środa, 20 czerwca 2012

101. Przerwane przyjęcie


Nastał grudzień. Pobliska wioska, jak i cała okolica przykryła się białym puchem, a płatki śniegu wirowały wesoło dokoła. Dolina Godryka wyglądała jak kartka świąteczna. Brakowało tylko kolorowych światełek i porozwieszanych wszędzie girland ostrokrzewu i jemioły. Jednak do świąt pozostało jeszcze kilka tygodni.
W małym domku pod lasem panowało zamieszanie. Jego mieszkańcy szykowali się do wyjścia do przyjaciół, ale wciąż nie byli gotowi. Ginny ubrana w nową sukienkę siedziała przy toaletce i upinała sobie włosy, a Harry, który dopiero wrócił z ministerstwa, był w łazience i brał szybki prysznic.
- Harry, pośpiesz się! – krzyknęła Ginny, starając się by jej głos dotarł do niego przez szum płynącej wody. – Spóźnimy się!
W tej samej chwili woda przestała płynąć, drzwi do łazienki uchyliły się i Harry wystawił głowę na zewnątrz.
- Mówiłaś coś?
- Jesteśmy spóźnieni – powiedziała, wstając i odwracając się do niego. – Lupinowie zapraszali nas przecież na dwunastą.
- Już wychodzę – mruknął i wrócił ponownie do łazienki. Wyszedł chwilę później, z jednym ręcznikiem owiniętym wokół bioder, a drugi założył na głowę i dłońmi suszył włosy. – Będę gotowy za pięć minut.
Ginny kiwnęła głową. Przygryzła dolną wargę, obserwując jak pojedyncza kropla wody spływa mu przez pierś i niknie w pępku. Z trudem powstrzymała się przed rzuceniem na niego, by ją wytrzeć własnymi ustami. Przełknęła ślinę, czując jak się czerwieni.
- Tylko się pośpiesz – powtórzyła. Odwróciła się, by nie dostrzegł jej spojrzenia, i wtedy usłyszała, że Harry potknął się o łóżko i jęknął. – Zaczekam na ciebie na dole – mruknęła, wychodząc.
Na schodach odetchnęła. Teraz jej przydałby się zimny prysznic. Wiedziała, że gdyby została w sypialni dłużej, z całą pewnością rzuciłaby się na niego spragniona miłości i wtedy na pewno by się spóźnili. Wtedy wyobraziła sobie, że ręcznik spada z jego bioder, odsłaniając co nieco, przez co zrobiło się jej dziwnie gorąco. Odetchnęła ponownie, upominając się w myślach. Na Merlina! Skąd naszły ją takie myśli? Przecież nie raz widziała go w takim stroju, a raczej bez. Najczęściej, gdy się kochali. Potem przypomniała sobie, że Harry potknął się o łóżko. Parsknęła niekontrolowanym śmiechem i zbiegła do salonu.
W kuchni skropiła twarz zimną wodą. Trochę ją to otrzeźwiło i kiedy kilka minut później Harry zszedł ubrany w szatę wyjściową, była spokojna i opanowana.
- Gotowa? – zapytał z uśmiechem.
- Gotowa. – Kiwnęła głową.
Pomógł jej założyć ciepłą pelerynę, potem założył własną, wziął zapakowaną miotełkę i po nałożeniu na dom zaklęć zabezpieczających i zamykających, wyszli. Przechodząc przez furtkę, Harry objął ją ramieniem i spytał:
- Co cię tak wcześniej rozbawiło?
- Kiedy? – Odwróciła głowę, spoglądając na zasypane przez śnieg w oddali domki.
- Jak wyszłaś z sypialni to zaczęłaś się śmiać. Śmiałaś się ze mnie? W końcu musiało to zabawnie wyglądać, gdy się potknąłem o łóżko.
