niedziela, 24 czerwca 2012

149. "Nie chcę rozwodu"


Ginny oparła się wygodnie na krześle, odsunęła pamiętnik, kładąc go na kolanach i wpatrzyła się w ciemność za oknem. Tego się nie spodziewała. James biegał za śmierciożercami, zostawiając Lily samą w domu. Mimo to ona wybaczała mu wszystko. Oczywiście bała się, w końcu to były bardziej niebezpieczne czasy niż teraz, ale rozumiała. A ona? Potrafi tylko wrzeszczeć na Harry’ego. 
Zamknęła oczy i zapłakała.
Kiedy stała się taka wiedźmowata? Huśtawki nastrojów? Pewnie też, ale nie mogła przecież wszystkiego zwalać na ciążę.
Przywołała tetrową pieluchę i przetarła oczy. Ponownie zajrzała do pamiętnika i przeczytała ostatni wpis.

Wiem, James stara się jak może, by wszyscy byli bezpieczni, a zwłaszcza ja i nasze nienarodzone maleństwo. 
Żeby nasz syn albo córka miał spokojną przyszłość.
I za to go kocham.

Czy Harry nie robi tego samego? Ile razy powtarzał, że chce by wszyscy byli bezpieczni? Żeby wreszcie zapanował spokój? Mnóstwo. 
Niestety ona zrobiła z tego tragedię i próbowała zmienić Harry’ego. Po co? Czy nie dlatego są razem, bo to jej się w nim podobało? To był jeden z powodów, ale na miłość i bycie razem składa się dużo więcej czynników. 
Jak sprawić, by znowu mogli na siebie patrzeć? By Harry nie uciekał od niej, tylko by był blisko?
Wszystko zależało od tej rozmowy, którą mają odbyć w poniedziałek. 
Teraz nie wiedziała kogo winić bardziej, za to, że został w Hogwarcie na te dni – jego, czy McGonagall.
Odłożyła pamiętnik Lily i wstała. 
James nie spał. Śmiał się i machał rączkami nad sobą, a zabawki latały nad nim w równym kółeczku. 
Chwyciła go w objęcia. Zabawki spadły do łóżeczka, gdy James przytulił się do mamy.
- Skarbie! – wykrzyknęła radośnie. – Mój mały czarodzieju! Potrafisz sam się sobą zająć! – Obcałowała go po całej buźce. Niestety jej uśmiech zgasł, gdy pomyślała o Harrym. – I znowu twój ojciec tego nie zobaczył – dodała zrezygnowana.
James położył rączkę na jej policzku, gaworząc.
- Co próbujesz mi powiedzieć? Tęsknisz za nim, prawda? – szepnęła. – Gdyby mógł wrócić wcześniej... 
Wspięła się na górę, wymijając porozrzucane rzeczy Harry’ego, myśląc, że jutro to posprząta, i weszła do łazienki. 
Wykąpała się razem z malcem, rozchlapując wodę dokoła wanny, po czym razem z nim położyła się do łóżka w sypialni.
Wkrótce James zasnął przytulony do niej, a ona leżała na plecach wpatrzona w sufit i przesuwające się cienie, nie mogąc zasnąć. Wciąż myślała o tym, co przeczytała w pamiętniku Lily Potter, co mówiła jej mama i Hermiona i o wszystkim, co ona sama powiedziała w złości Harry’emu. 
Nie zasłużył na takie traktowanie jakie mu zgotowała. Choć może nie tak do końca. Z jednej strony miała rację: powinien być częściej w domu i poświęcać więcej uwagi Jamesowi, jeśli nie jej. 
On też powinien się czasami pohamować i zastanowić, co mówi. Rozwód... Naprawdę tego chciał? Tym jednym słowem chciał zniszczyć cały nasz świat? Wymazać z pamięci tyle lat? Gdy rano wykrzyczał jej to w twarz, to ją tak zabolało, a jednak... Wiedziała, że nie żartował. Nie. W takich sprawach nikt nie żartuje.
Przekręciła się na bok. James zakwilił cichutko, przypominając jej o sobie. Pocałowała jego czarną czuprynkę, która w przyszłości będzie identyczna jak jego ojca...
Pomyślała o Hermionie i Ronie. Gdy cztery miesiące temu nawzajem się zdradzili, spodziewała się, że to u nich dojdzie do rozwodu. Na szczęście połączyło ich nienarodzone dziecko. Chyba nigdy nie widziała brata tak troszczącego się o kogokolwiek, jak wtedy, gdy Hermiona przez wiele tygodni leżała w Mungu. 
A Harry... Nigdy jej nie zdradził, choć wiedziała, że Cho chciała zagiąć na niego parol wiele lat temu. On jednak nie uległ jej wdziękom, cały czas myśląc o niej, o Ginny. Potem przyszedł okres, gdy to on podejrzewał ją. 
Dean. 
To on napsuł w ich życiu. Pojawił się jako tajemniczy fan, a potem pod kontrolą śmierciożerców najpierw podszył się pod Harry’ego, a później... porwał Teddy’ego.  To on podsunął im, a raczej żądał tego od niej: „Rozwiedź się z Potterem...”
Gdy wreszcie doszło do aresztowania Deana, Harry zaangażował się w przesłuchania, a po tajemniczym samobójstwie Deana zajął się tym całkowicie.
I to od tamtego czasu zaczęło się psuć do tego stopnia, że oboje zaczęli myśleć o najgorszym.
Hermiona wielokrotnie miała rację. Wczoraj uświadomiła jej wiele rzeczy, o których oczywiście wiedziała od dawna, ale jego nieobecność to przyćmiła – że ma tylko ją i Jamesa.
Wstała i podeszła do okna. W szybie dostrzegła swoje odbicie. Czerwone oczy i policzki lśniące od płynących łez, choć ona nie zdawała sobie z tego sprawy, zdradzały jej uczucia.
Nie chciała rozwodu, rozstania... Chciała jego. Żeby wrócił. 
W ciemności zamajaczyły groby jego rodziców i pomyślała o Lily i jej przeżyciach, które zapisała. 
Jaki ojciec taki syn. Czyżby to było rodzinne? 
Usłyszała zza pleców ciche kwilenie Jamesa. Odwróciła się i spojrzała na malca. Leżał na brzuszku po środku wielkiego małżeńskiego łóżka, przez co wydało jej się, że jest mniejszy niż normalnie. Uśmiechnęła się przez łzy, gdy maluch zamlaskał i włożył rączkę do buzi. 
Usiadła przy toaletce i wyciągnęła pergamin i pióro. Chciała jeszcze raz porozmawiać z Hermioną przed powrotem Harry’ego.

