Kuchnia państwa Weasley rozbrzmiewała głośnym płaczem małej dziewczynki leżącej w kołysce. Jej matka przerzucała kolejne strony książki, mamrocząc, złorzecząc i jednocześnie bujając łóżeczko.
- Hermiono, czemu jeszcze nie jesteś gotowa? Myślałem, że będziemy w Norze trochę wcześniej.
Ron stał w progu, obserwując Hermionę.
- Tak, tak… – mruknęła.
Ron się uśmiechnął. Z tymi potarganymi włosami i z zagryzioną wargą, tak bardzo przypominała teraz tę dawną Hermionę z Hogwartu, gdy nie mogła rozwikłać trudnego zadania.
- Słyszałaś, co mówiłem?
Wszedł do środka i wziął Rose na ręce. Mała natychmiast przestała płakać.
- Jak ty to robisz? – warknęła Hermiona, zatrzaskując ze złością poradnik dla młodych mam i spoglądając na niego.
- Bo Rosie potrzebuje tylko odrobinę czułości – zaszczebiotał Ron, podrzucając małą do góry i wywołując tym radosny śmiech dziewczynki. – Zawsze uważałem, że te wszystkie książki to bzdury.
- Świetnie! Evanesco! – Hermiona machnęła różdżką i wszystkie woluminy znikły. – W takim razie to może od tej pory to ty będziesz zajmował się opieką nad małą, co? A ja wrócę do pracy?
- A co z moją pracą? Wiesz, że miałem dołączyć do Harry’ego…
Odwrócił córeczkę przodem do Hermiony, opierając jej plecki o siebie. Rose zaczęła machać nóżkami z radości.
Hermiona wstała.
- Wiem, Ron. Ale widzisz, że sobie nie radzę… A tobie wystarczy chwila i już jest dobrze…
Ron westchnął.
- W porządku. Uzgodnię z Harrym moje szkolenie w ministerstwie, a tobie radzę pogadać z Ginny albo z mamą. Może dzisiaj w Norze?
Hermiona pocałowała go w policzek.
- Dziękuję.
Przyjrzała mu się uważnie. Miał na sobie świąteczny sweter i szare spodnie.
- Która jest godzina? – zapytała zaskoczona. – Mieliśmy być chyba dopiero na kolacji.
Ron przytaknął.
- To prawda, ale pomyślałem, że może pójdziemy wcześniej.
- Wcześniej? Dopiero minęło południe! Zresztą jestem pewna, że Harry jest w ministerstwie… - zamarła, gdy dostrzegła, że Ron kręci głową.
- Są święta, Hermiono. Poza tym przed chwilą rozmawiałem z Ginny i wiem, że właśnie wybierali się do Nory.
- Harry też?
- Należy mu się trochę odpoczynku, nie uważasz? Jest na bieżąco ze wszystkim, a gdyby wynikło coś pilnego zawsze mogą go powiadomić.
Hermiona skinęła głową.
- Pewnie masz rację – przyznała. – Chcesz iść do babci Kwiatuszku? – zapytała roześmianej córki.
Rose wyciągnęła rączki i zagulgała wesoło.
- Dobrze. – Zerknęła na Rona. – Dasz mi pół godziny, bym mogła się przygotować?
------
W Norze jak co roku pachniało cynamonem i goździkami, mieszając się z zapachem igliwia od postawionej w salonie choinki.
Zanim cała rodzina Weasleyów mogła zebrać się w salonie, by wspólnie spędzić wieczór wigilijny, domownicy dzielili się na dwie części – mężczyźni ubierali z najmłodszymi świąteczne drzewko, a kobiety gromadziły się w kuchni, by przy okazji ostatnich przygotowań trochę poplotkować.
Zobaczyła jak Fred podnosi rękę i obraca nią, jakby trzymał lasso. Teddy przytaknął i zrobił to samo, odrzucając gnoma daleko poza ogródek. Victoire obserwująca wszystko z boku zaczęła bić mu brawo, a Harry i jej bracia zaczęli się śmiać.