- Ja miałabym się z ciebie śmiać? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. – Jakbym mogła – obruszyła się. – Przecież nie miałeś założonych okularów i miałeś zasłonięte oczy ręcznikiem. Po prostu coś mi się wtedy przypomniało. Tyle, że teraz już nie pamiętam dokładnie, co – dodała, gdy chciał ją o to zapytać.
Harry obserwował ją uważnie, ale ona nie chciała nic więcej zdradzić.
- No dobrze – westchnął. – Tu będzie dobre miejsce.
Chwycił ją mocno za ramię i oboje deportowali się do Lupinów.

Gdy pojawili się pod domem przyjaciół, zaczął sypać gęsty, biały puch. Wszędzie, gdzie nie spojrzeli, było biało, a śnieg trzeszczał pod ich stopami, gdy wchodzili na ganek. Ze środka słyszeli gwar rozmów. Pewnie Ron i Hermiona już byli. Przez najbliższe okno wyglądała roześmiana buzia dziecka. Zaraz potem, obok niego, pojawiła się zaniepokojona twarz Tonks. Chłopczyk wyciągnął rączkę, wskazując na nich. Gdy tylko Tonks wzięła małego na ręce, wybuchł płaczem, a ona sama wyjrzała, by zobaczyć, na co pokazywał jej syn. Gdy tylko zobaczyła Harry’ego i Ginny, uśmiechnęła się i odeszła, by im otworzyć.
- Witajcie – powitała ich w progu. – Teddy po raz pierwszy zobaczył śnieg i nie można go oderwać od okna – zaczęła im wyjaśniać, gdy oni otrzepywali się ze śniegu. – A jeśli dodatkowo przy oknie stoi krzesło, to sam wchodzi na niego. Tak jak przed chwilą. Wokół zawsze rzucam zaklęcia poduszkujące, ale nie mam już siły, by go pilnować.
- Dobre chociaż i to – mruknął Harry.
- Taki jesteś niedobry dla mamy? – spytała Ginny, łapiąc Teddy’ego za rączkę.
- Dzisiaj oczywiście nie mógł się na was doczekać – oznajmiła Tonks na koniec. – A może bardziej na miotełkę.
Wszyscy troje wybuchli śmiechem. Teddy wykręcił się od mamy, jak mógł najbardziej i wyciągnął rączki do Harry’ego.
- Jujo! – krzyknął niezadowolony, machając rączkami w jego stronę, gdy ten nie zwracał na niego uwagi.
- Teddy, daj wujkowi się rozebrać – upomniała małego Tonks. – Przecież będzie tu przez cały wieczór.
Harry i Ginny zdjęli z siebie płaszcze i odwiesili je przy drzwiach.
- Przyszedłem do ciebie, smyku – powiedział Harry, biorąc małego na ręce. – I jak chcesz, to możesz siedzieć u mnie na kolanach przez cały czas.
Teddy pokiwał główką z radością.
- Harry, Ginny, już zaczęliśmy się o was niepokoić – powiedziała Hermiona, wychodząc z salonu. – Mieliście być w południe.
- Harry musiał być rano w ministerstwie – wyjaśniła Ginny. – Tonks, pomóc ci w czymś? – spytała, gdy Tonks ruszyła do kuchni.
- Nie trzeba – odparła, klepiąc ją po ramieniu. – Idźcie do salonu. A ty, masz być grzeczny, bo nie dostaniesz już żadnego prezentu – pogroziła małemu palcem i odeszła.
Teddy zachwycony, że Harry trzyma go na rękach, nie zwracał uwagi na słowa mamy, tylko gaworzył cały czas.
- W ministerstwie? – Hermiona była zaskoczona. – Po co? Przecież dziś sobota.
- U nas nie ma wolnego. Każdy musi być dostępny, w razie jakichkolwiek ataków – wyjaśnił Harry z niemałym trudem, bo za każdym razem, gdy chciał spojrzeć na przyjaciółkę, Teddy łapał go rączkami za policzki i odwracał do siebie.