Hermiono
Harry’ego nadal nie ma. Ma wrócić dopiero w poniedziałek – taką przysłał mi wiadomość. 
Korzystając z okazji, chcę przyjść do Was. Podaj mi tylko Wasz nowy adres. Oczywiście, nie obrażę się, gdy powiecie, że chcecie być sami.
Dziękuję Ci za wszystko, co dla nas robisz i jednocześnie przepraszam. Jesteś naprawdę wspaniałą przyjaciółką.

Ginny.

Złożyła pergamin i odłożyła na toaletkę. Śnieżka, rodzinna sowa, którą mieli od lat, zapukała w okno, jakby wiedziała, że pani jej potrzebuje. Zahukała z godnością i wyciągnęła nóżkę, gdy Ginny otworzyła jedno skrzydło. 
- Zabierz tę wiadomość do Hermiony – poprosiła cicho, przywiązując pergamin do łuskowatej nogi Śnieżki.
Sowa kłapnęła dziobem i wyfrunęła w ciemność.
Gdy tylko jej plamka zniknęła w oddali, Ginny wróciła z powrotem do łóżka. Ułożyła się obok Jamesa i zamknęła oczy.
Obudziła się chwilę potem przez kręcącego się i płaczącego Jamesa. Przynajmniej tak jej się zdawało, ale gdy otworzyła oczy zobaczyła skośne promienie słońca wpadające do sypialni przez zasłonki, świadczące, że spała kilka godzin. 
Podniosła się, biorąc malca na ręce. 
Gdy zeszła na dół, w kuchni czekało na nią śniadanie i kaszka dla Jamesa, a przy jej talerzu leżał list.
- Harry?... – szepnęła, rozglądając się dokoła.
Przy jej nogach pojawił się skrzat.
- Pani Ginewra wybaczy Zgredkowi, ale Zgredek chciał pomóc pani po powrocie ze szpitala...
- W porządku Zgredku – powiedziała, osuwając się na najbliższe krzesło.
James wyciągnął rączkę do stojącej miseczki.
- James, nie! – wykrzyknęła. 
Chłopiec rozpłakał się, gdy mama złapała rączkę i odsunęła ją z dala od wszystkiego, co stało na stole. 
- Kaszka jest gorąca, skarbie – powiedziała. – Mama cię nakarmi, dobrze? A co to jest, Zgredku? – spytała, podnosząc pergamin i spoglądając na skrzata.
- Sowa państwa przyniosła przed chwilą – oznajmił.
- Śnieżka?
- Tak, proszę pani. 
Zgredek ukłonił się i zniknął, a ona rozwinęła pergamin. James położył jedną rączkę na jej policzku a drugą wyciągnął do listu.
- Chcesz wiedzieć od kogo? – zaszczebiotała Ginny, uśmiechając się do niego i odkładając kartkę. – To od cioci Hermiony i wujka Rona. Zapraszają nas dzisiaj na obiad.
Malec zagadał radośnie, wykręcając się i chwytając papier. Zgniótł go w rączce i zrzucił na podłogę. 
- Hej! Kto tu tak rozrabia? – Ginny przywołała zaklęciem list od Hermiony i odłożyła ze swojej drugiej strony. – Mama upiecze ciasteczka i pójdziemy, dobrze?
-------- 
Harry miał ochotę strzelić sobie w głowę. Rozwód? Co ty sobie myślałeś idioto? Przecież tego nie chcesz! 
Nie wrócił jednak do Ginny, tylko po wyjściu z Munga od razu teleportował się do Hogsmeade. Wiedział, że do spotkania z McGonagall ma jeszcze trochę czasu, dlatego postanowił się przejść. Przy poczcie, Trzech Miotłach i wyjściu z miasteczka spotkał kilku znajomych aurorów. Kiwnął im głową na powitanie i odszedł. Był tak zatopiony we własnych myślach, że nie zauważył, kiedy doszedł do Wrzeszczącej Chaty. 
Wiele wspomnień wiązało się z tym miejscem. To tu poznał Syriusza, i to tu, kilka lat później, śmierciożercy trzymali Ginny i torturowali ją na jego oczach. Teraz stała pusta i cicha. 
Pociągnął nosem i przetarł twarz wierzchem dłoni. Słowa Ginny z dzisiejszego poranka, gdy zaproponował rozwód, uderzyły go ze zdwojoną siłą: „Świetnie! Nareszcie znajdę sobie męża, który nie będzie pakował w kłopoty własnej rodziny!”
Miała rację. Odkąd byli razem, ona była narażona na niebezpieczeństwo. To dlatego zerwał z nią po śmierci Dumbledore’a, by Voldemort nie miał do niej dostępu. Jednak po ostatnim starciu, gdy obudził się w Mungu i zobaczył ją, stracił głowę i nie chciał się rozstawać. Nigdy więcej. Swoją drogą, ona też tego nie chciała. Przyjęła jego oświadczyny bez strachu, choć zapowiedział, że nic nie będzie proste. 
I niestety tak było. Śmierciożercy siali panikę w ich życiu. Porywali ją, on szedł ją ratować i tak w kółko. Gdy już mieli go w ręku, trochę jej odpuszczali, ale wtedy ona stawała w jego obronie, choć on za każdym razem starał się, by odeszła. 
Tylko ona widziała, jak bardzo był pokiereszowany, gdy wrócił w tamtą pamiętną wigilię, po spotkaniu z Zabinim. Wiedział, choć ona mu wtedy tego nie powiedziała, że płakała, kiedy go łatała.
Może rzeczywiście powinni się rozstać? Miałaby spokojniejsze życie, bez strachu o przyszłość.
Ale jest jeszcze James i nienarodzone dziecko. Miały się wychowywać bez ojca? Żadne dziecko na to nie zasługuje.
- Potter!
Odwrócił się. Od strony wioski szedł ku niemu jeden z aurorów. Spojrzał na zegarek. Dochodziła czternasta, godzina, na którą był umówiony z McGonagall. 
- McGonagall właśnie dotarła do Hogsmeade – oznajmił mężczyzna, podchodząc bliżej.
- W porządku, już idę.

