niedziela, 24 czerwca 2012

136. Nerwowa wigilia


Harry poczuł się tak, jakby sufit zwalił mu się na głowę. Chwiejnym krokiem podszedł do najbliższego krzesła i całym ciężarem na nie opadł. Pochylił się nad stołem, opierając łokcie o blat i wplótł dłonie we włosy.
- Cholera – przeklął. – Jak...? Dlaczego...?
- Peter go znalazł. Wszedł do niego rano, by powiadomić go, że wysyłamy go do Azkabanu, a po świętach czeka go proces i... – Mark urwał, po czym dodał: – wisiał na pasku od spodni przyczepiony do uchwytu na pochodnię. Na ścianie obok niego był wydrapany napis „Przepraszam”...
Harry nie miał siły, by spojrzeć na mężczyznę w kominku. Jedyne, na co było go stać, to zacisnąć mocniej dłonie na włosach.
- Ale dlaczego? Przecież musiał wiedzieć, że wszystko to robimy dla jego dobra...
- Będzie przeprowadzone dochodzenie w tej sprawie. Powiem ci, że coś w tym wszystkim jest nie tak – powiedział Mark. – Według mnie ktoś mu w tym pomógł.
Harry poderwał głowę i wreszcie spojrzał na niego.
- Co? Ktoś mu pomógł?
- To tylko moje zdanie, ale mam wrażenie, że tak.
Harry patrzył na niego przerażony. Przypomniał sobie, jak kilka miesięcy temu nieznajomy śmierciożerca ostrzegał go, że w ministerstwie ktoś obserwuje każdy jego ruch... Czy to ma jakiś związek?
- Mam tam iść? Wiesz, że Ginny mnie zabije... Ale najpierw zabije ciebie... gdy o tym usłyszy...
Mark pokręcił głową ze śmiechem.
- Nie zabija się posłańca, a ty nie musisz się o to obawiać. Już ci mówiłem, że tylko chciałem cię o tym powiadomić, choć minister prosił, żeby zaczekać z tym kilka dni. Teraz obawiamy się tylko, żeby nie doszło to do „Proroka”.
- Czyli Skeeter już coś...
- Chwała Merlinowi, jeszcze nie, ale jak się dowie, to...
- ...będzie piekło – zakończył Harry.
Obaj kiwnęli głowami.
- Chyba lepiej będzie złożyć oficjalne oświadczenie dla prasy – mruknął zamyślony Mark.
Nagle na schodach rozległy się kroki. Harry przeklął i przycisnąwszy palec do ust, pokręcił głową. Nie chciał psuć humoru Ginny na święta, choć wiedział, że kiedyś będzie musiał jej o tym powiedzieć. Ale jeszcze nie teraz.
- Co się dzieje, Harry? Musisz iść do ministerstwa, tak? – zapytała Ginny od progu, rzucając Markowi wściekłe spojrzenie. Harry dobrze je znał, jakby wzrokiem chciała zabić rozmówcę. Mark skulił się pod jego wpływem.
- Nie... Witaj, Ginny. – przywitał się. – Ja tylko...
- Mark chciał złożyć nam życzenia świąteczne, bo nie udało mu się wczoraj mnie złapać... – powiedział Harry, wymyślając na poczekaniu.
- Ach, tak – mruknęła sceptycznie. – To wesołych świąt, Mark. Harry, Teddy czeka na ciebie na górze, a u Hermiony mamy być za dwie godziny, więc musimy się pośpieszyć.
- A gdzie James? – spytał Harry, widząc, że Ginny nie ma go na rękach. – Chyba nie zostawiłaś go samego z Teddym?
Ginny zmierzyła go ostrym spojrzeniem i skrzyżowała dłonie na piersi.
- Teraz się martwisz o Jamesa? – prychnęła.
- To ja znikam – odezwał się Mark, przeczuwając nadchodzący wybuch. – Harry, Nora Weasleyów jest zabezpieczona, tak jak było umówione. Jeszcze raz wesołych świąt i do zobaczenia.
- Na razie Mark – powiedział Harry – i przekaż Morrigan życzenia od nas.
- Jasne.
Rozległo się ciche pyknięcie i głowa Marka zniknęła z kominka. Harry spojrzał na Ginny.
- Czemu jesteś zła? Przecież nie idę do ministerstwa.
- Ale pewnie zamierzałeś to zrobić – syknęła.
- Jedyne, co zamierzam teraz zrobić, to iść do Teddy’ego i Jamesa i wreszcie cieszyć się wolnym dniem ze swoją rodziną.
Odwrócił się i ruszył do wyjścia.
- Harry! – zawołała. – Zaczekaj.
Usłyszał jakąś błagalną nutę w jej głosie. Zatrzymał się w połowie ruchu, ale nie odwrócił się. Podeszła do niego i wsunęła ręce pod jego ramionami, obejmując go. Położyła mu głowę na plecach i szepnęła:
- Przepraszam cię, ale te ostatnie dni... były takie trudne... James marudził prawie cały czas, Teddy broił, bo nie ma gdzie się bawić, ciebie nie było, a mnie albo wszystko drażniło, albo miałam tyle energii, że mogłabym szaleć razem z Teddym... – mruknęła. – A pamiętasz, jak to było w zeszłym roku? Jak byłam w ciąży z Jamesem to miałam nudności i różne zachcianki, a teraz... nic. Choć mimo wszystko czuję, że jest dobrze.
Harry odwrócił się wreszcie do niej i zobaczył, jak przykłada sobie rękę do brzucha.
- Nic?
