czwartek, 21 czerwca 2012

103. "Nigdy więcej mi tego nie rób!"


Ginny obudziła się z palącym poczuciem winy. Jak ona mogła spać, gdy gdzieś tam... nie wiadomo gdzie, Harry walczy o życie?
Przekręciła się na plecy i wpatrzyła w sufit nad sobą. Przez podłogę sypialni słyszała rozmowę najbliższych. Pewnie debatują, co będzie dalej. Ona wiedziała jedno. Ktoś musi zająć się Teddym. Maluch nie zostanie sam. Ma babcię, ojca chrzestnego... ale także innych, wujków i ciotki, którzy chętnie się nim zaopiekują. Jednak Teddy najbardziej kocha Harry’ego. Wczoraj miała nawet wrażenie, że bardziej niż własnego ojca, bo, gdy Remus chciał wziąć go na ręce, chłopiec prawie zaczął płakać... Na samo to wspomnienie, zapiekło ją w kącikach oczu. Zacisnęła powieki i potrząsnęła głową. Biedny malec...
Wstała i podeszła do okna, by popatrzeć na płatki śniegu przylepione do szyby. Kiedy je otworzyła mroźne powietrze zapiekło ją w twarz. Chwyciła za przód swetra, który miała na sobie i naciągnęła go na nos. Zapach Harry’ego wypełnił jej nozdrza.
Usiadła na parapecie z podkulonymi nogami, obejmując rękami kolana, i wpatrzyła się w biały krajobraz przed sobą. Wszystko dokoła przykryła świeża warstwa śniegu, niczym biała kołderka.
Historia znowu się powtórzyła, pomyślała ze smutkiem, patrząc na ukryte pod białym puchem groby Lily i Jamesa. Kolejni rodzice stracili życie, ochraniając swojego syna. Tylko, że tym razem nie będzie tak jak z Harrym. Teddy’ego wychowają ci, którzy go kochają.
Nie wiedziała, jak długo tak siedziała. Zamyślona nie usłyszała pukania, dopiero, gdy przez szparę zajrzała Hermiona, zerknęła w tamtą stronę.
- Ginny, śpisz? – zapytała.
Mimo że Ginny się nie odezwała, drzwi otworzyły się szerzej i Hermiona wpadła do środka. Chwyciła ją za ręce i ściągnęła z parapetu.
- Oszalałaś? Jesteś cała zziębnięta! – wykrzyknęła. – Jeszcze to by było nam potrzebne, gdybyś się teraz rozchorowała.
Zatrzasnęła okno, przywołała koc i otuliła ją. Ginny obserwowała bratową. Hermiona była zdenerwowana, ale nie tym, w jakim stanie ją znalazła, tylko prawdopodobnie coś na dole wyprowadziło ją z równowagi.
- Hermiono, co się stało? – spytała Ginny cicho.
- Masz gościa – odparła roztrzęsionym głosem. – Czeka na ciebie w salonie. Podobno to pilna sprawa.
- Gościa? – To było niespodziewane. – Kto to?
- Nie znamy jej, choć ona twierdzi, że się znacie.
Ginny zawahała się.
- Zaraz... Wpuściliście do środka obcego? – zapytała rozdygotanym głosem. Zaskoczyło ją to, bo Hermiona kilka godzin temu nie chciała otworzyć drzwi własnemu mężowi, a teraz wpuściła nieznajomą osobę. – A jeśli to śmierciożerca? Czemu jej nie sprawdziliście?
- Wtargnęła tu przez kominek. Na razie pilnuje jej Ron.
- A gdzie Teddy? – spytała przerażona, uświadamiając sobie, że nie słyszy ani płaczu ani gaworzenia chłopca.
- Mama wzięła go na spacer. Są w ogródku.
- Więc Ron został sam? – dopytywała się, a gdy Hermiona kiwnęła głową, Ginny chwyciła ją za rękę i pociągnęła na schody. – To niebezpieczne zostawiać go samego. Chodźmy.
Zeszły na dół. Na krześle, stojącym na środku salonu, zapewne przywołanym z kuchni, siedziała młoda kobieta. Była do niego przywiązana. Próbowała coś tłumaczyć Ronowi, który stał przed nią z zaciętą miną i celował w nią różdżką.
