niedziela, 28 lipca 2013

162. Dowód życia

Harry zatrzymał się w progu pokoju izolatki, w którym umieszczono ich syna i patrzył na Ginny głaszczącą przeźroczystą bańkę otaczającą nowonarodzone dziecko. Jej rozpuszczone włosy opadały falami na plecy, otulone w długą koszulę nocną i szlafrok. Słyszał jej szept, by uspokoić malca. 
Dawno nie widział jej tak zdeterminowanej. Choć poród był zaledwie wczoraj i ona powinna była jeszcze leżeć, stała od samego rana przy tym magicznym pojemniku i obserwowała jak mały oddycha, zaciska swoje malutkie rączki w piąstki i płacze, bo chciałby przytulić się do mamy.
Jemu samemu pękało serce, gdy widział, jak kładzie ręce, jakby chciała naprawdę dotknąć i pogłaskać malca. Co ona musiała czuć? Nie mogąc dotknąć żadnego z malców?
Wczoraj po południu, w Biurze Aurorów rozległ się alarm o użyciu zaklęć niewybaczalnych na Pokątnej. Już miał tam wyruszyć, gdy dotarła do niego krótka informacja od Hanny o wszystkim, co stało się z Ginny i Jamesem. To w nią były wymierzone zaklęcia. Tylko dlaczego? Czy to wszystko miało coś wspólnego z wcześniejszym listem z pogróżkami? 
Gdy tylko wybrzmiało ostatnie słowo wypowiedziane przez Hannę, poczuł się rozdarty i przerażony. Tak naprawdę nie czuł takiego strachu nawet wtedy, gdy przed laty stawał przed Voldemortem. Oczywiście, jak każdy, bał się śmierci, ale teraz to wszystko było wymierzone w jego rodzinę, o której marzył od lat, którą stworzył razem z Ginny, a której nie miał wtedy. I co zawinił ten mały chłopiec, że go skrzywdzili, odbierając go rodzicom?  
Wiedział, że Ginny będzie go potrzebować, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że James potrzebuje go jeszcze bardziej. To ostatecznie Mark zdecydował za niego i kazał mu iść do Munga. Co prawda nie obyło się bez kłótni, ale zrozumiał, że i tak nie pomoże jednemu malcowi, ale za to może pomóc w przyjściu na świat drugiemu i wesprzeć Ginny. 
Gdy znalazł się wreszcie w Mungu po raz pierwszy od lat widział jak Ginny płacze.
Wziął głęboki wdech i wszedł do środka. Poczuł silne zaklęcia alarmujące i zabezpieczające. Uzdrowiciele nikogo nie dopuszczali do tej sali, oprócz nich. Nawet Molly, choć próbowała od rana na różne sposoby dostać się do środka, została odrzucona przez blokujące zaklęcie na przeciwległą ścianę, po której się osunęła. Magomedycy od razu przybyli jej na ratunek, oznajmiając: „To dla bezpieczeństwa noworodka”. 
Podszedł do Ginny i od tyłu objął ją ramionami. Westchnęła głęboko i oparła się o jego pierś. 
- Jestem okropną matką – szepnęła.
Harry przycisnął mocniej jej ramiona.
- Nigdy tak nie mów! – zaoponował. – Jesteś wspaniałą matką. Tylko ty potrafiłaś zapanować nad magią Jamesa... Zawsze wiesz, co robić...
- Ale nie byłam w stanie go uratować, a przez to on... – pogładziła dłonią po pojemniku – cierpi. 
- Ginny, nie jesteś winna wszystkiemu. Starałaś się jak mogłaś, by ochronić Jamesa. To tamci są winni. Gdy użyli zaklęć niewybaczalnych zasłużyli na Azkaban.
Odwróciła lekko głowę i spojrzała na niego.
- Wiesz już coś? 
- Wciąż szukają śladów na Pokątnej.
- Niczego nie znajdą. – Jej głos, choć cichy, był pewny. – Byli zbyt dobrze przygotowani i zatarli wszystko.
- Wiem, mówiłem Markowi.
Gdy wczoraj po porodzie, Ginny wreszcie zasnęła zmęczona całym dniem, sam poszedł na Pokątną. Chciał dopilnować wszystkiego. Niestety nikt nie był w stanie mu pomóc. Wiele osób przepytywanych przez niego i aurorów twierdziło, że nic nie widzieli. Tylko Jake opowiedział jak Ginny wyszła na Pokątną bez jego ochrony, choć jej to proponował. Harry uśmiechnął się półgębkiem. Dobrze wiedział, że ona nigdy nie chciała ochrony. Nawet jego. 
Z opisu Jake’a, Harry wywnioskował, że wszystko wydarzyło się u wylotu Śmiertelnego Nokturnu i trwało parę chwil. Ginny zagadywała Jamesa i gdy mijała skręt na tamtą ulicę zrobiło się tam dziwnie ciemno, coś się zakotłowało, błysnęły zaklęcia, a po chwili rozległy się jej krzyki o pomoc. Jake poprosił Hannę o wysłanie wiadomości do Harry’ego, a sam pobiegł do Ginny, która zaczęła rodzić. Nikogo już przy niej nie było. Tylko z boku leżał przewrócony wózek. Chwilę potem deportował ich oboje do Munga, gdzie bardzo szybko zajęli się nią uzdrowiciele.
Harry zerknął w stronę magicznej bańki. Najmniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek widział. Wyciągało swoje malutkie rączki, podkurczało nóżki i cichutko kwiliło. Mała łza spłynęła po jego policzku, kiedy tak patrzył na swojego syna.
- Nie nadaliśmy mu jeszcze imienia – zauważył.
- Co powiesz na Albus? – zapytała, odwracając się do niego.
- Albus? Po Dumbledorze? – Harry był zaskoczony. – Skąd ten pomysł? Myślałem o Arturze, po twoim ojcu. James... – głos mu się lekko zachwiał – ma imię po moim...
- E, nie... – mruknęła, kręcąc głową. – Wystarczy jeden Artur w rodzinie. Poza tym... – zastanowiła się chwilę, czy mówić mu o wszystkim – kiedyś, przed laty miałam sen. Nie wiem, czy to była wizja, czy tylko podświadomość podała mi taką możliwość, ale widziałam nasz rodzinny zegar z pię... – szybko zmieniła słowo, mając nadzieję, że nic nie zauważył – kilkoma wskazówkami. Obok naszych była wskazówka Jamesa, a na innej widziałam imię Al – mruknęła cicho, by ukryć załamujący się głos. – Wydaje mi się, że to skrót od Albus. A czy przypadkiem nie jest on ostatnio w twoich myślach? 
- Wiesz, że nie tylko on.
- Wiem – przyznała. – Nie zwrócisz im życia, ale może uhonorujemy obu mężczyzn, nadając ich imiona naszemu synowi? Ja też jestem winna wdzięczność profesorowi Snape’owi. Za ciebie.
Przytuliła się do niego, chowając twarz w jego szatach. Harry zmarszczył brwi.
- Albus Severus? Tak ma być? – zapytał, czule całując ją w czubek głowy. 
- Dlaczego nie? Tak naprawdę tego małego szkraba nazywałam Alem już od kilku miesięcy, gdy jeszcze hasał mi w brzuchu, aż do wczoraj... – przyznała się.
