czwartek, 27 grudnia 2012

156. Nieplanowane wakacje


Korytarz dziesiątego piętra Ministerstwa Magii rozświetlały tylko dwie pochodnie, rzucając na ściany i podłogę ponure cienie. Przy jednej z nich, obok otwartych drzwi do sali sądowej, stało dwóch młodych mężczyzn ubranych w szaty aurorskie. Rozmawiali ze sobą, jednak żaden dźwięk nie niósł się po korytarzu. Zdradzały ich tylko poruszające się usta i gestykulacja. 
Dopiero z bliska można było dostrzec, że obu otaczało coś na kształt przeźroczystej bańki. 
- Ilu dzisiaj mamy Śmierciożerców? – zapytał zmęczonym głosem Harry.
Mark zerknął do pergaminu.
- Dwóch. Za chwilę będzie Narcyza Malfoy, a po niej Pius Thicknesse...
- Były szef Departamentu Przestrzegania Prawa – skończył Harry. – Kto by pomyślał, że ja będę jednym z jego sędziów...
- Poczekaj aż zabierzemy się za Robardsa i resztę – zauważył Mark. – Nie wierzę w to, że był pod Imperiusem. Ani w żadne inne jego słowa.
Z odległego końca, gdzie mieściły się więzienne cele, rozległy się kroki. Dwóch strażników prowadziło Narcyzę Malfoy. Jej jasne włosy, kiedyś proste i lśniące, teraz były brudne i skołtunione, zasłaniając wychudzoną twarz. Mijając obu aurorów, spojrzała ze złością na Harry’ego, który obserwował ją beznamiętnym wzrokiem. 
- Ona wie, co się stało z jej mężem i siostrą – stwierdził sucho, podążając za wchodzącymi. 
- Skąd miałaby to wiedzieć? Poza tym zasłużyli na wszystko. A ona po prostu jest na ciebie zła, bo wciąż ją tu trzymasz. Chodź. – Mark pociągnął Harry’ego za ramię w stronę pustej ławy. – Dzisiaj Wizengamot decyduje, co z nią zrobić, a my musimy tu być, jako przedstawiciele nowego porządku. 
- Trafi tam gdzie reszta, do Azkabanu, albo za Zasłonę – zawyrokował Harry. – Mnie interesuje bardziej, co ją łączy z Robardsem.
Nim cała rozprawa zaczęła się na dobre, za jego plecami pojawił się jakiś urzędnik z biura ministra.
- Panie Potter, minister Shacklebolt prosi pana do siebie. Natychmiast – powiedział zdyszany.
- Teraz? Przecież dobrze wie, że muszę być na każdej rozprawie.
- Może tym razem chce ci tego zaoszczędzić? – wtrącił Mark, uśmiechając się półgębkiem.
- Nie liczyłbym na to – wyszeptał Harry, bo przewodniczący rozpoczął już proces, i odwrócił się do urzędnika. – Powiedz mu, że przyjdę, gdy tylko tutaj wszystko się skończy. 
- Oczywiście, panie Potter. 
Mężczyzna skłonił się i chyłkiem wyszedł z sali.
 ------- 
Ginny wyjrzała przez okno i objęła się ramionami. Choć była połowa maja, pogoda bardziej przypominała listopad. Deszcz padał od kilku dni, tak że ścieżka prowadząca do pobliskiego lasu zamieniła się w wartki strumyczek, a wokół domu było mnóstwo kałuż i błota. Ot, taka zwyczajna angielska pogoda. Nikomu nie życzyłaby wyjścia w taką pogodę, a właśnie dzisiaj miała umówioną wizytę kontrolną u Octopusa. Zadrżała i potarła rękami ramiona.
W kominku zaszumiało połączenie. Odwróciła się od obserwowania płynących po szybie kropli deszczu, by zobaczyć wyłaniającą się głowę swojej matki. 
- Ginny? 
- Jestem, mamo – oznajmiła, podchodząc bliżej.
- Gdzie mój wnusio? – zapytała, nie widząc go bawiącego się na podłodze, ani u córki na rękach.
- Śpi. Za godzinę muszę się teleportować do Munga na wizytę, więc go uśpiłam. 
- Mam się nim zaopiekować? 
Ginny spojrzała na nią z wdzięcznością.
- Mogłabyś? Nie bardzo chciałam brać go ze sobą, a Harry będzie dopiero wieczorem. 
- Oczywiście.
Głowa Molly zniknęła z płomieni, by chwilę potem wyjść z kominka. Pocałowały się na powitanie i przeszły do kuchni.
- Ginny, masz pełne prawo prosić mnie o pomoc – powiedziała Molly, siadając przy stole. 
- Wiem, po prostu... – Ginny zawahała się i odwróciła, by postawić na stole kubki z herbatą – nie mogę się wciąż tobą wyręczać. Poza tym pomagasz też Billowi i Fleur. 
- Ginny, to największa przyjemność, gdy mogę zająć się wnukami. A jak pomyślę, że za trzy miesiące będę ich miała ósemkę... 
Ginny wyszczerzyła się w uśmiechu.
- To będziesz miała prawdziwe domowe przedszkole.
------- 
Molly pojawiła się w Dolinie Godryka nie bez powodu. Pół godziny wcześniej otrzymała wiadomość od Hermiony, że Kingsley przygotował wszystko na wyjazd Potterów. Na miejscu powinni pojawić się dzisiaj wieczorem. Teraz trzeba ich tylko spakować i podstępem dać do ręki świstoklik, który przeniesie ich w wyznaczone miejsce. 
Gdy Ginny deportowała się sprzed domu, Molly ruszyła w stronę kuchni. Nie zdążyła sięgnąć do szafki, gdy pojawił się Zgredek.
- Czy Zgredek może w czymś pomóc, szanownej matce pani Ginewry?
- Chciałam przygotować coś do jedzenia...
- Zgredek sam to zrobi. Zgredek robi wszystko dla pana Harry’ego Pottera i pani Ginewry. 
- Dobrze. W takim razie ja pójdę do Jamesa. Tam przynieś coś dla niego.
- Oczywiście, szanowna pani. Zgredek zrobi wszystko dla rodziny pana Harry’ego i pani Ginewry. Państwo są zadowoleni, gdy Zgredek zajmuje się gotowaniem i sprzątaniem domu, a Zgredek jest szczęśliwy, że może tutaj pracować. – Skrzat podszedł do niej i powoli zaczął popychać ją do wyjścia. – Pani zostawi Zgredka samego. Zgredek zaraz przyjdzie.
Molly poczuła się niezręcznie. Nikt nigdy nie wyganiał jej z kuchni. Zawsze to ona przygotowywała posiłki, prała, sprzątała. Nawet, gdy przed laty wszyscy mieszkali na Grimmauld Place i był tam ten stary zdziczały skrzat, Stworek, czy jak mu tam było. Dlatego dziwnie się poczuła, gdy nie mogła zająć się żadną domową pracą. Wiedziała, że lepiej się nie kłócić. Zostawiła więc skrzata i przeszła przez salon. Z każdym krokiem, gdy wspinała się po schodach na górę, czuła na sobie jego wzrok, jakby się spodziewał, że ona wróci.
Na piętrze weszła do pokoiku dziecięcego. James spał na pleckach, tuląc do siebie pluszowego smoka, i co jakiś czas mlaskał, jakby przez sen jadł coś dobrego.
Uśmiechnęła się. Zawsze myślała, że kolejne pokolenie Weasleyów też będzie rude, jak wszystkie jej dzieci. Jednak Victoire miała jasne włoski, jak jej mama, a James, na którego z taką miłością teraz patrzyła, miał ciemne włosy ojca.
Choć od pokonania Voldemorta przez Harry’ego minęło wiele lat, Molly wciąż myślała, co by było, gdyby Harry wtedy nie przeżył. Po pierwsze i najważniejsze, nie byłoby tego małego śpiącego malca. A co stałoby się z Ginny? Czy jej córka byłaby na tyle silna, by nie dać się pochłonąć rozpaczy i żyć?
Na szczęście oboje mieli przychylność i błogosławieństwo losu. Cieszyła się, gdy widziała ich razem, a ich wzajemne uczucie rosło i spajało ich w jedno. Dobrze wiedziała, że w ciągu tamtego roku przed ślubem, Harry spędzał większość nocy w pokoju jej córki. Skrzypiące schody w Norze i jedna z desek w pokoju Ginny, były niezawodne. Zawsze zaskrzypiały w odpowiednim momencie. Pewnie w Hogwarcie ona spędzała noce u niego w dormitorium, albo w jego gabinecie, gdzie nikt nie mógł im przeszkodzić. Oczywiście obawiała się, że zostanie przedwcześnie babcią, ale nie powiedziała, ani nie zrobiła nic, by ich powstrzymać. Twierdziła, że jest im to potrzebne.
I doczekała się wnuka, na ich szczęście, dopiero po pięciu latach. I czekała na następne.
Pochyliła się, by móc pogłaskać wnuka po główce, lecz mały w tej samej chwili się obudził. Otworzył oczka, a gdy na nią spojrzał, skrzywił się i zaczął płakać.
- Skarbuś babuni się obudził? – zaszczebiotała, biorąc go na ręce.
- Ma-ma – zagadał przez łzy i przytulił się do jej ramienia. 
- Mamy nie ma. Za to jest babcia. Sprawdzimy, co tam jest, Jimmy? – zapytała, kładąc rękę pod pupą chłopca. – Zmienimy pieluchę i pójdziemy do sypialni rodziców, dobrze? Spakujemy mamę i tatę, a potem zapakujemy wszystkie twoje zabawki, żebyś miał się czym bawić z rodzicami na wakacjach, tak?
- Ma-ma? Ne ma? – zapytał, wyciągając rączkę w bezradnym geście. Na buźce wciąż lśniły krople łez, gdy patrzył na nią szeroko otwartymi oczkami. 
Ma oczy matki, choć to nie Weasleyowskie, tylko bardziej z rodziny Prewettów, pomyślała.
- Niedługo wróci, a my musimy być gotowi, bo gdy tylko mama się pojawi, musicie wyruszyć, by być tam przed tatą.
- Ta-ta? – Przechylił główkę.
- Tak. Tatuś też będzie.
 ----- 
Ginny po wyjściu od uzdrowiciela postanowiła się przejść po mugolskim Londynie. Pogoda była zupełnie inna niż w Dolinie, więc chciała to wykorzystać. Skręciła w najbliższy park i rozkoszowała się zielenią wokół niej. Nie padał deszcz, a przez korony drzew prześwitywało słońce, ogrzewając jej twarz. W oddali słyszała szum płynącej wody i śpiew ptaków. 
Usiadła na najbliższej ławce i wzięła głęboki wdech. Wokół roztaczał się zapach kwitnących kwiatów i świeżo skoszonej trawy. Zamknęła oczy, wsłuchując się w odgłosy miasta i rozpamiętując słowa uzdrowiciela: „Ciąża przebiega w całkowitym porządku, pani Potter. Może pani podróżować, nawet na koniec świata”. Co on miał przez to na myśli?
Chłopczyk w jej brzuchu poruszył się nieznacznie. 
- Co tam, skarbie? Obudziłeś się? – Położyła dłoń pod sercem, gdzie było największe wybrzuszenie.
Kolejny ruch, na drugą stronę.
- Jesteś taki jak twój braciszek, wiesz? On też próbował mnie pocieszać i brykał mi w brzuchu. Chcesz wracać do domu? – Gdy znowu się poruszył, Ginny wstała. – Babcia pewnie na nas czeka i się denerwuje, że nas jeszcze nie ma. 
Rozejrzała się wokoło, a gdy nie dostrzegła w pobliżu żadnego mugola, deportowała się do Doliny Godryka.
------ 
Molly czekała na Ginny, kręcąc się w salonie i wciąż zerkając na rodzinny zegar. Wskazówka Harry’ego wciąż była na pozycji PRACA, czego mogła się spodziewać, ale niepokoiła ją wskazówka Ginny, która ze SZPITALA przeskoczyła na PODRÓŻ i trwała w tym miejscu przez dłuższy czas. 
W końcu odetchnęła, gdy usłyszała na zewnątrz trzask aportacji, a wskazówka Ginny przeniosła się na pozycję DOM.
Drzwi się otworzyły i w progu pojawiła się Ginny.
- Mamo, już jestem! – zawołała, wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi. – Och, tu jesteś – powiedziała, gdy zobaczyła matkę przy kominku. – Gdzie, Jim?
Z boku rozległ się radosny dziecięcy pisk.
- Ma-ma!
Ginny podeszła do niego i wzięła go w objęcia.
- Tęskniłeś za mamusią? – Pocałowała go w policzek.
- Co tak długo? – zapytała Molly. – Już myślałam, że coś ci się stało!
- Byłam na spacerze – powiedziała spokojnie. 
- Na spacerze! – wykrzyknęła Molly, załamując ręce. – A my tu wszyscy jesteśmy gotowi.
Ginny oderwała wzrok od synka i spojrzała zaskoczona na matkę.
- Gotowi? Do czego?
Molly zmieszała się i odwróciła do wchodzącego do salonu Zgredka.
- Obiad na stole, proszę pani.
- O właśnie. Gotowi do obiadu – podchwyciła.
Ginny zmarszczyła brwi. Przeczuwała, że nie o to chodziło. 
Już miała ruszyć za mamą do kuchni, gdy dostrzegła przy drzwiach torbę, której zawsze używała, gdy w przeszłości jeździła na mecze, a ostatnio, gdy mieli nocować w Norze podczas świąt.
- Mamo? – zawołała za nią. – Co tu robi ta torba? 
Molly wróciła do salonu. 
- To na wasz wyjazd, córeczko.
- Wyjazd? Jaki wyjazd? Najbliższy mecz, z którego mam zrobić reportaż, jest za dwa tygodnie. I zwykle biorę ze sobą tylko pergamin i pióro. A nie całą torbę.
- Pół godziny temu przyleciała sowa z „Proroka Codziennego” z informacją, że na południu jest jakiś specjalny mecz, na który musisz jechać. Spakowałam ci najpotrzebniejsze rzeczy, bo masz zarezerwowane miejsce w pobliskim hotelu... 
- Specjalny mecz? Hotel? Powariowali. – Ginny pokręciła głową z niedowierzaniem. – Masz ten list?
- Tak. Tutaj. 
Podeszła do niej, biorąc po drodze przygotowaną torbę. Powiesiła ją na ramieniu Ginny.
- Mamo, nigdzie nie jadę... – spróbowała zaprotestować.
Jednak, gdy odebrała pergamin z ręki matki, poczuła mocne szarpnięcie w okolicy pępka, usłyszała okrzyk „Miłych wakacji!” i pomknęła przez przestrzeń w nieznanym kierunku, mocno przyciskając do piersi przerażonego Jamesa.
-----
Harry był wykończony. Oba procesy przeciągnęły się do późnego popołudnia. Ledwo widział na oczy, gdy dotarł do swojego biurka w Biurze Aurorów. Nadal go używał, bo do gabinetów Robardsa, Fireburna i pozostałych, nikt nie miał dostępu, aż do zakończenia śledztwa. A to nie zapowiadało się w najbliższej przyszłości. 
Na szczycie papierów wylądował samolocik – ministerialna wiadomość. Stuknął w niego różdżką i przeczytał:

