Harry zatrzymał się w progu pokoju izolatki, w którym umieszczono ich syna i patrzył na Ginny głaszczącą przeźroczystą bańkę otaczającą nowonarodzone dziecko. Jej rozpuszczone włosy opadały falami na plecy, otulone w długą koszulę nocną i szlafrok. Słyszał jej szept, by uspokoić malca.
Dawno nie widział jej tak zdeterminowanej. Choć poród był zaledwie wczoraj i ona powinna była jeszcze leżeć, stała od samego rana przy tym magicznym pojemniku i obserwowała jak mały oddycha, zaciska swoje malutkie rączki w piąstki i płacze, bo chciałby przytulić się do mamy.
Jemu samemu pękało serce, gdy widział, jak kładzie ręce, jakby chciała naprawdę dotknąć i pogłaskać malca. Co ona musiała czuć? Nie mogąc dotknąć żadnego z malców?
Wczoraj po południu, w Biurze Aurorów rozległ się alarm o użyciu zaklęć niewybaczalnych na Pokątnej. Już miał tam wyruszyć, gdy dotarła do niego krótka informacja od Hanny o wszystkim, co stało się z Ginny i Jamesem. To w nią były wymierzone zaklęcia. Tylko dlaczego? Czy to wszystko miało coś wspólnego z wcześniejszym listem z pogróżkami?
Gdy tylko wybrzmiało ostatnie słowo wypowiedziane przez Hannę, poczuł się rozdarty i przerażony. Tak naprawdę nie czuł takiego strachu nawet wtedy, gdy przed laty stawał przed Voldemortem. Oczywiście, jak każdy, bał się śmierci, ale teraz to wszystko było wymierzone w jego rodzinę, o której marzył od lat, którą stworzył razem z Ginny, a której nie miał wtedy. I co zawinił ten mały chłopiec, że go skrzywdzili, odbierając go rodzicom?
Wiedział, że Ginny będzie go potrzebować, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że James potrzebuje go jeszcze bardziej. To ostatecznie Mark zdecydował za niego i kazał mu iść do Munga. Co prawda nie obyło się bez kłótni, ale zrozumiał, że i tak nie pomoże jednemu malcowi, ale za to może pomóc w przyjściu na świat drugiemu i wesprzeć Ginny.
Gdy znalazł się wreszcie w Mungu po raz pierwszy od lat widział jak Ginny płacze.
Wziął głęboki wdech i wszedł do środka. Poczuł silne zaklęcia alarmujące i zabezpieczające. Uzdrowiciele nikogo nie dopuszczali do tej sali, oprócz nich. Nawet Molly, choć próbowała od rana na różne sposoby dostać się do środka, została odrzucona przez blokujące zaklęcie na przeciwległą ścianę, po której się osunęła. Magomedycy od razu przybyli jej na ratunek, oznajmiając: „To dla bezpieczeństwa noworodka”.
Podszedł do Ginny i od tyłu objął ją ramionami. Westchnęła głęboko i oparła się o jego pierś.
- Jestem okropną matką – szepnęła.
Harry przycisnął mocniej jej ramiona.
- Nigdy tak nie mów! – zaoponował. – Jesteś wspaniałą matką. Tylko ty potrafiłaś zapanować nad magią Jamesa... Zawsze wiesz, co robić...
- Ale nie byłam w stanie go uratować, a przez to on... – pogładziła dłonią po pojemniku – cierpi.
- Ginny, nie jesteś winna wszystkiemu. Starałaś się jak mogłaś, by ochronić Jamesa. To tamci są winni. Gdy użyli zaklęć niewybaczalnych zasłużyli na Azkaban.
Odwróciła lekko głowę i spojrzała na niego.
- Wiesz już coś?
- Wciąż szukają śladów na Pokątnej.
- Niczego nie znajdą. – Jej głos, choć cichy, był pewny. – Byli zbyt dobrze przygotowani i zatarli wszystko.
- Wiem, mówiłem Markowi.