- O, Harry! – wykrzyknął Ron, gdy pojawili się w progu. – Nareszcie.
Obok niego stał Remus.
- Widzę, że mój syn znalazł już tragarza – stwierdził z przekąsem na ich widok. – Daj spokój, Harry, nie będziesz go nosił przez cały czas.
Wyciągnął ręce, by wziąć małego, ale Teddy wczepił mocniej paluszki w szatę Harry’ego, a w jego oczach pojawiły się łezki.
- Nie ma sprawy – mruknął Harry. – Obiecałem mu, że na moich kolanach spędzi dzisiejszy dzień.
Usiadł przy kominku z Teddym na kolanach i zaczął opowiadać mu jakąś historię. Chłopiec słuchał go uważnie.
Ginny stanęła przy oknie i przyglądała się tej scenie.
- Pięknie obaj razem wyglądają – powiedziała Hermiona cicho, podchodząc do niej. – W takich chwilach nie rozpoznaję Harry’ego.
- Myślę, że Harry chce być lepszym ojcem chrzestnym, niż Syriusz był dla niego – odparła Ginny. – Nie wiem, czy wiesz, ale Syriusz też kupił mu taką miotełkę...
- Tak, wiem, pokazywał mi list Lily do Syriusza sprzed lat. Ale nie o to mi chodzi. Zawsze myślałam, że dla niego liczyła się tylko zemsta za rodziców, Syriusza, potem Dumbledore’a... Ostatnio za ciebie... Rzucał się w niebezpieczeństwo, czasem może bezmyślnie, by wszystkich ratować... Tyle razy uparcie dążył do celu w walce z Sam-Wiesz-Kim i Malfoyem, że teraz, gdy widzę go uśmiechniętego z Teddym na rękach, uświadamiam sobie, że Harry zawsze marzył o prawdziwej rodzinie... I Lupinowie, no i oczywiście ty, mu to daliście... Nie myślicie o własnych dzieciach? – spytała nagle, odwracając się do Ginny. – Przepraszam, może nie powinnam...
Zasłoniła dłonią usta.
- Nie masz za co przepraszać – mruknęła Ginny, uśmiechając się lekko. – Oboje marzymy o dzieciach, ale jeszcze nie teraz. Wiesz, że Harry nadal twierdzi, że nie jest dla nas bezpiecznie i chce zaczekać aż wszystko do końca się uspokoi, a ja... – przymknęła oczy – niczego nie planuję, ale teraz... Chciałabym jeszcze trochę pograć w quidditcha z Harpiami, zanim... no wiesz... – Położyła dłoń na brzuchu.
Hermiona kiwnęła głową.
- Rozumiem.
Harry ręką zaczął gestykulować, pokazując Teddy’emu jak lata samolot albo miotła. Chłopiec zaśmiał się i zaklaskał.
- Wujek Harry był najlepszym graczem quidditcha w szkole – powiedział Ron, podchodząc do nich bliżej.
- Nie wiem, Ron, czy Teddy zrozumiał, o czym mówisz – stwierdziła sucho Hermiona.
- Myślę, że rozumie – Ginny kiwnęła głową, gdy Teddy zaklaskał ponownie, śmiejąc się do Harry’ego.
Ron wziął małego pod boki, uniósł go nad głowę i okręcił się z nim w miejscu z cichym „Ziuu!”, aż Teddy zapiał z radości.
- Koniec tej zabawy, panowie. – Do salonu weszła Tonks, niosąc miseczkę z zupką dla małego. – Teddy, pora na obiadek.
Odstawiła miseczkę na boczny stolik i usiadła w fotelu zajmowanym uprzednio przez Harry’ego, który wstał i chwilę wcześniej wyszedł z pokoju. Tonks wyciągnęła ręce po Teddy’ego.
- Chodź do mamy.