Długo mam jeszcze na Ciebie czekać?
K. S.

Harry uderzył się otwartą dłonią w czoło. Na śmierć zapomniał, że miał zjawić się u Kingsleya. Chwycił podróżny płaszcz i wybiegł z Kwatery Głównej. Korytarze ministerstwa były opustoszałe, większość pracowników skończyła już pracę i poszła do domów. 
Winda przyjechała dość szybko i w parę chwil Harry znalazł się przed gabinetem ministra. Zapukał do drzwi i po donośnym „Wejść!” pchnął je i wszedł do środka.
Kingsley siedział za biurkiem i przeglądał jakieś papiery. 
- Zastanawiam się, kto tu jest ministrem – mruknął Shacklebolt, podpisując kilka dokumentów – skoro nie słuchasz moich rozkazów. A chyba prosiłem, żebyś do mnie przyszedł natychmiast, a nie po pracy, prawda? Prawdopodobnie Smith źle przekazał moją wiadomość...
Odłożył pióro i spojrzał na Harry’ego.
- Nie, Kingsley, to nie jego wina, tylko moja – zaczął wyjaśniać Harry. – Wiesz, że dzisiaj były kolejne procesy śmierciożerców...
- I ty musiałeś tam być. – King pokiwał głową. – Tak, wiem, to ja cię do tego wyznaczyłem. No dobrze, skończmy ten temat. – Minister wstał i podszedł do Harry’ego. – Mam inny problem. Wzywałem cię, bo muszę wysłać cię do Francji.
Harry spojrzał na niego zaskoczony.
- Do Francji? Po co?
- Tamtejszy Minister Magii organizuje konferencję dotyczącą bezpieczeństwa. Dlatego wysyłam cię wcześniej, byś przygotował wszystko na mój przyjazd.
- Kiedy?
Kingsley wyciągnął z kieszeni stary pergamin i podał go Harry’emu. Gdy tylko Harry go dotknął, Kingsley aktywował świstoklik. Zanim Harry’ego pociągnął wir barw, usłyszał jeszcze:
- Natychmiast.
Harry nie spodziewał się, że podróż do francuskiego ministerstwa będzie trwała krótko, ale ta ciągnęła się zdecydowanie zbyt długo jak na jego gust. Zaczęła ogarniać go panika, zwłaszcza, gdy uświadomił sobie, że nie poprosił Kingsleya, by o wszystkim powiadomił Ginny. W tej samej chwili jednak, uderzył stopami w miękkie podłoże, które się pod nim zapadało.
Otworzył oczy i ujrzał przed sobą najbardziej zaskakujący widok. Otaczała go olbrzymia, prawie pusta plaża nad niesamowicie błękitnym oceanem, a od małego domku w delikatnej sukience szła ku niemu uśmiechnięta Ginny z Jamesem na ręku.
----- 
Ginny nie wiedziała, jak długo leciała świstoklikiem. Gdy dotknęła stopami ziemi, poczuła na twarzy ciepły powiew wiatru, zbyt ciepły jak na Anglię. James wiercił się w jej ramionach i cicho kwilił. Jeszcze nigdy nie przeżył czegoś takiego, więc nie dziwiła się, że płacze.
Otworzyła oczy i aż oniemiała z wrażenia. Torba zsunęła się z jej ramienia.
Stała na niemal białym piasku, a ledwie kilka metrów dalej o brzeg rozbijały się fale oceanu. Zamknęła na powrót oczy i wsłuchała się w szum fal. To było takie uspokajające. Gdyby jeszcze Harry tu był...
Aż podskoczyła. Harry! Przecież on o niczym nie wie! Tylko jak miałaby go powiadomić? Nie wiedziała przecież gdzie jest. 
Podniosła rękę, by pogłaskać płaczącego synka po główce, i wtedy zorientowała się, że w dłoni nadal trzyma pergamin, który dała jej mama. Rozwinęła go i przeczytała:

Ginny
Bawcie się dobrze i odpoczywajcie. Harry powinien niedługo się pojawić. 
Mama

Przez dłuższy czas patrzyła z niedowierzaniem na tekst. Więc ona o wszystkim wiedziała! 
Odwróciła się. Przed sobą miała mały niebieski domek. Weszła po schodkach werandy i otworzyła siatkowe drzwi. Ujrzała mały, ale przytulny salon z dużą kanapą i bujanym fotelem w rogu pokoju. Po drugiej stronie znajdowała się kuchnia z prostym stołem i drzwi, które prowadziły do sypialni i łazienki. 
Zerknęła na chłopca w swoich ramionach.
- A ty co tak nagle przycichłeś? Podoba ci się tutaj?
Chłopiec roześmiał się i wygiął w stronę okna, przez które wpadały promienie słońca.
- Chcesz pobawić się w piasku? Jeszcze nigdy nie widziałeś tak wielkiej piaskownicy, prawda?
Przywołała torbę i zajrzała do środka. Choć z wierzchu wydawała się niezbyt duża, w środku było mnóstwo rzeczy, jakby mama zapakowała pół domu w Dolinie. Pokręciła niezadowolona głową, gdy zorientowała się, że to w większości jej letnie sukienki, krótkie spodnie i koszulki Harry’ego oraz letnie ubranka dla Jamesa. A na dodatek łóżeczko i kojec oraz wysokie krzesełko do karmienia i prawie wszystkie zabawki.
Mama dobrze wiedziała gdzie ją wysyła. No cóż, jak wróci to sobie porozmawiają o pewnych rzeczach. 
Wyciągnęła jedną z sukienek i body dla Jamesa i zaczęła się przebierać. 
Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi nad oceanem, a Harry’ego wciąż nie było. Nie miała zegarka, ale przeczuwała, że już dość długo na niego czeka.
Siedziała na rozłożonym kocu, obserwując baraszkującego w piasku obok niej Jamesa. Gdy podniosła głowę zobaczyła stojącego kilka kroków przed nią mężczyznę, w zupełnie niepasujących na tę pogodę szatach.
Wstała ostrożnie, wzięła Jamesa na ręce i ruszyła w jego stronę.
------ 
Harry nie mógł ukryć szoku, gdy na nią patrzył.
- Ginny? Co wy tu... I gdzie my właściwie jesteśmy?
- Ty też nie wiesz?  
- Kingsley wysyłał mnie do Francji... Ale przecież to nie jest...
Pokręcił głową i spojrzał na swoją rękę, w której nadal tkwił pergamin. Ginny, gdy tylko to zobaczyła, roześmiała się.
- Dostałeś to od niego? – zapytała. Harry kiwnął głową. – Taki sam dostałam od mamy z informacją, że mamy odpoczywać i dobrze się bawić. Może sprawdzimy, co on napisał?
Weszli na werandę. Harry zdjął z siebie ciężką aurorską szatę, którą powiesił przez poręcz, pozostając jedynie w koszuli i spodniach. Ginny usiadła na wiklinowym krześle i czekała. Nawet James siedział cicho na kolanach mamy.
Harry oparł się o drewnianą podpórkę werandy, rozwinął pergamin od Kingsleya i zaczął czytać:

Kochani Ginny i Harry. 
To moja niespodzianka dla Was. Nikt nie zna tego miejsca, oprócz mnie. Domek jest nienanoszalny i otaczają go zaklęcia antymugolskie, dlatego w pobliżu nie widać nikogo, ale jeśli będziecie chcieli wybrać się na spacer, to dwa kilometry stąd jest urocze nadmorskie miasteczko. 
Potraktujcie ten tygodniowy wyjazd, jako prezent, którego nie otrzymaliście przed laty. Cieszcie się sobą, spędzając go jak drugi miesiąc miodowy.
Do zobaczenia po powrocie 
Wasz przyjaciel
Kingsley.

