środa, 27 czerwca 2012

150. "...już mnie nie kochasz, tak?"


Ostrzeżenie.

Wybaczcie.
Nie mogłam się powstrzymać.  Początek notki [+18] - tylko dla dorosłych czytelników.

~~~~~~~

Delikatne płomienie słońca przebijały się przez zasłonki i padały na twarz Ginny, odganiając spod zamkniętych powiek resztki snu. Ze wszystkich sił próbowała go zatrzymać i choć chwilę dłużej pozostać w krainie marzeń.
A był tam Harry, z którym spędziła cudowną, upojną noc. Wciąż czuła dotyk jego dłoni na swoim nagim ciele, jego gorące usta błądzące po jej skórze, jakby chciały poznać najmniejszy skrawek, którego dotąd nie poznały, i szepczące pełne miłości słowa.
Wiedziała jednak, że zaraz obudzi się James, płaczem dopominając się uwagi i będzie trzeba wrócić do rzeczywistości.
Westchnęła smutno, próbując się przeciągnąć, ale nie mogła się ruszyć. Na dodatek przy uchu usłyszała głęboki, męski jęk. Tylko jedna osoba mogła wydać taki dźwięk. Uśmiechnęła się. To niezawodny znak tego, że to co się wydarzyło, nie było tylko snem, czy projekcją marzeń. Harry nadal jest obok, wciąż ją obejmuje, trzymając dłonie na jej nagim ciele, a jego oddech owiewa jej kark. No i oczywiście są sami, bo James został u Rona i Hermiony.
Ostrożnie, by nie obudzić Harry’ego, wyswobodziła się z jego ramion i wstała. Na podłodze znalazła jego koszulę, którą zdarła z niego wieczorem, i narzuciła ją na siebie. Podniosła kołnierzyk i westchnęła, wdychając cudowny zapach ukochanego mężczyzny, który spał teraz rozłożony szeroko na materacu, kompletnie nagi, przykryty tylko prześcieradłem w strategicznym miejscu.
Podeszła do łóżka i usiadła na krawędzi, zniżając swoje usta do jego. Pocałowała go czule i wstała, by przygotować śniadanie.
Harry obudził się i przetoczył na brzuch, zamierzając przykryć Ginny całym ciałem. Kiedy dotarło do niego, że pod sobą czuje chłód prześcieradła, usiadł, założył okulary i rozejrzał się. Nie było jej, choć poduszka wciąż nią pachniała i była wgnieciona w miejscu, gdzie leżała jej głowa. Wstał z łóżka, zakładając jedynie bokserki i zszedł na dół, skąd roznosiły się wspaniałe zapachy.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech, gdy w wejściu do kuchni dostrzegł Ginny ubraną jedynie w jego koszulę sięgającą jej do połowy uda. Materiał częściowo okrywał jej pełne piersi, krągłe biodra i niewielki brzuszek, znak, że dziecko rośnie.
- Już wstałeś? – zapytała cicho, podchodząc do niego. – Dobrze się spało?
- Nie bardzo – odparł szczerze. Podszedł do niej i przytulił ją mocno. – Gdy ciebie nie ma zawsze jest gorzej – mruknął, wtulając twarz w jej rude włosy.
Stali tak chwilę. W końcu Harry odsunął się i wszedł do kuchni. Podszedł do kuchenki, na której stała patelnia.
- Co robisz? – zapytał.
- Śniadanie – oznajmiła. – Niedługo musimy iść do Hermiony i Rona, by zabrać Jamesa, więc idź weź prysznic.
Harry uniósł brew, spoglądając na nią wesoło. Niespodziewanie uśmiechnął się zawadiacko i gwałtownie przysunął się do niej, przyciskając ją do szafki. Uniósł rękę, by odgarnąć jej za ucho kosmyk włosów, głaszcząc przy okazji gładką skórę szyi. Ginny westchnęła, gdy jego palce dotknęły jej rozpalonego ciała. Nie mogła nic poradzić, że tak reagowała na jego dotyk. Harry nachylił się i szepnął, nieomal cal od jej ust:
- Pójdę, ale z tobą. Ty też go potrzebujesz... Poza tym James ma dobrą opiekę...
Ginny położyła dłoń na jego ramieniu, by go odsunąć i spojrzała na niego pobłażliwie.
- U Rona i Hermiony? – prychnęła. – Oni na razie nie mają pojęcia o dzieciach, a zwłaszcza o tym, jaki jest James...
Harry przewrócił oczami i przysunął się z powrotem. Jego ręce spoczęły na jej biodrach.
- Nic mu nie jest, skoro do tej pory nie wysłali do nas żadnej wiadomości – mruknął, przesuwając dłonie po jej talii, schodząc nimi coraz niżej do ud. Zniżył głowę i zaczął całować jej szyję aż do ucha. – Wykorzystajmy tę chwilę...
- Harry nie... – westchnęła, próbując go znowu odsunąć. – Przeszkadzasz mi...
Harry nie słuchał. Jego ręce chwyciły ją za pośladki, podnosząc ją i sadzając na blacie stołu stojącego obok. Jedną dłonią pieścił jej prawe udo, a drugą wsunął pod koszulę, dotykając jej piersi.
- Proszę, przestań – jęknęła, mimowolnie nachylając się do niego, by mógł bardziej pieścić jej pierś.
- Dlaczego? – zapytał przekornie. – Przecież widzę, że tego chcesz.
- Nie chcę przypalić jajek – wyrzuciła na wydechu, kiedy Harry delikatnie ścisnął jej sutek. – Proszę, nie teraz...
Harry westchnął ciężko i odsunął się od niej.
- Psujesz całą zabawę. Jak zabierzemy Jamesa nie będziemy mieli już takiej okazji – zauważył niezadowolony. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni.
Nie zdążył dojść do schodów, gdy Ginny wskoczyła na jego plecy, oplatając go rękami za szyję i nogami w pasie. Odruchowo chwycił ją pod kolanami i zatrzymał się. Poczuł wzrastające pożądanie, gdy poczuł na plecach jej napierające piersi.
- Nie zostawia się tak rozpalonej kobiety – warknęła, przygryzając płatek jego ucha.
- A co ze śniadaniem? – wykrztusił, gdy Ginny niespiesznie zeszła z powrotem na podłogę, pocałunkami znacząc ścieżkę wzdłuż jego pleców.
- Wszystko gotowe – szepnęła.
- A James?
- Zaczeka – odparła spokojnie, choć Harry czuł, że cała aż się rwała do niego.
Nie wytrzymał. Obrócił się do niej gwałtownie i przyciągnął ją do siebie. Wpił się w jej usta i chwycił za pośladki, by podnieść ją do góry, a ona oplotła go nogami w pasie. Szybko pozbyli się i tak niewiele zakrywającej ją koszuli, a Harry bokserek, i teraz całowali się zapamiętale, błądząc palcami po swoich plecach, aż znaleźli się przy kanapie.
Harry ułożył Ginny w pozycji półleżącej na miękkim siedzeniu, sam klękając między jej nogami, i z westchnieniem zaczął obsypywać pocałunkami jej piersi unoszące się w rytmie szybkiego oddechu. Z delikatnym uśmiechem słuchał jak szepcze jego imię i jęczy cicho, gdy zsunął się na jej brzuch. Ginny objęła ramionami jego szyję, przyciągając jego twarz do swojej i zamglonym wzrokiem spojrzała w jego pałające pożądaniem oczy.
- Chcę cię poczuć... Teraz... – wymruczała.
Jego palce zacisnęły się na jej udach, które rozsunął sprawnym ruchem, robiąc sobie miejsce i wciąż patrząc jej w oczy. Chciał się upewnić, mimo ogarniającego jego umysł pożądania, że nie robi nic wbrew jej woli. Jednak w jej oczach widział tylko, że całym sercem pragnęła tego i chciała być z nim jednością.
- Harry, proszę... – szepnęła urywanym głosem i zsunęła się na podłogę, by znaleźć się pod nim.
Wpiła się w jego wargi, tłumiąc jęk, gdy jednym spokojnym ruchem znalazł się w niej. Ruszał się powoli, dając jej tyle rozkoszy, co ona jemu, obsypując ją pocałunkami.
Ginny oplotła go nogami, wbiła paznokcie w jego plecy i zamknęła oczy. Ich ruchy stawały się coraz szybsze, coraz bardziej niecierpliwe, wywołując kolejną falę jęków i westchnień.
Harry przygryzł jej dolną wargę, gdy poruszył się ostatni raz, i wykrzyknął jej imię, docierając na szczyt.
Opadł po tym na nią, wciskając ją w podłogę. Pamiętając o ciąży, natychmiast przetoczył się na plecy, ciągnąc ją za sobą, wciąż będąc w niej.
Ginny uniosła się na rękach, patrząc na niego. Odgarnęła spocone włosy wpadające mu do oczu i pogłaskała go po policzku.
- Dziękuję – wyszeptała, opierając się czołem o jego czoło. – Nie odsuwaj się – poprosiła cicho, gdy poczuła jak z niej wychodzi. – Tak dobrze móc cię czuć w tym miejscu.
- Wszystko w porządku? – zapytał.
- Wspaniale.
- Teraz na pewno przyda nam się prysznic – zauważył.
Ginny parsknęła śmiechem.
- Na pewno, ale za chwilę, bo nie mam siły się ruszyć.
Położyła się obok niego, a Harry przekręcił się na bok, podpierając się na łokciu, by móc ją obserwować. Była cudowną kobietą. Po tylu latach odkrywał ją na nowo. Nachylił się do niej i pocałował głęboko.
- Kocham cię Ginny – wyszeptał. – Wyjdziesz za mnie?
Ginny poderwała głowę i spojrzała na niego zaskoczona.
- Co? – spytała. – Oszalałeś? Przecież jesteśmy już małżeństwem!
- Nie, Ginny, nie oszalałem – odparł, wstając.
Podszedł pod drzwi i wyjął z plecaka, który wciąż tam leżał, małe pudełeczko. Ginny ściągnęła z kanapy narzutę i owinęła się nią. Usiadła na stopach przed kominkiem, czekając, by wrócił do niej.
- Chciałbym odnowić naszą przysięgę – powiedział, gdy klęknął przy niej. Ginny nakryła go częścią kapy, którą była owinięta i wyjęła mu pudełeczko z dłoni. W środku znajdował się pierścionek z zielonym szmaragdowym oczkiem. – Po tym, co ostatnio było między nami, to by się nam przydało. Poza tym... chciałbym zabrać cię w prawdziwą podróż poślubną...
Urwał, wpatrując się w nią, gdy chwyciła jego dłonie i uścisnęła.
- Harry, nie potrzebuję niczego, oprócz ciebie – powiedziała. – Zgadzam się odnowić naszą przysięgę, ale pod jednym warunkiem.
Bez pytania wyciągnęła pierścionek i włożyła go sobie na serdeczny palec, obok obrączki.
Harry zmarszczył brwi i usiadł na podłodze, opierając plecy o kanapę. Przyciągnął Ginny do siebie, oplatając ją od tyłu ramionami i składając czułe pocałunki na odsłoniętym karku.
- Jaki warunek? – zapytał, błądząc przy tym, nie do końca świadomie, dłońmi po jej ciele.
Wtuliła się w jego pierś. Czuł, jak serce szybko bije, słyszał jej urywany oddech, gdy ponownie złączyli się w jedno.
- O... Tak jest dobrze... – jęknęła.
Przylgnęła silniej do ciepłego ciała za sobą i przechylając na bok głowę, pocałowała go w ramię. Harry przekręcił ją przodem do siebie, jej nogi otoczyły go z każdej strony. Chwilę trwali złączeni, pieszcząc się wzajemnie i poruszając się w jednym rytmie.
Ułamek sekundy później obojgu wyrwał się niekontrolowany okrzyk.
Harry odrzucił głowę do tyłu, desperacko próbując złapać tchu.
- To było cudowne – powiedziała Ginny, gdy udało się im opanować oddechy. – Nie wiem, co się dzieje, ale wciąż mam na ciebie ochotę – wymruczała.
Musnęła wargami jego dolną szczękę i położyła się na nim. On objął ją ramieniem, przytulając mocno.
- Zauważyłem – wymamrotał. – O jakim warunku mówiłaś przed chwilą?
Ginny podniosła lekko głowę, marszcząc brwi, gdy na niego spojrzała.
- O Jamesie, oczywiście – odparła. – On jedzie z nami.
- Jasne.
Ginny ułożyła się z powrotem na jego piersi. Harry wplótł rękę w jej włosy.
- Chyba musimy w końcu wstać – zauważyła Ginny – i dać odpocząć Hermionie i Ronowi od naszego syna. James jeszcze nigdy nie był bez nas tak długo.
- Prawda – przyznał Harry.
Jednak oboje nadal trwali w tej samej pozycji.
- Harry... – szepnęła. – Wstań...
- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale wciąż na mnie leżysz...
Ginny podniosła się, stając nad nim. Kapa zsunęła się na podłogę. Harry uśmiechnął się, mając piękny widok na jej falujące piersi i resztę ciała.
- Co myślisz o wspólnym prysznicu? – zaproponowała, przygryzając dolną wargę. Widząc jego minę, wiedziała, że jest bardzo blisko spełnienia swojej zachcianki. – Wykorzystajmy ostatnią szansę na...
Nie dokończyła, bo Harry zerwał się z podłogi i pognał za nią na górę, a ona z piskiem umknęła po schodach do łazienki.
-------
W Upper Flagley aportowali się około południa. Harry wzdrygnął się, gdy szli wśród jednakowo wyglądających domków. Ginny ścisnęła go za ramię.
- To nie Privet Drive – szepnęła.
- Wiem, ale mimo wszystko jest bardzo podobnie. Poza tym, na tamtym cmentarzu – podniósł rękę i wskazał na mały kościółek po drugiej stronie miasteczka – są pochowani Lupinowie.
