piątek, 22 czerwca 2012

112. Nowy wróg?


W Kwaterze Głównej Aurorów od lat nic się nie zmieniało. Na wszystkich biurkach walały się sterty pergaminów, samolociki z wiadomościami latały między boksami, i tylko postacie poszukiwanych czarodziejów zmieniły się ze śmierciożerców na innych.
Harry opadł ciężko na oparcie krzesła. W ręku trzymał dzisiejszy numer „Proroka Codziennego”, a na otwartej stronie widniał nagłówek:

CO SŁYCHAĆ W SPRAWIE ZAGINIONYCH?

Od ponad pół roku ministerstwo zmaga się z porwaniami na wysoką skalę. Rodziny porwanych straciły już nadzieję, że sprawa ta zostanie wyjaśniona, a Biuro Aurorów cały czas milczy. Czyżby najwyższe służby zabezpieczające nasz świat były bezradne?

Odrzucił od siebie gazetę i westchnął głęboko. Byli bezradni, to prawda. Choć wszystko wskazywało na to, że za wszystkimi tymi zniknięciami stoją śmierciożercy, bo działali tak jak kiedyś przed laty; tajemnicze zniknięcia, mordy mugoli i czarodziejów... Co prawda do tych ostatnich jeszcze nie doszło, tak naprawdę od ostatniego porwania minęło już kilka miesięcy i nic podejrzanego się nie wydarzyło, ale Harry miał złe przeczucia. To mogła być cisza przed burzą, a wtedy, gdy ta nadejdzie, nikt nie będzie w stanie cokolwiek zrobić. Był jednak pewny, że to nie mogli być śmierciożercy, bo wszyscy zostali wyłapani przed laty i teraz siedzą w Azkabanie. A jeśli doszło do masowej ucieczki, o której nikt nie wie? Czy to jacyś ich naśladowcy? A może o kimś zapomnieli? Jedynym sposobem na sprawdzenie byłaby kontrola Azkabanu, a to nie było proste. Musiałby przekonać o tym Robardsa, który zawsze był sceptyczny do jego pomysłów.
Nagle ktoś klepnął go w plecy.
- Cześć Mark – mruknął, nie podnosząc wzroku.
Mężczyzna usiadł przed nim na biurku, zasłaniając gazetę.
- Hej, co ty dzisiaj taki zdołowany? Pokłóciłeś się z Ginny?
Harry potrząsnął głową.
- Nie, to tylko ten artykuł.
- Który? – Mark sięgnął za siebie i wyciągnął zza pleców „Proroka”. – Ten? Nie pierwszy, nie ostatni.
- Nie uważasz, że powinniśmy coś zrobić?
- Kto? My? – Mark poklepał go pobłażliwie po ramieniu. – My nic nie możemy. A zabicie Skeeter nic nie pomoże.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi. Choć pomysł z zabiciem Skeeter chodzi mi po głowie od kilku lat...
- Wiem – odparł.
Obaj parsknęli śmiechem.
- Potter, Newton, do mnie!
W otwartych drzwiach do swojego gabinetu stał Paul Laughter. Wstali i podeszli do niego.
- Może byście się ruszyli szybciej, co? Nie będę czekał na was do końca świata – warknął.
- Już jesteśmy, Paul. Nie denerwuj się tak.
- O co chodzi?
Paul nawet nie wpuścił ich do gabinetu tylko szybko zaczął im wyjaśniać.
- Pójdziecie na Pokątną. Nad jednym z domów na Nokturnie pojawił się Mroczny Znak, którego nie widziano od lat...
- Ten Mroczny Znak? – przerwał mu zaskoczony Harry. Paul kiwnął głową.
- Śmierciożercy? – Markowi zadrżał głos.
- To nic pewnego. Ale przy okazji doszło do rozruchów. Musicie dopilnować, by zamieszki ucichły i upewnić się o co chodzi. Kilku naszych już tam jest. Do roboty! – krzyknął i po chwili już ich nie było.

