niedziela, 28 grudnia 2014

169. Halloween

Ginny nie podejrzewała, że propozycja Hermiony wywoła w rodzinie taki entuzjazm. Oczywiście wszystkie jej bratowe przyklasnęły tej ofercie i wyraziły chęć spędzania wspólnie czasu, opiekując się swoimi pociechami. Najczęściej spotykały się u Potterów lub w Norze, gdzie było najwięcej miejsca. Hermiona i Audrey od razu znalazły wspólny język i w czasie tych spotkań w najlepsze rozmawiały o swoich dziewczynkach - Rose i Molly.
Najciekawiej, a raczej najgłośniej, robiło się, gdy jeden z tych maluchów zaczynał płakać. Od razu dołączał do niego następny z kuzynów i tak po kolei, aż w całym domu rozlegało się wycie piątki maluchów, a uciszania, tulenia nie było końca.
Ginny z rozrzewnieniem wspominała czasy, gdy Jim większość czasu spędzał w swoim łóżeczku lub kojcu, tak jak obecnie Al, i w spokoju mogła zająć się domem. Teraz, gdy nauczył się chodzić, nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż kilka minut. Nic nie było w stanie go zatrzymać, ani stojąca kanapa czy fotel, ani schody. Wszędzie, gdzie tylko się dało, Ginny z Harrym ponakładali zaklęcia zabezpieczające, ale mały rozrabiaka i tak znajdował jakąś lukę i wędrował po wszystkich meblach, dopóki mama albo tata nie ściągnęli go na ziemię, a każde odkręcenie malca przez któregoś z rodziców w drugą stronę spotykało się z protestem biegnącego chłopca i kończyło się płaczem.
Czas mijał. Ostatniego dnia października Ginny przygotowywała kolację na nadchodzącą Noc Duchów, którą mieli spędzić razem z najbliższymi przyjaciółmi. 
 Al spał w swoim łóżeczku stojącym w kącie kuchni, na które Ginny nałożyła dość silne zaklęcia wyciszające, podczas gdy Jim siedział na podłodze i wyciągał z dolnych szafek garnki, talerze i sztućce, z których tworzył perkusję, jak kilka miesięcy temu na wakacjach, albo kręcił się między jej nogami, poznając wszystkie zakamarki pomieszczenia i obserwował jak mama wyczarowuje kolejne zabawne i czasami potworne ciasteczka.
- Może pobawisz się w salonie, skarbie? – zapytała, gdy Jim po raz kolejny zaczął stukać łyżką w odwrócony garnek. – Obudzisz Ala.
- Ne. Dzia śpi. – Jim pokręcił główką i przytulił się do jej nogi. – Mama. 
- Wszystkie twoje zabawki tam na ciebie czekają – próbowała go jeszcze przekonać – a mamusia w tym czasie przygotuje kolację dla taty. 
Jim złapał ją za rękę i pociągnął.
- Ne. Mama, oć.
- Mam iść z tobą? – Wzięła go na ręce, a Jim złożył pocałunek na jej policzku. – A co z kolacją?
- Oć – malec ponowił prośbę.
- Dobrze, poproszę tylko Zgredka, by zajął się resztą przygotowań. Zgredku?
W progu pojawił się skrzat, który skłonił się nisko.
- Pani Ginewra wołała Zgredka?
- Tak. Przypilnuj pieczeni. Co robiłeś w salonie?
- Zgredek ubiera dom na dzisiejszy wieczór.
- Co? – krzyknęła zaskoczona i wybiegła z kuchni.
Dobrze wiedziała do czego może być zdolny ten skrzat. Wiedziała ile razy próbował ratować Harry’ego podczas jej pierwszego roku w Hogwarcie, najczęściej wpędzając go w jeszcze większe kłopoty, przez które lądował w Skrzydle Szpitalnym. Znała historię złotych bombek o twarzy Harry’ego i napisem Wesołych i Harrych Świąt, jakie przygotował Zgredek na ostatnie spotkanie GD przed gwiazdką, a których Harry pozbył się w ostatniej chwili przed przyjściem wszystkich członków ich grupy. Choć od tamtych wydarzeń minęło już wiele lat, skrzat niewiele się zmienił.
W salonie stanęła zaskoczona. Nie było nic zaskakującego w obecnym wystroju. Oczywiście jak na wystrój tego szczególnego wieczoru.
Na stoliku przy kanapie stała miseczka ze słodyczami. Ginny dostrzegła w niej czekoladowe gały i szkielety, pieprzne diabełki i jadalne mroczne znaki, ale także zwykłe dropsy i cukierki mugolskie. Po całym pokoju latały miniaturowe nietoperze, gdzieniegdzie wędrowały pająki różnej maści, a we wszystkich kątach, na gzymsie kominka i na parapetach stały wyżłobione w różne miny dynie, w których płonęły świece.
Jim wtulił się mocniej w jej ramię, przestraszony, gdy nad nimi przeleciał niewielki nietoperz i zwisł po drugiej stronie na jednym z kinkietów.
- O co chodzi, Słoneczko? To tego tak się bałeś? 
Jim przytaknął niepewnie, przekrzywił główkę i wyciągnął rączkę.
- To-o? – zapytał.
- To są zaczarowane nietoperze – wyjaśniła. – Są nieszkodliwe. Dzisiaj wieczorem polatają sobie nad nami, a jutro już ich nie będzie.
Nagle w kominku rozbłysły zielone płomienie i pojawiła się głowa Hermiony.
- Cia Na! – wykrzyknął Jim, podskakując w ramionach mamy.
- Cześć Jimmy – Hermiona uśmiechnęła się do chłopca.
Ginny uklękła przy palenisku. Jim wykręcił się z objęć mamy i na czworakach podszedł bliżej, wyciągając rączkę. Ginny w ostatniej chwili odsunęła go od płomieni.
- Nie wolno Jim, bo się poparzysz! – krzyknęła, na co malec zaczął płakać. – Witaj Hermiono – zwróciła się do bratowej, gdy opanowała protesty syna. – Co tu robisz? Przecież mamy spotkać się wieczorem.
- Ginny, słuchasz radia?
- Dobrze wiesz, że przy tych dwóch brzdącach nie mam na to czasu. Stało się coś?
- Od godziny trąbią o zamieszkach na przedmieściach Edynburga. Podobno doszło do walki między napastnikami a aurorami. Myślisz, że Harry też tam jest?
- Nawet jeśli tak, wiem, że to jego praca. Gdybym po każdej akcji aurorów, o której słyszę, zaczęła panikować, to pewnie już dawno wylądowałabym na oddziale zamkniętym Świętego Munga. 
Hermiona przytaknęła.
- Pewnie masz rację.
Ginny zmarszczyła brwi. Nie podobała się jej mina przyjaciółki. Hermiona się czegoś boi? To zupełnie do niej nie podobne.
- Coś cię trapi, Hermiono? Gdzie Ron?
- Poszedł do ministerstwa. Wiesz, że już dawno chciał dołączyć do Harry’ego i zostać aurorem. Czekał tylko do narodzin Rose. Teraz to jedynie ja go powstrzymuję i opieka nad małą. Od kilku dni aż go nosiło, więc prawie wyrzuciłam go z domu. Miał się dowiedzieć, czy będzie mógł studiować, nie znikając na całe lata, jak Harry.
- Wiem, nawet ostatnio rozmawiał z nim o tym – przyznała Ginny.
- I nic mi nie powiedziałaś? – krzyknęła zaskoczona Hermiona.
Ginny usłyszała kliknięcie zaklęć zabezpieczających, informujących, że na teren ogródka wszedł znajomy, ale niezbyt oczekiwany gość. 
- Przyjdź z Rose do mnie – powiedziała do Hermiony, wstając. – Razem poczekamy na Harry’ego. Może wróci z Ronem. A teraz przepraszam, mam niezapowiedzianego gościa. 
Gdy odwracała się do drzwi, usłyszała za sobą ciche pyknięcie – znak, że Hermiona zerwała połączenie, i jednocześnie głośne pukanie.
- Ginny, otwórz! To ja, Ron! – rozległo się z zewnątrz, a z kuchni dobiegł ją płacz Ala.
- Co za kretyn – warknęła cicho, po czym rzuciła zaklęcie otwierające i krzyknęła: – Wchodź, jestem w kuchni! 
Posadziła Jima w kojcu i biorąc na ręce Ala, zobaczyła wpadającą do pomieszczenia smugę jasnego światła, z której wyłonił się biały jeleń Harry’ego, i przemówił jego głosem:
- Wrócę później. Nie czekaj na mnie z kolacją i przeproś wszystkich, że mnie nie będzie. Mam urwanie głowy w ministerstwie. O resztę pytaj Rona.
Jim krzyknął „Tata!”, a Al poruszył się w jej ramionach. Gdy patronus zniknął, za plecami usłyszała prychnięcie. Odwróciła się do brata, który stał w progu ze skrzyżowanymi ramionami na piersiach, oparty o framugę.
- Urwać głowę to może mu tylko Kingsley, gdy tego nie załatwi – mruknął, kręcąc głową. – Chyba, że najpierw oberwie mu się od Rity. – Odepchnął się od drzwi i wszedł głębiej do kuchni. – Zaczaiła się na niego od rana pod  Kwaterą Główną i nic nie jest w stanie jej stamtąd wyrzucić – dodał i pocałował siostrę w policzek. – Cześć siostra. Masz coś do jedzenia? Nie jadłem nic od śniadania.
Zgredek od razu postawił przed nim talerz kanapek.
- Dzięki, Zgredku. – Odetchnął, opadając na krzesło i wsadzając sobie niemal całą kanapkę do ust.
- Możesz mi powiedzieć, co ty tu robisz? – Gdyby nie Al w jej ramionach, na pewno stałaby teraz z rękami na biodrach, jak zawsze przypominając tym ich matkę. Ron aż się wzdrygnął i w duchu współczuł Harry’emu i malcom.
- Harry mnie prosił… - zaczął.
- Jak sam zauważyłeś – przerwała mu – dostałam od niego patronusa. O co chodzi z tym „urwaniem głowy w ministerstwie”? Przecież w radio trąbią o jakiejś akcji w Edynburgu.
Ron poderwał głowę i rozejrzał się.
- Skąd o tym wiesz? Przecież niczego nie słuchasz.
- Od Hermiony. Tak a propos – wyjrzała na podwórko, gdzie przed furtką zobaczyła postać swojej bratowej, pchającą dziecięcy wózek – właśnie tu idzie. Zdaje się, że najpierw będziesz musiał tłumaczyć się swojej żonie.
----- 
Harry oderwał spojrzenie od czarnych od sadzy, popękanych murów bez drzwi i okien i spojrzał w głąb opustoszałej, wąskiej alejki. Znajdował się na obrzeżach Edynburga w dzielnicy portowej. Niebo zasnute było ciężkimi chmurami, niepozwalającymi na to, by przedarł się przez nie blask słońca, zapowiadając ulewę. Od strony zatoki roztaczał się słony zapach morza pomieszany ze smrodem z pobliskiego targu rybnego i pieczonej ryby.
- Potter, jesteś pewien, że to tutaj? – zapytał jeden z towarzyszących mu aurorów, a on kiwnął głową. – Nie wygląda to zachęcająco.
We trzech stali u wylotu zaułka i obserwowali wyjście na główną ulicę. 
- A czego się spodziewałeś? Luksusowego dworku Malfoyów? – prychnął drugi. 
- Ale to zwykły mugolski magazyn, jakich wiele w dokach – zauważył pierwszy. – Żaden mugol nie byłby tu bezpieczny. Skąd możesz mieć pewność, że to akurat tutaj?
- Bo wyraźnie wyczuwam tu magię. Czarną Magię – przerwał im Harry stanowczo, odrywając spojrzenie od brudnych murów. – Jestem pewien, że oni tu są. Mark, idź sprawdź, czy na tyłach nie ma innego wyjścia – zwrócił się do stojącego najbliżej Marka Newtona – a ty – odwrócił się do drugiego – wyślij wiadomość do Biura i pilnuj, by nie wszedł tu żaden mugol. Nie możemy dopuścić do kolejnego morderstwa. Zaraz wracam.
Poprzedniego dnia Biuro Kontaktów z Mugolami, które codziennie przegląda mugolską prasę, wysłało do Kwatery Głównej krótką notatkę wraz z wyciętą stroną gazety „The Scotsman” z Edynburga, że w pobliżu portu znaleziono zwłoki kilku mugoli. Policja nie znalazła na ofiarach żadnych uszkodzeń ciała – żadnych ran kłutych, śladów duszenia czy postrzelenia. Po prostu, jakby umarli tak, jak stali. Dla czarodziejów mogło to oznaczać jedno – ci ludzie zostali zabici Zaklęciem Zabijającym. Harry natomiast, tego samego dnia, kiedy aportował się w wąskiej uliczce przy wejściu do ministerstwa, spotkał Blaise’a Zabiniego, który poinformował go, że w tym miejscu może ukrywać się grupa byłych śmierciożerców, a może i nawet sam Malfoy.
Od razu powiązał obie sprawy ze sobą i stwierdził, że to nie jest przypadek.
Zrobił kilka kroków, przechodząc wzdłuż muru i zatrzymał się, wbijając spojrzenie w pozbawione drzwi wejście do magazynu. Czuł ucisk schowanej w rękawie różdżki. Musiał ją mieć jak najbliżej swojej dłoni, a sięganie do kieszeni szaty mogłoby mu zabrać zbyt dużo cennych sekund, których, w razie jakiegokolwiek nieporozumienia, mogłoby mu zabraknąć.
- Harry Potter – usłyszał przed sobą przeciągający sylaby, lekko zachrypnięty głos. 
Zza węgła wyszedł mężczyzna o długich, zlepionych w strąki białych włosach sięgających ramion, ubrany w krótką, przypominającą płaszcz szatę o postrzępionych brzegach. Lucjuszowi Malfoyowi nie służył ani dawny pobyt w Azkabanie ani obecne miejsce ukrycia. Prawa ręka spoczywała na oplatającym jego chude biodra, skórzanym pasie, za który miał wetkniętą różdżkę.
- Zastanawiam się, czy twoja głupota jest naprawdę tak wielka, że wchodzisz na mój teren bez zaproszenia? I to w dodatku sam? – warknął mężczyzna.
