środa, 20 czerwca 2012

100. Azkaban- nigdy więcej


Ostry, zimny wiatr hulał nad małą wysepką. Fale Morza Północnego uderzały o ściany twierdzy, rozpryskując krople na wszystko dookoła, a czarne chmury kotłowały się na niebie.
Kamienna ścieżka prowadziła od brzegu, przy którym zacumowała mała łódka, aż do budynku z czarnego kamienia, w którym zionęła czarna dziura – jedyne wejście do środka, a gruba opuszczona krata zamiast drzwi, odgradzała mieszkańców od wolności. Wysoko w murze umieszczone były niewielkie zakratowane okienka.
Harry musiał przyznać prawdę Robardsowi, kiedy krata uniosła się, a on wraz z Paulem Laughterem wszedł do ciemnego korytarza. Zawładnęło nim uczucie rozpaczy i strachu, które było oznaką dementorów, którzy przebywali w tym miejscu wiele lat. Mimo, że opuścili Azkaban już dawno, czuł utrzymującą się ich obecność tak wyraźnie, jakby stali tuż przed nim. Miał wrażenie, że za chwilę z ciemności wyłoni się jeden z nich, gdy wiatr zaświszczał chrapliwie nad jego głową.
Wzdrygnął się i odetchnął głęboko, wspominając słowa Ginny z dzisiejszego poranka: „To tylko kilka godzin. Będę czekać na ciebie w domu.” Ta szczęśliwa myśl pozwoliła mu otrząsnąć się i robić dalej krok za krokiem.
Teraz więźniów strzegły najmocniejsze zaklęcia i czary uniemożliwiające ucieczkę, a kilku aurorów, specjalnie oddelegowanych do tego miejsca pilnowało, by nikt się nie wymknął.
Wilgotne, nagie ściany korytarza, którym szli Harry i Paul, doprowadziły ich do kolejnego zakratowanego wejścia. Za drzwiami był jasny pokój oświetlony kilkoma pochodniami, na środku którego stało biurko. Siedzący przy nim mężczyzna poderwał się z krzesła i wyszedł im na spotkanie.
- Panowie Laughter i P-potter... – zachłysnął się, gdy spojrzał na Harry’ego, wyciągając rękę. – Miło mi poznać. Jestem Ben Cooper i oprowadzę panów po tym miejscu. Zapraszam. Pewnie chcą panowie sprawdzić więźniów. Wszystko jest oczywiście pod kontrolą...
Paul przytaknął, po czym strażnik wyprowadził ich z powrotem na korytarz.  Poprowadził ich przejściem, które zdawało się mieć długość połowy budynku. Nie było tu okien, a jedyne światło pochodziło z kilku pochodni, palących się w równych odstępach wzdłuż ścian. Po obu stronach było mnóstwo cel i Harry dostrzegał, że większość osadzonych więźniów siedzi pod ścianą i gapi się bezmyślnie w przestrzeń.
- Jakich zaklęć używacie do ich okiełznania? – zapytał Paul, który zaglądał przez kraty.
- Wykorzystaliśmy zaklęcia otępiające i oszałamiające – odparł prowadzący ich auror.
Przechodząc obok następnych pomieszczeń, Harry widział spojrzenia pełne wściekłości i słyszał urągliwe krzyki:
- Potter, jesteś już martwy!
- Jeszcze cię dopadniemy!
- Twoja żona kwiczała jak zarzynane prosię, gdy Bella i Lucjusz rzucali na nią Cruciatusa.
A potem ostry śmiech. Nagle coś huknęło i w następnej chwili śmierciożerca, który krzyknął ostatni, leżał nieprzytomny pod ścianą.
Harry udawał, że tego nie słyszał, zaciskając pięści, ale i tak wszystkie dźwięki niosły się za nimi. Cooper spojrzał zmieszany na Harry’ego.