Ginny odwróciła się spokojna i uśmiechnęła się, widząc swoje bratowe, kontrolujące swoich malców. Freddie i Georgie bawili się na rozłożonej kolorowej macie i machając rączkami ruszali wiszącymi nad nimi zabawkami. Verity siedziała na stopach z jednej strony, a Angelina z drugiej.
- Ginny, gdzie jest Albus? – zapytała Angelina. – Mógłby pobawić się z naszymi chłopcami.
- Właśnie – dodała Verity. – To przecież kuzyni.
- Śpi – odparła. – Niedługo pewnie do nich dołączy.
- Ginny, kochanie – z kuchni wyjrzała Molly Weasley – możesz pomóc mi z przygotowaniem stołu, dopóki Al się nie obudzi?
- Jasne, mamo – mruknęła.
Zerknęła jeszcze raz za okno, gdzie trwała bitwa na śnieżki. Chciała mieć na oku wszystkich swoich mężczyzn i nieważne, że jeden z nich był dorosły i potrafił sam o siebie zadbać. Było jednak coś, co nie dawało jej spokoju. Jakieś dziwne przeczucie. Starała się kryć z tym przez cały dzień, zwłaszcza przed Harrym, choć wiedziała, że właśnie przed nim to się nie uda. Za dobrze ją znał.
Westchnęła i pocierając ramiona weszła do kuchni.
- Trzeba zawołać chłopaków? – zapytała od progu.
Wyciągnęła różdżkę i z kredensu wyfrunęły talerze i sztućce, by ułożyć się wokół stołu.
- Za chwilę. – Molly Weasley wytarła dłonie w ręcznik i odwróciła się do córki. – Hermiona spędza święta u swoich rodziców?
Ginny potrząsnęła głową.
- Myślę, że niedługo będą. Rozmawiałam rano z Ronem. Obiecał mi, że przekona ją do przyjścia na obiad.
- To dobrze.
Na schodach rozległy się kroki, więc Molly oderwała wzrok od córki i spojrzała na wchodzącą do kuchni synową.
- Molly zasnęła?
Audrey przytaknęła, siadając na krześle.
- Ledwo. Miała tyle wrażeń, że nawet dodatkowe karmienie nie pomagało. Jak twój Al może spać w tym hałasie? – zerknęła na Ginny.
- Przyzwyczaił się. – Ginny uśmiechnęła się do bratowej. – Przy okrzykach Jima i stukocie klocków, nie miał innego wyjścia. Poza tym, czasami ustawiam zaklęcia wyciszające wokół niego.
Audrey klepnęła się otwartą dłonią w czoło.
- Jak mogłam o tym zapomnieć?
Ginny roześmiała się.
- Nie ty jedna. Ja też nie używałam tych zaklęć przy Jimie. Dopiero później.
- Mama!
- O wilku mowa.
Ginny odwróciła się do syna, który biegł od drzwi z wyciągniętą rączką. Za nim, asekurując malca od tyłu, szedł Harry.
- Mama, popać! Kjazdka!
Ginny ukucnęła i spojrzała na otwartą rączkę chłopca. Na rękawiczce leżał błyszczący płatek śniegu. Poczuła delikatny podmuch zimnego powietrza i zrozumiała, że Harry zaklęciem sprawia, że śnieżynka się nie topi.
- Jaka śliczna – zauważyła. – Pada śnieg? – Zerknęła na męża.
Harry przytaknął.
- Chcieliśmy zrobić ci prezent.
- Masz. – Jim odwrócił rączkę i śnieżynka opadła na jej dłoń.
- Dziękuję, skarbie. – Pocałowała malca w główkę. – Szkoda, że zaraz jej nie będzie – szepnęła smutno.
- Nic straconego, siostrzyczko.
Do środka weszli Fred i George.
- Wiesz Ginny, że wystarczy jedno zaklęcie…
- Chłopcy, nie róbcie w domu śnieżycy – ostrzegła ich pani Weasley.
- Przecież nic nie robimy. – Fred schował różdżkę, spoglądając na brata.
- Ale może da się zrobić… - zaczął George.
- …przenośny śnieg – zakończył z uśmiechem Fred i obaj wyszli, omawiając kolejny pomysł do swojego sklepu.