- Nie jestem tu sam, Malfoy – syknął Harry, spoglądając w jego ledwie widoczne w ciemności, przypominające szpary oczy. Nie zamierzał z nim rozmawiać. Miał zrobić, co trzeba i wrócić. – Przyszedłem cię aresztować. To ty zabiłeś tych mugoli i podrzuciłeś ich ciała w porcie, prawda? 
- Ach, mugole – prychnął Malfoy. -  Te nędzne robactwo weszło na mój teren, więc otrzymali to, na co zasłużyli. Wszędzie się od nich roi. Są jak karaluchy. Dwóch czy trzech mniej nie robi żadnej różnicy… 
- Nie według Ustawy o Ochronie Mugoli – mruknął Harry, a w jego dłoni pojawiła się różdżka, tak samo jak w ręce Lucjusza Malfoya. – Aresztuję cię za zabicie czterech mugoli…
- Oczywiście – prychnął Malfoy. – Wielki Harry Potter, obrońca mugoli i całego tego szlamu, nigdy się nie poddaje. Ale widzisz… nie zamierzam tak łatwo oddać się w ręce sprawiedliwości i zamknąć się w Azkabanie – oznajmił, odsuwając się lekko w bok. 
Harry dostrzegł za plecami Malfoya prawie niezauważalny ruch i wyłaniające się ciemne sylwetki. Naliczył ich pięć, może sześć.
Czyli w ten sposób zamierzał grać... Harry poruszył palcami prawej dłoni, zaciskając je mocniej na różdżce. Sześciu do jednego. 
- Dopóki nie wyślę do Azkabanu wszystkich śmierciożerców, takich jak ty, Malfoy, to nie. Nigdy się nie poddam.
Ułamek sekundy później pogrążony w mroku zaułek rozjarzył się oślepiającym kolorowym światłem, gdy ze wszystkich stron napłynęły wykrzykiwane zaklęcia. Z mgły na końcu alejki wyłoniło się pięciu aurorów, ciskając zaklęciami z taką szybkością, że ich różdżki były zaledwie smugami światła.
- Avada Kedavra! - Zielony promień przeleciał ponad ramieniem Harry’ego i trafił w ścianę za jego plecami.
- Expelliarmus!
- Drętwota!
Sprzymierzeńcy Malfoya zwarli szereg, kontratakując. Harry ciskał zaklęciami w nacierających przeciwników. Jednego z nich powalił, ale już nie zdążył odbić zaklęcia, które trafiło w Williamsona, przewracając ich obu na ziemię. Jednocześnie się podnieśli i błyskawicznie uskoczyli na bok, zasypywani grudkami ziemi i gruzu. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą leżeli, ział niewielki krater.
- Lucjuszu Malfoy! Jesteś aresztowany za atak na funkcjonariuszy Ministerstwa Magii i stawianie oporu! – krzyknął Harry. – Incarcerus!
Malfoy uchylił się przed zaklęciem wiążącym i roześmiał się.
- Nie masz tu żadnej władzy, Potter! Tu rządzę ja i moi przyjaciele. Nigdy mnie nie dostaniesz! 
Zaklęcie, które potem rzucił eksplodowało w miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się głowa Pottera. Harry zamarł, zmuszając umysł do pracy na najwyższych obrotach, starając się wymyśleć, co dalej. 
Jeden z popleczników Malfoya przesunął się szybko do przodu i machnął swoją różdżką w powietrzu. Harry przyglądał się z zimnym spokojem, jak w jego kierunku mknie czerwony promień klątwy. Już dawno nauczył się, aby podczas walki zachowywać spokój i czystość umysłu. Wszystko zwykle wydawało się toczyć nieco wolniej, kiedy panowało się nad emocjami.
- Protego! – Bariera zadrżała pod wpływem siły skierowanego w niego zaklęcia, ale z największym wysiłkiem zdołał ją utrzymać. Znajdujący się dwa metry od niego Dawlish powalił nacierającego na nich napastnika w tej samej chwili, w której ostatni, jeszcze wolny, były śmierciożerca cisnął w niego zaklęciem, które posłało jego ciało w górę i rzuciło o ziemię z taką siłą, że Harry usłyszał chrupnięcie łamanego karku i już wiedział, że Dawlish z pewnością się po tym nie podniesie. Będzie mógł to dodać do spisu zarzutów przeciwko Malfoyowi i reszcie jego wspólników. 
Jego tarcza skutecznie powstrzymała następne zaklęcie, ale po sekundzie musiał się martwić nadlatującymi w jego stronę kolejnymi dwoma. Przed jednym się uchylił, a przed następnym znów wyczarował tarczę. Za swoimi plecami słyszał szaleńczo wykrzykujących zaklęcia pozostałych aurorów, którzy pojawiali się wokół magazynów, blokując wszystkie drogi ucieczki. 
Oddychając ciężko, Harry wyprostował się i przeczesał dłonią spocone włosy. W którymś momencie jakieś zaklęcie minęło go o włos, rozcinając mu szatę na ramieniu i skórę pod nią, ale rana była płytka i niegroźna. 
- Koniec zabawy, Malfoy – warknął, celując w Malfoya różdżką. – Jesteś aresztowany. 
Wokół Malfoya i jego sojuszników ustawił się kordon aurorów. Jednocześnie ze wszystkich gardeł rozległy się okrzyki rzucanych zaklęć, a z różdżek błysnęły różnokolorowe promienie.
Malfoy, wraz z resztą swoich towarzyszy, został sparaliżowany, związany i przetransportowany do ministerstwa.
------ 
Ginny odstawiła do zlewu brudne naczynia po kolacji i zerknęła na zegar rodzinny. Od kilku godzin wskazówka Harry’ego spoczywała w jednej pozycji – „W pracy”. Jak tak dalej pójdzie, to nikt z ich przyjaciół się na niego nie doczeka – pomyślała. 
Rzuciła na talerze zaklęcie myjące i przywołała ze spiżarni kolejną porcję jedzenia.
- Ginny, masz jeszcze trochę tych pasztecików?
Drzwi do kuchni uchyliły się i pojawiła się głowa jej najmłodszego brata. Wraz z nim wdarły się głośne rozmowy przyjaciół z salonu.
- Są tutaj. – Wskazała na stół. 
Ron wszedł do środka, biorąc od razu jednego do ust. Tuż za nim zajrzała Hermiona, niosąc w ramionach swoją zapłakaną córeczkę. 
- Ron, zostaw to – warknęła, siadając na krześle – bo nic nie zostanie dla Harry’ego. Tak a propos... masz jakieś wieści? - zapytała, spoglądając na Ginny.
- Wciąż w pracy. - Wskazała głową na zegar.
Rose zakwiliła i Hermiona zerknęła na dziewczynkę.
- No, już dobrze, Rosie, mama da ci jeść. A ty przestań wreszcie się obżerać - zbeształa Rona - jesz więcej niż ona.
Ułożyła wygodnie małą na kolanach i zaczęła ją karmić.
- To tylko jedno ciastko – jęknął jej mąż.
- Teraz jedno, a co było wcześniej? Pochłonąłbyś prawie cały talerz ciastek, gdyby Fred i George nie podrzucili ci na talerz gigantojęzycznych toffi. Dzięki za szybką reakcję, Ginny. – Skinęła głową w stronę przyjaciółki.
- Nie ma sprawy – odparła w odpowiedzi. – Chociaż to było zabawne. Przez chwilę – dodała, zaciskając szczęki i patrząc wymownie na brata.
- Ale to było nie fair! – zaprotestował. – Dobrze wiecie jak je lubię.
- Ty lubisz wszystko, co da się zjeść – mruknęła Hermiona.
- Jeśli tylko nie jest tak spalone jak potrawka… - zaczął, a Ginny przechodząca za nim, niby przypadkiem trzepnęła go w potylicę. – Hej! A to za co? – Spojrzał oskarżycielsko na nią.
- Za język. Zresztą, przestańcie się kłócić i wracajcie do salonu. Ja sprawdzę co z chłopcami.
- My się nie kłócimy – zaprotestowali jednocześnie.
- Właśnie słyszę – mruknęła.
Odwróciła się do wyjścia. 
- Ginny? – rozległ się niespokojny głos Hermiony. – Wasz dom jest chroniony, prawda?
- Oczywiście, wszystkimi znanymi mi zaklęciami. – Ponownie odwróciła się i spojrzała na bratową. – Dlaczego pytasz?
- Bo chyba ktoś się kręci po ogródku…
Ginny doskoczyła do najbliższego okna i wyjrzała na zewnątrz. Deszcz rozpadał się na dobre. Strugi wody lały się po szybie, zasłaniając widoczność. Nagle ciemna sylwetka zamajaczyła przy grobie Potterów. 
Zerknęła na zegar. Wszystkie wskazówki wskazywały „DOM”.
- To Harry – szepnęła.
Przywołała pelerynę i wybiegła w ciemność.
---- 
Harry aportował się pod lasem. Światła w kuchni, jak i w salonie, były włączone, rzucając ciepłe prostokąty światła na ziemię. W oknie widział przesuwający się cień Ginny, która chodziła tam i z powrotem, zapewne wykańczając kolejny wspaniały posiłek.
Aresztowanie Malfoya i w ostateczności odprowadzenie go do Azkabanu zajęło więcej czasu niż to sobie wyobrażał. Na dodatek, gdy transportowali wszystkich oskarżonych na przesłuchanie, na korytarzu czekała na niego Skeeter.  Na jej każde pytanie odpowiadał „Bez komentarza", więc pewnie jutro w „Proroku” ukaże się artykuł, że Harry Potter jest arogancki i niekulturalny, albo włoży w jego usta słowa, jakich nigdy by nie użył na tym etapie przesłuchania. Nie przejmował się tym. Najwyżej King skomentuje jutro, że powinien być bardziej przychylny dla prasy. 
Na szczęście z Dawlishem wszystko było w porządku. Jak się okazało miał pęknięcie czaszki i wstrząs mózgu, ale uzdrowiciele ze Świętego Munga natychmiast się nim zajęli. Zostanie w szpitalu kilka dni, a potem wróci do pracy.
Odetchnął, gdy dotarło do niego, że dzisiaj sam ledwie uniknął śmierci. Malfoy rzeczywiście nie zamierzał tak łatwo oddać się w ręce sprawiedliwości i zamknąć w Azkabanie. 
Na szczęście był już w domu, gdzie czekała na niego rodzina i przyjaciele.
Jego spojrzenie powędrowało ku grobom rodziców w dalekim kącie ogrodu. Uświadomił sobie nagle, że dziś mija dwadzieścia cztery lata, odkąd oni oddali swe życie dla niego, a on już dawno nie poświęcił im chociaż jednej myśli. Miał na to co najmniej jedną wymówkę - miał teraz własną rodzinę, o której myślał przez cały czas, a przynajmniej przez większość.
Przeszedł przez furtkę, minął dom i zatrzymał się przed ich grobami.
Czy Lily byłaby tak nadopiekuńcza, jak Molly, gdy zajmuje się wnukami? Czy James rozpieszczałby maluchy, tak jak robi to Artur? A może taka jest rola dziadków? Nigdy ich nie miał, więc takie pytania nie były dla niego niczym nowym. Od lat zadawał sobie podobne, myśląc o własnych rodzicach i obserwując Artura i Molly. 
Kiwnął głową w stronę nagrobków i odwrócił się. Wtedy poczuł, jak coś wpada na niego. To „coś”, a raczej „Ktoś”, objął go w pasie i przytulił się. Poczuł delikatny zapach kwiatów. To była Ginny. Dopiero, gdy wpadła w jego ramiona, dotarło do niego, że leje jak z cebra. 
- Co ty tu robisz? - zapytał zdumiony. - Przecież pada. 
Mruknął „Impervius” i deszcz zaczął załamywać się nad ich głowami i spływał bokami, jakby stali w przeźroczystej bańce.
- To nic - szepnęła. - Przepraszam.
Harry spojrzał na nią.
- Za co? Przecież to ja...
- Zapomniałam o rocznicy śmierci twoich rodziców - szepnęła. - My dobrze się bawimy, a ty...
- A ja miałem właśnie do was dołączyć - wpadł jej w słowo. - Już dawno powinniśmy zacząć żyć przyszłością, a nie przeszłością. Mamy siebie i dwóch wspaniałych chłopców, i to powinno być dla nas najważniejsze. Kiedyś trzeba będzie opowiedzieć im historię naszych rodzin, ale póki co, zachowajmy ją w naszych sercach.  


poniedziałek, 14 lipca 2014

168. Przyszłość nie daje o sobie zapomnieć

W całym pomieszczeniu wybuchła panika. Wszędzie rozlegały się krzyki i piski młodszych dzieci, nad którymi próbowali zapanować prefekci. Przy stole nauczycielskim natychmiast rozpoczęły się skupione działania. Harry zerwał się na równe nogi i rzucił kilka zaklęć skanujących, Blackburn próbował sprawdzić drzwi, mimo panującej ciemności, nie rozpraszanej pomimo wyczarowanych przez Flitwicka płomyków ognia, które porozsyłał do wszystkich stołów, a McGonagall wystrzeliła ze swojej różdżki ostrzegawcze iskry, by uciszyć salę.
- Proszę o zachowanie spokoju! – zawołała surowo, a w pomieszczeniu zapadła cisza. – Niech wszyscy pozostaną na swoich miejscach, a prefekci zaopiekują się młodszymi uczniami. Nic poważnego się nie stało, to tylko całkowicie nieszkodliwe zakłócenie. Za chwilę będziemy kontynuować ucztę. Nauczyciele i pan Potter sprawdzają, co mogło wywołać…
- Nie tak szybko pani dyrektor – rozległ się zimny, zniekształcony, a przede wszystkim bezosobowy głos. – Już raz przekonaliśmy się, że zaklęcia ochronne można jakoś obejść, prawda? I co ja słyszę? Jest tu też szanowny pan Potter! Zbawca świata!  Cóż za miła niespodzianka. To jak zgubić knuta a znaleźć galeona. 
Harry przewrócił oczami, wzdychając.
- Czy zawsze musi im chodzić o mnie? – mruknął pod nosem.
Zbliżył się do McGonagall.
- Wielka Sala jest odcięta – oznajmił cicho.
- To prawda – przyznał mu rację Blackburn. – Na dodatek sieć Fiuu jest odłączona. Nie ma możliwości skontaktowania się z zewnątrz i sprawdzenia, co się dzieje na terenie szkoły.