Gospoda Pod Trzema Miotłami była zatłoczona jak zwykle, gdy w wiosce pojawiali się uczniowie Hogwartu. 
Madame Rosmerta uśmiechnęła się na jego widok i kiwnęła głową w stronę stolika w kącie, przy którym zasiadała McGonagall wraz z nieznanym mu mężczyzną kilka lat starszym od niego. Zamówił kufel kremowego piwa i skierował się do stolika nauczycieli. Kiedy przechodził między stolikami kilka par oczu śledziło każdy jego krok. To było jak uporczywe łaskotanie w kark. Już zapomniał jak to jest być w centrum wydarzeń. Zamierzał przeczesać sobie włosy lewą ręką, by przypomnieć, że od lat jest żonaty, gdy uświadomił sobie, że te młode dziewczyny, które go obserwują najbardziej chciałyby znaleźć się z nim na okładce „Czarownicy”, a inni są zaciekawieni czy nadal jest skłócony z żoną, o czym nie tak dawno czytali w „Proroku”. Ignorując to, szedł dalej. 
- Dzień dobry, pani dyrektor – powiedział, przystając przy stole.
- Harry Potter! – Mężczyzna podskoczył na krześle, jakby ktoś dźgnął go w pośladek, i wyciągnął rękę do powitania.
- Witaj Harry – przywitała się McGonagall. – Poznaj obecnego nauczyciela obrony przed czarną magią Philipa Blackburna. 
Harry kiwnął mężczyźnie głową i dopiero teraz uścisnął mu dłoń.
- Jest nauczycielem od pięciu lat – dodała McGonagall, gdy Harry usiadł.
- Czyli klątwa Voldemorta wreszcie przestała działać – mruknął cicho do siebie. – Cieszę się, ale nie po to mnie chyba pani zaprosiła...
- Minerwa – przerwała mu kobieta.
Harry zmarszczył brwi, spoglądając na nią.
- Możesz mi mówić po imieniu, Harry. Już dawno przestałeś być moim uczniem. I oczywiście, nie tylko po to cię tu zaprosiłam. Wszystko wyjaśni ci Philip – wskazała na Blackburna.
- Tak, tak, oczywiście – mężczyzna pokiwał skwapliwie głową. – I przepraszam, ale to niesamowite, że mogę spotkać się z tobą. – Upił łyk miodu ze swojej szklanki. – No dobrze, ale wracając do tego o co chodzi... – zawiesił głos, spoglądając na Harry’ego – chciałbym, żebyś co jakiś czas przychodził do Hogwartu i prowadził zajęcia z obrony. 
- Ja? – spytał Harry, zaskoczony tą propozycją. – Przecież...
- Chodzi mi o kilka wykładów na temat obrony przed czarną magią, raz na jakiś czas. Może też kilka zajęć praktycznych...
Harry milczał, sącząc piwo.
- Czegoś tu nie rozumiem – stwierdził w końcu, spoglądając to na Blackburna to na McGonagall. – Dlaczego ja i dlaczego w ogóle mam brać w tym udział?
- Minerwa powiedziała mi, że wiele lat temu prowadziłeś tajną grupę... Jak ona się nazywała? – zapytał, zerkając na McGonagall – ach tak... Gwardia Dumbledore’a. – powiedział. – A potem ta grupa walczyła z tobą przeciwko Sam-Wiesz-Komu.
- Harry – wtrąciła się dyrektorka – może inni o tym zapomnieli, ale nie my. Jak pomyślę, że Hogwart mógł być opanowany przez Sam-Wiesz-Kogo i śmierciożerców... – urwała na chwilę, po czym dodała: – nie wiem, czy wiesz, ale podobno Snape miał zostać dyrektorem na jego polecenie... 
- Wiem – mruknął. – Powiedział mi...
Odwrócił głowę i zamknął oczy. Nie chciał tego pamiętać, jednak teraz wspomnienia wróciły.
- Snape? – McGonagall była zaskoczona. – Jak? Kiedy?
- Przed śmiercią. Zresztą... – Harry pokręcił głową – nie przyszliśmy tu wspominać Snape’a, prawda? – Odstawił kufel na stół. – Jeśli pozwolicie, to zastanowię się nad tą propozycją. Dam odpowiedź... – zawahał się chwilę – może jutro?
- W porządku – powiedziała McGonagall. Odetchnęła i zerknęła na zegarek. – No dobrze, muszę wracać do zamku i zająć się sprawami szkoły.
Wszyscy troje wstali i razem ruszyli do wyjścia. Przy drzwiach wpadli na Hagrida. 
- Cholibka, Harry! – ryknął, chwytając Harry’ego za ramiona, aż zatrzeszczały mu kości. – Dobrze cię widzieć, chłopie! Dobrze widzieć. Jak tam rodzinka?