Gdy wczoraj po porodzie, Ginny wreszcie zasnęła zmęczona całym dniem, sam poszedł na Pokątną. Chciał dopilnować wszystkiego. Niestety nikt nie był w stanie mu pomóc. Wiele osób przepytywanych przez niego i aurorów twierdziło, że nic nie widzieli. Tylko Jake opowiedział jak Ginny wyszła na Pokątną bez jego ochrony, choć jej to proponował. Harry uśmiechnął się półgębkiem. Dobrze wiedział, że ona nigdy nie chciała ochrony. Nawet jego.
Z opisu Jake’a, Harry wywnioskował, że wszystko wydarzyło się u wylotu Śmiertelnego Nokturnu i trwało parę chwil. Ginny zagadywała Jamesa i gdy mijała skręt na tamtą ulicę zrobiło się tam dziwnie ciemno, coś się zakotłowało, błysnęły zaklęcia, a po chwili rozległy się jej krzyki o pomoc. Jake poprosił Hannę o wysłanie wiadomości do Harry’ego, a sam pobiegł do Ginny, która zaczęła rodzić. Nikogo już przy niej nie było. Tylko z boku leżał przewrócony wózek. Chwilę potem deportował ich oboje do Munga, gdzie bardzo szybko zajęli się nią uzdrowiciele.
Harry zerknął w stronę magicznej bańki. Najmniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek widział. Wyciągało swoje malutkie rączki, podkurczało nóżki i cichutko kwiliło. Mała łza spłynęła po jego policzku, kiedy tak patrzył na swojego syna.
- Nie nadaliśmy mu jeszcze imienia – zauważył.
- Co powiesz na Albus? – zapytała, odwracając się do niego.
- Albus? Po Dumbledorze? – Harry był zaskoczony. – Skąd ten pomysł? Myślałem o Arturze, po twoim ojcu. James... – głos mu się lekko zachwiał – ma imię po moim...
- E, nie... – mruknęła, kręcąc głową. – Wystarczy jeden Artur w rodzinie. Poza tym... – zastanowiła się chwilę, czy mówić mu o wszystkim – kiedyś, przed laty miałam sen. Nie wiem, czy to była wizja, czy tylko podświadomość podała mi taką możliwość, ale widziałam nasz rodzinny zegar z pię... – szybko zmieniła słowo, mając nadzieję, że nic nie zauważył – kilkoma wskazówkami. Obok naszych była wskazówka Jamesa, a na innej widziałam imię Al – mruknęła cicho, by ukryć załamujący się głos. – Wydaje mi się, że to skrót od Albus. A czy przypadkiem nie jest on ostatnio w twoich myślach?
- Wiesz, że nie tylko on.
- Wiem – przyznała. – Nie zwrócisz im życia, ale może uhonorujemy obu mężczyzn, nadając ich imiona naszemu synowi? Ja też jestem winna wdzięczność profesorowi Snape’owi. Za ciebie.
Przytuliła się do niego, chowając twarz w jego szatach. Harry zmarszczył brwi.
- Albus Severus? Tak ma być? – zapytał, czule całując ją w czubek głowy.
- Dlaczego nie? Tak naprawdę tego małego szkraba nazywałam Alem już od kilku miesięcy, gdy jeszcze hasał mi w brzuchu, aż do wczoraj... – przyznała się.
- W takim razie witaj na świecie Albusie Severusie – wyszeptał Harry i odwróciwszy się do bańki położył na niej dłoń.
Chłopiec, jakby wyczuwając ojca, wykrzywił buźkę. Rodzice od razu uznali to za znak.
- Pierwszy uśmiech do taty – mruknęła Ginny, odchylając głowę, by oprzeć się o ramię Harry’ego.
Niestety nagle aktywował się czar alarmujący. Ginny znieruchomiała i natychmiast uwolniła się z objęć Harry’ego.
- Co się dzieje z naszym synkiem? – wykrzyknęła przerażona wpatrzona w leżącego Albusa.
Harry też spojrzał na malca. Jego małe ciałko wygięło się do góry, jakby z ogromnego bólu, a jego usteczka otwierały się, z trudem łapiąc powietrze.