- Jest możliwość – mruknął Harry, spoglądając na srebrzyste duchy siedzące przy stołach poszczególnych domów. – Nick! – Przywołał do siebie Prawie Bezgłowego Nicka. – Czy możesz sprawdzić, co się dzieje na zewnątrz Wielkiej Sali? 
- Jasne, Harry. Nie ma sprawy. 
- Tylko tak, by tamten się nie dowiedział – zastrzegł.
Nick skinął głową, która niebezpiecznie odchyliła się na jego szyi, i odpłynął, znikając.
- Jak zapewne już wiecie Fiuu jest zablokowane, zaklęcia ochronne zostały zniesione, a zamek jest otoczony – kontynuował głos. – Jeśli nie spełnicie naszych żądań, już nigdy nie odbędzie się tu żadna uczta.
Harry zerknął na McGonagall. Wyglądała na zaniepokojoną, rozglądając się po sali. Dobrze wiedział, czym się martwi. Było tu zbyt wiele dzieci, które nie powinny uczestniczyć w czymkolwiek, zwłaszcza gdy może dojść do walki. 
- Kim jesteście? – zawołała McGonagall. – I czego chcecie?
- Jesteśmy spadkobiercami śmierciożerców i chcemy naprawić zło popełnione w przeszłości. A czego chcemy? Harry’ego Pottera, oczywiście, samego i nieuzbrojonego. 
Harry, który przez cały czas przysłuchiwał się głosowi z ponurą miną i analizował sytuację, jęknął. Całą przyjemność z pobytu w Hogwarcie diabli wzięli. Dlaczego zawsze to na nim się wszystko skupia?
Rozejrzał się. Opiekunowie domów okrążali stoły swoich podopiecznych, a McGonagall przywracała jasność w Wielkiej Sali. Wkrótce świece ponownie zapłonęły, lecz atmosfera ani trochę się nie poprawiła. Ich blask był mniej jasny niż wcześniej, rzucając cienie na ściany i okna. 
Tę chwilę wykorzystał Nick, podfruwając do niego.
- Zamek rzeczywiście jest otoczony – oznajmił cicho, by usłyszeli go tylko nauczyciele. – Trudno powiedzieć ilu ich jest.
Harry westchnął i przeczesał dłonią włosy we frustracji. Gdyby mógł skontaktować się z Biurem, żeby wysłali do Hogsmeade kogoś z Brygady Uderzeniowej… zresztą, czemu nie może wysłać patronusa? Wraz z machnięciem różdżki pojawił się srebrzysty jeleń, który pokłonił się właścicielowi i zniknął w mrokach nocy, niosąc wiadomość dla Marka Newtona. 
„Spadkobiercy śmierciożerców”… powróciły słowa wypowiedziane przez tajemniczy głos. Czyżby chodziło o pokolenie Ślizgonów z jego rocznika i pobocznych lat, których rodzice za jego sprawą trafili do Azkabanu?
- Co teraz? – Zapytał Corner, oczekując od niego odpowiedzi.
- Powinniśmy przemieścić wszystkie dzieci w bezpieczne miejsce – odpowiedział natychmiast, odwracając się. – Pomieszczenie obok Wielkiej Sali powinno być na tyle duże, aby ich wszystkich pomieścić, prawda Minerwo? – Skierował wzrok na nią.
Dyrektor McGonagall skinęła głową.
- Jeśli tamci o nim nie wiedzą, to będzie można to zrobić – powiedziała. – Pomona, Filius i ja zaprowadzimy tam wszystkich. Potem we trójkę wzniesiemy zaklęcia ochronne i spróbujemy utrzymać je najdłużej jak się da. 
- W porządku.
- I co dalej? – zapytał Blackburn.
Harry zamknął oczy, uznając, że i tak jest to nieuniknione i oznajmił:
- Mam nadzieję, że Mark otrzyma moją wiadomość. Nawet, jeśli tak, oddam się w ich ręce. Jak zwykle. Najpierw spróbuję z nimi pertraktować. Potem, niezależnie, co się ze mną będzie działo, trzeba będzie skontaktować się z ministerstwem, a przede wszystkim z Biurem Aurorów. 
- Nie! – wykrzyknęła McGonagall.
Harry spojrzał na nią. Jej pytający wzrok mówił: „Co z Ginewrą?” Pokręcił głową przecząco. 
- Myślisz, że to wszystko załatwi? – Corner patrzył na niego sceptycznie.
- Nie. Ale to jedyne wyjście, żeby nie narażać postronnych.
- Dobrze więc – ogłosiła głośno McGonagall. Harry widział jak kręci niezadowolona głową. – Uczniowie, poczynając od najmłodszych, mają przejść w stronę tamtych drzwi po prawej stronie!  Idźcie za opiekunami domów. Gryffindor, proszę za mną!
Uczniowie posłusznie zaczęli przemieszczać się w kierunku drzwi, które prowadziły do dużego pomieszczenia za Wielką Salą, w której wiele lat temu odbyło się pierwsze spotkanie zawodników Turnieju Trójmagicznego. Blackburn i Corner, zagarniając ostatnich niedobitków przestawiali stoły pod ścianę, robiąc z nich dodatkową osłonę. 
Kiedy pierwsi uczniowie zaczęli przechodzić przez drzwi, po drugiej stronie eksplozja rozniosła stare, dębowe wrota, a drzazgi i pył wypełniły powietrze. Różdżka Harry’ego natychmiast pojawiła się w jego ręku, a on dziękował w duchu wszystkim bogom, że przy najbliżej stojącym stole, którego nie zdążyli jeszcze przestawić, nie było już żadnych dzieci. 
- Stać! – rozległ się lodowaty i złowrogi głos. I nie był to głos, który słyszeli od początku. Harry odwrócił się i zobaczył wchodzące do środka dwie osoby. Jedna z nich była – wnioskując ze wzrostu i budowy – najprawdopodobniej kobietą. Druga wyższa – mężczyzną. Za nimi wmaszerowała grupa najemników. Wszyscy ubrani w czarne szaty z kapturami naciągniętymi na twarze. 
- Jeden ruch, jedno zaklęcie, a ktoś zginie – ostrzegła kobieta. 
- Jeśli oddacie nam Harry'ego Pottera, ogłuszonego i nieuzbrojonego, nikomu nie stanie się krzywda! – zawołał mężczyzna, a jego wzrok był lodowaty i opanowany. Wyglądał bardzo niebezpiecznie.
Ktoś w tłumie zebranych uczniów – Harry kątem oka dostrzegł czarnego borsuka na żółtym tle i profesor Sprout pochylającą się nad nim – opadł na podłogę z cichym uderzeniem, prawdopodobnie mdlejąc. 
Harry smutno potrząsnął głową. Rzucił Zaklęcie Tarczy, które odgrodziło tę część Wielkiej Sali, w której stali uczniowie i nauczyciele, a sam wyprostował się i wyszedł na środek.
- Naprawdę nie powinniście tego robić – powiedział.
- Lepiej traktuj nas poważnie, Potter! Jeżeli natychmiast tu nie podejdziesz i nie oddasz swojej różdżki, wystrzelimy wszystkich bez wyjątku! – wykrzyknęła kobieta.
Harry skierował różdżkę na siebie i jego głos poniósł się po Wielkiej Sali.
- Kimkolwiek jesteście, dajemy wam jedno ostrzeżenie. Wycofajcie się albo nie będziemy się bawić w zaklęcia rozbrajające!
- Nie rozśmieszaj mnie, Potter! – zawołał mężczyzna. – Obaj dobrze wiemy, że jesteś tu sam, bez żadnego wsparcia. Bo raczej nie powiesz tego o tych tam, stłoczonych za twoimi plecami – zauważył sarkastycznie.
Harry zerknął za siebie. Blackburn i Corner stali z w wyciągniętymi różdżkami, gotowi do walki. Spojrzał z powrotem na napastników. 
- Czego naprawdę chcecie? – zapytał. – Możemy to jeszcze zakończyć pokojowo – zaoferował spokojnym i opanowanym głosem.
- Nie lubię się powtarzać, Potter – warknął mężczyzna w odpowiedzi. – Chcemy ciebie. Czas pokojowych rozwiązań skończył się, kiedy zamknąłeś mojego ojca w Azkabanie. 
- I kiedy zabiłeś Dracona, a potem Czarnego Pana! – wpadła mu w słowo kobieta.
Czyli miał rację. Chodziło o ślizgonów z jego pokolenia. Jednak słowa kobiety najbardziej go zaskoczyły.
- Dracona? To przecież było lata temu – powiedział. – Dlaczego wracać do czegoś, co wydarzyło się tak dawno? Nie warto zostawić to co było i zacząć normalnie żyć?
- To się wcale nie skończyło! – wykrzyknęła kobieta. – Draco był moją przyszłością! A ty go zabiłeś! Od tego czasu straciłam nadzieję i żyję w piekle! 
- To nie ja go zabiłem – powiedział spokojnie Harry. – Zrobił to Voldemort, który mnie ścigał, a on…
- Nie kłam! – przerwała mu kobieta. – Zmuszę cię, żebyś się do tego przyznał, zanim nastąpi twój koniec, Potter! Zmuszę cię, byś przyznał się do wszystkiego! Atakować!
Najemnicy bez wahania usłuchali rozkazu. Harry wystrzelił serię różnych zaklęć, biorąc na siebie czterech na raz. Trzech padło od Drętwoty i Expelliarmusa, potem musiał zablokować Sectumsemprę, jednocześnie strzelając Petrificus Totalus
Kolejna Drętwota zdjęła mężczyznę, który starał się zajść Cornera od tyłu. Gdy Blackburn unieruchamiał następnych dwóch, kolejny miał dość nieprzyjemny wypadek z kulą ognia rzuconą przez McGonagall.
Harry tym razem zmagał się z dwoma. Zablokował klątwę tnącą przeciwnika i odpowiedział ogniem, jednocześnie zauważając, że ich tajemnicza para przywódców nie włączyła się do walki. Nadal oboje stali blisko drzwi, chronieni przez dwójkę swoich najemników oraz lekko świecącą bańkę bardzo silnego zaklęcia osłaniającego, podobną do tej, w której przed laty trzymał go Voldemort, i w milczeniu przyglądali się walce. Oceniając reakcje i umiejętności wszystkich.
Ich zachowanie zaczęło Harry’ego irytować. Unikając zaklęcia spowalniającego, podcinając nogi przeciwnika i oplatając go liną, zanim ten uderzył o ziemię, zastanawiał się, czy nie rzucić w nich jakiegoś zaklęcia zaczepnego, by też stanęli do walki. Jednak to zaklęcie ochronne wyglądało na dość silne, a nie chciał, by klątwa odbiła się i trafiła kogoś z Hogwartu.
Piętnastu napastników padło. Walka niemal dobiegła końca.
Tajemnicza para doszła prawdopodobnie do tych samych wniosków, gdyż oboje skinęli sobie głowami i mężczyzna uniósł różdżkę do swego gardła. Kiedy przemówił, jego głos odbijał się ostro od ścian sali.
- Wycofać się!
Garstka najemników pokuśtykała z powrotem do swojego pracodawcy, i tak nie byli już w stanie nikogo bronić. Obrońcy Hogwartu zatrzymali się po drugiej stronie, skupiając się w jednym miejscu, blisko stłoczonej grupy uczniów, gotowi ich obronić.
- Koniec czasu, Potter – oznajmił mężczyzna. – Odpowiesz przede mną za mojego ojca i za wszystko, inaczej cały Hogwart wyleci w powietrze.
- Nie! – wykrzyknął ktoś z tyłu. 
- Czego naprawdę chcesz? – zapytał Harry, teraz zbyt zły i sfrustrowany, by całkowicie ukryć swoje uczucia.
- Chcę wiedzieć wszystko – powiedział mężczyzna. Chciwość, desperacja i szaleństwo w jego głosie tworzyły obrzydliwą mieszankę. – Oboje chcemy wiedzieć, co naprawdę wydarzyło się siedem i pół roku temu, gdy zginął Draco Malfoy i kiedy pokonałeś Czarnego Pana.
Oczy Harry'ego rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Tyle zachodu i śmierci, tylko po to by zaspokoić ciekawość?
- To nie jest ciekawość – wysyczała kobieta, wtrącając się. – To jedyna rzecz, która kiedykolwiek miała znaczenie! 
- Więc powiedz mi – co się naprawdę wydarzyło? I dlaczego pięć lat temu mój ojciec trafił do Azkabanu? 
Mięśnie na twarzy Harry'ego zacisnęły się prawie niezauważalnie. Niewiele osób wiedziało o wszystkim. Tak naprawdę to tylko Ron, Hermiona i Ginny. 
„Prorok Codzienny” i „Żongler” opisywał na różne sposoby tamte wydarzenia, po ostatecznym upadku Voldemorta. Harry nigdy ich nie czytał, głównie dlatego, że w tym czasie był nieprzytomny, a potem wystarczyły mu własne, okrutne wspomnienia, które teraz, po latach, skryły się w odmętach przeszłości.
Kim mogli być ci ludzie? Nie chcieli wskrzesić Voldemorta, czy zbudować imperium strachu pod jego szyldem. Kobieta nosiła osobistą urazę wobec Harry’ego i poświęciła wszystko, by w końcu uzyskać odpowiedzi na swoje pytania. Znakiem zapytania pozostawał też mężczyzna, który, jak na razie stawał w obronie własnego ojca.  
Czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Wziął głęboki wdech, przygotowując w myślach to, co musi powiedzieć, starając się nie rozjuszyć obojga jeszcze bardziej. Nie musiał przecież wyjaśniać wszystkiego tak do końca. Suche fakty będą musiały wystarczyć. 
Patrząc nieco bezmyślnie w rozwalone drzwi, w cieniu za dwójką agresorów dostrzegł jakiś ruch i błysk światła. W sali wejściowej ktoś był i nie bardzo starał się ukryć. Miał nadzieję, że to aurorzy.
- Jeśli chcecie poznać historię tamtych wydarzeń, musicie pokazać mi swoje twarze. Chciałbym wiedzieć, komu ujawniam swoją przeszłość – powiedział chłodno.
W Wielkiej Sali zapanowała absolutna cisza. Wszyscy wiedzieli, że prośba Harry’ego skazuje wszystkich zebranych na wyrok śmierci a napastników na bycie poszukiwanym przestępcą przez Biuro Aurorów.