- James nie rozstaje się z Dziobkiem – oznajmił, siląc się na uśmiech.
- To wspaniale! – Poklepał Harry’ego po plecach z taką siłą, że ten stracił równowagę. – Mam nadzieję, że niedługo zobaczę tego waszego małego nicponia. Och, pani psor i pan psor, przepraszam nie zauważyłem...
- Hagridzie, jeśli pozwolisz – odezwała się McGonagall – Harry jeszcze nie wyjeżdża. Będziesz miał okazję się z nim spotkać. – Odwróciła się, spoglądając na Harry’ego – Mam nadzieję, że możesz zostać do poniedziałku. Chcę z tobą jeszcze porozmawiać. Nie tylko o dodatkowych wykładach z obrony przed czarną magią, ale także o... Severusie.
Harry skrzywił się lekko. Ginny go za to znienawidzi, ale McGonagall się nie odmawia. Skinął więc głową.
- Wspaniale – oświadczyła. – Zapraszam cię więc jutro po śniadaniu do mojego gabinetu. Do zobaczenia. 
Po tych słowach odwróciła się i odeszła w stronę Hogwartu.
Kilka godzin później Harry stał przy oknie wynajętego pokoju w gospodzie Pod Trzema Miotłami i obserwował tonący w mroku zamek. Była północ i wszędzie panowała głęboka cisza. 
Rozmowa z McGonagall poruszyła czułą strunę. Gdyby nie wspomniała Snape’a, nie zacząłby myśleć o tym co było. To on go zabił... Nie. Zrobił to Voldemort, posługując się jego ręką i różdżką. Jednak czy to nie jest to samo? Niestety jest. Przez tyle lat starał się to wymazać z pamięci, wcisnąć w najgłębszy zakamarek świadomości. I nawet mu się to udawało. Do dzisiaj.
Usiadł na parapecie, oparł głowę o zimną szybę i zamknął oczy. 
Znalazł się w ciemnym salonie starego Domu Riddle’ów w Little Hangleton, w którym nie był od siedmiu lat. Voldemort siedział w starym fotelu przy kominku, głaszcząc po łbie Nagini zwiniętą na jego ramionach, a on stał obok, ze związanymi nogami i rękami wewnątrz przeźroczystej kuli, niczym w zaczarowanej klatce. Skąd Voldemort wiedział, że Harry jest ostatnim horkruksem? Miał się dowiedzieć za chwilę. Blizna pulsowała tępym bólem od kilku godzin, odkąd Voldemort trzymał go przy sobie.
- Mam dla ciebie niespodziankę, Harry Potterze – powiedział Voldemort swoim wysokim głosem, obserwując go bez mrugnięcia okiem. – Oto człowiek, który przekazał mi wiadomość o naszym szczególnym połączeniu.  
Pstryknął palcami i przed nimi pojawił się Snape. 
Harry zacisnął zęby. Tłuste kłaki zasłaniające twarz Snape’a i zimne spojrzenie czarnych oczu sprawiły, że poczuł jak całe jego ciało przenika nienawiść do niego. 
- Zdrajca! – warknął Harry. – Co z twoją obietnicą? Po co mi mówiłeś o tym wszystkim? Zawsze byłeś jego i tak zostanie!
Snape nie odpowiedział. Harry zrozumiał, że został magicznie zakneblowany i nie może nic powiedzieć ani zrobić. Był jak marionetka.
Czarny Pan zaśmiał się.
- Tak, Harry Potterze – wysyczał. – Zdrajca. Chciałem ci coś pokazać.
Wstał i stanął za nim. Pstryknął palcami, a zaczarowana klatka zniknęła. Harry próbował się odsunąć, ale nagle poczuł na ramieniu dłoń Voldemorta i jego blizna eksplodowała bólem, jeszcze gorszym niż czuł do tej pory. Jakby Voldemort wbił igłę w jego czoło.
- Zostaw mnie – wymamrotał, z trudem panując nad sobą, by nie zwymiotować z bólu.
- O nie, Harry. Zasługujesz na to, by w tym uczestniczyć. On także jest moim zdrajcą i chcę ci pokazać co robię ze zdrajcami w moim otoczeniu. 
Harry drgnął, gdy Voldemort wsunął mu w dłoń różdżkę. Chwilę później jego lodowata ręka owinęła się wokół jego własnej i skierowała ją przed siebie. Usiłował się wyszarpnąć, ale na próżno.
- To moja pierwsza lekcja dla ciebie, Harry Potterze, której pragnę cię nauczyć – powiedział spokojnie.
- Nie chcę...