Ginny kiwnęła głową. Ron i Hermiona powiedzieli jej wczoraj o tym.
- Który to ich dom?
- Już jesteśmy.
Pociągnęła go za sobą w stronę najbliższego budynku. Harry rozejrzał się niepewnie, gdy przeszli przez murek odgradzający dom od ulicy.
Ginny zapukała i chwilę potem usłyszeli okrzyk Hermiony wołającej Rona. Drzwi się otworzyły i w progu pojawił się rzeczony mężczyzna.
- Ginny? Nareszcie – odetchnął.
Ginny zmarszczyła brwi i rozejrzała się. Harry zniknął pod peleryną-niewidką. Pomyślała, że potem zrobi mu awanturę, teraz ważniejszy był ich syn.
- Co się stało? Coś z Jamesem? – spytała zdenerwowana.
- Nie całkiem. Sama zobacz.
Wpuścił ją do środka i poprowadził wąskim korytarzem do salonu. Na podłodze, przy kominku siedziała Hermiona, a przed nią... James raczkował po całym dywanie. Za każdym razem, gdy wyciągał rączkę, przylatywała do niego ulubiona zabawka. Opadał wtedy na pupie na dywanie i zaczynał się nią bawić, lewitując ją wokół siebie.
Ginny podeszła do Hermiony, która najwyraźniej była w szoku.
- Witaj, Hermiono – przywitała się i usiadła obok niej.
- Ginny... czy ty... widzisz... to co ja?... – zapytała powoli i wskazała na malca.
- Tak – przyznała. – James używa magii. Zrobił to dwa dni temu, gdy nie mogłam się nim zająć i zaczął sam się bawić.
- Ale tak wcześnie? Zwykle magia ujawnia się chyba później? W wieku kilku lat!
- Czasami zdarzają się wyjątki.
Obie obserwowały chłopca, który odwrócił się za zabawką i, gdy dostrzegł mamę, wydał z siebie radosny okrzyk „A-a!” i ruszył ku niej, raczkując. Nie dotarł jednak do celu, bo w połowie drogi malec oderwał się od podłogi, lewitując. Przekręcił się na brzuszek i latał po pokoju niczym mały samolocik, śmiejąc się przy tym radośnie.
Ginny roześmiała się, gdy zrozumiała, co się dzieje.
- Harry, zdejmij pelerynę – powiedziała.
James znalazł się na poziomie ramienia dorosłego mężczyzny i przytulił się do niewidocznej osoby, a nad nim pojawiła się głowa Harry’ego.
- A kuku! – zawołał.
James wyciągnął rączkę i poklepał tatę po policzku.
- A-a-o!
Ron i Hermiona stali jak wmurowani, patrząc na połączoną rodzinę. Ginny wstała i podeszła do swoich mężczyzn.
- Jak tam, James? Dałeś się we znaki cioci i wujkowi? – zapytała.
Chłopiec jedną rączkę trzymał na ramieniu Harry’ego, a drugą wyciągnął w stronę mamy. Ginny chwyciła ją i przysunęła się bliżej.
- Mama i tata już cię nie zostawią na tak długo, skarbie.
Ron i Hermiona, obudzili się wreszcie z transu i podeszli do nich.
- Pogodziliście się! – wykrzyknęli zgodnie. – Nareszcie!
Ginny i Harry spojrzeli sobie w oczy.
- A... no tak – powiedzieli wspólnie i pocałowali się na potwierdzenie tych słów.
Jakiś czas później usiedli razem w kuchni przy kubkach herbaty. James nie opuszczał rodziców i siedział na kolanach najpierw u Ginny a potem u Harry’ego, i gaworząc opowiadał swoje przeżycia u chrzestnych.
- Bardzo marudził? – zapytała Ginny Hermionę.
- Na początku, gdy zorientował się, że nie ma ciebie. Staraliśmy się na różne sposoby go zabawić, ale nic nie pomagało. Zasnął bidula dopiero po kilku godzinach niekończącego się płaczu.
- Tak bardzo brakowało ci mamy i taty? – zaszczebiotała Ginny, nachylając się do siedzącego na kolanach Harry’ego malca.
James uśmiechnął się, wyciągając do niej rączki. Zacisnął piąstkę na jej włosach i pociągnął.
- Ała! James, to boli mamusię! – krzyknęła.
Wyswobodziła się z uścisku syna, poprawiła różdżką uczesanie i odwróciła się.
- A dzisiaj?
- Dzisiaj był zupełnie inny – wspomniał Ron. – Od rana wciąż tylko się uśmiechał i gaworzył radośnie na nasz widok, aż do waszego przyjścia.
- Może dlatego, że dostał jeść i zmieniliście mu pieluchę i śpiochy? – zauważył Harry z przekąsem.
- Wczoraj też mu zmieniliśmy – obruszyli się Weasleyowie.
- Dobrze, dobrze. Tak tylko żartuję.
Harry spojrzał na Ginny. Czyżby James wyczuwał ich nastrój z tak daleka? Przecież to samo działo się z nimi. Wczoraj byli na siebie źli, a od rana... byli tacy szczęśliwi... Wystarczyła jedna noc i poranek... Aż zrobiło mu się gorąco na samo wspomnienie. Dostrzegł rumieńce na twarzy Ginny, znak, że pomyślała o tym samym.
W kominku w salonie zaszumiało aktywujące się połączenie. Ron podskoczył na krześle i wybiegł z kuchni, sprawdzić, kto to. Wrócił chwilę potem z nietęgą miną.
- Ron, co się stało? – zapytała Hermiona. – Kto to był?
- Mama – mruknął. – Szuka was od rana – zwrócił się do Ginny i Harry’ego – i jak jej powiedziałem, że jesteście u nas, to poprosiła, żebyście przyszli do niej dzisiaj na obiad.  My zresztą też.
------
Kiedy pojawili się w Norze zaczął padać śnieg z deszczem. Jak na połowę lutego pogoda bardziej przypominała wczesną wiosnę niż środek zimy.
Pani Weasley stała w progu i obserwowała najmłodsze pokolenie swoich dzieci. Uściskała każde po kolei, zatrzymując się dłużej przy Ginny i Harrym, by ucałować wnuka. James zapiszczał z radości, gdy babcia wzięła go na ręce, by jego rodzice mogli się rozebrać.
Ledwie zdążyli zdjąć z siebie wierzchnie okrycia, gdy z salonu wybiegł Teddy.
- Wujek! – wykrzyknął, przebiegł kilka kroków i z siłą tłuczka wpadł na Harry’ego. – Polatamy dzisiaj na miotłach?
Za nim z salonu wyszła jego babcia.
- Teddy – skarciła go – jak ty się zachowujesz? Pozwól wujkowi się rozebrać, przecież dopiero co przyszedł.
Harry schylił się i wziął chłopca na ręce.
- Teddy, kiedy ty tak urosłeś? – Pocałował malca w policzek i potargał mu czarne włoski, które przybierał, gdy był z wujkiem.
- Babcia mówi, że rosnę – wyjaśnił – bo chcę być taki duży jak ty.
Harry uśmiechnął się.
- I na pewno będziesz.
Powoli ruszył w stronę salonu. Przez cały czas Teddy był cicho. To nie było zwyczajne zachowanie tego chłopca. Zawsze był gadatliwy jak jego matka, a dzisiaj tak bardzo przypominał mu zamyślonego Remusa.
- Teddy, co się dzieje? – zapytał w końcu Harry.
- Dlaczego tak długo cię nie było? To dlatego, że już mnie nie kochasz, tak? – zapytał markotnie.
Harry zatrzymał się w pół kroku i spojrzał zdziwiony na chłopca.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Bo... od świąt nie przychodziłeś do mnie i do babci...
Harry pokręcił głową. Postawił Teddy’ego na podłodze i ukucnął przy nim.
- To nie dlatego, smyku. Wiesz, że ciocia Ginny była w szpitalu, prawda?
- No...
- Bardzo się o nią martwiłem i byłem przy niej przez cały dzień, a wieczorami opiekowałem się Jamesem.
- To dlatego nie miałeś dla mnie czasu?
Harry poczuł ukłucie w sercu i przytulił malca do siebie.
- Przepraszam, smyku. Już nigdy nie będę na tyle zajęty, by nie przyjść do ciebie.
- Mówiłam ci Teddy, że wujek Harry o tobie nie zapomniał – powiedziała głośno pani Tonks.
Obaj podskoczyli. Zapomnieli, że nadal są w kuchni i przysłuchują się im trzy kobiety.
- Jak przestanie padać i zjemy, to pójdziemy pobawić się w śniegu, zgoda? – oznajmił Harry, wstając i udając, że nie widzi zachmurzonych min Andromedy i Ginny.
Teddy pokiwał główką.
- Zgoda.
Gdy obaj zniknęli w drugim pokoju, Ginny spojrzała na matkę.
- To dlatego nas zaprosiłaś?
Usiadła przy stole obok Andromedy i wzięła na kolana Jamesa, by go nakarmić.
- To ja namówiłam twoją mamę, żeby to zrobić – wyznała pani Tonks. – Od kilku tygodni słyszałam od Teddy’ego jak bardzo za nim tęskni, więc wysłałam wiadomość tutaj...
- A ja wyjaśniłam Andromedzie, co się dzieje i zaproponowałam wspólny obiad. Mam nadzieję, że Harry nie miał być dzisiaj w pracy...
- Nie wiem – odparła Ginny, celując łyżeczką w usta Jamesa, choć malec kręcił się i wiercił. – No, James... Pokaż babci i cioci jak ładnie jesz. – Odsunęła rękę z łyżeczką i wykonując nią koliste ruchy przed buzią Jamesa, zaintonowała rymowankę: – leci, leci miotełka do gardziołka wróbelka. Ziuu! – I łyżeczka z obiadkiem znalazła się w otwartej buzi malucha.
- Brawo! – wykrzyknęły zgodnie obie starsze panie.
Ginny powtórzyła to jeszcze kilka razy, aż miseczka z obiadkiem była pusta.
- Ślicznie, skarbie. A teraz pójdziemy zobaczyć, co robi tata i Teddy.
- Teraz to zapraszam wszystkich na obiad – zauważyła Molly.
Po posiłku, podczas którego słychać było tylko głos Teddy’ego, przerywany karcącymi uwagami pani Tonks, by chłopiec wreszcie coś zjadł, Harry zabrał chrześniaka na podwórko. Ubrali się w ciepłe kurtki i wyszli. Na szczęście przestało padać, pozostały jedynie kałuże i rozmokła ziemia. Teddy od razu pobiegł do szopy i wyciągnął swoją miotełkę.
- Teddy, zaczekaj na mnie! – zawołał za nim Harry.
- Ja tylko chciałem wziąć twoją – wymamrotał, wyciągając rączkę Zmiataczki w jego stronę.
Harry podszedł do niego i wziął od niego miotłę. Obaj odbili się od ziemi w tym samym czasie i polecieli na drugą stronę Nory.
- Wujek, zobacz! – wykrzyknął Teddy, podlatując nad kurnik i robiąc przewrót w bok.
- Teddy, ostrożnie, bo spad...
Nie skończył. Teddy zsunął się z miotełki i spadł do błota, rozbryzgując śnieg wszędzie dookoła. Harry wyhamował ostro i zeskoczył przy chłopcu. Uklęknął przy nim.
- Teddy, wszystko w porządku?
- Tak – odparł chłopczyk, wybuchając radosnym śmiechem.
Chwycił wujka za rękę i pociągnął za sobą. Harry osunął się na niego i też zaczął się śmiać. Wkrótce zaczęli tarzać się w błocie i śniegu.
- Wypuścić dzieci na dwór – usłyszeli niedługo potem niezadowolony głos Ginny. – Harry, jaki ty dajesz małemu przykład? – westchnęła.
Podeszła do nich z niewesołą miną.
- Jak Andromeda to zobaczy... – Pokręciła głową.
- To tylko zabawa, Ginny – zauważył Harry, pomagając wstać Teddy’emu. Potem podniósł się sam.
Wytarł brudne ręce w kurtkę, rozsmarowując błoto jeszcze bardziej. Ginny jęknęła.
- Wyglądacie jak dwie świnki – powiedziała. – A na dodatek jesteście cali mokrzy! Jeszcze obaj się przeziębicie! Marsz do środka i do kąpieli – zakomenderowała.
Teddy podskoczył z radości.
- Będę się kąpał z wujkiem! – wykrzyknął i puścił się biegiem do środka.
Ginny spojrzała na Harry’ego i w końcu się roześmiała.

niedziela, 24 czerwca 2012

notka organizacyjna


Drodzy Czytelnicy,
miło mi jest Was powitać na nowym - starym blogu. ;) Jak widzicie przenosiny się udały i już niedługo (w przeciągu 2 dni) pojawi się nowa notka - nr 150. Mam nadzieję, że zmiana adresu (portalu blogowego) nie wpłynie zbytnio na waszą aktywność w czytaniu opowiadania i jego komentowaniu. Liczę na to, że będzie Was tak dużo jak na Onecie, a może z czasem nawet i więcej. ;) 
Kochani zapraszam Was do komentowania i czytania. Co się tyczy komentarzy jestem otwarta nie tylko na te pozytywne, ale także na te będące krytyką. Poprzez słowo "krytyka" rozumiem komentarze posiadające dobre i złe strony bloga / notek poparte konkretnymi argumentami. Wszelkie komentarze będące na nie, bez uzasadnienia będą kasowane. Jak i również wszelkie komentarze obrażające poszczególnych komentujących. I nie będzie pod tym względem taryfy ulgowej. Komentarze pod notka nie mają służyć Wam - czytelnikom do obrażania siebie nawzajem, a także do obrażania bloga. To by było na tyle jeśli chodzi o kwestie organizacyjne.