- To są ci, którzy trafili tu pół roku temu. Ale proszę się nimi nie przejmować. Mamiące zaklęcia zaczynają działać i wątpię, żeby wiedzieli, że pan tu jest.
- Nie jestem tego pewny – mruknął Harry, pamiętając ich złowrogie spojrzenia, a śmiech tamtego cały czas brzmiał mu w głowie.
Skręcili w boczny korytarz, a potem zeszli spiralną klatką schodową, która zdawała się kręcić w nieskończoność. W końcu znaleźli się na najniższym poziomie więzienia. Doszli do metalowych drzwi na końcu korytarza, przy których stało dwóch strażników. Cooper, kiwnął głową ku jednemu i drugiemu.
- Tutaj trzymamy najgroźniejszą parę więźniów – oznajmił, wyciągając z wewnętrznej kieszeni różdżkę i stukając jej końcem w miejsce, gdzie w zwykłych drzwiach jest wizjer. – Proszę spojrzeć.
Odsunął się, dając miejsce Paulowi, który zajrzał pierwszy.
- Trzymacie ich razem? – zapytał zaskoczony. – Przecież to niebezpieczne. Mogą nadal coś kombinować.
- To było jedyne odpowiednie miejsce – mruknął jeden ze strażników. – Nie mamy innego pomieszczenia podobnego do lochu, a w piwnicy trzymamy żywność.
Teraz przez wizjer zajrzał Harry. Jego oczom ukazało się ciemne, obskurne pomieszczenie, bez okna, które oświetlała nikła strużka światła, zapewne niewielka świeczka, umieszczona tuż nad drzwiami. Po obu stronach na podłodze zasłanej niewielką ilością słomy, służącej jako posłanie, siedziało dwoje ludzi; mężczyzna i kobieta, oboje w brudnych, podartych szatach. Białe niegdyś włosy mężczyzny zmatowiały i teraz zwisały dwoma strąkami po obu stronach twarzy, tak samo jak ciemne włosy kobiety. Po pięciu miesiącach izolacji Lucjusz Malfoy i Bellatriks Lestrange wyglądali dwadzieścia lat starzej. Oboje siedzieli skuleni, z głowami opartymi o kolana, gorliwie ze sobą rozmawiając.
- Ci nie wyglądają na otumanionych zaklęciami – zauważył, odsuwając się od drzwi.
- No tak... – Cooper wyglądał teraz na przestraszonego – to dziwne, ale... to na nich nie działa. Próbowaliśmy różnych metod, ale...
- Metod? – prychnął Harry.
- A Niewybaczalne? – warknął Paul.
- Nie jesteśmy upoważnieni – wyjąkał mężczyzna. – Jedyne zaklęcia, jakich używamy, to zaklęcia wiążące lub Confundus, a poza tym unieruchamiamy ich kajdanami.
Dopiero teraz Harry dostrzegł na nadgarstkach Malfoya i Lestrange metalowe bransolety.
- Co?
- Łańcuchów używamy, gdy musimy do nich wejść... Tak jak zrobimy to za chwilę.
Stuknął różdżką w drzwi, mrucząc „Alohomora”. Harry poczuł przez chwilę coś na kształt satysfakcji, gdy po otwarciu drzwi, łańcuchy przyczepione do bransolet napięły się, przyciągając więźniów do ściany. Wreszcie poznają ból, jaki czuła Ginny, gdy to oni trzymali ją w tej pozie, pomyślał.
Malfoy spojrzał z wściekłością w stronę otwartych drzwi, jednak od razu jeden z aurorów, którzy stali tu przez cały czas, wycelował w niego różdżką.
Harry stanął za aurorami, obserwując ze zmrużonymi oczami parę więźniów. Malfoy zacmokał, a Bellatriks wycedziła przez zęby:
- No, no, no... Kogo to moje oczy widzą? Jak tam twoja piskliwa żonka, Potter?