Na Pokątnej było pełno przerażonych ludzi. Biegali w różne strony, co chwila wskazując na niebo i wpadając na siebie. Pojawienie się Mrocznego Znaku wywołało panikę. Sprzedawcy w pośpiechu zamykali sklepy i znikali w swoich domach albo w Dziurawym Kotle.
Harry i Mark wylądowali przed bankiem Gringotta. Główne drzwi były zamknięte w obawie przed atakiem, wokół słychać było krzyki przerażonych czarodziejów i brzęk rozbijanych szyb w najbliższych sklepach. W ciemnej uliczce Śmiertelnego Nokturnu majaczyło kilka zakapturzonych postaci w czarnych szatach, którzy dla zabawy strzelali zaklęciami w różne strony. Mark i Harry wyciągnęli różdżki i przyłączyli się do walczących aurorów, otaczając zamaskowanych ludzi.
-----
Wzgórza w okolicach wioski Ottery St Catchpole przykryte były białym puchem. Blask zachodzącego słońca odbijał się od leżącego na polach śniegu.
W Norze panował spokój. Kury gdakały w kurniku, nikt nie kręcił się po podwórku, tylko gospodyni krzątała się w kuchni i szykowała obiad dla męża, który miał niedługo wrócić z pracy. Z radia cichutko płynęła jakaś muzyczka.
Molly Weasley wpatrzyła się w widok za oknem. Wspominała dawne czasy, gdy siedmioro dzieci biegało wokół stołu, przekrzykując się nawzajem, a Artur siedział w fotelu przy kominku i czytał gazetę. Ach, jak wtedy było wesoło i jaki panował gwar. Westchnęła. Od tak dawna w tym domu panowała cisza... Wszyscy ułożyli sobie jakoś życie, mieszkali osobno i tylko raz na jakiś czas przychodzili zobaczyć się ze swoją starą matką, a gwar panował tylko w czasie świąt, gdy zbierali się wszyscy.
Nagle, w jednej chwili, zdarzyło się kilka rzeczy. W radiu zapadła cisza i speaker zaczął podawać jakąś ważną wiadomość „z ostatniej chwili” o wydarzeniach na Pokątnej, ktoś mocno załomotał w drzwi, a z patelni, po niepoprawnym machnięciu różdżką, wypadł smażący się kotlet i wylądował na podłodze.
Molly westchnęła zrezygnowana i podeszła, by otworzyć. W progu stała jej najmłodsza latorośl.
- Ginny?
Córka wyminęła ją, zdjęła z siebie płaszcz, odsyłając go różdżką do sieni, i usiadła przy stole. Była cała roztrzęsiona. Molly zamknęła drzwi i podeszła do niej.
- Co się stało, kochanie? W twoim stanie nie powinnaś tak się denerwować...
- A ty byś się nie zdenerwowała na moim miejscu?
- Ale o co chodzi?
Ginny spojrzała na matkę. No tak, przecież ona nie wie, gdzie dzisiaj była. Odetchnęła, by uspokoić głos i zaczęła opowiadać.
- Byłam dzisiaj u Gwenog, by powiedzieć jej o zaistniałej sytuacji. Wiesz, że odchodzę z drużyny, bo jestem w ciąży i nie będę grać w quidditcha, i tak dalej.
- Rozumiem – mruknęła Molly, kiwając głową.
Postawiła na stole dwa kubki z herbatą i usiadła obok córki, która upiła łyk napoju i ciągnęła dalej.
- No i kiedy już wychodziłam, wpadłam na jednego kretyna z „Proroka Codziennego”, Buda White’a. – warknęła. –. Jest taki sam jak Skeeter, tyle, że on komentuje wydarzenia sportowe. To on przyczepił się kiedyś do moich włosów... – Pokręciła głową. – Zresztą nieważne. Pewnie dzisiaj podsłuchał naszą rozmowę i jutro ukaże się artykuł, że jestem w ciąży.
- A nie chcieliście tego ogłosić? – zapytała mama. – Słyszałam, że Harry ci to proponował...
Ginny spojrzała bykiem na matkę.
- Mamo! – jęknęła. – To były tylko żarty! Co prawda, wiem, że wcześniej czy później i tak by się to wydało, bo przecież nie zagram w najbliższym meczu, ale nie chciałam żeby to wyszło w taki sposób!
- No tak, ale popatrz na to z innej strony – powiedziała mama. – W ten sposób macie rozwiązany problem z głowy...
- No nie wiem... – mruknęła.
Oczami wyobraźni zobaczyła reporterów kręcących się wokół niej za kilka miesięcy, gdy będzie w zaawansowanej ciąży, i nagłówki: „Narodziny potomka słynnego Harry’ego Pottera, na żywo, tylko u nas!” Aż wzdrygnęła się na samą myśl i położyła dłoń na brzuchu. Nie chciała tego dla swojego maleństwa. Tak jak wielu innych, o wiele gorszych wspomnień.
- Boję się... – mruknęła cicho.
Molly wyciągnęła ręce i przyciągnęła Ginny do siebie, a ona położyła głowę na ramieniu matki. Kilka łez spłynęło jej po policzku i wsiąkło w sukienkę Molly.