Kochani mam dla Was niespodziankę w postaci... fanpage bloga. ;)
Podaję adres : https://www.facebook.com/pages/Fanpage-bloga-harry-ginny-miloscblogspotcom/137412109729072    Będą tam zamieszczane różnego rodzaju informacje związane z blogiem jak np. informacja o dodaniu notki, a także inne informacje związane ogólnie z sagą HP. ;) Mam nadzieję, że niespodzianka przypadnie Wam do gustu.
Dziękuję za uwagę i życzę Wam miłego wieczoru. Pamiętajcie, niedługo ukaże się nowa notka. ;)
Pozdrawiam

Wasza jogi_hp"

149. "Nie chcę rozwodu"


Ginny oparła się wygodnie na krześle, odsunęła pamiętnik, kładąc go na kolanach i wpatrzyła się w ciemność za oknem. Tego się nie spodziewała. James biegał za śmierciożercami, zostawiając Lily samą w domu. Mimo to ona wybaczała mu wszystko. Oczywiście bała się, w końcu to były bardziej niebezpieczne czasy niż teraz, ale rozumiała. A ona? Potrafi tylko wrzeszczeć na Harry’ego. 
Zamknęła oczy i zapłakała.
Kiedy stała się taka wiedźmowata? Huśtawki nastrojów? Pewnie też, ale nie mogła przecież wszystkiego zwalać na ciążę.
Przywołała tetrową pieluchę i przetarła oczy. Ponownie zajrzała do pamiętnika i przeczytała ostatni wpis.

Wiem, James stara się jak może, by wszyscy byli bezpieczni, a zwłaszcza ja i nasze nienarodzone maleństwo. 
Żeby nasz syn albo córka miał spokojną przyszłość.
I za to go kocham.

Czy Harry nie robi tego samego? Ile razy powtarzał, że chce by wszyscy byli bezpieczni? Żeby wreszcie zapanował spokój? Mnóstwo. 
Niestety ona zrobiła z tego tragedię i próbowała zmienić Harry’ego. Po co? Czy nie dlatego są razem, bo to jej się w nim podobało? To był jeden z powodów, ale na miłość i bycie razem składa się dużo więcej czynników. 
Jak sprawić, by znowu mogli na siebie patrzeć? By Harry nie uciekał od niej, tylko by był blisko?
Wszystko zależało od tej rozmowy, którą mają odbyć w poniedziałek. 
Teraz nie wiedziała kogo winić bardziej, za to, że został w Hogwarcie na te dni – jego, czy McGonagall.
Odłożyła pamiętnik Lily i wstała. 
James nie spał. Śmiał się i machał rączkami nad sobą, a zabawki latały nad nim w równym kółeczku. 
Chwyciła go w objęcia. Zabawki spadły do łóżeczka, gdy James przytulił się do mamy.
- Skarbie! – wykrzyknęła radośnie. – Mój mały czarodzieju! Potrafisz sam się sobą zająć! – Obcałowała go po całej buźce. Niestety jej uśmiech zgasł, gdy pomyślała o Harrym. – I znowu twój ojciec tego nie zobaczył – dodała zrezygnowana.
James położył rączkę na jej policzku, gaworząc.
- Co próbujesz mi powiedzieć? Tęsknisz za nim, prawda? – szepnęła. – Gdyby mógł wrócić wcześniej... 
Wspięła się na górę, wymijając porozrzucane rzeczy Harry’ego, myśląc, że jutro to posprząta, i weszła do łazienki. 
Wykąpała się razem z malcem, rozchlapując wodę dokoła wanny, po czym razem z nim położyła się do łóżka w sypialni.
Wkrótce James zasnął przytulony do niej, a ona leżała na plecach wpatrzona w sufit i przesuwające się cienie, nie mogąc zasnąć. Wciąż myślała o tym, co przeczytała w pamiętniku Lily Potter, co mówiła jej mama i Hermiona i o wszystkim, co ona sama powiedziała w złości Harry’emu. 
Nie zasłużył na takie traktowanie jakie mu zgotowała. Choć może nie tak do końca. Z jednej strony miała rację: powinien być częściej w domu i poświęcać więcej uwagi Jamesowi, jeśli nie jej. 
On też powinien się czasami pohamować i zastanowić, co mówi. Rozwód... Naprawdę tego chciał? Tym jednym słowem chciał zniszczyć cały nasz świat? Wymazać z pamięci tyle lat? Gdy rano wykrzyczał jej to w twarz, to ją tak zabolało, a jednak... Wiedziała, że nie żartował. Nie. W takich sprawach nikt nie żartuje.
Przekręciła się na bok. James zakwilił cichutko, przypominając jej o sobie. Pocałowała jego czarną czuprynkę, która w przyszłości będzie identyczna jak jego ojca...
Pomyślała o Hermionie i Ronie. Gdy cztery miesiące temu nawzajem się zdradzili, spodziewała się, że to u nich dojdzie do rozwodu. Na szczęście połączyło ich nienarodzone dziecko. Chyba nigdy nie widziała brata tak troszczącego się o kogokolwiek, jak wtedy, gdy Hermiona przez wiele tygodni leżała w Mungu. 
A Harry... Nigdy jej nie zdradził, choć wiedziała, że Cho chciała zagiąć na niego parol wiele lat temu. On jednak nie uległ jej wdziękom, cały czas myśląc o niej, o Ginny. Potem przyszedł okres, gdy to on podejrzewał ją. 
Dean. 
To on napsuł w ich życiu. Pojawił się jako tajemniczy fan, a potem pod kontrolą śmierciożerców najpierw podszył się pod Harry’ego, a później... porwał Teddy’ego.  To on podsunął im, a raczej żądał tego od niej: „Rozwiedź się z Potterem...”
Gdy wreszcie doszło do aresztowania Deana, Harry zaangażował się w przesłuchania, a po tajemniczym samobójstwie Deana zajął się tym całkowicie.
I to od tamtego czasu zaczęło się psuć do tego stopnia, że oboje zaczęli myśleć o najgorszym.
Hermiona wielokrotnie miała rację. Wczoraj uświadomiła jej wiele rzeczy, o których oczywiście wiedziała od dawna, ale jego nieobecność to przyćmiła – że ma tylko ją i Jamesa.
Wstała i podeszła do okna. W szybie dostrzegła swoje odbicie. Czerwone oczy i policzki lśniące od płynących łez, choć ona nie zdawała sobie z tego sprawy, zdradzały jej uczucia.
Nie chciała rozwodu, rozstania... Chciała jego. Żeby wrócił. 
W ciemności zamajaczyły groby jego rodziców i pomyślała o Lily i jej przeżyciach, które zapisała. 
Jaki ojciec taki syn. Czyżby to było rodzinne? 
Usłyszała zza pleców ciche kwilenie Jamesa. Odwróciła się i spojrzała na malca. Leżał na brzuszku po środku wielkiego małżeńskiego łóżka, przez co wydało jej się, że jest mniejszy niż normalnie. Uśmiechnęła się przez łzy, gdy maluch zamlaskał i włożył rączkę do buzi. 
Usiadła przy toaletce i wyciągnęła pergamin i pióro. Chciała jeszcze raz porozmawiać z Hermioną przed powrotem Harry’ego.

Hermiono
Harry’ego nadal nie ma. Ma wrócić dopiero w poniedziałek – taką przysłał mi wiadomość. 
Korzystając z okazji, chcę przyjść do Was. Podaj mi tylko Wasz nowy adres. Oczywiście, nie obrażę się, gdy powiecie, że chcecie być sami.
Dziękuję Ci za wszystko, co dla nas robisz i jednocześnie przepraszam. Jesteś naprawdę wspaniałą przyjaciółką.

Ginny.

Złożyła pergamin i odłożyła na toaletkę. Śnieżka, rodzinna sowa, którą mieli od lat, zapukała w okno, jakby wiedziała, że pani jej potrzebuje. Zahukała z godnością i wyciągnęła nóżkę, gdy Ginny otworzyła jedno skrzydło. 
- Zabierz tę wiadomość do Hermiony – poprosiła cicho, przywiązując pergamin do łuskowatej nogi Śnieżki.
Sowa kłapnęła dziobem i wyfrunęła w ciemność.
Gdy tylko jej plamka zniknęła w oddali, Ginny wróciła z powrotem do łóżka. Ułożyła się obok Jamesa i zamknęła oczy.
Obudziła się chwilę potem przez kręcącego się i płaczącego Jamesa. Przynajmniej tak jej się zdawało, ale gdy otworzyła oczy zobaczyła skośne promienie słońca wpadające do sypialni przez zasłonki, świadczące, że spała kilka godzin. 
Podniosła się, biorąc malca na ręce. 
Gdy zeszła na dół, w kuchni czekało na nią śniadanie i kaszka dla Jamesa, a przy jej talerzu leżał list.
- Harry?... – szepnęła, rozglądając się dokoła.
Przy jej nogach pojawił się skrzat.
- Pani Ginewra wybaczy Zgredkowi, ale Zgredek chciał pomóc pani po powrocie ze szpitala...
- W porządku Zgredku – powiedziała, osuwając się na najbliższe krzesło.
James wyciągnął rączkę do stojącej miseczki.
- James, nie! – wykrzyknęła. 
Chłopiec rozpłakał się, gdy mama złapała rączkę i odsunęła ją z dala od wszystkiego, co stało na stole. 
- Kaszka jest gorąca, skarbie – powiedziała. – Mama cię nakarmi, dobrze? A co to jest, Zgredku? – spytała, podnosząc pergamin i spoglądając na skrzata.
- Sowa państwa przyniosła przed chwilą – oznajmił.
- Śnieżka?
- Tak, proszę pani. 
Zgredek ukłonił się i zniknął, a ona rozwinęła pergamin. James położył jedną rączkę na jej policzku a drugą wyciągnął do listu.
- Chcesz wiedzieć od kogo? – zaszczebiotała Ginny, uśmiechając się do niego i odkładając kartkę. – To od cioci Hermiony i wujka Rona. Zapraszają nas dzisiaj na obiad.
Malec zagadał radośnie, wykręcając się i chwytając papier. Zgniótł go w rączce i zrzucił na podłogę. 
- Hej! Kto tu tak rozrabia? – Ginny przywołała zaklęciem list od Hermiony i odłożyła ze swojej drugiej strony. – Mama upiecze ciasteczka i pójdziemy, dobrze?
-------- 
Harry miał ochotę strzelić sobie w głowę. Rozwód? Co ty sobie myślałeś idioto? Przecież tego nie chcesz! 
Nie wrócił jednak do Ginny, tylko po wyjściu z Munga od razu teleportował się do Hogsmeade. Wiedział, że do spotkania z McGonagall ma jeszcze trochę czasu, dlatego postanowił się przejść. Przy poczcie, Trzech Miotłach i wyjściu z miasteczka spotkał kilku znajomych aurorów. Kiwnął im głową na powitanie i odszedł. Był tak zatopiony we własnych myślach, że nie zauważył, kiedy doszedł do Wrzeszczącej Chaty. 
Wiele wspomnień wiązało się z tym miejscem. To tu poznał Syriusza, i to tu, kilka lat później, śmierciożercy trzymali Ginny i torturowali ją na jego oczach. Teraz stała pusta i cicha. 
Pociągnął nosem i przetarł twarz wierzchem dłoni. Słowa Ginny z dzisiejszego poranka, gdy zaproponował rozwód, uderzyły go ze zdwojoną siłą: „Świetnie! Nareszcie znajdę sobie męża, który nie będzie pakował w kłopoty własnej rodziny!”
Miała rację. Odkąd byli razem, ona była narażona na niebezpieczeństwo. To dlatego zerwał z nią po śmierci Dumbledore’a, by Voldemort nie miał do niej dostępu. Jednak po ostatnim starciu, gdy obudził się w Mungu i zobaczył ją, stracił głowę i nie chciał się rozstawać. Nigdy więcej. Swoją drogą, ona też tego nie chciała. Przyjęła jego oświadczyny bez strachu, choć zapowiedział, że nic nie będzie proste. 
I niestety tak było. Śmierciożercy siali panikę w ich życiu. Porywali ją, on szedł ją ratować i tak w kółko. Gdy już mieli go w ręku, trochę jej odpuszczali, ale wtedy ona stawała w jego obronie, choć on za każdym razem starał się, by odeszła. 
Tylko ona widziała, jak bardzo był pokiereszowany, gdy wrócił w tamtą pamiętną wigilię, po spotkaniu z Zabinim. Wiedział, choć ona mu wtedy tego nie powiedziała, że płakała, kiedy go łatała.
Może rzeczywiście powinni się rozstać? Miałaby spokojniejsze życie, bez strachu o przyszłość.
Ale jest jeszcze James i nienarodzone dziecko. Miały się wychowywać bez ojca? Żadne dziecko na to nie zasługuje.
- Potter!
Odwrócił się. Od strony wioski szedł ku niemu jeden z aurorów. Spojrzał na zegarek. Dochodziła czternasta, godzina, na którą był umówiony z McGonagall. 
- McGonagall właśnie dotarła do Hogsmeade – oznajmił mężczyzna, podchodząc bliżej.
- W porządku, już idę.

Gospoda Pod Trzema Miotłami była zatłoczona jak zwykle, gdy w wiosce pojawiali się uczniowie Hogwartu. 
Madame Rosmerta uśmiechnęła się na jego widok i kiwnęła głową w stronę stolika w kącie, przy którym zasiadała McGonagall wraz z nieznanym mu mężczyzną kilka lat starszym od niego. Zamówił kufel kremowego piwa i skierował się do stolika nauczycieli. Kiedy przechodził między stolikami kilka par oczu śledziło każdy jego krok. To było jak uporczywe łaskotanie w kark. Już zapomniał jak to jest być w centrum wydarzeń. Zamierzał przeczesać sobie włosy lewą ręką, by przypomnieć, że od lat jest żonaty, gdy uświadomił sobie, że te młode dziewczyny, które go obserwują najbardziej chciałyby znaleźć się z nim na okładce „Czarownicy”, a inni są zaciekawieni czy nadal jest skłócony z żoną, o czym nie tak dawno czytali w „Proroku”. Ignorując to, szedł dalej. 