- Czyli jesteśmy tylko my, zupełnie sami, przez cały tydzień – powiedziała Ginny, wstając i podchodząc do Harry’ego – z dala od wszystkich problemów, pilnych wezwań z ministerstwa i przypadkowych odwiedzin rodziny?  
Harry uśmiechnął się wreszcie i wziął ją w ramiona.
- Tak. Tylko nasza trójeczka.
Pochylił się i pocałował ją w usta. Ginny przygarnęła go wolną ręką do siebie i Jamesa i przylgnęła do niego jak tylko mogła. Niestety rozpaczliwy protest najmłodszego Pottera skutecznie przerwał im zatracenie się w sobie.
Oboje, udając, że nic się nie stało, zajęli się usypianiem maluszka i wkrótce Ginny siedziała w bujanym fotelu, tuląc go do piersi.
Przez okno wlewało się światło księżyca, rzucając cienie na ściany i twarz Harry’ego, który wyglądał na ciemny o tej porze ocean i słuchał szumu fal.
- Zasnął – szepnęła Ginny.
Harry odwrócił się i stanął przy niej. Choć było ciemno, w jego oczach widziała miłość i cień czegoś, co mogłaby uznać za pożądanie. 
- Zaraz wracam – mruknął.
Wziął od niej Jamesa i zaniósł do sypialni. Chwilę potem był już z powrotem. Wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy klęknął przed nią i położył dłonie na jej odsłoniętych kolanach. 
- Wreszcie mamy trochę czasu dla siebie – powiedział spokojnie. 
Patrzył prosto na nią, uśmiechając się tajemniczo. Jego dłonie powoli zaczęły sunąć po jej łydkach, by sięgnąć jej stóp. Zsunął jej sandałki i wrócił dłońmi na kolana. Jednym sprawnym ruchem przesunął ją ku sobie razem z fotelem, rozchylając jej nogi, tak, że klęczał teraz pomiędzy jej udami. Wciąż patrząc jej w oczy pochylił się, ale nie do jej ust, a niżej, dużo niżej. Podciągnął do góry jej sukienkę i utopił twarz pod opadającym materiałem, całując jej brzuch.
- Harry? Co ty robisz? – spytała zaskoczona. 
- Chcę porozmawiać z moim drugim synkiem – odparł, nie odrywając ust od jej pępka.
- On teraz śpi. 
Chcąc uczynić cokolwiek sięgnęła drżącymi dłońmi do jego włosów, a gdy tylko to zrobiła, znieruchomiał i wydał zadowolony pomruk.
Jego dłonie wędrowały w górę jej nóg przez uda, biodra, by zatrzymać się na brzuchu. Po chwili poczuł pod nimi delikatny ruch. Spojrzał na Ginny.
- Śpi? – zapytał, unosząc brwi.
- Pewnie obudził go głos taty – mruknęła.
Jego dłoń pozornie bez celu wciąż błądziła po jej brzuchu, ale on gładził każde wybrzuszenie, które powodowały ruchy dziecka. To było jakieś słodkie przyciąganie.
- Myślisz, że miałby coś przeciwko, gdybyśmy...
- Raczej będzie zadowolony, że ma rodziców tak blisko...
Nie udało jej się skończyć. Jego wargi spoczęły na jej, gdy pocałował ją namiętnie. Jej serce zabiło mocno i nierówno, gdy oddała pocałunek. 
Poruszyła się niecierpliwie na swoim miejscu i od razu zadrżała z przyjemności, wydając przy tym stłumiony jęk, gdy jego dłonie sunęły teraz po jej biodrach i plecach. Z każdym ruchem, podciągał jej sukienkę coraz wyżej do góry, aż całkiem ją zdjął i odrzucił gdzieś w bok. 
Nagle wszystko znikło. Ginny otworzyła oczy, choć nie pamiętała, kiedy je zamknęła, i spojrzała na Harry’ego. Stał nad nią i pochłaniał wzrokiem jej postać ubraną tylko w bieliznę.
Wyciągnęła do niego ręce. Chwycił jej dłonie, by pomóc jej wstać i pociągnął za sobą. Po drodze pozbyli się swoich ubrań. Harry opadł na kanapę, a ona wiedziona instynktem usiadła okrakiem na jego kolanach, przodem do niego. Jedną ręką przygarnął ją bliżej siebie, a drugą odgarnął jej włosy i powoli, bardzo powoli sunął od jej szyi, przez mostek do piersi, gdzie zatrzymał się na dłuższą chwilę. Oplotła jego kark ramionami i odchyliła głowę do tyłu, gdy całował i ssał jej gardło, linię szczęki, by w końcu pochwycić jej usta w namiętnym pocałunku.
Oderwali się od siebie, by zaczerpnąć oddech i ich spojrzenia się spotkały. Natychmiast w nich utonęli. Ich czoła zetknęły się, oddechy zmieszały i zmagały ze sobą, tak jak spojrzenia.
Przywarła do niego, gdy chwycił ją za pośladki i wreszcie poczuła go w sobie. Harry wydawał z siebie niskie gardłowe dźwięki, doprowadzając ją na szczyt. Pociemniało jej przed oczami. Wstrzymała oddech, by chwilę potem wydyszeć prosto w jego usta:
- Kocham cię.
Następną rzeczą, z której zdała sobie sprawę było łóżko. Leżała na kanapie w saloniku wtulona w objęcia Harry’ego. Podparł się na przedramieniu, wplótł palce w jej włosy i zaczął się nimi bawić. Westchnęła z przyjemności. 
Jak to się stało, że się tak od siebie oddaliliśmy?, pomyślała. Może i nie skaczemy sobie do oczu, tak jak wcześniej, ale nie odzywamy się do siebie.
Pogładziła go po policzku.
- Dlaczego tak nie może być zawsze? – zapytała cicho. – Co się z nami stało, Harry?
Przekręcił się na plecy, ciągnąc ją za sobą. Przerzuciła jedną rękę i nogę przez jego ciało, by być tak blisko niego, jak to tylko możliwe bez kładzenia się na nim.
- Gdzieś nawet nie wiem gdzie, i w którym momencie, zgubiłem do nas drogę – powiedział zamyślony. Zaczął bezwiednie wodzić palcem wzdłuż jej kręgosłupa, w górę i w dół, powodując u Ginny przyjemne dreszcze. – Praca w ministerstwie tak bardzo mnie pochłonęła, że zapomniałem, że jest ktoś ważniejszy, ktoś, kto bardziej mnie potrzebuje. Ty i James. 
Ginny uniosła się, opierając się ramionami po jego obu stronach. 
- Nie możesz brać całej winy na siebie, bo jesteśmy w tym razem. Jesteśmy rodziną. 
- Nie, Ginny. Dobrze wiesz, że gdybym nie rzucał się z takim zapałem na każde zadanie związane ze śmierciożercami, nie doszłoby do tego, co się dzieje między nami.
Ginny warknęła niezadowolona. Osunęła się na jego pierś i zaczęła stukać palcem w jego tors.
- Dosyć tego, panie Potter. To ma być cudowny tydzień.
- Ciekawe, kto był głównym inicjatorem tego wyjazdu.
- A czy to takie ważne? Bawmy i cieszmy się tymi dniami i spróbujmy wspólnie znaleźć powrotną drogę.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wesołych Świąt!


Wszystkim moim czytelnikom i czytelniczkom życzę


miękkich płatków śniegu za oknem,
ciepłych bamboszy przy pachnącej choince,
czarodziejskich chwil, uśmiechów, zdrowia,
ciepłej rodzinnej atmosfery,
pyszności na stole i spokoju w sercu,
a także wymarzonych prezentów i odpoczynku...
czyli: MAGICZNYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA!!





jogi_hp

PS. Notka już po świętach !



piątek, 21 grudnia 2012

155. Hermiona ma plan


Na końcu głównej ulicy Upper Flagley pojawił się wysoki mężczyzna. Czarny płaszcz otulał jego sylwetkę, a ciemny kaptur przykrywał jego głowę, kryjąc twarz przed deszczem.
Podszedł do ogrodzenia jednego z domów i spojrzał w ciemne okna. Miał nadzieję, że Hermiona śpi, albo przynajmniej leży. Takie były zalecenia uzdrowiciela, ale czy ona kiedykolwiek słuchała? Pewnie znajdzie ją siedzącą przed kominkiem z książką, którą ostatnio czytała: „Poradnik przyszłej mamy – ciąża i rozwój czarodziejskiego dziecka”. Ciekawe, że Ginny dała jej tę pozycję, gdy sama miała problemy z Jamesem.
Westchnął i przeszedł przez bramkę na teren ogródka. Najciszej jak się dało otworzył wejściowe drzwi i wszedł do środka. Zdjął z siebie płaszcz, ukazując włosy w biało-czarne pasy, niczym u skunksa, wśród których były też pasma rudych, jego własnych.  
Zobaczył światło na końcu korytarza i ruszył w tamtą stronę. Z zaskoczeniem usłyszał wołanie z kuchni:
- Ron, to ty?
Pokręcił niedowierzająco głową i ruszył korytarzem w stronę głosu. 
- Tak, Hermiono – odparł. – Już do ciebie idę.
Wszedł do jasnej kuchni i pochylił się nad siedzącą przy stole kobietą. Wokół niej rozłożone były różne pootwierane książki, a ona sama pisała na długiej rolce pergaminu, której koniec zwisał z drugiej strony stołu. Pocałował ją w policzek na powitanie.
- Nie powinnaś leżeć? – zapytał, wiedząc co i tak za chwilę usłyszy. 
- Musiałam napisać ten komentarz do nowego prawa czarodziejów – powiedziała, przeciągając się na krześle i przecierając zmęczone oczy. – W piekarniku jest gotowa pieczeń na kolację. Zaraz ci ją podam.
- Musiałaś, czy chciałaś? – spytał, unosząc brwi. Położył jej dłoń na ramieniu, gdy zaczęła się podnosić. – Nie wstawaj. Sam sobie nałożę. – Nałożył na talerz podwójną porcję, postawił sobie na stole i usiadł na wprost niej.
- Wiesz, że te poprzednie zarządzenia ministerstwa są przestarzałe – wyjaśniała, zwijając dokument i zamykając książki. – Oczywiście, wiadomo, że czarodzieje stosują się do nich od kilkuset lat, ale zmiany są konieczne. Kingsley to rozumie i... – urwała, gdy spojrzała na niego zaskoczona. – Ron, co ty masz na głowie?
- Aa, to... – przeczesał włosy palcami i wzruszył ramionami – to kolejny pomysł bliźniaków... Jeszcze godzinę temu byłem cały biało-czarny... już mi schodzi.
- Ron... – Sięgnęła po różdżkę, by zniwelować zaklęcie, ale on chwycił ją za nadgarstek i położył z powrotem na blacie stołu.
- To nie pomoże, sam próbowałem.
- Jak długo zamierzasz to ciągnąć? Kiedyś może to i było zabawne, ale teraz? Fred i George sami sobie radzą i dobrze im to wychodzi. 
- Nawet nie wiesz, jak bardzo – zauważył ze śmiechem. – To już nie jest ten sam sklep, co kiedyś...
- Ronaldzie Weasley! – wykrzyknęła, uderzając ręką w stół. – Czy ty zamierzasz do końca życia być królikiem doświadczalnym dla swoich braci? Gdzie się podziały twoje marzenia?
- Są przy moich dziewczynkach – mruknął z czułością, przechylając się przez stół i kładąc dłoń na dość dużym już brzuchu Hermiony. – Dzień dobry, skarbie – przywitał się, gdy poczuł kopnięcie.
Hermiona wywróciła oczami.
- Wiesz dobrze, że nie o tym mówię. Z tego co pamiętam, chciałeś być aurorem, jak Harry. Kiedy zamierzasz z nim o tym porozmawiać?
Ron usiadł z powrotem na krześle. Wziął jej dłoń w swoją.
- Wiesz, że nie chcę zostawiać cię samej do lipca – wyjaśnił. – Może, jak mała się urodzi... Poza tym... Harry jest zajęty, Kingsley tym bardziej, a przyjęcia do Akademii Aurorów są dopiero od września, więc nie ma sensu...
- Nie ma sensu? – powtórzyła. – A co według ciebie ma sens? Użalanie się nad swoim losem? Bieganie na posyłki w ministerstwie? Od tego mają pocztę wewnętrzną¬!
- Dobrze o tym wiem. 
- To co cię powstrzymuje? 
- Nie widziałaś ostatnio Harry’ego, prawda? – zapytał w odpowiedzi. 
Hermiona potrząsnęła głową.
- Nie, nie widziałam – potwierdziła. – Widziałam się za to z Ginny i wiem, że Harry ma na głowie dużo więcej, niż kiedyś. Co prawda ona mi tego nie powie, ale ja widzę, że odkąd Harry został szefem Nowej Brygady Aurorów podlegającej bezpośrednio pod Kingsleya i zajął się ochroną ministra, mają mniej czasu dla siebie, nie wspominając o Jamesie. Ona też jest wciąż w rozjazdach, bo jeździ na mecze...
- Na mecze? – wpadł jej w słowo Ron. – Przecież od ponad roku nie gra!
- Jest korespondentem sportowym, Ron. Pisze artykuły dla „Proroka” – wyjaśniła powoli.
- Ale dzieci! – wykrzyknął zaskoczony. – Ona jest w ciąży, tak jak ty!
- I to zabrania jej normalnie żyć? Dobrze ją rozumiem – wskazała na leżące książki obok niej. – Zresztą do porodu zostało jej jeszcze trzy miesiące.
Ron kiwnął głową. Znał swoją siostrę na tyle, by wiedzieć, że ona nie potrafi długo wysiedzieć w jednym miejscu. I tak, że wytrzymała w domu prawie rok, to dla niej wyczyn. Pod tym względem bardzo przypominała Harry’ego, który na nawet najmniejsze wspomnienie o śmierciożercach reagował agresywnie i zaczynał działać. I nic dziwnego, że są razem, choć każde robiło co innego, bo ona wyżywała się w sporcie, a on w ministerstwie.  Oboje byli uparci... 
Hermiona też nie wytrzymywała długo bez książki, zawsze miała jakąś pod ręką. Tak było w Hogwarcie, tak jest i teraz.
- Ron, mówię do ciebie! – usłyszał, jakby z oddali jej głos.
Podniósł głowę i zobaczył, że Hermiona stoi w progu pomieszczenia i czeka na niego. 
- Idziesz się położyć? – zapytał nieprzytomnie. 
Hermiona z trudem powstrzymała się od wzniesienia oczu do nieba. 
- Czy ty słuchałeś w ogóle tego, o czym mówiłam przed chwilą? 
- No... tak... Ginny pisze dla „Proroka”... – wyjąkał.
Hermiona westchnęła.
- Musimy coś zrobić, by pomóc Ginny i Harry’emu – powiedziała stanowczo. – I tak, idę się położyć – oznajmiła i wyszła.
Te słowa wyrwały go wreszcie z odrętwienia. Zerwał się z miejsca, wrzucił brudne naczynia do zlewu i wybiegł za nią. 
Znalazł ją w sypialni, gdy układała się na poduszkach i otulała się szczelnie kołdrą. 
- Pomóc Harry’emu i Ginny? W czym? Przecież wszystko u nich w porządku.
- Naprawdę uważasz, że u nich wszystko jest w porządku? – Patrzyła na niego niedowierzająco. – Kiedy widziałeś ich razem?
- Przecież byli ostatnio w Muszelce, na urodzinach Victoire i chrzcinach Dominique’a.
- I nic nie zauważyłeś?
Ron zamyślił się, by w końcu potrząsnąć przecząco głową.
- Nie.
- A ja dość dużo – stwierdziła. – Kiedyś emanowało od nich szczęście, że są razem. Miłość między nimi, była niemal namacalna. Czasami nawet aż za bardzo. A teraz? 
- Są przecież razem – zauważył Ron, kładąc się obok.
- Razem? Przebywanie obok siebie nie oznacza bycia razem, Ron. Od pół roku coś ich od siebie odsuwa. Nie wiem co, ale to ich zmieniło. 
- Myślisz, że oni wciąż rozważają... – zawahał się – rozwód?
- Merlinie, broń! – wykrzyknęła. – Mam nadzieję, że pamiętają o dzieciach - o Jamesie i tym w drodze. 
- W takim razie, co?
Hermiona zamyśliła się.
- Nie wiem... – mruknęła. – Dlatego chciałabym im pomóc. Żeby przypomnieli sobie co ich połączyło.
----- 
„... Miejmy nadzieję, że fani Armat nie będą zawiedzeni”.