- Nie bój się – szepnęła mama. – To jest najwspanialszy okres dla kobiety, kiedy spodziewa się dziecka. A gdy się ono narodzi i może wziąć je po raz pierwszy na ręce, jest jeszcze szczęśliwsza. Tak było ze mną za każdym razem, gdy rodzili się twoi bracia. A kiedy urodziłaś się ty, pierwsza Weasleyówna od pokoleń, oboje z ojcem nie mogliśmy opanować szczęścia. Gdybyś wtedy go widziała... Nigdy nie powiedziałabyś, że to ten sam Artur Weasley, jakiego znasz teraz... – Uśmiechnęła się do córki. – Możesz zapytać kiedyś Billa, był w szoku przez kilka dni, kiedy zobaczył tatę skaczącego po całym domu jak mały chłopiec.
- To na pewno było niezapomniane – mruknęła. – Ja jestem szczęśliwa, że spodziewam się dziecka, tak wytęsknionego przeze mnie i Harry’ego – szepnęła, unosząc głowę by spojrzeć na matkę. – I nie boję się ciąży czy porodu. – Zamilkła na chwilę, by zaczerpnąć tchu, ale gdy mama milczała, powiedziała: – boję się, że to szczęście, które wreszcie jest naszym udziałem, to tylko ulotny przerywnik przed kolejnymi tragediami naznaczonymi śmierciożercami, tak jak przed laty. Tyle, że tym razem będzie między nami dziecko.
- O czym ty mówisz?
- Mam wrażenie, że teraz przyjdzie kolej na nas... że szczęście już wyczerpało dla nas swoje możliwości i zginiemy, tak jak rodzice Harry’ego, Tonks i Remus... ratując swoje dziecko...
- Skąd ci to przyszło do głowy? – przerwała jej przerażona Molly.
- Od kilku tygodni śnią mi się koszmary... i za każdym razem widzę w nich taką scenę... – Opowiedziała matce cały sen.
- To tylko sen! – wykrzyknęła Molly, gdy Ginny zamilkła. – I nie wierzę, że może dojść do czegoś takiego! Śmierciożercy od lat są w Azkabanie, o co już dawno zadbał Harry.
- Więc uważasz, że nie powinnam się tym przejmować?
- Ależ oczywiście! Nie masz się czego obawiać. Po prostu musisz o siebie zadbać, a wszystko będzie dobrze, zobaczysz. – Mama przytuliła ją do siebie i pogłaskała po jej brzuchu. – A ja chcę mieć wreszcie kolejnego wnuka...
- A odpowiesz na moje pytanie? – Molly kiwnęła głową. – Będziesz przy mnie, gdy nadejdzie ten dzień?
- Oczywiście, kochanie.
- Dziękuję, mamo.
Siedziały przytulone do siebie jakiś czas, dopóki Molly nie przypomniała sobie o obiedzie. Poderwała się z miejsca i machnęła różdżką w różne strony, a na kuchni, pod zupą cebulową i ziemniakami, zapłonął ogień.
Ginny otarła twarz, po której nadal płynęły łzy i przyjrzała się matce.
- Jak ty sobie radziłaś z naszą siódemką? – szepnęła.
Mama odwróciła się do niej.
- Muszę przyznać, że nie było łatwo – powiedziała i usiadła z powrotem przy stole. – Musiałam mieć oczy naokoło głowy, by przypilnować twoich braci. Bill, kiedy nie psocił, trochę mi pomagał, ale nie miał łatwego zadania, gdy musiał zająć się Fredem i George’em.
- No tak – mruknęła Ginny ze śmiechem. – Wystarczy spojrzeć na Teddy’ego, wszędzie go pełno, to z Fredem i George’em pewnie było dwa razy gorzej.
- Cztery razy – poprawiła ją Molly. – Tak, było cztery razy gorzej – powtórzyła, a Ginny zachichotała.
Nagle z kominka wyłoniła się głowa Hermiony.
- Mamo?
- Witaj Hermiono – przywitała się Molly, wstając i podchodząc do kominka. – Co cię tutaj sprowadza? Właśnie miałyśmy z Ginny zjeść obiad. Zjesz z nami?
- Ginny? To Ginny jest tutaj? – spytała zaskoczona. Poruszyła głową, by rozejrzeć się po pomieszczeniu.
- Jestem – odezwała się ta ostatnia. – Chodź tu do nas, właśnie wspominamy z mamą dawne czasy.
- Właśnie cię szukałam – powiedziała Hermiona. – Za chwilę będę.
Chwilę potem wyskoczyła z paleniska.  Uścisnęła przyjaciółkę i Molly i usiadła na krześle obok.
- O co chodzi, Hermiono? – spytała Ginny. – Czemu mnie szukałaś? I widzę, że ci ulżyło, gdy mnie zobaczyłaś.
Miałam złe przeczucie po tym, co się dzieje na Pokątnej...
- A co się dzieje? – zapytała Molly, odwracając się od kuchni z drewnianą łyżką w ręku.
- To wy nic nie wiecie? W radiu nic nie mówili? – Wskazała na mały odbiornik.
- Mówiłam ci, że wspominałyśmy dawne czasy...