- Dzień dobry, pani dyrektor – powiedział, przystając przy stole.
- Harry Potter! – Mężczyzna podskoczył na krześle, jakby ktoś dźgnął go w pośladek, i wyciągnął rękę do powitania.
- Witaj Harry – przywitała się McGonagall. – Poznaj obecnego nauczyciela obrony przed czarną magią Philipa Blackburna. 
Harry kiwnął mężczyźnie głową i dopiero teraz uścisnął mu dłoń.
- Jest nauczycielem od pięciu lat – dodała McGonagall, gdy Harry usiadł.
- Czyli klątwa Voldemorta wreszcie przestała działać – mruknął cicho do siebie. – Cieszę się, ale nie po to mnie chyba pani zaprosiła...
- Minerwa – przerwała mu kobieta.
Harry zmarszczył brwi, spoglądając na nią.
- Możesz mi mówić po imieniu, Harry. Już dawno przestałeś być moim uczniem. I oczywiście, nie tylko po to cię tu zaprosiłam. Wszystko wyjaśni ci Philip – wskazała na Blackburna.
- Tak, tak, oczywiście – mężczyzna pokiwał skwapliwie głową. – I przepraszam, ale to niesamowite, że mogę spotkać się z tobą. – Upił łyk miodu ze swojej szklanki. – No dobrze, ale wracając do tego o co chodzi... – zawiesił głos, spoglądając na Harry’ego – chciałbym, żebyś co jakiś czas przychodził do Hogwartu i prowadził zajęcia z obrony. 
- Ja? – spytał Harry, zaskoczony tą propozycją. – Przecież...
- Chodzi mi o kilka wykładów na temat obrony przed czarną magią, raz na jakiś czas. Może też kilka zajęć praktycznych...
Harry milczał, sącząc piwo.
- Czegoś tu nie rozumiem – stwierdził w końcu, spoglądając to na Blackburna to na McGonagall. – Dlaczego ja i dlaczego w ogóle mam brać w tym udział?
- Minerwa powiedziała mi, że wiele lat temu prowadziłeś tajną grupę... Jak ona się nazywała? – zapytał, zerkając na McGonagall – ach tak... Gwardia Dumbledore’a. – powiedział. – A potem ta grupa walczyła z tobą przeciwko Sam-Wiesz-Komu.
- Harry – wtrąciła się dyrektorka – może inni o tym zapomnieli, ale nie my. Jak pomyślę, że Hogwart mógł być opanowany przez Sam-Wiesz-Kogo i śmierciożerców... – urwała na chwilę, po czym dodała: – nie wiem, czy wiesz, ale podobno Snape miał zostać dyrektorem na jego polecenie... 
- Wiem – mruknął. – Powiedział mi...
Odwrócił głowę i zamknął oczy. Nie chciał tego pamiętać, jednak teraz wspomnienia wróciły.
- Snape? – McGonagall była zaskoczona. – Jak? Kiedy?
- Przed śmiercią. Zresztą... – Harry pokręcił głową – nie przyszliśmy tu wspominać Snape’a, prawda? – Odstawił kufel na stół. – Jeśli pozwolicie, to zastanowię się nad tą propozycją. Dam odpowiedź... – zawahał się chwilę – może jutro?
- W porządku – powiedziała McGonagall. Odetchnęła i zerknęła na zegarek. – No dobrze, muszę wracać do zamku i zająć się sprawami szkoły.
Wszyscy troje wstali i razem ruszyli do wyjścia. Przy drzwiach wpadli na Hagrida. 
- Cholibka, Harry! – ryknął, chwytając Harry’ego za ramiona, aż zatrzeszczały mu kości. – Dobrze cię widzieć, chłopie! Dobrze widzieć. Jak tam rodzinka?
- James nie rozstaje się z Dziobkiem – oznajmił, siląc się na uśmiech.
- To wspaniale! – Poklepał Harry’ego po plecach z taką siłą, że ten stracił równowagę. – Mam nadzieję, że niedługo zobaczę tego waszego małego nicponia. Och, pani psor i pan psor, przepraszam nie zauważyłem...
- Hagridzie, jeśli pozwolisz – odezwała się McGonagall – Harry jeszcze nie wyjeżdża. Będziesz miał okazję się z nim spotkać. – Odwróciła się, spoglądając na Harry’ego – Mam nadzieję, że możesz zostać do poniedziałku. Chcę z tobą jeszcze porozmawiać. Nie tylko o dodatkowych wykładach z obrony przed czarną magią, ale także o... Severusie.
Harry skrzywił się lekko. Ginny go za to znienawidzi, ale McGonagall się nie odmawia. Skinął więc głową.
- Wspaniale – oświadczyła. – Zapraszam cię więc jutro po śniadaniu do mojego gabinetu. Do zobaczenia. 
Po tych słowach odwróciła się i odeszła w stronę Hogwartu.
Kilka godzin później Harry stał przy oknie wynajętego pokoju w gospodzie Pod Trzema Miotłami i obserwował tonący w mroku zamek. Była północ i wszędzie panowała głęboka cisza. 
Rozmowa z McGonagall poruszyła czułą strunę. Gdyby nie wspomniała Snape’a, nie zacząłby myśleć o tym co było. To on go zabił... Nie. Zrobił to Voldemort, posługując się jego ręką i różdżką. Jednak czy to nie jest to samo? Niestety jest. Przez tyle lat starał się to wymazać z pamięci, wcisnąć w najgłębszy zakamarek świadomości. I nawet mu się to udawało. Do dzisiaj.
Usiadł na parapecie, oparł głowę o zimną szybę i zamknął oczy. 
Znalazł się w ciemnym salonie starego Domu Riddle’ów w Little Hangleton, w którym nie był od siedmiu lat. Voldemort siedział w starym fotelu przy kominku, głaszcząc po łbie Nagini zwiniętą na jego ramionach, a on stał obok, ze związanymi nogami i rękami wewnątrz przeźroczystej kuli, niczym w zaczarowanej klatce. Skąd Voldemort wiedział, że Harry jest ostatnim horkruksem? Miał się dowiedzieć za chwilę. Blizna pulsowała tępym bólem od kilku godzin, odkąd Voldemort trzymał go przy sobie.
- Mam dla ciebie niespodziankę, Harry Potterze – powiedział Voldemort swoim wysokim głosem, obserwując go bez mrugnięcia okiem. – Oto człowiek, który przekazał mi wiadomość o naszym szczególnym połączeniu.  
Pstryknął palcami i przed nimi pojawił się Snape. 
Harry zacisnął zęby. Tłuste kłaki zasłaniające twarz Snape’a i zimne spojrzenie czarnych oczu sprawiły, że poczuł jak całe jego ciało przenika nienawiść do niego. 
- Zdrajca! – warknął Harry. – Co z twoją obietnicą? Po co mi mówiłeś o tym wszystkim? Zawsze byłeś jego i tak zostanie!
Snape nie odpowiedział. Harry zrozumiał, że został magicznie zakneblowany i nie może nic powiedzieć ani zrobić. Był jak marionetka.
Czarny Pan zaśmiał się.
- Tak, Harry Potterze – wysyczał. – Zdrajca. Chciałem ci coś pokazać.
Wstał i stanął za nim. Pstryknął palcami, a zaczarowana klatka zniknęła. Harry próbował się odsunąć, ale nagle poczuł na ramieniu dłoń Voldemorta i jego blizna eksplodowała bólem, jeszcze gorszym niż czuł do tej pory. Jakby Voldemort wbił igłę w jego czoło.
- Zostaw mnie – wymamrotał, z trudem panując nad sobą, by nie zwymiotować z bólu.
- O nie, Harry. Zasługujesz na to, by w tym uczestniczyć. On także jest moim zdrajcą i chcę ci pokazać co robię ze zdrajcami w moim otoczeniu. 
Harry drgnął, gdy Voldemort wsunął mu w dłoń różdżkę. Chwilę później jego lodowata ręka owinęła się wokół jego własnej i skierowała ją przed siebie. Usiłował się wyszarpnąć, ale na próżno.
- To moja pierwsza lekcja dla ciebie, Harry Potterze, której pragnę cię nauczyć – powiedział spokojnie.
- Nie chcę...
- Ależ oczywiście, że tego chcesz. Przecież przez niego tu trafiłeś. Musi wiedzieć, że jesteś wściekły.
Różdżka była wycelowana prosto w Snape’a, który wciąż stał niewzruszony przed nimi.
- Crucio!
Snape osunął się na ziemię, wyjąc i wijąc się z bólu. 
- Wspaniale, Harry. – Głos Voldemorta wypełniony chłodną obojętnością, wymieszaną z nutą zadowolenia, rozbrzmiał w pomieszczeniu. Wciąż nie puszczał ręki Harry’ego. – A teraz lekcja druga. Avada Kedavra.
Zielony promień uderzył w leżącego mężczyznę, który momentalnie przestał się ruszać. A potem rozpętało się piekło.
Harry ocknął się, nie mogąc oddychać. Odruchowo podniósł rękę i dotknął nią blizny na czole. Nie bolała go od lat, mimo to czuł, że coś jest nie w porządku. 
To on powinien był wtedy zginąć, nie Snape. Nie miał okazji by mu przebaczyć, powiedzieć, że zawdzięcza mu życie...
Nie wspominał tamtych wydarzeń, bo późniejsza walka z Voldemortem, zabicie Nagini i klątwy śmierciożerców po śmierci ich pana rzucane na niego, przyćmiły wszystko inne. A może tylko odsunął je w najdalszy kąt świadomości. To właśnie śmierciożercy rozgłosili wszem i wobec, że to Harry zabił Severusa Snape’a, bo widzieli jak stoi nad martwym mężczyzną z wciąż wycelowaną różdżką. Nigdy nie prostował tych pogłosek. Gdyby sprawdzili mu różdżkę i tak by się okazało, że to jego różdżką tego dokonano, więc nie było sensu. A prawdę wolał zachować dla siebie. Nikt o tym nie wiedział, nawet Ginny. 
Ginny...
Wyjrzał przez okno. Wciąż była noc, choć daleko za górami zaczynało robić się jaśniej, ciemne niebo zmieniało kolor z granatu na opalizującą szarość. Powoli wstawał świt.
Uświadomił sobie, że dzięki niej czuł spokój. To ona była przy nim od samego początku; była przy nim duchowo a potem fizycznie. Dotąd nie zdawał sobie z tego sprawy, ale to jej obecność sprawiała, że o tym nie myślał.
Czyżby to wszystko, co się ostatnio między nimi stało, przebudziło w nim stare wspomnienia, o których chciał zapomnieć? Na to wyglądało. 
Położył się do łóżka, ale wciąż nie mógł zasnąć. To był kolejny miesiąc bez snu, bez niej, bez jej spokojnego oddechu ogrzewającego jego pierś... Miał wrażenie, że niedługo zwariuje... A może już wariował?
Teraz pozostawało tylko jedno pytanie – czy uda im się odbudować ruinę ich miłości i związku? Jeśli nie... odejdzie, a jeśli jednak się uda, nawet małymi kroczkami... To może powinni odnowić przysięgę?
Było tylko jedno wyjście, by się o tym przekonać – musi wrócić do domu najszybciej jak to będzie możliwe.
Następnego dnia spotkał się z McGonagall. To była krótka wizyta w Hogwarcie. Powiedział tylko, że zgadza się na te wykłady, przeprosił, że nie zostanie dłużej i po krótkiej rozmowie z Hagridem, który odprowadzał go do bram zamku, deportował się tuż za osłonami. 
------- 
Ron i Hermiona mieszkali na obrzeżach miasteczka czarodziejów w Upper Flagley, na osiedlu identycznych małych domków. Wokół ich domku rosło kilka uroczych drzew, pochylając się nad domownikami i ich gośćmi, jakby chcieli ich ochronić przed niebezpieczeństwami. 
Ginny obeszła kilka razy ogródek i domek swoich najbliższych, jednocześnie usypiając Jamesa na ramieniu. Hermiona i Ron opisywali z wielką radością, jak go znaleźli, ile musieli się napracować nad mugolami, którzy ten domek sprzedawali i o tym jak wreszcie w nim zamieszkali. 
Ginny patrzyła ze smutkiem na szczęśliwą parę i zazdrościła im. Kiedyś to oni zazdrościli jej, teraz role się odwróciły. 
Kiedy wrócili do środka, Ginny ułożyła Jamesa w łóżeczku, które wzięła ze sobą, a Ron i Hermiona zaczęli przygotowywać herbatę i posiłek. 
Gdy weszła do nich do kuchni, Ron pokazywał coś Hermionie na rozwiniętym skrawku pergaminu. Dostrzegł ją, schował go do kieszeni i po ucałowaniu Hermiony i jej w policzek, deportował się, tłumacząc się pilnym wyjściem do Nory.
Hermiona zrobiła herbatę i obie usiadły przy kuchennym stole.
- No dobrze – zaczęła Hermiona. – To o czym chciałaś ze mną rozmawiać?
Ginny westchnęła.
- Chciałam cię przeprosić. Miałaś rację. Nie tylko wczoraj, ale zawsze, jeśli chodziło o Harry’ego i o mnie. Wieczorem, gdy zostałam sama, długo kręciłam się bez celu po domu i w końcu, w gabinecie Harry’ego znalazłam pamiętnik. W pierwszej chwili myślałam, że to jego, ale...
- To był pamiętnik jego matki? – wpadła jej w słowo Hermiona.
Ginny spojrzała na nią zaskoczona.
- Tak. Skąd wiesz? 
- Domyśliłam się. Nieważne, mów dalej.
Ginny przełknęła ślinę i kontynuowała.