Molly pokręciła głową.
- Tylko błota naniosą – westchnęła i zajęła się przygotowaniem posiłku.
- Jestem pewien, że znajdą na to sposób – mruknął Harry. – Chodź Jim – wziął synka na ręce – poczekamy na mamę przy choince.
- Za wcześnie na prezenty – zauważyła z uśmiechem Ginny.
- Lubisz takie. – Harry przygarnął ją do siebie, całując ją w skroń. – Zerknę po drodze do najmłodszego.
- Dzięki. Śpi przy kominku. Chyba, że ktoś go obudził.
Gdy Harry się odwracał, do środka wszedł Artur, niosąc w ramionach małego chłopca.
- Zobacz Al, tu jest mamusia! – zawołał uradowany do malca. – Ten mały gentleman chyba jest głodny – stwierdził, spoglądając na swoją córkę.
- Sam się obudził? – Ginny wyciągnęła ręce i Albus znalazł się u niej na kolanach.
- Nie do końca – westchnął Artur. – Pojawili się Fred i George…
- Kochani bracia… - Ginny przewróciła oczami.
- Pójdę z nimi pogadać – zaproponował Harry. – I tak musimy się przebrać, prawda Jimmy?
- Bawić? – Chłopiec przekrzywił główkę, patrząc najpierw na tatę, a potem na mamę. Wyciągnął do niej rączkę. – Mama?
- Nakarmię Albusa i dołączę do was, dobrze Słoneczko? – Ginny pochwyciła wargami małe paluszki, wywołując radosny śmiech synka.
- Tata? – odwrócił się z powrotem do Harry’ego.
- Tak. Idziemy się pobawić.
-----
Harry rozejrzał się z zadowoleniem po salonie Nory. Całe pomieszczenie udekorowane było w tak niezliczoną liczbę łańcuchów, girland i innych świątecznych ozdób, że każdy, kto wchodził do środka, dziecko, czy dorosły zaplątywał się w porozwieszane dekoracje.
Uwielbiał tę atmosferę niesamowitej krzątaniny, tłoku i przedświątecznej nerwowości. Z kuchni rozchodziły się po całym domu zapachy przygotowanych przez panią Weasley wspaniałych potraw, oczy wypełniał blask lampek zawieszonych na choince, a serce wypełniało ciepło.
I choć z mijającym wieczorem poszczególni członkowie rodziny rozchodzili się do swoich pokojów, by uśpić najmłodszych, wciąż wokół panował gwar i radość.
Pochylił głowę na śpiącego Jima, któremu nie przeszkadzały okrzyki Teddy’ego i Victoire kibicującym bliźniakom i Ronowi, którzy grali w eksplodującego durnia. Siedzące niedaleko Angelina i Hermiona próbowały uciszyć swoich mężów, gdy po kolejnym wybuchu lub okrzyku radości, karmione przez nie niemowlęta zaczynały płakać.
W tle rozbrzmiewały dźwięki jednego ze świątecznych przebojów Celestyny Warbeck, a pani Weasley przytulała się do swojego męża, zapewne wspominając młodość.
Uśmiechnął się, gdy w drzwiach zobaczył Ginny. Odwzajemniła mu tym samym i torując sobie drogę wśród kolorowych ozdób, usiadła obok niego, opierając głowę o jego ramię. Śpiący na kolanach Harry’ego Jim poruszył się, gdy Ginny uniosła jego stópki i oparła je na sobie.
- Co tam? Zmęczona? – zapytał. – Albus dał ci w kość?
- Nie bardziej niż zwykle… – ziewnęła. – A temu nic nie przeszkadza? – Przeczesała czarne włoski synka. – Przecież oni robią taki hałas, że słychać ich w całym domu – warknęła w stronę swoich braci.
- Daj spokój, siostrzyczko – zawołał Fred. – Są święta.
- Sama byś mogła się do nas przyłączyć – dodał George. – Jak za starych czasów.
- Chcecie dostać łomot od siostry? – zauważyła ze zdziwieniem Ginny. – Tego wam brakuje? – dodała z niedowierzaniem.