- Jestem aurorem, panie Weasley – mówiła. – Nazywam się Morrigan Harris i na co dzień współpracuję z Harrym Potterem. – Przekręciła głowę, a gdy dostrzegła schodzące ze schodów kobiety, krzyknęła: – Ginny, wytłumacz swojemu bratu, kim jestem!
Ginny zatrzymała się zaskoczona.
- Morrigan? Co ty tu robisz?
- Mam dla ciebie informacje.
Ginny przestąpiła z nogi na nogę i przygryzła wargę. Nie była pewna, czy rzeczywiście to ona.
- Co Harry trzyma na biurku w Kwaterze wśród sterty papierów? – zapytała niepewnie.
- Twoje zdjęcie w szacie Harpii zrobione po meczu z Osami...
Ginny kiwnęła głową. Tylko najbliżsi współpracownicy Harry’ego znali to zdjęcie, bo Harry zaczarował ramkę tak, by inni widzieli wspólne zdjęcie z całą rodziną Weasleyów, a nie to. Zrobiła ostrożnie kilka kroków do przodu, wyciągnęła różdżkę i uwolniła ją.
- Ron, odsuń się – poprosiła cicho, kładąc mu rękę na ramieniu. – Nic nam nie grozi.
Ron opuścił różdżkę i odsunął się do kominka, ale minę nadal miał zaciętą.
- Skoro jest aurorem, to czemu nie ściga Notta? Przecież to on stoi za porwaniem Harry’ego! – wykrzyknął oskarżycielskim tonem.
- Ron, błagam, uspokój się – Hermiona podeszła do niego i uścisnęła go za ramię. – Nie tylko ty się denerwujesz.
- Jestem tu właśnie z tego powodu – powiedziała spokojnie Morrigan. – Ginny, lepiej będzie jak usiądziesz.
Ginny opadła na najbliższy fotel, zwijając się w kłębek. Bała się wiadomości, z którymi przyszła Morrigan.
- Wiemy gdzie jest Harry – oznajmiła. Ron chciał jej przerwać, ale Hermiona uciszyła go jednym spojrzeniem. – Jest na Wężowym Wzgórzu.
- Nie! – Hermiona i Ginny krzyknęły zgodnie, zasłaniając sobie usta.
- To jest to samo miejsce, gdzie... – zaczął niepewnie Ron, spoglądając na siostrę.
- Tak – mruknęła Ginny. – To tam mnie ostatnio trzymali i Harry mnie znalazł.
Zapanowała cisza. Z zewnątrz usłyszeli dziecięcy śmiech. To Teddy cieszył się z zabawy na śniegu.
- Ale przecież to głupie! – wykrzyknął w końcu Ron, przerywając milczenie. – Wracać do miejsca, które jest pilnie strzeżone i sprawdzane przez aurorów!
- Widocznie nie dla Notta. Całą noc przesłuchiwaliśmy Avery’ego i Macnaira i dowiedzieliśmy się wszystkiego. No, prawie. – Morrigan zamilkła, zastanawiając się zapewne, co może im zdradzić. Odchrząknęła i powiedziała: – Może zacznę od początku. Kilka tygodni temu Macnair dowiedział się, że wilkołaki planują atak na jakąś rodzinę. Chodziło oczywiście o Lupinów. Avery i Nott wiedzieli, że Harry jest z nimi blisko i spodziewali się, że będzie u nich w chwili ataku. Wykorzystali więc sytuację i dogadali się z Greybackiem, że on zajmie się, jeśli można tak powiedzieć, Lupinami, a oni wciągną w pułapkę Harry’ego.
- Czyli to wszystko było ukartowane? – zapytała Hermiona.
- Tak. Nie spodziewali się jednak, że my tak szybko tam się znajdziemy.
- To miało być szybko? – warknął Ron. – Jeszcze chwila i nie spotkalibyście tam nikogo! A gdyby nie Harry, Tonks na pewno zostałaby zagryziona przez Greybacka! A dlaczego Harry pobiegł za Nottem? – zapytał, nie oczekując odpowiedzi. – Bo się wściekł, gdy Nott zabił Tonks.