Chwilę potem do sali wpadło dwóch uzdrowicieli.
- Co się stało? – Ginny pytała spanikowana. – Proszę, niech ktoś mi powie, co z Albusem. Błagam!
Harry wyczuł, że jeśli czegoś nie zrobi, ona zaraz rzuci się na nich i rozszarpie wszystkich. Chwycił ją za ramiona i odsunął na bok, pozwalając pracować uzdrowicielom.
- Uspokój się – szeptał – nie pomożesz w ten sposób...
- Harry... – powiedziała przez łzy, odwracając się, by spojrzeć co się dzieje. – Czy on umrze?
W gardle Harry’ego pojawiła się twarda gula.
- Nie wiem, Ginny.
Trwali w swoim uścisku, kiedy uzdrowiciele krzątali się nad ich synem. Wreszcie ułożyli chłopca z powrotem w bańce i z przeźroczystą kulą wokół jego główki. Było to zmodyfikowane Zaklęcie Bąblogłowy.
- Czemu nałożyliście na niego ten bąbel? – zapytał Harry.
Uzdrowiciel odwrócił się do nich.
- Nie ma powodu do niepokoju, panie Potter. To tylko zapobiegawczo. Chłopiec ma problemy z oddychaniem, a ten „bąbel”, jak pan powiedział, mu w tym pomoże.
Harry przygarnął Ginny do siebie i czule gładził jej plecy.
- Jak długo?
- Dzień, może dłużej. Jeśli jest silny jak rodzice, to zdejmiemy mu go w miarę szybko, panie Potter. Proszę być dobrej myśli – odparł uzdrowiciel i wymknął się z sali, kiedy zaniepokojeni rodzice szukali pocieszenia w swoich ramionach.
Po kolejnej godzinie uzdrowiciel wrócił i zaczął badać malca. Ginny, nie puszczając dłoni Harry’ego podeszła do mężczyzny.
– Co z Albusem?
Octopus przestał poruszać różdżką nad chłopcem i spojrzał na nią.
– Pani Potter, jest za wcześnie na wydanie opinii. Od narodzin nie minęło jeszcze dwadzieścia godzin. Umieszczenie państwa syna w inkubatorze i nałożenie zaklęcia oddechowego wydaje się dobrym posunięciem i rzeczywiście jest coraz lepiej. Największe zagrożenie minęło. Musimy mu teraz zapewnić dobrą opiekę. Pani też powinna odpocząć. Proszę wrócić do swojego pokoju i się położyć.
– Uzdrowiciel ma rację, skarbie – szepnął Harry. – Musisz nabrać sił.
– A dlaczego nie mogę mieć łóżka tutaj? Tak chciałabym być blisko Ala.
– Niestety nie mogę się na to zgodzić – oznajmił Octopus. – Musimy odnowić zaklęcia na pokoju i inkubatorze, by chłopiec miał zdrowe powietrze.
– Ginny – Harry odwrócił ją do siebie, by spojrzała mu w oczy – wiem, że jest ci ciężko po tym wszystkim, co się wczoraj wydarzyło, ale nie możesz zapominać o sobie. Kiedy znajdziemy Jima, a Al będzie zdrowy, by znaleźć się przy tobie, musisz mieć siłę. Obaj będą cię potrzebować wtedy najbardziej. Nie możemy się poddać. Ani ty ani ja. A wiesz, że tylko wy dajecie mi tę siłę do działania. Zrobię co w mojej mocy, by Jim był z nami jak najszybciej.
Ginny przytuliła się do niego, kładąc policzek na jego torsie.
– Dobrze – mruknęła. – Zróbmy to dla naszych synów.
Harry podał jej dłoń. Ginny chwyciła ją i po spojrzeniu ostatni raz na bańkę wyszli z izolatki.
-----
– NIE!
W małym domku w Upper Flagley rozległ się krzyk kobiety, która stała przerażona w salonie i trzymała w dłoni rozłożoną gazetę. Chwilę potem do środka wbiegł rozczochrany rudowłosy mężczyzna z różdżką w jednej i z torbą w drugiej ręce.