- Cóż za wspaniałego gościa tu przyprowadziliście – powiedział sarkastycznie Malfoy do strażników i splunął na ziemię. – Tego właśnie chciałeś, Potter? To masz, co chciałeś i wynoś się!
Huknęło i dwa oszałamiacze trafiły w więźniów, którzy natychmiast znieruchomieli. Malfoy i Lestrange zawiśli bezwładnie, tracąc przytomność. Harry wycofał się i oparł plecami o najbliższą ścianę. Rozsadzała go wściekłość. W prawej ręce nadal trzymał różdżkę. Wiedział, że nie powinien tu używać magii. Od tego byli strażnicy. Ale nie mógł się powstrzymać. To był odruch. Ostra rozmowa zebranych nieco dalej aurorów prawie do niego nie docierała.  Zacisnął pięści i przygryzł wargi. Czy rzeczywiście tego chciał? Zobaczyć ich upokorzonych? Bezbronnych i zakutych w kajdany, tak jak wcześniej zrobili z Ginny? Oczywiście, że tego pragnął, przecież nawet przez chwilę cieszył się z tego jak wszyscy śmierciożercy są traktowani, jednak teraz zaczął zastanawiać się, czym kierował się Robards, wysyłając go tutaj. Żeby go upokorzyć? Nie, temu musiał przyświecać inny cel. Może chciał sprawdzić, czy Harry zdoła się powstrzymać przed rzuceniem na jakiegoś śmierciożercę? Pewnie tak. No i jak widać, nic z tego nie wyszło.
Odepchnął się od ściany i wrócił z powrotem do lochu. Malfoy odzyskiwał już przytomność.
- Potter, zapłacisz mi za to! – wydyszał.
- Potrzebujesz jeszcze jednej lekcji, Malfoy? – zapytał szorstko Laughter. – Tym razem nie będzie łagodnie. Ja, w przeciwieństwie do obecnych tu strażników, mogę używać Niewybaczalnych. Pan Potter także – dodał, zerkając na Harry’ego, który stał w progu nadal z różdżką w ręku. – Chcesz się przekonać? Po naszej stronie jest prawo, a ty jesteś tylko skazańcem – warknął.
- Czego ty chcesz, Potter?! – krzyknęła Bellatriks.
- Chcę żebyście cierpieli do końca swego marnego życia – syknął. – Za wszystko.
Malfoy szarpnął się, ale w końcu opuścił głowę. Krótko potem zrobiła to samo Bellatriks.
- No, to wszystko jasne – powiedział Paul. – I uważam, że powinni postać kilka dni w tej pozycji – zwrócił się do strażników. – Ciekawe, czy potem będą mieli tyle do powiedzenia. A, i dobrze by przez ten czas nie otrzymali żadnego jedzenia.
Po tych słowach skinął na Harry’ego, który jeszcze przez chwilę patrzył na oboje skazańców, po czym razem z Paulem wyszedł na ciemny korytarz.
Harry usłyszał trzask zamykanych drzwi lochu, ale nie obejrzał się. Szedł oniemiały za aurorem, wpatrując się w tył jego głowy.  Czy to ten sam Paul Laughter, który od miesięcy wprowadzał go w tajniki pracy aurora? Chyba po raz pierwszy widział go tak srogiego i nieuznającego sprzeciwu. Tuż za nimi kroczył przestraszony Ben Cooper.
- Ja nic nie rozumiem... Nie rozumiem... – mamrotał po drodze, a gdy dotarli do jego małego gabinetu, powiedział: – proszę wybaczyć... to się już więcej nie powtórzy...
- Zobaczymy – warknął szorstko Paul. – Takie zachowanie więźniów oznacza, że nie macie nad nimi żadnej kontroli. Będę musiał złożyć raport w tej sprawie.
- Błagam, nie... – Harry zobaczył, że mężczyzna jest przerażony. – Do tej pory naprawdę wszystko było w porządku...