- Tak więc otworzyłam go i zaczęłam czytać. Tyle razy słyszeliśmy, że Harry jest taki podobny do ojca, ale z tego pamiętnika dowiedziałam się, że on nie tyle jest do niego podobny, ale jest taki sam. Pół nocy o tym myślałam. Poza tym... – upiła łyk herbaty – nikomu się nie dziwię, że porównuje mnie i Harry’ego do nich. Lily też nienawidziła Jamesa za to, że ją zostawia i biega szukać śmierciożerców, gdy ona spodziewa się dziecka... A przecież wtedy było tak niebezpiecznie... Sama zresztą to wiesz... I doszłam do wniosku, że jestem idiotką. 
- Co?
Hermiona poderwała głowę, zaskoczona.
- To znaczy będę kompletną idiotką, gdy mu nie wybaczę. Ja wciąż go kocham, Hermiono. I chcę ratować nasze małżeństwo... 
- Wcale nią nie jesteś – wtrąciła Hermiona, ale Ginny pokręciła głową.
- Lily wybaczała Jamesowi za każdym razem, a ja? Ja potrafię tylko na niego krzyczeć...
- A nie brałaś pod uwagę zmiany humorów w ciąży?...
- Przez tyle czasu? Nie, Hermiono, to nie to...
Nagle usłyszały zgrzyt otwieranych drzwi wejściowych i w progu kuchni pojawił się Ron. W ręku trzymał torbę, z której wystawały różne dziecięce ciuszki. Obie spojrzały na niego.
- Ron, co robisz z rzeczami Jamesa? – spytała Ginny, podchodząc do niego i wyciągając niebieskie śpiochy z wyszytym na brzuszku wizerunkiem smoka. – Mam ze sobą rzeczy na zmianę... – Wtedy zobaczyła porozumiewawcze spojrzenia, jakie sobie rzucali z Hermioną i zrozumiała. – Harry cię prosił, tak? To on przysłał ten list, po którym niby to poszedłeś do rodziców, tak? Nie chce mnie widzieć?
Ron potrząsnął głową. 
- Tak, to był list od niego – powiedział niemrawo. – Poprosił mnie, żebym wziął rzeczy dla Jamesa i by mały został dziś u nas, a tobie mam powiedzieć, że czeka na ciebie w Dolinie...
- A-ale dlaczego bez Jamesa? Nie chce zobaczyć własnego syna?
- Pewnie nie chce, by mały był przy waszej rozmowie... Wiesz, by wam nie przeszkadzał i nie słuchał kłótni...
- On nie chce... – wymamrotała, ostatkiem samokontroli, powstrzymując się przed płaczem. 
- Ginny, to twoja ostatnia szansa – wtrąciła Hermiona. – I nie przejmuj się Jamesem, wszystko będzie dobrze.
- Dziękuję.
Uściskały się, po czym Ginny ucałowawszy śpiącego synka w czółko, wyszła na zewnątrz i deportowała się.
W Dolinie Godryka siąpił deszcz. Stary las szumiał nad jej głową jakąś starą zapomnianą melodię. Wszystko płakało wokół niej.
Przeszła przez furtkę i z obawą skierowała się do domu. Weszła po schodkach i ostrożnie otworzyła drzwi.
- Harry? – szepnęła. – Jesteś? – zawołała trochę głośniej.
Weszła głębiej, zamykając za sobą drzwi. Serce jej zamarło, gdy przy schodach zobaczyła jego kufer, a potem usłyszała kroki na górze.
- Harry! – krzyknęła.
Chwilę potem Harry zszedł na dół z plecakiem zarzuconym na jedno ramię. 
- C-co ty robisz? – zapytała drżącym głosem.
- Zauważyłem, że zaczęłaś mnie pakować, więc domyśliłem się, że podjęłaś decyzję – odparł pustym głosem. – Skoro tego chcesz, nie będę robił ci trudności, a jutro załatwię wszystko w ministerstwie. 
Odwrócił się, sięgnął po rączkę kufra i podszedł do drzwi. Jego dłoń zacisnęła się na klamce, ale nie otworzył ich, bo zatrzymał go błagalny szept:
- Harry, nie... 
Ginny z trudem panowała nad głosem. Twarda kula uformowała się w jej gardle, ale nie pozwoliła sobie na płacz. Jeszcze nie.
 Harry nadal stał nieruchomo, tyłem do niej. Podeszła do niego, zsunęła mu plecak z ramienia i chwyciwszy za rękę zaprowadziła go do salonu. Szła tyłem, nie spuszczając z niego wzroku, ciągnąc go za sobą.
Posadziła go w fotelu, sama siadając na nogach u jego stóp. 
Chwilę patrzyła na niego bez słowa. Miała nadzieję, że zobaczy ból w jej oczach i zrozumie. On jednak nie patrzył na nią. Gdy wciąż milczał, poprosiła:
- Harry, spójrz na mnie.
Jego wzrok przez chwilę spoczął na niej, po czym znowu odwrócił głowę w stronę kominka. 
- Nie chcę rozwodu – szepnęła łamiącym się głosem. – Nigdy tego nie chciałam. Wiesz jak mnie tym zraniłeś? Naprawdę chciałeś tym jednym słowem zniszczyć cały nasz świat? Dlaczego? Pewnie myślisz, że zasłużyłam i masz rację, ale ja tylko chciałam, żebyś zwrócił na mnie uwagę... Na mnie i Jamesa. Jesteśmy twoją rodziną, Harry. Kogo masz poza nami? Kto kocha cię tak mocno, jak my? Nikt. 
Harry wciąż milczał, ale nie patrzył już w bok, tylko na nią. W Ginny zaczęła kiełkować nadzieja, że jeszcze nie wszystko jest stracone.
- Jeszcze wczoraj byłam na ciebie zła – kontynuowała – stąd te porozrzucane twoje ubrania w sypialni, ale znalazłam to u ciebie w gabinecie. – Wyciągnęła różdżkę i przywołała pamiętnik Lily. – Przeczytałam kilka wpisów i zrozumiałam jaką jestem egoistką. – Otworzyła na stronie z datą 15 kwietnia 1980. – Spójrz na to. U twoich rodziców była identyczna sytuacja, ale Lily wybaczyła wszystko Jamesowi, bo wiedziała, że on robi to wszystko dla was. 
Jej słowa bardzo Harry’ego poruszyły. Z trudem panował nad swoimi reakcjami, gdy czytał tekst pamiętnika, co chwila zerkając na Ginny. Tak bardzo chciał scałować łzy, które od dawna płynęły jej po policzkach i wziąć ją w ramiona.
- Pewnie jesteś zły, że to przeczytałam – wyszeptała. – Przepraszam. Zrozumiem, jeśli nadal zamierzasz odejść. 
Wstała i bez słowa odeszła w stronę schodów.
Harry odrzucił pamiętnik matki na stolik. Poderwał się z miejsca i jednym susem znalazł się przy niej. 
- Stój.
Chwycił ją za ramiona i odwrócił do siebie. 
- Jeśli to miała być nasza rozmowa, to pozwól mi coś powiedzieć.
Ginny znieruchomiała. 
- Ja też nie chcę rozwodu. To wszystko mnie przerosło i palnąłem bez zastanowienia, że dam ci wolną drogę. Ale bez ciebie... Bez ciebie wszystko traciło sens. Nie potrafię żyć, oddychać, gdy nie ma cię blisko mnie i... wracają koszmary sprzed lat, o których chciałem zapomnieć. Kocham cię, Ginny.
Ginny rozpłakała się po tych słowach, wtulając się w niego. 
- Och, Harry... – szepnęła. – Obiecaj mi, że już nigdy... już nigdy nas nie opuścisz na tak długo i będziesz więcej czasu poświęcał mnie, Jamesowi i maleństwu.
Położyła dłoń na brzuchu i spojrzała na niego. On chwycił tę dłoń i uścisnął, nie odrywając jej od brzucha.
- Obiecuję – powiedział.
Ginny uniosła głowę. Patrzyli na siebie przez chwilę, zanim usta Harry’ego zbliżyły się do niej i pocałowały mocno, z pasją na jaką tylko było go stać. Z zapałem oddała pocałunek. Po kilku minutach intensywnego całowania Ginny oderwała się od niego i wyszeptała:
- Kocham cię, Harry.
Po tych słowach Harry wziął ją na ręce i wbiegł po schodach na górę, by tam przypieczętować ich miłość.

148. Przemyślenia pani Potter


Ginny, leżąc w szpitalu, miała mnóstwo czasu na rozmyślania. Po tych dwóch dniach od zbudzenia się ze śpiączki zobaczyła, jak bardzo wszyscy się zmienili, a najbardziej Harry. 
Wiedziała już od uzdrowiciela i pielęgniarek, że siedział przy niej całe dnie, od rana do nocy, sam, trzymając ją za rękę, albo zabawiając Jamesa na rozłożonym w kącie kocu.
Nie czuła już złości, gdy o nim myślała, bardziej troskę. Wyglądał paskudnie. Kilkudniowy zarost... podkrążone i zaczerwienione oczy... Jakby naprawdę nie spał od kilku dni. Nie. On nie tyle, że nie spał, on musiał płakać... Czy stało się coś jeszcze o czym nie wiedziała?
Czy rzeczywiście przez ten czas zajmował się Jamesem, tak jak mówiła mama? 
Gdzie mieszkali? Sami, na Grimmauld Place, czy pod okiem mamy, w Norze?
Była pewna, że Harry nie chciał przyznać się nikomu, że nie umie zaopiekować się własnym synem, dlatego wciąż był tutaj i spał na Grimmauld Place. A może jednak wiedział? James dobrze wyglądał i był szczęśliwy, gdy Harry trzymał go na rękach.
Westchnęła. 
Czemu tak się od siebie oddaliliśmy?, pomyślała. Przecież zawsze wiedziałam, że Harry nie będzie szczęśliwy dopóki śmierciożercy są na wolności. Kiedyś był Voldemort, a teraz... To wszyscy ci, którzy stoją za Malfoyem i Lestrange. 
Hermiona miała rację. Zawsze się rozumieliśmy. Nawzajem dawaliśmy sobie wsparcie, ciepło i bezpieczeństwo, choć nie zawsze było to proste, gdy wiedzieliśmy, że gdzieś blisko są śmierciożercy. Może ta sytuacja, to także moja wina? W czasie kłótni nakrzyczałam na niego, że zapomniał o moich uczuciach, ale czy ja pamiętałam o jego? Niestety nie. 
A przecież tuż po narodzinach powiedział mi, że się boi, że ich może spotkać to samo co jego rodziców... i James zostanie sam... tak jak on...
Czy nadal tak myślał? Potrząsnęła głową. Miała nadzieję, że nie.
No właśnie, James... Odkąd się pojawił nasze życie całkowicie się zmieniło. Mama mówiła mi, że wraz z narodzeniem dziecka wszystko wywróci się do góry nogami, ale nie chciałam tego słuchać, a teraz? Proszę.
Z upływem dni czuła się coraz lepiej. Uzdrowiciel Octopus powiedział, że prawdopodobnie w weekend będzie mogła wrócić do domu. Tylko, do którego? Najchętniej wróciłaby z Harrym do Doliny Godryka, ale czy on tego chciał? Tego nie była pewna.
Serce jej pękało, gdy na niego patrzyła, jednak starała się tego nie okazywać. Codziennie go obserwowała, gdy przychodził, jednak ich stosunki były sztywne i bardzo zimne. Harry na każde jej pytanie opowiadał chłodno i oschle. W jego głosie, spojrzeniu i dotyku wyczuwała, że ta kłótnia wiele w nim zmieniła. Jego twarz była jak maska, której nie widziała od lat. Bała się nawet pomyśleć, czy... między nimi jest jeszcze ta dawna miłość. 
Czy kiedykolwiek dojdą jeszcze do porozumienia?
Dni mijały. W czwartek dowiedziała się, że w sobotę Harry zamierza udać się do Hogsmeade i Hogwartu. Nie chciała uwierzyć, że to prośba McGonagall. Nie po tym, co przeczytała w jednym z numerów „Proroka”, że w jakiejś małej miejscowości na północy kraju był atak śmierciożerców. On po prostu musiał być w centrum wydarzeń i wiedzieć wszystko. 
To bolało. Dla niego ważniejsze było to, czy Hogwartowi coś zagraża, a nie własna rodzina. Wiedziała, że to był jego pierwszy prawdziwy dom, ale to było tak dawno... Teraz jego domem powinna być ona i James...
A ona właśnie w sobotę miała wreszcie wrócić do domu.
------ 
Harry przyszedł do niej w sobotę rano. Przy oknie ustawił wózek, w którym spał James.
Ginny zmrużyła oczy, spoglądając na niego. 
- Przyszedłeś, żeby mnie stąd zabrać? – zapytała. 
Z trudem panowała nad głosem, by nie dostrzegł w nim nawet cienia nadziei. Wstała i podeszła do wózka, by popatrzeć na śpiącego synka.
Harry potrząsnął głową. 
- Przyszedłem zostawić Jamesa pod twoją opieką. Wiesz, że w południe idę do Hogwartu i nie mogę...
Ginny wywróciła oczami. No tak. Nie zrezygnował.
- Tak, wiem – przyznała cicho. – A mały byłby dla ciebie dodatkowym balastem – syknęła.
Odwróciła się i splotła ramiona na piersi, opierając się lekko o wózek.
- Wiesz, że James nigdy nie był... – westchnął, po czym dodał sucho: – zresztą nie jadę tam dla przyjemności.
- To dziwne. Myślałam, że powrót do Hogwartu to dla ciebie przyjemność.
- To się myliłaś.
Przez dłuższą chwilę mierzyli się spojrzeniami. To Harry pierwszy odwrócił od niej wzrok.
- Przyszedłem tu także w innej sprawie – oznajmił.
- Tak?
- Długo o tym myślałem i chciałbym z tobą porozmawiać.