- Śmierciożercy zaatakowali...
- Śmierciożercy? – przerwała jej Ginny. – Kiedy? Skąd oni się wzięli?
- Godzinę temu nad ulicą Śmiertelnego Nokturnu pojawił się Mroczny Znak. Nie mam innego słowa, które byłoby odpowiednie na zamaskowanych i zakapturzonych ludzi, którzy wyglądali na śmierciożerców, poza tym tylko oni wiedzą, jak go wyczarować. Aurorzy już się nimi zajęli. Harry też tam był – dodała, widząc pytające spojrzenie szwagierki. – Pewnie wróci do domu późnym wieczorem.
- Mam nadzieję – szepnęła Ginny.
 ------ 
Tymczasem na Pokątnej walka trwała nadal. Zaklęcia fruwały jak oszalałe błyskawice z jednej i drugiej strony, sąsiednie domy, trzęsły się od panującego huku, tak że w niektórych domach na Pokątnej wypadły szyby, Nokturn rozświetlił się niczym główna ulica w czasie wielkich uroczystości i świąt. Śmierciożercy i aurorzy walili klątwami na oślep, nie patrząc w kogo trafią. Obie strony walczyły, by zabić.
Zapanował chaos, gdy śmierciożercy rozpierzchli się, deportując się z tego miejsca, a aurorzy różnymi sposobami przyciągali ich do siebie i wkrótce kilka zakapturzonych postaci siedziało na środku ulicy przywiązanych do siebie liną antydeportacyjną. Paru aurorów deportowało się wraz ze związanymi więźniami, a pozostali zaczęli przeszukiwać wszystkie domy i sklepy, by znaleźć pozostałych i odkryć przyczynę pojawienia się Mrocznego Znaku, który już dawno zniknął. Harry i Mike przyłączyli się do nich.
Uliczka była posępna, tak jak Harry ją zapamiętał. Domy pochylały się pod nieznośnym ciężarem dachów, łypiąc na dziurawą jezdnię przygnębiająco brudnymi ślepiami okien z każdej wystawy, ukazując ponure artefakty czarnej magii. Odnotował sobie w duchu, by sprawdzić wszystkie znajdujące się tu sklepy, gdy zaglądali do każdej bramy i drzwi, wyciągając na zewnątrz każdego, który wydał im się podejrzany.
W jednej z bram błysnęło czerwone światło. Mark upadł nieprzytomny na ziemię, a Harry’emu różdżka wypadła z ręki. Chciał coś krzyknąć, ale tajemnicza postać, kryjąca się w cieniu skutecznie rzuciła na niego zaklęcie uciszające i wbiła różdżkę w jego gardło.
- Bądź cicho i słuchaj – syknął. – Nie znasz mnie, ale ja ciebie tak. Nie znam nikogo innego, do kogo mógłbym się zwrócić oprócz ciebie. Co ty zrobisz z tą wiedzą to twoja sprawa.
Harry poruszył się niepewnie. Znał ten głos, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd.
- Nie zrobię ci krzywdy, ale muszę cię ostrzec, Potter – ciągnął tamten. – Powstaje coś nowego, o czym nie masz pojęcia. Nowy wróg, nowy przeciwnik. To co się tu wydarzyło, to próba. Główny przywódca chciał sprawdzić, jak działacie. Uprzedzę twoje pytanie. Nie wiem, kto za tym stoi, ale mam wrażenie, że kiedyś działał ze śmierciożercami. Radzę ci sprawdzić wszystkich, których podejrzewasz, czy naprawdę są w Azkabanie. A teraz wybacz, za to co zrobię, ale nie chcę zostać wykryty.
Gdzieś w oddali rozległy się nawoływania „Potter!”, „Newton!”, z różdżki mężczyzny wystrzelił kolejny czerwony promień, tym razem trafiając Harry’ego, który upadł na ziemię. Nim całkiem stracił przytomność usłyszał: „Jeszcze się spotkamy, Potter”.
Ocknął się, gdy ktoś przewrócił go na plecy. Usiadł i poprawił okulary. Obok podnosił się też Mark.
- Potter, jesteś cały? – zapytał Williamson, który stał obok.
Harry potarł tył głowy, czuł, że będzie miał tam wielkiego guza.
- Tak. Nic mi nie jest. To tylko oszołomienie. Dzięki. – Rozejrzał się. – Gdzie jest moja różdżka?
- Tutaj. – Williamson podał mu ją. – Leżała tuż obok.
- Co z resztą naszych?
- Kilku jest rannych, wysłaliśmy ich od razu do Munga, a śmierciożercy uciekli. Nic nie dało się zrobić, byli przygotowani na wszystko.
Harry wstał i rozejrzał się.
- To nie byli śmierciożercy – powiedział. W głowie szumiało mu od słów tamtego, ale nie chciał więcej zdradzać, z tego co usłyszał. Przynajmniej na razie. – A ten Mroczny Znak. Wiadomo kto zginął?
- Nikogo martwego nie znaleźliśmy.
Harry otarł twarz.
- Musimy wracać do Kwatery. To nie mógł być tylko przypadek.