- Możliwe, że to dopiero przede mną. Wiesz, w zeszłym roku byłam już w trzecim miesiącu, a teraz to zaledwie drugi...  No, ale... Może jadłabym przez cały czas... A propos... Zrobisz mi jajecznicę? – poprosiła, przygryzając dolną wargę. Harry uwielbiał, gdy to robiła. Wyglądała wtedy jak tamta mała dziewczynka sprzed lat, która uciekała przed jego spojrzeniem. Tym razem to on objął ją ramionami. – Tylko nie wysługuj się Zgredkiem – zastrzegła – bo lubię tę twojej roboty.
- A co z maluchami? Przecież mówiłaś, że Teddy czeka na mnie na górze.
- Ach, to! – zaśmiała się. – Po prostu chciałam ci przypomnieć, co miało być dla ciebie ważne i byłam wściekła na Marka, że chce cię ode mnie porwać...
- Po prostu przyznaj, że byłaś zazdrosna...
Cmoknął ją delikatnie w usta.
Nagle usłyszeli dziecięcy okrzyk dobiegający z góry, a chwilę potem do kuchni wpadł, a raczej wleciał, Teddy, na swojej dziecięcej miotełce, a za nim wbiegła zdyszana pani Tonks, niosąc zapłakanego Jamesa.
- Teddy! – krzyknęła. – Nie wolno latać na miotle po domu! Ile razy mam ci o tym przypominać? Przestraszyłeś Jamesa, gdy wpadłeś na jego łóżeczko i wrzuciłeś do środka kafel.
Ginny natychmiast wzięła od niej Jamesa i przytuliła. Teddy zeskoczył z miotełki obok stołu i objął nogi Harry’ego.
- Wujku...
Harry ukucnął przy nim.
- Babcia ma rację, Teddy. Dom nie jest odpowiednim miejscem do gry w quidditcha...
- Ale ja nie mam gdzie się bawić! – wykrzyknął chłopiec, zmieniając kolor włosów na czerwony i pociągając noskiem. – Na zewnątrz nie, bo tam są mugole, tutaj też nie, bo za ciasno... To gdzie mogę polatać?
- Dzisiaj idziemy do babci Molly – powiedziała Ginny. – Myślę, że u niej będziesz mógł.
- Naprawdę? – Spojrzał na nią z nadzieją, a kolor włosów trochę ustąpił na nieco jaśniejszy, przez co wyglądał jak jej syn.
- Oczywiście na zewnątrz. Jak już tam będziesz, to poproś któregoś z wujków, żeby pokazali ci kilka sztuczek.
- Super!
- A teraz siadaj grzecznie przy stole – powiedziała – bo wujek zamierza przygotować nam śniadanie – mrugnęła zalotnie do Harry’ego.
-----
Izba przyjęć Szpitala Świętego Munga, jak zawsze w okresie Bożego Narodzenia, przybrała świąteczny wystrój. Kryształowe kule wiszące pod sufitem zostały przemalowane na czerwone i złote bombki, wszystkie drzwi otoczone zostały girlandami ostrokrzewu, a ze wszystkich choinek stojących w każdym kącie rozbrzmiewały kolędy.
Harry stanął w ogonku do informacji, a Ginny usiadła na jednym z krzeseł pod ścianą, by uspokoić zapłakanego Jamesa, który obudził się w chwili, gdy przekroczyli magiczne przejście.
Wkrótce Harry stanął przed biurkiem.
- Dzień dobry – przywitał się z pielęgniarką. – Jesteśmy po Hermionę Weasley. Miała być dzisiaj wypuszczona...
- Harry! Tu jesteśmy!
Z korytarza z boku wyłoniły się dwie postacie. Harry zerknął tam i uśmiechnął się na widok przyjaciół. Ron trzymał Hermionę pod ramię tak ostrożnie, jakby kobieta miała zaraz się przewrócić i rozpaść, a Hermiona miała taką minę, jakby powstrzymywała się przed nakrzyczeniem na niego.
Podszedł do nich. Pocałował Hermionę w policzek, a Ronowi uścisnął rękę.
- Gdzie Ginny? – zapytała Hermiona, rozglądając się.
- Siedzi tam – odparł, wskazując na nią. – James właśnie pokazał, że nie lubi szpitala.
- Witaj, maluszku! – wykrzyknął Ron, sadzając Hermionę na krześle obok Ginny.
Hermiona skrzywiła się, gdy Ron po ucałowaniu swojej siostry położył dłoń na jej ramieniu i przycisnął do siedzenia. Pokręciła głową zrezygnowana. Nie miała w sobie jeszcze tyle siły, by mu się przeciwstawić.
Na stoliku obok Ginny, Harry dostrzegł najnowszy numer „Proroka”, z którego już z daleka raził wielki nagłówek na pierwszej stronie.
OSKARŻONY ŚMIERCIOŻERCA CZEKA NA PROCES
Sięgnął po niego i zaczął czytać.
Biuro Aurorów podało dziś rano do wiadomości, że przetrzymywany od ponad tygodnia w Ministerstwie Magii niejaki Dean Thomas, lat 24, po kilku dniach przesłuchań przez samego Harry’ego Pottera, został oskarżony o bycie śmierciożercą i odstawiony do Azkabanu, gdzie będzie czekać na proces.
Gawain Robards nie chciał skomentować informacji, że podczas przesłuchań pomiędzy oskarżonym a Harrym Potterem doszło do tajemniczego sojuszu. Sam Harry Potter, który mógłby rozwinąć temat, nie pojawił się podczas odczytywanego oświadczenia w ministerstwie...