Ginny potrząsnęła głową.
- A jeśli ja nie chcę z tobą rozmawiać? – spytała. – Poza tym nie wiem czy jest o czym. 
- Ja myślę, że jest. Chodzi mi... o nas... 
- O nas? – prychnęła. – Ostatnio wydaje mi się, że nie ma żadnych „nas”! Jesteś tylko ty i śmierciożercy. Nie zauważasz mnie i Jamesa...
- To nieprawda – próbował zaprotestować. – A kto się nim zajmował przez ostatnie dwa tygodnie? Kto prawie tu zamieszkał, żeby być blisko ciebie? – wykrzyknął.
Z wózka rozległ się płacz Jamesa.
- Bardzo ci dziękuję – Ginny warknęła do Harry’ego. Odwróciła się i wzięła malca na ręce. – Co się stało maluszku? Tatuś nie dał ci spać?
Harry pokręcił głową i podszedł do drzwi.
- Jasne. Zwal wszystko na mnie! To ja jestem ten zły. 
- A kto? Ja? Mówisz, że martwiłeś się o nas przez ostatnie dwa tygodnie, tak? – Pokiwał głową. – A gdzie byłeś wcześniej? No gdzie? Twoim domem było ministerstwo!
- Dobrze! Chcesz rozwodu, to nie ma sprawy! Jak wrócę z Hogwartu mogę wszystko załatwić! – wykrzyknął. 
- Świetnie! Nareszcie znajdę sobie męża, który nie będzie pakował w kłopoty własnej rodziny! 
Harry przeklął, gdy nagle drzwi się otworzyły i do środka weszła Hermiona. 
- Co tu się dzieje? – zawołała. – Słychać was chyba w całym Mungu!
- Nie twoja sprawa – burknął.
- Jaki jesteś miły – zauważyła cierpko Hermiona.
Harry przewrócił oczami, kręcąc głową. Podszedł do drzwi, by wyjść, jednak w ostatniej chwili zawahał się i spojrzał na Ginny.
- Wrócę wieczorem i jeśli będziesz chciała ze mną jeszcze rozmawiać, to będę na ciebie czekał w Dolinie Godryka.
Odwrócił się i wyszedł.
Ginny usiadła na łóżku, tuląc Jamesa do siebie i chowając twarz w jego włoskach. Wciąż płakał przestraszony krzykami rodziców. Łzy wypełniły jej oczy.
- Przepraszam synku – wyszeptała.
- Wychodzimy stąd – zarządziła Hermiona – zanim cała ta afera dojdzie do Skeeter i „Proroka”. Jesteś gotowa? 
Wyciągnęła do niej rękę, czekając.
James zakwilił cichutko, już spokojny. Ginny niepewnie kiwnęła głową i wstała. 
- Chciałabym pójść do Doliny – oznajmiła.
- Jesteś pewna? 
- Tak. 
- To chodź. Tam będziemy mogły w spokoju porozmawiać.
Ginny przełknęła z trudem ślinę i wytarła niecierpliwie oczy. Usadziła Jamesa do wózka i opuściły szpital.
------- 
- Nie spodziewałam się tego po was – stwierdziła sucho Hermiona. 
Siedziała na kanapie w salonie Potterów. Ginny posadziła Jamesa w kojcu w kącie pokoju i usiadła w fotelu, w ciszy obserwując synka potrząsającego jedną z grzechotek.
- Czego ty oczekujesz od Harry’ego? – zapytała Hermiona.
Ginny spojrzała na nią bykiem. 
- A jak myślisz? Dobrze wiesz, że nie tak łatwo wymazać z pamięci, to co się stało...
- A co dokładnie się stało? – zapytała Hermiona, sama odpowiadając na pytanie. – To, że po prostu wziął sobie głęboko do serca pracę aurora? Odkąd pamiętam to było jego marzenie, które się spełniło! Rozumiem, że zrobił błąd, ale w tych ostatnich dniach starał się to naprawić! Spójrz na Jamesa! Przypomnij sobie jaki był szczęśliwy, gdy Harry trzymał go na rękach, gdy przychodzili do ciebie! Przypomnij sobie ten dzień, w którym się obudziłaś. To Harry był pierwszy przy tobie! 
- To mógł być przypadek! – wpadła jej w słowo Ginny. 
Poderwała się z miejsca ze łzami w oczach i podeszła do kojca. James zagruchał z radości, wyciągając do niej rączkę z Dziobkiem. 
Wyjęła różdżkę i zaklęciem lewitującym sprawiła, że inne zabawki zaczęły wirować wokół malca, wywołując u niego radosny śmiech.
- Najgorsze jest to, że ciągle słyszę „Harry to”, „Harry tamto...” – zauważyła z goryczą – ale nikt nie pamięta, że ja też jestem w tej rodzinie. To ja zajmowałam się przez ten czas domem, to ja musiałam podejmować wszystkie decyzje, bo jego nie było. – Pociągnęła nosem i przetarła oczy. Wyjęła Jamesa z kojca i usiadła z nim na dywanie, by mały miał większe pole manewru do nauki raczkowania. – Mam coraz większe przeczucie, że rozwód to będzie najlepsze wyjście.
- Ginny! – zbeształa ją Hermiona – czy ty w ogóle słyszysz to, co mówisz? Nie mogę zrozumieć, że po tym wszystkim, co przeżyliście przez tyle lat, ty tak po prostu go odrzucasz! Pomyśl, gdzie byście teraz byli, gdyby nie on? Ten człowiek od lat ochrania tych, których kocha. A kogo ma poza wami? Nikogo.
- Tylko, że dziwnie to okazuje – mruknęła, obserwując leżącego na brzuszku synka.
- Ginny, nie zapominaj, że całe jego życie to jedna wielka walka o miłość, której nigdy nie poznał. Nie miał nikogo, kto mógłby mu pokazać jak kochać. To dopiero twoi rodzice i bracia pokazali mu jak powinna wyglądać prawdziwa rodzina. To ty pomogłaś mu wytrwać w najgorszych chwilach, bo zawsze o tobie myślał. Nawet gdy stawał przed Voldemortem! 
Ginny potrząsnęła głową. 
- Nie wierzę ci, ale mogę zrozumieć, dlaczego stajesz po jego stronie. W końcu znasz go dłużej ode mnie. I wybacz Hermiono, ale zrobię to co uważam za słuszne i nikomu, ani tobie ani komukolwiek innemu nic do tego. 
Hermiona pokręciła głową, nic nie mówiąc.
Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi i obie podskoczyły. James przestraszył się i zaczął płakać, więc Ginny podniosła go i przytuliła. Hermiona podeszła ostrożnie z wyciągniętą różdżką.
- Ginny? Wiem, że tu jesteś! – rozległ się głos Rona zza drzwi. – Słyszę płacz Jamesa!
Ginny westchnęła i ruchem głowy pozwoliła Hermionie otworzyć drzwi. Ron wpadł do środka, oddychając ciężko.
- Chwała Merlinowi, wszystko z wami w porządku – powiedział i opadł na kanapę. – Mama już się martwiła. Czemu nikogo nie powiadomiliście, że wracacie tutaj, a nie na Grimmauld Place? I gdzie jest Harry? – zapytał, odwracając się i spoglądając na siostrę.
- Harry poszedł do Hogwartu, a ja... Gdzie miałabym pójść? Nienawidzę tamtego domu, a nie chcę być ciężarem dla mamy. Póki Harry’ego nie ma, będę tutaj, a potem... – zamyśliła się – zobaczymy.
- O czym ty mówisz? 
- Harry zaproponował rozwód – mruknęła Hermiona.
- Co? – Ron poderwał się z miejsca. – Niech no tylko wróci... – W jego głosie można było wyczuć groźbę.
- Ron, nie – powiedziała stanowczo Ginny. – To sprawa między mną a nim. A może ja też tego chcę? – wyrzuciła. – Zresztą nieważne. – Pokręciła głową. – Wracajcie do domu a ja w spokoju zrobię obiad dla Jamesa i go uśpię, bo zrobił się marudny.
Wstała z Jamesem, czekając na reakcję brata i bratowej. Oboje patrzyli na nią trochę niepewnie, ale w końcu zrezygnowali. 
Hermiona przytuliła ją do siebie. 
- Ginny, wiem, że to nie wystarczy, ale jeśli będziesz czegoś potrzebować, zawsze możesz do nas przyjść. 
- Dzięki, ale poradzę sobie – mruknęła Ginny i odsunęła się, bo James zaczął się kręcić przyciśnięty z dwóch stron. 
- Mieliśmy zrobić parapetówkę po waszym wyjściu z Munga – zauważył Ron, pokazując na Hermionę i Ginny – ale teraz...
- Nie mam teraz do tego głowy – stwierdziła Ginny, podchodząc do niego i całując go w policzek na pożegnanie. – Mimo wszystko, dzięki.
Podeszła z nimi do drzwi. 
- Przemyśl jeszcze to, co ci powiedziałam – powiedziała Hermiona, wychodząc – i nie rób nic pochopnie, aż z nim nie porozmawiasz.
- Wezmę to pod uwagę, ale nie rób sobie nadziei. 
Hermiona zatrzymała się u szczytu schodów prowadzących na podjazd i spojrzała na nią.
- Kogo kochasz najbardziej? – zapytała.
- Co?
- Kogo kochasz najbardziej? – powtórzyła. – Oczywiście, nie licząc twoich rodziców.
- Jamesa i Harry’ego – odparła bez zastanowienia.
- I zrobiłabyś dla nich wszystko?
- Naturalnie.
Hermiona odetchnęła i przytuliła ją ponownie. Dopiero teraz dotarło do Ginny, co właśnie powiedziała.
- Wszystko to piękne Hermiono, ale nie jestem pewna czy w drugą stronę to też tak działa – mruknęła sceptycznie, odsuwając się.
- Wierzę, że tak. Ginny, kocham waszą trójeczkę i chcę, żebyście byli szczęśliwi. – Uśmiechnęła się i pogładziła, przytulone do matki, dziecko po główce. – James, choć może tego nie rozumie, wie, że coś jest między wami nie tak – stwierdziła.
To powiedziawszy odwróciła się i zeszła po schodach, by dołączyć do Rona. Chwilę potem oboje deportowali się spod furtki.
Ginny odetchnęła i weszła z powrotem do środka, otrząsając się z zimna.
- Brr, ale zimno! Wreszcie zostaliśmy sami – powiedziała do skulonego w jej ramionach Jamesa i weszła do kuchni. – Zjemy obiadek i pójdziesz spać, maluszku, tak?
James zagruchał z radości.
Im bliżej wieczora, Ginny robiła się coraz bardziej zdenerwowana; zbliżał się czas powrotu Harry’ego. Co powiedzą sobie wzajemnie? Nadal będą na siebie warczeć, czy... dojdą do porozumienia?
Kręciła się po domu, poznając nowe pomieszczenia i wspominając wszystkie chwile spędzone w pozostałych. James spał w łóżeczku w salonie. Zaglądała do niego co jakiś czas. Tak bardzo przypominał swojego ojca i modliła się, by w przyszłości nie był tak uparty jak on. Maleństwo włożyło sobie kciuk do buzi i ssało go przez sen. Drugą rączkę zaciskał w piąstkę.
Do okna zapukała jakaś sowa, wyrywając ją z ponurych rozmyślań. Podeszła do okna i otworzyła, wpuszczając ją do środka. Płomykówka zrzuciła list do jej rąk, zrobiła kółko w salonie i wyleciała z powrotem. 
Ginny zatrzasnęła okno i usiadła w fotelu. Rozwinęła pergamin i zobaczyła odręczne pismo Harry’ego. Była to bardzo krótka wiadomość.

McGonagall poprosiła, żebym został do poniedziałku. 
Jak wrócę, to porozmawiamy.

Harry

Zmięła list w ręku i wrzuciła do kominka. To było do przewidzenia. Dla niego ważniejsze było wszystko inne, a nie rodzina. Miała już tego dość. Poderwała się z miejsca i wbiegła na górę, do sypialni. Jednym ruchem różdżki przywołała stary kufer Harry’ego i zaczęła wrzucać do niego wszystkie jego rzeczy. Z wściekłością rzucała zaklęcia przywołujące i wkrótce wokół niej zaroiło się od ubrań i wielu przedmiotów Harry’ego. 
Nagle usłyszała suchy trzask dobiegający z dołu i rozdzierający płacz Jamesa.
Wstała w pośpiechu i zbiegła po schodach, ściskając różdżkę w ręku. James siedział w łóżeczku, trzymając się sztachetek, z jedną rączką wyciągniętą w jej stronę. Łzy, wielkie jak grochy, spływały po jego policzkach. Dobiegła do niego i wzięła na ręce.
- Cii... Mama już jest przy tobie, skarbie. Nigdzie nie poszłam – mówiła, rozglądając się dokoła, szukając źródła tamtego dźwięku. 
Posadziła Jamesa na biodrze, wyciągając różdżkę przed siebie. James, jakby wyczuwając zdenerwowanie mamy, ucichł, opierając policzek o jej pierś. 
Ginny zobaczyła otwarte drzwi po drugiej stronie schodów. Skierowała w tamtą stronę różdżkę i szepnęła: 
- Homenum revelio.
Nic się nie wydarzyło. 
Powoli i ostrożnie podeszła do drzwi i zajrzała do środka. W centrum pokoju, przy oknie, stało wielkie dębowe biurko, a przy ścianach stały wysokie regały pełne książek. Od razu domyśliła się, gdzie się znalazła. To był gabinet Harry’ego.
Zrobiła kilka kroków, wchodząc głębiej i na ścianach zapłonęły gazowe lampy, rzucając migocące światło na cały pokój. 
Podeszła do biurka. Z boku, przy lampce, stało jakieś pudełko. Obok niego dostrzegła ich wspólne zdjęcie. „Wspólne”, prychnęła pod nosem, widząc siebie stojącą na nim bokiem i obserwującą z wściekłą miną znikającego za ramką Harry’ego.