- W takim razie witaj na świecie Albusie Severusie – wyszeptał Harry i odwróciwszy się do bańki położył na niej dłoń.
Chłopiec, jakby wyczuwając ojca, wykrzywił buźkę. Rodzice od razu uznali to za znak.
- Pierwszy uśmiech do taty – mruknęła Ginny, odchylając głowę, by oprzeć się o ramię Harry’ego.
Niestety nagle aktywował się czar alarmujący. Ginny znieruchomiała i natychmiast uwolniła się z objęć Harry’ego. 
- Co się dzieje z naszym synkiem? – wykrzyknęła przerażona wpatrzona w leżącego Albusa.
Harry też spojrzał na malca. Jego małe ciałko wygięło się do góry, jakby z ogromnego bólu, a jego usteczka otwierały się, z trudem łapiąc powietrze.
Chwilę potem do sali wpadło dwóch uzdrowicieli. 
- Co się stało? – Ginny pytała spanikowana. – Proszę, niech ktoś mi powie, co z Albusem. Błagam!
Harry wyczuł, że jeśli czegoś nie zrobi, ona zaraz rzuci się na nich i rozszarpie wszystkich. Chwycił ją za ramiona i odsunął na bok, pozwalając pracować uzdrowicielom.   
- Uspokój się – szeptał – nie pomożesz w ten sposób...
- Harry... – powiedziała przez łzy, odwracając się, by spojrzeć co się dzieje. – Czy on umrze? 
W gardle Harry’ego pojawiła się twarda gula.
- Nie wiem, Ginny.
Trwali w swoim uścisku, kiedy uzdrowiciele krzątali się nad ich synem. Wreszcie ułożyli chłopca z powrotem w bańce i z przeźroczystą kulą wokół jego główki. Było to zmodyfikowane Zaklęcie Bąblogłowy. 
- Czemu nałożyliście na niego ten bąbel? – zapytał Harry.
Uzdrowiciel odwrócił się do nich.
- Nie ma powodu do niepokoju, panie Potter. To tylko zapobiegawczo. Chłopiec ma problemy z oddychaniem, a ten „bąbel”, jak pan powiedział, mu w tym pomoże.
Harry przygarnął Ginny do siebie i czule gładził jej plecy.
- Jak długo?
- Dzień, może dłużej. Jeśli jest silny jak rodzice, to zdejmiemy mu go w miarę szybko, panie Potter. Proszę być dobrej myśli – odparł uzdrowiciel i wymknął się z sali, kiedy zaniepokojeni rodzice szukali pocieszenia w swoich ramionach.
Po kolejnej godzinie uzdrowiciel wrócił i zaczął badać malca. Ginny, nie puszczając dłoni Harry’ego podeszła do mężczyzny.
– Co z Albusem?
Octopus przestał poruszać różdżką nad chłopcem i spojrzał na nią.
– Pani Potter, jest za wcześnie na wydanie opinii.  Od narodzin nie minęło jeszcze dwadzieścia godzin. Umieszczenie państwa syna w inkubatorze i nałożenie zaklęcia oddechowego wydaje się dobrym posunięciem i rzeczywiście jest coraz lepiej. Największe zagrożenie minęło. Musimy mu teraz zapewnić dobrą opiekę. Pani też powinna odpocząć. Proszę wrócić do swojego pokoju i się położyć.
– Uzdrowiciel ma rację, skarbie – szepnął Harry. – Musisz nabrać sił. 
– A dlaczego nie mogę mieć łóżka tutaj? Tak chciałabym być blisko Ala.
– Niestety nie mogę się na to zgodzić – oznajmił Octopus. – Musimy odnowić zaklęcia na pokoju i inkubatorze, by chłopiec miał zdrowe powietrze.
– Ginny – Harry odwrócił ją do siebie, by spojrzała mu w oczy – wiem, że jest ci ciężko po tym wszystkim, co się wczoraj wydarzyło, ale nie możesz zapominać o sobie. Kiedy znajdziemy Jima, a Al będzie zdrowy, by znaleźć się przy tobie, musisz mieć siłę. Obaj będą cię potrzebować wtedy najbardziej. Nie możemy się poddać. Ani ty ani ja. A wiesz, że tylko wy dajecie mi tę siłę do działania. Zrobię co w mojej mocy, by Jim był z nami jak najszybciej. 
Ginny przytuliła się do niego, kładąc policzek na jego torsie.
– Dobrze – mruknęła. – Zróbmy to dla naszych synów.
Harry podał jej dłoń. Ginny chwyciła ją i po spojrzeniu ostatni raz na bańkę wyszli z izolatki.
----- 
– NIE!
W małym domku w Upper Flagley rozległ się krzyk kobiety, która stała przerażona w salonie i trzymała w dłoni rozłożoną gazetę. Chwilę potem do środka wbiegł rozczochrany rudowłosy mężczyzna z różdżką w jednej i z torbą w drugiej ręce.
– Co się dzieje, Hermiono? – zawołał. – Już czas? Rodzisz? 
Hermiona odetchnęła głęboko i ze łzami w oczach spojrzała na męża.
– Jeszcze nie, ale u Potterów... – Nie była w stanie dokończyć. Wyciągnęła rękę z gazetą w jego stronę – spójrz na to.
Ron opuścił różdżkę i wypuścił torbę z ręki. Odebrał od niej „Proroka” i zerknął na fragment, który pokazywała Hermiona.

Wczoraj na ulicy Pokątnej został uprowadzony z wózka niespełna roczny chłopiec James Syriusz Potter, syn Harry’ego i Ginewry Potterów. Na razie nie ustalono, kim są porywacze. Wiadomo, że to przynajmniej dwie osoby: mężczyzna i kobieta.Chłopiec ma czarne włosy i brązowe oczy. Ubrany był w niebieską bluzeczkę z wyszytym wizerunkiem smoka, szare spodenki oraz granatowe buciki.Wszystkie osoby, które mają jakiekolwiek informacje mogące pomóc w ustaleniu miejsca pobytu dziecka, proszone są o natychmiastowy kontakt z Biurem Aurorów.


Pod spodem widniało zdjęcie uśmiechniętego Jamesa.
Porwali... Jamesa?... – wymamrotał. – Jak to się stało?
Nie wiem, ale Ginny miała być wczoraj u Angeliny i się nie pojawiła...
Ron zerknął na kolejną stronę i wśród różnych ogłoszeń, gdzie czarodzieje zamieszczali informacje dotyczące ślubów, narodzin i pogrzebów dostrzegł kolejną małą notkę.
Ginny urodziła, ale z małym coś jest nie tak – powiedział odrętwiały. – Posłuchaj.

15 lipca przyszedł na świat drugi syn Harry’ego i Ginewry Potter. Chłopiec w ciężkim stanie przebywa na oddziale noworodków Kliniki Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga pod stałą kontrolą uzdrowicieli.


– Co? – wykrzyknęła Hermiona i zaklęciem przywołała gazetę, wyrywając mu ją z ręki. – Przecież to ponad miesiąc przed terminem! 
– Wiem.
Opadła na najbliższy fotel, ciężko oddychając.