- Ależ oczywiście, że tego chcesz. Przecież przez niego tu trafiłeś. Musi wiedzieć, że jesteś wściekły.
Różdżka była wycelowana prosto w Snape’a, który wciąż stał niewzruszony przed nimi.
- Crucio!
Snape osunął się na ziemię, wyjąc i wijąc się z bólu. 
- Wspaniale, Harry. – Głos Voldemorta wypełniony chłodną obojętnością, wymieszaną z nutą zadowolenia, rozbrzmiał w pomieszczeniu. Wciąż nie puszczał ręki Harry’ego. – A teraz lekcja druga. Avada Kedavra.
Zielony promień uderzył w leżącego mężczyznę, który momentalnie przestał się ruszać. A potem rozpętało się piekło.
Harry ocknął się, nie mogąc oddychać. Odruchowo podniósł rękę i dotknął nią blizny na czole. Nie bolała go od lat, mimo to czuł, że coś jest nie w porządku. 
To on powinien był wtedy zginąć, nie Snape. Nie miał okazji by mu przebaczyć, powiedzieć, że zawdzięcza mu życie...
Nie wspominał tamtych wydarzeń, bo późniejsza walka z Voldemortem, zabicie Nagini i klątwy śmierciożerców po śmierci ich pana rzucane na niego, przyćmiły wszystko inne. A może tylko odsunął je w najdalszy kąt świadomości. To właśnie śmierciożercy rozgłosili wszem i wobec, że to Harry zabił Severusa Snape’a, bo widzieli jak stoi nad martwym mężczyzną z wciąż wycelowaną różdżką. Nigdy nie prostował tych pogłosek. Gdyby sprawdzili mu różdżkę i tak by się okazało, że to jego różdżką tego dokonano, więc nie było sensu. A prawdę wolał zachować dla siebie. Nikt o tym nie wiedział, nawet Ginny. 
Ginny...
Wyjrzał przez okno. Wciąż była noc, choć daleko za górami zaczynało robić się jaśniej, ciemne niebo zmieniało kolor z granatu na opalizującą szarość. Powoli wstawał świt.
Uświadomił sobie, że dzięki niej czuł spokój. To ona była przy nim od samego początku; była przy nim duchowo a potem fizycznie. Dotąd nie zdawał sobie z tego sprawy, ale to jej obecność sprawiała, że o tym nie myślał.
Czyżby to wszystko, co się ostatnio między nimi stało, przebudziło w nim stare wspomnienia, o których chciał zapomnieć? Na to wyglądało. 
Położył się do łóżka, ale wciąż nie mógł zasnąć. To był kolejny miesiąc bez snu, bez niej, bez jej spokojnego oddechu ogrzewającego jego pierś... Miał wrażenie, że niedługo zwariuje... A może już wariował?
Teraz pozostawało tylko jedno pytanie – czy uda im się odbudować ruinę ich miłości i związku? Jeśli nie... odejdzie, a jeśli jednak się uda, nawet małymi kroczkami... To może powinni odnowić przysięgę?
Było tylko jedno wyjście, by się o tym przekonać – musi wrócić do domu najszybciej jak to będzie możliwe.
Następnego dnia spotkał się z McGonagall. To była krótka wizyta w Hogwarcie. Powiedział tylko, że zgadza się na te wykłady, przeprosił, że nie zostanie dłużej i po krótkiej rozmowie z Hagridem, który odprowadzał go do bram zamku, deportował się tuż za osłonami. 
------- 
Ron i Hermiona mieszkali na obrzeżach miasteczka czarodziejów w Upper Flagley, na osiedlu identycznych małych domków. Wokół ich domku rosło kilka uroczych drzew, pochylając się nad domownikami i ich gośćmi, jakby chcieli ich ochronić przed niebezpieczeństwami. 
Ginny obeszła kilka razy ogródek i domek swoich najbliższych, jednocześnie usypiając Jamesa na ramieniu. Hermiona i Ron opisywali z wielką radością, jak go znaleźli, ile musieli się napracować nad mugolami, którzy ten domek sprzedawali i o tym jak wreszcie w nim zamieszkali. 
Ginny patrzyła ze smutkiem na szczęśliwą parę i zazdrościła im. Kiedyś to oni zazdrościli jej, teraz role się odwróciły. 
Kiedy wrócili do środka, Ginny ułożyła Jamesa w łóżeczku, które wzięła ze sobą, a Ron i Hermiona zaczęli przygotowywać herbatę i posiłek. 