„Biuro Aurorów podało...” powtórzył w myślach i odetchnął, odkładając gazetę z powrotem na stolik. To znaczyło, że zatuszowali na razie całą sprawę. A Skeeter jeszcze nic nie wie o samobójstwie Deana, bo na pewno nie zdołałaby się powstrzymać, by nie opisać takiej sensacji.
Poczuł szturchnięcie w ramię i dopiero teraz zorientował się, że przyjaciele stoją obok niego i czekają na jego ruch.
- Wszystko w porządku, Harry?
- Coś się stało?
Obie kobiety patrzyły z troską na niego. James spał w chuście schowany pod kurtką Ginny, tylko jego mała główka otulona ciepłą czapeczką wyglądała na zewnątrz.
- Tak, wszystko okej – mruknął i odwrócił się. – Idziemy?
Ron przepchnął się obok niego i rozwinął leżącego „Proroka”.
- No i ma to, na co zasłużył – syknął, gdy przeczytał fragment artykułu.
- Jesteś pewny? – spytał cicho Harry, mając w pamięci całą prawdę, której na razie wolał im nie ujawniać.
- Jasne. Ty się jeszcze pytasz? – prychnął Ron. – Ten dupek prawie zniszczył wam życie! Od dzisiaj będziecie mieli spokój!
Harry nic na to nie powiedział. Zacisnął tylko mocniej rękę na różdżce w kieszeni kurtki i spojrzał na Ginny, która wsunęła rękę pod jego ramię, a drugą pogładziła po główce Jamesa. Oboje mieli przed oczami kamienną płytę, która stała pod lasem w Dolinie Godryka z datą jego śmierci. Nigdzie nie mogli czuć się bezpiecznie, choć wszędzie gdzie byli, aurorzy rzucali zaklęcia zabezpieczające. Harry nie był pewny, czy państwo Weasleyowie wiedzieli jakich zabezpieczeń użyto na Norę na czas świąt... Sam tego nie wiedział, tak do końca... A gdyby Ron wiedział, że oni czekają końca tego dnia, by móc tak naprawdę odetchnąć?...
- Ron, daj spokój – upomniała go Hermiona, widząc porozumiewawcze spojrzenia Potterów. – To nie jest odpowiednie miejsce na omawianie takich rzeczy. Chodźmy stąd, bo coraz więcej ludzi nam się przygląda.
Wzięła go za rękę i pociągnęła do wyjścia.
- To gdzie idziemy? – zapytał.
- Do Nory, oczywiście – szepnęła Ginny.
Święta u Weasleyów zawsze były wspaniałe. Każde spotkanie rodzinne było wyjątkowe pod różnymi względami. Tak było co rok, a w tym miało być zaskakująco, dla wszystkich jej członków.
Najmłodsze pokolenie, Victoire i Teddy, znaleźli w sobie partnerów do zabawy i choć co jakiś czas Victoire przybiegała do rodziców z płaczem, bo Teddy pociągnął ją za jeden z kucyków, a ona pokazywała mu język, to, gdy wbiegali do kuchni zawsze byli raczeni czekoladowymi ciastkami albo pierniczkami od babci Molly, co sprawiało natychmiastową zgodę między nimi.
- Wujek, polatamy? – wykrzyknął Teddy, gdy zobaczył jednego z bliźniaków.
Oczywiście dla niego najważniejsza była zabawa na podwórku, gdzie chciał wyciągnąć wszystkich przebywających w Norze mężczyzn.
- Zaraz będzie kolacja, Teddy – powiedziała babcia Tonks.
- Ale ciocia Ginny powiedziała, że będę mógł polatać na miotle i ja teraz chce!
- Teddy, zapomnij. Zobacz, pada śnieg – mruknął Fred, wskazując na okno. – Lepiej złap jakiegoś gnoma, to wsadzimy go na choinkę.
- A po co? – Chłopiec spojrzał na niego.
- Zamienimy go z tym nudnym aniołkiem – powiedział George.