– Co się dzieje, Hermiono? – zawołał. – Już czas? Rodzisz?
Hermiona odetchnęła głęboko i ze łzami w oczach spojrzała na męża.
– Jeszcze nie, ale u Potterów... – Nie była w stanie dokończyć. Wyciągnęła rękę z gazetą w jego stronę – spójrz na to.
Ron opuścił różdżkę i wypuścił torbę z ręki. Odebrał od niej „Proroka” i zerknął na fragment, który pokazywała Hermiona.
Wczoraj na ulicy Pokątnej został uprowadzony z wózka niespełna roczny chłopiec James Syriusz Potter, syn Harry’ego i Ginewry Potterów. Na razie nie ustalono, kim są porywacze. Wiadomo, że to przynajmniej dwie osoby: mężczyzna i kobieta.Chłopiec ma czarne włosy i brązowe oczy. Ubrany był w niebieską bluzeczkę z wyszytym wizerunkiem smoka, szare spodenki oraz granatowe buciki.Wszystkie osoby, które mają jakiekolwiek informacje mogące pomóc w ustaleniu miejsca pobytu dziecka, proszone są o natychmiastowy kontakt z Biurem Aurorów.
Pod spodem widniało zdjęcie uśmiechniętego Jamesa.
– Porwali... Jamesa?... – wymamrotał. – Jak to się stało?
– Nie wiem, ale Ginny miała być wczoraj u Angeliny i się nie pojawiła...
Ron zerknął na kolejną stronę i wśród różnych ogłoszeń, gdzie czarodzieje zamieszczali informacje dotyczące ślubów, narodzin i pogrzebów dostrzegł kolejną małą notkę.
– Ginny urodziła, ale z małym coś jest nie tak – powiedział odrętwiały. – Posłuchaj.
15 lipca przyszedł na świat drugi syn Harry’ego i Ginewry Potter. Chłopiec w ciężkim stanie przebywa na oddziale noworodków Kliniki Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga pod stałą kontrolą uzdrowicieli.
– Co? – wykrzyknęła Hermiona i zaklęciem przywołała gazetę, wyrywając mu ją z ręki. – Przecież to ponad miesiąc przed terminem!
– Wiem.
Opadła na najbliższy fotel, ciężko oddychając.
– Nic dziwnego, że nie dotarła do sklepu Freda i George’a.
– Myślisz, że to przez porwanie? – spytał cicho Ron, siadając na oparciu fotela.
– A co innego mam myśleć? Pewnie przy porwaniu zaatakowali Ginny, co spowodowało przedwczesny poród. Trzeba się dowiedzieć, czy możemy im jakoś pomóc. Zafiukasz do Harry’ego?
W kominku zaszumiało połączenie i wśród płomieni pojawiła się głowa Molly Weasley.
– Ron, Hermiono, jesteście? – zapytała.
– Tak, mamo. Wiesz coś więcej, co z Ginny, Jamesem i tym maluchem? – zapytała Hermiona, wskazując na leżącą na stoliku przed sobą gazetę.
– Właśnie miałem zafiukać do Doliny... – powiedział Ron.
– Czyli już wiecie – westchnęła.
Zniknęła z kominka, by chwilę potem wyjść do salonu. Przywitała się z synem i synową i usiadła na kanapie.
– Nie ma nikogo w Dolinie Godryka oprócz Zgredka – oznajmiła.
– Jak to? To gdzie jest Harry?
– Krąży między Pokątną, szpitalem a ministerstwem.
– Widziałaś go?
Molly przytaknęła.
– Dzisiaj rano byłam w Mungu, ale mnie nie wpuszczono ani do Ginny, ani tym bardziej do małego i widziałam go, jak rozmawiał z uzdrowicielem. Nie wiem jak on to wytrzymuje. Wygląda jak trzy ćwierci do śmierci. Od dwudziestu czterech godzin nie jadł, nie spał. Jak tak dalej pójdzie, to rozszczepi się przy kolejnej teleportacji. Stara się być jak najwięcej przy Ginny i maleństwie, a gdy ta zasypia, deportuje się do Biura Aurorów, żeby sprawdzić jak idą postępy w poszukiwaniu porywaczy.