Gdy weszła do nich do kuchni, Ron pokazywał coś Hermionie na rozwiniętym skrawku pergaminu. Dostrzegł ją, schował go do kieszeni i po ucałowaniu Hermiony i jej w policzek, deportował się, tłumacząc się pilnym wyjściem do Nory.
Hermiona zrobiła herbatę i obie usiadły przy kuchennym stole.
- No dobrze – zaczęła Hermiona. – To o czym chciałaś ze mną rozmawiać?
Ginny westchnęła.
- Chciałam cię przeprosić. Miałaś rację. Nie tylko wczoraj, ale zawsze, jeśli chodziło o Harry’ego i o mnie. Wieczorem, gdy zostałam sama, długo kręciłam się bez celu po domu i w końcu, w gabinecie Harry’ego znalazłam pamiętnik. W pierwszej chwili myślałam, że to jego, ale...
- To był pamiętnik jego matki? – wpadła jej w słowo Hermiona.
Ginny spojrzała na nią zaskoczona.
- Tak. Skąd wiesz? 
- Domyśliłam się. Nieważne, mów dalej.
Ginny przełknęła ślinę i kontynuowała.
- Tak więc otworzyłam go i zaczęłam czytać. Tyle razy słyszeliśmy, że Harry jest taki podobny do ojca, ale z tego pamiętnika dowiedziałam się, że on nie tyle jest do niego podobny, ale jest taki sam. Pół nocy o tym myślałam. Poza tym... – upiła łyk herbaty – nikomu się nie dziwię, że porównuje mnie i Harry’ego do nich. Lily też nienawidziła Jamesa za to, że ją zostawia i biega szukać śmierciożerców, gdy ona spodziewa się dziecka... A przecież wtedy było tak niebezpiecznie... Sama zresztą to wiesz... I doszłam do wniosku, że jestem idiotką. 
- Co?
Hermiona poderwała głowę, zaskoczona.
- To znaczy będę kompletną idiotką, gdy mu nie wybaczę. Ja wciąż go kocham, Hermiono. I chcę ratować nasze małżeństwo... 
- Wcale nią nie jesteś – wtrąciła Hermiona, ale Ginny pokręciła głową.
- Lily wybaczała Jamesowi za każdym razem, a ja? Ja potrafię tylko na niego krzyczeć...
- A nie brałaś pod uwagę zmiany humorów w ciąży?...
- Przez tyle czasu? Nie, Hermiono, to nie to...
Nagle usłyszały zgrzyt otwieranych drzwi wejściowych i w progu kuchni pojawił się Ron. W ręku trzymał torbę, z której wystawały różne dziecięce ciuszki. Obie spojrzały na niego.
- Ron, co robisz z rzeczami Jamesa? – spytała Ginny, podchodząc do niego i wyciągając niebieskie śpiochy z wyszytym na brzuszku wizerunkiem smoka. – Mam ze sobą rzeczy na zmianę... – Wtedy zobaczyła porozumiewawcze spojrzenia, jakie sobie rzucali z Hermioną i zrozumiała. – Harry cię prosił, tak? To on przysłał ten list, po którym niby to poszedłeś do rodziców, tak? Nie chce mnie widzieć?
Ron potrząsnął głową. 
- Tak, to był list od niego – powiedział niemrawo. – Poprosił mnie, żebym wziął rzeczy dla Jamesa i by mały został dziś u nas, a tobie mam powiedzieć, że czeka na ciebie w Dolinie...
- A-ale dlaczego bez Jamesa? Nie chce zobaczyć własnego syna?
- Pewnie nie chce, by mały był przy waszej rozmowie... Wiesz, by wam nie przeszkadzał i nie słuchał kłótni...
- On nie chce... – wymamrotała, ostatkiem samokontroli, powstrzymując się przed płaczem. 
- Ginny, to twoja ostatnia szansa – wtrąciła Hermiona. – I nie przejmuj się Jamesem, wszystko będzie dobrze.
- Dziękuję.
Uściskały się, po czym Ginny ucałowawszy śpiącego synka w czółko, wyszła na zewnątrz i deportowała się.
W Dolinie Godryka siąpił deszcz. Stary las szumiał nad jej głową jakąś starą zapomnianą melodię. Wszystko płakało wokół niej.
Przeszła przez furtkę i z obawą skierowała się do domu. Weszła po schodkach i ostrożnie otworzyła drzwi.
- Harry? – szepnęła. – Jesteś? – zawołała trochę głośniej.
Weszła głębiej, zamykając za sobą drzwi. Serce jej zamarło, gdy przy schodach zobaczyła jego kufer, a potem usłyszała kroki na górze.
- Harry! – krzyknęła.
Chwilę potem Harry zszedł na dół z plecakiem zarzuconym na jedno ramię. 
- C-co ty robisz? – zapytała drżącym głosem.