- I na koniec podpalimy choinkę? – rzucił Teddy, czym sprawił, że w salonie zapadła cisza.
- Teddy! Skąd ci to przyszło do głowy? – wykrzyknęła przerażona pani Tonks.
Drzwi wejściowe otworzyły się i do środka weszły cztery osoby; Ron, Hermiona, Ginny i Harry.
- Teddy, żadnego podpalania choinki – odezwał się ten ostatni, na co chłopiec zaplótł chude ramionka na piersi, zmieniając kolor włosów na czerwony i robiąc obrażoną minę.
Molly, słysząc słowa zięcia wybiegła z kuchni, by ich przywitać. Po wyściskaniu całej czwórki, odebrała od córki najmłodszego wnuka, by ta mogła się rozebrać, po czym zwróciła się do synowej:
- Hermiono, tak się cieszę, że możesz spędzić święta razem z całą naszą rodziną. Jak się czujesz?
- Świetnie, choć według uzdrowiciela mam dużo leżeć i odpoczywać – powiedziała, całując teściową w policzek.
- Nie pozwolę ci się ruszyć z miejsca – stwierdził Ron. – Zgodnie z zaleceniami – dodał.
- Myślę, że najlepszym dla was miejscem będzie kanapa przy kominku – oznajmiła Molly. – Ginny – odwróciła się do córki – dla was jest miejsce obok nich. Tam ustawiłam kołyskę i leżaczek dla Jamesa oraz wszystkie rzeczy, które przesłaliście dziś siecią Fiuu.
- Dzięki mamo.
James otworzył oczka i gdy usłyszał hałas wykrzywił buźkę i zaczął płakać. Ginny odebrała go od mamy i przeszła na drugi koniec salonu, tuląc go do siebie.
Teddy i Victoire ganiali się naokoło foteli i krzeseł, zaczepiając po drodze siedzącą wokoło rodzinę. Wkrótce wszyscy podzielili się na kilka grup, głównie na mężczyzn, którzy rozprawiali o polityce ministerstwa i kobiety, które gawędziły przede wszystkim o zbliżającym się ślubie Audrey i Percy’ego, który ma odbyć się dwa dni po świętach, i dzieciach, które są i mają pojawić się w przyszłym roku.
Podczas gdy Ron próbował wyciągnąć z Harry’ego wszystko, co wydarzyło się za zamkniętymi drzwiami pokoju przesłuchań, Hermiona przysunęła się bliżej Ginny i dyskretnie poklepała ją po udzie, żeby zwrócić na siebie uwagę przyjaciółki.
- Czy Harry coś ukrywa? – szepnęła.
Ginny poruszyła się niespokojnie.
- Ty też to zauważyłaś? Jest taki od rana, odkąd w kominku pojawił się Mark od niego z Biura.
- To musi mieć związek z Deanem – stwierdziła Hermiona. – Widziałaś jak w szpitalu prawie rzucił się na gazetę i zaczął czytać ten artykuł o jego procesie?
- Tak – przyznała – jakby myślał, że Skeeter odkryła jakąś tajemnicę ukrywaną przez aurorów. Jak on to kiedyś powiedział? – zastanowiła się chwilę – ach, tak, tajemnica aurorska. O wielu rzeczach nie może mówić i to jest pewnie taki przypadek.
- To możliwe.
Chwilę zamilkły, obserwując co się koło nich dzieje. Wszyscy rozsiedli się według małżeństw. Harry siedział przy Ginny i trzymał Jamesa na rękach, który piał z radości, gdy tata podrzucał go do góry i opuszczał nisko, całując go w nosek, Ron usiadł na podłokietniku przy Hermionie, Percy rozmawiał cicho w drugim kącie z Audrey, bliźniacy wraz ze swoimi żonami, Angeliną i Verity co jakiś czas wybuchali śmiechem, a Bill trzymał za rękę Fleur i gładził ją po brzuchu.