– Nic dziwnego, że nie dotarła do sklepu Freda i George’a. 
– Myślisz, że to przez porwanie? – spytał cicho Ron, siadając na oparciu fotela. 
– A co innego mam myśleć? Pewnie przy porwaniu zaatakowali Ginny, co spowodowało przedwczesny poród. Trzeba się dowiedzieć, czy możemy im jakoś pomóc. Zafiukasz do Harry’ego?
W kominku zaszumiało połączenie i wśród płomieni pojawiła się głowa Molly Weasley.
– Ron, Hermiono, jesteście? – zapytała.
– Tak, mamo. Wiesz coś więcej, co z Ginny, Jamesem i tym maluchem? – zapytała Hermiona, wskazując na leżącą na stoliku przed sobą gazetę.
– Właśnie miałem zafiukać do Doliny... – powiedział Ron.
– Czyli już wiecie – westchnęła.
Zniknęła z kominka, by chwilę potem wyjść do salonu. Przywitała się z synem i synową i usiadła na kanapie.
– Nie ma nikogo w Dolinie Godryka oprócz Zgredka – oznajmiła.
– Jak to? To gdzie jest Harry?
– Krąży między Pokątną, szpitalem a ministerstwem. 
– Widziałaś go?
Molly przytaknęła.
– Dzisiaj rano byłam w Mungu, ale mnie nie wpuszczono ani do Ginny, ani tym bardziej do małego i widziałam go, jak rozmawiał z uzdrowicielem. Nie wiem jak on to wytrzymuje. Wygląda jak trzy ćwierci do śmierci. Od dwudziestu czterech godzin nie jadł, nie spał. Jak tak dalej pójdzie, to rozszczepi się przy kolejnej teleportacji. Stara się być jak najwięcej przy Ginny i maleństwie, a gdy ta zasypia, deportuje się do Biura Aurorów, żeby sprawdzić jak idą postępy w poszukiwaniu porywaczy.
– A co z dzieckiem? – zapytała Hermiona. – W „Proroku” jest informacja, o jego ciężkim stanie...
Molly z trudem przełknęła ślinę.
– To wcześniak, więc nie wszystko jest jeszcze w porządku. Harry powiedział, że mały miał dzisiaj problemy z oddychaniem – Ron i Hermiona na moment wstrzymali oddech – ale sytuacja od razu została opanowana. Jak powiedział mi uzdrowiciel, który wcześniej rozmawiał z Harrym: „Trzeba być dobrej myśli”. Tylko skąd je brać, gdy drugi malec nie wiadomo gdzie jest? 
Sięgnęła po gazetę i spojrzała na zdjęcie chłopca. Palcem obrysowała jego kontury.
– Nasz mały Jimmy – szepnęła ze łzami w oczach, odkładając gazetę. – Nie chcę nawet myśleć, co przeżywają teraz jego rodzice. 
Ron wstał i podszedł do matki.
– Może trzeba z Harrym pogadać? Jakoś mu pomóc? Przekonać, żeby odpoczął choć chwilę?
– Próbowałam to zrobić przez ponad pół godziny i nic nie wskórałam. Jest uparty, jak zawsze.
– Merlinie! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam? – wykrzyknęła Hermiona, z trudem zrywając się z fotela.
Ron natychmiast znalazł się przy niej. 
– O co chodzi Hermiono? Rodzisz?
– Na gacie Merlina, czy mam prawo krzyczeć, tylko, gdy zacznę rodzić? – warknęła. – Nie? – Ron potrząsnął głową. – To daj mi spokój. Mamo, gdzie teraz może być Harry?
– Prawdopodobnie w ministerstwie – odparła zamyślona starsza kobieta. – Ginny pewnie zasnęła, więc wykorzystał tę chwilę... Nie powiem, że jestem tym zachwycona... – Zrobiła niezadowoloną minę. 
– Muszę z nim porozmawiać. Natychmiast.
------- 
Hermiona miała pewność, że wszystko pójdzie dobrze. Co prawda, gdy zobaczyła Harry’ego stojącego w Atrium ministerstwa i patrzącego z bólem na zdjęcie swojego syna w „Proroku Codziennym”, w pierwszym odruchu miała ochotę zabrać go do domu i położyć do łóżka. Wyglądał jak wcielenie rozpaczy. Blada i udręczona twarz przyjaciela wyraźnie zdradzała jak bardzo jest tym przybity. I choć spojrzał na nią z namiastką uśmiechu, wiedziała, że to tylko pozory. Za dobrze go znała.
Uściskała go i pozwoliła się poprowadzić do małej mugolskiej kawiarenki niedaleko ministerstwa. Usiedli w dalekim kącie, ukryci za kotarą i kilkoma ochronnymi zaklęciami rzuconymi przez Harry’ego, głównie Muffliato, by nikt ich nie podsłuchał.
– Nie mam zbyt wiele czasu, Hermiono – zastrzegł Harry. – Zaraz muszę wracać do Ginny.
– A nie powinieneś wrócić do domu? Nie spałeś od wczoraj.
– Rozmawiałaś z Molly, prawda? – Hermiona przytaknęła. – To wiesz, że nie mogę. Dopóki nie odnajdę Jamesa...
– Chcesz się wykończyć? – Harry pokręcił głową. – To chociaż coś zjedz. Wyglądasz, jakbyś za chwilę miał zemdleć. Ginny nie będzie miała z ciebie żadnego pożytku, jeśli padniesz z wyczerpania.
Podniosła rękę i przywołała młodą kelnerkę. Zamówiła dwie porcje jakiegoś posiłku i herbatę.
– Myślisz, że dlaczego nie chcę wracać do pustego domu, Hermiono? – Harry skrzywił się i odwrócił twarz do okna. – Bo nie chcę widzieć wskazówki Jima na śmiertelnym zagrożeniu, rozumiesz?
Spojrzał na nią stanowczo. Tę chwilę akurat wybrała kelnerka, przynosząc im zamówienie. Ponownie odwrócił twarz do okna, by tamta nic nie zauważyła. Gdy kelnerka odeszła, Hermiona chwyciła jego dłoń w swoją i szepnęła:
– Skąd wiesz...
– To mój syn, Hermiono! – wykrzyknął, uderzając pięścią w stolik. – Ci, którzy zaatakowali Ginny i porwali Jamesa, tak naprawdę chcieli uderzyć we mnie! I im się to udało. To przeze mnie cierpią wszyscy wokół mnie.  Jak ty byś się czuła, gdyby to twoje dziecko porwali?
– Robiłabym wszystko, by je odnaleźć – przyznała.
– No widzisz. Czyli mnie rozumiesz.
– Wiesz, że tak. – Ścisnęła mocniej jego dłoń. – Dlatego też jestem tutaj. Chcę ci pomóc. 
– Nikt nie jest w stanie mi pomóc, Hermiono. 
– Używałeś Zaklęcia Lokalizującego?
– Oczywiście! – wykrzyknął oburzony. – Jak tylko znalazłem się na Pokątnej. Niestety nic nie zadziałało, bo tamci musieli być już daleko. A Lokalizator działa tylko do kilometra.
– No tak. – Hermiona pokiwała głową. 
