. Wszystkie osoby w pokoju odwróciły się, spoglądając na wchodzącego chłopaka. Harry podszedł do łóżka, a Ginny, gdy tylko go zobaczyła opadła zemdlona na poduszki.
- Ginny... jestem tu... przy tobie... – Harry ukucnął przy jej łóżku, chwytając ją za rękę. – co się stało?
Odwrócił głowę, spoglądając na Jill i Hermionę. W końcu odezwała się Jill.
- Ginny obudziła mnie swoim krzykiem. Rzucała się na łóżku, jakby chciała się komuś wyrwać. Cały czas krzyczała „Nie! Nie rób tego!”, więc pobiegłam po Hermionę. Potem ona próbowała ją uspokoić, ale Ginny nie reagowała, tylko zaczęła krzyczeć twoje imię.
- Powiedziałam, że pójdę po ciebie – szepnęła Hermiona – bo stwierdziłam, że tylko ty możesz jej  pomóc.
- Harry... ty żyjesz... – mruknęła Ginny zza niego, podnosząc rękę i dotykając go, jakby chciała sprawdzić, czy to naprawdę on.
Harry spojrzał na nią. Była blada, a jej oczy były pełne łez. Wstał i usiadł na brzegu łóżka, nachylając się do niej, cały czas trzymając ją za rękę.
- Już dobrze. Cii... – szepnął do niej, a po chwili podniósł głowę, spoglądając na zebrane dziewczyny. – Mogę prosić, żebyście opuściły ten pokój? Hermiono przygarniesz je do siebie na te kilka godzin? Chciałbym porozmawiać z Ginny, w cztery oczy.
- Jasne. Parvati i Lavender chyba nie będą miały nic przeciwko.
I wszystkie dziewczyny opuściły dormitorium. Gdy zostali sami, Harry pomógł Ginny się podnieść. Przytulił ją mocno i szepnął:
- Powiesz mi, co się stało? Wiem, że nie chcesz wracać do tego, co tam zobaczyłaś, ale wyrzuć to z siebie. Poczujesz się lepiej.
- Harry... to było straszne... i takie prawdziwe...
I zaczęła opowiadać. Przed jej oczami pojawił się znowu Malfoy i śmierciożercy. Słyszała ich śmiech. Widziała jego przywiązanego do tamtego drzewa. Na koniec, kiedy miała mu powiedzieć, jak Malfoy rzucił zaklęcie uśmiercające na niego, głos odmówił jej posłuszeństwa.
- To był tylko sen... – szepnął. – Tylko sen. Nie myśl już o tym. Teraz odpocznij. Ja zostanę przy tobie do rana.
- Nie chcę spać. A jeśli... ten sen wróci? – spytała, siadając obok niego i kładąc głowę na jego ramieniu.
- Nie wróci. Jeśli nie chcesz spać, to po prostu odpocznij. Jutro zaczyna się nowy semestr i nie wiem, czy po tym powinnaś iść na zajęcia...
- Nie... ja chętnie pójdę... jak sam powiedziałeś, to był tylko sen. To mi dobrze zrobi. Nie będę o tym myśleć.
- Jak uważasz, ale...
- Harry, naprawdę – szepnęła, kładąc rękę na jego nodze.
- W porządku.
Objął ją, a ona odwróciła się do niego. Spojrzeli sobie w oczy.
- A tak w ogóle to jak się tu dostałeś? Przecież chłopcom nie wolno tu wchodzić, schody od razu zmieniają się w zjeżdżalnię, jak tylko jakiś chłopak na nie wejdzie.
- Wiesz... Nawet się nie zastanawiałem, jak tu wchodziłem. Bardziej myślałem o tobie, niż o tym. Może dlatego mogłem tu wejść, bo w tym roku jestem opiekunem domu?
- To jest bardzo możliwe – odparła zamyślona.
Siedzieli tak w ciszy jakiś czas. Świeca przy łóżku Ginny zapadała się coraz niżej w roztopiony wosk, a niebo za oknem jaśniało powoli, zwiastując nadejście świtu.
-  Zastanawiam się tylko – Harry przerwał milczenie i spojrzał na nią – czy ty... miałaś już kiedyś takie sny?
- Co? – Ginny spojrzała zaskoczona na niego. – Nigdy. Dlaczego pytasz?
- Nieważne. Jeśli nie... to nie wiem co o tym myśleć. Mam nadzieję, że... to nie był proroczy sen.

6 komentarzy:

  1. Wszystko trzyma w napięciu tylko Harry nie powienien mówić, że to proroczy sen.

    OdpowiedzUsuń
  2. Harry wie za wiele jak dla mnie "Mam nadzieję, że... to nie był proroczy sen"

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja na miejscu śmierciożerców nie zabijałbym Ginny. Niech żyła by z tym że Harry nie żyje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś okrutna. Nadawały byś się na śmirciożerce

      Usuń
  4. mam nadzieję że nie wykrakał

    OdpowiedzUsuń