Kiedy chłopczyk usadowił się na jej kolanach, kobieta sięgnęła po łyżeczkę i próbowała go nakarmić.
- Nie chce! – Rozpaczliwy krzyk Teddy’ego rozległ się po całym pokoju.
- Teddy, chcesz być tak duży jak wujek Ron i silny jak wujek Harry? – spytała Hermiona, podchodząc bliżej.
- I mądry jak ciocia Hermiona? – odciął się Ron, szczerząc zęby.
Hermiona zmierzyła go ostro.
Teddy zakołysał główką.
- To musisz teraz to zjeść – oznajmiła Tonks.
- Nie chce! – krzyknął ponownie, odpychając rękę mamy, trzymającą łyżkę. Wielkie krople łez spłynęły mu po policzkach. – Nie chce... Nie chce...
- Teddy, miałeś być grzeczny – upomniała go mama. – Bo ciocia i wujek zabiorą z powrotem tę miotełkę. – Teddy cały czas kręcił główką i Tonks nie mogła dobrze wycelować w jego buzię.
- Nie chce...
- Teddy! – krzyknęła zdenerwowana Tonks, gdy zupka zamiast w buzi znalazła się w jego uchu i na śpioszkach.
Ginny ukucnęła obok fotela i chwyciła rączkę Teddy’ego.
- Jak ładnie zjesz, to mama da ci polatać – powiedziała uspokajająco. – Ale najpierw musisz jej posłuchać, dobrze? Ciocia będzie blisko.
Harry, który w międzyczasie obszedł dolne piętro, bo chciał porozmawiać z Remusem na osobności, wrócił do salonu.
- Czy ktoś widział Remusa? – zapytał. – Nigdzie go nie ma.
- Przecież był tu przed chwilą – stwierdził zaskoczony Ron, rozglądając się. – Sam z nim przecież przed chwilą rozmawiałem.
Ręka Tonks, trzymająca łyżkę z zupką zamarła w pół drogi do buzi Teddy’ego. Z ogródka, po drugiej stronie domu, rozległo się przeraźliwe wycie wilkołaka.
Teddy wykorzystał nieuwagę mamy i wytrącił łyżkę z jej ręki, która z brzękiem upadła na podłogę, a tuż za nią miseczka z zupą, która rozbiła się na kawałki.
Harry i Ron wyciągnęli różdżki. Hermiona i Ginny zrobiły to samo.
- Tonks... – Harry spojrzał na nią. – Czy teraz jest... pełnia?... – spytał cicho.
Tonks kiwnęła głową, przytulając mocno do siebie Teddy’ego i zasłaniając mu uszy, by nie słyszał cały czas trwającego wycia.
- Pierwsza noc cyklu – szepnęła. – Przepraszam, że naraziliśmy was...
Ginny stanęła obok i objęła mocno Tonks.
- Ale przecież... nie jest jeszcze tak późno! – wykrzyknął Ron. – Myślisz, że... to Remus? – zwrócił się do Harry’ego, który się nie odzywał, tylko wyglądał przez najbliższe okno.
W cieniu drzew coś się poruszało. Harry przycisnął nos do szyby, by przyjrzeć się uważniej. Ogromny wilk kulił się wśród drzew z podkulonym ogonem i z uszami przylegającymi do głowy.
Za jego plecami toczyła się ożywiona rozmowa.
- Wiesz Ron, że nie musi być północ, by wilkołak się przemienił – syknęła Hermiona. – Wystarczy, że promień księżyca padnie na niego.
- Ale dzisiaj przez cały dzień sypał śnieg! Niebo było zachmurzone, więc jakim cudem księżyc mógł się przebić przez te gęste chmury?