Ginny odłożyła pióro, zwinęła pergamin i spojrzała na siedzącego przy jej nogach Jamesa. Malec kręcił się na wielokolorowej macie i bawił się, przyciskając zabawki, z których dobywały się różne dźwięki. Odpowiadał po swojemu na piski i odgłosy, śmiejąc się przy tym radośnie. Przeniosła się na rozłożony koc obok niego, wyciągając nogi i siadając wygodnie. James w tym czasie przekręcił się i przeraczkował do niej.
- Ma-ma – zagadał, przekrzywiając główkę.
Ginny uśmiechnęła się. James już od miesiąca potrafił powiedzieć „mama” i „tata”, ale za każdym razem te słowa wywoływały łzy w jej oczach. 
- Chcesz pobawić się z mamą? – zapytała, ocierając oczy.
Chłopczyk wyciągnął rączkę w stronę ulubionej zabawki leżącej po drugiej stronie salonu. Nic się nie wydarzyło.
- Eee... – zaczął marudzić, spoglądając na nią. – Mama, daaj...
Ginny wyciągnęła różdżkę i przywołała zabawkę do siebie. 
- Przykro mi, Jimmy – szepnęła i podała mu ją. – Magia wróci do ciebie za kilka lat, skarbie. Tak mówił ten miły pan, który wielokrotnie cię badał, pamiętasz?
Maluch oparł się o dość duży brzuch mamy i spróbował wstać. 
- Ma-ma – zagadał.
Ginny zacisnęła zęby, czując ból, i chwyciła jego rączki, by mu pomóc.
- Uważaj, bo zgnieciesz braciszka – mruknęła.
Usłyszała ciche kliknięcie zaklęcia monitorującego, oznaczające, że ktoś przekroczył granicę zaklęć ochronnych. Zerknęła na zegar rodzinny. Wskazówka Harry’ego przesunęła się na pozycję DOM. Chwyciła Jamesa pod paszkami i posadziła na kolanach, tuląc go do siebie. 
- Tatuś wraca – oznajmiła i chwilę potem rozległ się cichy stuk w drzwi, które natychmiast się otworzyły. W progu stał Harry.
- Ta-ta! – zawołał James, wyciągając rączki do niego. 
Harry uśmiechnął się i podszedł do nich. 
- Cześć, rozrabiako.
Wziął Jamesa na ręce, a potem pomógł Ginny się podnieść. Ginny dostrzegła u niego cienie pod oczami. Dawno nie widziała go tak zmęczonego.
- Ciężki dzień? – zapytała.
- Jak zwykle – odparł, całując ją w policzek. – A jak wy spędziliście dzisiejszy dzień?
Spojrzał na Jamesa, który wykręcał się w jego ramionach i próbował mu opowiedzieć wszystko po swojemu.
- Zwyczajnie – odparła Ginny. – Jak co dzień.
- Znowu byłaś na meczu – stwierdził niezadowolony, rzucając szybkie spojrzenie na stolik.
- Muszę wysłać ten artykuł do wieczora, żeby jutro mógł się ukazać w „Proroku” – wyjaśniła.
- Ginny, wiesz, że nie musisz tego robić. Zarabiam wystarczająco dużo, by nas utrzymać. Zresztą...
Tę chwilę wybrał sobie Zgredek, który wszedł do salonu.
- Zgredek przygotował dla państwa kolację – oznajmił. – Wszystko czeka w kuchni. Czy Zgredek może jeszcze w czymś państwu pomóc?
- Dziękujemy, Zgredku, to wszystko – powiedział Harry.
Skrzat ukłonił się i zniknął. Harry odwrócił się i wszedł do kuchni. 
- Zresztą, co? – warknęła Ginny, wchodząc za nim. 
Zatrzymał się przy stole i spojrzał na nią. Stała z założonymi rękami, opierając się o framugę. 
- Ginny, twoja mama nie pracuje, dlaczego ty też nie możesz tego robić?
- Mam siedzieć w domu i zajmować się dziećmi, tak? – zapytała nienaturalnie wysokim głosem. Harry kiwnął głową. – Wybacz, ale to nie dla mnie – syknęła. – Wystarczająco długo siedziałam tutaj przez ostatni rok i mam dość. Muszę czymś się zająć, bo zwariuję.
Harry zacisnął usta w wąską kreskę, odwracając od niej wzrok i skupił się na wiercącym się w jego ramionach Jamesie. 
- A ty, co masz mi do powiedzenia? 
- Am... – James wychylił się w stronę stołu. – Tata, am!
Harry spojrzał na Ginny. Kąciki jej ust drżały od ledwo powstrzymywanego śmiechu.
- Am? – spytał, unosząc brew. Odsunął malca od siebie i popatrzył to na niego to na Ginny. – A może to tata zrobi „Am”? – Wziął rączkę Jamesa i włożył sobie do ust. – Hmm... jaka pyszna.
- Nee! – krzyknął James i zaczął płakać. 
Ginny w końcu się roześmiała. Podeszła do nich i wzięła malca od Harry’ego. 
- Jimmy, przecież wiesz, że tatuś żartuje. Nigdy nie pozwolimy żeby coś ci się stało. Zjemy i pójdziemy się pobawić, dobrze?
James kiwnął główką i spojrzał niepewnie na tatę.
- Tatuś też się z nami pobawi, prawda? – Ginny przysunęła się bliżej Harry’ego.
- Niestety nie. Muszę zająć się raportem dla Kinga.
- Nadal jesteś zły? Jeśli nie chcesz bym pracowała dla „Proroka”, poproszę Lunę, może w „Żonglerze” znajdzie się...
- Nie o to mi chodzi. Po prostu martwię się, czy jeżdżenie na mecze w szóstym miesiącu ciąży...
- Czuję się świetnie, Harry, naprawdę – wpadła mu w słowo. – A spędzanie czasu z innymi ludźmi, to jest to, czego teraz potrzebuję. 
- W porządku.
Ginny odetchnęła w duchu i posadziła Jamesa na wysokim krzesełku, przypinając go do niego pasami, żeby nie wypadł. Przysunęła miseczkę z kaszką i zaczęła go karmić. Kątem oka obserwowała Harry’ego. Spodziewała się dalszych narzekań, ale on do końca kolacji nie odezwał się ani słowem. Dopiero, gdy wstał, powiedział „Dziękuję” i wyszedł, zamykając się w gabinecie na resztę wieczoru.
Ginny westchnęła. Ostatnio nie mogła w ogóle wyczuć jego nastroju. Nawet przed chwilą jego humor zmieniał się z częstotliwością błyskawicy. Jak powinna teraz postąpić? Iść za nim i zmusić go do rozmowy? 
Tak bardzo brakowało jej wieczorów, podczas których rozmawiali o wszystkim. Ich ostatnia szczera rozmowa odbyła się w Mungu, gdy opowiedział jej o czasie wojny, o ucieczce, Snapie i Voldemorcie. Od tamtej pory minęły trzy miesiące.
Wiedziała, że przez ten czas w ministerstwie wiele się zmieniło. Kingsley Shacklebolt zamknął Biuro Aurorów, zdegradował i zawiesił w obowiązkach szefa Gawaina Robardsa i jego zastępcę Terence’a Fireburna, a na jej miejsce powołał Nową Brygadę Aurorów z Harrym na czele. Od tamtej pory pracował dużo ciężej, a najgorsze, jak zorientowała się niedawno, spał może cztery godziny na dobę. 
Jej rozmyślania przerwał jakiś stukot. Spojrzała na Jamesa, który pukał swoim plastikowym kubeczkiem o podstawkę krzesełka.
- Jim, przestań! – krzyknęła. 
Odebrała od niego kubeczek i odstawiła na bok. Malec wykręcił się w krzesełku, wyciągając rączki w stronę salonu i zaczął marudzić.
- Chcesz się bawić, tak?
- Ne. Ta-ta.
- Tata?
Ginny wstała i po odpięciu malca od krzesełka wzięła go na ręce i wyszła z kuchni.
- Tata, jest zajęty skarbie i nie będzie...
Urwała, gdy przy kominku zobaczyła Harry’ego.
- Nie będzie mógł się bawić? – zakończył za nią.
- Taak... – mruknęła zaskoczona. – Co...
- Właśnie uświadomiłem sobie, że nie spędziłem z wami ostatnio zbyt wiele czasu. King mi jutro tego nie daruje, ale wy jesteście ważniejsi – powiedział, biorąc od niej Jamesa i zanosząc go na górę.
Resztę wieczoru spędzili w pokoiku dziecięcym. Harry z Jamesem turlali się po podłodze, potem układali klocki z Ginny, a na koniec, razem zasnęli na kanapie, gdy Ginny czytała Jamesowi bajkę na dobranoc.
----- 
Hermiona aportowała się na polnej drodze w pobliżu Nory. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła wydobywający się dym z komina i przeszła na podwórko. Molly jest w domu.
Przez kuchenne drzwi wybiegła do niej mała dziewczynka.
- Cześć, ciociu ‘Ermiono!
- Cześć, Victoire – przywitała się, głaszcząc ją po główce. – Jesteś z mamą?
- Tak. I z braciskiem. Czemu on ciągle płacze?
- Och, Dominique jest malutki i tak reaguje, gdy jest śpiący albo głodny, wiesz?
- Wszystkie dzieci tak płaczą?
- W większości. Ty też płakałaś. Jest babcia Molly?
- Taa... Robi obiad dla dziadka. Ciociu, a kiedy ty będziesz mieć dzidziusia? – zapytała dziewczynka, przyglądając się dużemu brzuchowi Hermiony, gdy razem weszły do środka. 
- Mój dzidziuś jeszcze rośnie, Victoire. – Pogłaskała małą po główce.
- Victoire, próbuję uśpić Dominique’a – rozległ się szorstki głos Fleur, której głowa wyjrzała z salonu. – Och, witaj ‘Ermiono – przywitała się.
- Witaj, Fleur. – Hermiona kiwnęła jej głową. – Dzień dobry, mamo – zwróciła się do Molly, która podeszła do niej. – Chciałabym z tobą porozmawiać.
- Oczywiście, Hermiono. Usiądź. Coś się stało?
- Victoire, chodź tu do mnie i nie przeszkadzaj – zawołała Fleur i zniknęła w salonie.
Dziewczynka skrzywiła się. Popatrzyła na babcię i ciocię, a gdy te nie reagowały poszła niezadowolona do mamy.
Hermiona usiadła na wskazanym krześle.
- Wszystko u nas w porządku, ale potrzebuję pomocy w pewnym planie.
Molly popatrzyła uważnie na synową.
- Nie wiem czy to się uda, kochaneczko – stwierdziła. – Harry jest taki zapracowany... Trudno będzie go przekonać.
Hermiona zaniemówiła na chwilę. Skąd ona wiedziała, o czym chce rozmawiać? Czy przed tą kobietą nic się nie ukryje?
- Wiem i właśnie dlatego przychodzę z prośbą o pomoc.
Molly nalała im po kubku herbaty, przywołała dwa kawałki świeżo upieczonego placka i usiadła przy Hermionie.
- Myślałam ostatnio o nich – zaczęła.
- Ginny mówiła mi, że Harry po tamtej kłótni zaproponował jej odnowienie przysięgi, chciał gdzieś ją wziąć... Ale te ostatnie wydarzenia w ministerstwie... – pokręciła niezadowolona głową – aresztowania, przesłuchania, a na dodatek jeszcze ta sprawa z Robardsem...
- Tak... słyszałam – mruknęła Molly. – Jak bardzo to jest poważne?
- Bardzo – odparła. – Jest prowadzone wewnętrzne śledztwo w tej sprawie. Kingsley jest wściekły. Zawiesił Robardsa i pozostałych starszych rangą w obowiązkach. Dopóki wszystko się nie wyjaśni, Biuro Aurorów nie istnieje. Teraz wszystko przejęła Nowa Brygada Aurorów prowadzona przez Harry’ego. I wszystkie jego obietnice diabli wzięli – zakończyła, opadając na oparcie krzesła.
- Ale o co dokładnie chodzi? W „Proroku” niewiele o tym pisali.
- Harry wiedziałby więcej – zauważyła Hermiona. – Z tego co ja wiem, to okazało się, że Robards sabotował wszystkie działania Harry’ego w znalezieniu śmierciożerców. 
- Po co? No, chyba że... – Molly zamyśliła się, patrząc przez okno. – Jemu było na rękę, żeby śmierciożercy wciąż byli na wolności – powiedziała. 
Hermiona kiwnęła głową.
- To nieoficjalna informacja, ale podobno Robards i inni byli dobrze opłacani przez śmierciożerców.
- Nic dziwnego, że Harry miał tyle problemów przez te lata. – Kobieta westchnęła i spojrzała bacznie na synową. – Więc jaki jest ten twój plan?
Hermiona wypiła do końca herbatę i spojrzała na nią.
- Chcę wysłać ich oboje gdzieś, gdzie będą tylko we trójkę, gdzie przypomną sobie, co powinno być dla nich najważniejsze. Z dala od ministerstwa, śmierciożerców i w ogóle wszystkiego.
- Bill mógłby załatwić im coś w Egipcie...
- Myślałam bardziej o jakiejś wyspie... Poza tym Harry ma złe wspomnienia związane z tamtym miejscem...
Molly przytaknęła, gdy zrozumiała, co miała na myśli.
- Tylko jak przekonać Kingsleya, by go puścił? No i ich samych?
Hermiona odetchnęła głęboko.
- Jutro muszę zanieść Kingsleyowi próbną wersję nowego prawa, więc przy okazji zapytam. Do ciebie będę miała tylko jedną prośbę - żebyś ich spakowała.
------ 
Hermiona stała w holu Ministerstwa Magii i czekała na windę. W ręku trzymała zwinięty pergamin i grubą księgę z wygrawerowanym tytułem „Historia Magicznego Prawa”.
Gdy winda wreszcie nadjechała wsiadła ze spuszczoną głową, w skupieniu przeglądając swoje zapiski. Mimochodem zauważyła obecność starszej czarownicy. Kiwnęła jej głową i weszła głębiej, robiąc miejsce dla kolejnych osób wchodzących za nią. Drzwi się zamknęły i winda ruszyła. 
Jak zawsze zatrzymywała się na każdym piętrze, wpuszczając nowych pasażerów i wypuszczając starych. Hermiona westchnęła, chcąc wreszcie znaleźć się na pierwszym piętrze i w miarę możliwości wrócić jak najszybciej do domu. 
Dojeżdżając do pierwszego piętra była już sama, jeśli nie liczyć papierowych samolocików wirujących wokół lampy na suficie. Tam złota krata się rozsunęła i Hermiona zrobiła krok do wyjścia, gdy poczuła, że wpada na kogoś, kto właśnie wsiadał. 
- Hermiona? – rozległ się znajomy męski głos i mężczyzna wyciągnął z jej ręki ciężką księgę. 
Hermiona uniosła głowę, chcąc zrugać „złodzieja”, gdy zdała sobie sprawę, że patrzy na swojego przyjaciela.
- Harry! Co ty tu robisz?
- Pracuję, jakbyś zapomniała. – Harry wyszczerzył zęby. – Właśnie byłem u ministra i wracam do Biura.
- To ono wciąż istnieje?
- A czemu miałoby nie istnieć? 
- No, chodzi mi o Roba...
- Ćśś... – uciszył ją, rozglądając się. Na szczęście nikogo nie było na korytarzu. – Ściany mają uszy. Idziesz do Kinga? – Hermiona kiwnęła głową. – W takim razie odprowadzę cię do niego.
------ 
Kingsley Shacklebolt przejrzał notatki Hermiony, uśmiechając się pod nosem. Skąd w tej młodej kobiecie tyle wiedzy? 
- Hermiono, jestem pod wrażeniem twoich wnikliwych wniosków do nowego prawa czarodziejów – powiedział w końcu. 
- To tylko wstępne dane, ale mogę je rozwinąć – wyjaśniła.
- Domyślam się. Szef Departamentu Przestrzegania Prawa odkąd zaczęłaś tu pracować, był zawsze zadowolony z twoich opracowań. Zresztą pamiętam cię sprzed lat. Byłaś najlepszą czarownicą na roku.
Hermiona zaczerwieniła się.
- To prawda.
- Wiesz, że te zmiany pomogą nam doprowadzić wreszcie do końca sprawę śmierciożerców, która ciągnie się od lat – Hermiona kiwnęła potwierdzająco głową – i będziemy mogli zreformować przestarzałe działania Biura Aurorów. Harry już wiele zrobił, demaskując szpiega w szeregach.
- Czyli to prawda? To był Robards?
Kingsleyowi zadrżała broda.
- Hermiono, wiesz, że nie mogę ci tego powiedzieć, bo to ściśle tajne. 
Hermiona skinęła ponownie głową.
- Tak, przepraszam.
- Nie masz za co, Hermiono. Coś jeszcze? – zapytał, odkładając na bok pergamin z jej zapiskami.
Hermiona wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić.
- Kingsley, wiem, że Harry jest ci niezbędny tutaj, na miejscu, ale nie uważasz, że on potrzebuje trochę odpoczynku? 
- Każdy z nas potrzebuje – zauważył.
- To prawda – przyznała – ale spójrz na to ze strony Harry’ego. Od lat wszyscy wrzucają mu na barki kolejne problemy, a on się im poddaje, uważając, że tak powinno być. Nie narzeka, bo to nie leży w jego naturze. Od pół roku pracuje ciężej niż inni, bo sądzi, że nie może powiedzieć „nie”, gdy wszyscy liczą na niego. Tylko gdzie w tym wszystkim ma mieć czas dla własnej rodziny? Ginny, Jamesa, drugiego synka? Nie miej mi tego za złe, Kingsley, ale to co się stało Ginny trzy miesiące temu, było właśnie skutkiem tego wszystkiego.
Kingsley oparł się o biurko, przecierając oczy i westchnął ciężko.
- Rozmawiałem z nim wtedy. Tuż przed wypadkiem. Próbowałem go przekonać, że nie może zapominać o rodzinie, bo to do niczego go nie zaprowadzi. A teraz? Sam obciążyłem go obowiązkami, odsuwając go od najważniejszego – powiedział zamyślony. – To, co proponujesz?
- Wyślijmy ich gdzieś, najlepiej w jakieś ciepłe kraje. Nie wiem tylko jak przekonać Harry’ego.
- Nic mu nie mówiąc – stwierdził minister. – Już ja to załatwię.