Harry ponownie odwrócił głowę do okna, akurat w momencie, gdy w szybę obok niego zastukała nieznana mu sowa. Dobijała się tak, jakby miała najważniejszą wiadomość na świecie. Harry rozejrzał się ostrożnie, czy nie widzi i nie słyszy tego żaden mugol. Gdy uznał, że mimo głośnego stukania ptasiego dzioba o szybę, nikt nie reaguje, wstał i wpuścił sowę. Ptak upuścił list i wyleciał z powrotem. Harry spojrzał na kopertę. Nie była to ani wiadomość z Biura ani ze szpitala. Rozdarł pergamin i ze środka wypadła jakaś kartka i zdjęcie jego synka.
– O mój Boże! – wykrzyknęła Hermiona, biorąc fotografię do ręki. – To James!
Harry rozwinął list. Był to anonim wyklejony z liter wyciętych prawdopodobnie z „Proroka Codziennego”.

Mamy Twojego syna.
Chcemy 50 tysięcy galeonów. Pieniądze włożysz do worka na śmieci, który zostawisz na tyłach Dziurawego Kotła w koszu znajdującym się w kącie zaplecza.
Nie wciągaj w to Biura Aurorów, bo twój syn zginie.
Jeśli nie będziesz sam, twój syn zginie.
Jeśli zostaną użyte jakiekolwiek zaklęcia namierzające na worek, twój syn zginie.
Masz 48 godzin.
Napatrz się na dzieciaka, dopóki możesz.
Niedługo skontaktujemy się z tobą. 

Harry bez słowa odebrał fotografię od Hermiony. James otoczony był magiczną bańką, podobną do tej, w której on był trzymany przez Voldemorta, i płakał. Z boku wystawała czyjaś różdżka skierowana w stronę chłopca i dzisiejsze wydanie „Proroka”. 
Gdy zobaczył synka, poczuł się, jakby ktoś wbił mu nóż pod żebra i ciągnął ostrzem w stronę serca. Merlinie, jak to bolało! To było jeszcze gorsze niż Cruciatus. 
Zerwał się z miejsca i nie zważając na protesty Hermiony wyszedł na zewnątrz. Chciał być sam. Żal i ból przemieniły się w złość. Miał ochotę komuś przywalić. Deportował się na polanę w lesie przy Dolinie Godryka i zaczął miotać zaklęciami, gdzie popadnie, krzycząc i złorzecząc wszystkim bogom.
Wreszcie, po pół godzinie nieustającej kanonady zaklęć, upuścił różdżkę i opadł na kolana, chowając twarz w dłoniach i łkając żałośnie.

poniedziałek, 8 lipca 2013

161. Szczęście i nieszczęście

Po powrocie do Doliny Godryka Harry zamknął się w swoim gabinecie. Potrzebował chwili tylko dla siebie i wiedział, że Ginny to zrozumie. Chciał uspokoić galopujące myśli i odegnać ból głowy. Obraz Dumbledore’a nakładał się na wspomnienia o Snapie i przeplatał się z wizją zakrwawionych Ginny i Jamesa, które niczym skacząca piłeczka obijały się po jego głowie, boleśnie uderzając w czuły punkt. Tak bardzo chciał to z siebie wyrzucić, zapomnieć. Nie było to jednak możliwe.
Z ukrytej między książkami szafki wyjął myślodsiewnię i postawił ją na biurku. Przytknął koniec różdżki do skroni i wyciągał z głowy wspomnienie po wspomnieniu i przekładał do misy. Rozmowy z Dumbledorem, jego śmierć, ostatnie spotkanie ze Snape’em i ich „pobyt” w lochach Voldemorta. Nie chciał tego pamiętać, ale to wszystko było częścią jego życia, bez tego nie byłby tym, kim jest teraz. Tak naprawdę, gdyby nie ci dwaj mężczyźni w ogóle by go tutaj nie było. 
W swoim życiu przeżył już naprawdę dużo. Doświadczył wiele bólu, zarówno fizycznego, jak i psychicznego - ciężkie dzieciństwo wśród osób, które go nienawidziły, prześladowanie przez śmierciożerców, jak i samego Lorda Voldemorta, niejedną klątwę Cruciatus. Tak... Na zbyt lekkie życie nie mógł narzekać. Ale sama myśl, że ktoś mu najbliższy mógł zostać skrzywdzony w taki sposób... 
Potrząsnął głową. Nie mógł do tego dopuścić. 
Wtedy jego umysł zalały wspomnienia jego małej rodziny z ostatnich wakacji. Ginny, patrząca na niego z miłością i pożądaniem. Jej głos szepczący mu czułe słowa w chwilach najgłębszej intymności. Płacz Jamesa i jego uśmiech. Jego pierwsze kroczki. 
Odetchnął głęboko i uśmiechnął się do swoich myśli. To była właśnie miłość, o której zawsze mówił Dumbledore. 
Kiedyś, przed laty, traktował słowa Dumbledore’a o miłości, jak zwykły banał. Bo co mógł o niej wiedzieć człowiek, który nie miał rodziny? Pewnie nic. Do czasu, gdy poznał motywację Snape’a. 
Jego miłość do od lat nieżyjącej dziewczyny, jego poświęcenie, by pomóc przeżyć dziecku swojej ukochanej przez te wszystkie lata, choć ten był synem jego wroga, którego zawsze nienawidził... To była właśnie miłość.
------ 
Ginny z lekkim niepokojem przygotowywała kąpiel dla Jamesa, rozmyślając o Harrym. Mogła się tylko domyślać, że przybycie do Hogwartu i rozmowa z McGonagall i Dumbledore’em było dla Harry’ego powrotem do starych wspomnień, o których próbował zapomnieć. Teraz potrzebował chwili w samotności, by to wszystko sobie poukładać.
Po wykąpaniu, nakarmieniu i uśpieniu Jamesa zajrzała do jego gabinetu. Mężczyzna siedział w swoim fotelu, wyglądając przez okno. Na biurku stała myślodsiewnia, w której wirowały jego wspomnienia; przez chwilę na powierzchni pojawiła się twarz Severusa Snape’a. 
Westchnęła. Po tym, jak kilka miesięcy temu Harry opowiedział jej o tamtej nocy sprzed lat, wiedziała, że jej mąż wciąż czuje wyrzuty sumienia do dawnego profesora.
– Harry... – szepnęła.
Harry ocknął się z zamyślenia i ucałował dłoń, która spoczęła na jego ramieniu.
– Domyślam się, że James smacznie śpi – powiedział, zamykając delikatną dłoń w swojej własnej.
Ginny uśmiechnęła się, opierając policzek na czarnych włosach męża.
– Dzisiaj miał tyle wrażeń, że padł już podczas kąpieli.
Harry przyciągnął ją do siebie, sadzając ją sobie na kolanach i pocałował ją.
– Wszystko dobrze? – spytała po dłuższej chwili, widząc jego zamyślony wzrok.  
– Tak – odparł cicho. – Choć nadal nie mogę wyjść z podziwu, że człowiek, który widział we mnie mego ojca, którego nienawidził, chronił mnie dla mojej matki.
Ginny westchnęła w duchu. Nie myliła się. 