- Ma pan rację – przyznała Morrigan. – Co prawda zadziałał trochę zbyt impulsywnie, ale...
- Taki jest niestety Harry – skończyła za nią Hermiona, kiwając głową.
Morrigan spojrzała na nią, lecz nie skomentowała tej uwagi. W zamian za to kontynuowała.
- I wracamy do tego, czego chce Nott. A chce uwolnienia wszystkich śmierciożerców z Azkabanu.
- Ale co Harry ma z tym wspólnego? – zapytał Ron.
- Wszystko! Przecież to dzięki niemu tam trafili – stwierdziła Morrigan, patrząc na niego z politowaniem. – I za to go nienawidzą, jak również za śmierć Sami-Wiecie-Kogo.
Ginny nie brała udziału w tej rozmowie. Otulona ciepłym kocem siedziała skulona w fotelu i obserwowała jak węgielki w palenisku powoli rozpadają się na popiół. Niechciane pytania wdzierały się jej do głowy, gdy wymęczona twarz Harry’ego płynęła przed jej oczami.
- Czy Harry żyje? – zadała najważniejsze w tej chwili pytanie.
Hermiona, Ron i Morrigan przerwali tę wymianę zdań i spojrzeli na nią.
- Właśnie! – wykrzyknął Ron. – I co robicie, by go uwolnić?
Hermiona uniosła rękę, by go uciszyć.
- Żyje – padła krótka odpowiedź.
Ginny wyczuła, że coś jest jednak nie tak.
- Jesteś pewna? – spojrzała na Morrigan. – Zniosę najgorszą prawdę, tylko powiedz szczerze, co z nim...
- Nie wiem, Ginny. Przepraszam... – Morrigan opuściła głowę. – Mam tylko nadzieję, że Nott nie doprowadzi go torturami do utraty zmysłów...
- Harry jest silny... – Hermiona podeszła do fotela, ukucnęła przy Ginny i ścisnęła ją za rękę. – Nic mu nie będzie.
- A jeśli chodzi o pana pytanie – Morrigan zwróciła się do Rona – to aurorzy już tam są. I jeśli się nie mylę – zerknęła na zegarek – to w tej chwili razem z Brygadą Uderzeniową próbują go odbić.
- Co?! Jedynie próbują? – krzyknął oburzony. – Nott to tylko jeden człowiek! Co on może?
- Nott to szaleniec, a Wężowe Wzgórze to twierdza. Nie wiadomo jakich zaklęć użył, by zablokować dostęp do środka.  I nie wiadomo, czy rzeczywiście jest sam.
- To ilu ich jeszcze jest na wolności? – zapytał ze złością.
- Nie wiadomo – mruknęła w odpowiedzi.
Ginny poderwała się z fotela.
- Muszę tam iść – powiedziała, wyplątując się z koca.
- Oszalałaś? – krzyknął Ron. Miał taką minę, jakby dostrzegł u niej niepokojące objawy.
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to jeszcze dzisiaj go zobaczysz – próbowała przekonać ją Hermiona.
- Trafisz prosto na pole walki – dodała Morrigan. – To niebezpieczne.
Ginny odwróciła się i zamknęła oczy, powstrzymując się przed wybuchem. Czy oni naprawdę nic nie rozumieli? Gdyby to chodziło o nią, Harry na pewno już by tam był. I bez wahania rzuciłby się do walki. Teraz ona chciała zrobić to samo.
- A dlaczego ciebie tam nie ma? – Odwróciła się i spojrzała na Morrigan. – Przecież jesteś aurorem.
- To nie jest takie proste... – mruknęła. – Nie myśl, że nie chciałabym tam pójść, ale Mark... kazał mi przyjść do ciebie. Pewnie myślał, że nawzajem będziemy się powstrzymywać.
Ginny doskoczyła do niej i pociągnęła ją za rękę.
- Ale się mylił! – zawołała. – Idziemy! Najwyżej zwalisz na mnie, że cię zmusiłam. A wy... – spojrzała na Rona i Hermionę – zaopiekujcie się Teddym – poprosiła.
- Odprowadzimy go do babci, do Andromedy Tonks – powiedziała Hermiona. – Tam będzie mu najlepiej.
Ginny przymknęła oczy.