- To prawda, że głównym czynnikiem jest pełnia – szepnęła Tonks i wszyscy na nią spojrzeli. Nawet Teddy siedział spokojnie i cicho, jakby słuchał głosu mamy. – Ale ostatnio Remus... – urwała. Głos jej nabrzmiał, jakby nagle dostała kataru. Ginny podała jej chusteczkę, wydmuchała w nią nos i kontynuowała zachrypnięta: – on nie kontroluje swoich przemian, tak jak kiedyś... Nigdy nie było takiego przypadku jak my, że wilkołak ożenił się i miał dzieci. Nikt nie wie, jak może zachowywać się wtedy wilkołak, i jakie mogą być tego skutki. Z początku Remus bał się, że Teddy będzie taki jak on... Kiedy się urodził, przekonaliśmy się, że przejął moje zdolności metamorfomaga... Jednak Remus zaczął znikać coraz częściej, i na coraz dłużej. Jakiś czas temu powiedział mi, dlaczego. Greyback zebrał dość dużą grupę wilkołaków i teraz nadciąga do nas, by zaatakować. Najbardziej zależy mu na Teddym... Żeby go ugryźć i wychować z dala od nas... – przytuliła synka do siebie i wytarła oczy. – Remus wyczuwa niebezpieczeństwo i chce nas ochronić.
Umilkła. Harry wyjrzał ponownie. Zza drzew wyłonił się kolejny wilk. Wycie ucichło, a zamiast tego rozległo się okropne warczenie, a chwilę potem przeraźliwy skowyt.
- Nie mamy zbyt wiele czasu – mruknął Harry. Odwrócił się od okna i spojrzał na Tonks. – Ty i Teddy musicie zniknąć stąd jak najszybciej. Hermiono, Ginny – zwrócił się do nich – pomóżcie Tonks zabrać najpotrzebniejsze rzeczy Teddy’ego i wróćcie tutaj. Za pięć minut nie powinno was tu być.
- Co się dzieje, Harry? – spytała Hermiona drżącym głosem.
- Greyback i reszta już tu są – powiedział. – Pośpieszcie się. Zaczekamy tu z Ronem na was i przez ten czas zajmiemy się Teddym.
Dziewczyny poderwały się ze swoich miejsc. Tonks podała Teddy’ego Harry’emu i wbiegła wraz z dziewczynami na górne piętro. Wszystkie trzy użyły zaklęć przywołujących na pieluszki, ciuszki i inne rzeczy Teddy’ego, wsadziły je do torby i zbiegły na dół.
Harry oddał chłopca Ronowi i przez kominek spróbował skontaktować się z ministerstwem. W Biurze Aurorów byli tylko Mark i Morrigan. Szybko przekazał im wiadomość, co się dzieje, gdzie jest i co mają robić, i gdy Ginny, Hermiona i Tonks zeszły z powrotem na dół, wiedział, że Brygada Ścigania Wilkołaków i Brygada Uderzeniowa są w drodze.
- Dobrze. Pójdziecie teraz kominkiem do nas, do Doliny Godryka – powiedział. – Tam powinniście być bezpieczni.
- A wiecie, co z Remusem? – spytała Hermiona.
- Nie – mruknął Ron, oddając Teddy’ego jego matce.
Nagle usłyszeli przerażający świst i huk, a potem na zewnątrz rozbłysły płomienie ognia. Na moment wszyscy zamarli. Tonks przycisnęła mocniej Teddy’ego do serca i zasłoniła mu oczka.
- Uciekajcie! – krzyknął Harry. – Szybko!
- Harry! – wrzasnęła Ginny i wskazała za okno.
Na zewnątrz kilku wilkołaków próbowało dostać się do środka. Darło pazurami po ścianach, drzwiach, a za nimi majaczyło w rozbłyskach ognia kilka ludzkich postaci. Kolorowe zaklęcia zalśniły w oddali, trafiając w boczne ściany. Z kuchni znajdującej się obok, dał się słyszeć trzask, gdy jakaś belka oderwała się od sufitu i z wielkim hukiem upadła na podłogę.