- Od ciebie nigdy nie dostaliśmy…
- Mam wam przypomnieć jak przed laty…
- To się nie liczy – przerwał jej George.
- Wtedy pomagali ci Bill i Charlie…
Ginny wysunęła się na krawędź siedziska.
- W takim razie chcecie się przekonać, czy wasza mała siostrzyczka potrafi sama złoić wam skórę? – zapytała, mrużąc oczy.
Przesunęła nóżki Jima na Harry’ego, którego pocałowała w policzek, wstała i uklękła obok braci, biorąc do ręki karty i wywołując tym poruszenie wśród zebranych. Teddy podskoczył, zerkając to na nią, to na bliźniaków i zaczął skandować:
- Ciocia! Ciocia!
Ron tymczasem wstał i usiadł na kanapie obok Harry’ego.
– Tchórzysz? – szepnął Harry, szczerząc zęby.
– Nie wiem, jak ty, ale gdy ona robi taką minę, to wolę nie ryzykować – szepnął.
– Mnie to mówisz? – zaśmiał się Harry. – Cieszę się, że tym razem jej uwaga nie jest skierowana na mnie. – Zerknął na Jamesa i wstał. – Chyba położę do łóżka tego malca zanim jego mama to mnie potraktuje swoim ulubionym upiorogackiem.
– Nigdy tego nie zrobiłam! – zawołała Ginny, nie odwracając się.
– Oczywiście, że nie. – Harry pochylił się nad nią i pocałował w czubek głowy. – I wolałbym, by tak zostało – szepnął. Wyprostował się. – Dobranoc wszystkim.
Skinął głową Molly i Arturowi i ruszył do wyjścia.
------
W dawnym pokoju Ginny, który od lat stał się oficjalnym pokojem Potterów na czas ich pobytu w Norze, rozbrzmiewały delikatne dźwięki kołysanki z wiszącej nad kołyską gwiazdki.
Harry wszedł po cichu do środka i ułożył Jamesa w łóżeczku obok. Chłopiec pokręcił się chwilę, a gdy Harry wsunął mu w rączki ulubioną maskotkę, uśmiechnął się przez sen i znieruchomiał.
Zerknął do kołyski. Ku jego zaskoczeniu Albus nie spał. Wkładał sobie do buzi prawą nóżkę, a gdy zobaczył tatę uniósł główkę i zagadał wesoło.
– Da… da… ma?… – Wyciągnął rączki.
– Nie wiem Al, czy to dobry pomysł – zauważył Harry. – Jak mama się dowie, to przeklnie mnie, że cię rozpieszczam.
Albus skrzywił się, jakby zrozumiał, że nie zostanie wzięty na ręce i zaczął płakać.
– Myślę, że Ginny jest tak zaaferowana grą, że nie zauważy. A jak go nie weźmiesz, to obudzisz Jima – rozległ się głos Rona.
Harry wziął synka na ręce i odwrócił się do przyjaciela, który stał w progu.
– Wtedy będę miał jeszcze bardziej przerąbane. To chciałeś powiedzieć?
Ron wzruszył ramionami i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
– Może – mruknął i usiadł na brzegu łóżka, obserwując Harry’ego, który przeszedł przez pokój i położył Albusa z drugiej strony.
- Zobaczymy, co tam jest, Al?
Malec zamachał rączkami i nóżkami i przekręcił się na brzuszek, nie dając tacie szans na cokolwiek. Jednak Harry chwycił go za nóżki i mimo protestów przyciągnął z powrotem do siebie. Wyczarował małe kolorowe bąbelki, które latały nad główką, by Al przez chwilę się nimi zainteresował, po czym sprawnie zmienił pieluchę.
- Dobrze sobie radzisz – zauważył Ron.
- Musiałem nauczyć się przy Jimie kilka miesięcy temu – stwierdził Harry sucho.
Ron skinął głową. Dobrze wiedział, o czym mówi Harry i czego nie lubił wspominać.
Harry usiadł bokiem na łóżku, pilnując kręcącego się Albusa i czekał. Był pewien, że Ron nie przyszedł chwalić jego opieki nad własnym synem, a porozmawiać.
