środa, 13 czerwca 2012

27. Obowiązki opiekuna Gryffindoru


Po treningu wracali we trójkę. Ron szedł trochę z tyłu, a Harry i Ginny, trzymając się za ręce z przodu. Z dala, gdzieś od strony Wierzby Bijącej słychać było odgłosy zabawy młodszych uczniów. Harry jako, że był opiekunem Gryffindoru myślał, czy nie podejść do nich i zaprowadzić ich do zamku, bo zabawa przy Wierzbie może okazać się niebezpieczna. Spojrzał na zegarek i stwierdził, że tamci mają jeszcze czas, bo mimo, że już było ciemno to do godziny dziewiętnastej, po której żaden uczeń nie miał prawa poruszać się po zamku, a tym bardziej na zewnątrz, było jeszcze ponad dwie godziny.
Weszli do zamku. Z Wielkiej Sali dochodził ich gwar rozmów, ale oni minęli drzwi i poszli na górę. Ginny ścisnęła mocniej rękę Harry’ego i szepnęła:
- Powiesz nam, o co chodziło McGonagall?
- Tak, tylko chodźmy do mnie, do gabinetu. Ron, ty idź po Hermionę, jej też chcę o tym powiedzieć.
- Dobra. Mówiła mi przed treningiem, że idzie do biblioteki się pouczyć, dla odmiany – stwierdził kwaśno Ron, przewracając oczami.
- Na pewno – odparł Harry, śmiejąc się. – Zaczekamy tu z Ginny na was.
Ron pobiegł na górę, zostawiając Harry’ego i Ginny przed drzwiami gabinetu, a oni weszli do środka. Ginny przymknęła drzwi i podeszła do biurka, przy którym stał Harry. Tak dawno nie byli sami. Przytulił ją do siebie, a potem posadził przed sobą na biurku i zaczął ją całować.
-  Harry, nie mamy czasu – zaprotestowała.
- Nie psuj tej chwili – mruknął – wykorzystajmy ten moment, że jesteśmy sami.
- Zaraz tu wpadną Ron i Hermiona, a ja nie zamknęłam... – nie dokończyła, bo Harry zamknął jej usta pocałunkiem.
Odwzajemniła go. To było cudowne uczucie. Dawno się tak nie całowali. Ostatni raz byli całkiem sami chyba przed jej porwaniem. Potem Harry całował ją tylko w policzek, albo w czoło. Jak siostrę. Objęła go rękami w pasie i przyciągnęła do siebie. Harry przysunął się bliżej i oplótł ją ramionami, kładąc jedną rękę na plecach a drugą wplótł w jej włosy. Trwali tak przez pewien czas. Oboje zapomnieli gdzie są. Liczyło się tylko to, że są razem. Wszystko inne straciło ważność, a Ginny czuła się bezpiecznie w jego ramionach. Oderwali się na chwilę od siebie i spojrzeli sobie w oczy. Nie musieli nic mówić, bo w tej chwili rozumieli się bez słów. Ich usta znowu się spotkały. Niestety nie dane im było nacieszyć się sobą dłużej, bo nagle drzwi otworzyły się i usłyszeli ciche chrząknięcie.
- Yhm, yhm. Ron, to na pewno tutaj? – usłyszeli głos Hermiony.
Ginny wyjrzała ponad ramieniem Harry’ego i zobaczyła przyjaciółkę stojącą na progu odwróconą w stronę korytarza. Spojrzała z powrotem na Harry’ego z miną: „a nie mówiłam?”, na co Harry lekko się skrzywił, przewracając oczami i spojrzał wymownie w sufit. „Jak zwykle. Czy kiedykolwiek będą mogli być tak do końca sami, żeby nikt im  nie przeszkadzał?” – pomyślał. Co prawda mógł się tego spodziewać, przecież wysłał Rona tylko do biblioteki po Hermionę i mieli razem wrócić. Ale mogli chociaż zapukać, a oni wchodzą jak do siebie. Stali tak bez ruchu, a Harry nie wypuszczał jej z objęć. Spojrzał na Ginny i dotknął palcem ust. Ciekaw był, co jeszcze powiedzą.
- Tak, na pewno – usłyszeli stłumiony i jakby z oddali brzmiący głos Rona, z pewnością dopiero dochodził do drzwi – przecież to dawny gabinet McGonagall.