- Dziękuję – wyszeptała. – Powiedzcie mu, że wujek Harry i ciocia Ginny niedługo go odwiedzą.
Hermiona kiwnęła głową.
- W porządku.
Ginny odwróciła się. Podeszła do drzwi i już miała wyjść na zewnątrz, gdy coś sobie przypomniała. Wyciągnęła różdżkę i krzyknęła:
- Accio peleryna-niewidka Harry’ego!
Peleryna natychmiast przyleciała z jego gabinetu i znalazła się w jej ręku.
- Ona na pewno nam się przyda. No to możemy już iść.
Pociągnęła Morrigan za sobą, w drodze chwyciła kurtkę i, po wybiegnięciu poza ogrodzenie, obie zniknęły.
-----
Harry był półprzytomny.
Nott torturował go od kilku godzin, przynajmniej tak mu się wydawało, celując różdżką w różne części jego ciała: w głowę, klatkę piersiową, w brzuch. Gdy tracił przytomność, Nott cucił go zaklęciem ożywiającym „Rennervate”, albo po każdym omdleniu zostawiał go i wracał w momencie, gdy się budził, bo za każdym razem, gdy otwierał oczy, Nott stał na środku celi z uniesioną różdżką. Ponieważ w lochu nie było okien stracił poczucie czasu, a okresy bez przytomności nie pomagały mu ich odzyskać.
Teraz wisiał na obolałych ramionach ze spuszczoną głową i czekał na kolejną porcję Cruciatusa.
- Masz dość, Potter? – oschły głos Notta rozległ się w lochu.
Harry podniósł głowę i splunął na niego. Po czym znowu ją opuścił.
- Widzę, że jeszcze nie – syknął i z całej siły uderzył go w twarz.
Wbił od dołu różdżkę w brodę Harry’ego i podniósł mu głowę do góry. Ich spojrzenia się spotkały. W oczach Notta Harry dostrzegł nienawiść i czyste szaleństwo. Drgnął. Dawno nie widział takich oczu.
- Co, Potter, boisz się? – prychnął Nott.
- Nie – odparł bezbarwnym tonem.
- A powinieneś – warknął.
 Przesunął różdżkę na jego szyję, a gdy dotarł do wgłębienia blisko gardła, wcisnął ją głęboko w rowek nad obojczykiem, sprawiając mu nagły ból, aż Harry szarpnął ramionami. Nott wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu.
- Boli, co?
Nott kontynuował wędrówkę, obniżając różdżkę na klatkę piersiową, aż zatrzymał się przy sercu.
Harry zawył, gdy ponownie uderzył w niego Cruciatus. Cały zesztywniał, a potem zaczął się wić i skręcać na łańcuchach. To było nie do zniesienia. Pragnął tylko jednego, by to się skończyło. Nieważne w jaki sposób. Ból rozchodzący się po wszystkich komórkach jego ciała zabijał każdą nawet najmniejszą nadzieję na życie.
- Zabij mnie wreszcie! – Harry usłyszał swój własny krzyk, jakby dochodził z daleka.
Nott cofnął zaklęcie, a Harry osunął się i zawisł bezwładnie.
- W swoim czasie, Potter. Za trupa nic nie dostanę, a jesteś moją kartą przetargową. Ale do tego czasu... – Nott bawił się różdżką – mogę się tobą zająć.
Po raz kolejny wycelował różdżkę w Harry’ego i nagle gdzieś spoza celi dobiegł ich wielki huk, aż wszystko się zatrzęsło.
Nott poderwał głowę i utkwił wzrok w suficie.
- Co jest, do cholery? – mruknął.
Gdzieś z góry dochodził przytłumiony tupot wielu kroków i krzyki.
Nott odwrócił się do drzwi.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem, Potter! – krzyknął i wybiegł, pozostawiając Harry’ego samego w otwartej celi.
Harry powoli zapadał się w ciemność. Ból w połączeniu z osłabieniem organizmu spowodowały, że nie mógł się już powstrzymywać. Osunął się jeszcze bardziej po ścianie i zemdlał.

Dwa męskie głosy próbowały przebić się do jego świadomości. Harry nie miał siły skupić się na tym, co mówią. Mógł tylko czekać na wyrok. Otworzył oczy. Mgła przesłaniała mu wzrok, zaciemniała umysł, mimo to widział przed sobą dwie postacie. Czyżby nowi śmierciożercy?