– Kiedyś usłyszałam takie zdanie: „Miłość jest silniejsza od śmierci”. Nie chciałam w to wierzyć, dopóki nie przekonałam się o tym na własnej skórze.
Harry uniósł lekko brwi, zaskoczony.
– Kiedy?
– Gdy pokonałeś Voldemorta. To dzięki miłości przetrwałam wtedy te trudne dwa tygodnie przy twoim łóżku. Aczkolwiek nie powiem, że było to proste czekać i nie wiedzieć, czy kiedykolwiek się obudzisz. Wiedziałam jednak, że nigdy nie przestanę cię kochać. Myślę, że tak samo było ze Snape’em. Choć twoja mama pokochała innego, czyli twojego ojca, Snape nie odrzucił swoich uczuć względem niej. Nawet po jej śmierci.
– Gdy umierał, nie odrywał ode mnie wzroku. Myślę, że w moich oczach chciał ją zobaczyć. Wiesz, dopiero teraz, gdy wracam do tego, widzę jego uśmiech. 
Ginny oplotła go ramionami i pocałowała w skroń.
– Bo uczyniłeś go szczęśliwym. Znalazł w końcu to, czego szukał przez tyle lat.
– A ty jesteś szczęśliwa? – Spojrzał jej prosto w oczy. – Teraz?
– Nie wyobrażam sobie bym mogła być bardziej – odpowiedziała z lekkim uśmiechem. – Dajesz mi więcej niż szczęście, Harry. Dajesz mi życie, dajesz mi oddech, nadajesz sens wszystkiemu, co robię. Mamy już jednego zdrowego syna, drugi rośnie tutaj. – Położyła dłoń pod sercem. – Jestem szczęśliwa. Bardzo. – Wstała i chwyciła go za rękę. – Chodź, pokażę ci jak bardzo – zaśmiała się i pociągnęła go za sobą.
Gdy znaleźli się w sypialni popchnęła go lekko na łóżko, by na nim usiadł, a sama stanęła naprzeciwko niego i powoli zdejmowała swoją letnią sukienkę. Patrzył na nią wygłodniałym wzrokiem, głośno przełykając ślinę. Guziczek po guziczku rozpinała swoje ubranie, nie odrywając spojrzenia od jego zielonych tęczówek. Delikatnie opuściła najpierw jedno, a później drugie ramiączko, pozwalając opaść sukience. Stanęła przed nim w bielutkiej bieliźnie z lekkim uśmiechem na ustach. Sam, jakby bezwiednie, wstał, pozbywając się swego ubrania i nie odrywając od niej wzroku podszedł i namiętnie pocałował.
Powoli, składając pocałunki na każdym skrawku jej ciała, zdejmował z niej koronkowy biustonosz i nie odrywając od niej ust sunął dłońmi w dół. Oparła się o niego i cichutko jęknęła, gdy jego usta przywarły do jej brzucha. Pieścił jej ciało z prawdziwym szacunkiem, jakby widział je po raz pierwszy, jakby nigdy wcześniej nie widział jak jest piękne. Składał na nim delikatne pocałunki, językiem dotykał każdego skrawka jej gładkiej skóry, a dłońmi torował drogę swym ustom.
Wplótł palce w jej cudowne włosy i mocno przyciągnął do siebie. Z każdą sekundą coraz mocniej pogłębiał pocałunek i dawał jej coraz więcej siebie. Przywarł do niej całym ciałem. Czuł bijące od niej ciepło, moc i delikatne ruchy maluszka. Pociągnął ją za sobą i z powrotem usiadł na łóżku. Ginny oparła dłonie o jego klatkę piersiową i pchnęła, by się położył. Wspięła się za nim i usiadła na jego biodrach. Jęknęła cicho. Chwycił mocno jej kibić i przewrócił ją ostrożnie na plecy, sam kładąc się obok niej. Przygryzła lekko dolną wargę, i po chwili zwilżyła ją językiem, gdy przerzuciła nogi za jego biodra i wtuliła się mocno w niego. Chciała go czuć całym ciałem, na każdym skrawku spoconej skóry i on pragnął tego samego.
Spojrzał jej głęboko w oczy i z żarem przyciągnął do pocałunku. Ich języki tańczyły ze sobą w rytm miłości, czule obejmowały się nawzajem jak dawno niewidziani kochankowie. 
Poruszał się w niej powoli, delektując się każdym pchnięciem, każdym jej westchnieniem.
Uniósł się nieco na ramionach i spojrzał jej w oczy. W jej brązowych tęczówkach dostrzegał jedynie czystą, nieskazitelną miłość, rozkosz i szczęście. Kochał wpatrywać się w nie w czasie intymnych chwil. Zawsze biło z nich pożądanie i widział w nich swoje odbicie. Pragnęła go, a on wiedział, że jest tym jedynym. Miał najcudowniejszą kobietę na świecie, która właśnie wydawała pod nim urocze jęki rozkoszy. Chwycił jej dłonie i splótł ponad jej głową, przyspieszył swe ruchy i przez chwilę obserwował jak jej piersi kołyszą się w rytm ich miłosnego tańca.
– Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie – szepnął jej do ucha, gdy zmęczony opadł na łóżko obok niej.
Ucałował delikatnie czubek jej głowy. Przytulił ją mocno do siebie, powoli odzyskując oddech. Jego ręka leżała na jej brzuchu i przesuwała się z każdym ruchem obudzonego maluszka. Ginny trzymała ją i naprowadzała na każde wybrzuszenie. Uniosła lekko głowę i uśmiechnęła się do niego promiennie.
– On też jest szczęśliwy i czuje nasze szczęście.
----- 
Potterowie od kilku lat korzystali z kominka w dawnym mieszkaniu Freda i George’a, znajdującego się nad sklepem, by dostać się na Pokątną. Tak było im wygodniej i bezpieczniej. W ten sposób unikali natrętnej prasy, która wciąż blisko nich się kręciła. 
Gdy tylko pojawili się u bliźniaków, Angelina i Verity zaciągnęły Ginny na plotki do pokoju dziecięcego. James z radością znalazł się wśród zabawek dla swoich przyszłych kuzynów i stukał klockami, potrząsał grzechotkami, doprowadzając tym hałasem do nerwowych okrzyków Ginny, by bawił się troszkę ciszej. Ostatecznie mama nałożyła na niego zaklęcie uciszające. Nadal dochodziły do niej odgłosy zabawy, ale były one stłumione, jakby chłopiec znalazł się w przeźroczystej bańce, a ona mogła porozmawiać ze swoimi bratowymi. 
Fred i George przewrócili tylko oczami i zabrali Harry’ego do sklepu. Choć za każdym razem, gdy się spotykali Harry próbował przekonać chłopaków, że nie są mu nic winni i od lat nie jest inwestorem, a nawet kupującym, bliźniacy pokazywali mu wszystkie zmiany i nowe produkty. 
– Pracujemy nad zabawkami dla najmłodszych – powiedział Fred.
– Które będziemy chcieli wykorzystać przy naszych potomkach – dodał George. 
– Wiesz, grzechotki z niespodzianką, gryzaki smakowe, samosprawdzające się pieluchy...
– Harry, tak właściwie... – George pociągnął Harry’ego za łokieć i zaprowadził na zaplecze – mamy do ciebie sprawę.