Harry uważnie obserwował nieznajomych i to, co działo się w cieniu za nimi. Dostrzegł wyłaniającą się z mroku postać Marka Newtona, który uniósł w górę dłoń z wyprostowanymi wszystkimi palcami. Newton dawał mu pięć sekund, by wyciągnąć z nieznajomych ich tożsamość. Skinął ledwie zauważalnie głową. Mark zgiął jeden palec.
Harry zrobił dwa kroki w bok. 
- Kto jest twoim ojcem? – zwrócił się do mężczyzny. – Od śmierci Voldemorta miało miejsce wiele wydarzeń i akcji aurorów, w których brałem udział, mających na celu wyłapanie tych śmierciożerców, którzy uniknęli Azkabanu. 
Mężczyzna drgnął, jakby Harry go uderzył, a potem bardzo powolnym ruchem podniósł ręce do góry. 
Mark zgiął kolejny palec. 
Spod kaptura wyłoniła się twarz byłego ślizgona.
- Teodor Nott – rozległ się niedowierzający głos dyrektor McGonagall.
- Tak, to ja – przyznał ten ponuro. – Od lat próbowałem dowiedzieć się, za co mój ojciec trafił do Azkabanu. Nawet nie mogłem go odwiedzić. Każde moje podanie było odrzucane przez Ministra Magii. 
Harry skrzywił się. Dobrze pamiętał za co Nott senior trafił do Azkabanu. 
Mark zgiął trzeci palec.
- Twój ojciec był śmierciożercą i został umieszczony w najpilniej strzeżonej celi w Azkabanie, za tortury i próbę zabójstwa – wyjaśnił Harry spokojnie. – I nie ma prawa do odwiedzin.
- To ciebie chciał wtedy zabić, tak? 
- Tak. – Harry przytaknął. – Ledwie wyszedłem z tego cało.
- Szkoda, że tak się nie stało – warknęła nieznajoma kobieta, zsuwając kaptur. – Pamiętasz mnie, Potter? Pansy Parkinson – przedstawiła się. – Spodziewałeś się kogoś w stylu Crabbe’a i Goyle’a, prawda? Dwóch najwierniejszych i najgłupszych przybocznych Draco, a widzisz mnie, jego dziewczynę, i Teo – wskazała na kolegę obok siebie – samotnika, który kiedyś nie chciał być powiązany z gangiem Malfoya. Nie dziwię się. Wy Gryfoni nigdy nie widzieliście innych ludzi, nawet tych, którzy byli dokładnie pod waszym nosem. Chyba, że byli waszymi wrogami. Tak jak ty i Draco, prawda? Przez te wszystkie lata od jego śmierci ja opłakiwałam jego stratę, podczas gdy ty cieszyłeś się szczęściem rodzinnym.
Na twarzy Harry’ego pojawił się grymas, gdy zobaczył, że w wyciągniętej ręce Marka Newtona pozostał tylko jeden palec. 
- Bardzo mi przykro z tego powodu – powiedział. – W tamtym czasie było wiele zgonów, głównie wykonanych przez samego Voldemorta, lub na jego polecenie. Draco był jedną z jego ofiar.
- To nieprawda! Draco zginął przez ciebie, szlamę i Wiewióra!
Harry skinął głową. Skupił wzrok na Pansy.
- Nie zaprzeczę – westchnął. – Pomógł nam w ucieczce przed samym nosem Voldemorta i zapłacił za to życiem. 
Mark zgiął ostatni palec i całą Wielką Salę wypełnił gęsty dym.
- Tu Specjalny Oddział Brygady Uderzeniowej! – rozległ się magicznie wzmocniony głos Newtona. – Poddajcie się albo zaatakujemy!
Zapanował chaos. Aurorzy otoczyli grupę najemników i dwójkę byłych Ślizgonów. Za plecami Harry’ego McGonagall i pozostali nauczyciele zaganiali ostatnich uczniów do bocznej salki.
Tych z najemników, którzy próbowali jeszcze uciec, dosięgło kilka czerwonych promieni, po których upadli na podłogę. Harry dołączył do aurorów i zaczął ogłuszać i wiązać pozostałych, by przetransportować ich do ministerstwa. Byli zdezorientowani atakiem i nie stawiali oporu przy aresztowaniu, zbyt przytłoczeni nagłą odmianą losu.
----- 
Dom pogrążony był w prawie całkowitej ciemności i ciszy. Wszystkie świece i lampy były powygaszane, jedyne światło dawał kominek, w którym beztrosko trzaskał ogień. Harry przeszedł przez salon i wszedł na górę. Był zbyt zmęczony, by rozejrzeć się i dostrzec cokolwiek poza cieniami na ścianie. Marzył tylko o położeniu się do łóżka. Był pewny, że Ginny już dawno w nim leży i przez sen dokarmia Albusa. Jednak w sypialni rozbrzmiewał jedynie delikatny dźwięk kołysanki z kołyski, w której spał wspomniany maluszek. Zajrzał do łazienki, ale nie widząc w niej swojej żony, wycofał się na korytarz i zajrzał do pokoiku starszego chłopca. Jim spał w swoim łóżeczku, lecz Ginny tu także nie było. 
Z duszą na ramieniu przeszukał resztę pomieszczeń. Przecież nie zostawiłaby chłopców samych. Zbiegł na dół. Kuchnia i jego gabinet też były puste. Zatrzymał się na środku salonu, gdy od strony kanapy usłyszał szelest zsuwającej się na podłogę gazety, głośne ziewnięcie, a długie ręce wyciągnęły się ponad oparcie i chwilę potem ukazała się ruda głowa jego żony.
Odetchnął i zbliżył się do niej.
- Harry? – zapytała zaspanym głosem, gdy go dostrzegła, i ponownie ziewnęła. – Która godzina?
- Już dawno minęła północ – odparł i przysiadł obok.
- Północ? Słodki Merlinie! – Poderwała się z miejsca. – Chłopcy! 
- Wszystko z nimi w porządku. Przed chwilą sprawdzałem – mruknął. – A ty co tu robisz? Myślałem, że już dawno śpisz, tak jak oni.
- Czytałam sprawozdanie z finału mistrzostw świata, czekając na ciebie i zasnęłam – wyjaśniła, zbierając gazetę z podłogi i odkładając złożoną na stolik. Oboje skierowali się do schodów. – A tak właściwie, to gdzie ty byłeś? Myślałam, że uczta kończy się gdzieś o dziewiątej, przecież następnego dnia zaczynają się zajęcia. Byłeś z Hagridem w Trzech Miotłach, powspominać stare czasy? 
Spojrzała na niego przez ramię z dezaprobatą.
- Z chęcią bym to zrobił, ale uczta zaraz po przydziale do domów przeniosła się do pokojów wspólnych, a ja musiałem wrócić do ministerstwa – wyjaśnił.
Zatrzymała się na schodach i okręciła się, stając przed nim na wyższym stopniu.
- Po co? Stało się coś?
- W Hogwarcie doszło do ataku, a ja razem z Markiem i innymi Aurorami odprowadzałem sprawców do aresztu. Nic poważnego – dodał, widząc jej zaniepokojone spojrzenie.
- Znowu chodziło im o ciebie?
- Można tak powiedzieć. Chcieli opanować Hogwart, ale gdy usłyszeli, że też tam jestem, skupili się na mnie. Jak widać nic mi się nie stało. – Rozłożył szeroko ramiona, by mogła sprawdzić, że tak jest naprawdę. – Jestem tylko zmęczony.
- To może wrócimy do kuchni? Pewnie jesteś też głodny. Zgredek zrobi ci…
Harry pokręcił głową. 
- Jedyne co potrzebuję to prysznic i sen przy kochanej osobie – szepnął, wspiął się stopień wyżej i objął ją, przygarniając do siebie.
Nie był pewny skąd mu się to wzięło. Może to ta rozmowa z Pansy coś w nim obudziła, uświadomiła mu, jakim jest szczęśliwcem, bo ma Ginny i chłopców? 
W tej samej chwili ich usta się połączyły. Nie był to gorący i namiętny pocałunek. Raczej upewniający oboje, że to jest miejsce, w którym oboje chcą w tej chwili przebywać. Ich usta się rozdzieliły, ale ich ciała nie. Ramiona Ginny owinęły się wokół jego szyi, a ramiona Harry'ego objęły jej talię. Zanim się spostrzegł, Harry kompletnie zatonął w głębinie czekoladowego spojrzenia Ginny. Zrozumiał, że ona też go pragnie.
Żadne z nich nie wiedziało jak długo tak stali, ale w końcu Ginny poczuła jak palce Harry'ego wślizgują się pod jej bluzkę i badają skrywane przez nią ciało. Przygryzła dolną wargę, gdy jej bluzka podążyła za jego ręką ku górze. Nie opierała się, gdy pofrunęła w dół, lądując w salonie. Harry nachylił się i pocałował jej ramię, podczas gdy opuszki jego palców prześliznęły się po jej plecach. Rozpiął jej stanik najlżejszym możliwym dotykiem i odrzucił gdzieś za siebie.
Ginny nie była dłużna. Wśliznęła swoje dłonie pod jego koszulę, żeby poczuć ciepło leżącej pod nią skóry. Gdy czubki jej palców wspinały się po jego ciele, z ust Harry'ego wyrwał się najbardziej erotyczny pomruk, jaki słyszała. Szybko pozbyła się zbędnego materiału, dosłownie rozrywając go na jego ciele. Skrawki tkaniny spłynęły na schody i poza nie, na podłogę salonu. Powoli przesunęła paznokciami w dół jego torsu i zahaczyła o pasek spodni.
- Może przeniesiemy się w bardziej wygodniejsze miejsce? – zaproponowała.
- Góra czy dół? – spytał, prześlizgując usta w dół jej wrażliwej szyi, co wywołało u niej dreszcz.
- Góra. 
Weszła na wyższy stopień, chwyciła jego dłoń i pociągnęła za sobą. Chwilę potem byli już w sypialni. Stanęli skonsternowani przed kołyską, w której kręcił się ich płaczący synek. Oboje poczuli jak podniecenie opada, ustępując miejsca trosce.
Ginny szybko przywołała podomkę, by się okryć i wzięła Ala na ręce. Harry położył dłonie na jej ramionach.
- Zaczekam na ciebie w łazience.
Ginny kiwnęła głową i usiadła na łóżku. Al przyssał się do jej piersi.
Harry zamknął się w łazience, gdzie praktycznie zrzucił z siebie resztę ubrań i wszedł pod prysznic, odkręcając zimną wodę z nadzieją, że to złagodzi napięcie, jakie wytworzyło się między jego lędźwiami. Oparł się rękami o ściankę i pozwolił, by zimne strumienie spływały na kark i w dół pleców. Jego myśli błądziły sobie tylko znanymi torami, nie zatrzymując się na niczym konkretnym. 
Nie wiedział, jak długo tak stał. Dopiero, gdy poczuł dreszcze, uświadomił sobie, że Ginny wciąż z nim nie ma.  Sięgnął do kurków, zmienił wodę na gorącą, szybko się umył i wyszedł.
Ginny siedziała oparta o zagłówek, z Alem na kolanach, i spała. Harry wyjął chłopca z jej ramion i położył w kołysce, po czym wziął ją w objęcia i ułożył na łóżku.
- Dzięki – mruknęła słabym głosem, chwyciła go za ramię i przyciągnęła do siebie, tak że wylądował obok niej.
Przesunęła się bliżej i wtuliła w niego.
- Dobranoc.
- Śpij – szepnął. Pocałował ją delikatnie w skroń i machnięciem ręki przywołał kołdrę, którą przykrył ich zmęczone ciała. – Dobranoc.

sobota, 19 kwietnia 2014

167. Niespodzianki

Pod koniec sierpnia zaczął wiać silny wiatr, zrywając z głów kapelusze i tarmosić płaszcze. Drzewa w ogrodzie i pobliskim lesie coraz szybciej traciły liście, usypując kolorowy dywan na ścieżce prowadzącej do pobliskiej wioski i rzeki. Niebo zasnuwały ciemne, atramentowe chmury, z których padał nieprzerwanie deszcz i Ginny zastanawiała się, czy uda jej się jeszcze złapać troszkę słońca przed nadejściem jesieni i będzie mogła wyjść z chłopcami choć na krótki spacer po lesie. 
Mimo że Al dostawał codziennie odmierzoną dawkę eliksiru na kolkę, każdej nocy rozlegał się jego płacz, którym budził swoich rodziców, gdy do kolki doszła jeszcze gorączka. Oboje wymieniali się we wstawaniu, dając odpocząć drugiemu, ale najczęściej malec trafiał między nich do łóżka, gdzie dotyk obojga rodziców uspokajał i koił.
Ginny nie pamiętała już, kiedy oboje przespali całą noc. W przypadku Harry’ego to już w ogóle, bo często miał nocne zmiany. Z początku myślała, że tym sposobem chce uciec od odpowiedzialności i domu, w którym wciąż panuje płacz i krzyki małych dzieci, ale dość szybko przekonała się, że robi to specjalnie, bo kiedy wracał, dawał jej czas tylko dla siebie, by mogła się wyspać i odpocząć, a nawet potrenować quidditcha na ich ukrytej polanie, a on zajmował się w tym czasie chłopcami, pokazując, głównie Jimowi, latającą na miotle mamę.
W ostatni weekend Ginny obudziła się zaniepokojona przedłużającą się ciszą. Już dawno Al powinien zacząć dopominać się nocnego posiłku. Słychać było tylko padający za oknem deszcz. Krople stukały o parapet w jednostajnym rytmie.
Zapaliła różdżkę i zerknęła na zegarek stojący na szafce nocnej. Dochodziła druga w nocy. Spojrzała w bok, spodziewając się zobaczyć śpiącego Harry’ego, ale nie było go tam. Westchnęła w duchu, zastanawiając się, czy on w ogóle się położył. Przecież rano ma być w ministerstwie, a na wieczór został zaproszony przez McGonagall do Hogwartu na ucztę powitalną. Miał w tym roku prowadzić klub pojedynków wraz z obecnym nauczycielem obrony. Nie, żeby była tym zachwycona. W końcu znowu nie będzie go w domu.