- Zauważyłem, że zaczęłaś mnie pakować, więc domyśliłem się, że podjęłaś decyzję – odparł pustym głosem. – Skoro tego chcesz, nie będę robił ci trudności, a jutro załatwię wszystko w ministerstwie. 
Odwrócił się, sięgnął po rączkę kufra i podszedł do drzwi. Jego dłoń zacisnęła się na klamce, ale nie otworzył ich, bo zatrzymał go błagalny szept:
- Harry, nie... 
Ginny z trudem panowała nad głosem. Twarda kula uformowała się w jej gardle, ale nie pozwoliła sobie na płacz. Jeszcze nie.
 Harry nadal stał nieruchomo, tyłem do niej. Podeszła do niego, zsunęła mu plecak z ramienia i chwyciwszy za rękę zaprowadziła go do salonu. Szła tyłem, nie spuszczając z niego wzroku, ciągnąc go za sobą.
Posadziła go w fotelu, sama siadając na nogach u jego stóp. 
Chwilę patrzyła na niego bez słowa. Miała nadzieję, że zobaczy ból w jej oczach i zrozumie. On jednak nie patrzył na nią. Gdy wciąż milczał, poprosiła:
- Harry, spójrz na mnie.
Jego wzrok przez chwilę spoczął na niej, po czym znowu odwrócił głowę w stronę kominka. 
- Nie chcę rozwodu – szepnęła łamiącym się głosem. – Nigdy tego nie chciałam. Wiesz jak mnie tym zraniłeś? Naprawdę chciałeś tym jednym słowem zniszczyć cały nasz świat? Dlaczego? Pewnie myślisz, że zasłużyłam i masz rację, ale ja tylko chciałam, żebyś zwrócił na mnie uwagę... Na mnie i Jamesa. Jesteśmy twoją rodziną, Harry. Kogo masz poza nami? Kto kocha cię tak mocno, jak my? Nikt. 
Harry wciąż milczał, ale nie patrzył już w bok, tylko na nią. W Ginny zaczęła kiełkować nadzieja, że jeszcze nie wszystko jest stracone.
- Jeszcze wczoraj byłam na ciebie zła – kontynuowała – stąd te porozrzucane twoje ubrania w sypialni, ale znalazłam to u ciebie w gabinecie. – Wyciągnęła różdżkę i przywołała pamiętnik Lily. – Przeczytałam kilka wpisów i zrozumiałam jaką jestem egoistką. – Otworzyła na stronie z datą 15 kwietnia 1980. – Spójrz na to. U twoich rodziców była identyczna sytuacja, ale Lily wybaczyła wszystko Jamesowi, bo wiedziała, że on robi to wszystko dla was. 
Jej słowa bardzo Harry’ego poruszyły. Z trudem panował nad swoimi reakcjami, gdy czytał tekst pamiętnika, co chwila zerkając na Ginny. Tak bardzo chciał scałować łzy, które od dawna płynęły jej po policzkach i wziąć ją w ramiona.
- Pewnie jesteś zły, że to przeczytałam – wyszeptała. – Przepraszam. Zrozumiem, jeśli nadal zamierzasz odejść. 
Wstała i bez słowa odeszła w stronę schodów.
Harry odrzucił pamiętnik matki na stolik. Poderwał się z miejsca i jednym susem znalazł się przy niej. 
- Stój.
Chwycił ją za ramiona i odwrócił do siebie. 
- Jeśli to miała być nasza rozmowa, to pozwól mi coś powiedzieć.
Ginny znieruchomiała. 
- Ja też nie chcę rozwodu. To wszystko mnie przerosło i palnąłem bez zastanowienia, że dam ci wolną drogę. Ale bez ciebie... Bez ciebie wszystko traciło sens. Nie potrafię żyć, oddychać, gdy nie ma cię blisko mnie i... wracają koszmary sprzed lat, o których chciałem zapomnieć. Kocham cię, Ginny.
Ginny rozpłakała się po tych słowach, wtulając się w niego. 
- Och, Harry... – szepnęła. – Obiecaj mi, że już nigdy... już nigdy nas nie opuścisz na tak długo i będziesz więcej czasu poświęcał mnie, Jamesowi i maleństwu.
Położyła dłoń na brzuchu i spojrzała na niego. On chwycił tę dłoń i uścisnął, nie odrywając jej od brzucha.
- Obiecuję – powiedział.
Ginny uniosła głowę. Patrzyli na siebie przez chwilę, zanim usta Harry’ego zbliżyły się do niej i pocałowały mocno, z pasją na jaką tylko było go stać. Z zapałem oddała pocałunek. Po kilku minutach intensywnego całowania Ginny oderwała się od niego i wyszeptała:
- Kocham cię, Harry.
Po tych słowach Harry wziął ją na ręce i wbiegł po schodach na górę, by tam przypieczętować ich miłość.