Harry uwolnił się z uścisku szwagra i odsunął się. 
– O nie. Nie pozwolę zrobić z Jamesa królika doświadczalnego do waszych zabawek. Nawet mnie o to nie proście.
– Tu nie chodzi o Jamesa, ani o żadne inne dzieciaki z naszej rodziny. 
– To o co? – Harry zmarszczył brwi.
– Tydzień temu w Dziurawym Kotle pojawił się nowy barman. Nie wiem czy Hanna i Ernie go sprawdzili, więc zgłaszamy to tobie. 
– Dlaczego mi?  Biuro Aurorów ma ważniejsze sprawy, niż uganianie się za jakimś zwykłym barmanem, Fred – westchnął. 
– Ale on jest niebezpieczny.
– Niebezpieczny? – Harry odwrócił się zaskoczony do George’a. - Zamiast zwykłej whisky podaje truciznę? – mruknął sarkastycznie.
– On podrywa wszystkie kobiety jakie zobaczy – stwierdził sucho Fred.
– Nawet Angelina i Verity są pod jego urokiem. 
– Więc jeśli tam dzisiaj idziecie, to uważaj na naszą siostrzyczkę...
– Dlaczego masz na mnie uważać? – rozległ się roześmiany głos Ginny.
Wszyscy trzej spojrzeli w stronę otwartych drzwi. Ginny weszła do środka i stanęła obok Harry’ego, a za nią weszły obie starsze kobiety. 
– Podobno w Dziurawym Kotle jest jakiś niebezpieczny barman... – powiedział Harry z kpiącym uśmiechem, biorąc od niej Jamesa. – To prawda? – Zerknął na Angelinę i Verity.
– Jake po prostu jest uprzejmy... – powiedziała Angelina.
– A oni są zwyczajnie zazdrośni. – Verity wskazała na obu bliźniaków.
– Powiedziałaś „Jake”? – zapytali jednocześnie Potterowie, po czym wymienili się spojrzeniami. 
– Tak się przedstawia. Znacie go?
– Na Seszelach poznaliśmy jednego barmana o imieniu Jake – powiedział powoli Harry – który chciał wrócić do Anglii. Jak on wygląda? – Spojrzał z zainteresowaniem na kobiety.
– Wysoki z ciemnymi włosami sięgającymi ramion – zaczęła Verity.
– Grzywka opada mu na czoło – wpadła jej w słowo Angelina.
– Tak... I ma takie śmieszne niebiesko-czarne okulary...
Ginny zerknęła na Harry’ego.
– Myślisz, że to on?
– Wszystko na to wskazuje. Ale to może być także ktoś bardzo do niego podobny. 
– Ty i twój wrodzony sceptycyzm – jęknęła Ginny. – Idziemy? 
Pożegnali się z rodziną, przeszli przez sklep i wyszli. 
Ulica Pokątna była zatłoczona ludźmi, którzy tego wczesnego czerwcowego popołudnia postanowili się wybrać na zakupy. Harry naciągnął mocniej kapelusz na oczy i pozwolił Ginny pociągnąć się wzdłuż sklepowych wystaw. Wszystkie sklepy wyglądały tak jak dawniej, mimo że wielu sprzedawców dotknęły różne zawirowania wojenne. Lodziarnia u Floriana Fortescue jak zawsze zapraszała chętnych na porcję wyśmienitych lodów, Esy i Floresy kusiły przechodniów kolorową witryną pełną ksiąg z zaklęciami, nad sklepem z różdżkami wciąż wisiał szyld z nazwiskiem Ollivandera. Tu i ówdzie rozstawione były małe stragany, które pozostały z czasów, gdy wielu czarodziejów obawiało się o własne życie i próbowało się chronić, kupując z nich różne amulety i zawieszki ochronne.
W sklepie madame Malkin kupili kilka nowych szat dla siebie i nową wyprawkę dla przyszłego Pottera. Starsza kobieta z wielką radością przyjęła zamówienie i obiecała, że wszystkie ubrania prześle jeszcze dziś do ich domu w Dolinie Godryka.
– To dokąd teraz? – zapytał Harry, gdy wyszli z powrotem na ulicę. Objął Ginny ramieniem i poprowadził w dół ulicy. – Może lody? – Zerknął w stronę lodziarni.
– A może być najpierw Dziurawy Kocioł? – odpowiedziała pytaniem. – Muszę iść do toalety. 
– Znowu? – Harry spojrzał na nią zaskoczony. – Przecież byłaś u chłopaków.
– To było ponad godzinę temu. Ciekawe jak ty byś się czuł, gdyby wciąż coś naciskało ci na pęcherz – warknęła. – Poza tym James jest pewnie głodny, a tam możemy poprosić Hannę, by podgrzała dla niego zupkę.
– Am! – krzyknął James.
– Widzisz? 
– A nie chodzi ci o pewnego barmana?
– Czyżbyś był zazdrosny? – Ginny zmarszczyła brwi, przytulając się do niego. – Wiesz, że od lat...
– Am! – krzyknął ponownie James i zaczął się wiercić w ramionach Harry’ego. 
– No dobrze, już dobrze – Harry uspokoił syna i pocałował Ginny w skroń. – Wiem. 
Przechodząc obok wejścia na Nokturn, Harry odruchowo zerknął w mroczną ulicę. Kilku zakapturzonych czarodziejów zniknęło w ciemnym zaułku.
– Coś nie tak? – spytała Ginny, również spoglądając w tamtym kierunku. Lekko zacieśniła uścisk, chcąc przywołać jego uwagę.
– Oczywiście, że nie – odparł pewnie, unikając jednak jej spojrzenia. – Coś mi się wydawało – dodał po chwili.
Zacisnął jednak mocniej rękę na różdżce, którą miał schowaną w kieszeni, poprawił Jamesa na ramieniu i poprowadził ich w stronę Dziurawego Kotła. 
Nie uszli jednak daleko. Nagle Ginny zakręciło się w głowie i poczuła ból w podbrzuszu. Harry zatrzymał się, kiedy w pewnym momencie jej krok stał się nierówny, a ona chwyciła go mocniej za ramię.
– Nie wyglądasz najlepiej – mruknął. – Na pewno wszystko w porządku?
– To nic – wydyszała, zaraz nabierając głębiej powietrza. Starała się zachować spokój. Coś było nie tak. To był dopiero siódmy miesiąc, za wcześnie na bóle porodowe. 
Poczuła jego dłoń na twarzy i ich spojrzenia spotkały się. 
– Może powinniśmy iść do uzdrowiciela?
– Już mi lepiej – odetchnęła. – Po prostu ten upał jest strasznie męczący. 
Na szczęście stali już przy murze, za którym było tylne wejście do pubu. Harry stuknął w kilka cegieł, otworzył przed nią drzwi i gestem zaprosił do środka, przepuszczając w progu. Oboje wytchnęli, gdy znaleźli się w chłodnym pomieszczeniu. Dzięki Hannie i Erniemu Dziurawy Kocioł został odnowiony, choć pozostał w nim dawny styl. Ginny przeszła kilka kroków w głąb pubu, prawie wpadając na podchodzącą do nich Hannę Macmillan. 