- Nie wygląda mi to na gabinet nauczyciela. Pierwszy raz widzę, żeby nauczyciel tak rozmawiał ze swoim uczniem.
- Naprawdę? Jak to? O rzesz.... rzeczywiście – głos Rona stał się wyraźniejszy. Prawdopodobnie stał już w drzwiach.
Harry i Ginny zaczęli się śmiać. Harry odwrócił się do nich i stanął obok Ginny.
- Wchodźcie. Wiecie, że powinienem odjąć wam punkty? A zwłaszcza tobie Hermiono.
- Za co? – spytał Ron, wchodząc do środka, a za nim Hermiona, która zamknęła drzwi.
- Od kiedy wchodzi się do gabinetu nauczyciela bez pukania?
- No wiesz... myśleliśmy, że do ciebie można – szepnęła Hermiona, podchodząc bliżej.
- Tak, ale to nadal jest gabinet nauczyciela. Do Slughorna, czy McGonagall tak byś nie weszła, prawda?
- No nie, wybacz.
- No dobra. Miałeś nam powiedzieć o co chodziło McGonagall – Ron stał zniecierpliwiony.
- Tak, usiądźcie.
Wszyscy usiedli na krzesłach, a Harry podszedł do biurka i usiadł za nim.
- McGonagall wraz z innymi nauczycielami organizuje bal pożegnalny dla siódmoklasistów.
- Bal? – skrzywił się Ron. – Po tym, jak ostatni okazał się klęską?
- Klęską? – powtórzyła Hermiona i spojrzała na niego. – Chyba tylko dla ciebie. To, że ty się nie bawiłeś, to nie znaczy, że innym się nie podobało.
Harry i Ginny spojrzeli na siebie. Wiedzieli, że myślą o tym samym. Oni znowu się kłócą, a Ron nadal nie wybaczył Hermionie, że była wtedy z Krumem.
- Spokój! – krzyknął Harry – żadnych kłótni. Tak jak mówiłem, chcą zorganizować dla nas bal, tylko jeszcze nie ma dokładnego terminu.
- Po tym wszystkim, co się wydarzyło w ostatnich miesiącach? – szepnęła Ginny.
- Tak. To samo pytanie zadałem McGonagall. Dumbledore też próbował mnie przekonać.
- Dumbledore? Jakim cudem? – spytał Ron.
- Przecież tam jest jego portret... – zaczęła Hermiona.
Harry podniósł rękę, żeby ich uciszyć i powiedział:
- Powiedział coś takiego: „czy to nie pomogłoby wam się z tego otrząsnąć?”
- A ty? Co o tym myślisz?
- Jeszcze nie wiem. A muszę dać jej odpowiedź najpóźniej za tydzień, po meczu.
Po tych słowach zapanowała cisza.
- Może rzeczywiście przyda się nam takie rozluźnienie przed egzaminami? – powiedziała Hermiona po chwili z opuszczoną głową i wpatrzona w swoje ręce.
Wszyscy na nią spojrzeli.
- Co? I to mówi najpilniejsza uczennica Hogwartu?
- Oj, dajcie mi spokój, czasami też chciałabym się rozerwać i nie myśleć o nadchodzących egzaminach.
Nikt nie zdążył jej odpowiedzieć, bo do gabinetu ktoś zapukał.
- Proszę – powiedział Harry i wszyscy odwrócili się w stronę drzwi.
- Panie profesorze – do środka wszedł mały przerażony Gryfon. Był cały zdyszany, prawdopodobnie przed chwilą biegł.
- O co chodzi Nick? – Harry wstał i podszedł do niego.
- Peter podszedł za blisko do Wierzby Bijącej i...
- Rozumiem – przerwał mu Harry – gdzie teraz jest? W skrzydle szpitalnym?
- Tak. We trzech go stamtąd przenieśliśmy.
- To kto tam jeszcze był?
- Mark, David i grupa Ślizgonów.
- I nie próbowaliście go powstrzymać?
Nick pokręcił przecząco głową.
- No dobrze – Harry westchnął. – Zaraz pójdę zobaczyć co z Peterem. A was trzech chcę widzieć za pół godziny tutaj, u mnie w gabinecie.
- Dobrze, proszę pana.
Nick wyszedł, a chwilę  później Ron, Hermiona i Ginny spojrzeli na Harry’ego i ryknęli śmiechem. Harry spojrzał na nich zdziwiony i zapytał.