- Czyżby Fleur była w ciąży? – zapytała cicho Hermiona.
- Też o tym pomyślałam – mruknęła Ginny. – Widziałaś jak przytyła?
- Czuję, że niedługo wszystkiego się dowiemy.
Nie musiały czekać długo.
Wkrótce Bill wstał i poszedł do kuchni. Przyprowadził swoją matkę i posadził ją obok ojca. Fleur uśmiechnęła się do niego, gdy wrócił do niej i stanął przy ich fotelu. Kiwnęła głową i uścisnęła jego wyciągniętą dłoń.
- Mamo... Tato... – zaczął.
Ginny zauważyła, że wszyscy jej bracia, jak na jakiś znak, chwycili swoje partnerki za ręce. Nawet Harry położył Jamesa na kolanach i uścisnął jej dłoń.
Bill kontynuował.
- Jako najstarszy wasz syn, w imieniu wszystkich zebranych, chciałbym coś wam powiedzieć. Wiem, że to nie jest dla was nowość, że Audrey i Percy oraz Ron i Hermiona oczekują dziecka. – Rodzice kiwnęli głowami. – Ale nie tylko oni. Wiecie także o nas. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu do matki, która wskazała na nich. – Tak, Fleur i ja spodziewamy się w Muszelce kolejnego maleństwa w połowie kwietnia... – wyjaśnił wszystkim, gdy rozejrzawszy się dokoła zobaczył zainteresowane twarze kobiet, zwłaszcza Ginny i Hermiony, po czym ponownie spojrzał na rodziców. – Przed kolacją wszyscy zebrani tu mężczyźni, oczywiście bez taty, ustalili pewien znak. Każda para, która w najbliższej lub dalszej przyszłości spodziewa się dziecka, trzyma się za ręce. Mam teraz do was prośbę: spójrzcie na resztę.
Po tych słowach usiadł przy Fleur. Molly za to wstała i zaczęła przechadzać się po salonie. Percy i Audrey trzymali się za ręce, tak samo Ron i Hermiona. W jej oczach zabłysły łzy, gdy stanęła przy bliźniakach.
- W lipcu – powiedziały jednocześnie Angelina i Verity, wstając, by dać uściskać się przez Molly.
Starsza kobieta z trudem powstrzymywała się, by nie wybuchnąć płaczem, gdy odwróciła się do córki i zobaczyła zaciśnięte dłonie Harry’ego i Ginny.
- Wy też?
- Tak – przyznała Ginny, wstając. Harry pozostał na miejscu, bo James zasnął na jego ramieniu. – W sierpniu James będzie miał braciszka albo siostrzyczkę.
- Słodki Merlinie! – wykrzyknęła Molly. – Tyle dzieci! I wszystkie prawie w tym samym czasie! Gdyby tylko Charlie...
- On kocha smoki, Molly i to mu wystarczy – powiedział Artur. – Nam też musi. A więc... Czas na toast! – Przywołał ze spiżarki butelkę Ognistej Whisky i siedem szklaneczek i podał wszystkim mężczyznom.
Nastąpiło przyjemne rozluźnienie. Pani Tonks wyniosła śpiącego Teddy’ego do pokoju gościnnego, gdzie miała spać dzisiejszej nocy, tak samo zrobiła Fleur z Victoire, wynosząc ją do dawnego pokoju Billa. Powoli wszyscy zaczęli rozchodzić się do swoich byłych sypialni, życząc pozostałym dobrej nocy.
Tylko Potterowie tego luzu nie odczuwali. Ginny zerknęła na zegarek a potem na Harry’ego. Był spięty i zdenerwowany. Nic dziwnego. Do północy były jeszcze dwie godziny. Dwudziesty czwarty jeszcze się nie skończył i wszystko może się jeszcze zdarzyć.
Podczas gdy Harry wyglądał przez okno jej pokoju, Ginny ułożyła w łóżeczku śpiącego Jamesa, ustawiając cicho pozytywkę, i podeszła do niego. Drgnął, gdy dotknęła jego ramienia.