Wstała i przywołała z łazienki szlafrok. Założyła go i po zajrzeniu do pustej kołyski Ala, wyszła na korytarz. Ku jej zdziwieniu w swoim łóżeczku nie spał też Jim. Pokręciła niezadowolona głową. Wiedziała, gdzie może ich znaleźć.
Schodząc cicho po schodach, zerkała ponad poręczą na ciemny salon. Kominek był wygaszony, tliły się tylko ostatnie węgielki. Na dole rozejrzała się i zobaczyła otwarte drzwi gabinetu Harry’ego i sączące się światło. Podeszła najciszej jak potrafiła i zajrzała do środka, stając w cieniu, tak, by nie została od razu zauważona. 
Harry siedział z obydwoma chłopcami na kanapie. Al leżał na jego piersi z główką w stronę starszego brata, który, opierając się o ramiona Harry’ego podskakiwał na siedzisku, co chwila lądując na pupie.
- ...I wtedy ten smok zaryczał i wzbił się w powietrze, roztrącając na boki przerażone gobliny z nami na swoim grzbiecie. 
- Mok! – wykrzyknął radośnie Jim, wdrapując się na kolana taty. 
Harry wyciągnął rękę i pomógł malcowi wtulić się w swoje ramię.
- Tak, smok – powiedział zamyślony. – Nie wiem, skąd mi to wtedy strzeliło do głowy…
Ginny wciąż zdumiewała jego niespotykana wrażliwość. Jak to możliwe, że ktoś, kto przez większą część dzieciństwa nie zaznał żadnych ciepłych uczuć; ktoś, kto tyle razy musiał walczyć o przetrwanie, już od najmłodszych lat; ktoś, kogo życie tak wiele już razy wisiało na włosku, miał w sobie tyle ciepła? 
- Gdyby ta bestia zdałaby sobie wówczas sprawę, że ma na sobie trójkę smacznych ludzików, to dzisiaj by was nie było, szkraby – kontynuował Harry. – Wasz tatuś zginąłby w paszczy smoka razem z ciocią Hermioną i wujkiem Ronem. 
Pochylił się i pocałował obu chłopców w główki.  
- Mam wielką nadzieję, że wy będziecie mieli szczęśliwe dzieciństwo. Nie takie jak ja.
Wtedy Ginny postanowiła się ujawnić. Wyłoniła się z ciemności z rękami na biodrach i z krzywą miną. Al zakwilił radośnie na jej widok.
- Wiesz, która jest godzina? – fuknęła na Harry’ego, biorąc od niego młodszego chłopca. – Jutro będziesz nieprzytomny!
- Nic mi nie będzie. Zresztą to tylko uczta. Nie pierwszy raz…
- Taa, jasne – prychnęła. – Zostaw te bajeczki komuś innemu. To już nie te czasy. Nie masz szesnastu lat… 
Odwróciła się i wyszła do ciemnego salonu. Harry ruszył za nią.
- I Merlinowi dzięki. Nie chciałbym mieć znowu Voldemorta na karku.
Ginny zatrzymała się w miejscu i spojrzała na niego. Choć było ciemno, miała wrażenie, że przez jego twarz przebiegł cień.
- Nie to miałam na myśli – obruszyła się. – Przepraszam.
- Wiem. Nie masz za co przepraszać. Było minęło.
Wyciągnął wolną rękę, a Ginny podeszła do niego i wtuliła się w jego ramię.
- Nie chciałabym znowu się z tobą rozstawać – mruknęła.
- Mama, tata, Im i dzia! – zawołał radośnie Jim, tuląc się do Harry’ego i wyciągając rączkę do Ginny.
- O co chodzi Jim?
- Pać. Mama, tata, Im i dzia.
Rodzice uśmiechnęli się do siebie.
- Tak, idziemy spać – potwierdziła Ginny. – Tylko jak ja cię uśpię? – westchnęła, pochylając się do synka, który roześmiał się i wyciągnął rączki, łapiąc mamę za włosy. – Jim, tak nie można – skarciła go.
- Ja to zrobię – mruknął Harry.
- Tak jak to właśnie zrobiłeś, opowiadając im o smoku? – zapytała ironicznie. – Zresztą… to prawda? – Zerknęła na niego. – Leciałeś na smoku? – Harry przytaknął. – Skąd go wytrzasnęliście?
- Z Banku Gringotta. Wydawało mi się, że o tym wiesz.
- Ach, no tak… – ziewnęła szeroko.
- Pać! – krzyknął Jim, czym obudził skulonego w ramionach mamy Ala. Przestraszony natychmiast zaczął płakać.
- Cii, skarbie. Już idziemy. – Ginny odwróciła się i ruszyła w stronę sypialni.
Jim patrzył ponad ramieniem Harry’ego, który skierował się do pokoiku dziecięcego, jak mama odchodzi.
- Mama? 
- Mama musi nakarmić Ala. Zaśniesz z tatusiem, dobrze? – spróbował wyjaśnić Harry.
Jim zaczął się wiercić i marudzić.
- Ne. Mama!
- Harry. – Z sypialni rozległ się zmęczony głos Ginny. – Chodźcie tutaj.
Jim zaklaskał z radości, gdy Harry wycofał się z pokoju i podążył za żoną. Ginny leżała już w łóżku i karmiła piersią.
- Tylko bądźcie cicho – poprosiła. – Al prawie zasnął.
Harry posadził na środku Jima i wsunął się obok. Chłopiec wyciągnął rączkę i paluszkami stukał każdego po kolei.
- Mama. – Puknął ją w policzek. – Dzia. – Dotknął brata w główkę, po czym przekręcił się i przeraczkował do Harry’ego. – Tata. – Stuknął go w rękę. – I Im. – klasnął w rączki. – Pać. 
Potem położył się na Harrym i zamknął oczy. Chwilę potem już spał. 
----- 
Gdy następnego dnia o świcie Harry zniknął za drzwiami i deportował się do ministerstwa, Ginny spodziewała się kolejnego normalnego dnia, jeśli bieganie pomiędzy płaczącymi dziećmi, domagających się kolejnego posiłku, zmiany pieluchy, czy po prostu przytulenia się do mamy, można nazwać „normalnym”. Dziękowała w duchu za Zgredka, który w tym czasie zajmował się domem. Nie wysługiwała się nim; gotowanie i zajmowanie się domem nadal było jej ulubionym zajęciem, ale skoro już miała go do pomocy… to wolała zająć się chłopcami, gdy on w tym czasie przygotowywał posiłki czy sprzątał. 
Koło południa obaj chłopcy padli, Jim wśród zabawek w salonie, a Al w swojej kołysce. Przeniosła starszego chłopca do kojca i przez chwilę obserwowała obu, jak śpią, gdy rozległo się pukanie w okno. Podniosła głowę i spojrzała prosto w oczy małej sówki, która przebierała szaleńczo skrzydłami, co jakiś czas uderzając dziobem w szybę. W pierwszej chwili pomyślała, że to Świnka. Tylko co mogłoby się stać u jej najmłodszego brata i przyjaciółki, by ci wysłali do niej wiadomość sową? Przecież, jak każdy z rodziny, mieli z nimi bezpośrednie połączenie przez Fiuu. Ta sowa była jednak inna. Ginny otworzyła okno i wpuściła ją do salonu. Ptak wpadł z radością do środka, upuścił list na kołyskę Ala i zaczął krążyć w szaleńczym tempie nad głową adresatki, rozpryskując naokoło kropelki wody.
- Uspokój się wreszcie i usiądź chwilę – syknęła Ginny. – Dzieci mi pobudzisz.  
Sowa zahukała w odpowiedzi i usiadła na drewnianej ramie kojca, kręcąc łepkiem i spoglądając na śpiącego w nim chłopca.
Tymczasem Ginny otworzyła kopertę i wyciągnęła z niej kawałek pergaminu, który rozłożyła i zaczęła czytać.

Cześć Ginny!
Już zapomniałam, jak bardzo deszczowa jest pogoda w Brytanii, ale przynajmniej rośliny mają co pić, prawda? Dzięki niemu na wiosnę przyroda odrodzi się w jeszcze piękniejszych barwach.
Cieszę się, że jestem wreszcie w domu. Tak bardzo za Wami tęskniłam! Co u Was? Chciałabym z Tobą porozmawiać i zobaczyć tego Twojego małego szkraba. Mogę, prawda? 
Tata wciąż próbuje namówić mnie na powrót do Azji. Odkąd przemierzyliśmy wzdłuż i wszerz najpierw Szwecję, potem Norwegię i Finlandię, nie znajdując żadnego śladu chrapaków, zawędrowaliśmy na południe Azji. Twierdzi, że chrapak krętorogi może znajdować się jeszcze w odległych górach Taurusu, ale coraz częściej mam wrażenie, że gnębiwtryski za bardzo namieszały mu głowie na stare lata. No i nie wiem, czy ja tego chcę.
Bo wiesz… coraz częściej zastanawiam się, czy to, co Wy zawsze mi powtarzaliście… czy one rzeczywiście istnieją.
W naszej podróży po północnej Europie towarzyszył nam Rolf. Jest magizoologiem i szukał tak jak my nowych gatunków magicznych zwierząt. Jest miły, ale on chciałby czegoś więcej, jak każdy mężczyzna. Tak twierdzi tata, ale ja nie jestem tego taka pewna. Nigdy nie byłam mężczyzną, więc nie wiem, czego by chciał. Mi się bardzo miło z nim rozmawiało. Nie tak jak z Harrym, Ronem, czy z Nevillem przed laty, ale było przyjemnie. 
Zawsze uważałam, że chłopcy są dziwni, pamiętasz? Teraz mogę powiedzieć to samo o mężczyznach.

Luna

Ginny pokręciła głową, nie mogąc uwierzyć w to, co czyta. 
- Nie poznaję tej dziewczyny – zaśmiała się głośno. 
Przywołała czysty pergamin i pióro i po napisaniu kilku słów odesłała odpowiedź przez niespokojną sówkę.
Po sprawdzeniu, że chłopcy wciąż śpią, poprosiła Zgredka, by powiadomił ją, gdyby coś się stało i aktywowała połączenie w kominku z Upper Flagley. 
- Hermiono?
Przed sobą miała nogi od stolika i kanapę. Gdzieś z boku usłyszała płacz dziecka. Wsłuchała się, czy to nie jest któryś z jej chłopców, ale ten był zupełnie inny. Próbowała przekręcić głowę, by zobaczyć, co się dzieje, ale niestety miała ograniczoną widoczność. 
- Hermiono! – spróbowała jeszcze raz.
W zasięgu jej wzroku pojawiła się przyjaciółka. Zawsze niesforne włosy spięła w niedbały kok, na ramieniu, przykrytym tetrową pieluchą, leżała maleńka Rose, płacząc rozdzierająco, a wokół niej krążyły różne mugolskie i czarodziejskie książki i czasopisma.
- Cichutko, Rosie. To tylko ciocia Ginny. 
- Obudziłam? – ta zapytała zaniepokojona.
- Nie. – Hermiona pokręciła głową i usiadła przed kominkiem na podłodze, biorąc Rose z ramienia i układając ją na kolanach. Dziewczynka wtuliła się w pierś mamy. – Kaprysi tak od samego rana. Nie potrafię wykryć przyczyny.
- Może ma gorączkę?
- Dzięki Merlinowi, nie. I raczej nic ją nie boli. Jest wyspana, najedzona… ma mnie zawsze przy sobie… 
- A może zamiast przeglądać te wszystkie dziwne poradniki – wskazała głową na książki, bo inaczej nie mogła – wsłuchasz się w jej płacz? To bardzo pomaga. Ja zawsze wiem, co gryzie moich chłopców.
- Tego dużego też? – mruknęła Hermiona, uśmiechając się pod nosem.
Ginny zmarszczyła brwi i westchnęła.
- Tak. Nawet Harry’ego – odparła. – Choć nie jest to łatwe. On raczej milknie w takich chwilach albo znika pogrążony w pracy, dopóki wszystkiego nie wyjaśni.
Hermiona kiwnęła potwierdzająco, patrząc z lekką zazdrością na młodszą kobietę.
- A tak w ogóle to, co tu robisz? Harry jest w domu? – spytała zaskoczona.
- Nie, Harry’ego nie ma i raczej nie wróci zbyt wcześnie. Wieczorem będzie w Hogwarcie. A chłopcy śpią. Chciałam po prostu zobaczyć jak sobie radzisz i zapytać czy nie wpadłabyś z Rose do mnie? Mogłybyśmy razem zająć się dziećmi…
Hermiona poderwała głowę.
- Ginny, jesteś genialna! – wykrzyknęła. – Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam? Mogłybyśmy zrobić sobie taki rodzinny klub dla mam. Ty już masz drugie dziecko, więc wiesz więcej niż ja i reszta dziewczyn w naszej rodzinie. No może oprócz Fleur. Poza tym twój Jim już używał magii. Mogłybyśmy wymieniać się doświadczeniami, może twoja mama, by nam coś powiedziała…
- Moja mama? Naprawdę tego chcesz? – zapytała sceptycznie. 
- Czemu nie? Ona wie najwięcej o wychowywaniu czarodziejskich dzieci. Tego nie znajdę tutaj – wskazała na poradniki leżące naokoło. – Przy waszej siódemce…
- No nie wiem, Hermiono – Ginny pokręciła zrezygnowana głową. – Nie wystarczy ci, jak sama do niej pójdziesz? Musisz w to jeszcze wciągać mnie i dziewczyny? One mają własne… 
Urwała. Poczuła stukanie w nogę i usłyszała płacz Jima. Zerknęła na Rose, ale dziewczynka kwiliła cichutko wtulona w mamę. Hermiona dostrzegła niepokój przyjaciółki.
- Coś się stało, Ginny?
- Muszę wracać. Jim się obudził – wyjaśniła i zaczęła się wycofywać. – To znaczy, że pewnie zaraz obudzi się Al. Poza tym Luna ma przyjść…
- Luna Lovegood? – Hermiona była zaskoczona. – To ona wróciła? Kiedy?
- Dowiem się dzisiaj. Na razie, Hermiono.
- Tylko przemyśl mój pomysł, dobrze? – zawołała jeszcze za nią Hermiona.
Ginny kiwnęła głową i wycofała się z powrotem do domu. Zgredek stał przy niej, wykręcając ręce.