czwartek, 1 listopada 2012

154. Noc pełna różnych wiadomości


Andromeda Tonks odłożyła na bok robótkę i spojrzała na swojego wnuka. Teddy miał nieprzebraną energię; wszędzie było go pełno. Biegał po całym domu, podrzucając dziecięce odmiany kafla i znicza i wykrzykując sobie tylko znane zawołania. Większość z nich to na pewno okrzyki, które usłyszał na jednym z meczów quidditcha, na którym był z Potterami w zeszłym roku. 
Westchnęła. Teddy potrzebował kontaktu z tymi młodymi ludźmi, choć wiedziała, że nie zastąpią mu rodziców, a ona robiła się na niego za stara. 
- Babcia! – zawołał Teddy. – Kiedy pójdziemy do wujka Harry’ego? 
Przebiegł przez całą długość salonu, omijając wszystkie przeszkody bez żadnego problemu. W takich chwilach nie przypominał Dory, pomyślała.
- Przecież wiesz, że wujek z ciocią oczekują nas jutro – powiedziała, pozwalając chłopcu na wdrapanie się na swoje kolana. 
- Taa... – mruknął – ale ja chcę już iść – zamarudził. – Dlaczego nie możemy iść teraz? – Spojrzał na babcię.
- Teddy – westchnęła i przygarnęła go do siebie – wujek Harry pracuje i nie ma go cały dzień w domu, więc i tak nie miałbyś z kim się bawić.
- Ale fajnie by było, gdybym tam na niego czekał. Może ciocia Ginny pozwoli... Z ciocią też mogę się bawić.
- Zapomniałeś, że ciocia ma małe dziecko? Większą część czasu ciocia zajmuje się Jamesem, więc nie wiem, czy to dobry pomysł.
- Ale on często śpi – zauważył Teddy. – A jak przyjdzie wujek, to ciocia zajmie się Jamesem, a ja pobawię się z wujkiem.
Mały wyraźnie tęsknił za tym młodym mężczyzną. Andromeda przygarnęła chłopca do siebie. Wiedziała, że najlepszym sposobem, by przestał o tym myśleć, to odwrócenie jego uwagi.
- Wyślemy do nich wiadomość, dobrze? A teraz może pouczymy się kolejnych literek?
- Teraz? – jęknął malec, zsuwając się na podłogę i krzywiąc się. – A kiedy wyślemy list?
Andromeda uśmiechnęła się do niego, wyciągnęła różdżkę i przywołała pergamin i pióro.
- Może w takim razie napiszemy go razem? – zapytała. – Ja będę pisać, a ty będziesz mówił, co to za literka? A na koniec go podpiszesz.
- Dobrze – zgodził się. Wspiął się na swoje krzesełko i uklęknął na nim, pochylając się nad stołem i pergaminem trzymanym przez babcię. – To od czego zaczynamy?
----- 
- Ginny, nie wyglądasz najlepiej – stwierdziła Hermiona, siadając na kanapie przy kominku w salonie Potterów. Ron siedział obok niej. – Wszystko w porządku?
Ginny postawiła na stoliku przed nimi tacę z dzbankiem herbaty i filiżankami oraz talerz z ciasteczkami i usiadła w fotelu. Była zmęczona, bo nie spała całą noc przez Jamesa, któremu wyrzynają się kolejne ząbki. Teraz mały spał w łóżeczku w kącie pokoju.
- Za bardzo porównujesz Ginny do siebie, Hermiono – rzucił Ron, biorąc ciasteczko. – Przecież wszystko jest okej, prawda siostra? – Ginny kiwnęła głową. – Widzisz. Nie każda ciąża jest taka sama jak twoja.
- Wiem, ale Ginny miała wypadek trzy tygodnie temu i powinna...
- Proszę, przestańcie – jęknęła Ginny, opierając głowę o zagłówek i podciągając nogi pod siebie – bo przez was czuję się dużo gorzej. Jestem po prostu niewyspana przez tego brzdąca. – Wskazała na leżącego w łóżeczku Jamesa.
- A Harry? – zapytała z zainteresowaniem Hermiona.
- On też. Nie wiem, jak on wytrzyma cały dzień w ministerstwie. Najpierw pół nocy spędził w gabinecie, a resztę, do świtu w pokoju Jamesa. 
- Coś się stało? Czemu Harry spędził pół nocy w gabinecie? – zainteresowała się Hermiona.
- James nadal czaruje? – zapytał Ron.
Ginny westchnęła. Zerknęła w stronę łóżeczka. James wciąż spał, ale to mogło niedługo się zmienić.
- James gdyby mógł, robiłby to bez przerwy, ale tym razem to kolejny etap ząbkowania. Górne jedynki – dodała, z trudem uśmiechając się do Hermiony. – Poza tym uzdrowiciel powiedział mi ostatnio, że do roku może mu to minąć, by ujawnić się na nowo za kilka lat. A Harry... przegląda stare rzeczy Snape’a.
- Snape’a? – warknął Ron. – Co ten tłusto włosy dupek...
- Ron – upomniała go Hermiona.
- Ale to przez niego Harry trafił do Sama-Wiesz-Kogo! Zasłużył...
Urwał, gdy Hermiona uderzyła go w ramię. 
- Nie wiesz, jak było naprawdę – stwierdziła.
Ginny wyprostowała się w fotelu i spojrzała na nich.  
- Czyli to prawda? – zapytała. – Snape i Harry widzieli się wtedy... Przed ostatecznym spotkaniem Harry’ego i Voldemorta? Byliście razem, wiecie jak to było... – Spojrzała na nich błagalnie. 
Hermiona przysunęła się bliżej niej i wzięła jej ręce w swoje dłonie. Ron też się przysunął i objął Hermionę.
- Pamiętasz, co się wtedy wydarzyło? – zapytała Hermiona. – „Prorok Codzienny” rozpisywał się na temat naszego pojawienia się w Londynie. 
- Włamaliście się do Gringotta...
- Tak – potwierdziła Hermiona. – Gdy udało nam się uciec, ukryliśmy się na przedmieściach nad Tamizą. Kiedy ja i Ron za bardzo skupiliśmy się na sobie, on nagle zniknął. Wiem, że przeczuwał zbliżający się koniec i pewnie chciał być wtedy sam... Do tej pory żałuję, że go zostawiliśmy. Może wtedy nie doszłoby do tego... co było potem... – Odwróciła głowę i schowała twarz w ramieniu Rona.
- Nie możesz się za to obwiniać, Hermiono – powiedział Ron, przygarniając ją do siebie – żadne z nas nie wiedziało, co będzie dalej. Zresztą to już nieważne, bo dawno minęło. – Spojrzał ponad głową Hermiony na siostrę i kontynuował: – Nagle usłyszeliśmy przeraźliwy krzyk Harry’ego. Gdy wybiegliśmy na zewnątrz, zobaczyliśmy straszny widok: Harry wisiał do góry nogami i zwijał się z bólu, Snape leżał na ziemi nieprzytomny, a wokół nich krążyło dwóch śmierciożerców. Jednym z nich był na pewno Lucjusz Malfoy, te jego jasne włosy trudno pomylić z czymkolwiek innym – syknął. 
- Niestety, nim zdążyliśmy zrobić jakikolwiek ruch w ich kierunku, wszyscy czterej zniknęli – zakończyła Hermiona, zachrypniętym głosem. 
Ginny czuła ucisk w żołądku. To pewnie wtedy, gdy został sam, napisał do niej tamten pożegnalny list. Tuż przed tymi torturami...
- Dowiedzieliście się później od Harry’ego, jak Snape was znalazł? – zapytała.
Oboje spojrzeli na siebie.
- Nigdy go o to nie pytaliśmy. Nawet nie wiem, dlaczego – powiedziała Hermiona.
- Mieliśmy inne sprawy na głowie, Hermiono – zauważył Ron. – Zbliżająca się bitwa, a potem ślub... 
Z łóżeczka rozległ się płacz Jamesa. Ginny poderwała się z miejsca trochę za szybko. Złapał ją tak silny ból w podbrzuszu, że zwinęła się w pół, jęcząc cicho i próbując złapać oddech.
Ron doskoczył do niej.
- Ginny, co się dzieje?
- Nie widzisz? – krzyknęła Hermiona. – Coś jest nie tak z jej ciążą! A nie mówiłam, że powinna uważać na siebie?
- Już mi lepiej – wysapała Ginny, wstając i podchodząc do łóżeczka. Wyciągnęła z niego Jamesa. – Ząbki rosną maluszkowi, tak? – zaszczebiotała z troską. – Wiem, że to boli. Mamusia posmaruje dziąsełka, tak jak tatuś dziś w nocy, i będzie dobrze, skarbie. No już, ci... Cichutko.
Przytuliła go do siebie i odwróciła się do brata i bratowej, którzy wciąż ją obserwowali.
Ron zachichotał.
- A ciebie co tak bawi? – syknęła do brata.
- Właśnie wyobraziłem sobie Harry’ego z palcem w buzi tego malucha. – Wskazał na Jamesa.
- I co w tym takiego śmiesznego? Zobaczymy, jak u was pojawi się dziecko i trzeba będzie smarować takiego szkraba. 
- Wiesz, że nie chodzi o Jamesa – stwierdziła sucho Hermiona, ignorując rozmowę rodzeństwa. – Każdy skurcz może mieć poważne skutki. Często je masz?
Ginny potrząsnęła głową. 
- Ten był pierwszy. I naprawdę nic mi nie jest, Hermiono...
Kolejny skurcz w podbrzuszu zaparł jej dech. Osunęła się na kolana.
- Właśnie widzę – prychnęła Hermiona.
Ból jednak nie ustępował.
- Boli... Tylko nie to... – wyjęczała Ginny.
- Ron! – wykrzyknęła Hermiona. – Weź od niej Jamesa! Zabierz go do Nory i idź po Harry’ego. Ja zabieram ją do Munga. 
----- 
Wąska uliczka ciągnęła się wzdłuż szeregowych domów jednorodzinnych i prowadziła prosto do rezydencji na wzgórzu. Po drugiej stronie miasteczka wiła się szarobura rzeka, która otaczała budowlę i wpadała do małego jeziorka znajdującego się za nią. Posiadłość otaczał trawnik, teraz w wielu miejscach pokryty brudnym, rozpuszczającym się śniegiem, i wysokie ogrodzenie z siatki porośnięte bluszczem i żywopłotem. Okna na wyższych piętrach były zasłonięte okiennicami, ale łukowate okna na parterze były otwarte na oścież. Frontowe drzwi osłaniał wysunięty do przodu ganek.
- Nieźle się kobieta urządziła – stwierdził Mark, obserwując budynek.
On i Julia stali ukryci w cieniu ostatniego z budynków na głównej ulicy i patrzyli w stronę posiadłości.
- Podobno po rozwodzie dostała niezłą sumkę od Malfoya – zauważyła Julia, rozglądając się uważnie dookoła. 
- Nie jesteśmy tu, by rozwodzić się nad bogactwem Malfoyów – syknął Harry, podchodząc do nich. – Coś nowego? – zapytał.
Oboje odwrócili się do niego.
- Cisza. Przez cały dzień nie wychodziła z domu. 
- Nawet do ogrodu – wtrąciła Julia.
- Żadnych odwiedzin? Jakiegoś dostawcy? Akwizytora? Nikogo? – dopytywał się Harry, który stał wpatrzony w budynek.
- Nikogo. 
- Dobrze. Wracajcie do Biura. Teraz ja ją przejmuję.
W tym momencie drzwi rezydencji się otworzyły i na ganek wyszedł jakiś mężczyzna.
- A ten, to kto? – zapytał.
- Chyba ogrodnik – mruknęła niepewnie Julia, wyglądając zza niego.
- W czarnej szacie śmierciożercy? – zauważył ironicznie. Wyciągnął spod szaty różdżkę i pelerynę-niewidkę. – Ładnie żeście ją pilnowali, wpuszczając go do środka. Czy jest tu tylne wejście?
Mark i Julia spojrzeli na siebie skonsternowani.
- To co wy robiliście przez cały czas? – warknął. 
- Obserwowaliśmy... – zaczął Mark, wskazując na główne wejście.
- I wpuściliście kompana jej męża. – Harry pokręcił z niedowierzaniem głową. Narzucił pelerynę na ramiona. – Obserwujcie go teraz, a ja pójdę się rozejrzeć. A jak będzie trzeba to deportujcie się za nim.