- To tylko ja – szepnęła.
- Wiem.
Nie odwrócił się, tylko przygarnął ją do siebie.
- Myślisz, że mogą cię jeszcze zaatakować? Tutaj?
- Przez cały dzień nic nie zrobili, choć mieli wiele okazji, więc nic nie wiadomo.
- Hermiona twierdzi, że coś ukrywasz. Gdy mnie o to zapytała, udałam, że chodzi o Deana i dzisiejszą poranną wizytę Marka, ale oboje dobrze wiemy, że nie o to chodzi, prawda?
Miała nadzieję, że przyzna jej rację. On jednak milczał.
- Prawda? – ponagliła. – Harry, czy ty ukrywasz coś przede mną?
Harry z trudem przełknął ślinę. Nienawidził mieć przed nią tajemnic.
- Spójrz na mnie – poprosiła.
Chwyciła go za ramiona i odwróciła przodem do siebie.
- Mark nie pojawił się dziś w kominku, by złożyć nam życzenia, tak? Coś się stało z Deanem i to o tym chciał cię powiadomić. Czy on uciekł?
Harry potrząsnął głową.
- Nie, nie uciekł. Dean powiesił się ostatniej nocy w swojej celi.
Z gardła Ginny dobył się zduszony okrzyk.
- Dlaczego to przede mną ukrywałeś?
- Nie chciałem ci psuć świąt...
- Co? – krzyknęła oburzona. – Psuć świąt? Harry, już od tygodnia mam je zepsute! Nim się jeszcze zaczęły! Odkąd zobaczyłam twój grób w Dolinie, nie mogę przestać o tym myśleć!
Nagle z lewej strony domu rozbłysło czerwone światło.
- Już są – mruknął Harry. Przytulił mocno Ginny do siebie, pocałował ją w usta i odwrócił się, spoglądając na śpiącego synka. – Zostań z Jamesem i pod żadnym pozorem nie ruszaj się stąd. Niezależnie od tego, co usłyszysz – zastrzegł, gdy Ginny otwierała usta, by mu się sprzeciwić. – Chcę mieć do kogo wrócić.
Wyciągnął różdżkę i wybiegł.
W kuchni zastał prawie połowę rodziny Weasleyów z Arturem na czele. Na zewnątrz rozbłyskały kolejne zaklęcia, które odbijały się od bariery otaczającej budynek.
- Co się dzieje, Harry?
Harry pokręcił głową. Podszedł do najbliższego okna i wyjrzał na zewnątrz. Za ogródkiem i osłoną stało kilka osób. Ich czarne szaty wyraźnie odznaczały się w ciemnościach. Dwóch z nich trzymało różdżki wycelowane w Norę i bez przerwy strzelali klątwami, które rozbijając się od niewidzialnej ściany rozświetlały okolicę.
- To śmierciożercy – powiedział.
- Co? – Wszyscy byli w szoku.
Harry odszedł od okna i spojrzał na rodzinę.
- Zostańcie tu i nie wtrącajcie się. Arturze, powiadom ministerstwo, choć mam nadzieję, że już wiedzą. Jakby coś mi się stało... – Nie skończył, bo w kominku za nim rozbłysły szmaragdowe płomienie. Odwrócił się i zobaczył wyłaniającego się z płomieni Petera Proudfoota.
- Harry! – wykrzyknął, gdy go zobaczył. – Mam złe wiadomości! Doszło do masowej ucieczki...
Harry czuł, że ogarnia go coraz większa złość. Przeklął.
- Od jak dawna o tym wiecie?
- Dwie godziny...
- Dwie? – wykrzyknął. – A wiesz, co to znaczy? – Wskazał na najbliższe okno, za którym cały czas błyskały zaklęcia. – Oni są tutaj!
- Cholera! Powiadomię natychmiast Gawaina!
Nagle z zewnątrz rozległ się donośny głos:
- Potter! Wiem, że tam jesteś! Wyjdź sam, a nikomu nic się nie stanie! Inaczej wszyscy mieszkańcy tej nory tego pożałują!