- Pani Ginewro, Zgredek nie wiedział co robić. Chłopcy płaczą…
- Tak, Zgredku, słyszę – powiedziała, wstając. – Ja się nimi zajmę. Dziękuję. A kto tu tak płacze? – Podeszła do kojca, w którym James stał, trzymając się sztachetek, i wzięła go na ręce. – Przecież mamusia nigdzie nie poszła. Jest tutaj. – Pocałowała go w główkę. – Weźmiemy na rączki braciszka? Też chce się do nas przytulić…
Pochyliła się nad kołyską, by wziąć Ala i wtedy usłyszała pukanie. Odwróciła się i zobaczyła przez okno przy drzwiach stojącą na ganku młodą kobietę. Jasne włosy i kolorowe kolczyki mogła nosić tylko jedna osoba.
- Luna! – wykrzyknęła i machnęła różdżką, by otworzyć drzwi.
Dziewczyna weszła do środka.
- Albo widzę podwójnie, albo masz dwoje dzieci – zauważyła, witając się. – Jak do tego doszło? 
- No wiesz, Luno… – Ginny wywróciła oczami, pozostawiając Jima na dywanie przed kominkiem, by trochę się pobawił i poprawiając Ala na ramieniu. – Chyba nie muszę ci tłumaczyć, skąd się biorą dzieci?
- Nie musisz, ale nie spodziewałam się, że ty i Harry tak szybko postaracie się o nowe. To już jedno wam nie wystarczało?
Ginny roześmiała się. 
- Nie, nie wystarczało. – Obie przeszły do kuchni, gdzie Ginny przygotowała herbatę i zupkę dla starszego chłopca, a Luna usiadła przy stole.
- Harry i ja chcemy mieć dużą rodzinę. No, spójrz na tego maluszka. Jeden jego uśmiech potrafi rozjaśnić nawet taki pochmurny dzień, jak dziś. Ale opowiadaj, co tam u ciebie? Kiedy wróciłaś i kim jest Rolf? 
------
Harry naciągnął mocniej kaptur na twarz i rozejrzał się dokoła. Mimo panującej wokół ciemności i padającego nieprzerwanie deszczu, po lewej stronie majaczył wyraźnie widoczny Zakazany Las – mroczna ściana drzew na tle czarnego nieba. Co jakiś czas w oddali rozbłyskał piorun, by kilka chwil później po otaczających górach przetoczył się grzmot. 
Podniósł wzrok i odetchnął głęboko, gdy zobaczył zbliżającego się Hagrida niosącego zapaloną lampę. Przemoczony do suchej nitki marzył tylko o tym, by wygrzać się przy kominku, najlepiej we własnym domu. Niestety minie jeszcze trochę czasu zanim się to stanie.
- Harry! – wykrzyknął radośnie olbrzym, prawie zgniatając go w uścisku na powitanie. – Fajnie cię znowu widzieć. Pani dyrektor już czeka na ciebie. Jak maluchy?
Hagrid zamknął bramę i ruszyli główną drogą przez błonia. Już niedługo przez tę bramę przejadą powozy wypełnione uczniami, którzy rozpoczną kolejny rok nauki w Hogwarcie. 
- Rosną, rozrabiają… jak to dzieci – mruknął Harry. 
- Kiedy trafią tutaj?
- Dobrze wiesz, że za dziesięć lat przewieziesz łódką pierwszego Pottera – oznajmił z uśmiechem. – A potem… Hogwart opanuje nowe pokolenie Weasleyów i kolejny Potter.
- Cholibka, naprawdę? – Zaśmiał się głośno. – Czy ten zamek to wytrzyma? 
- Co Hogwart ma wytrzymać, Hagridzie?
Obaj podnieśli głowy, choć w przypadku Hagrida to raczej „opuścić”, byłoby poprawnym stwierdzeniem. Na szczycie schodów stała Minerwa McGonagall. 
- Dobry wieczór, pani dyrektor – przywitał się Harry. – Właśnie mówiliśmy, że za jedenaście lat do Hogwartu trafi kolejne pokolenie Potterów i Weasleyów.
McGonagall przytaknęła. 
- No tak. Coś mi mignęło w „Proroku Codziennym” w te wakacje. Na szczęście mamy czas się przygotować. Zapraszam do mojego gabinetu, Harry. Nie będziemy przecież moknąć na tym deszczu. Do rozpoczęcia uczty mamy jeszcze godzinę. Hagridzie, trzeba już wypłynąć po pierwszorocznych, prawda? 
- Wszystko już gotowe, pani psor. Za pół godziny pociąg dotrze do Hogsmeade i przybędą dzieciaki.
- W takim razie masz co robić. Zobaczymy się na uczcie. Jak Molly to przyjęła? – Zwróciła się do Harry’ego, który przeszedł przez wielkie dębowe drzwi. 
Ogromną salę wejściową jak zawsze oświetlały zatknięte na ścianach pochodnie, na wprost marmurowe schody prowadziły na górne piętra, a wielkie podwójne drzwi po prawej stronie, w tej chwili jeszcze zamknięte, skrywały za sobą Wielką Salę. Przy schodach dostrzegł cztery klepsydry z kamieniami umieszczonymi w górnej części – czekały na pierwsze punkty zdobyte przez uczniów dla poszczególnych domów.
- Teraz to szczęśliwa babcia – oznajmił Harry, wchodząc na schody i rozglądając się po znajomych ścianach mijanych korytarzy. Wszędzie panowała cisza. Kilka portretów pochyliło głowy na powitanie, gdy przechodzili. – Brakuje jej rąk, by wziąć wszystkie maluchy w ramiona, ale i tak zawsze wie, co któremu jest potrzebne. 
- Cała Molly – McGonagall przyznała mu rację. 
Weszli do gabinetu. Minerwa zajęła swoje miejsce i wskazała Harry’emu krzesło przed biurkiem.
Harry rozejrzał się po znajomym pomieszczeniu. Choć był tu po śmierci Dumbledore’a już kilka razy, ze zdziwieniem stwierdził, że od lat nic się w nim nie zmieniło. Wszystko wydawało się takie samo – tylko Fawkesa nigdzie nie było widać. Ale małe, srebrne przedmioty stały tam, gdzie zawsze, pobrzękując cicho. Centralne miejsce nad krzesłem dyrektora zajmował sporych rozmiarów obraz przedstawiający Dumbledore’a, uśmiechającego się serdecznie.
- Witaj, Harry – przywitał się.
- Dobry wieczór, profesorze. – Harry kiwnął mu głową, a potem kolejnymi skinięciami przywitał się z innymi dyrektorami.
- Jak się czuje Ginewra i mój imiennik? – zapytał Dumbledore.
Harry odwrócił natychmiast głowę od witającego się Fineasa Blacka i skierował wzrok ponownie na niego.
- Skąd pan wie? 
- Obiło mi się o uszy to i owo. – Dumbledore z uśmiechem wskazał głową na Dilys Derwent.
Pani dyrektor także się uśmiechnęła i podniosła w górę kciuk.
- Obserwowałam was w tamtych dniach – powiedziała. – Dzielni z was rodzice. I twarde macie dzieciaki. Zwłaszcza starszy chłopiec. Po takich przeżyciach… – pokręciła głową. 
- To prawda – przyznał Harry. – Poza tym Ginny, Albus i James mają się dobrze. Dziękuję. I czekają na mnie w domu.
- Bardzo mnie to cieszy – oznajmił Dumbledore. – To dla mnie zaszczyt usłyszeć, że nazwałeś syna moim imieniem, Harry.
- Razem z Ginny chcieliśmy tym uczcić pamięć pana i profesora Snape’a.
- Severusa? 
- Tak. Wiele wam obu zawdzięczam.
- Miło mi to słyszeć.
- Yhm, yhm – chrząknęła McGonagall. – Philip pewnie będzie chciał niedługo omówić szczegóły waszych zajęć – przypomniała Harry’emu, po co tak naprawdę się tu zjawił. 
- Pani dyrektor, nie jestem tu, by wyręczać profesora Blackburna. 
- Oczywiście, że nie. Mimo to jesteś tutaj i chcesz przekazać swoją wiedzę naszym uczniom w formie wykładów i w praktyce, podczas symulowanych pojedynków.
- Tak, to prawda.  Poza tym to dla mnie przyjemność wrócić, choć na chwilę, do Hogwartu.
Do gabinetu ktoś zapukał i do środka wszedł zziajany Filch.
- Pani dyrektor – wysapał i zaczął się skarżyć. – Te bachory znowu naniosły błoto do szkoły. A ten przeklęty poltergeist na każdego zrzuca wiadra wody, jakby i tak padający deszcz nie wystarczył. 
- Rozumiem Argusie, że uczniowie przybyli – powiedziała, wstając. – Zapraszam zatem na ucztę, Harry. A Irytkiem sama się zajmę. Później.
Wielka Sala powoli zapełniała się wchodzącymi uczniami. Kiedy Harry wszedł do środka, uderzyło go, jak bardzo tęsknił za tym miejscem. Pięknie oświetloną Wielką Salą, z setkami mrugających świec, zaczarowanym sufitem, nawet tym dzisiejszym pokazującym czarne chmury i padający deszcz. 
Przywitał się z resztą nauczycieli. Skład rady pedagogicznej niewiele się zmienił od czasu, gdy sam tutaj się uczył. Było tylko dwóch nowych wykładowców, którzy zajęli wolne posady – Blackburn, nauczyciel obrony przed czarną magią od sześciu lat i… - Harry aż przystanął, gdy zobaczył siedzącego przy stole czarnowłosego mężczyznę – Michael Corner, jako nauczyciel transmutacji. 
- Cześć, Potter – przywitał się, wyciągając do niego rękę. 
- Corner? Nie spodziewałem się, że to ty przejmiesz obowiązki profesor McGonagall. Zostałeś też opiekunem Gryfonów?
Harry usiadł pomiędzy nim a Blackburnem.
- Żartujesz? – prychnął Michael w odpowiedzi. – Były Krukon opiekunem Domu Lwa? Od tego jest Philip. – Wskazał na Blackburna. – Jest opiekunem odkąd tu trafił.
- Był pan w Gryffindorze? – Harry odwrócił się do niego.
- Tak, byłem. Skończyłem Hogwart w tym samym roku, w którym wy dopiero tu mieliście trafić na pierwszy rok.
Nie zdążył rozwinąć tej myśli, bo drzwi otworzyły się i do środka wszedł profesor Flitwick, prowadząc grupkę pierwszorocznych.
Wszyscy byli zupełnie przemoczeni (co znaczyło, że deszcz wciąż nieprzerwanie leje się z nieba; „Kilka łódek wywróciło się na jeziorze” – usłyszał wyjaśniający szept Hagrida). 
Podczas przydziału Harry obserwował wszystkie stoły. To było takie dziwne. Nie znał w nim nikogo. Obecny siódmy rocznik przyszedł do Hogwartu już po jego odejściu. Minie jeszcze kilka lat zanim dowie się gdzie trafi Teddy, a potem jego maluchy. Ciekawe, który to będzie dom.
- Witajcie w Hogwarcie – powiedziała Minerwa, kiedy wszyscy usiedli. – Mam dla was tylko kilka słów, zanim zacznie się uczta. Las na terenie szkoły jest zakazany dla wszystkich uczniów. Bez wyjątków. Magia nie może być używana na korytarzach pomiędzy lekcjami, włącznie z magicznymi słodyczami i zabawkami kupionymi w Magicznych Dowcipach Weasleyów. A teraz chciałabym przedstawić nowego członka rady pedagogicznej, profesora Michaela Cornera. – Mężczyzna powstał i skinął głową, a w Wielkiej Sali rozległy się uprzejme oklaski. – Który od tego roku przejmie moje obowiązki nauczyciela transmutacji. I na koniec miło mi powitać Harry’ego Pottera… – w tym momencie wybuchł aplauz, a po Sali potoczył się szmer rozmów, gdy Harry wstał. – …który wyraził zgodę na prowadzenie dodatkowych zajęć z obrony przed czarną magią. Chciałabym w tym miejscu podziękować mu za gotowość podzielenia się z uczniami swoją wiedzą i wspomnieniami. Jednak ze względu na pracę i rodzinę pana Pottera, zajęcia te odbywać się będą raz w miesiącu.
Uczniowie zaczęli klaskać i wiwatować, choć dało się usłyszeć pomruki zawodu.
- A teraz życzę wam wszystkim smacznego – oznajmiła McGonagall i usiadła.
Nagle wszystkie świece i pochodnie zgasły i w Wielkiej Sali zapadła ciemność.

niedziela, 26 stycznia 2014

166. Teddy i pierwsza choroba Albusa Pottera

Był piękny słoneczny dzień. Teddy uwielbiał takie dni, gdy mógł pobiegać po zielonej trawie, próbując złapać kafla, polatać na swojej miotełce, czy po prostu bawić się z wujkiem Harrym. Dzisiaj było jakoś tak inaczej. Nie było z nim ani wujka, ani cioci Ginny ani tym bardziej babci. Za to był w towarzystwie kobiety i mężczyzny, z którymi czuł się bezpiecznie. Wiedział, że z nimi nie stanie mu się krzywda. Dobrze pamiętał tamten straszny dzień, gdy niewidzialny pan zabrał go od cioci Ginny, a potem musiał stanąć w jej obronie i małego Jima, i użył jej różdżki. Od tamtej pory starał się słuchać, co mówili mu wszyscy otaczający go dorośli, żeby nie rozmawiał z nikim, kogo nie zna, żeby się nie oddalał, sam, od domu. 
Ale ci dwoje nie byli dla niego obcy. Kobieta miała różowe włosy i uśmiechała się promiennie, gdy mężczyzna podrzucił go do góry i posadził na swoich ramionach. 
Mama i tata. 
Chyba tak powinien o nich mówić. Przynajmniej tak wyglądała mama na zdjęciach, które pokazywała mu babcia, a pan miał brązowe włosy, takie jak on, gdy budził się rano. 
Obok mamy zwykle jest tata, prawda? Tak jak wujek Harry i ciocia Ginny są tatą i mamą dla Jima i Ala, co nie? To pewnie tutaj ten pan jest jego tatą, bo jest obok mamy.
Mama była taka radosna, gdy na niego patrzyła. Jej włosy też zmieniały się na różne kolory, tak jak jemu.
Po wesołej zabawie usiedli pod drzewem. Tata wziął go na swoje kolana, a mama przysiadła obok i razem zaczęli czytać książkę z baśniami Beadle’a, którą tak bardzo lubił. 