Jeden z nich wyciągnął różdżkę. Harry zadrżał. A więc nadszedł czas na niego. Już nie zobaczę Ginny, pomyślał. Przepraszam cię...
- Relashio! – rozległ się stanowczy głos.
Relashio? Nie Crucio, czy Avada Kedavra? Nie zdążył się jednak nad tym zastanowić, bo kajdany trzymające jego nogi i ręce opadły, a on prawie upadł na ziemię.  Jeden z mężczyzn złapał go w ostatniej chwili i pomógł mu stanąć na nogach, które natychmiast się pod nim ugięły. Miał wrażenie, że stoi na milionach igieł, które wbijały mu się w stopy, a nareszcie opuszczone ramiona, wywołały ból wszystkich mięśni.
- Dasz radę iść, Potter? – zapytał znajomy głos.
- Nie bardzo... – jęknął, oparł się o najbliższego mężczyznę i ponownie na nich spojrzał. – Newton? Williamson?
Obaj uśmiechnęli się do niego i kiwnęli głowami.
- Pomożemy ci się stąd wydostać.
- Ale ja mam sztywne nogi...
- Nic dziwnego. Nie dotykałeś ziemi od dwudziestu czterech godzin.
- Chodźmy stąd. Jakiś uzdrowiciel powinien cię obejrzeć.
Chwycili go z obu stron za ramiona i powoli wyprowadzili na ciemny korytarz.
------
Ginny i Morrigan pojawiły się przed głównym wejściem. Ze środka słyszały odgłosy walki.
- Jesteśmy w samym centrum – mruknęła Morrigan.
- Jeszcze nie. Zbliżają się i pewnie zaraz wyjdą. Wskakuj pod to – szepnęła Ginny. – W tym nikt nas nie zobaczy. – Wyciągnęła pelerynę-niewidkę, narzuciła ją sobie na ramiona i spojrzała wyczekująco. – Nie ma czasu – syknęła.
Morrigan zrobiła kilka kroków i stanęła obok niej, a Ginny naciągnęła na nią pelerynę. W tej samej chwili wielkie dębowe drzwi otworzyły się ze zgrzytem i ze środka wyszło kilku ludzi.
- Nawet nie próbuj żadnych sztuczek – warknął jeden z nich do mężczyzny idącego na przedzie.
Ginny zauważyła, że ten człowiek ma ręce za plecami, pewnie użyto na nim zaklęcie incarcerus, bo wokół jego nadgarstków widziała grube sznury. Mężczyźni idący za nim celowali różdżkami w jego plecy.
- Złapali Notta! – szepnęła jej do ucha podekscytowana Morrigan.
- Cii... – syknęła. – Przecież widzę. Chodź. Zobaczymy, co się dzieje wewnątrz.
Sama miała ochotę śpiewać z radości, ale to wszystko tłumił lęk o Harry’ego.
Powoli przestąpiły próg. Szły ciemnymi korytarzami, oświetlonymi tylko kilkoma niewielkimi kagankami wiszącymi na ścianie. Wokół panowała cisza. Ginny ze strachem robiła krok za krokiem. Nie znała Wężowego Wzgórza od tej strony. W końcu osiem miesięcy temu poznała tylko lochy i drogę do głównej komnaty, gdzie zbierali się śmierciożercy.
Kiedy dotarły do sali, zadrżała. Zacisnęła dłonie w pięści i przymknęła oczy. To tutaj Lucjusz Malfoy i Bellatriks Lestrange torturowali ją na oczach zebranych śmierciożerców i to tutaj rozegrała się walka, kończąca tamte wydarzenia. Morrigan ścisnęła ją za rękę, dzięki czemu trochę się uspokoiła.
Nagle w drzwiach, za nimi, pojawił się jeden z aurorów, który wcześniej wyprowadzał Notta. Obie natychmiast się odwróciły.
- Paul! – krzyknęła Morrigan do mężczyzny i wyskoczyła spod peleryny. – Co z Potterem? Czemu jeszcze go nie uwolniliście?