17 komentarzy:

  1. O JA PIERDOLE...

    BMM

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę głupio że co chwile wszystko psujesz 'bo coś tam'
    Daj chwile im odpocząć i napisz w końcu coś miłego a nie...

    OdpowiedzUsuń
  3. O Ja PIERDOLE!

    OdpowiedzUsuń
  4. Podpalimy choinkę?? Końcówka najlepsze. ~ Marika

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajne tylko zgadzam się, że jest za dużo akcji ze śmiercożercami. Nawet za czasów Voldemorda w książkach Rowling Harry nie miał tylu przygód. Opisz trochę więcej Rona i Hermionę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawe czy będą mieli kiedyś chociaż jeden normalny dzień

    OdpowiedzUsuń
  7. W tym opowiadaniu nie ma chociaż 1 dnia bez śmierciożerców , porwań, samobójstw, zbrodni, zabójstw...Kryminał jakiś..:D xD
    Tyle dzieci!!! Jestem pewna że będzie fajnie! :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciekawe jakie dzieci będą mieli bliźniaki :3 Też bliźniaki..:D

    OdpowiedzUsuń
  9. Zgadzam się ciutkę za dużo nagłych zwrotów akcji... daj im trochę odpocząć;)

    OdpowiedzUsuń
  10. O matko! W święta? Lecę czytać kolejny rozdział!

    Luna Pomyluna ∑

    OdpowiedzUsuń
  11. Tyle dzieci...^^
    Ale dlaczego w Wigilię?! Daj im trochę odpocząć od śmierciożerców, błagam!

    OdpowiedzUsuń
  12. No właśnie daj odpocząć

    OdpowiedzUsuń
  13. Kurwa rzeczna

    OdpowiedzUsuń