– A co z dzieckiem? – zapytała Hermiona. – W „Proroku” jest informacja, o jego ciężkim stanie...
Molly z trudem przełknęła ślinę.
– To wcześniak, więc nie wszystko jest jeszcze w porządku. Harry powiedział, że mały miał dzisiaj problemy z oddychaniem – Ron i Hermiona na moment wstrzymali oddech – ale sytuacja od razu została opanowana. Jak powiedział mi uzdrowiciel, który wcześniej rozmawiał z Harrym: „Trzeba być dobrej myśli”. Tylko skąd je brać, gdy drugi malec nie wiadomo gdzie jest?
Sięgnęła po gazetę i spojrzała na zdjęcie chłopca. Palcem obrysowała jego kontury.
– Nasz mały Jimmy – szepnęła ze łzami w oczach, odkładając gazetę. – Nie chcę nawet myśleć, co przeżywają teraz jego rodzice.
Ron wstał i podszedł do matki.
– Może trzeba z Harrym pogadać? Jakoś mu pomóc? Przekonać, żeby odpoczął choć chwilę?
– Próbowałam to zrobić przez ponad pół godziny i nic nie wskórałam. Jest uparty, jak zawsze.
– Merlinie! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam? – wykrzyknęła Hermiona, z trudem zrywając się z fotela.
Ron natychmiast znalazł się przy niej.
– O co chodzi Hermiono? Rodzisz?
– Na gacie Merlina, czy mam prawo krzyczeć, tylko, gdy zacznę rodzić? – warknęła. – Nie? – Ron potrząsnął głową. – To daj mi spokój. Mamo, gdzie teraz może być Harry?
– Prawdopodobnie w ministerstwie – odparła zamyślona starsza kobieta. – Ginny pewnie zasnęła, więc wykorzystał tę chwilę... Nie powiem, że jestem tym zachwycona... – Zrobiła niezadowoloną minę.
– Muszę z nim porozmawiać. Natychmiast.
-------
Hermiona miała pewność, że wszystko pójdzie dobrze. Co prawda, gdy zobaczyła Harry’ego stojącego w Atrium ministerstwa i patrzącego z bólem na zdjęcie swojego syna w „Proroku Codziennym”, w pierwszym odruchu miała ochotę zabrać go do domu i położyć do łóżka. Wyglądał jak wcielenie rozpaczy. Blada i udręczona twarz przyjaciela wyraźnie zdradzała jak bardzo jest tym przybity. I choć spojrzał na nią z namiastką uśmiechu, wiedziała, że to tylko pozory. Za dobrze go znała.
Uściskała go i pozwoliła się poprowadzić do małej mugolskiej kawiarenki niedaleko ministerstwa. Usiedli w dalekim kącie, ukryci za kotarą i kilkoma ochronnymi zaklęciami rzuconymi przez Harry’ego, głównie Muffliato, by nikt ich nie podsłuchał.
– Nie mam zbyt wiele czasu, Hermiono – zastrzegł Harry. – Zaraz muszę wracać do Ginny.
– A nie powinieneś wrócić do domu? Nie spałeś od wczoraj.
– Rozmawiałaś z Molly, prawda? – Hermiona przytaknęła. – To wiesz, że nie mogę. Dopóki nie odnajdę Jamesa...
– Chcesz się wykończyć? – Harry pokręcił głową. – To chociaż coś zjedz. Wyglądasz, jakbyś za chwilę miał zemdleć. Ginny nie będzie miała z ciebie żadnego pożytku, jeśli padniesz z wyczerpania.
Podniosła rękę i przywołała młodą kelnerkę. Zamówiła dwie porcje jakiegoś posiłku i herbatę.
– Myślisz, że dlaczego nie chcę wracać do pustego domu, Hermiono? – Harry skrzywił się i odwrócił twarz do okna. – Bo nie chcę widzieć wskazówki Jima na śmiertelnym zagrożeniu, rozumiesz?