15 komentarzy:

  1. I wreszcie ''Happy End''!

    OdpowiedzUsuń
  2. :-[ czy tylko ja przy tym placze??????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. JA też ryczałam ale szybko przestałam bo moja mam by zaczęła coś gadać a jak odeszła zły zaczęły płynąć znowu/A

      Usuń
    2. Ja też się popłakałam

      Usuń
    3. ja też

      Usuń
  3. Ja tez przy tym becze. :') :') :') :')

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże ryczę jak dziecko. :'( Piękne, po prostu piękne :'(

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurwa
    ja ryczę

    OdpowiedzUsuń
  6. piekne normalnie płacze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się bardzo ,że w końcu się pogodzili!!!!! Szczęśliwe zakończenie - na to czekałam :)

      Usuń
  7. W końcu szczęśliwe zakończenie!!! Super rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  8. Kurde jest po pierwszej a ja czytam najlepszy blog na świecie bo gdybym się nie dowiedziała jak to się skończy to bym wogóle nie zasnęła... cudowne zakończenie po prostu cudowne...

    OdpowiedzUsuń
  9. Ryczę kurde jest godz. 22. 38 leżę w łóżku 6 %baterii a mi ciekną łzy..., ❤️❤️❤️❤️❤️❤️😭😭😭😭

    OdpowiedzUsuń
  10. Popłakałam się 😭😭😭 Cudowneeee❤️❤️

    OdpowiedzUsuń