Usiadła na krześle, sadzając Jamesa na kolanach. Chłopiec wyciągnął rączki do fotografii.
- A-o, aaa! – zagadał.
Ginny przywołała zdjęcie i pokazała synkowi.
- Tak, to tata i mama – powiedziała, pokazując palcem jedną i drugą postać.
Odstawiła je z powrotem, zainteresowana książką w kolorowej okładce, leżącą przed nią, pośrodku biurka. James zaczął marudzić, gdy pochyliła się, by po nią sięgnąć i przygniatając go do swoich kolan.
Wzięła ją do ręki. Od razu poznała, że to pamiętnik. Harry’ego? Raczej nie. On o wielu sprawach wolałby zapomnieć, a nie rozpisywać się o własnych przeżyciach. W takim razie czyj?
James wyciągnął rączkę, by też jej dotknąć. 
Ginny w ostatniej chwili odsunęła rękę z pamiętnikiem z dala od malca.
- Nie wolno! – syknęła. – Chcesz, żeby tata jeszcze bardziej się na nas gniewał?
James skrzywił się i zaczął płakać.
- Ktoś tu chyba nadal jest śpiący – zauważyła, odkładając tajemniczą książkę z powrotem na biurko i wstając. 
Przywołała z salonu łóżeczko i postawiła je blisko siebie, potem przywołała jeszcze garnuszek z obiadkiem. James krzywił się i marudził, dopóki Ginny nie ułożyła go z powrotem w łóżeczku i uśpiła. 
Chwilę stała wpatrzona w śpiącego malca, po czym wróciła do biurka i zajrzała do tajemniczego pamiętnika.
Harry zaznaczył kilka stron i ona otworzyła pierwszą z nich - z datą 31 lipca 1980. 
Przecież to data jego urodzin! Przeczytała zapisek pod datą i uśmiechnęła się. To były wspomnienia i myśli jego matki. 
Przeszedł ją dreszcz. Nie była pewna czy może je czytać. W końcu to bardziej jego życie, jego rodziców... 
Była jednak ciekawa jak Lily przeżywała chwile ciąży, okres oczekiwania na pojawienie się nowego członka rodziny. I jaki był James senior? Taki, jakiego zawsze sobie wyobrażała, widząc Syriusza przed laty? Nadal miał ochotę na żarty, czy stał się odpowiedzialnym mężczyzną, gdy został ojcem? I oczywiście jaki był Harry jako dziecko? 
Przełknęła z trudem ślinę, bawiąc się kartkami pamiętnika. Wiedziała, że tu jest odpowiedź. Tylko od czego zacząć? 
Najlepiej od początku. Ale nie od pierwszej strony. Przekartkowała zeszyt wstecz, aż dotarła do pierwszej daty, w której Lily napisała o ciąży – 24 grudnia 1979. 

Na Merlina! Jak ciężko to wszystko utrzymać w tajemnicy! Wiem o ciąży od tygodnia, ale dopiero dzisiaj powiem o tym Jamesowi. Może i jestem okrutna, ale chciałam, żeby miał prezent na te święta. Pierwsze święta odkąd jesteśmy razem na wieczność...  
Ciekawa jestem jak zareaguje na to, że nasza rodzina się powiększy...

25 stycznia 1980

Nie spałam całą noc, czekając na Jamesa i Syriusza. Dumbledore zwołał Zakon, bo miał ważne informacje do przekazania. Ja zostałam w domu, bo od kilku dni męczą mnie mdłości. Nie działają na to żadne eliksiry. No cóż... Podobno przy większości ciąży zdarzają się mdłości. Muszą mi wystarczyć krakersy i woda... 
Pocieszam się tym, że Alicja też je ma.
Tak się boję o Jamesa... Wiem, że z Syriuszem patrolują okolicę i miejsca, w których ostatnio byli widziani śmierciożercy, ale to takie niebezpieczne...

15 lutego 1980 

Ciągle płaczę. Bo mi zimno, bo za ciepło, bo James musi wyjść na zebranie Zakonu, bo mi się nudzi, bo jestem zmęczona... 
Wiem, jestem okropna, ale to wina hormonów w ciąży... 
James zaczyna marudzić, że nie wie co ma zrobić, bym przestała, ale ja nie potrafię... 

15 kwietnia 1980

Pokłóciłam się z Jamesem. Wiem, sprawy Zakonu są teraz najważniejsze, ale on ostatnio zapomina, że ma rodzinę. 
Już nie płaczę, tak jak wcześniej, to mi przeszło, ale teraz złoszczę się na niego o wszystko. O to, że zostawił miotłę na środku salonu i prawie się o nią zabiłam, że w kuchni znowu jest bałagan, bo on razem z Syriuszem przeglądali jakieś papiery otrzymane od Dumbledore’a, a przecież przed chwilą sprzątałam.
Że zostawia mnie samą na wiele godzin, a nawet dni, a potem jak wraca to twierdzi, że to była niezła zabawa, gdy mógł ustrzelić jakiegoś śmierciożercę. 
Podziwiam go za to, że mimo wszystko wytrzymuje ze mną. Uśmiecha się tylko pobłażliwie. Nawet Syriusz obraca wszystko w żart.
Potem mam wyrzuty sumienia i za każdym razem po takim wybuchu obiecuję, że się zmienię, ale wytrzymuję tylko do czasu. 
I zaczyna się wszystko od początku. Od płaczu, przez euforię po złość. Nie potrafię tego kontrolować. 
Wiem, James stara się jak może, by wszyscy byli bezpieczni, a zwłaszcza ja i nasze nienarodzone maleństwo. 
Żeby nasz syn albo córka miał spokojną przyszłość.
I za to go kocham.

147. Pamiętnik Lily Potter


Pamiętnik? Moja mama pisała pamiętnik? 
Harry przewrócił kartkę i zaczął czytać.
  
30 stycznia 1977. Moje urodziny

Dziś skończyłam 17 lat. Jakie to dziwne uczucie – jestem pełnoletnia! Oczywiście w świecie czarodziejów, ale to przecież jest także mój świat i moja przyszłość!
Od dziewczyn dostałam naprawdę fajne kosmetyki „Tylko dla czarownic” i książkę „Jak oczarować swojego faceta i zatrzymać go przy sobie”. Nie wiem kogo miały na myśli, bo przecież nie mam nawet chłopaka. Ale cóż... Może przyda się na przyszłość.  
Ale najgorsze było jeszcze przede mną. Potter i jego banda idiotów wyczarowali ptaki, które, gdy tylko pojawiłam się w pokoju wspólnym otoczyły mnie i zaczęły się wydzierać, wyśpiewując „Sto lat!” Kiedy próbowałam je usunąć, albo chociaż uciszyć, wybuchały niczym fajerwerki, układając się w napis „Wszystkiego najlepszego Lily! ” tuż nad moją głową.
Myślałam, że przeklnę Dorcas i Mary, gdy zaczęły się śmiać i uznały, że to niezły prezent od Pottera, który wychodząc za mną wykrzyknął: „Wszystko zniknie, gdy tylko się ze mną umówisz, Evans”. Wyciągnęłam różdżkę, by rzucić w niego jakąś klątwą, ale Alice mnie powstrzymała, twierdząc, że szkoda na to czasu.
Po drodze wpadłam na McGonagall. Uwolniła mnie od tych przeklętych ptaków i ukarała Huncwotów utratą punktów – dzięki chłopaki!
Pod Wielką Salą napatoczył się Severus. 
Myślałam, że się odczepi po tym wszystkim, co mu powiedziałam ostatnio. Odkąd zaczął zadawać się ze śmierciożercami, cała nasza przyjaźń legła w gruzach. Dla niego liczy się tylko czarna magia i możliwość dołączenia do Sam-Wiesz-Kogo. 
Mimo tego wszystkiego, wcisnął mi w rękę jakąś paczuszkę, wymamrotał „Wszystkiego najlepszego” i uciekł do stołu Ślizgonów. 
Chwilę potem usłyszałam gwizdy od strony Gryfonów i dostrzegłam wściekłego Pottera stojącego z wyciągniętą różdżką...

Harry oderwał wzrok od tekstu i zamyślił się, wspominając własne siedemnaste urodziny. On myślał wtedy o tym jak uniknąć złapania przez śmierciożerców i Voldemorta, jednocześnie szukając horkruksów, a ona... martwiła się tylko tym, co spsocą Huncwoci. Zazdrościł jej tego. Jeszcze nie wiedziała, że w przyszłości będzie musiała stawić czoło Voldemortowi i zginie, ochraniając własnego syna.
Z tego co zrozumiał nie była jeszcze z Jamesem... A Snape... wciąż się koło niej kręcił.
Snape... Ten sam, który w ostatecznej rozgrywce stanął w jego obronie, sprzeciwiając się Voldemortowi.
Wzdrygnął się na wspomnienie tamtych wydarzeń i przekartkował pamiętnik do przodu, by o tym nie myśleć. Zauważył, że nie opisywała każdego dnia, tylko te chwile, które dla niej były ważne. Nie chciał za bardzo wnikać w uczucia własnej matki, choć bardzo był ciekaw jak to wszystko się zmieniło i w końcu ona i James zostali parą.
On sam zaczął czytać, tylko te wpisy, które dla niego wydały się ważne. Na inne przyjdzie czas kiedy indziej.

15 kwietnia 1977

Tydzień temu dotarły do nas informacje o kolejnych atakach śmierciożerców. Zginęło wielu mugoli i czarodziejów, którzy próbowali ich ochraniać. 
Black i Potter od kilku dni są jacyś spokojni i cisi. Myślałam, że to cisza przed burzą, jaką zamierzają rozpętać, ale wieczorem, podczas wspólnego patrolowania korytarzy, dowiedziałam się od Remusa Lupina, że w większości ataków brała udział kuzynka Blacka, Bellatriks, a Potter... stracił wtedy rodziców. Remus twierdzi, że Potterowie starali się ochronić sąsiadów. Niestety dwa zaklęcia zabijające trafiły w nich.
Współczuję im obu.
Jeśli chodzi o Syriusza to... rodziny się nie wybiera, wystarczy wspomnieć Petunię, ale rodzice...
Przepłakałam pół nocy, myśląc o swoich... Co bym bez nich zrobiła? A James od teraz musi radzić sobie sam. Dobrze, że ma wiernych przyjaciół.
Wczoraj dostał pozwolenie na powrót do domu, na pogrzeb rodziców.

Podobno obaj po szkole zamierzają przyłączyć się do Dumbledore’a i walczyć. 
Tak jak ja.

20 czerwca 1977

Uff! Koniec egzaminów! Za kilka dni wracam do domu i wreszcie zobaczę rodziców. Tak się za nimi stęskniłam! 
Po tym wszystkim co usłyszałam, cieszę się, że nic im nie jest.

Harry ponownie oderwał wzrok od tekstu. 
Dziadkowie... Przypomniał sobie, jak wieki temu zobaczył ich wszystkich w Zwierciadle Ain Eingarp, stojących za jego rodzicami. Nikt mu nigdy nie powiedział jak umarli. Jakoś przyjął to do wiadomości, że nie miał innej rodziny oprócz Dursleyów. Ale teraz... gdy czyta, że byli... poczuł dojmujący smutek, że nigdy ich nie poznał. 

6 sierpnia 1977

Severus powiedział, że po zakończeniu szkoły zamierza przystąpić do Tego, Którego... (nienawidzę tych głupich nazw!) do Voldemorta. Pokłóciłam się z nim. Nasze drogi już dawno się rozeszły, ale teraz jestem pewna, że już nigdy się nie zejdą.
Tak, wiem. Dziewczyny od lat powtarzały, po co ja się z nim spotykam. Związek Gryfonki i Ślizgona nigdy nie dojdzie do skutku – za bardzo się różnimy.  
To koniec. Nigdy mu nie wybaczę.

1 września 1977 

Zaczynam ostatni rok nauki w Hogwarcie jako prefekt naczelny. 
Co dziwne Huncwotów widziałam na peronie tylko przez chwilę. Co się stało z Potterem i Blackiem? Byli tacy spokojni, gdy wsiadali do pociągu. Czyżby wreszcie dorośli?
Tak, wiem, że pół roku temu Potter stracił rodzinę i to może mieć wpływ, ale... tak szczerze mówiąc, zaczęło brakować mi tego okrzyku Jamesa na powitanie: „Cześć Evans!
Trochę obawiałam się, że planują coś na ucztę, ale nic strasznego się nie stało. No, jeśli nie liczyć ataku papierowych samolocików rzucanych przez Irytka, no, ale nie mogę tym obarczać chłopaków.  
Przez całą ucztę czułam na sobie wzrok Severusa. Pewnie chciał ze mną porozmawiać, ale ja nie miałam o czym, zwłaszcza, że otaczali go inni Ślizgoni, którzy tak jak on są zwolennikami Voldemorta.

30 stycznia 1978

Od rana jestem cała spięta i nie mogę się skupić. A wszystko przez Jamesa Pottera. Niech go szlag! 
A wszystko przez to, że James mnie pocałował! I TO JAK!
Szłam sobie spokojnie na śniadanie, gdy Potter wyskoczył nagle z bocznego korytarza, przycisnął do pobliskiej ściany i pocałował. 
W pierwszej chwili miałam ochotę go odepchnąć i spoliczkować, ale ja... odwzajemniłam ten pocałunek. To było... Och Merlinie! To było takie cudowne, gdy przygarnął mnie do siebie i całował do utraty tchu! Nigdy czegoś takiego nie czułam. Nawet, gdy całował mnie Severus... Nie. On całował mnie jak brat, a przy Jamesie... czułam iskry przenikające nasze ciała.