Była północ, gdy wrócił do domu. Starał się zachowywać najciszej jak się dało, by nie obudzić Ginny. Zdjął z siebie płaszcz i buty i wszedł do salonu. Z kuchni wybiegł do niego Stworek.
- Pani Ginewra już śpi – oznajmił. – Czy pan Harry życzy sobie coś do jedzenia przed snem?
- Dziękuję Stworku. Nie jestem głodny. Ja też pójdę się położyć. Dobranoc.
- Dobranoc panu – zakrakał skrzat i zniknął.
Harry wszedł na palcach na górę i cicho otworzył drzwi do sypialni. Na szafce paliła się mała świeczka, delikatnie oświecając pomieszczenie. Ginny spała z jedną ręką za głową, a drugą zapewne trzymała na brzuchu, ukrytą pod kołdrą. Odetchnął. Nie będzie musiał jej tłumaczyć, co się dzisiaj działo.
Zrobił dwa kroki i wszedł do łazienki. Zrzucił z siebie brudne ubrania i wziął szybki prysznic. Woda, mimo że ciepła, sprawiała wrażenie lodowatej, gdy jej krople uderzały go w plecy, a on rozmyślał o tajemniczym mężczyźnie, który go dziś zaatakował.
Po kilku minutach wyszedł już przebrany w zwykłą koszulkę i bokserki. Zatrzymał się na chwilę, obserwując śpiącą kobietę. Leżała na boku, tuląc do siebie poduszkę. Poczuł lekkie ukłucie zazdrości, że to ona jest tak przytulana a nie on. Uśmiechnął się. Miała lekko rozchylone wargi, jak do pocałunku, kosmyki włosów przykryły zarumieniony policzek, a ramiączko koszuli nocnej zsunęło się jej z ramienia, kusząco odsłaniając pokryte piegami ramię.
Ten widok sprawił, że poczuł błogie odprężenie.
Usiadł po swojej stronie łóżka, po czym wsunął się pod kołdrę, przytulając się do jej pleców. Ginny poruszyła się niespokojnie i chwyciła jego dłoń, którą trzymał na jej talii.
- Harry, co się działo dziś na Pokątnej? – zapytała, odwracając się do niego twarzą.
- Bardzo dużo rzeczy... bardzo dużo... – szepnął.
- Coś nam grozi?
- Nie... 
- Ale...
- Ginny, kochanie, możemy porozmawiać o tym jutro? – zapytał, wplatając palce w jej włosy. Nie chciał myśleć o tym co się wydarzyło, a tym bardziej nie chciał jej niepokoić. – Jestem zmęczony.
Ginny pogłaskała go po policzku.
- W porządku.
Chwilę potem spał jak dziecko, a jej nie pozostało nic innego, jak zrobić to samo.