- Chcesz wejść na teren? – zapytał zaskoczony Mark. – Nie wpuszczą cię. Zaklęcia czarnomagiczne...
- A kto mówi o wchodzeniu? Tu jest tyle miejsca, że spokojnie można obejść ten dom naokoło i sprawdzić wszystko. 
Nałożył pelerynę na głowę i odszedł od nich. Kątem oka dostrzegł błysk jasnego światła. To Mark rzucił w stronę śmierciożercy zaklęcie śledzące i ruszył za nim. Harry rozejrzał się. Budynek bardzo przypominał mu poprzedni dwór Malfoyów. Wysoki żywopłot, który odgradzał domowników od mugolskiego świata otaczał posiadłość. Po środku ogrodzenia znajdowała się żelazna brama a za nią żwirowana aleja prowadząca do stóp schodów przed gankiem. 
Wspomnienia zawirowały przed jego oczami. Dobrze pamiętał jak pierwszy raz przekraczał tamtą bramę przed laty, gdy razem z Ronem i Hermioną trafili do Malfoyów jako więźniowie. A potem... ponad rok później, gdy Bellatriks porwała Ginny a on sam przyszedł tam, poddając się, by ją uratować. 
Aż podskoczył, gdy usłyszał za sobą pyknięcie teleportacji. Odwrócił się i zobaczył jak w jego stronę zmierza kolejny śmierciożerca. Jego twarz była ukryta pod kapturem. Harry zamarł na chwilę, gdy mężczyzna minął go zaledwie o kilka cali. Czarna peleryna śmierciożercy otarła się o niego, na szczęście tamten niczego nie zauważył. Harry wypuścił z ulgą powietrze z płuc, dziękując sobie w myślach, że ma na sobie niewidkę, i podążył za nim. Coś w postawie mężczyzny było znajome, ale nie potrafił określić, co dokładnie. 
Znał wielu śmierciożerców, jednak teraz żaden z nich nie przypominał mu idącego przed nim człowieka. Gdybym mógł zobaczyć jego twarz, błagał w myślach. 
Gdy tylko dotarli do bramy, ta rozwiała się na moment przejścia przez nią mężczyzny. Harry ruszył za nim, jednak żelazne pręty wróciły do swojej zwykłej postaci, gdy sam próbował przejść. Uderzył pięścią w zardzewiały zamek, patrząc jak mężczyzna wchodzi po schodach i znika wewnątrz domu. Przeklął w myślach. I to by było na tyle, jeśli chodzi o obserwację Narcyzy Malfoy. Pewnie zaraz śmierciożercy dowiedzą się o wszystkim. 
Odszedł od rezydencji i deportował się prosto do ministerstwa. Gdy wszedł do Biura zobaczył biegnącego w jego stronę Rona.
- Ron, nie jestem w nastroju... – jęknął, kręcąc głową, gdy przyjaciel zatrzymał się przy nim. – Robards zaraz mnie opieprzy...
- Harry! – wykrzyknął. – Chodzi o Ginny...
Harry otrząsnął się. 
- Ginny? Co się stało? Coś z Jamesem?
- Nie, to nie z Jamesem jest problem – wyjaśnił. – To z drugim... z ciążą... – wyjąkał. – Ginny jest w Mungu. 
- W Mungu? 
Harry chwycił Rona za ramiona i potrząsnął nim.
- Co się stało? Mów! – warknął.
- Nie wiem. Rozmawialiśmy i ona nagle zwinęła się z bólu i upadła na podłogę. To wyglądało tak samo, jak wtedy, gdy Hermiona...
- Poroniła – zakończył ze strachem Harry. – Muszę tam iść. Gdzie James? 
- W Norze. Z nim wszystko okej – odparł Ron. – Mama się nim zajęła.
- To dobrze. Paul! – zawołał do mężczyzny, który akurat obok nich przechodził. – Powiedz Gawainowi, że raport wyślę do niego jutro. Ja muszę iść...
Odwrócił się i pobiegł do wyjścia.
- Ale Potter... Co się dzieje?!
Harry już tego nie usłyszał. Wsiadł do windy, która w tej samej chwili przyjechała na drugie piętro. 
------ 
Pojawił się na zatłoczonej ulicy. Nie zwracając uwagi na przejeżdżające samochody, autobusy i setki zabieganych ludzi, przebiegł na drugą stronę i znalazł się przed staroświeckim domem handlowym. Podszedł do jednego z okien wystawowych, a potem przeszedł przez szybę. W izbie przyjęć wyminął jakąś czarownicę z czajnikiem przytwierdzonym do głowy i dotarł do informacji. Już miał zapytać, w którym pokoju znajdzie Ginny, gdy z bocznego korytarza wyszła Hermiona.
- Harry, jesteś – oznajmiła z ulgą i przytuliła go.
- Przyszedłem najszybciej jak się dało. Hermiono, wiesz gdzie jest Ginny? Co z nią?
- Chodź. – Wzięła go za rękę i pociągnęła za sobą. – Ma teraz badania, a my zaczekamy na nią w pokoju.
Przeszli przez korytarz i weszli do pierwszego pomieszczenia za rogiem. Harry’emu przeszło przez głowę, że to ta sama sala, w której Ginny leżała kilka tygodni wcześniej. 
Hermiona wyczarowała dwa krzesła i usiadła na jednym z nich. Harry podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. 
- Co się stało? – zapytał, nie odwracając się.
- Ginny złapał ostry ból w podbrzuszu, poza tym nic nie wiem.
Harry odwrócił się przodem do niej i skrzyżował ręce na piersi. 
- Ale byłaś z nią od początku. Ron mi powiedział, że rozmawialiście i to wtedy Ginny... – Głos mu się załamał.
- Podobno wieczorami przeglądasz stare rzeczy profesora Snape’a – zaczęła Hermiona.
- To prawda, ale co to ma wspólnego...
- Ginny zapytała o wasze ostatnie spotkanie. To, po naszej ucieczce z Gringotta... 
- Rozumiem, że powiedzieliście jej...
- Tylko tyle ile widzieliśmy.
Nagle drzwi się otworzyły i do środka weszła Ginny, przebrana w szpitalną piżamę. Harry dwoma krokami znalazł się przy niej i objął ją ramionami.
- Jak się czujesz? 
- Daj mi odetchnąć, Harry – wyszeptała. Odsunął się nieznacznie, nie wypuszczając jej jednak z objęć. – Już dobrze – odparła na jego pytający wzrok i odwróciła się do przyjaciółki. – Hermiono, dziękuję ci, ale chciałabym zostać sama z Harrym. Nie gniewasz się?
Hermiona potrząsnęła głową.
- Oczywiście, że nie. Wiem, że zostawiam cię w odpowiednich rękach.
Uścisnęła ramiona przyjaciół i wyszła.
Ginny odsunęła się od Harry’ego i podeszła do łóżka. Położyła się i spojrzała na niego. 
- Muszę zostać tu na noc – oznajmiła. – Wyniki mają być późnym wieczorem, albo jutro rano.
- W takim razie ja zostaję z tobą – stwierdził Harry. 
Zdjął płaszcz, który przewiesił przez poręcz krzesła, i usiadł na nim, a różdżką zgasił lampę wiszącą pod sufitem.
- A co z Jamesem? Wiesz, jak on reaguje na naszą nieobecność. 
- Jest w Norze z twoimi rodzicami, a twoja mama ostatnio jakoś sobie z nim poradziła, więc teraz też da sobie radę.
Ginny przytaknęła i ułożyła się wygodniej, patrząc na Harry’ego. Przez okno wpadało niewiele światła, tak że widziała tylko zarys jego twarzy i błysk okularów. Siedział zgarbiony ze wzrokiem utkwionym w oknie. 
- Wiesz o czym rozmawiałam z Ronem i Hermioną zanim trafiłam tutaj, prawda? – zapytała cicho.
- Tak, słyszałem. 
- Dlaczego nigdy mi nie opowiedziałeś, jak było naprawdę z tobą i Snape’em? Czemu muszę dowiadywać się o wszystkim od innych? To prawda, że Snape był tym, który zaprowadził cię...
- To nie do końca było tak jak myślisz – wpadł jej w słowo. – I to nie on zaprowadził mnie do Voldemorta.
- A jak? Ron powiedział mi, że widział ciebie i Snape’a oraz dwóch śmierciożerców. 
- A powiedział ci też, że Snape leżał wtedy nieprzytomny?
Ginny zamyśliła się, wracając myślami do popołudniowej rozmowy z Ronem i Hermioną i przypomniała sobie, że rzeczywiście wśród wyzwisk Rona na byłego profesora, padło słowo „nieprzytomny”.
- Powiedział – przyznała.
Harry spojrzał na nią i już miał rzucić jakąś uwagę, gdy rozległ się cichy zgrzyt otwieranych drzwi. Harry poderwał się z miejsca i stanął z boku z różdżką skierowaną w tamtą stronę. W progu stał uzdrowiciel. 
- Spokojnie, panie Potter. Mam dla państwa dobrą wiadomość – oznajmił, wchodząc głębiej. Poczekał aż Harry schowa różdżkę i powiedział do Ginny: – Ani pani, ani synowi nic nie jest. 
- Synowi? – Potterowie zapytali wspólnie i spojrzeli na siebie.
- Tak. – Uzdrowiciel uśmiechnął się. – Wszystko na to wskazuje. Gratuluję. 
- A te bóle? – zapytała Ginny, podnosząc się do siadu. – Przy poprzedniej ciąży nic takiego się nie działo. 
- Pani Potter, każda ciąża jest inna. Czasami organizm nie reaguje przez dłuższy okres czasu, a czasami... jest tak jak u pani. Mogły to być też skutki wypadku sprzed kilku tygodni, albo zwykły przypadek.  Rano powtórzymy badania, ale wygląda na to, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Dziękujemy.
Mężczyzna uśmiechnął się i wyszedł. Ginny chwyciła rękę Harry’ego i przyciągnęła go do siebie.
- Synek – wyszeptała drżącym głosem. – Czy damy sobie radę z drugim Jamesem?
- Na pewno. Jeśli tylko w przyszłości uda nam się powstrzymać tę dwójkę przed bójkami.
Wyciągnął różdżkę ponownie i wskazał nią na łóżko, które poszerzyło się o kilka centymetrów.
- Posuń się, mamusiu – mruknął.
Zrzucił buty i wsunął się pod kołdrę, obejmując ją. Ginny wtuliła się w niego i splotła palce z jego palcami.
Przez dłuższy czas leżeli w milczeniu. Ginny czuła spokojny oddech Harry’ego i po pewnym czasie pomyślała, że zasnął. 
- Harry? – szepnęła. 
- Mmm... – mruknął pytająco.
- Czy te fiolki, które widziałam u ciebie w gabinecie, mają coś wspólnego ze Snape’em? – zapytała.
Harry poruszył się niespokojnie, ale nie wstał, tylko jeszcze bardziej przytulił ją do siebie.
- Tak – odparł. – To jego wspomnienia. Ukrywał je przed Voldemortem, gdy musiał odpowiedzieć na wezwanie. 
- I ty je teraz przeglądasz, prawda? Gdy siedzisz cały wieczór zamknięty w bibliotece. Możesz mi powiedzieć, co one zawierają? 
- Coś, czego nikt oprócz Dumbledore’a nie wiedział. No, może też i mnie, ale ja dowiedziałem się o tym przed... – zawahał się chwilę, by skończyć: – ...śmiercią.
- Co?
- Severus Snape kochał moją matkę i to dla niej ochraniał mnie aż do końca, choć przez wszystkie lata nienawidził mnie tak jak mojego ojca. W tych fiolkach są ukryte wspomnienia o mojej matce.
Ginny przekręciła się, by móc spojrzeć na niego. Jego oczy lśniły od łez. Podniosła rękę, zdjęła mu okulary i delikatnie otarła jedną łzę spływającą mu po policzku. Harry jeszcze mocniej ją przytulił.
- Opowiesz mi swoją wersję spotkania z Severusem Snape’em? – poprosiła. – Kiedy powiedział ci prawdę o sobie, i co wydarzyło się potem, aż do śmierci jego i twojej?
- Tylko od czego mam zacząć? 
- Najlepiej od początku. Na razie możesz zacząć od ucieczki z Banku Gringotta. Wiem co nieco od Rona i Hermiony, ale chcę to usłyszeć od ciebie. 