– Harry, Ginny! Wchodźcie, wchodźcie – przywitała się. – Ginny, łazienka jest po prawej stronie, a kuchnia po lewej. 
Ginny kiwnęła szczęśliwa głową i prawie pobiegła we wskazanym kierunku.
– Hanno, czy to prawda, że przyjęliście do pracy nowego barmana? – zapytał Harry, ale odpowiedział mu krzyk Jamesa.
– Tata, uj!
Chłopiec wskazywał na stojącego za barem mężczyznę.
To był on. Harry nie miał żadnych wątpliwości. 
– Kogo to moje oczy widzą! – wykrzyknął radośnie mężczyzna i wyszedł zza lady. – Harry, James!
Podszedł do Harry’ego i uścisnął go mocno. James rozśmiał się promiennie, gdy Jake wziął malca na ręce.
– Gdzie Ginny? – zapytał. – To już jej czas?
– Jake! – dobiegł do nich roześmiany głos Ginny, która podeszła w tym samym momencie. – Miło cię widzieć – przywitała się. Jake ucałował ją w policzek. – To jeszcze nie jest mój czas – odparła na jego wcześniej zadane pytanie. – Jeszcze dwa miesiące.
– Pani Hanno – Jake zwrócił się do drugiej kobiety, która wciąż stała przy Potterach – mogę prosić o przerwę? – zapytał. 
– Pięć minut. Dobrze wiesz, że teraz mamy dużo klientów.
– Jasne. 
Usiedli w rogu sali, na narożnej kanapie, która zawsze była zarezerwowana dla przyjaciół właścicieli. Ginny nie miała pojęcia, jakim cudem jest wolna, bo to zazwyczaj najbardziej oblegane miejsce, a w Dziurawym Kotle tego dnia było naprawdę dość tłoczno.
– Co tu robisz? – zapytał Harry Jake’a.
– Przyjechałem i jak widać pracuję w swoim zawodzie. Dzięki państwu Macmillan mam też gdzie mieszkać, bo oprócz pracy dali mi dostęp do jednego z pokoi. Poza tym jutro mam umówione spotkanie z profesor McGonagall. Chcę zdawać zaległe egzaminy. 
– Owutemy?
– Sumy i owutemy – sprostował. – Ale wszystko wyjaśni się jutro. 
Pięć minut szybko minęło i przy ich stoliku pojawiła się Hanna.
– Koniec przerwy, Jake – oznajmiła. – Nie zatrudniłam cię, byś przesiadywał z moimi gośćmi, tylko ich obsługiwał. 
– Tak, już wracam do pracy, pani Macmillan – odparł i wstał. – Musimy się kiedyś spotkać – zwrócił się do Potterów.
– Daj znać, kiedy będziesz miał wolne i zapraszamy do nas – powiedział Harry.
Uściskali się na pożegnanie i Potterowie przeszli przez kominek z powrotem do Doliny Godryka.
----- 
Czas płynął niesamowicie szybko i nim się obejrzeli nadszedł koniec czerwca i zakończenie roku szkolnego w Hogwarcie, podczas którego miały się odbyć zaplanowane uroczystości. Wielka Sala została odświętnie przybrana, wszystkie cztery stoły domów zniknęły, a w zamian ustawiono rzędy krzeseł zwrócone w stronę podium, na którym oprócz nauczycieli przygotowano miejsca dla zaproszonych gości. Nad ich głowami na tle herbu Hogwartu wisiał olbrzymi portret Dumbledore’a. 
Ginny nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Harry wolałby być w zupełnie innym miejscu. Od tygodni chodził sfrustrowany, bo wciąż nie mógł znaleźć autora pogróżek, w wielu miejscach Wielkiej Brytanii pojawiali się zamaskowani ludzie, atakując niczego niepodejrzewających mugoli i czarodziejów i on wraz z innymi aurorami patrolował tamte miejsca. 
Każdego wieczoru znikał w swoim gabinecie i wracał myślami do czasów szkolnych, o których, jak dobrze wiedziała wolałby zapomnieć. To nie tak, że znowu zaniedbywał ją i Jamesa. Nie. Każdego dnia po pracy bawił się z Jamesem w ogródku na tyłach domu, by ona mogła mieć choć chwilę czasu dla siebie, wspólnie jedli wszystkie posiłki i dopiero po uśpieniu malca znikał u siebie. 
Zerknęła na niego. Patrzył skupiony w namalowaną twarz Dumbledore’a, pewna, że nie słucha przemówień McGonagall, Shacklebolta i pozostałych zaproszonych gości. Kim był dla niego dyrektor? Tylko opiekunem? Może kimś więcej? I kim był Harry dla Dumbledore’a? Ulubionym uczniem, czy jednak narzędziem, które trzeba było poprowadzić tak, by zrozumiał swoją moc, która pozwoliła mu zabić Voldemorta? O czym myślał teraz? Czy powtarzał sobie w głowie swoje wspomnienia, które miał powiedzieć, czy myśli zupełnie o czymś innym? 
Zrezygnował z miejsca obok ministra i usiadł wraz z nią i resztą rodziny i przyjaciół. Wiedziała, że nigdy nie chciał być Chłopcem, Który Przeżył, Wybrańcem... Został zmuszony do bycia w centrum uwagi ze względu na to co stało się tamtej nocy, gdy zginęli jego rodzice. A tak naprawdę chciał tylko prawdziwej rodziny, kochać i być kochanym. 
Wsunęła rękę pod jego ramię i uścisnęła mocno.
– Twoja kolej, kochanie – szepnęła.
James na jego kolanach zagadał cicho i poklepał go po twarzy, przez co ocknął się i spojrzał na malca i na nią. Kiwnął głową i wstał.
Ginny wzięła Jamesa na swoje kolana i uścisnęła rękę Harry’ego, by dodać mu otuchy.
Przez cały czas, gdy stał przy pulpicie i opowiadał swoją wersję spotkań z Dumbledore’em, jego wzrok skupiony był w jednym miejscu – na niej i Jamesie, a gdy skończył, mówiąc, że Dumbledore nigdy nie opuścił Hogwartu, bo wciąż są ludzie wierni jego ideałom, miała w oczach łzy.
----- 
Początek lipca był gorący nie tylko na dworze, gdzie żar lał się strumieniami z nieba, ale przede wszystkim w rodzinie Weasleyów. Molly Weasley odwiedzała po kolei wszystkie swoje synowe, pomagając w pierwszych dniach po narodzinach wnuków. 
Najpierw przyszła na świat mała Molly, córka Percy’ego i Audrey, dwa dni później syn Freda i Angeliny, i teraz wszyscy oczekiwali z niepewnością na narodziny u George’a i Verity. 
W całej rodzinie Weasleyów zapanowała konsternacja, gdy usłyszeli jak mają się nazywać synowie w obu rodzinach – syn Freda i Angeliny miał mieć na imię George, a u George’a i Verity – Fred. Z początku wszyscy wzięli to za żart, ale gdy Fred ogłosił narodziny George’a Juniora, zrozumieli, że tak już zostanie.
Po porodzie Angeliny Ginny obiecała jej, że wyręczy swoją matkę i to ona pomoże jej w pierwszych dniach małego George’a. 