Paul pokręcił głową.
- Zaklęcia oszałamiające i mamiące nie pomogą w utrzymaniu tych zbirów w ryzach. To nie tyczy się tylko Malfoya i Lestrange, ale także tych wszystkich przebywających w pozostałych celach. Jak tak patrzę na to, co się tu dzieje, to stwierdzam z żalem, że Azkaban za czasów dementorów był lepiej strzeżony. No cóż... Nie ma co płakać nad rozlanym wywarem. Ale trzeba pomyśleć nad zmianą. Pojawię się tu za jakiś czas i sprawdzę, czy coś się zmieniło. A teraz żegnam. Potter, za mną! – krzyknął i wyszedł.
Kiedy doszli do małej łódki Paul zatrzymał się i spojrzał na Harry’ego.
- Potter, zaczekaj. – Chwycił Harry’ego za ramię, a ten niepewnie się odwrócił. Czy teraz dostanie reprymendę za swoje zachowanie? – Wiem, że to ty użyłeś Drętwoty na Malfoyu.
- Paul – jęknął i przytaknął – nie wytrzymałem, po prostu musiałem...
- Rozumiem – Paul pokiwał głową. – Nikt się o tym nie dowie. Szczerze mówiąc ja też nie mogłem się powstrzymać – uśmiechnął się zawadiacko. Harry domyślił się, że to pierwsze zaklęcie oszałamiające użyte na tamtym śmierciożercy było od Paula. Starszy auror odwrócił się i spojrzał na twierdzę. – Na Merlina! I to ma być więzienie? To prawie jak ośrodek wypoczynkowy dla recydywistów. Za dobrze im tu się dzieje. Trzeba tu wiele zmienić. Ale teraz na nas już czas.
Wsiedli do małej łódki i, po stuknięciu przez Paula różdżką w burtę, odpłynęli do odległego lądu, z którego mogli się już spokojnie deportować.
-----   
Ciężkie ołowiane chmury spowiły niebo nad lasem i pobliską wioską. W Dolinie Godryka wyczuwało się nadchodzącą zimę. W kominku wesoło huczał ogień i Ginny lubiła siadać przy nim w fotelu, nakryta kocem, i czytać. Dzisiaj po wyprawieniu Harry’ego do pracy i po wysprzątaniu kuchni, zasiadła jak zwykle w fotelu z „Jak wybrać miotłę” w ręku i zaczęła przeszukiwać czasopismo z nadzieją na pomysł na prezent. Zbliżały się urodziny Teddy’ego i Harry chciał dać mu w prezencie dziecięcą miotełkę, a te nie były łatwe w zdobyciu, ale jeśli się wiedziało gdzie szukać i było jednym z graczy quidditcha...
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Ginny podskoczyła, a gazeta wypadła jej z ręki. Odwróciła się do okna. Ktoś zapukał ponownie.
- Ginny, to ja! – rozległ się przyjazny głos.
Ginny podeszła do drzwi i otworzyła je. Na ganku stały dwie najbliższe jej przyjaciółki.
- Hermiona? Luna?
- Przyszłyśmy wyciągnąć cię na zakupy – powiedziała Luna nieprzytomnym głosem.
- Ubieraj się i chodź. – Hermiona chwyciła ją za rękę i pociągnęła z powrotem do środka. Luna zamknęła drzwi. – Nie zamierzasz chyba siedzieć tu cały dzień? Harry będzie dopiero wieczorem, prawda?
- Nie wiem. Jest w Azkabanie i... Zaraz... – urwała i wyrwała rękę z uścisku Hermiony. – Skąd wiedziałaś, że jestem tu sama? A gdybym była na treningu w Holyhead?
- W taką pogodę? – zapytała zdumiona Hermiona i wskazała ręką na okno. Ciemne chmury napłynęły nad domek i zaczął padać deszcz ze śniegiem.