Wokół nich fruwały kolorowe obłoczki w różnych kształtach, wyczarowane przez tatę. Były bardzo podobne do tych, które potrafił wyczarować wujek Harry dla Jima. Czy każdy tata to potrafi? 
Już prawie zasypiał w ramionach taty, gdy zauważył jak rodzice sadzają go przed sobą. Wyprostował się w oczekiwaniu.
- Kochamy cię, skarbie – powiedziała mama i pocałowała go w czółko. 
- Chciałbym być z wami, już zawsze – mruknął Teddy, pociągając noskiem. – Tak jak teraz. 
Tata przytulił go do siebie.
- Jesteśmy zawsze z tobą, gdy bawisz się z wujkiem Harrym, czy uczysz z babcią Andromedą.
- Ale dlaczego nie mogę mieć normalnych rodziców, tak jak inne dzieci? Tak jak Victoire, Jim, Al… i nie mogę się do was przytulić? Dlaczego mogę spotykać was tylko w snach?
- Wiesz, że nie możemy inaczej – szepnęła Tonks.
- Dlaczego? 
- Nie zawsze możemy mieć wszystko, czego zapragniemy, skarbie – powiedział Remus. – Wiem, że to dla ciebie trudne, ale porozmawiaj z wujkiem Harrym. On też wychowywał się bez rodziców, wiesz? Mieszkał z ludźmi, którzy go nie kochali…
- Ale on jest duży i nie potrzebuje rodziców…
- Każdy ich potrzebuje. Wujek, gdy miał tyle samo lat, co ty teraz, był sam, ty masz wokół siebie ludzi, którzy cię kochają, babcię, wujka, pozostałych Weasleyów…
- A my zawsze będziemy w twoim serduszku.
Oboje przytulili go do siebie i zniknęli.
- Mama! Tata! – zawołał, ale oni już odeszli.
- Teddy…
Z oddali usłyszał głos babci.
- Teddy!
Teddy usiadł na łóżku, oddychając ciężko. Po jego twarzy spływały kropelki łez. Natychmiast znalazł się w ramionach babci. 
- Chcę mamy… i taty… - wychlipał.
- Cicho, Teddy, szsz… już dobrze… - Andromeda przytuliła chłopca do siebie i spojrzała na zdjęcie stojące na szafce przy łóżku. 
Fotografia przedstawiała kobietę i mężczyznę, trzymających roczne dziecko. Oboje uśmiechali się do aparatu. To była ostatnia fotografia zrobiona tuż przed… ich śmiercią, gdy byli jeszcze wszyscy razem. 
Teddy tulił maskotkę wilka, którą dostał od Harry’ego i którą obaj nazwali Remus po ojcu malca. Nie przepadała za nią, bo za bardzo przypominała jej, kim był Remus Lupin. Na szczęście Teddy odziedziczył zdolności metamorfomaga po Dorze, a nie wilkołactwo po ojcu.
- Opowiesz mi o nich? – poprosił Teddy cicho, podnosząc głowę i spoglądając na babcię.
Andromeda westchnęła wewnętrznie. Teddy już wielokrotnie słyszał te historie, ale nie miała serca, by mu odmówić. 
- Dobrze, ale po śniadaniu. Teraz, marsz do łazienki.
Teddy zrobił markotną minę. Wiedział, że z babcią nie ma szans. Wstał i z opuszczoną głową poczłapał we wskazanym kierunku. 
Gdy dotarł do kuchni, na stole czekała już na niego miska owsianki, stosik tostów i stare pudełko. Ogarnęła go fala radości. To pudełko było pełne starych zdjęć. Wszystkie były czarodziejskie i w większości przedstawiały jego mamę. Podskoczył i podbiegł do babci, łapiąc ją w pasie.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję – powtarzał w kółko, dopóki babcia nie odciągnęła jego rączek od siebie.
- No już dobrze, kochanieńki. Obejrzymy je jak ładnie zjesz. 
- Super! 
Wrócił do stołu i wspiął się na swoje krzesełko. 
- Babciu, to prawda, że wujek Harry, gdy był mały, nie miał rodziców? Tak jak ja? – zapytał, pałaszując owsiankę. 
- To prawda – odparła, odwracając się. – Zginęli, broniąc go przed złym czarodziejem. 
- Mieszkał z babcią?
Usiadła obok niego. 
- Z tego co wiem, to mieszkał z mugolami, skarbie i nawet nie wiedział, że jest czarodziejem.
- Z mugolami? To musiało mu być strasznie nudno. Bez żadnych zaklęć, quidditcha… i w ogóle…
- Musiałbyś sam go zapytać. A będziesz miał ku temu okazję, bo jutro idziemy do Doliny Godryka…
- Jutro? – wykrzyknął zaskoczony i szczęśliwy. Jego włosy zmieniły kolor na różowy, tak jak Dorze, gdy była zadowolona. – Naprawdę idziemy do wujka?
- Tak – potwierdziła. – Ciocia Ginny przysłała mi zaproszenie na obiad. Zjadłeś? 
- Jasne – uśmiechnął się, oddając pustą miseczkę, którą babcia wysłała zaklęciem do zmycia. – To teraz oglądamy zdjęcia i opowiesz mi o mamie?
Babcia pokiwała głową, wstała i wziąwszy pudełko ze stołu, wyszła do saloniku. Usiadła na kanapie przed kominkiem a Teddy wskoczył na miejsce obok i wtulił się w jej bok, spoglądając na pudełko.
Andromeda uniosła wieko i podała chłopcu pierwsze zdjęcie. Na wielkiej łące stała mała dziewczynka, mniej więcej w tym samym wieku co on, ubrana w kolorową sukienkę i krzywiła się do aparatu. 
- Twoja mama nigdy nie lubiła się tak ubierać – szepnęła. – Wolała spodnie i koszulki. Chciałam, żeby była grzeczną i porządną dziewczynką, ale nie byłam w stanie jej do tego nakłonić. Zawsze skracała włosy, gdy próbowałam je upiąć lub przynajmniej związać w warkocze, i zmieniała kolor na wściekle czerwony.
- Tak jak ja?
- Tak jak ty – przytaknęła. – Gdy była szczęśliwa jej włosy miały wściekle różowy kolor… – Teddy zacisnął mocno oczy i jego włosy przybrały identyczną barwę, jaką miał przy śniadaniu. – O, właśnie takie. Potem poszła do Hogwartu…
Teddy wyciągnął rączkę i zaczął grzebać wśród ułożonych fotografii w pudełku.
- Dlaczego nie masz więcej wspólnych zdjęć mamy i taty? – zapytał i wyciągnął jedno, na którym mama ubrana w białą sukienkę stała wtulona w tatę. Oboje kołysali się w rytm tylko sobie znanej melodii.
- Nikt o tym wtedy nie myślał. Była wojna i twoi rodzice się ukrywali. Ochraniali wujka Harry’ego przed złymi czarodziejami. To cud, że powstały chociaż te… Chyba pierwszy raz widziałam twoją mamę niegrymaszącą na sukienkę – mruknęła do siebie. 
- To dlaczego akurat wtedy się pobrali? – dopytywał się Teddy. – Nie mogli zaczekać aż wojna się skończy?
Andromeda zerknęła na córkę, której uśmiech został uwieczniony na tej fotografii.
- To nie było takie proste. Co prawda wujek Harry pokonał złego czarodzieja, ale wciąż było niebezpiecznie. Twoi rodzice bardzo cię kochali i nie chcieli dłużej czekać… poza tym ty byłeś już w drodze… Rok po twoich narodzinach… Byli tacy… którzy chcieli cię porwać… 
- Tak jak ten pan rok temu? – wpadł jej w słowo.
- Tak. – Andromeda nie bardzo chciała wdawać się w szczegóły. Gdyby wilkołaki porwaliby Teddy’ego tamtego dnia, gdy zginęła Dora i Remus… sam by się nim stał… - ale twoi rodzice stanęli w twojej obronie. – zakończyła i pocałowała go w czubek głowy. 
- No, koniec tych wspominek – powiedziała i zaczęła się podnosić. – Idź na podwórko się pobawić.
Teddy zeskoczył z kanapy, chwycił leżącą przy drzwiach piłkę i wybiegł na zewnątrz. 
----- 
W sypialni Potterów panował półmrok. Jedynym źródłem światła był księżyc w pełni zaglądający przez okno i mała lampka stojąca przy łóżku. Choć była późna noc, w pokoju nie panował spokój i cisza. Ginny kręciła się w tę z powrotem z zapłakanym Alem w ramionach, który już od dłuższego czasu nie dawał się uspokoić. Płakał od kilku godzin i nic nie pomagało. Maluch prężył się z bólu, zaciskał rączki w piąstki i podkurczał nóżki.
- Wiem, że brzuszek boli… wiem… - mruczała – tatuś poszedł się dowiedzieć, co robić, by ci pomóc. 
Gdy to mówiła, w drzwiach pojawił się Harry we własnej osobie, w wyciągniętej bawełnianej koszulce i starych spodniach od piżamy. 
- Nadal płacze? – zapytał, wchodząc głębiej.
- Jak widzisz i słyszysz – westchnęła z bólem w głosie. – Próbowałam już chyba wszystkiego. Pielucha czysta… a gdy próbuję dać mu jeść, odchyla główkę i spina się, płacząc jeszcze bardziej. Nawet noszenie nie pomaga. Jestem bezsilna. – Zamknęła oczy i pochyliła głowę. 
Harry wziął od niej chłopca i przygarnął ich do siebie.
- No już, cii… jakoś damy radę.
- Łatwo ci mówić. To nie ty spędzasz z nim najwięcej czasu – mruknęła poirytowana, wyswobadzając się z jego ramion. – Dowiedziałeś się czegoś?
Przytaknął.
- Twoja mama twierdzi, że to może być zwykła kolka. Poradziła ciepłą kąpiel, albo ciepłe okłady na brzuszek. Zgredek już przygotowuje termofor. Powiedziała też, że dobrze by było zrobić napar z kopru i rumianku dla Ala i dla ciebie. W Mungu pytałem o Octopusa, ale ma dyżur dopiero jutro rano. Pójdę tam i może ktoś inny mi pomoże, a jak nie to zaczekam na niego.
Oddał jej Albusa i zamknął się w łazience.
- A co z Jimem? – zawołała za nim, próbując przekrzyczeć szum płynącej wody.
Wyłonił się chwilę potem ubrany w zwykłe dżinsy i koszulę. 
- Śpi. Ma założone zaklęcia ochronne, więc jakby coś z nim było nie tak, ty go usłyszysz, za to jego nic nie obudzi.
Zatrzymał się przy niej i pocałował płaczącego maluszka w główkę.
- A ty daj mamie wreszcie odpocząć – szepnął. Podniósł wzrok i zerknął na Ginny. – Wszystko będzie dobrze, a ja wrócę najszybciej, jak to będzie możliwe. Jakby co, to dam ci znać. Może połóżcie się razem… - zaproponował. – Masz całe łóżko tylko dla siebie…
- Jakby to pomogło… - mruknęła zrezygnowana.
Przytulił ją do siebie, pocałował i wyszedł.
W Mungu nie dowiedział się niczego nowego. Octopus potwierdził przypuszczenia Molly, że to może być zwykła kolka jelitowa, którą przechodzą prawie wszystkie noworodki i która może trwać do trzeciego miesiąca. Przepisał mu specjalny eliksir, do kupienia w aptece na Pokątnej, i poradził, żeby pojawili się z Alem, gdy objawy nie ustąpią przez kilka najbliższych dni.
Po wyjściu z Munga teleportował się prosto na Pokątną. Wstąpił na pocztę i wysłał sowę do Ginny z informacją od uzdrowiciela i ruszył w stronę apteki. 
Ulica była pusta. Był wczesny ranek i większość sklepów dopiero się otwierała. Miał nadzieję, że nie spotka nikogo znajomego. Chciał jak najszybciej załatwić sprawunki i wrócić do domu, by dać odpocząć Ginny i spędzić resztę wolnego dnia ze swoją rodziną.
Denerwował się. Oczywiście, że się denerwował. Nawet jeśli to nie było nic nadzwyczajnego, choć żadnemu z jego dzieci nie groziło niebezpieczeństwo, on wolałby znosić tortury śmierciożerców, niż czuć tę niemoc, którą widział w oczach Ginny, gdy kołysała maluszka w ramionach, i którą sam czuł odkąd usłyszał jego płacz. Najchętniej zamieniłby się z Alem, by tylko chłopiec tak nie cierpiał. 
Nie spodziewał się, że pojawienie się drugiego dziecka może zmienić wszystko. I to aż tak.  Oczywiście opieka nad dzieckiem nie powinna być dla niego nowością, przecież od roku na świecie jest Jim, ale on urodził się w normalnych warunkach, zdrowy… natomiast Albus… gdyby nie tamten atak na Ginny… chłopiec z pewnością pojawiłby się na świecie dopiero teraz… czy czegoś żałował? Pewnie wiele by się znalazło. Potrząsnął jednak głową. To nie jest czas na użalanie się nad sobą. Oboje z Ginny chcieli już dawno mieć malca w ramionach, a że los jest dla nich okrutny...  No cóż… powinien się już do tego przyzwyczaić przez te wszystkie lata. 
Widział jak Ginny jest zmęczona. Z jednej strony roczny chłopiec, którego trzeba pilnować, a z drugiej zaawansowana ciąża, teraz noworodek. Może trzeba by było wziąć kilka dni wolnego, żeby jej pomóc? Wątpił jednak, że King mu na to pozwoli. Już i tak nadwyrężył jego cierpliwość.
A Jim? Na razie jest zaciekawiony nowym członkiem rodziny. Póki co nie był zazdrosny o młodszego brata i Harry miał nadzieję, że tak zostanie. Nie wiedział jak może wyglądać ich dorastanie. On i Dudley nienawidzili się od samego początku, ale u nich to było zupełnie co innego. On był podrzutkiem, którego Dudley mógł traktować, jako kogoś gorszego. Zresztą nie ma co wracać do tamtych czasów. Były minęły.
Podniósł wzrok. Fasada Banku Gringotta jaśniała w pierwszych promieniach słońca. Sprzedawcy wystawiali na zewnątrz swoje towary, którym towarzyszyło codzienne zamieszanie, okrzyki rzucanych zaklęć. 