– Hermiona chce wrócić do pracy w ministerstwie – zaczął w końcu Ron.
– Jesteś zaskoczony? Bo ja nie – stwierdził Harry, nie odwracając wzroku od syna. – Dziwię się, że tak długo wytrzymała.
Chwycił malca pod paszkami i posadził na udzie, przodem do siebie. Trzymając go za rączki zaczął poruszać nogą, wywołując podskokami wesoły śmiech u Ala.
– Nie jestem – przyznał Ron. – Myślałem jednak, że poczeka aż Rose troszkę podrośnie.
– Podrośnie? Czyli kiedy? Jak pójdzie do Hogwartu? Będzie dorosła?
– Nie musisz być taki złośliwy – burknął Ron. – Myślałem, że poczeka chociaż do momentu aż przestanie karmić.
– Nie zmienisz Hermiony w swoją matkę, Ron.
Ron się wzdrygnął.
– Nie chcę jej zmieniać! W żadnym wypadku! – wykrzyknął. Ściszył jednak głos, gdy Harry zakrył palcem usta i wskazał głową na łóżeczko Jima. – Po prostu… – zawahał się. Albus przeturlał się po łóżku do niego i zaczął gaworzyć. – Chcesz mi coś powiedzieć, szkrabie? – Wziął go na ręce.
– Uważaj, bo Al potrafi każdego przegadać – zaśmiał się Harry.
Albus spojrzał na tatę, potem na wujka i po swojemu zaczął mu coś tłumaczyć, machając rączkami.
– Da, da, da, da…
– Pewnie masz rację – westchnął Ron. – Gdybym tylko cię rozumiał.
– Myślę, że Al chce ci powiedzieć, byś zaufał instynktowi – stwierdził Harry.
Al poklepał wujka po policzku i wysunął się z jego objęć. Chwilkę leżał na brzuszku, wyciągając rączki do przodu. Harry przywołał z kołyski gryzaka i pokazał mu go. Maluszek roześmiał się i powoli podpełzł do niego, chwytając oferowaną zabawkę i biorąc do buzi.
– Idziemy spać, Al? – zapytał Harry, biorąc synka na ręce. – Czy chcesz poczekać na mamusię?
– Gu… gu… ma… aa…
Wtulił się w tatę, ziewając.
Ron wstał i westchnął.
– Pewnie chcesz go uśpić, a ja ci tylko przeszkadzam. Przenieśmy tę rozmowę na jutro, dobra?
Harry potrząsnął głową.
– I tak ze mną nie zaśnie – zauważył. – Najszybciej zasypiam przy mamusi. Prawda, Al?
Musnął palcem policzek synka. Odpowiedzią był niewyraźny gulgot malca w pierś Harry’ego.
– I tak pójdę – mruknął Ron. – Sprawdzę, kto wygrał.
Kiedy otworzył drzwi, na korytarzu stała Ginny uciszająca podskakującego obok niej Teddy’ego.
– Wiedziałam, że tu będziesz. – Ginny spojrzała na brata. – Hermiona wróciła do pokoju i prosiła, byś do niej dołączył.
Harry instynktownie skierował różdżkę w stronę łóżeczka Jima i rzucił Muffliato, gdy jego chrześniak wyminął rodzeństwo i wpadł do środka z okrzykiem:
– Ciocia wygrała! Ciocia ograła wujków bliźniaków!
– Teddy, ciszej – syknął Harry. – Usypiam Albusa.
Chłopiec wskoczył na łóżko, obserwując dziecko w ramionach wujka.
– Będziesz śpiewał mu kołysankę? Jak byłem mały babcia zawsze mi śpiewała przed snem.
Harry pokręcił głową. Zobaczył kątem oka, że Ginny oparła się o framugę, krzyżując ramiona na piersi, i obserwowała ich z uśmiechem.
– Myślę, że ciocia ma lepszy głos.
– Teddy, czas spać – oznajmiła Ginny, wchodząc głębiej do pomieszczenia. – Babcia pewnie cię szuka.