poniedziałek, 1 października 2012

153. Niegrzeczny James


Po złożeniu raportu Robardsowi, Harry deportował się prosto do Doliny Godryka. Oczywiście nie powiedział nikomu o ukrytych pod szatą artefaktach. Powtarzał sobie, że oprócz niego i Dumbledore’a nikt nie znał tej tajemnicy Snape’a, tej dotyczącej jego matki.
Odetchnął mroźnym powietrzem i uśmiechnął się. W kuchni i w salonie paliło się światło. Ginny była w domu.
Przeszedł przez zaśnieżony ogródek, po drodze wyciągając różdżkę i stuknął nią w drzwi. Te otworzyły się przed nim, wpuszczając go do środka. 
- Jesteśmy w kuchni! – usłyszał wołanie Ginny, która natychmiast zaszczebiotała: – tatuś wrócił – a potem radosny dziecięcy pisk, płacz i w końcu krzyk Ginny: – James! Nie wolno!
Zdjął z siebie płaszcz, który przewiesił, wraz z zabranymi rzeczami Snape’a, przez poręcz schodów i poszedł do kuchni. Ginny stała przy kuchence i pilnowała gotującej się zupy, a James siedział w kojcu przy ścianie i trzymał się sztachetek. Czerwona buzia zdradzała jak bardzo przed chwilą płakał.
- Na kogo mama tak krzyczy? – zagadał do niego. 
- Żebyś ty wiedział, co to nasze dziecko narozrabiało ostatnio – westchnęła w odpowiedzi.
- James? – zaśmiał się. – A co on takiego zrobił?
Podszedł do niej od tyłu i objął ją jedną ręką a drugą przyłożył do jej policzka. Zadrżała mimowolnie.
- Masz strasznie zimne ręce! – zawołała. – Idź je umyj i ogrzej, zanim dotkniesz Jamesa. Poza tym zaraz będzie kolacja. Wtedy o wszystkim ci opowiem.
- Oczywiście. Ja też mam ci coś do powiedzenia.
Pocałował ją w policzek i podszedł do Jamesa, który na jego widok wyciągnął do niego rączki.
- A-a! Eee...
Harry wyciągnął ręce w stronę kojca i poczuł niewidzialną barierę.
- Ginny? Czemu założyłaś blokadę na kojec? – zapytał zaskoczony, spoglądając na nią.
James skrzywił się i zaczął płakać.
- Chcesz zobaczyć?
Harry przytaknął.
Ginny postawiła na stole głęboki talerz i stuknęła różdżką w garnek, który zawisł pochylony nad stołem, by nalać gorącej zupy. Dopiero gdy garnek wrócił z powrotem na kuchnię, machnęła różdżką ponownie, tym razem w stronę kojca, i blokada zniknęła. Jednocześnie James chwycił w rączkę jakąś grzechotkę i rzucił nią w mamę, która kolejnym machnięciem różdżki odesłała ją z powrotem do kojca.
- James! – wykrzyknął zaskoczony Harry. – Co ty robisz?!
Mały skrzywił się i ponownie zaczął płakać, przestraszony okrzykiem taty.  
- Widzisz? Od kilku dni tak właśnie się zachowuje. Jak jest zły rzuca we wszystkich czym popadnie. Przedwczoraj, gdy zostawiłam go u Rona i Hermiony, byśmy mogli w spokoju porozmawiać, zrobił im piekło, rzucając nie tylko zabawkami, ale także jakimiś małymi przedmiotami, które znalazł u nich w pokoju, a dzisiaj... – opadła ciężko na krzesło po drugiej stronie stołu – razem z mamą lewitował naczynia i sztućce, by potem rzucać nimi w babcię. O mały włos jeden z noży trafiłby w nią. 
Harry nie wiedział co powiedzieć. Nigdy nie miał do czynienia z dziećmi, a tym bardziej z czarodziejskimi dziećmi. Nawet z Teddym nie miał kontaktu, bo wtedy zajmowali się nim jego rodzice, a potem... No cóż, był zajęty szkoleniem w szkole aurorskiej. 
Wziął malca na ręce i usiadł przy stole. James zakwilił w jego szaty, wtulając się w niego, jednak Harry odsunął syna od siebie, łapiąc go pod paszkami i obserwując go uważnie. James przechylił główkę na bok, patrząc na tatę.
- James – zaczął – to nie jest dobry sposób na zwrócenie uwagi na siebie – zauważył.
- Mówisz to ze swojego doświadczenia? – syknęła i wstała, by wziąć malca z rąk Harry’ego. – Damy tacie zjeść, co? – zaszczebiotała.
Posadziła Jamesa na swoich kolanach, opierając jego plecki o siebie, by mały mógł patrzeć na tatę.
- To nie jest normalne, prawda? – zapytał Harry, sięgając po łyżkę.
- Harry – jęknęła, przewracając oczami – magia u dzieci pojawia się dopiero w wieku sześciu, siedmiu lat, a James ma zaledwie siedem miesięcy! Magia w tym wieku to rzadkość!
- I co w tym złego? Wiemy przynajmniej, że jest czarodziejem. Jak znowu zacznie rzucać zabawkami, można rzucić zaklęcie tarczy, albo zablokować przedmioty w jego zasięgu.
- Harry, czy ty wiesz, o czym ja mówię? On wymusza na innych naszą obecność i ich terroryzuje! Mama miała do czynienia z moimi braćmi i jakoś sobie poradziła, ale inni? Hermiona jest przerażona. Nie wiem, czy zgodzi się na kolejny dzień sam na sam z naszym synem. Poza tym wiesz, co by było, gdybym pojawiła się wśród mugoli i James zacząłby się tak bawić? Mielibyśmy na karku kontrolę z ministerstwa! A chyba tego nie chcesz, co?
Harry przełknął ostatnią łyżkę zupy i odesłał wszystko do zlewu. 
- Nie bardzo – przyznał, kręcąc głową. – To co zamierzasz?
- Jutro mam wizytę kontrolną u Octopusa. Zapytam go, może on coś poradzi. 
- To dobry pomysł – przyznał. Wstał z zamiarem wyjścia. – Będę w gabinecie – rzucił przez ramię.
- Harry... – Ginny zawahała się chwilę – a ty... czy ty w wieku Jamesa przejawiałeś już...
Odwrócił się, stając w progu.
- Dobrze wiesz, że tego nie pamiętam. Moje pierwsze wspomnienia, które mogłyby potwierdzić, że działo się coś dziwnego ze mną i w moim otoczeniu, zdarzyły się w szkole podstawowej, czyli tak jak mówisz w wieku sześciu, siedmiu lat. Co było wcześniej? Nie wiem. Dursleyowie nigdy mi o tym nie powiedzieli.
- Harry, ale ty w wieku Jamesa byłeś jeszcze z rodzicami – zauważyła. – Może Syriusz albo Remus coś wspomnieli?
Harry pokręcił głową, marszcząc brwi i próbując sobie przypomnieć każdą rozmowę z nimi.
- Niestety nie. Za każdym razem słyszałem tylko o ojcu. Jaki to z niego był cudowny człowiek. Nigdy nie mówili o moim dzieciństwie.
Ginny poderwała głowę, gdy sobie uświadomiła, że jest coś, co może im pomóc. 
- A twoja mama? 
- Ginny... – westchnął. – O czym ty... 
Ginny zerwała się ze swojego miejsca, jednocześnie wywołując u Jamesa rozpaczliwy protest.
- Cii, James – syknęła do malca i spojrzała na Harry’ego. – Chodzi mi o jej pamiętnik! – wykrzyknęła. – Przecież go masz! Może tam coś jest?
- Możemy to sprawdzić.
Przeszli przez salon i mieli już wejść do jego gabinetu, gdy James zaczął się wiercić w ramionach Ginny. 
- No co jest, James? 
Chłopiec zamachał rączkami i z góry przyleciała do nich mała podusia z jego łóżeczka. James zaklaskał i przytulił się do niej, ziewając.
- Ktoś tu chce spać – zauważył Harry. 
- Ale najpierw musimy się wykąpać, skarbie – stwierdziła Ginny.
James zaczął marudzić i wyciągać rączki do taty.
- Mamusia ma rację. Najpierw kąpiel, potem spanie. – Pocałował malca w główkę i pochylił się do Ginny. – Zaczekam na ciebie w gabinecie – szepnął, całując ją w policzek.
- Nie idziesz z nami?
- Później. Muszę przejrzeć rzeczy, które dziś znalazłem u Snape’a.
- U Snape’a? Byłeś w jego domu? – Wyraźnie było widać, że jest zaskoczona.
- Tak. Znalazłem też u niego myślodsiewnię.
Ginny wiedziała, co to oznacza. Niedługo zobaczy jego wspomnienia sprzed lat. Ale czy ona jest na to gotowa? Czy kiedykolwiek będzie?
I przede wszystkim czy Harry jest gotowy na podzielenie się z nią tamtymi wspomnieniami?
------ 
Harry zaczekał aż Ginny wejdzie po schodach na górę i dopiero wtedy wziął z balustrady swój płaszcz i poszedł do gabinetu. 
Zapalił lampę na biurku, wyjął z wewnętrznej kieszeni ukryte artefakty i ułożył je obok siebie na blacie, jednocześnie je powiększając. 
Nieco dłużej niż pozostałe przedmioty trzymał w dłoni szalik należący do jego matki. Odłożył go na bok i dotknął palcem kamiennej misy, przeciągając nim po krawędzi. Była pusta, więc po co Snape ją trzymał? 
Sięgnął do pudełka. 
- Severus Snape – powiedział, dotykając wieczko, jednak nic się nie wydarzyło. 
Spojrzał na stare zdjęcie matki, jej szalik i zrozumiał. Hasło już znał.
- Lily Evans – wyszeptał i wieczko odskoczyło, tak jak się tego spodziewał. 
Wewnątrz znalazł kilka pergaminów. Wyjął je i przejrzał. Kilka było zapisanych drobnym pismem jego matki, inne, złożone, ciasnym pismem samego Snape’a. Te ostatnie, to były listy, których Snape nigdy nie wysłał. Pod nimi leżało kilka buteleczek i małe zawiniątko. Była to skórzana sakiewka, w której ukryty był lok ciemnorudych włosów. Wiedział, że to włosy jego matki. Zamknął oczy. Czy ona sama dała je Snape’owi, czy to on w jakiś sposób zdobył je na pamiątkę? Gdy otworzył oczy spojrzał na szklane fiolki. Wstrzymał oddech. W każdej z buteleczek wirowała znajomo wyglądająca srebrzystobiała substancja – myśli Snape’a. 
Sięgnął po pierwszą z brzegu i, obracając ją w dłoni, obszedł biurko. Zamyślony usiadł w fotelu, odwrócił się w nim przodem do okna i wpatrzył się w ciemność.
Bardzo dobrze pamiętał swoje ostatnie spotkanie z byłym profesorem. Obopólna niechęć, nienawiść w oczach, każdy w postawie do pojedynku. Jeden i drugi chciał tego spotkania, ale każdy z innych powodów. On chciał zabić Snape'a tak jak ten zabił Dumbledore'a, a Snape chciał przekazać mu wiadomość. Nic nie zapowiadało tego, co miało się później wydarzyć.
Po wykradzeniu horkruksa z Banku Gringotta ukryli się w opuszczonym magazynie nad Tamizą, na obrzeżach Londynu. Podczas gdy Hermiona i Ron rozprawiali co robić dalej i jak zniszczyć horkruksa, on z bijącym sercem oczekiwał połączenia z Voldemortem, bo blizna piekła go już od pewnego czasu. Był pewny, że gobliny z Gringotta niedługo powiedzą mu o złodziejach w skarbcu Lestrange’ów. 