Ze względu na to, że kominek u George’a i Verity w razie szybkiego powiadomienia mamy i położnej musiał być zawsze dostępny, cała rodzina Weasleyów przechodziła siecią Fiuu do Dziurawego Kotła, a potem przechodziła na Pokątną. Tego dnia Ginny też tak zrobiła. Gdy tylko otrzepała siebie i Jamesa z popiołu i wsadziła malca do powiększonego natychmiast wózka, przywitała się z Jakiem, który jakby tylko czekał na jej pojawienie się w kominku. 
– Może cię odprowadzić? – zapytał. – Mam złe przeczucie.
– Dzięki Jake, ale Hanna nie wybaczyłaby mi, gdybym oderwała cię od pracy. Poza tym nie możesz za każdym razem, gdy się pojawiam, robić sobie przerwę – dodała, gdy zamierzał to zaproponować. – Zresztą, co może mi się stać wśród tłumu czarodziejów?
Jake kiwnął głową, nie do końca przekonany i wrócił za bar, odprowadzając ją wzrokiem.
– Wolałbym mieć cię na oku – mruknął. – Inaczej Harry mnie zabije.
Ginny jednak już tego nie usłyszała, bo wyszła na zaplecze z pojemnikami na śmieci i przeszła na drugą stronę muru. James zaśmiał się radośnie na widok kolorowych wystaw sklepów.
– James, dzisiaj tylko przechodzimy – oznajmiła szorstko i szybkim krokiem ruszyła w dół ulicy. – Może jak będziemy wracać do domku, to coś ci kupię, dobrze?
Gdy mijała ulicę Śmiertelnego Nokturnu całą Pokątną spowiły gęste, czarne chmury a wokół niej pojawiło się znikąd kilka zamaskowanych postaci. Poczuła nagłe zawroty głowy i silny nakaz, by puściła wózek i odeszła, to nic jej się nie stanie. Tak jak uczył ją Harry, starała się jak mogła odeprzeć Imperiusa, jednak klątwa była zbyt mocna. Wiedziała, że nie jest dobrze. Słyszała płacz wystraszonego Jamesa.  Jakaś część jej umysłu kazała wyciągnąć różdżkę i spróbować się obronić, ale ręce nagle przywarły jej do boków, a całe ciało przeszył tak potworny ból, że nie potrafiła już niczego zrobić. Zamknęła oczy i zaczęła krzyczeć. Jakby z oddali usłyszała śmiech jakiejś kobiety, niby znajomy, a jednak nie mogła go do nikogo przyporządkować, a potem pogardliwy głos wymawiający „Crucio”. Czuła jak jej wnętrzności pękają po kolei, jak krew spływa po jej drżącym ciele, ale nie miała siły podnieść powiek ani ruszyć ręką. „Popracuję jeszcze nad jej buźką" – ponownie usłyszała kobiecy głos i w chwilę potem coś gorącego uderzyło w jej twarz. „Zabieraj bachora i spadajmy, bo ona zaraz urodzi!" – To ostatnie co usłyszała, bo chwilę potem wszystko ucichło. Także płacz jej dziecka.
Ból jednak nie mijał. Kiedy otworzyła oczy wiedziała, że wokół niej nie ma nikogo, kto mógłby jej pomóc. Osunęła się na kolana, trzymając się za brzuch, który zaczęła ściskać coraz mocniej. Zawyła, gdy kolejny skurcz przeszył jej ciało. Natychmiast zorientowała się, że to przedwczesne bóle porodowe.
– Pomocy — zawołała słabo. – Moje dziecko!
Kiedy żadna odpowiedź nie nadeszła, a ból nasilił się, zdecydowała, że spróbuje wstać i sama dostać się do Munga.
– Ratunku, ja rodzę! – zapłakała, gdy poczuła wilgoć między nogami.  – Pomóżcie mi! Proszę...
Upadła znów na kolana, gdy nagle usłyszała kroki. Ktoś do niej biegł.
– Ginny! – rozległ się znajomy, męski głos. Z trudem podniosła pozlepiane krwią powieki i spojrzała wprost w oczy ukryte za niebiesko-czarnymi okularami.
– Jake... – wyjęczała, gdy mężczyzna wziął ją w ramiona. – Porwali Jamesa... A ja rodzę...
– Spokojnie. Zaraz ci pomogę. Teraz musisz zachować spokój, bo w twoim stanie panika nie jest wskazana.
– Harry... Potrzebuję...
– Pani Hanna go powiadomi. A ty musisz mi pomóc dostać się do Munga.
Zaniemówił, gdy Ginny znów zaczęła prężyć się z bólu. 
– Ginny, nie wolno ci przeć dopóki nie będziemy w Mungu! – Usłyszała jeszcze i straciła przytomność.
- Pani Potter! – Ktoś krzyknął obok. Była na granicy świadomości, gdy zrozumiała, że jest już na sali w Mungu, a przy niej stoi uzdrowiciel Octopus. – Jeszcze troszkę, pani Potter. Już niedługo... 
– Harry... Proszę...
– Nie możemy więcej zwlekać, pani Potter. Proszę mocno przeć. Już czas, by pani syn przyszedł na świat.
Parła tak mocno jak tylko mogła. Było zupełnie inaczej niż rok wcześniej, gdy rodziła Jamesa. Parła jeszcze cztery razy, zanim poczuła, że ona i jej syn rozłączają się.
Jej ból ustał prawie natychmiast, kiedy do jej uszu dotarł krzyk dziecka. Uzdrowiciel zabrał noworodka do stołu, gdzie kilku innych uzdrowicieli już na niego czekało. Zaczęli machać nad nim różdżkami. Ginny zaczęła panikować w ciszy, kiedy cichy, acz wściekły wrzask rozbrzmiał w sali. Opadając na łóżko, zapłakała gorącymi łzami ulgi.
– Co z nim? Co z moim synkiem?
Uzdrowiciel podszedł do niej i podał jej syna.
– Jaki malutki – powiedziała miękko, wpatrując się w twarz synka. – Wszystko dobrze?
– Dobrze pani wie, że syn urodził się o miesiąc za wcześnie  — powiedział uzdrowiciel. – Jest bardzo słaby i musimy mu zapewnić odpowiednią opiekę do czasu, aż rzeczywiście będzie w porządku. Teraz proszę odpoczywać.
Z bólem oddała syna uzdrowicielowi, który ułożył tę okruszynkę w jakiejś przeźroczystej bańce, którą nazwał inkubatorem i ruszył do wyjścia. 
Gdy otworzył drzwi, w progu pojawił się Harry. Był potwornie blady, kiedy zobaczył uzdrowiciela. W oczach szkliły mu się łzy. Natychmiast znalazł się przy łóżku Ginny i wziął ją w objęcia.
– Ginny – wychrypiał. Nie był w stanie powiedzieć nic więcej. 
– Porwali Jamesa, a on... – zaczęła się usprawiedliwiać. Wskazała głową na wychodzącego uzdrowiciela wynoszącego ich maleńkiego synka – jest...
– Ci... – Uciszył ją Harry i pocałował w głowę.  – Wiem. Znajdę tych, którzy to zrobili, obiecuję, i znowu będziemy wszyscy razem.
Ginny rozpłakała się wtulona w ciepłe i bezpieczne ramiona męża.