- Dobrze, że nie zaczęliście się śmiać,  jak on tu był. Co was tak rozbawiło?
- Bo to tak dziwnie brzmi: „proszę pana” – zachichotała Ginny.
- Wierzba Bijąca? Co oni próbowali zrobić? – spytał Ron.
- Nie wiem – odparł Harry. - Domyślam się co robili, szczególnie, że byli tam Ślizgoni, ale mam nadzieję, że się wytłumaczą. A wy idźcie na kolację. Ja pójdę sprawdzić co z tym małym Peterem, a potem pomyślimy czy robimy ten bal.
- Dobrze, że innym nic się nie stało – powiedziała Hermiona – Ja do tej pory czuję jej uderzenie sprzed kilku lat.
- Harry, nie poznaję cię – stwierdził Ron – od kiedy jesteś taki opiekuńczy i martwisz się o pierwszoroczniaków?
- To chyba ten gabinet i to stanowisko tak działa na niego – stwierdziła Ginny. – Nie raz już się o tym przekonałam.
- Proszę sobie nie żartować z nauczyciela, bo dostaniecie szlaban.
- Obiecanki cacanki – powiedziała Ginny – tylko to obiecujesz, a ja już tyle razy na to czekałam.
- Dobrze, już dobrze – Ron nie mógł powstrzymać się od śmiechu – już idziemy, panie profesorze.
Harry spojrzał surowo na Rona, ale nic nie powiedział. Za to odezwała się Hermiona.
- Harry tylko bądź wyrozumiały, to jeszcze dzieci.
- Może i dzieci, a jak my mieliśmy jedenaście lat, to co? Dobrze pamiętam jak straciliśmy sto pięćdziesiąt punktów w jedną noc.
- Sto pięćdziesiąt? Harry, jak to się stało? – spytała Ginny, patrząc na niego.
- Przez smoka Hagrida.
- Smoka? Jakiego smoka? – Ginny patrzyła na trójkę przyjaciół.
- Opowiedzcie jej tę historię – Harry zwrócił się do Rona i Hermiony. – Ja nie jestem w stanie, a poza tym muszę iść do skrzydła szpitalnego. Jak nie zdążę na kolację to przynieście mi coś do pokoju wspólnego.
- Dobrze, tylko się pośpiesz.
Rozstali się na schodach, Harry poszedł na górę do skrzydła, a Ginny, Hermiona i Ron na dół do Wielkiej Sali.
Pół godziny później Harry wrócił do gabinetu. Pod drzwiami stali trzej chłopcy. Widać było, że są zdenerwowani. Zaprosił ich do środka.
- No dobrze – Harry usiadł za biurkiem i spojrzał na nich. – Wytłumaczcie mi, jak to się stało, że Peter leży nieprzytomny w skrzydle szpitalnym?
Chłopcy popatrzyli na siebie, szturchając się łokciami, i zaczęli mówić jeden przez drugiego:
- Ty powiedz...
- Nie, ty...
- Nick – przerwał im Harry – może ty zaczniesz?
- Ja? No dobrze. No... to było tak... – chłopiec zawahał się. – Odpoczywaliśmy na błoniach, nad jeziorem i nagle pojawili się Ślizgoni i zaczęli nas wyzywać. Powiedzieli, że chcą sprawdzić na ile jesteśmy odważni, skoro trafiliśmy do Gryffindoru.
- Z waszego roku, czy starsi?
- Z naszego. To byli Kevin Walker i Brian McCann.
- Potem jeden z nich – zaczął teraz Mark – wskazał Wierzbę Bijącą i stwierdził, że ten kto podejdzie najbliżej tego drzewa ten wygra.
- A jeśli tego nie zrobimy, to rzucą na nas jakieś zaklęcie -  wtrącił David, a jego głos lekko się trząsł.
- Powiedzieli jakim?
- Nie, ale powiedzieli, że po nim się nie pozbieramy – odparli chórem przerażeni.
- Rozumiem, że Ślizgoni stali z boku? – spytał Harry.
- Tak. Oni patrzyli i śmiali się. A kiedy Wierzba zaczęła się kręcić i uderzać gałęziami w nas, to wtedy uciekli. Niestety Peter dostał najmocniejszy cios.
Nastała chwila ciszy.  Harry zaczął się zastanawiać. Co w takiej sytuacji zrobiłaby McGonagall? Po Ślizgonach mógł się wszystkiego spodziewać. Ale ci chłopcy nie zasłużyli na szlaban. Nie chciał ich karać, bo i tak zostali już ukarani przez Wierzbę Bijącą.