- Harris? Co ty tu robisz? Miałaś być u Potterów i... – urwał, gdy zobaczył wyłaniającą się Ginny. – Pani Potter?
- Gdzie jest Harry? – spytała cicho.
Paul Laughter z trudem przełknął ślinę. Podszedł do niej bliżej i uścisnął jej dłoń.
- Nie powinna pani tu przychodzić. To nie jest odpowiednie...
- Co z Harrym? – zapytała natarczywie, przerywając aurorowi.
- Już go prowadzą. Proszę tu zaczekać.
- Prowadzą?... – głos zadrżał jej lekko.
Paul wyjął różdżkę, machnął nią krótko i tuż obok Ginny pojawiły się dwa krzesła.
- Niech pani usiądzie.
Wskazał na jedno z nich, po czym sam usiadł na drugim. Ginny osunęła się na swoje miejsce, wpatrzona w starszego mężczyznę.
- Prowadzą, ale raczej powinni go przenieść od razu do Munga – wyjaśnił. – Z Harrym jest źle, nawet bardzo źle – powiedział, gdy ujął ponownie jej dłoń. – Jest wykończony, zapewne po trwającej godzinami serii tortur, jaką zaaplikował mu Nott. – Ginny po każdym jego słowie robiła się coraz bledsza. – Zakuł go w łańcuchy w jednej z cel i trzymał rozciągniętego między podłogą i sufitem. Nie wiem, czy powinna go pani oglądać w takim stanie...
Od strony korytarza dobiegły ich jakieś głosy i szuranie. Ginny odwróciła głowę i spojrzała w tamtą stronę.
W progu pojawiło się trzech mężczyzn. Dwóch z nich podtrzymywało trzeciego, który słaniał się na nogach. Ta chwila po prostu ścisnęła serce Ginny.
- O mój Boże... – jęknęła.
Wstała i powoli podeszła do nich. Nie mogła oderwać wzroku od mężczyzny w środku. Harry był blady, z rozciętej wargi płynęła mu krew, a brudne szmaty, które miał na sobie ledwo się na nim trzymały. Przywołała krzesło i mężczyźni posadzili go na nim. Harry skrzywił się, gdy spróbował się do niej uśmiechnąć. Uklękła między jego nogami i chwyciła go obiema rękami za twarz. Syknął z bólu.
Dzieliło ich kilka centymetrów. Dopiero teraz zauważyła na jego policzkach ciemne siniaki.
- Ginny, wszystko w porządku... – szepnął. – Nic mi nie będzie...
Zarzuciła mu ramiona na szyję i pocałowała go. Harry odwzajemnił pocałunek, ostrożnie oplatając ją obolałymi ramionami. Gdy tak tulili się do siebie, Harry wyszeptał jej do ucha:
- Nie potrafię uwierzyć, że to przeżyłem.
Te słowa jej wystarczyły. Uwolniła się z jego objęć, poderwała się, stając nad nim ze złością i spojrzała na niego ze łzami w oczach.
- Jesteś kompletnym idiotą, Potter! – wybuchła. – Największym palantem, jakiego widziały moje oczy! O czym ty myślałeś, gdy wczoraj za nim pobiegłeś, co? Bo na pewno nie o mnie!
Za ich plecami aurorzy odsunęli się jak najdalej, jakby szukali jakiejś bezpiecznej kryjówki.
- Przepraszam, Ginny... Przepraszam... Obie...
- Ty już mi nic nie obiecuj! – wykrzyknęła. – Tylko nigdy więcej mi tego nie rób!
Harry potulnie kiwnął głową.
- A teraz marsz do Munga!

8 komentarzy:

  1. Fajne ale peleryny niewidki nie dało się przywołać

    OdpowiedzUsuń
  2. Koniec jest najlepszy xD
    - Jesteś kompletnym idiotą, Potter! - PADŁAM! XD
    Kocham twoje opowiadanie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kompletnie jak Moly

    OdpowiedzUsuń
  4. przynajmniej widać kot tu ma władzę! Dobrze Ginny! Mężczyzn nie uda nam się w inny sposób okiełznać

    OdpowiedzUsuń
  5. Ginny ochrzaniaj go częściej to wreszcie się nauczy.

    OdpowiedzUsuń