Teddy zmarkotniał.
– Muszę? Chciałbym posłuchać, jak śpiewasz Alowi kołysankę.
Ginny westchnęła i pokręciła głową.
– Nie dzisiaj, Teddy.
Podeszła do Harry’ego, wzięła synka z jego rąk, układając go na ramieniu, i usiadła na krześle przy toaletce, dając malcowi jeść.
Teddy nie spuszczał z niej oczu.
– Choć troszkę… – Chłopiec spojrzał błagalnie na Harry’ego.
– Ciocia ma rację – zaczął Harry. – Przed nami całe święta, które spędzimy razem.
– Pójdę potem do babci, obiecuję… Wujku, proszę… chcę posłuchać…
Ginny prawie niezauważalnie skinęła głową. Ułożyła Albusa na kolanach, rękę oparła o podłokietnik, by jej i chłopcu było wygodnie i zaczęła cicho coś nucić.
Teddy położył się na brzuchu w poprzek łóżka i nogi Harry’ego, opierając głowę na zgiętych rękach, patrząc na ciocię.
Chwilę później w pokoju rozbrzmiał delikatny głos Ginny:
– Zaśnij mój mały… Oczka zmruż… Gwiazdki na niebie… i pyzaty księżyc… czuwają nad tobą…
Harry wyciągnął nogi przed siebie i oparł się o zagłówek z zamkniętymi oczami. Rzadko mógł posłuchać, jak Ginny śpiewa.
– Śpij maleńki… po cichutku… do białego ranka…
Głowa Teddy’ego zsunęła się z rączek i opadła na kolano Harry’ego, który otworzył oczy zdezorientowany i spojrzał na chrześniaka. Delikatnie uniósł go i odwrócił do siebie. Teddy oddychał przez otwarte usta i spał. Główka opadła mu na bok.
– Zasnął – wyszeptał z uśmiechem i wstał. – A Al?
– Prawie… – mruknęła Ginny.
– Zaniosę go do Andromedy – zaproponował Harry, kładąc Teddy’ego na ramieniu i przechodząc przez pokój. – Zanim i ona zaśnie.
Ginny skinęła głową.
– Sam raczej tego nie zrobi – zauważyła, uśmiechając się pod nosem. – A ja położę Ala.
Kiedy Harry zamknął za sobą drzwi, Ginny wstała i położyła Albusa do kołyski. Przebrała się w koszulę nocną i wyjrzała przez okno. Na niemal czarnym niebie skrzyły się miliony gwiazd, a zza wzgórza wyglądał cienki sierp księżyca.
Gdzieś w oddali zahukała sowa. Ginny zamarła, nasłuchując, jednak żaden ptak nie pojawił się w zasięgu wzroku. Miała nadzieję, że święta spędzą w miarę spokojnie i nie będzie żadnych pilnych wezwań z ministerstwa.
Sięgnęła po szczotkę i zaczęła rozczesywać włosy, zaglądając do śpiących malców.
W tej chwili do środka wszedł Harry.
– Dromeda dziękuje ci za uśpienie Teddy’ego – szepnął.
Zamknął za sobą drzwi i podszedł bliżej, zaglądając jej przez ramię. Objął ją od tyłu, by w ciszy obserwować dwóch małych chłopców.
– A ja tobie za Jima. Za cały dzień.
– Dobrze się bawiliśmy.
Ginny odwróciła się, by spojrzeć mu w oczy. Był szczęśliwy.
– On na pewno też.
– Może nie jestem najlepszym ojcem – zaczął – ale się uczę.
Ginny potrząsnęła głową.
– To ty powiedziałeś. Zresztą oboje się uczymy.
– Miałaś dobrych nauczycieli.
– Mama i tata? – Ginny prychnęła. – Przy naszej siódemce… – westchnęła.
– Miałaś przynajmniej normalną rodzinę. Ja nie miałem nic…
– Żaden z moich braci, ani ja, nie korzystaliśmy z magii w wieku siedmiu miesięcy, jak nasz Jim.
– Więc jesteśmy dziwną rodziną?
– Jedyną w swoim rodzaju.