Nagle poczuł na plecach wbitą w siebie różdżkę i cichy syk przy uchu.
- Nie odwracaj się, Potter. Idź prosto do tej otwartej bramy po prawej stronie. Tylko bez żadnych numerów. Chcę widzieć twoje ręce.
Harry posłuchał. Zerknął w bok, by zobaczyć w oknie wystawowym napastnika, ale zobaczył tylko czarny płaszcz okrywający mężczyznę i zasłoniętą kapturem twarz. 
Zatrzymali się w przejściu za bramą, w której cuchnęło stęchłym powietrzem, zgniłymi jajkami i zdechłymi szczurami. Harry domyślił się, że są na tyłach apteki. Odgłosy ulicy stały się odległe i stłumione.
- Stęskniłeś się, Potter? – zapytał mężczyzna. 
- Jasne – prychnął Harry, odwracając się. – Mów, co masz. 
- Nie spodoba ci się to co powiem – ostrzegł. 
- Domyślam się. Dawaj. Nie mam zbyt wiele czasu.
Mężczyzna rzucił na oba końce przejścia zaklęcia odpychające, by nikt im nie przeszkodził. Harry zrobił to samo, rzucając Muffliato. 
- Wielu byłych śmierciożerców próbuje działać na własną rękę, najmując się jako płatni zabójcy – powiedział Zabini.
- To wiem – przyznał Harry. – Kilku z nich brało udział w porwaniu mojego syna. Niestety po wszystkim rozpłynęli się w powietrzu, a Robards nie jest skory do wyjawienia kim byli.
- Przykro mi. Niestety, ja też nie wiem. Ale radziłbym ci uważać na tego Jake’a z Dziurawego Kotła. Widziałem go ostatnio na Nokturnie, jak próbował wchodzić w układ z Gibbonem.
- Jake Kowalski-Spencer? 
- Ten sam. Jesteś całkowicie pewien, że nie brał udziału w porwaniu? Przekazanie okupu było podobno na zapleczu baru. Nie zdziwiło cię, że nikt nie kręcił się w tamtym miejscu i nikt nie zauważył twojego zniknięcia? Przecież w pubie było mnóstwo ludzi, a to jest główne przejście na Pokątną. 
- Nie wierzę, że to on.  Pamiętam, że jak się pojawiłem obsługiwał kilku gości.  Poza tym dość niedawno przyjechał do Anglii.
- I to ma być wytłumaczenie? – prychnął  Zabini. – Ja ci tylko dobrze radzę, Potter – uważaj – zastrzegł. – Nie zapominaj, że śmierciożercy wciąż używają zaklęć niewybaczalnych i mogą ci jeszcze nie raz namieszać.
Harry pokiwał głową.
- W porządku. Czego ode mnie oczekujesz? – zapytał.  Wiedział, że Zabini nie przyszedł, by go ostrzec. Na pewno czegoś chciał. Zerknął na zegarek. Już dawno powinien być w domu. Al potrzebuje eliksiru, a Ginny odpoczynku.
- Potrzebuję pomocy. Oni domyślają się, że mają kreta w szeregach. Wiesz, jak kończą zdrajcy? Wielogodzinne tortury… a potem… zielone światło.
Harry przytaknął.
- Nie musisz mi mówić. Znam ich metody. Czego potrzebujesz?
- Ochrony. Kryjówki. Czegokolwiek, co pozwoli mi zniknąć i się od nich uwolnić.
- Do tego możesz użyć eliksiru wielosokowego. 
- Który działa tylko godzinę? – wykrzyknął. – Oszalałeś? Potrzebuję czegoś stałego! Rozumiesz, że mogą mnie zabić, gdyby dowiedzieli się, że się z tobą spotykam?! I to w każdej chwili?
Harry przez chwilę mierzył Zabiniego wzrokiem.
- Dobrze, ale coś za coś – mruknął.
- Przecież powiedziałem ci o tym barmanie.
- Tak, ale to tylko twoje domysły, a ja potrzebuję konkretów, Zabini. Jeśli dasz mi nazwiska tych, którzy pomagali Robardsowi, to wtedy pomyślimy.
------ 
Gdy wrócił w domu wszędzie panowała cisza. Z kuchni wybiegł do niego Zgredek.
- Gdzie Ginny, Zgredku? – zapytał.
- Pani Ginewra zasnęła – oznajmił cicho skrzat. – Wzięła panicza Jamesa i położyła się razem z nim w sypialni z paniczem Albusem, Harry Potter, sir. Zgredek przygotował posiłek dla pani i panicza Jamesa, ale nie miał sumienia budzić pani. 
- Dobrze zrobiłeś, Zgredku – pochwalił go Harry. – Dawno zasnęła?
- Dwie godziny temu, Harry Potter, sir. Miałem właśnie zabrać panicza Jamesa, bo jest głodny.
- Ja się tym zajmę, Zgredku. Zostaw jedzenie w kuchni. Dziękuję.
- Oczywiście, Harry Potter, sir.
Skrzat skłonił się nisko i zniknął. Harry wspiął się na górę i zatrzymał w progu sypialni. Ginny leżała na boku, z zamkniętymi oczami, przodem do niego, ochraniając przed spadnięciem dwójkę dzieci. Tuliła do piersi Ala, który ssał pokarm przez sen. Na środku łóżka wiercił się James, klepiąc mamę po całym ciele, by zwróciła na niego uwagę. Harry ledwo powstrzymał się od śmiechu, gdy wymamrotała przez sen:
- Jeszcze chwilę… jeszcze tylko jeden strzał…
Harry obszedł łóżko i wziął Jamesa na ręce.
- Chodź, Jim. Damy mamie odpocząć.
Machnął różdżką i koc, leżący dotąd złożony w nogach łóżka, rozwinął się i opadł, przykrywając leżącą kobietę i dziecko. Ginny zamruczała przez sen i przyciągnęła Ala jeszcze bliżej.
- Tata, mama lulu – powiedział chłopiec, wykręcając się w ramionach Harry’ego. – I dzia tes lulu.
Harry przyłożył palec do ust. 
- Tak, cichutko, Jim – szepnął i ruszył do wyjścia. – Damy mamie troszkę pospać, dobrze? A my przez ten czas zjemy obiadek i pójdziemy na spacer, a potem się pobawimy – powiedział, schodząc po schodach. 
- Papu? – Jim podniósł główkę i zaczął podskakiwać, gdy Harry kiwnął głową. – Am! – zawołał radośnie.
Harry roześmiał się, poprawił syna na ramieniu i wszedł do kuchni.
 ------ 
Ginny obudziło ciche kwilenie niemowlęcia. Przez chwilę leżała zdezorientowana, patrząc na poruszające się po ścianach cienie. Która jest godzina? I co ona robi w łóżku? Przeciągnęła się i ze zdziwieniem stwierdziła, że czuje się wypoczęta. Ułożyła się na plecach, przetarła oczy i przełożyła popiskującego Ala na siebie, kładąc malca na brzuszku. 
- Co tam, skarbie? – zaszczebiotała. 
Al podniósł główkę, ale ciężko mu było ją utrzymać, więc od razu położył ją na mamie.
- Ciężka główka? Jimowi też nie… - urwała i usiadła, z przerażeniem rozglądając się po pokoju. 
Uświadomiła sobie, że nie ma na łóżku starszego chłopca, którego wzięła jakiś czas temu, a ona jest przykryta kocem. Odrzuciła przykrycie, przygarnęła Ala jeszcze mocniej do siebie, otulając go chustą, i wstała. Spod poduszki wyciągnęła różdżkę i ostrożnie wyszła na korytarz. 
W domu panowała cisza. Al, jakby wyczuwając zdenerwowanie mamy, też zamilkł. Ginny weszła do pokoiku Jima, by zobaczyć jedynie puste łóżeczko starszego synka i opuszczone pomieszczenie. Zaczęła ogarniać ją panika. Gdzie on jest? 
Odwróciła się i zbiegła po schodach. Już miała zawołać Zgredka, gdy w salonie, na podłodze przed kominkiem, zobaczyła ogromny rozłożony pergamin, a na nim odbicia paluszków, rączek i stópek dziecka. Wokół niego porozrzucane były klocki oraz kulki papieru; kilka z nich znajdowało się w dwóch pojemnikach po bokach paleniska. Nigdzie jednak nie było widać winowajców tego bałaganu.
Wzniosła oczy ku górze, krzycząc w bezsilnej złości. Al zakwilił cichutko.
- Przez twojego ojca kiedyś dostanę zawału – warknęła. – Ciekawe, kto to wszystko posprząta – mruczała, machając różdżką. 
Al zagulgotał w odpowiedzi.
- Masz rację. – Ginny westchnęła. – Jak zawsze wszystko i tak jest na mojej głowie.
- Teddy! – Nagle na ganku rozległo się wołanie starszej kobiety.
Obróciła się na pięcie, marszcząc brwi. Andromeda Tonks? Co ona tu… Wciągnęła ze świstem powietrze, gdy sobie uświadomiła, że sama przecież zaprosiła ją i Teddy’ego na dzisiejszy obiad. Słodki Merlinie! Co ona by zrobiła, gdyby nie było Zgredka?
- Niech się jeszcze pobawi – usłyszała głos Harry’ego. – Jak każde dziecko musi się wyszaleć.
- Dora była taka sama – westchnęła pani Tonks. – Wszędzie jej było pełno.
Ginny usłyszała śmiech Harry’ego i okrzyk radości Teddy’ego wbiegającego po schodkach werandy. Chwilę potem drzwi otworzyły się i do środka weszła Andromeda prowadzona przez Harry’ego, u którego stóp biegał jego chrześniak, a w jego ramionach podskakiwał ich starszy syn, wyciągając do Teddy’ego rączki. Ginny rzuciła mężowi sztyletujące spojrzenie i zwróciła się do gościa.
- Dobrze cię widzieć, Dromedo – przywitała się, podchodząc bliżej. – Przepraszamy za bałagan…
- Nie ma problemu, Ginewro. – Pani Tonks uśmiechnęła się na powitanie. – Za kilka lat, jak ci dwaj podrosną – wskazała na obu małych Potterów w ramionach rodziców – będziesz musiała jakoś zaakceptować, że po całym domu będą plątać się ich zabawki i nie pomagają na to żadne zaklęcia sprzątające. Ja już przywykłam – dodała, zerkając na swojego wnuka, który nie odstępował Harry’ego na krok.
- Ja już teraz mam wrażenie, że są wszędzie – zauważył Harry ze śmiechem.
Wszyscy usiedli przy kominku. Ginny w swoim fotelu, Andromeda na kanapie, a Harry, zanim usiadł na dywanie wśród klocków, podniósł Jamesa nad siebie i zakręcił się, robiąc samolot nad swoją i Ginny głową, wywołując tym radosny śmiech Jima. 
- Nic dziwnego, jak sam je roznosisz – prychnęła Ginny, kręcąc głową w dezaprobacie. – Jim tego nie robi, nie mówiąc o Alu. 
- Bo ciocia to robi! – zawołał Teddy. – Tylko nie chce się przyznać.
- Ted! – fuknęła na niego Andromeda. – Bo jeszcze pokażę ci, jak ty roznosisz swoje zabawki po całym domu.
- Ciociu, wiesz, że wyglądasz jak Mama Kangurzyca? – zawołał Teddy, ignorując babcię i podchodząc do Ginny. Zaczął podskakiwać, by zajrzeć do Ala. Harry z trudem powstrzymał się, by się nie śmiać.
- Mama Kangurzyca? – zapytała niepewnie Ginny, spoglądając pytająco na Harry’ego i panią Tonks.
- Babcia czytała mi taką książeczkę o misiu i tam była Mama Kangurzyca i kangurzątko o imieniu Maleństwo, który siedział w takiej kieszeni, jak Al u ciebie.
- To taka mugolska bajka – wyjaśnił Harry. – Kubuś Puchatek. Pewnie od Hermiony? – zapytał, patrząc na Andromedę.
- Tak! – wykrzyknął Teddy zanim pani Tonks zdążyła odpowiedzieć. – Ciocia Hermiona mi ją dała! Jest super!
Przy Ginny pojawił się skrzat domowy.
- Zgredek przyszedł, żeby powiedzieć, że obiad jest gotowy, pani Ginewro.
- Dziękuję, Zgredku – odparła. – Zapraszam na posiłek.
----- 
Ginny siedziała w fotelu jeszcze długo po tym, jak Andromeda i Teddy wrócili do siebie. Karmiła Ala i śpiewała mu kołysankę. Dziecko słuchało z otwartymi oczkami, ściskając mamę za kciuk. 
- Dasz dzisiaj mamie troszkę pospać? – zapytała maleństwa. – Tatuś się postarał i załatwił dobre piciu i Al będzie zdrowy. Pójdziemy do niego i popatrzymy jak usypia Jima?
W odpowiedzi otrzymała bezzębny uśmiech malca.   
Znalazła Harry’ego siedzącego na krześle w pokoiku Jima i wpatrującego się w śpiące dziecko na kolanach. O czym myślał? O Teddym i jego niekończących się pytaniach o rodziców? O swoim dzieciństwie, czy jednak o ich dzieciach?
- Dawno zasnął? – zapytała szeptem.
- Przed chwilą – odparł i wstał, by ułożyć synka w łóżeczku. – Jak Al?
- Połknął całą dawkę eliksiru razem z moim mlekiem. Zobaczymy w nocy, czy działa. 
Harry przysunął się do niej i objął ją w talii.
- Będzie dobrze – szepnął. – Mamo Kangurzyco.
- Ej! – wykrzyknęła stłumionym głosem, by nie obudzić dzieci. – Nie jestem…
- Jesteś naszą Mamą Kangurzycą. A nasze Maleństwo trzeba położyć już do łóżeczka, by rodzice mogli się trochę sobą nacieszyć…
Odwrócił ją i poprowadził przed sobą do sypialni.
- A jest tam też Pan Kangur? Czy to ten Kubuś Puchatek?
- Nie. To miś o bardzo małym rozumku – wyszeptał jej do ucha, przyciskając ją do swojej piersi, a jego ciepły oddech owionął jej szyję a wargi przesunęły się po wrażliwej skórze, zawadzając o płatek ucha – którego pokochają też nasze dzieci. 
Ginny odwróciła się, zaplotła palce na jego szyi i pocałowała go delikatnie.