Kiedy James wreszcie się oderwał od moich ust, uśmiechnął się i szepnął: „Wszystkiego najlepszego, Lily” takim głosem, jakiego nigdy u niego nie słyszałam, po czym zniknął pod swoją niewidką i odszedł, pozostawiając mnie w stanie głębokiego szoku.
Kolana się pode mną ugięły. Cały czas czułam jego wargi na swoich ustach. 
I nadal czuję. 

Harry poczuł jak się czerwieni i ucieszył się, że jest teraz sam i nikt go nie widzi. Pierwszy pocałunek jego rodziców. Co prawda opisany przez jego matkę, ale jednak. Trochę żałował, że nie zna tej historii od strony ojca, ale musiało mu to wystarczyć. 
Domyślał się, że to był początek ich związku.
Przez chwilę rozmarzył się, gdy wspomniał swój pierwszy pocałunek z Ginny. To było tak dawno, ale to wszystko napawało go takim szczęściem, jakiego wtedy potrzebował. 
Czy ona mu wybaczy? Tak chciałby wrócić do tamtych czasów, gdy byli szczęśliwi.
Przekartkował pamiętnik prawie do samego końca, lecz zatrzymał się, gdy dostrzegł datę:

15 czerwca 1979 dzień ślubu

To już dzisiaj usłyszę „Ogłaszam was mężem i żoną”... i zostanę panią Potter. Jestem taka szczęśliwa. 
Jamesa nie widziałam od wczoraj i trochę się tego obawiam, czy obaj z Syriuszem nie przeholowali na wieczorze kawalerskim. Oby tylko dotarli na czas na ślub. 
Dziewczyny zaczęły mnie uspokajać, że wszystko będzie dobrze i nic nie zepsuje nam najważniejszego dnia.
Najbardziej starałam się słuchać Alicji, bo ona przechodziła przez to miesiąc temu i teraz jest szczęśliwą panią Longbottom. 
Niestety ona i Dorcas, która jest moją druhną, myliły się. I to bardzo. Rano dostałam list od Severusa, który popsuł mi radość z oczekiwania. Nakłaniał mnie do zerwania zaręczyn i ucieczki sprzed ołtarza. Czy ten człowiek nigdy się nie poddaje?
Później musiałam się tłumaczyć Jamesowi, czemu przez całe wesele się rozglądałam, jakbym kogoś szukała. 
A robiłam to tylko w obawie, że Severus wpadnie na uroczystość i zepsuje nam taki cudowny dzień.
Merlinie, jak ja go za to nienawidzę!

Lily znała Alicję, matkę Neville’a. Były nawet przyjaciółkami. Czyżby w przyszłości, gdyby nasze losy inaczej by się potoczyły, to ja i Neville spędzalibyśmy razem dzieciństwo? Pewnie tak. Niestety przez Voldemorta wszystko się zmieniło.
A Snape... Harry przez chwilę odniósł wrażenie, że czyta wspomnienia Ginny sprzed miesięcy, gdy to Dean nękał ją o rozwód.
Ciekawe co się stało z tym listem od Severusa i co w nim było. 
Przewrócił następne strony. 

24 grudnia 1979

Na Merlina! Jak ciężko to wszystko utrzymać w tajemnicy! Wiem o ciąży od tygodnia, ale dopiero dzisiaj powiem o tym Jamesowi. Może i jestem okrutna, ale chciałam, żeby miał prezent na te święta. Pierwsze święta odkąd jesteśmy razem na wieczność...  
Ciekawa jestem jak zareaguje na to, że nasza rodzina się powiększy...
Dzisiaj u uzdrowiciela spotkałam Alicję i okazało się, że ona jest w tym samym miesiącu co ja!
Tak się cieszę, że w przyszłości nasze dzieci będą się razem bawić. 

Miał rację. Lily miała taką nadzieję, że nasze rodziny będą blisko.
Przejrzał kolejne strony. Może niedługo pokaże to Ginny. Pewnie zainteresuje ją okres ciąży jego matki, bo Lily opisywała wszystkie trudności.
Aż dotarł do:

31 lipca 1980 Harry. Nareszcie!! 

Harry wreszcie jest w moich ramionach. Nareszcie mogłam pocałować te małe piąsteczki i czółko, te stópki, które przez tyle miesięcy kopały mnie od środka... 
Jest taki malutki i drobniutki. I te jego czarne włoski... Jeśli się nie wytrą, to będzie taki podobny do Jamesa... Teraz śpi przy moim boku.
Jestem taka szczęśliwa!!

Przerzucił kolejne strony aż dotarł do ostatniego wpisu.

20 października 1981

Tak dawno nie mieliśmy żadnych wiadomości z zewnątrz, choć nie wiem czy zniosłabym kolejne informacje o śmierci przyjaciół, bo tylko takie dostawaliśmy przez ostatnie miesiące. 
Od rzucenia Zaklęcia Fideliusa nie odwiedził nas ani Łapa, ani Glizdek. James bardzo to przeżywa, choć stara się to kryć przede mną. Tak chciałabym mu powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale wiem, że tak nie jest i nigdy nie będzie dopóki Voldemort i śmierciożercy czają się gdzieś blisko. 
Nie spuszczam Harry’ego z oka. Ten mały rozrabiaka nic sobie nie robi z tego, że jesteśmy zdenerwowani. Jeśli nie lata na miotle po całym domu, to biega i wchodzi na krzesła i meble i śmieje się, gdy ściągam go z samej góry zaklęciem przywołującym. James na dodatek go podjudza. Jakbym miała dwoje dzieci. Nie mam już do nich siły.

Harry pociągnął nosem i przetarł oczy. Nie pamiętał kiedy zaczął płakać. Gdy przeczytał o swoich narodzinach? Czy po tym ostatnim wpisie? Wiedział, co wydarzyło się kilka dni później.
Odłożył książkę na biurko i wyjął zdjęcia. 
Z wielu fotografii uśmiechała się do niego jego matka w otoczeniu kilku kobiet. W jednej rozpoznał Alicję Longbottom, matkę Neville’a. Pozostałe kobiety to pewnie Dorcas i Mary, wspomniane przez Lily w pamiętniku.
Czy one zginęły podczas pierwszej wojny? Miał dziwne przeczucie, że już kiedyś słyszał te imiona.
Inne zdjęcia przedstawiały ją w otoczeniu Huncwotów. James oczywiście stał obok niej i obejmował ją w pasie. Wszyscy wyglądali na takich szczęśliwych...
Znalazł też zdjęcie, na którym stali tylko we trójkę – James otaczał ramionami Lily, trzymającą w ramionach małego Harry’ego – musiał mieć zaledwie sześć miesięcy, tak jak teraz ma James – jego syn...
Zdjęcia... Wciąż i wciąż oglądał same fotografie, na których się uśmiechali, szczęśliwi, że są razem, nie wiedząc co ich czeka w przyszłości... Miał tylko to i wspomnienia, które przekazali mu ich przyjaciele przed laty...  i Snape w ostatnich chwilach swojego życia...
Zamierzał odłożyć je z powrotem do pudełka i przejrzeć pergaminy, gdy dostrzegł na samym dnie jeszcze kilka innych fotografii. I, co dla niego wydało się dość dziwne, to były mugolskie zdjęcia, sprzed wielu, wielu lat.
Co Lily chciała ukryć? 
Odłożył na biurko zapisane pergaminy, które trzymał w ręku, razem ze zdjęciami Huncwotów i przyjaciółek Lily, i wyjął te z samego dna.
Zerknął na pierwsze z brzegu. Była tam jego matka i młody czarnowłosy chłopak. Musieli mieć nie więcej niż dziesięć lat. Snape, przemknęło mu przez głowę.
Oboje siedzieli bardzo blisko siebie w przydomowym ogródku i uśmiechali się do aparatu, choć, jak zauważył, Snape wyglądał na przymuszonego i zawstydzonego. Pewnie dlatego, że został zaproszony do niej do domu.
Na innym siedzieli przy stole w kuchni i grali w jakąś karcianą grę. Lily przygryzała wargę, zamyślona, oglądając swoje karty. 
Musieli być w domu Evansów, bo znając wspomnienia Severusa, wiedział, że jego dom wyglądał dość ponuro.
Ostatnia fotografia przedstawiała tę dwójkę nad rzeką. Byli o kilka lat starsi od tamtych dzieci z ogródka. Severus stał za Lily i obejmował ją w pasie. Na jego twarzy widać było szeroki uśmiech, jakiego nigdy u niego nie widział. Natomiast ona wyglądała na niezadowoloną. Trzymała ręce na jego dłoniach i gdyby to było czarodziejskie zdjęcie, pewnie widać by było, że próbowała odciągnąć je od siebie i uwolnić się od niego.
I teraz już wiedział. Ukrywała te zdjęcia przed jego ojcem. Co by pomyślał James, gdyby zobaczył to zdjęcie? A może jednak wiedział? Tylko może to ona chciała zapomnieć o Severusie, dlatego przykryła te zdjęcia wszystkim, co dla niej było ważniejsze? 
Odłożył z powrotem mugolskie fotografie na samo dno szkatułki i sięgnął po pergaminy. Niestety wziął je trochę nieuważnie i kartki rozsypały się po całym biurku razem z czarodziejskimi zdjęciami. 
Wstał i przeciągnął się.
Dopiero teraz zauważył, że za oknem jest ciemna noc. Musiał przesiedzieć wiele godzin, czytając pamiętnik matki.
Gdy pochylił się, by zebrać kartki, jedna z nich przykuła jego uwagę. Odłożył pozostałe do pudełka i usiadł z powrotem w fotelu. Znał to pismo, choć nie widział go osiem lat. Pismo Księcia Półkrwi – Severusa Snape’a.

Droga Lily!
Wiem, że nie mam prawa Cię o nic prosić i że z wielką radością wrzucisz ten list w płomienie, ale zanim to zrobisz, proszę Cię i błagam – przeczytaj go.
Piszę do Ciebie w dniu Twojego ślubu i jestem pewien, że otrzymasz go tuż przed ceremonią, gdyż mój puchacz jeszcze nigdy mnie nie zawiódł z doręczaniem listów. 
Chcę Ci powiedzieć o wszystkim, ale nie wiem od czego zacząć. Jak zawsze, gdy o Tobie myślę. Znasz mnie i wiesz, że w takich sprawach zawsze brakowało mi odwagi. Tak, jestem tchórzem. Jedyne co mi zostało, to przepraszać Cię za wszystko co źle zrobiłem. Za to jak Cię zraniłem i marzyć, że może kiedyś mi wybaczysz, choć wiem, że nie zasługuję.
Zniszczyłem naszą przyjaźń, gdy przyłączyłem się do Czarnego Pana. Jak zawsze miałaś rację, próbując mnie ostrzec. Ile razy mówiłaś, że to jest złe? Nie potrafię zliczyć. Nigdy Cię nie słuchałem i teraz już nie ma dla mnie odwrotu. 
W szkole myślałem, że robię dobrze. Sądziłem, że dzięki temu wzbudzę Twój podziw, a ja będę mógł w przyszłości lepiej Cię chronić i stanę się bardziej Ciebie godny. Jakże okropnie się pomyliłem, bo droga, którą wybrałem oddaliła mnie od Ciebie, a nie przybliżyła.
Za to Ty wybrałaś Pottera. 
On na Ciebie nie zasługuje. Nie wiem, jak mogłaś się okazać tak bezmyślna i ulec jego zalotom. Przecież przez tyle lat Cię poniżał tymi chamskimi odzywkami. Co jest w nim takiego, że go pokochałaś?
A dzisiaj wychodzisz za niego za mąż. 
To ja powinienem stać dzisiaj przed ołtarzem i czekać na Ciebie, a nie on. Ponieważ Cię kocham. Kocham Cię odkąd pierwszy raz zobaczyłem Cię na placu zabaw w naszym rodzinnym mieście. Nigdy nikogo tak nie kochałem i nigdy nie będę. Zrobiłbym dla Ciebie wszystko. Oddałbym za Ciebie życie.
Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek? Ja tak.
To było w szóstej klasie podczas wycieczki do Hogsmeade. Potter znowu się do Ciebie przystawiał. Cała wioska słyszała jego krzyk. Znalazłem Cię po tym zapłakaną pod Wrzeszczącą Chatą. Kiedy Cię przytuliłem, by Cię pocieszyć, Ty wtuliłaś się we mnie. i wtedy to się stało. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy i pomalutku nasze głowy zaczęły się do siebie przybliżać, aż w końcu nasze usta się zetknęły i pocałowaliśmy się.
To było jak sen... 
Niestety Ty odeszłaś i wszystko straciło blask. 
Od tamtej pory nie potrafię bez Ciebie żyć, Lily. Jesteś jak narkotyk. Bez Twojego głosu, dotyku, spojrzenia... powoli umieram.
Gdy widzę jak Potter trzyma Cię za rękę, jak Cię całuje... pragnę umrzeć, ale śmierć nie chce do mnie przyjść. Niestety jestem zbyt wielkim tchórzem, żeby jej pomóc. 
Kiedy dowiedziałem się o ślubie pomyślałem, że to będzie idealny czas, by przekonać Cię, jeśli nie osobiście to chociaż listownie, byś przemyślała te wszystkie lata. 
Proszę, zerwij zaręczyny i odejdź od Pottera. 
Jeśli ten list Cię przekonał, będę czekał na Ciebie w naszym zagajniku nad rzeką.
Jeśli nie... już więcej się nie zobaczymy.
Życzę Ci szczęścia, nawet gdyby miało to oznaczać, że resztę życia spędzisz z Potterem. Uśmiechaj się, dawaj światu swoją radość, tak jak kiedyś dawałaś ją mnie.
Jesteś najwspanialszą osobą i dziękuję, że miałem możliwość choć przez kilka lat być Twoim przyjacielem.
Zawsze będę Cię kochać.
Przepraszam za wszystko.
Twój na zawsze
Severus