- Tak, więc dobrze – odezwał się do nich. –  Szlabanu wam nie dam, bo na to zasługują Ślizgoni. A poza tym Peter już został ukarany. – Chłopcy odetchnęli. – Niestety muszę odjąć kilka punktów. Po pięć, dla ostrzeżenia.
- Dlaczego?
- Nie powinniście słuchać Ślizgonów. To zawsze źle się kończy. Wiem coś o tym – dodał i spojrzał na zegarek. – A teraz idźcie już do wieży, bo jest późno. Jest po dziewiętnastej, a o tej porze zabronione jest poruszanie się po Hogwarcie.  Jeżeli spotkacie po drodze Filcha, albo jakiegoś nauczyciela, to powiedzcie, że byliście u mnie.
Chłopcy kiwnęli głowami i wyszli razem z Harrym z gabinetu.
Zostawił ich przy schodach, a sam skierował się do lochów, żeby porozmawiać ze Slughornem. Nie było mu to na rękę, ale wiedział, że Ślizgoni powinni zostać ukarani. Kiedy dochodził do gabinetu profesora, drzwi otworzyły się i wyszło z niego kilkoro uczniów. Domyślił się, że właśnie skończyło się spotkanie Klubu Ślimaka. Zajrzał do środka.
- Dobry wieczór, panie profesorze – podszedł do Slughorna.
- Och, witaj Harry. Co cię do mnie sprowadza o tak późnej porze? Myślałem, że nie  interesują cię spotkania w moim gabinecie.
- Ależ nie... – wybąkał – to nie dlatego...
- Przecież dwa lata temu ich unikałeś – Slughorn spojrzał na niego, ale Harry pokręcił głową. – Rozumiem, jesteś teraz dużo bardziej zajęty. Tak, więc o co chodzi?
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałbym porozmawiać jako opiekun Gryffindoru. Podobno dwaj chłopcy ze Slytherinu próbowali nakłonić kilku moich uczniów do zabaw z Wierzbą Bijącą.
- Taak – Slughorn zamyślił się. – Słyszałem jakieś pogłoski w czasie kolacji. Wiem, że jeden z nich trafił do skrzydła szpitalnego. To prawda?
- Niestety tak. Peter jest nieprzytomny, ale nic mu nie będzie. Byłem u niego podczas kolacji.
- Jak to się stało?
- Założyli się, że kto podejdzie najbliżej Wierzby Bijącej ten okaże swoją odwagę, a jeśli tego nie zrobią to rzucą na nich jakimś zaklęciem. Obawiam się, że nie miało to być jakieś zwykłe zaklęcie, tylko coś poważniejszego. Co prawda, zastanawia mnie skąd te dzieci znają zaklęcia niewybaczalne, ale po tym, co przez ostatnie lata się działo, to może... choć z drugiej strony to mogła być groźba bez pokrycia.  Nick, David i Mark byli jednak przerażeni jak mi to mówili.
- Którzy to byli chłopcy?
- Kevin Walker i Brian McCann.
- Czego oczekujesz ode mnie? – spytał Slughorn.
- Żeby pan porozmawiał z tą dwójką, o której mówiłem i ich ukarał. Rozmawiałem z moimi uczniami i wiem, co się wydarzyło. Jestem także ciekaw wersji wydarzeń z drugiej strony.
- Dobrze. Porozmawiam z nimi. Jeżeli tak się sprawy mają zostaną ukarani.
- Dziękuję.
- Czy jeszcze coś? Ostatnio przychodzisz do mnie tylko, jak masz dodatkowe zajęcia z eliksirów.
- Nie. Nie mam nic więcej. To wszystko. Dobranoc – dodał na koniec i opuścił gabinet Slughorna.

3 komentarze:

  1. Fajnie z tą bijącą wierzbą, ale harry był za mało surowy...

    OdpowiedzUsuń
  2. ale przecież to Ślizgoni ich namówili, więc czemu miałby ukarać tych małych Gryfonów ? :D

    tak tak - świetnie wymyśliłać z bijącą wierzbą :) KOCHAM TEN BLOG *.*

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne,jak zawsze, nic dodać, nic ująć :D <3

    OdpowiedzUsuń