Następnego ranka Ginny krzątała się po kuchni, szykując śniadanie dla siebie, Harry’ego, dla siebie i jeszcze raz dla siebie, przy okazji jedząc dzwonka jabłek. Ze stojącej na kuchni patelni rozległ się przeraźliwy wrzask. Ginny odwróciła się, przeklinając pod nosem. Po raz pierwszy przypaliła naleśnika.
Tuż przy niej pojawił się domowy skrzat.
- Czy pomóc pani? – zapiał Zgredek.
- Nie potrzebuję niczyjej pomocy – warknęła, różdżką zdrapując zawartość patelni i wyrzuciła go do kosza. – Lepiej obudź Harry’ego, bo spóźni się do pracy.
- Dobrze, pani.
- Nie musisz.
Na progu kuchni, oparty o framugę, stał Harry.
- Co to jest? – zapytał, spoglądając na patelnię, którą trzymała w ręku. Nadal znajdowało się na niej jeszcze jakieś ciemne, trudno do zidentyfikowania ciasto.
- To miał być naleśnik.
- Dlaczego „miał być”?
Usiadł za stołem i przywołał płatki i mleko.
- Bo się spalił. Nie widać? – warknęła. – Chcesz go zjeść?
- Może jednak nie będę ryzykował – mruknął.
- Panie Harry, dzisiejsza gazeta.
W kuchni pojawił się Stworek, który podał Harry’emu „Proroka”.
- Dziękuję Stworku.
Nie zdążył rozwinąć go do końca, gdy Ginny jęknęła. Odwrócił na ostatnią stronę, gdzie znajdowały się wiadomości sportowe. Na samej górze strony znajdowało się jej zdjęcie, a pod nim nagłówek:

Ginewra Potter w ciąży! Koniec kariery ścigającej Harpii!

4 komentarze:

  1. Naprawdę ekstra ....czytam wszystkie po kolei....od dzisiejszego ranka od około 4 rano.czuje sie jakbym czytała następne książki J.K.Rowling.Sadze ze powinnas zacząć myśleć o karierze pisarki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się jesteś świetna! Kocham te Opowiadania

      Usuń
  2. Masz super bloga i genialny pomysł. Zauważyłam że podczas sprawdzania uliczki pomyliłaś imiona bo Mike siedzi już w Azkabanie, nie żebym się jakoś wymądrzała bo sama robię Błędy.

    OdpowiedzUsuń