- Wiesz przecież, że ani deszcz, ani śnieg nie ma znaczenia i gramy przy każdej pogodzie – powiedziała Ginny, dorzucając drew do ognia. – A tak w ogóle to jest już po sezonie i tak właściwie, to... – przygryzła wargę i odsunęła się w stronę schodów – zaczynałam się nudzić i... sama zamierzałam wyciągnąć cię na Pokątną.
Hermiona zrobiła zaskoczoną minę, a Ginny zaśmiała się z miny przyjaciółki.
- Dajcie mi tylko chwilkę! – krzyknęła i wbiegła na schody, żeby się przebrać.
W Dziurawym Kotle było niewielu gości. Na bocznej ścianie gospody wisiał pergamin informujący, że Tom chce sprzedać bar, a sam właściciel stał obecnie przy ladzie, wycierając szklankę i obserwował trzy młode kobiety, które pojawiły się w kominku. Ich śmiech potoczył się po pomieszczeniu, gdy wyminęły go i wyszły na zimne podwórko z pojemnikami na śmieci. Hermiona stuknęła różdżką w kilka cegieł i mur natychmiast się rozstąpił, ukazując krętą, brukowaną uliczkę. Na ulicy Pokątnej niestety też padał deszcz ze śniegiem. Ginny, Hermiona i Luna otuliły się szczelnie płaszczami, nakryły głowy kapturami i ruszyły przed siebie.
- To smutne, że Tom chce sprzedać Dziurawy Kocioł – powiedziała Hermiona, oglądając się.
- Jest stary – mruknęła Luna. – To dobrze jak przejmie to wszystko ktoś młodszy.
Hermiona spojrzała na Ginny, która powstrzymała się od wzruszenia ramionami.
- Wracając kupimy sobie u Toma coś na rozgrzanie – oznajmiła. – Tak na pamiątkę. Hermiono, a pamiętasz, jak spędziliśmy tu kilka lat temu jedną noc przed wyjazdem do szkoły?
- A ty kiedyś uciekłaś tu na noc przed... – Hermiona urwała i spojrzała na Ginny, a ta dokończyła, pustym głosem:
- Ostatnim spotkaniem Harry’ego z Sam-Wiesz-Kim. Tak pamiętam.
Zapanowała cisza. Ginny zacisnęła wargi i dłonie, przypominając sobie ten straszny okres oczekiwania w Świętym Mungu, aż Harry się obudzi. Na szczęście to już dawno minęło i teraz wszystko zmierzało ku lepszemu.
- O, spójrzcie – Luna wskazała na najbliższy sklep. – Przecież to ględatek niepospolity!
- Luna – Hermiona jęknęła – one nie istnieją.
- To, co to jest?
Zatrzymały się przy wystawie Magicznej Menażerii. W klatce na drewnianej żerdzi siedział jaskrawy ptaszek.
- Świergotnik – Ginny przeczytała pergamin przyczepiony do klatki. – Trzeba się z nimi obchodzić ostrożnie, bo jego śpiew może doprowadzić do szaleństwa. – Wzdrygnęła się. – Niezbyt odpowiedni na prezent.
- Ginny, co chciałaś kupić? – spytała Hermiona.
- Wiesz, że zbliżają się urodziny Teddy’ego? Harry chce sprawić mu miotłę.
- To trzeba zajrzeć do tego sklepu ze sprzętem do quidditcha – powiedziała Luna.
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Nie jestem pewna czy Remusowi i Tonks się to spodoba.
- Och, dziecięce miotełki latają bardzo nisko, stopę, może dwie nad ziemią – oznajmiła Ginny z uśmiechem. – Teddy nie poleci wysoko, naprawdę. Poza tym...
- Może zajrzymy do madame Malkin? – przerwała jej wywód Luna. – Powinnam kupić nową szatę wyjściową...
Ginny i Hermiona spojrzały na siebie.