Spojrzał na nią stanowczo. Tę chwilę akurat wybrała kelnerka, przynosząc im zamówienie. Ponownie odwrócił twarz do okna, by tamta nic nie zauważyła. Gdy kelnerka odeszła, Hermiona chwyciła jego dłoń w swoją i szepnęła:
– Skąd wiesz...
– To mój syn, Hermiono! – wykrzyknął, uderzając pięścią w stolik. – Ci, którzy zaatakowali Ginny i porwali Jamesa, tak naprawdę chcieli uderzyć we mnie! I im się to udało. To przeze mnie cierpią wszyscy wokół mnie. Jak ty byś się czuła, gdyby to twoje dziecko porwali?
– Robiłabym wszystko, by je odnaleźć – przyznała.
– No widzisz. Czyli mnie rozumiesz.
– Wiesz, że tak. – Ścisnęła mocniej jego dłoń. – Dlatego też jestem tutaj. Chcę ci pomóc.
– Nikt nie jest w stanie mi pomóc, Hermiono.
– Używałeś Zaklęcia Lokalizującego?
– Oczywiście! – wykrzyknął oburzony. – Jak tylko znalazłem się na Pokątnej. Niestety nic nie zadziałało, bo tamci musieli być już daleko. A Lokalizator działa tylko do kilometra.
– No tak. – Hermiona pokiwała głową.
Harry ponownie odwrócił głowę do okna, akurat w momencie, gdy w szybę obok niego zastukała nieznana mu sowa. Dobijała się tak, jakby miała najważniejszą wiadomość na świecie. Harry rozejrzał się ostrożnie, czy nie widzi i nie słyszy tego żaden mugol. Gdy uznał, że mimo głośnego stukania ptasiego dzioba o szybę, nikt nie reaguje, wstał i wpuścił sowę. Ptak upuścił list i wyleciał z powrotem. Harry spojrzał na kopertę. Nie była to ani wiadomość z Biura ani ze szpitala. Rozdarł pergamin i ze środka wypadła jakaś kartka i zdjęcie jego synka.
– O mój Boże! – wykrzyknęła Hermiona, biorąc fotografię do ręki. – To James!
Harry rozwinął list. Był to anonim wyklejony z liter wyciętych prawdopodobnie z „Proroka Codziennego”.
Mamy Twojego syna.
Chcemy 50 tysięcy galeonów. Pieniądze włożysz do worka na śmieci, który zostawisz na tyłach Dziurawego Kotła w koszu znajdującym się w kącie zaplecza.
Nie wciągaj w to Biura Aurorów, bo twój syn zginie.
Jeśli nie będziesz sam, twój syn zginie.
Jeśli zostaną użyte jakiekolwiek zaklęcia namierzające na worek, twój syn zginie.
Masz 48 godzin.
Napatrz się na dzieciaka, dopóki możesz.
Niedługo skontaktujemy się z tobą.
Harry bez słowa odebrał fotografię od Hermiony. James otoczony był magiczną bańką, podobną do tej, w której on był trzymany przez Voldemorta, i płakał. Z boku wystawała czyjaś różdżka skierowana w stronę chłopca i dzisiejsze wydanie „Proroka”.
Gdy zobaczył synka, poczuł się, jakby ktoś wbił mu nóż pod żebra i ciągnął ostrzem w stronę serca. Merlinie, jak to bolało! To było jeszcze gorsze niż Cruciatus.
Zerwał się z miejsca i nie zważając na protesty Hermiony wyszedł na zewnątrz. Chciał być sam. Żal i ból przemieniły się w złość. Miał ochotę komuś przywalić. Deportował się na polanę w lesie przy Dolinie Godryka i zaczął miotać zaklęciami, gdzie popadnie, krzycząc i złorzecząc wszystkim bogom.
Wreszcie, po pół godzinie nieustającej kanonady zaklęć, upuścił różdżkę i opadł na kolana, chowając twarz w dłoniach i łkając żałośnie.