- Nie ma czasu do stracenia. Ten dom za parę chwil nie będzie w stanie nas osłonić. Na co czekacie? Znikajcie!
Pierwsza w ogień wskoczyła Tonks z Teddym, tuż za nią Hermiona. Ginny obróciła się do Harry’ego i Rona. Na jej twarzy widać było strach.
- Wszystko będzie dobrze – szepnął Harry, prawie nie ruszając ustami. – Zaopiekuj się Teddym i Tonks.
- Uważaj na siebie – wyszeptała w odpowiedzi.
Wkroczyła w płomienie i jeszcze szybko obejrzała się przez ramię. W przerażeniu patrzyła jak za Harrym i Ronem wali się ściana, a zaklęcia rzucane przez ludzi za nimi, przelatywały im nad głowami. Lecz w następnej chwili zaczęła wirować wokół własnej osi i wszystko znikło wśród szmaragdowozielonych płomieni.
- No i co teraz? – krzyknął Ron do Harry’ego, osłaniając się zaklęciem tarczy. – Nie mamy szans z wilkołakami. Nawet, jeśli Remus jako jeden z nich jest po naszej stronie...
- Musimy na razie działać na zwłokę, dopóki nie dotrze pomoc...
Nagle wokół nich wszystko eksplodowało i rozpętało się piekło. Otoczyły ich kłęby dymu, ognia i rozwalającego się domu, uniemożliwiając im jakikolwiek ruch. Ron zaczął się krztusić. Nie mieli żadnej osłony. Harry przez niewielką ochronę przed dymem, jaką dawały mu okulary, zobaczył, że po drugiej stronie ognia i zwałów gruzu stoi tłum ludzi. Wśród nich dostrzegł Fenrira szczerzącego długie kły, a obok niego... Harry wciągnął do płuc garść popiołu, gdy uświadomił sobie, że to śmierciożercy, którzy od miesięcy powinni być w Azkabanie: Avery, Nott i Macnair.

Kiedy Ginny pojawiła się w salonie własnego domu, zobaczyła przerażający widok. Teddy siedział w kojcu pod ścianą i płakał, a Hermiona szarpała się z Tonks.
- Tonks, nie możesz tam iść! – krzyczała Hermiona. – Teddy potrzebuje matki!
- Nie powstrzymacie mnie! Tam jest ojciec mojego syna!
- Nasi mężowie też tam są!
Tonks wyszarpnęła różdżkę z kieszeni i nim, którakolwiek z dziewczyn zrozumiała, co zamierza zrobić, czerwone światło trafiło w pierś Hermiony, a ta upadła nieprzytomna na podłogę.
- Tonks, nie! – zawyła Ginny, wyciągając własną różdżkę. – Expelliarmus!
Niestety nie trafiła. Zaklęcie rozbrajające pomknęło przez pokój i trafiło w mur nad głową Tonks. Kobieta uchyliła się, zgarnęła garść proszku Fiuu i zniknęła w płomieniach.
Ginny osunęła się na kolana przy nieprzytomnej Hermionie.
- Hermiono... Rennervate!
Hermiona ocknęła się i spojrzała na klęczącą przy niej przyjaciółkę. W oczach Ginny szkliły się łzy.
- Co się stało? Gdzie jest Tonks? – zapytała, podnosząc się ostrożnie i łapiąc się za głowę.
- Tonks wróciła z powrotem – mruknęła Ginny. – Jeśli ich dom jeszcze całkiem się nie zawalił... My możemy teraz tylko czekać.
Wstała i powoli podeszła do kojca. Teddy wyciągnął do niej rączki. Zapłakane oczka obserwowały ją z zainteresowaniem. Ginny wzięła go na ręce i przytuliła.
- Żeby tylko nic im się nie stało...

1 komentarz:

  1. Super rozwinięcie akcji! Jezu dlaczego Teddy zostanie sam?! :'(

    OdpowiedzUsuń