Wkrótce za plecami usłyszał ciche szepty Rona i Hermiony i poczuł się straszliwie samotny. 
Nie chcąc im przeszkadzać, wyszedł na zewnątrz. Ciemnoczerwone słońce przebijało się przez linię drzew po drugiej stronie rzeki. Gdzieniegdzie na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. 
Przywołał kawałek pergaminu i pióro i napisał kilka słów do Ginny. Nigdy nie miał okazji, by się z nią pożegnać, teraz ten list musiał wystarczyć. Hedwiga zahukała z godnością, gdy Harry żegnał się także z nią. Dziobnęła go w rękę i odleciała. 
Jutro o tej porze będzie po wszystkim. 
Odszedł parę kroków od wejścia do magazynu i zatrzymał się nad rzeką. Plusk płynącej wody i szum wiatru wśród drzew koił jego nerwy, ale też zagłuszał wszystko inne.
Ostry ból przeszył jego bliznę, a on znalazł się w ciemnym pokoju pełnym śmierciożerców. U jego stóp leżał Gryfek, który wił się i błagał o litość i mówił o kradzieży pucharu. Śmierciożercy uciekali w pośpiechu, gdy pierwsza klątwa zabijająca trafiła w goblina. Z trudem wrócił do rzeczywistości po tym, co zobaczył.
Dopiero teraz zorientował się, że klęczy na ziemi, a przed nim stoi wysoki mężczyzna w czarnej szacie. Dźwignął się na nogi i stanął twarzą w twarz z Severusem Snape’em. Obaj celowali w siebie różdżkami.
- Schowaj różdżkę, Potter – powiedział Snape. Głos miał spokojny.
- Ty też, Snape – syknął w odpowiedzi Harry.
- Nie jestem twoim wrogiem, Potter. 
- Tak jak nie byłeś dla Dumbledore'a? – zapytał ironicznie Harry. – Albo dla moich rodziców? Nie wierzę w ani jedno twoje słowo...
- Nie chciałem śmierci nikogo z nich. A zwłaszcza... – Snape zawiesił głos. Schował różdżkę do kieszeni szaty i spojrzał na Harry'ego. – Twojej matki. Zawsze ją kochałem.
- Co? – wykrzyknął zaskoczony. Nadal trzymał różdżkę wymierzoną w mężczyznę. – Moją... matkę..? To ty zdradziłeś ich Voldemortowi! To przez ciebie nie żyją!
- Nie chciałem tego... Błagałem Dumbledore’a, aby ich ukrył, ale przed Czarnym Panem nie ma ucieczki.
- Nie wierzę. I jak to nie chciałeś ich śmierci? – prychnął Harry. – A mojego ojca? Mnie?
Snape pokręcił głową.   
- Nie powiem, chciałem pozbyć się... Jamesa Pottera.  Ten arogancki... egoistyczny...
- Nie waż się tak mówić o moim ojcu – warknął Harry. 
- ...wiecznie napuszony palant – kontynuował Snape. – Zawsze uważał się za lepszego od innych!
- Czego chcesz, Snape? – warknął Harry, teraz już całkowicie wytrącony z równowagi. – Jesteś tu po to, by obrażać mojego ojca? Czy masz zaprowadzić mnie żywego do Voldemorta?
- Nie. Chciałem porozmawiać. 
- Porozmawiać? – Harry prychnął zaskoczony. – O czym? Lepiej rób co masz robić, albo wynoś się! Inaczej ja cię zabiję!
Snape wyszarpnął różdżkę z kieszeni szaty i wycelował nią w Harry’ego.
- Drętwota! – Harry zrobił unik, ale nie zdążył uskoczyć przed kolejnym zaklęciem, które powaliło go na ziemię. Snape pochylił się nad nim i chwyciwszy za kołnierz jego koszuli, pociągnął w pobliskie krzaki. – Wysłuchasz mnie, czy tego chcesz czy nie, Potter! – syknął. – Mam dla ciebie wiadomość od Albusa Dumbledore’a.
Serce Harry’ego zabiło szybciej. 
- D-Dumbledore’a?
- Cisza, Potter! Teraz ja mówię. I radzę, żebyś mi nie przerywał, nie mamy zbyt wiele czasu, w każdej chwili ktoś może nam przeszkodzić.
- Ron i Hermiona...
- Są pod Confundusem, mówię tu o innych...
Harry zerwał się na równe nogi, mierząc różdżką w Snape’a.
- Co? Jak śmiałeś?
- Czy ja ci nie powiedziałem, żebyś mi nie przerywał, Potter? Nic im nie będzie.
Stanęli naprzeciw siebie; Harry wściekły, Snape z chłodną obojętnością rzucał spojrzeniem to na niego to wszędzie dookoła, jakby spodziewał się ataku.
- O co chodzi z tą wiadomością? – warknął Harry.
- Kiedy twoja matka... – Snape zawahał się chwilę, po czym odchrząknął i zaczął mówić dalej – stanęła w twojej obronie, a Mordercze Zaklęcie odbiło się od niej i ugodziło Czarnego Pana, cząstka jego duszy oderwała się od niego i wszczepiła się w ciebie. I dopóki ona jest w tobie, Czarny Pan nie może umrzeć. 
Harry wstrzymał oddech. Miał wrażenie, że z każdym słowem Snape’a oddala się od niego, a jego głos nienaturalnie dudni mu w głowie. 
- Czyli jestem... ósmym... – Harry urwał, rozumiejąc wszystko. – I to Voldemort musi mnie zabić, tak? Nikt inny? Dumbledore trzymał mnie przy życiu... – powiedział słabym głosem – abym umarł w odpowiedniej chwili?
- Przykro mi, Potter, ale takie były słowa Albusa Dumbledore’a, które miałem ci przekazać. 
Gdzieś za nimi rozległ się trzask i zza pobliskiego krzaka wyłoniły się dwie zamaskowane postacie w czarnych szatach. Harry rozejrzał się dookoła, pragnąc znaleźć wyjście z sytuacji, choć wiedział, że i tak to nic nie da. Nie mieli żadnej drogi ucieczki. Pomyślał o Ronie i Hermionie. Żeby tylko nie przyłączyli się do nich.
- No, no, no. Kogo my tu mamy? – rozległ się głos, przeciągający sylaby. – Potter i zdrajca. Czarny Pan się ucieszy. Brać ich!
Z każdej strony rozległy się okrzyki rzucanych zaklęć.
- Expelliarmus!
- Drętwota!
- Crucio!
- Petrificus Totalus!
- Levicorpus!
Ostatnie dwa zaklęcia trafiły tam, gdzie miały trafić; Harry wisiał głową w dół, a Snape leżał twarzą do ziemi u stóp śmierciożerców, sztywny jak deska. Jeden z nich kopnął go, przewracając na plecy.
- Przyszliśmy za zdrajcą a złapaliśmy coś dużo cenniejszego dla naszego pana – zaśmiał się Malfoy, celując różdżką w Harry’ego. – Crucio! 
Wszystko rozmyło się, pozbawione kolorów i dźwięków. Harry zaczął się wić, kiedy każdy nerw wypełnił się niewyobrażalnym bólem. Jakąś częścią świadomości powstrzymywał się od krzyku, by nie dać satysfakcji potworowi przed sobą, a jednocześnie by nie ściągnąć w pułapkę Rona i Hermiony.
Jakby z daleka Harry usłyszał głos drugiego śmierciożercy.
- Opanuj się Malfoy, bo Czarny Pan nie będzie zadowolony, gdy ujrzy chłopaka w takim stanie.
Harry mógł usłyszeć rzężenie własnych płuc, gdy zwisł bezwładnie na linie. Cały drżał, niezdolny do żadnego ruchu.
- Mam z chłopakiem parę rachunków do wyrównania, prawda Potter? – syknął Malfoy. – To za Draco – powiedział i ból powrócił. Jeszcze większy niż poprzednio.
Tym razem już nie powstrzymywał krzyku. Jego rozpaczliwe wycie niosło się echem nad wodą, gdy zatracał się w cierpieniu, stając się z nim jednością. Miał wrażenie, że płynny ogień wypalał każdy cal jego skóry i wnętrzności. W końcu gardło odmówiło posłuszeństwa. Krzyk urwał się, ale ból trwał nadal. 
- Malfoy! Stój! – krzyknął tamten. – Czarny Pan kazał przyprowadzić chłopaka żywego!
I nagle wszystko ustało.
Ktoś chwycił go za przegub i pociągnął w ciemność. I wszystko znikło. 
Poczuł, że ktoś próbuje mu wyłuskać z dłoni różdżkę. Otworzył oczy i zobaczył zatroskaną twarz Ginny.
- Harry, wszystko w porządku? 
------ 
Ginny siedziała w fotelu, tuląc do piersi Jamesa i śpiewała mu kołysankę. Miała zejść do Harry’ego po uśpieniu Jamesa, ale mały nie dał się tak łatwo podejść i dość długo marudził przed snem. Myślała, że w tym czasie Harry sam do nich przyjdzie, ale mijała już druga godzina odkąd ona i Harry rozeszli się do swoich zajęć, a on nie przychodził. 
Ułożyła synka w łóżeczku, nałożyła zaklęcie monitorujące i zeszła na dół. W kominku ogień prawie wygasł, pozostał tylko czerwony żar. Przeszła przez salon i zatrzymała się przy drzwiach prowadzących do gabinetu. Ze środka słyszała ciche jęki Harry’ego. Weszła do pokoju i rozejrzała się. Z początku nigdzie go nie widziała, ale jęk się powtórzył i zwróciła się w stronę źródła.
Harry pół siedział, pół leżał w fotelu za biurkiem. Miał zamknięte oczy a w ręku ściskał małą fiolkę z białą substancją. Spał. Obeszła biurko i uklękła obok fotela. 
- Harry? – szepnęła.
Nie zareagował. 
Położyła dłoń na jego ręce i spróbowała wyjąć buteleczkę z jego uścisku. Poruszył się i spojrzał przerażony.
- Harry, wszystko w porządku? – zapytała.
Zobaczyła, jak z jego oczu znika strach, a jego oddech się uspokaja.
- Co się stało? – spytał zachrypniętym głosem, odkładając buteleczkę do pudełka stojącego na biurku, w którym było więcej takich fiolek.
- Zasnąłeś i prawie zgniotłeś tę buteleczkę. – Wskazała na nią. – Wszystko w porządku? – powtórzyła, wstając i patrząc na niego z troską.
Harry wyprostował się i też wstał. Objął ją ramionami. 
- W jak najlepszym – odparł. – Rozumiem, że James śpi?
W odpowiedzi z kieszeni Ginny rozległ się płacz Jamesa. Harry odchylił się i spojrzał na nią pytająco.
- Zaklęcie monitorujące – wyjaśniła. – A myślałam, że da nam chwilkę spokoju – westchnęła.
Wyswobodziła się z jego objęć i ruszyła do wyjścia. Harry wziął ją za rękę i razem weszli na schody.
Gdy dotarli do pokoju dziecięcego, jedna z grzechotek przeleciała tuż obok nich i uderzyła w ścianę.
- James! – zawołała Ginny, podbiegając do niego. – Już jesteśmy, maluszku.
Malec wyciągnął rączki i wtulił się w mamę.
- Tylko mi nie mów, że chcesz spać z nami – stwierdził Harry, lekko się uśmiechając.
Chłopiec obrócił główkę, spoglądając na tatę z miną: „Co ty tata, tam wiesz? Mama i tak mnie weźmie”.
- Oczywiście, że śpimy razem – powiedziała Ginny. 
Odwróciła się do Harry’ego, pocałowała go w policzek i wyszła do ich sypialni, niosąc Jamesa i nucąc mu jakąś piosenkę.