- Luna... – Hermiona westchnęła. – To nie jest odpowiedni moment...
- Nie! – krzyknęła Ginny z radością. – To wspaniały pomysł. Zrobię Harry’emu niespodziankę. Ty, Hermiono też powinnaś coś sobie kupić, coś, co Ronowi na pewno się spodoba.
Pociągnęła Hermionę za rękę i wszystkie trzy pobiegły do salonu odzieżowego.

Ten dzień szybko minął i nim się obejrzała zrobiło się ciemno i musiały wracać do domu. Hermiona została na Pokątnej w Magicznych Dowcipach Weasleyów, i tam czekała na Rona. Luna wróciła do siebie, a Ginny do Doliny. Rozpaliła ogień w kominku i pobiegła przebrać się w nową sukienkę. Ledwo zdążyła ją założyć i zbiec na dół, gdy usłyszała cichy stuk, drzwi otworzyły się i w progu pojawił się on.
Harry wszedł do domu. Blask bijący z kominka otulał najbliższe sprzęty i kobiecą postać, stojącą naprzeciwko. Uśmiechnął się promiennie. Była taka piękna. Podszedł do niej i złożył namiętny pocałunek na jej wargach.
- Co to za okazja? – zapytał, ale ona zasłoniła mu dłonią usta.
- Cii...
Wtuliła się w niego całą sobą. Cisza, jaka zapanowała była niesamowita. Za oknem padał pierwszy śnieg, w kominku trzaskał ogień, a oni stali nieruchomo, mrucząc sobie do uszu czułe słówka.
Objął ją ramionami, całując czubek głowy. Kiedy położył dłonie na jej ramionach poczuł, jak zadrżała pod jego dotykiem.
- Przepraszam... Mam zimne ręce... – szepnął.
Pokręciła głową, chwyciła go za ramię i pociągnęła w kierunku schodów.
W sypialni Ginny stanęła przy oknie i czekała aż Harry wyjdzie z łazienki. Chciał zmyć z siebie dzisiejsze przeżycia z pobytu w Azkabanie. Spojrzenie w twarz swoim katom nigdy nie jest proste. Właśnie postanowiła, że się do niego przyłączy, gdy Harry stanął za nią i, kładąc ręce na jej ramionach, zaczął gładzić je kolistymi ruchami. Sięgnęła rękami do tyłu, obejmując go za szyję i przyciągając go do siebie. Przesunął dłonie na biodra i zatrzymał się na brzuchu. Wargami musnął kark. Odwróciła się przodem do niego i spojrzała w jego oczy. Chciała zapytać „Jak było?”, ale wyraźnie dostrzegała, że on nie chce o tym mówić. Uniosła dłoń i palcami zaczęła przeczesywać mu włosy. Poczuła jak drgnął...
Wsunęła ręce pod jego koszulkę i musnęła palcami jego tors. Przymknął oczy, a kiedy je otworzył chwycił ją w ramiona i zachłannie zaczął całować.  Gdy wypuścił ją z objęć, Ginny pchnęła go na łóżko. Harry ułożył się na plecach, a Ginny wtuliła się w niego. Chciała zatonąć w jego ramionach i zasnąć, otulona jego zapachem. W jej oczach tańczył blask zapalonej na stoliczku świecy. Czas zatrzymał się i Harry pragnął zachować tę kojącą chwilę na zawsze, jak na mugolskiej fotografii.

7 komentarzy:

  1. Dla mnie świetne to zmienienie powiedzenia "Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem" na "Nie ma co płakać nad rozlanym wywarem".

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow! Dotarłam do 100 :3 I to naprawdę dużo się dzieje <33

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej jak ja kocham tego bloga

    OdpowiedzUsuń
  4. Setka i to chyba najfajniejszy rozdział

    OdpowiedzUsuń
  5. wow wow i jeszcze raz wow nic więcej nie powiem

    OdpowiedzUsuń